Grace Warren
Wiedział jak nie lubiła i jak bardzo nie chciała znajdować się na świeczniku, więc tym mocniej i bardziej doceniał, że w ogóle zgodziła się wziąć udział w tej zabawie, której przyglądało się całkiem sporo gości i kiedy dyrektor starał się zatrzymać ich na parkiecie, Joseph krótko, ale mimo wszystko uprzejmie uciął ten temat i podziękowawszy raz jeszcze za szampana, odprowadził Grace do stolika, aby mogła usiąść, a kiedy powiedziała, żeby ją pocałował — jakże mógłby jej odmówić. Wiedział, że widziała wszystko to, co chciał jej powiedzieć w jego oczach roziskrzonych radością i nie mogła nie dostrzec żarzącej się powoli i tlącej żądzy, która zdradzała się w każdym muśnięciu jego warg czy języka, a im bardziej przedłużała tę pieszczotę, tym więcej jej pragnął.
Siedząc zdecydowanie bliżej jak zanim wyszli na parkiet; bo teraz nie zniósłby już dzielącego ich dystansu, uśmiechnął się i nachylając do żony, wyszeptał:
– Kochanie..., za dwa miesiące będzie koniec lutego. O tym przełomie myślę, i jeśli będziesz chciała, pewnie uda się nam znaleźć dogodny moment, żebyś mogła napić się lampkę szampana, ale nie uważam, że może stać się mu cokolwiek, jeżeli zaczeka do lata – dodał, łaskocząc wierzch jej dłoni, chudymi palcami i sięgnąwszy po butelkę, którą przyciągnęła do siebie, odszyfrował jedynie, że pochodził z lokalnych winnic, dlatego był bez domieszek czerwonych winogron. – Wiedziałaś, że w granicach miasta leży prawie siedemset hektarów winnic i do największych w Nordsdorf można dojechać tramwajem linii D? – Musiała widzieć przystanki tej linii, kiedy wczoraj chodzili po mieście. Kiedy wspomniała o kolacji, zajrzał do karty i ostatecznie, spoglądając od czasu do czasu na Grace, zdecydował się na makaron z sosem serowym i brokułami, do których kelner polecił im brokuły. Nie spodziewał się, że mężczyzna może zainteresować się zaplanowanym na północ toastem, sugerując aby wezwali go kilka minut przed wyjściem z sali i przygotuje kieliszki dla nich. – ..., w galerii będzie podawany jedynie szampan tradycyjny, a państwo zamawialiście bezalkoholowy – zauważył i z uśmiechem na twarzy wycofał się po deser.
Joseph z jednej strony nie mógł się nadziwić, z drugiej zaś chyba rozumiał, dlaczego tak szerokim łukiem omijała czekoladowy tort Sachera — aby skosztować i nacieszyć się nim jutro w hotelowej kawiarni i towarzyszącej wszystkiemu otoczce; świece, piękna porcelana i pyszna, czarna kawa..., zakładał, że może chodzić właśnie o to... Popatrzył na bezę, w którą wbił widelec a ciasto popękało, ale nie pokruszyło się i spoglądając na Grace, spytał:
– Chcesz spróbować? Bo ja idę o zakłada, że twoja jest słodsza – zażartował, kiedy odkrawała drugi kęs. Słodkie były tak samo bardzo oba kawałki, a wiśnie przełamywały na szczęście i podbijały smak ciasta, którego nie można było — nawet sącząc czarną kawę bez ani grama cukru — zjeść wiele; sam nie dokończył kawałka, w obawie, że może go zemdlić. Zaczekał, żeby dopiła kawę, w międzyczasie przypominając się kelnerowi i kiedy skinęła głową, ze „mogą iść”, wyprowadził ją z sali, po drodze zabierając przygotowany dla niej pozbawiony promili szampan. Nie spodziewał się, że galeria będzie połączeniem starodawnych sztukaterii i nowoczesnej stalowo-szklanej konstrukcji, która wzbudzała w nim mieszane odczucia, ale najważniejsze, że nie musieli wychodzić na balkon, żeby móc popodziwiać mający zacząć się za kilka minut dosłownie pokaz sztucznych ogni.
Niewiele dzieliło ich już, żeby wejść w Nowy Rok, trzymając się za ręce. 3, 2, 1... Razem...
a
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Popatrzyła na niego znad etykiety szampana unosząc brew.
- Teraz już wiem - odparła, ale nie dopytywała skąd to wiedział. Nie było to istotne, ponieważ w obecnej sytuacji, gdy była w ciąży, odwiedzenie winnicy znajdowało się daleko na jej liście priorytetów oraz miejsc, które chciała zobaczyć w Wiedniu.
Zainteresowała się tym, co szeptał do Josepha kelner. Napomknąwszy, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby napił się lampki czy dwóch szampana z prawdziwego zdarzenia - byli w końcu na balu w Wiedniu w cesarskim zamczysku i dlaczego miałby sobie odmawiać? Z uwagi na nią? Gruba przesada - nie mniej, Warren sprawiał wrażenie zdecydowane, a Grace nie zamierzała naciska.
Chwyciła małą filiżankę z małą, czarną kawą, upiła ze dwa, solidne łyki, zanim zainteresowała się beza. Oboje, mieli odkrojone po kawałku, nie mniej z zupełnie innego ciasta - na tym, który dostała Grace, nie było śladu po wiśniach, dlatego, kiedy Joseph zaproponował jej, aby skosztowała, zlustrowała jego porcje krytycznym spojrzeniem.
- Chętnie, ale zdejmij te wiśnie - poleciła, odtrącając kilka z góry na bok swoim widelczykiem. Dla niej, pavlova podawana powinna być z gorącymi malinami i ewentualnie garścią borówek. Nie mniej, nie więcej. Ktokolwiek dodał do niej wiśnie, powinien teraz to odpokutować.
Sama beza i krem, którym była przekładana, niewiele się różniły. W porównaniu jednak do męża, Grace zjadła swój kawałek w całości i z kocim, zadowolonym uśmiechem dopiła kawę. Sączyła ją powoli, tak, jakby delektowała się smakiem świeżo zmielonych ziaren, które następnie sparzono w ekspresie lub co też byłoby prawdopodobne w kawiarce. Dokładnie takiej, jaką mieli w domu.
Kwadrans przed dwunastą, podszedł do nich kelner ze smukłymi kieliszkami do szampana. Chwyciła jeden, ujmując go za nóżkę. Bąbelki, buzowały i strzelały, pozwoliła, aby Joseph zaprowadził ich na galerię, na której zaczynali zbierać się goście. Ponieważ nie odkładali wszystkiego na ostatnią chwilę, mieli całkiem niezły widok na strzeliste, wysokie na całą ścianę okna, a także otwarte drzwi balkonowe. Kto chciał, mógł wyjść na taras. Grace, zdecydowanie wolała zostać w środku. Kiedy obejmował ją Joseph, nie czuła zimna, podejrzewała jednak, że po wyjściu na zewnątrz szybko zmarznie. Zegar, odliczał upływ czasu, na moment umilkła muzyka. Ostatnie sekundy, wydawałoby się, ze każdy odlicza głośno. Równo o północy, kiedy to nastał Nowy Rok, na niebie wystrzeliły kolorowe fajerwerki, a miasto objęła jasna łuna. Spojrzała z zachwytem na niego, akurat jeden rozpadał się na setki migoczących punkcików. Z tym uśmiechem, odwróciła się do Josepha, który niespodziewanie wpił się w jej usta zanim stuknęła kieliszkiem o kieliszek, wznosząc toast. Za nich.
Chwilę stali na galerii, oglądając pokaz fajerwerków i pijąc szampana. Później, zeszli na czekającą na nich kolację. Grace, chciała wywiązać się z danego słowa, że przetańczą ze sobą całą noc i... udało się jej.
Popatrzyła na niego znad etykiety szampana unosząc brew.
- Teraz już wiem - odparła, ale nie dopytywała skąd to wiedział. Nie było to istotne, ponieważ w obecnej sytuacji, gdy była w ciąży, odwiedzenie winnicy znajdowało się daleko na jej liście priorytetów oraz miejsc, które chciała zobaczyć w Wiedniu.
Zainteresowała się tym, co szeptał do Josepha kelner. Napomknąwszy, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby napił się lampki czy dwóch szampana z prawdziwego zdarzenia - byli w końcu na balu w Wiedniu w cesarskim zamczysku i dlaczego miałby sobie odmawiać? Z uwagi na nią? Gruba przesada - nie mniej, Warren sprawiał wrażenie zdecydowane, a Grace nie zamierzała naciska.
Chwyciła małą filiżankę z małą, czarną kawą, upiła ze dwa, solidne łyki, zanim zainteresowała się beza. Oboje, mieli odkrojone po kawałku, nie mniej z zupełnie innego ciasta - na tym, który dostała Grace, nie było śladu po wiśniach, dlatego, kiedy Joseph zaproponował jej, aby skosztowała, zlustrowała jego porcje krytycznym spojrzeniem.
- Chętnie, ale zdejmij te wiśnie - poleciła, odtrącając kilka z góry na bok swoim widelczykiem. Dla niej, pavlova podawana powinna być z gorącymi malinami i ewentualnie garścią borówek. Nie mniej, nie więcej. Ktokolwiek dodał do niej wiśnie, powinien teraz to odpokutować.
Sama beza i krem, którym była przekładana, niewiele się różniły. W porównaniu jednak do męża, Grace zjadła swój kawałek w całości i z kocim, zadowolonym uśmiechem dopiła kawę. Sączyła ją powoli, tak, jakby delektowała się smakiem świeżo zmielonych ziaren, które następnie sparzono w ekspresie lub co też byłoby prawdopodobne w kawiarce. Dokładnie takiej, jaką mieli w domu.
