Ostatnie dni wyglądają dokładnie tak samo — nocna zmiana, po powrocie prysznic i drzemka, później ogarnianie mieszkania, wizyty na siłowni i w klubie bokserskim, czasem jakaś przebieżka, no i w międzyczasie oczywiście spacery z Fluke’iem. Na moment zupełnie zapomniał o swoim życiu towarzyskim, ignorując większość smsów i telefonów, które nie dotyczyły pracy. Wpadł w rytm, którego nie potrafił przerwać i szczerze? Jakoś wcale mu to nie przeszkadza. Wie jednak, że prędzej czy później z tego rytmu zostanie wytrącony — czy to spontanicznym wypadem do klubu z kumplami z pracy, czy niezapowiedzianą wizytą brata, który wpada do niego dość często. Ale czy mu się dziwi? Oczywiście, że nie. Gdyby wciąż mieszkał z ojcem, zapewne również wolałby odwiedzać rodzeństwo, aniżeli siedzieć ze staruszkiem w jednym mieszkaniu. Dlatego właśnie po powrocie z akademii znalazł coś swojego i twierdzi, że Matt powinien zrobić to samo. Bo jasne, kocha brata i przecież nie zamknie mu drzwi przed nosem, ale kiedyś jeszcze wpadnie w dość nieodpowiednim momencie i co wtedy?
Na razie jednak Matt się nie odzywa, chociaż równie dobrze może to być wina jego wyłączonego telefonu, że nikt się do niego nie dobija — a on, w spokoju, znowu może odespać nocną zmianę. Niby z sił mocno go nie wyprała, ale jednak sen to rzecz święta, tak? Tak. Dlatego nie jest zbyt mocno zadowolony, gdy jego drzemkę przerywa dzwonek do drzwi. Pierwszą jego reakcją jest oczywiście pomruk niezadowolenia, a potem przekręcenie się na drugi bok i przykrycie się pościelą aż po sam czubek głowy. I może ten plan by nawet wypalił, gdy nie Fluke, który podrywa się ze swojego posłania i najpierw rzuca się do drzwi, ujadając na całe mieszkanie, a potem z powrotem wpada do sypialni, aby zacząć po nim skakać.
— No już, wstaję, uspokój się — burczy niezadowolony, ale zgodnie z obietnicą, podnosi swoje dupsko z łóżka. Nakłada jeszcze krótkie spodenki, które walają się gdzieś po podłodze, ale koszulki już nie szuka, bo najzwyczajniej mu się nie chce. Przeczesuje jeszcze tylko palcami swoje włosy, które zdecydowanie zbyt dawno nie widziały fryzjera, po czym wychodzi do przedpokoju, aby otworzyć drzwi komukolwiek, kto za nimi stoi. — Zina? — Jest nieco zdziwiony tą niezapowiedzianą wizytą kobiety. Nie, żeby mu to przeszkadzało, po prostu się jej nie spodziewał. — Nie dzwoniłaś — dodaje i marszczy lekko brwi, zupełnie zapominając, że przecież wyłączył telefon i, najprawdopodobniej, kobieta owszem, dzwoniła, ale natrafiła jedynie na pocztę głosową. — Wejdź — reflektuje się po chwili, robiąc jej miejsce, aby mogła wejść do jego mieszkania.
Zina Villeda