37
Grace Blackbird 28 sierpnia 2020
z Hope Valley do Las Vegas przez Miami
z Hope Valley do Las Vegas przez Miami
– Grace – wyszeptał, nachylając się i całując narzeczoną. – Wstawaj... – Sam nie mógł się podnieść dwadzieścia minut wcześniej i rozbudził się biorąc prysznic. W kuchni miał zaczęte ciasto na naleśniki i kawę..., z mlekiem, bo o innej Grace mogła pomarzyć w tym momencie, kiedy pod sercem nosiła ich maleństwo.
– Kochanie, wstawaj. Ja wracam do naleśników – wyszeptał i całując ją w wargi, zaczął łaskotać. Wiedział jak kobietę wybudzić, nawet wtedy, kiedy była półprzytomna; nieważne, że oberwał poduszką, a druga mniejsza przeleciała przez sypialnię, z której..., uciekł przed Grace. Zbiegł po schodach do kuchni i umywszy ręce, zajął się pieczeniem naleśników, starając się nie spiec za mocno wszystkich, żeby samemu móc zjeść. Włączył w międzyczasie radio, w którym speaker zapowiedział poranne wiadomości; było po szóstej i na każdej stacji zaczynały się serwisy informacyjne, wybrał rozgłośnie z Miami, żeby dowiedzieć się o korkach na drogach dojazdowych. Chwilę zapatrzył się w okno, na którego parapecie coraz głośniej ćwierkały dwa wróble; uśmiechnął się do siebie i przewrócił naleśnik na drugą stronę w momencie, kiedy Grace weszła do kuchni; miała mokre włosy, które odciskała w ręcznik, który zwinęła w turban i nie przestając wpatrywać się w Josepha, podeszła bliżej.
– Dzień dobry kochanie – odwrócił się do niej i pocałował ją w skroń. Odszedł od kuchenki i dolał do mleka do jej kubka. Podał i wracając do naleśników, zapytał:
– Nie za zimna? Nie wyspałaś się, co? – Objął ją, przyciągając do siebie i pogładził po twarzy, żeby po chwili dotknąć do jej brzucha, a potem wpatrując się w jej oczy, pocałować przyszłą żonę. – Może zaśniesz w samolocie? Pięć godzin, a wysiądziemy na lotnisku przed drugą... – Zaśmiał się; mieli lot bezpośredni Miami — Las Vegas o 11:40. Chwilę stali, wtuleni w siebie, kiedy westchnąwszy zajął się z powrotem śniadaniem; wyciągnął dwa dżemy i zsunął z patelni ostatni naleśnik, który wylądował na całkiem wysokim stosie chłodniejszych już i upieczonych wcześniej. Oparł się o wyspę i przyglądając Grace, zaczął skubać ciasto, na którym starała się rozsmarować dżem.
– Mamy wszystko? Ciągle mi się wydaje, że czegoś zapomnieliśmy... – powiedział, oblizując palec z dżemu; kusiło go, żeby usmarować nim jej nos. – Powinienem wziąć służbowy telefon, ale... Wiesz, że nie mogę go znaleźć – zaśmiał się i dotknął jednak do jej nosa, który ubrudził marmoladą; oboje wiedzieli, że jego służbowa komórka leżała na komodzie w korytarzu.