Kwadrans przed dwunastą, podszedł do nich kelner ze smukłymi kieliszkami do szampana. Chwyciła jeden, ujmując go za nóżkę. Bąbelki, buzowały i strzelały, pozwoliła, aby Joseph zaprowadził ich na galerię, na której zaczynali zbierać się goście. Ponieważ nie odkładali wszystkiego na ostatnią chwilę, mieli całkiem niezły widok na strzeliste, wysokie na całą ścianę okna, a także otwarte drzwi balkonowe. Kto chciał, mógł wyjść na taras. Grace, zdecydowanie wolała zostać w środku. Kiedy obejmował ją Joseph, nie czuła zimna, podejrzewała jednak, że po wyjściu na zewnątrz szybko zmarznie. Zegar, odliczał upływ czasu, na moment umilkła muzyka. Ostatnie sekundy, wydawałoby się, ze każdy odlicza głośno. Równo o północy, kiedy to nastał Nowy Rok, na niebie wystrzeliły kolorowe fajerwerki, a miasto objęła jasna łuna. Spojrzała z zachwytem na niego, akurat jeden rozpadał się na setki migoczących punkcików. Z tym uśmiechem, odwróciła się do Josepha, który niespodziewanie wpił się w jej usta zanim stuknęła kieliszkiem o kieliszek, wznosząc toast. Za nich.
Chwilę stali na galerii, oglądając pokaz fajerwerków i pijąc szampana. Później, zeszli na czekającą na nich kolację. Grace, chciała wywiązać się z danego słowa, że przetańczą ze sobą całą noc i... udało się jej.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Mimo że wrócili późno i jednocześnie..., wcześnie, bo o trzeciej, obudził się kilka minut po dziewiątej i leżąc chwilę obok, nie odrywał od twarzy Grace spojrzenie tak długo, jak długo nie obróciła się na bok, owijając szczelnie kołdrą; nie wiedział czy nie spała i jedynie udawała, czy poruszała się pogrążona wciąż w śnie. Wstał i tak, jak od dawna powtarzał, zabrał się za kilka prostych ćwiczeń, które najbardziej zapadły Warrenowi w pamięć po pobycie w Japonii; nie spieszył się, bo koncert rozpoczynał się o piętnastej, ale gmach Musikverein otwierano o dziesiątej, czego nie rozumiał — żałował, że od początku nie wpadł na to, żeby spędzić sylwester i Nowy Rok w Wiedniu i stracił naprawdę sporo czasu, żeby przygotować i mniej więcej zaplanować wszystko pod podróż do Paryża, bo wtedy wykupiłby na noc noworoczną apartament w hotelu Imperial, z którego mogliby przejść przeszklonym przejściem prosto do foyer poprzedzającym słynną Złotą Salę Wiedeńskiego Towarzystwa Muzycznego, w którym rokrocznie odbywał się tradycyjny koncert noworoczny.
Skończył ćwiczyć i zamówił śniadanie do pokoju wpół do pierwszej, mimo że to było później jak normalnie podawano śniadania; rogaliki z kilkoma rodzajami dżemów, jajka po wiedeńsku, chociaż wolałby jajecznicę, grzanki i dwie kawy — dla siebie z mlekiem, żeby zamknąć się w łazience na nie więcej jak kilkanaście minut. Wrócił boso do sypialni i owinięty jedynie ręcznikiem, wyciągnąwszy z jednej z toreb bagażowych wstawionych do szafy marcepanowe świnki i jakieś zawiniątko, podszedł do łóżka. Położył się i zaczął całować Grace po ręce — miejsce przy miejscu, aż nie dotarł do jej ramienia, a potem nie prześlizgnął się po obojczyku na dekolt, odsuwając lekko kołdrę, zaczął obsypywać pocałunkami jej skórę, przeszywaną od czasu do czasu dreszczem. Spoglądał na nią, a kiedy uchyliła oczy, uśmiechnął się, przesuwając rękę z jej biodra na podbrzusze, po którym połaskotał Grace, szepcząc:
– Guten Rutsch, kochanie. – Zaśmiał się, łaskocząc jej delikatną skórę gorącym, miętowo-pieprzowym oddechem, żeby po chwili pocałować kawałek jej piersi, wychylającej się z koronek, którymi otulona, pozwoliła wyjątkowo zanieść się spod prysznica do łóżka, kiedy wrócili.
– Wiesz..., że mam coś dla ciebie? – Widząc jej spojrzenie, uprzedził jakiekolwiek pytania, że „to nic wielkiego” – ..., chociaż kosztowało mnie... Kupę cierpliwości i... – Nie dokończył sięgnął do nocnej szafki, na której postawił wcześniej dwie marcepanowe świnki i złapawszy coś, co było tak samo różowe..., i co, kiedy położył na otwartej dłoni, okazało się być małym breloczkiem do kluczy, który był robioną na szydełku świnką; mogła domyślić się, że sam ją wydziergał, a teraz wędrował nią po jej dłoni. Wpatrywał się w żonę, żeby po chwili podać jej świnkę. Pocałował ją w policzek i uśmiechając się, przyznał:
– Nie spodziewałem się, że możesz zdecydować się na tradycyjną marcepanową, dlatego ci ją zrobiłem. To było wyzwanie..., zdążyć przed wyjazdem z tą ręką, ale mam nadzieję, że przyda ci się i przyniesie ci szczęście. Tobie też – dodał całując Grace po brzuchu; w drugiej dłoni miał właściwie taką samą małą świnkę, dla Lily, którą będą mogli powiesić przy łóżeczku albo postawić na półce razem z zabawkami.
1 stycznia 2021 roku,
hotel Sacher w Wiedniu
hotel Sacher w Wiedniu
Mimo że wrócili późno i jednocześnie..., wcześnie, bo o trzeciej, obudził się kilka minut po dziewiątej i leżąc chwilę obok, nie odrywał od twarzy Grace spojrzenie tak długo, jak długo nie obróciła się na bok, owijając szczelnie kołdrą; nie wiedział czy nie spała i jedynie udawała, czy poruszała się pogrążona wciąż w śnie. Wstał i tak, jak od dawna powtarzał, zabrał się za kilka prostych ćwiczeń, które najbardziej zapadły Warrenowi w pamięć po pobycie w Japonii; nie spieszył się, bo koncert rozpoczynał się o piętnastej, ale gmach Musikverein otwierano o dziesiątej, czego nie rozumiał — żałował, że od początku nie wpadł na to, żeby spędzić sylwester i Nowy Rok w Wiedniu i stracił naprawdę sporo czasu, żeby przygotować i mniej więcej zaplanować wszystko pod podróż do Paryża, bo wtedy wykupiłby na noc noworoczną apartament w hotelu Imperial, z którego mogliby przejść przeszklonym przejściem prosto do foyer poprzedzającym słynną Złotą Salę Wiedeńskiego Towarzystwa Muzycznego, w którym rokrocznie odbywał się tradycyjny koncert noworoczny.
Skończył ćwiczyć i zamówił śniadanie do pokoju wpół do pierwszej, mimo że to było później jak normalnie podawano śniadania; rogaliki z kilkoma rodzajami dżemów, jajka po wiedeńsku, chociaż wolałby jajecznicę, grzanki i dwie kawy — dla siebie z mlekiem, żeby zamknąć się w łazience na nie więcej jak kilkanaście minut. Wrócił boso do sypialni i owinięty jedynie ręcznikiem, wyciągnąwszy z jednej z toreb bagażowych wstawionych do szafy marcepanowe świnki i jakieś zawiniątko, podszedł do łóżka. Położył się i zaczął całować Grace po ręce — miejsce przy miejscu, aż nie dotarł do jej ramienia, a potem nie prześlizgnął się po obojczyku na dekolt, odsuwając lekko kołdrę, zaczął obsypywać pocałunkami jej skórę, przeszywaną od czasu do czasu dreszczem. Spoglądał na nią, a kiedy uchyliła oczy, uśmiechnął się, przesuwając rękę z jej biodra na podbrzusze, po którym połaskotał Grace, szepcząc:
– Guten Rutsch, kochanie. – Zaśmiał się, łaskocząc jej delikatną skórę gorącym, miętowo-pieprzowym oddechem, żeby po chwili pocałować kawałek jej piersi, wychylającej się z koronek, którymi otulona, pozwoliła wyjątkowo zanieść się spod prysznica do łóżka, kiedy wrócili.
– Wiesz..., że mam coś dla ciebie? – Widząc jej spojrzenie, uprzedził jakiekolwiek pytania, że „to nic wielkiego” – ..., chociaż kosztowało mnie... Kupę cierpliwości i... – Nie dokończył sięgnął do nocnej szafki, na której postawił wcześniej dwie marcepanowe świnki i złapawszy coś, co było tak samo różowe..., i co, kiedy położył na otwartej dłoni, okazało się być małym breloczkiem do kluczy, który był robioną na szydełku świnką; mogła domyślić się, że sam ją wydziergał, a teraz wędrował nią po jej dłoni. Wpatrywał się w żonę, żeby po chwili podać jej świnkę. Pocałował ją w policzek i uśmiechając się, przyznał:
– Nie spodziewałem się, że możesz zdecydować się na tradycyjną marcepanową, dlatego ci ją zrobiłem. To było wyzwanie..., zdążyć przed wyjazdem z tą ręką, ale mam nadzieję, że przyda ci się i przyniesie ci szczęście. Tobie też – dodał całując Grace po brzuchu; w drugiej dłoni miał właściwie taką samą małą świnkę, dla Lily, którą będą mogli powiesić przy łóżeczku albo postawić na półce razem z zabawkami.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Po powrocie z sylwestrowego balu na zamku, ledwo przytuliła policzek do poduszki, a od razu zasnęła. Była zmęczona. Nie czuła tego aż tak na parkiecie, ale ledwo wsiedli do taksówki, a Grace zaczynały się kleić oczy. Ostatnie metry, które dzieliły ich od hotelowej windy do apartamentu, pokonała niemalże na oślep, prowadzona pod ramię przez męża. Nie zapamiętała, kiedy dokładnie położyła się do łóżka i czy wcześniej, brała szybki prysznic, czy może siedziała i moczyła się w wodzie. Morfeusz, ukołysał ją do snu, biorąc w ramiona niemalże tak kurczowo, jak Joseph, który wtuliwszy się w jej plecy, objął ją całą i gładził po brzuszku.
Nie śniła o niczym konkretnym, a jeśli już, to nie zapamiętała z nich nic. Obudziwszy w najgorszy z możliwych sposobów, skrzywiła się, słysząc w jakim języku do niej szepcze. Wiedział, że miała alergię na wyrażenia w niemieckim - i austriackim, bowiem dla Grace, właściwie to nie istniała różnica pomiędzy tymi języka, oba sprawiały, że włos się jeżył jej na ciele przez to charczące brzmienie raniące uszy - a mimo to, użył na dzień dobry tych zakazanych słów i jeszcze bezczelnie dodał do nich jak gdyby nigdy nic kontrastujące kochanie. Guten Rutsch sprawiało, że cała słodycz ze składanych na jej skórze pocałunków wyparowała, Grace szarpnęła kołdra i zakryła się nią po same uszy. Trzymała ją mocno, nie dając sobie zabrać, gdyby przyszło mu do głowy pociągnięcie za drugi róg.
- Udam, że te słowa nigdy nie padły z Twoich ust i dam Ci szansę przywitać mnie normalnie. Po ludzku - mruknęła i choć jej głos zduszała pierzyna, nie miał większych problemów ze zrozumieniem. Tak długo, jak nie zwrócił się do niej w języku angielskim oraz bez pajacowania, siedziała pod kołdrą. A kiedy spełnił jej prośbę, uchyliła rąbek pościeli i uśmiechnęła się promiennie do męża. Można? Można.
- Teraz owszem. Dzień dobry - podniosła się, wyciągając do Josepha najprawdopodobniej chcąc mu skraść buziaka, jednakże widząc, ze ten prosi, aby pozostała w miejscu, a sam sięga do nocnej szafki, uniosła brew, obserwując mężczyznę i wyłącznie opierając się na łokciach. Popatrzyła na trzymany na otwartej dłoni mały kłębek wełny uformowany w świnkę i parsknęła dźwięcznym chichotem.
- ... Ale ta nie jest do jedzenia, co? - logika Warrena wydawała się dość pokrętna; bo jak miała się wyszydełkowana świnka do tradycji zjedzenia marcepanowej nie do końca rozumiała, wszak nie odgryzie głowy kawałkowi wełny i nie przeżuje, aczkolwiek doceniała gest. Mały, ale wyszydełkowany z myślą o niej. Była wzruszona.
- Nie wiem, kiedy i jak Ci się udało zrobić to za moimi plecami, ale... Dziękuję. Jest sympatyczna. Lily na pewno się spodoba - przejechała nosem po jego policzku i gdy już miał wpijać się w jej usta, Grace odsunęła się z uśmiechem szelmy. Czuł niedosyt po wczorajszym - dzisiejszym? Naprawdę? Usiadła, podciągając nogi i opierając się na kilku złożonych poduszkach. - To co jemy na śniadanie? I ile mamy czasu do wyjścia?
Po powrocie z sylwestrowego balu na zamku, ledwo przytuliła policzek do poduszki, a od razu zasnęła. Była zmęczona. Nie czuła tego aż tak na parkiecie, ale ledwo wsiedli do taksówki, a Grace zaczynały się kleić oczy. Ostatnie metry, które dzieliły ich od hotelowej windy do apartamentu, pokonała niemalże na oślep, prowadzona pod ramię przez męża. Nie zapamiętała, kiedy dokładnie położyła się do łóżka i czy wcześniej, brała szybki prysznic, czy może siedziała i moczyła się w wodzie. Morfeusz, ukołysał ją do snu, biorąc w ramiona niemalże tak kurczowo, jak Joseph, który wtuliwszy się w jej plecy, objął ją całą i gładził po brzuszku.
Nie śniła o niczym konkretnym, a jeśli już, to nie zapamiętała z nich nic. Obudziwszy w najgorszy z możliwych sposobów, skrzywiła się, słysząc w jakim języku do niej szepcze. Wiedział, że miała alergię na wyrażenia w niemieckim - i austriackim, bowiem dla Grace, właściwie to nie istniała różnica pomiędzy tymi języka, oba sprawiały, że włos się jeżył jej na ciele przez to charczące brzmienie raniące uszy - a mimo to, użył na dzień dobry tych zakazanych słów i jeszcze bezczelnie dodał do nich jak gdyby nigdy nic kontrastujące kochanie. Guten Rutsch sprawiało, że cała słodycz ze składanych na jej skórze pocałunków wyparowała, Grace szarpnęła kołdra i zakryła się nią po same uszy. Trzymała ją mocno, nie dając sobie zabrać, gdyby przyszło mu do głowy pociągnięcie za drugi róg.
- Udam, że te słowa nigdy nie padły z Twoich ust i dam Ci szansę przywitać mnie normalnie. Po ludzku - mruknęła i choć jej głos zduszała pierzyna, nie miał większych problemów ze zrozumieniem. Tak długo, jak nie zwrócił się do niej w języku angielskim oraz bez pajacowania, siedziała pod kołdrą. A kiedy spełnił jej prośbę, uchyliła rąbek pościeli i uśmiechnęła się promiennie do męża. Można? Można.
- Teraz owszem. Dzień dobry - podniosła się, wyciągając do Josepha najprawdopodobniej chcąc mu skraść buziaka, jednakże widząc, ze ten prosi, aby pozostała w miejscu, a sam sięga do nocnej szafki, uniosła brew, obserwując mężczyznę i wyłącznie opierając się na łokciach. Popatrzyła na trzymany na otwartej dłoni mały kłębek wełny uformowany w świnkę i parsknęła dźwięcznym chichotem.
- ... Ale ta nie jest do jedzenia, co? - logika Warrena wydawała się dość pokrętna; bo jak miała się wyszydełkowana świnka do tradycji zjedzenia marcepanowej nie do końca rozumiała, wszak nie odgryzie głowy kawałkowi wełny i nie przeżuje, aczkolwiek doceniała gest. Mały, ale wyszydełkowany z myślą o niej. Była wzruszona.
- Nie wiem, kiedy i jak Ci się udało zrobić to za moimi plecami, ale... Dziękuję. Jest sympatyczna. Lily na pewno się spodoba - przejechała nosem po jego policzku i gdy już miał wpijać się w jej usta, Grace odsunęła się z uśmiechem szelmy. Czuł niedosyt po wczorajszym - dzisiejszym? Naprawdę? Usiadła, podciągając nogi i opierając się na kilku złożonych poduszkach. - To co jemy na śniadanie? I ile mamy czasu do wyjścia?
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
– Ohhh... Przestań! – Uśmiechając się wciąż..., tym razem zaczepnie, pociągnął kilka razy za kołdrę, żeby dać do zrozumienia żonie, że nie ma sensu się pod nią chować; gdyby chciał jednym, mocniejszym szarpnięciem odkryłby jej drobne ciało z zaokrąglonym jedynie brzuszkiem i nie miałaby, gdzie się schować, chyba że wcisnęłaby się między poduszki. – To tradycja. Noworoczne powitania wszędzie są inne i tutaj... – Nie dokończył, bo wyciągając w jego stronę ręce, zatkała mu usta dłońmi i gdyby miał pewność, że nie oberwie, polizałby po palcach, łaskocząc czubkiem miejsce, w którym łączyły się ze śródręczem.
– Wstawaj śpiochu, bo mam coś dla Ciebie! Brzmi lepiej, kochanie? – Ostatnie słowo podkreślił, wymawiając je jednak z tym samym, akcentem co przed chwilą; bardziej niemieckim niż angielskim, ale musiał rozbudzić ją jakoś, żeby sprawdzić i przekonać się, co myślała o prezencie, który dla niej — i nie tylko dla niej — zrobił własnoręcznie, a to mimo zajęć z Drew nie było najłatwiejsze. – Dzień dobry – dodał, po chwili i pogłaskał po policzku, uśmiechając się znów, ale zdecydowanie nie tak, jak chwilę wcześniej i bardziej pogodnie, żeby nie powiedzieć, że pobłażająco. Widząc, że chciała się podnieść, mimo że dobrze, żeby wstała, pokazał dłonią, aby pozostała tak, jak siedziała do tej pory po otwarciu oczu, odkrywając się i zakrywając, jeśli tylko pomyślałby o powiedzeniu czegokolwiek więcej w tym strasznym języku; nie spodziewał się, że po o dwóch słowach za wiele w niemieckim języku używanym w Austrii w kilku dialektach, ale i w czystej literackiej odmianie, może liczyć na całusa — gdyby wiedział, nie powstrzymywałby jej długo i świnka musiałaby poczekać.
Zaśmiał się słysząc jej pytanie. – Nie, nie jest. Pomyślałem, że może skoro nie będziesz chciała zjeść marcepanowej dam ci taką, którą chciałabyś schrupać, ale nie będziesz mogła. Za to będziesz mogła zabrać ją wszędzie ze sobą – dodał, łaskocząc wierzch jej dłoni wydzierganym z ogromnym trudem — i niemniejszym zapałem — ryjkiem. Wychylał się w jej stronę, nie mogąc pojąć, dlaczego się odsuwała, a kiedy usiadła, podciągając nogi, zajął miejsce zaraz przed nią i nie pozwalając się wykręcić, rozochoconymi wargami musnął czubek jej nosa, aby po chwili przejechać po nim koniuszkiem języka. Nie wiedziała, kiedy prześlizgnął się niżej i wpił w jej usta, którymi nie nacieszył się dzisiaj — wczoraj było wczoraj, a jutro..., nie wiadomo nigdy czy nadejdzie ani co przyniesie, dlatego wolał skupić się na tym tutaj i teraz...
Zachłannie, bawił się i droczył z nią, zaczepiając językiem i muskając nim jej wargi i zęby, żeby wślizgnąć się głębiej i przejechać po kawałeczku podniebienia, a kiedy udało się jej złapać dech, gdy tylko odsunął się odrobinę, nie spodziewał się tak trzeźwych pytań.
– Koncert zaczyna się o piętnastej i wystarczy, że będziemy piętnaście minut wcześniej, a na śniadanie wybrałem tradycyjne kontynentalne, ale domówiłem grzanki i jajka po wiedeńsku, chociaż wolałbym jajecznicę. – Wzruszył ramionami i spoglądając na zegarek, zwrócił uwagę żonie, że lada chwila a powinien pojawić się kelner i nie pomylił się, bo ledwie zniknęła w łazience, a rozległo się pukanie do drzwi, w których odebrał od obsługi tacę i wróciwszy do sypialni, gdzie zostawiwszy tacę na zaścielonym w pośpiechu łóżku, miał zaczekać na Grace..., ale nie zaczekał tylko poszedł za nią do łazienki.
– Ohhh... Przestań! – Uśmiechając się wciąż..., tym razem zaczepnie, pociągnął kilka razy za kołdrę, żeby dać do zrozumienia żonie, że nie ma sensu się pod nią chować; gdyby chciał jednym, mocniejszym szarpnięciem odkryłby jej drobne ciało z zaokrąglonym jedynie brzuszkiem i nie miałaby, gdzie się schować, chyba że wcisnęłaby się między poduszki. – To tradycja. Noworoczne powitania wszędzie są inne i tutaj... – Nie dokończył, bo wyciągając w jego stronę ręce, zatkała mu usta dłońmi i gdyby miał pewność, że nie oberwie, polizałby po palcach, łaskocząc czubkiem miejsce, w którym łączyły się ze śródręczem.
– Wstawaj śpiochu, bo mam coś dla Ciebie! Brzmi lepiej, kochanie? – Ostatnie słowo podkreślił, wymawiając je jednak z tym samym, akcentem co przed chwilą; bardziej niemieckim niż angielskim, ale musiał rozbudzić ją jakoś, żeby sprawdzić i przekonać się, co myślała o prezencie, który dla niej — i nie tylko dla niej — zrobił własnoręcznie, a to mimo zajęć z Drew nie było najłatwiejsze. – Dzień dobry – dodał, po chwili i pogłaskał po policzku, uśmiechając się znów, ale zdecydowanie nie tak, jak chwilę wcześniej i bardziej pogodnie, żeby nie powiedzieć, że pobłażająco. Widząc, że chciała się podnieść, mimo że dobrze, żeby wstała, pokazał dłonią, aby pozostała tak, jak siedziała do tej pory po otwarciu oczu, odkrywając się i zakrywając, jeśli tylko pomyślałby o powiedzeniu czegokolwiek więcej w tym strasznym języku; nie spodziewał się, że po o dwóch słowach za wiele w niemieckim języku używanym w Austrii w kilku dialektach, ale i w czystej literackiej odmianie, może liczyć na całusa — gdyby wiedział, nie powstrzymywałby jej długo i świnka musiałaby poczekać.
Zaśmiał się słysząc jej pytanie. – Nie, nie jest. Pomyślałem, że może skoro nie będziesz chciała zjeść marcepanowej dam ci taką, którą chciałabyś schrupać, ale nie będziesz mogła. Za to będziesz mogła zabrać ją wszędzie ze sobą – dodał, łaskocząc wierzch jej dłoni wydzierganym z ogromnym trudem — i niemniejszym zapałem — ryjkiem. Wychylał się w jej stronę, nie mogąc pojąć, dlaczego się odsuwała, a kiedy usiadła, podciągając nogi, zajął miejsce zaraz przed nią i nie pozwalając się wykręcić, rozochoconymi wargami musnął czubek jej nosa, aby po chwili przejechać po nim koniuszkiem języka. Nie wiedziała, kiedy prześlizgnął się niżej i wpił w jej usta, którymi nie nacieszył się dzisiaj — wczoraj było wczoraj, a jutro..., nie wiadomo nigdy czy nadejdzie ani co przyniesie, dlatego wolał skupić się na tym tutaj i teraz...
Zachłannie, bawił się i droczył z nią, zaczepiając językiem i muskając nim jej wargi i zęby, żeby wślizgnąć się głębiej i przejechać po kawałeczku podniebienia, a kiedy udało się jej złapać dech, gdy tylko odsunął się odrobinę, nie spodziewał się tak trzeźwych pytań.
– Koncert zaczyna się o piętnastej i wystarczy, że będziemy piętnaście minut wcześniej, a na śniadanie wybrałem tradycyjne kontynentalne, ale domówiłem grzanki i jajka po wiedeńsku, chociaż wolałbym jajecznicę. – Wzruszył ramionami i spoglądając na zegarek, zwrócił uwagę żonie, że lada chwila a powinien pojawić się kelner i nie pomylił się, bo ledwie zniknęła w łazience, a rozległo się pukanie do drzwi, w których odebrał od obsługi tacę i wróciwszy do sypialni, gdzie zostawiwszy tacę na zaścielonym w pośpiechu łóżku, miał zaczekać na Grace..., ale nie zaczekał tylko poszedł za nią do łazienki.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Nie przestała. Nawet noworoczna tradycja przestawała mieć znaczenie, gdy wiązała się z rzeczami, jakie jej zwyczajnie przeszkadzały. A szeptanie jej do ucha w języku niemieckim łamanym na austriackim łamanym na jeszcze inny tutejszy dialekt do takich się właśnie zaliczał. Dlatego, jeżeli liczył, że po chwili odpuści i jak gdyby nigdy nic, spojrzały na niego spod kołdry, czekało Josepha rozczarowanie. Trzymała mocno, gotowa bronić swojego kokona przed jego lekceważeniem jej wrażeń estetycznych - już ustalali, że owy język je gwałci - tak długo, jak długo byłoby to potrzebne. Dobrze wiedział, że Grace bywała uparta. Zwłaszcza, kiedy się zaprze.
Prychnęła. Grała na fortepianie oraz tańczyła w balecie, a muzyka towarzyszyła jej właściwie to w każdym momencie jej życia. Naprawdę sądził, że nie usłyszy tego, jak koślawo akcentował słowo. Najprawdopodobniej, właśnie teraz przewróciła oczyma, czego z oczywistych względów nie wiedział - jeśli już, to wyłącznie w oczach swojej wyobraźni
- Coś mówiłeś? Nie usłyszałam - szła w zaparte, oczekując, że poprawi się w stu procentach, a nie na odwal się. Dlatego, cierpliwie czekała pod kołdrą aż powita ją raz jeszcze i nie było zmiłuj się. Dopóki z jego ust nie padło normalne, zwyczajowe dzień dobry, kochanie powiedziane w ciągu, a nie po chwili, nie zobaczył nic więcej, jak pierzynę przed sobą. Najprawdopodobniej, gotowa była wpaść do opery na ostatnią chwilę bez śniadania i makijażu, byleby postawić na swoim. Nie będzie do niej mówił w tym języku, zwłaszcza w łóżku. Nie i koniec.
Odłożyła świnkę na szafkę nocną po swojej stronie łóżka. Nie chciała, aby zaplątała się w pościel i została w wiedeńskim hotelu. Nie nosiła żadnych breloków przy kluczach i to się raczej nie zmieni, ale na pewno znajdzie dla wydzieranego na szydełku wieprza miejsce w kieszeni w torebce i tym sposobem faktycznie będzie mogła ją zabierać ze sobą w większość miejsc. Nie zdążyła ułożyć się wygodnie w poduchach, ponieważ z marszu przykleił się do niej Joseph. Westchnęła w jego usta, odwzajemniając pieszczoty, aczkolwiek w przeciwieństwie do rozbudzonego i rozochoconego męża, Grace chwilę temu otworzyła oczy i nie ukrywała faktu, że jest na tyle zaspana, że im dłużej będzie ją wciskał w poduszkę, tym prawdopodobieństwo, że zaraz odwróci się na drugi bok i skuli, w pozycji embrionalnej rosło wprost proporcjonalnie.
Potarłszy powieki, zainteresowała się śniadaniem. Nie była głodna, ale z uwagi na Lily starała się nie przeciągać w czasie posiłków. - Zdążę umyć włosy? - skinął głową, dlatego wstała, choć najchętniej zostałaby w łóżku i w nim zjadła grzanki oraz jajka po wiedeńsku. Rozsądek, podpowiadał jej jednak, że być może warto przejść się i odetchnąć świeżym powietrzem przed koncertem, zwłaszcza, że noc była długa, dlatego ledwo weszła do łazienki i wyszorowała włosy, a usłyszała, jak drzwi się do niej uchylając. Z turbanem z ręcznika na głowie, popatrzyła się na odbicie w lustrze Josepha, który stanął w progu.
- Wszystko gotowe? Możemy jeść?
Nie przestała. Nawet noworoczna tradycja przestawała mieć znaczenie, gdy wiązała się z rzeczami, jakie jej zwyczajnie przeszkadzały. A szeptanie jej do ucha w języku niemieckim łamanym na austriackim łamanym na jeszcze inny tutejszy dialekt do takich się właśnie zaliczał. Dlatego, jeżeli liczył, że po chwili odpuści i jak gdyby nigdy nic, spojrzały na niego spod kołdry, czekało Josepha rozczarowanie. Trzymała mocno, gotowa bronić swojego kokona przed jego lekceważeniem jej wrażeń estetycznych - już ustalali, że owy język je gwałci - tak długo, jak długo byłoby to potrzebne. Dobrze wiedział, że Grace bywała uparta. Zwłaszcza, kiedy się zaprze.
Prychnęła. Grała na fortepianie oraz tańczyła w balecie, a muzyka towarzyszyła jej właściwie to w każdym momencie jej życia. Naprawdę sądził, że nie usłyszy tego, jak koślawo akcentował słowo. Najprawdopodobniej, właśnie teraz przewróciła oczyma, czego z oczywistych względów nie wiedział - jeśli już, to wyłącznie w oczach swojej wyobraźni
- Coś mówiłeś? Nie usłyszałam - szła w zaparte, oczekując, że poprawi się w stu procentach, a nie na odwal się. Dlatego, cierpliwie czekała pod kołdrą aż powita ją raz jeszcze i nie było zmiłuj się. Dopóki z jego ust nie padło normalne, zwyczajowe dzień dobry, kochanie powiedziane w ciągu, a nie po chwili, nie zobaczył nic więcej, jak pierzynę przed sobą. Najprawdopodobniej, gotowa była wpaść do opery na ostatnią chwilę bez śniadania i makijażu, byleby postawić na swoim. Nie będzie do niej mówił w tym języku, zwłaszcza w łóżku. Nie i koniec.
Odłożyła świnkę na szafkę nocną po swojej stronie łóżka. Nie chciała, aby zaplątała się w pościel i została w wiedeńskim hotelu. Nie nosiła żadnych breloków przy kluczach i to się raczej nie zmieni, ale na pewno znajdzie dla wydzieranego na szydełku wieprza miejsce w kieszeni w torebce i tym sposobem faktycznie będzie mogła ją zabierać ze sobą w większość miejsc. Nie zdążyła ułożyć się wygodnie w poduchach, ponieważ z marszu przykleił się do niej Joseph. Westchnęła w jego usta, odwzajemniając pieszczoty, aczkolwiek w przeciwieństwie do rozbudzonego i rozochoconego męża, Grace chwilę temu otworzyła oczy i nie ukrywała faktu, że jest na tyle zaspana, że im dłużej będzie ją wciskał w poduszkę, tym prawdopodobieństwo, że zaraz odwróci się na drugi bok i skuli, w pozycji embrionalnej rosło wprost proporcjonalnie.
Potarłszy powieki, zainteresowała się śniadaniem. Nie była głodna, ale z uwagi na Lily starała się nie przeciągać w czasie posiłków. - Zdążę umyć włosy? - skinął głową, dlatego wstała, choć najchętniej zostałaby w łóżku i w nim zjadła grzanki oraz jajka po wiedeńsku. Rozsądek, podpowiadał jej jednak, że być może warto przejść się i odetchnąć świeżym powietrzem przed koncertem, zwłaszcza, że noc była długa, dlatego ledwo weszła do łazienki i wyszorowała włosy, a usłyszała, jak drzwi się do niej uchylając. Z turbanem z ręcznika na głowie, popatrzyła się na odbicie w lustrze Josepha, który stanął w progu.
- Wszystko gotowe? Możemy jeść?
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Przyglądając się jej reakcji na świnki, uśmiechnął się; miał nadzieję, że może Grace zmieni ten jeden ze swoich nawyków i zacznie przypinać do kluczy coś, co jego zdaniem ułatwiało ich znalezienie, bo czasami, kiedy szukał w jej torebce kluczy..., wychodził z siebie — nie przyznawał się nawet przed samym sobą, ale domyślał się, że świnka skończy przypięta do suwaka jednej z wewnętrznych kieszeni i klucze będą dalej tak, jak nosiła je teraz bez niczego.
– Nie pozwolę ci zasnąć – wymamrotał w jej usta, ale widział jak kobiecie zamykały się oczy; znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jeśli była zmęczona tak, jak dzisiaj, potrafiła zasnąć dosłownie wszędzie, o czym miał okazję przekonać się, kiedy lecieli z Las Vegas do Japonii; sam przespał wtedy kilka godzin bez przerwy. Nie spodziewał się, że kiedy wspomni o śniadaniu, Grace pierwsze o czym pomyśli to umycie włosów, ale przyznał, że powinna na spokojnie zdążyć je porządnie wyszorować i nie pomylił się, bo zostawiwszy tacę ze śniadaniem na łóżku, na którym, kiedy tylko wyszła zdążył jedynie wygładzić pościel, kiedy wszedł do łazienki, przywitała go w turbanie z ręcznika na głowie.
– Byłem pewien, że leżysz w wannie albo że dopiero do niej wchodzisz i, że pomogę ci wymyć głowę, a tutaj proszę... – zauważył, ale nie wycofał się do sypialni; przeciwnie, podszedł do Grace i napierając na nią bez słowa, powoli zmusił, żeby oparła się o szafkę, w którą wpuszczone były umywalki. Widziała, że nie spuszczał z niej wzroku, uśmiechając się tak, jak zawsze mówiła..., jak szelma..., żeby po chwili pocałować ją przeciągle i wolno, bez pośpiechu. Wręcz leniwie i tak spokojnie, jak rzadko zdarzało się, żeby był w stanie opanować się do tego stopnia, aby nie zdradzić chociaż w drżeniu warg zniecierpliwienia.
– Wykąpałaś się na pewno cała? Bo może po śniadaniu trzeba będzie wyszorować ci plecy? – Dopytywał, nie odrywając od jej ciepłej, pachnącej płynem do kąpieli skóry warg, którymi prześlizgiwał się coraz niżej i kiedy mogło wydawać się jej, że zacznie pieścić jej piersi tak, jak robił to chwilę wcześniej, oderwał się od niej i wziął w ramiona, aby przenieść do sypialni, w której położył Grace na łóżku i zaraz zamknął jedno z okien, które otworzył, żeby wywietrzyć zanim pojawiła się obsługa.
Odwróciwszy się popatrzył na nią; pożerał wzrokiem każdy milimetr jej ciała, ale nie doskoczył do żony na łóżku — usiadłszy obok, sięgnął po czajnik, z którego rozlał kawę do dwóch filiżanek, i spoglądając na nią, spytał żartobliwie:
– Życzysz może odrobinę mleka? – ..., ale oboje wiedzieli, że nie chciała nawet myśleć o mleku; nalał wiec jedynie sobie. – Śniadanie bardzo montowane, bo kuchnia nastawiła się już na wydawanie obiadów, więc szału nie ma, ale prawdę mówiąc... Nie czuję się bardzo głodny. – Przyznał się, przejeżdżając palcami po jej odsłoniętej przez podwinięty ręcznik nodze; musiała domyślić się, że jedyny głód jaki odczuwał dotyczył jej i jej ciała, ale starał się nie zdradzać, że najchętniej popchnąłby Grace na łóżko i nie pozwolił wyjść nawet na koncert, mimo że cieszyli się oboje na tę noworoczną tradycję.
Przyglądając się jej reakcji na świnki, uśmiechnął się; miał nadzieję, że może Grace zmieni ten jeden ze swoich nawyków i zacznie przypinać do kluczy coś, co jego zdaniem ułatwiało ich znalezienie, bo czasami, kiedy szukał w jej torebce kluczy..., wychodził z siebie — nie przyznawał się nawet przed samym sobą, ale domyślał się, że świnka skończy przypięta do suwaka jednej z wewnętrznych kieszeni i klucze będą dalej tak, jak nosiła je teraz bez niczego.
– Nie pozwolę ci zasnąć – wymamrotał w jej usta, ale widział jak kobiecie zamykały się oczy; znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jeśli była zmęczona tak, jak dzisiaj, potrafiła zasnąć dosłownie wszędzie, o czym miał okazję przekonać się, kiedy lecieli z Las Vegas do Japonii; sam przespał wtedy kilka godzin bez przerwy. Nie spodziewał się, że kiedy wspomni o śniadaniu, Grace pierwsze o czym pomyśli to umycie włosów, ale przyznał, że powinna na spokojnie zdążyć je porządnie wyszorować i nie pomylił się, bo zostawiwszy tacę ze śniadaniem na łóżku, na którym, kiedy tylko wyszła zdążył jedynie wygładzić pościel, kiedy wszedł do łazienki, przywitała go w turbanie z ręcznika na głowie.
– Byłem pewien, że leżysz w wannie albo że dopiero do niej wchodzisz i, że pomogę ci wymyć głowę, a tutaj proszę... – zauważył, ale nie wycofał się do sypialni; przeciwnie, podszedł do Grace i napierając na nią bez słowa, powoli zmusił, żeby oparła się o szafkę, w którą wpuszczone były umywalki. Widziała, że nie spuszczał z niej wzroku, uśmiechając się tak, jak zawsze mówiła..., jak szelma..., żeby po chwili pocałować ją przeciągle i wolno, bez pośpiechu. Wręcz leniwie i tak spokojnie, jak rzadko zdarzało się, żeby był w stanie opanować się do tego stopnia, aby nie zdradzić chociaż w drżeniu warg zniecierpliwienia.
– Wykąpałaś się na pewno cała? Bo może po śniadaniu trzeba będzie wyszorować ci plecy? – Dopytywał, nie odrywając od jej ciepłej, pachnącej płynem do kąpieli skóry warg, którymi prześlizgiwał się coraz niżej i kiedy mogło wydawać się jej, że zacznie pieścić jej piersi tak, jak robił to chwilę wcześniej, oderwał się od niej i wziął w ramiona, aby przenieść do sypialni, w której położył Grace na łóżku i zaraz zamknął jedno z okien, które otworzył, żeby wywietrzyć zanim pojawiła się obsługa.
Odwróciwszy się popatrzył na nią; pożerał wzrokiem każdy milimetr jej ciała, ale nie doskoczył do żony na łóżku — usiadłszy obok, sięgnął po czajnik, z którego rozlał kawę do dwóch filiżanek, i spoglądając na nią, spytał żartobliwie:
– Życzysz może odrobinę mleka? – ..., ale oboje wiedzieli, że nie chciała nawet myśleć o mleku; nalał wiec jedynie sobie. – Śniadanie bardzo montowane, bo kuchnia nastawiła się już na wydawanie obiadów, więc szału nie ma, ale prawdę mówiąc... Nie czuję się bardzo głodny. – Przyznał się, przejeżdżając palcami po jej odsłoniętej przez podwinięty ręcznik nodze; musiała domyślić się, że jedyny głód jaki odczuwał dotyczył jej i jej ciała, ale starał się nie zdradzać, że najchętniej popchnąłby Grace na łóżko i nie pozwolił wyjść nawet na koncert, mimo że cieszyli się oboje na tę noworoczną tradycję.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Wzruszyła ramionami. Spóźnił się, ale przecież takie rzeczy się zdarzały. Nawet nie przeszło jej przez myśl, aby zaczekać na Josepha, tym bardziej, że mieli nieco planów wobec dnia, który dla nich zaczął się mniej więcej w samo południe. Wyszorowała więc głowę pod prysznicem, wykorzystując olejek miętowy, jak i szampon, który pachniał tak samo, aby następnie otulona ręcznikiem, stanąć przed szerokim i wysokim na dwa metry lustrem. Umyła twarz, nakładając na odświeżoną cerę krem, w czym przeszkodził jej mężczyzna zaglądający do środka łazienki.
Przywołała go do siebie gestem, nie spodziewała się jednak, że Warren może w mgnieniu oka znaleźć się tuż przed nią, zmuszając, aby oparła się o szafki. Marmur - albo marmurowopodobne coś - okazał się zimniejszy w dotyku na wysokości pleców, niż kiedy opierała o blat swoje dłonie. Wzdrygnęła się, odchylając do tyłu głowę, czując, jak robi się jej coraz bardziej gorąco kiedy jego usta nie odrywały się przez dłuższą chwilę od jej warg; w pewnym momencie, musiała przytrzymać ręcznik na głowie, ponieważ ten powoli zsuwał się z jej włosów.
- Mhm. Wzięłam prysznic. Taki psikus - roześmiała się w jego usta. Szybko uciekł nimi dalej, przeczesała palcami jego krótkie włosy, a gdy wycofał się, nie próbowała zatrzymywać męża. Odezwało się jej burczenie w brzuchu i oboje wiedzieli, że nie ma zmiłuj się. Lily musiała zjeść śniadanie.
- Zrobisz mi na wyjście warkocza? - skinął głową, ale nie zabrał się za zaplatanie jej włosów, z których zdjęła ręcznik. Zamiast tego, wziął ją na ręce i jak księżniczkę zaniósł do łóżka. Cmoknęła, rozsiadłszy się idealnie pośrodku materaca. Uklepała sobie kopczyk z poduszek za swoimi plecami, oparła się o nie wygodniej i wyciągnęła jeszcze bardziej, co tylko pozornie wydawało się niemożliwe.
- Życzę sobie kawę - odparła, lojalnie przemilczawszy napomknięcie o mleku. Uśmiechnęła się do kawy, którą jej wręczył. Pół filiżanki, wypiła duszkiem. Resztę, odłożyła na szafkę, do której wystarczyło wyciągnąć rękę, a dosięgała bez większego problemu.
- Szkoda, że nie mają w karcie tego makaronu z brokułami, który jedliśmy... właściwie to dzisiaj. Był przepyszny, nie do podrobienia - westchnęła, wyciągając rękę po grzankę z dżemem z owoców leśnych. Chrupała nad talerzykiem, uważając, aby przypadkiem okruszki nie wpadły do łóżka. Zignorowała jego rękę, którą trzymał na jej nodze. Tak długo, jak długo nie przesuwał się wyżej, niż kolano, Grace się nią nie interesowała. Co innego jajkami, które nałożył sobie na talerz...
- To sos holenderski? - zanim odpowiedział, już umoczyła w nim kawałek jajka, który sobie odkroiła. Dzisiaj, przez najprawdopodobniej kaprys, nie przeszkadzało jej jedzenie na raz wytrawnych jajek po wiedeński i słodkich grzanek.
- Zrobimy sobie spacer do opery? Na dworze musi być całkiem ładnie? Jest biało? - dopytywała, podsuwając mu filiżankę, aby mógł dolać jej kawy.
Wzruszyła ramionami. Spóźnił się, ale przecież takie rzeczy się zdarzały. Nawet nie przeszło jej przez myśl, aby zaczekać na Josepha, tym bardziej, że mieli nieco planów wobec dnia, który dla nich zaczął się mniej więcej w samo południe. Wyszorowała więc głowę pod prysznicem, wykorzystując olejek miętowy, jak i szampon, który pachniał tak samo, aby następnie otulona ręcznikiem, stanąć przed szerokim i wysokim na dwa metry lustrem. Umyła twarz, nakładając na odświeżoną cerę krem, w czym przeszkodził jej mężczyzna zaglądający do środka łazienki.
Przywołała go do siebie gestem, nie spodziewała się jednak, że Warren może w mgnieniu oka znaleźć się tuż przed nią, zmuszając, aby oparła się o szafki. Marmur - albo marmurowopodobne coś - okazał się zimniejszy w dotyku na wysokości pleców, niż kiedy opierała o blat swoje dłonie. Wzdrygnęła się, odchylając do tyłu głowę, czując, jak robi się jej coraz bardziej gorąco kiedy jego usta nie odrywały się przez dłuższą chwilę od jej warg; w pewnym momencie, musiała przytrzymać ręcznik na głowie, ponieważ ten powoli zsuwał się z jej włosów.
- Mhm. Wzięłam prysznic. Taki psikus - roześmiała się w jego usta. Szybko uciekł nimi dalej, przeczesała palcami jego krótkie włosy, a gdy wycofał się, nie próbowała zatrzymywać męża. Odezwało się jej burczenie w brzuchu i oboje wiedzieli, że nie ma zmiłuj się. Lily musiała zjeść śniadanie.
- Zrobisz mi na wyjście warkocza? - skinął głową, ale nie zabrał się za zaplatanie jej włosów, z których zdjęła ręcznik. Zamiast tego, wziął ją na ręce i jak księżniczkę zaniósł do łóżka. Cmoknęła, rozsiadłszy się idealnie pośrodku materaca. Uklepała sobie kopczyk z poduszek za swoimi plecami, oparła się o nie wygodniej i wyciągnęła jeszcze bardziej, co tylko pozornie wydawało się niemożliwe.
- Życzę sobie kawę - odparła, lojalnie przemilczawszy napomknięcie o mleku. Uśmiechnęła się do kawy, którą jej wręczył. Pół filiżanki, wypiła duszkiem. Resztę, odłożyła na szafkę, do której wystarczyło wyciągnąć rękę, a dosięgała bez większego problemu.
- Szkoda, że nie mają w karcie tego makaronu z brokułami, który jedliśmy... właściwie to dzisiaj. Był przepyszny, nie do podrobienia - westchnęła, wyciągając rękę po grzankę z dżemem z owoców leśnych. Chrupała nad talerzykiem, uważając, aby przypadkiem okruszki nie wpadły do łóżka. Zignorowała jego rękę, którą trzymał na jej nodze. Tak długo, jak długo nie przesuwał się wyżej, niż kolano, Grace się nią nie interesowała. Co innego jajkami, które nałożył sobie na talerz...
- To sos holenderski? - zanim odpowiedział, już umoczyła w nim kawałek jajka, który sobie odkroiła. Dzisiaj, przez najprawdopodobniej kaprys, nie przeszkadzało jej jedzenie na raz wytrawnych jajek po wiedeński i słodkich grzanek.
- Zrobimy sobie spacer do opery? Na dworze musi być całkiem ładnie? Jest biało? - dopytywała, podsuwając mu filiżankę, aby mógł dolać jej kawy.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Naciskając na jej nos; szalenie lekko i ostrożnie, złapał Grace, w chwili, w której najmniej się spodziewała i wypuścił z objęć, kiedy jej krągła, pełniejsza, ale nie gruba jak komentowała chwilami, pupa otarła się o materac. Chciał podciągnąć żonę wyżej jednak zaparła się w połowie łóżka i pozwoliła, aby popodkładał jej pod plecy cały stos poduszek, na których rozłożyła się wygodnie jak jakaś cesarzowa. Wpatrzył się jej w oczy — dzisiaj wydawały się Josephowi bardziej czekoladowo-miodowe niż bursztynowe — i całując ją w czoło, zaproponował:
– Zrobiłbym ci rybi ogon z końcówką zaplataną pod spód... Będzie wyglądać jak upięcie. Schludnie i prosto, ale elegancko i ładnie. Co myślisz? No i o ile nie popsuję nic, kiedy zaczną mocniej trząść mi się ręce – zauważył, podając żonie filiżankę brzęczącą na spodku, który uniósł w jej stronę lewą ręką; nie bolała ani nie była tak bardzo, jak wcześniej spuchnięta, a mimo to wciąż trzęsła się i chwilami miał wrażenie, że kompletnie nie może być jej pewien.
Miała rację; makaron, który wczoraj jedli po północy był świetny i dzisiaj jeszcze raz przejrzał kartę, zanim zamówił montowane śniadanie do pokoju, ale nie znalazł nic podobnego. – Mam wrażenie, ze Sacher wyspecjalizował się w słodkościach i tradycyjnych daniach z dziczyzny i w ogóle mięs, ale jeśli miałabyś ochotę, to możemy przejść do hotelu Imperial i zobaczyć, co oferuje ich restauracja, a na deser wrócilibyśmy tutaj. – Podniósł głowę, oblizując łyżeczkę z resztek dżemu, który rozsmarował na jednej z części rogala; zamówił je z myślą o Grace, a tymczasem ona podkradała jego jajka, o co nie miał pretensji —jeśli tylko miała na nie ochotę..., najwyżej obje ją z kawałka rogala. – Mhm – przytaknął, skinąwszy głową i podsunął bliżej jej talerz z grzankami, z których zabrał jedną i nałożywszy na nią sporo jednego z dżemów, który wyglądał bardziej jak konfitura z owoców leśnych, wgryzł się w kromkę, w momencie, kiedy spytała o spacer. Uśmiechając się odgryzł kawałek, który przeżuł i przełknąwszy, pokiwał głową.
– Pewnie, że możemy się przejść i jest biało. Padało chyba przez całą noc, ale chodniki już są po odśnieżane z tego, co widziałem, kiedy wstałem. – Nie odrywał od żony spojrzenia, i zaraz opowiedział jej wszystko, co zaobserwował, kiedy ćwicząc wpatrywał się w okno; najbardziej podobało się Josephowi, ze służby miejskie dbały o chodniki i śnieg nie zalegał na nich chociażby tak jak w Quentico, gdzie miejscami, jeśli padało kilka dni z rzędu, musieli uważać, żeby się nie wywrócić i miało to dwój urok, kiedy ślizgali się po oblodzonej kostce, wracając do domu, ale w drodze na koncert, wolałby nie musieć się gimnastykować, tym bardziej, jeśli miał ubrać się elegancko. Skończyli, więc zebrał naczynia na tacę, zostawiając Grace jedynie z filiżanką kawy i kiedy wrócił z części dziennej, do której wyniósł tacę i przedzwonił po obsługę, dosiadł się do niej na łóżko.
– To co zjadamy te marcepanowe świnki teraz i zaczynamy się szykować? Czy ułaskawiamy je do wieczora? I jakie buty chcesz założyć do tej sukni, żeby nie zmarznąć po drodze? Od razu wyczyściłbym je – dodał, nie przyznając się, że od dłuższej chwili zastanawiał się nad tym, mając nadzieję, że nie zamierzała wybrać się w szpilkach, a kozaki... Nie był pewien czy będą pasować, ale najważniejsze było, żeby nie zmarzła.
Naciskając na jej nos; szalenie lekko i ostrożnie, złapał Grace, w chwili, w której najmniej się spodziewała i wypuścił z objęć, kiedy jej krągła, pełniejsza, ale nie gruba jak komentowała chwilami, pupa otarła się o materac. Chciał podciągnąć żonę wyżej jednak zaparła się w połowie łóżka i pozwoliła, aby popodkładał jej pod plecy cały stos poduszek, na których rozłożyła się wygodnie jak jakaś cesarzowa. Wpatrzył się jej w oczy — dzisiaj wydawały się Josephowi bardziej czekoladowo-miodowe niż bursztynowe — i całując ją w czoło, zaproponował:
– Zrobiłbym ci rybi ogon z końcówką zaplataną pod spód... Będzie wyglądać jak upięcie. Schludnie i prosto, ale elegancko i ładnie. Co myślisz? No i o ile nie popsuję nic, kiedy zaczną mocniej trząść mi się ręce – zauważył, podając żonie filiżankę brzęczącą na spodku, który uniósł w jej stronę lewą ręką; nie bolała ani nie była tak bardzo, jak wcześniej spuchnięta, a mimo to wciąż trzęsła się i chwilami miał wrażenie, że kompletnie nie może być jej pewien.
Miała rację; makaron, który wczoraj jedli po północy był świetny i dzisiaj jeszcze raz przejrzał kartę, zanim zamówił montowane śniadanie do pokoju, ale nie znalazł nic podobnego. – Mam wrażenie, ze Sacher wyspecjalizował się w słodkościach i tradycyjnych daniach z dziczyzny i w ogóle mięs, ale jeśli miałabyś ochotę, to możemy przejść do hotelu Imperial i zobaczyć, co oferuje ich restauracja, a na deser wrócilibyśmy tutaj. – Podniósł głowę, oblizując łyżeczkę z resztek dżemu, który rozsmarował na jednej z części rogala; zamówił je z myślą o Grace, a tymczasem ona podkradała jego jajka, o co nie miał pretensji —jeśli tylko miała na nie ochotę..., najwyżej obje ją z kawałka rogala. – Mhm – przytaknął, skinąwszy głową i podsunął bliżej jej talerz z grzankami, z których zabrał jedną i nałożywszy na nią sporo jednego z dżemów, który wyglądał bardziej jak konfitura z owoców leśnych, wgryzł się w kromkę, w momencie, kiedy spytała o spacer. Uśmiechając się odgryzł kawałek, który przeżuł i przełknąwszy, pokiwał głową.
– Pewnie, że możemy się przejść i jest biało. Padało chyba przez całą noc, ale chodniki już są po odśnieżane z tego, co widziałem, kiedy wstałem. – Nie odrywał od żony spojrzenia, i zaraz opowiedział jej wszystko, co zaobserwował, kiedy ćwicząc wpatrywał się w okno; najbardziej podobało się Josephowi, ze służby miejskie dbały o chodniki i śnieg nie zalegał na nich chociażby tak jak w Quentico, gdzie miejscami, jeśli padało kilka dni z rzędu, musieli uważać, żeby się nie wywrócić i miało to dwój urok, kiedy ślizgali się po oblodzonej kostce, wracając do domu, ale w drodze na koncert, wolałby nie musieć się gimnastykować, tym bardziej, jeśli miał ubrać się elegancko. Skończyli, więc zebrał naczynia na tacę, zostawiając Grace jedynie z filiżanką kawy i kiedy wrócił z części dziennej, do której wyniósł tacę i przedzwonił po obsługę, dosiadł się do niej na łóżko.
– To co zjadamy te marcepanowe świnki teraz i zaczynamy się szykować? Czy ułaskawiamy je do wieczora? I jakie buty chcesz założyć do tej sukni, żeby nie zmarznąć po drodze? Od razu wyczyściłbym je – dodał, nie przyznając się, że od dłuższej chwili zastanawiał się nad tym, mając nadzieję, że nie zamierzała wybrać się w szpilkach, a kozaki... Nie był pewien czy będą pasować, ale najważniejsze było, żeby nie zmarzła.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Przytaknęła. Na taka propozycję, mogła się zgodzić.
- To tylko koncert, więc jeżeli nic nie wyjdzie z rybiego ogona czy podpięcia, to właściwie nic wielkiego się nie stanie. Pójdę w rozpuszczonych włosach albo zburzonym warkoczu, bo... Kto mi zabroni? - wzruszyła ramionami. Nie zamierzała zaprzątać sobie głowy fryzurą i trząść się nad tym, jak prezentuje się w lustrze. Daleka była od uwierzenia, że ktokolwiek zwróci na nią uwagę spośród setek innych gości. Stroić mogła się dla siebie lub Josepha, innym nie musiała się podobać. Z tym zdrowym podejściem, zaoszczędziła już nie jedne nerwy przed wyjściem w towarzystwo. Choćby wczoraj.
Podobała się jej tutejsza porcelanę, aczkolwiek ich małe uszka już pierwszego wieczoru, kiedy pili kawę w hotelowej restauracji po obiedzie, uznała za kompletnie niepraktyczne. Odstawiwszy filiżankę, zainteresowała się śniadaniem, które obsługa estetycznie rozstawiła na tacy. Zaglądała mu przez ramię, prosząc w pierwszej kolejności o grzanki. Jak nie trudno się domyślić, skoro Grace zakopała się już w tych wszystkich poduchach, nie miała wielkiej ochoty ruszać się z miejsca.
- Nie zjedliśmy jeszcze śniadania, a już pytasz mnie o obiad, kochanie? - cmoknęła, wskazując palcem na tarczę zegarka, który musiał założyć po kąpieli. Dochodziła dwunasta. - Nie wiem, czy po koncercie będę na tyle głodna, aby już jeść obiad. Bardziej słaniałabym się na powrót do naszego hotelu na torcik i kawę, a na późną kolację zawsze możemy wyjść na rynek... Tam, gdzie wejdziemy, tam będziemy musieli sobie coś znaleźć i zjeść - uśmiechnęła się pod nosem, proponując Josephowi grę, z której równie dobrze mogłoby wyniknąć coś miłego, jak jedno, wielkie rozczarowanie. Wolała stawiać, że jednak mile się zaskoczą.
Choć grzanki były naprawdę przepyszne i chrupkie, Grace posmakowały jajka. Zjadła połowę z tych, które zamówił Joseph w ich miejsce kładąc dwa, małe rogaliki. Widziała jego wzrok, który uciekał na maślane pieczywo, nie miała więc problemów z tym, aby podzielić się z mężem. Sama, chrupała dalej grzanki, próbując innych dżemów - wszystkich, tylko nie wiśniowych.
- W takim razie trzeba będzie wyciągnąć ciepłe czapki oraz rękawiczki... - zmarszczyła nos, zastanawiając się, czy lepiej opatulić się wełnianym o grubym splocie, czy jednak miękka, jedwabną chustką, którą mogłaby schować pod kołnierz czerwonego płaszcza... O odśnieżonych chodnikach, słuchała jednym ruchem, wpatrzona w kawę, którą dolał jej Joseph. Nie ulegało wątpliwości, że Quentico nijak się miało to Wiednia, które jako wielkie miasto oraz stolika, zwyczajnie musiało wywiązywać się sumiennie z obowiązków służb komunalnych; osobiście, nie przeszkadzał jej zalegający w Quentico śnieg. Wręcz przeciwnie. Dodawało to miasteczku swoistego uroku.
- Prawdę mówiąc nie myślałam, jakie buty założyć... Najprawdopodobniej, wezmę czółenka na niewysokim obcasie, aby nie ślizgać się po lodzie - odparła. Kozaki? Nie ma mowy. Zgrzałaby się przez tę godzinę, szpilki również wykreśliła. Musiała więc znaleźć jakiś kompromis, a tymczasem, starła plamę po dżemie z polika Josepha.
- Chyba byłeś bardzo głodny, skoro jadłeś nie tylko ustami - pokazała mu język.
Przytaknęła. Na taka propozycję, mogła się zgodzić.
- To tylko koncert, więc jeżeli nic nie wyjdzie z rybiego ogona czy podpięcia, to właściwie nic wielkiego się nie stanie. Pójdę w rozpuszczonych włosach albo zburzonym warkoczu, bo... Kto mi zabroni? - wzruszyła ramionami. Nie zamierzała zaprzątać sobie głowy fryzurą i trząść się nad tym, jak prezentuje się w lustrze. Daleka była od uwierzenia, że ktokolwiek zwróci na nią uwagę spośród setek innych gości. Stroić mogła się dla siebie lub Josepha, innym nie musiała się podobać. Z tym zdrowym podejściem, zaoszczędziła już nie jedne nerwy przed wyjściem w towarzystwo. Choćby wczoraj.
Podobała się jej tutejsza porcelanę, aczkolwiek ich małe uszka już pierwszego wieczoru, kiedy pili kawę w hotelowej restauracji po obiedzie, uznała za kompletnie niepraktyczne. Odstawiwszy filiżankę, zainteresowała się śniadaniem, które obsługa estetycznie rozstawiła na tacy. Zaglądała mu przez ramię, prosząc w pierwszej kolejności o grzanki. Jak nie trudno się domyślić, skoro Grace zakopała się już w tych wszystkich poduchach, nie miała wielkiej ochoty ruszać się z miejsca.
- Nie zjedliśmy jeszcze śniadania, a już pytasz mnie o obiad, kochanie? - cmoknęła, wskazując palcem na tarczę zegarka, który musiał założyć po kąpieli. Dochodziła dwunasta. - Nie wiem, czy po koncercie będę na tyle głodna, aby już jeść obiad. Bardziej słaniałabym się na powrót do naszego hotelu na torcik i kawę, a na późną kolację zawsze możemy wyjść na rynek... Tam, gdzie wejdziemy, tam będziemy musieli sobie coś znaleźć i zjeść - uśmiechnęła się pod nosem, proponując Josephowi grę, z której równie dobrze mogłoby wyniknąć coś miłego, jak jedno, wielkie rozczarowanie. Wolała stawiać, że jednak mile się zaskoczą.
Choć grzanki były naprawdę przepyszne i chrupkie, Grace posmakowały jajka. Zjadła połowę z tych, które zamówił Joseph w ich miejsce kładąc dwa, małe rogaliki. Widziała jego wzrok, który uciekał na maślane pieczywo, nie miała więc problemów z tym, aby podzielić się z mężem. Sama, chrupała dalej grzanki, próbując innych dżemów - wszystkich, tylko nie wiśniowych.
- W takim razie trzeba będzie wyciągnąć ciepłe czapki oraz rękawiczki... - zmarszczyła nos, zastanawiając się, czy lepiej opatulić się wełnianym o grubym splocie, czy jednak miękka, jedwabną chustką, którą mogłaby schować pod kołnierz czerwonego płaszcza... O odśnieżonych chodnikach, słuchała jednym ruchem, wpatrzona w kawę, którą dolał jej Joseph. Nie ulegało wątpliwości, że Quentico nijak się miało to Wiednia, które jako wielkie miasto oraz stolika, zwyczajnie musiało wywiązywać się sumiennie z obowiązków służb komunalnych; osobiście, nie przeszkadzał jej zalegający w Quentico śnieg. Wręcz przeciwnie. Dodawało to miasteczku swoistego uroku.
- Prawdę mówiąc nie myślałam, jakie buty założyć... Najprawdopodobniej, wezmę czółenka na niewysokim obcasie, aby nie ślizgać się po lodzie - odparła. Kozaki? Nie ma mowy. Zgrzałaby się przez tę godzinę, szpilki również wykreśliła. Musiała więc znaleźć jakiś kompromis, a tymczasem, starła plamę po dżemie z polika Josepha.
- Chyba byłeś bardzo głodny, skoro jadłeś nie tylko ustami - pokazała mu język.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Miała rację; to był tylko koncert, ale mimo wszystko oczekiwali na nim pełnej gali. Uśmiechając się do Grace, wyciągnął w jej stronę szyję, żeby pocałować ją w poruszający się zgodnie z ruchem jej przeżuwających grzanki i jajka szczęk, policzek, po którym połaskotał ją końcem nosa, aby samemu wrócić do śniadania.
– Tak na wszelki wypadek. Moglibyśmy sprawdzić, z której restauracji był catering i przejść się albo przejechać tam na... – Nie dokończył; właściwie to, co zaproponowała mogło okazać się ciekawą..., grą?... Wchodząc do pierwszej restauracji, która przyciągnęłaby ich uwagę, mogli się nieźle naciąć albo wręcz przeciwnie mile zaskoczyć, więc wyciągnął w jej stronę mały palec. – Przyjmuję wyzwanie i jedzenie wybieramy dla siebie nawzajem? Wiemy, co lubimy, więc nie powinno być źle – dodał; przecież nie zamówimy nic na złość, bo po co?, pomyślał, zaciskając swój mały palec na jej jeszcze mniejszym i drobniejszym od pozostałych.
Nie poczuł, że się ubrudził, więc zaraz sięgnął po chusteczkę i uśmiechając się pod nosem, a jednocześnie czerwieniąc się lekko, otarł policzek z dżemu, który w większości zebrała palcem. Wyniósł naczynia na tacy i wróciwszy, wyciągnął się na łóżku z głową w nogach, żeby przytaknąć żonie, bo rękawiczki były niezbędne, chociaż czapkę darowałby sobie; Grace wyglądała w nich uroczo..., w przeciwieństwie do niego — w własnej opinii Josepha. – Nie wiem czy nie będzie ci za zimno w czółenkach – zauważył, podnosząc się i sięgając do nocnej szafki, z której zabrał marcepanowe świnki i nacisnąwszy na jedną z tych dwóch, które zrobił dla niej i Lily, położył się i oglądając słodkie — nie tylko w smaku, ale i z wyglądu — figurki, spytał:
– To co zjadamy te świnki teraz i zaczynamy się szykować czy ułaskawiamy je do wieczora? – Spojrzał na Grace i przyznał, że mogliby zostawić je na wieczór, kiedy wrócą po koncercie, deserze w hotelowej kawiarni i spacerze zakończonym późniejszą kolacją. – Taki mini deser przed snem, tylko... Ty decyduj – dodał i oddał Grace jej małą świnkę, która miała być bardziej owocowa w smaku niż marcepanowa. Przyglądając się swojej, uśmiechającej się od ucha do ucha i z zieloną, czterolistną koniczynką gdzieś przy tylnej nodze, zaczął zastanawiać się nad tym, którego z noworocznych postanowień chciałby najbardziej dotrzymać; miał kilka, ale wiedział, że niektóre nie do końca zależały od niego, inne mogą okazać się naprawdę trudne do zrealizowania, a jeszcze inne pewnie w tym rozpoczynającym się dzisiaj roku pozostaną w sferze marzeń..., na jakiś czas. Popatrzył na Grace; był ciekaw czy miała takie same albo podobne do niego rozterki.
– Kochanie..., masz już jakieś postanowienie noworoczne? Czy wolisz jeszcze nad tym pomyśleć i zostawić świnki faktycznie na wieczór? Bo ja mam całą listę, ale za cholerę nie mogę się zdecydować, którego z nich chciałbym najbardziej dotrzymać... – przyznał, wpatrując się wyczekująco w żonę, jednocześnie zastanawiając się jak ją uczesać, żeby rzeczywiście zrobić rybi ogon, który nie rozsypie się mu już podczas splatania.
Miała rację; to był tylko koncert, ale mimo wszystko oczekiwali na nim pełnej gali. Uśmiechając się do Grace, wyciągnął w jej stronę szyję, żeby pocałować ją w poruszający się zgodnie z ruchem jej przeżuwających grzanki i jajka szczęk, policzek, po którym połaskotał ją końcem nosa, aby samemu wrócić do śniadania.
– Tak na wszelki wypadek. Moglibyśmy sprawdzić, z której restauracji był catering i przejść się albo przejechać tam na... – Nie dokończył; właściwie to, co zaproponowała mogło okazać się ciekawą..., grą?... Wchodząc do pierwszej restauracji, która przyciągnęłaby ich uwagę, mogli się nieźle naciąć albo wręcz przeciwnie mile zaskoczyć, więc wyciągnął w jej stronę mały palec. – Przyjmuję wyzwanie i jedzenie wybieramy dla siebie nawzajem? Wiemy, co lubimy, więc nie powinno być źle – dodał; przecież nie zamówimy nic na złość, bo po co?, pomyślał, zaciskając swój mały palec na jej jeszcze mniejszym i drobniejszym od pozostałych.
Nie poczuł, że się ubrudził, więc zaraz sięgnął po chusteczkę i uśmiechając się pod nosem, a jednocześnie czerwieniąc się lekko, otarł policzek z dżemu, który w większości zebrała palcem. Wyniósł naczynia na tacy i wróciwszy, wyciągnął się na łóżku z głową w nogach, żeby przytaknąć żonie, bo rękawiczki były niezbędne, chociaż czapkę darowałby sobie; Grace wyglądała w nich uroczo..., w przeciwieństwie do niego — w własnej opinii Josepha. – Nie wiem czy nie będzie ci za zimno w czółenkach – zauważył, podnosząc się i sięgając do nocnej szafki, z której zabrał marcepanowe świnki i nacisnąwszy na jedną z tych dwóch, które zrobił dla niej i Lily, położył się i oglądając słodkie — nie tylko w smaku, ale i z wyglądu — figurki, spytał:
– To co zjadamy te świnki teraz i zaczynamy się szykować czy ułaskawiamy je do wieczora? – Spojrzał na Grace i przyznał, że mogliby zostawić je na wieczór, kiedy wrócą po koncercie, deserze w hotelowej kawiarni i spacerze zakończonym późniejszą kolacją. – Taki mini deser przed snem, tylko... Ty decyduj – dodał i oddał Grace jej małą świnkę, która miała być bardziej owocowa w smaku niż marcepanowa. Przyglądając się swojej, uśmiechającej się od ucha do ucha i z zieloną, czterolistną koniczynką gdzieś przy tylnej nodze, zaczął zastanawiać się nad tym, którego z noworocznych postanowień chciałby najbardziej dotrzymać; miał kilka, ale wiedział, że niektóre nie do końca zależały od niego, inne mogą okazać się naprawdę trudne do zrealizowania, a jeszcze inne pewnie w tym rozpoczynającym się dzisiaj roku pozostaną w sferze marzeń..., na jakiś czas. Popatrzył na Grace; był ciekaw czy miała takie same albo podobne do niego rozterki.
– Kochanie..., masz już jakieś postanowienie noworoczne? Czy wolisz jeszcze nad tym pomyśleć i zostawić świnki faktycznie na wieczór? Bo ja mam całą listę, ale za cholerę nie mogę się zdecydować, którego z nich chciałbym najbardziej dotrzymać... – przyznał, wpatrując się wyczekująco w żonę, jednocześnie zastanawiając się jak ją uczesać, żeby rzeczywiście zrobić rybi ogon, który nie rozsypie się mu już podczas splatania.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Po chwili zawahania, dotknęła do jego ręki i zahaczyła małym palcem o jego - w domyśle ten sam, naturalnie - palec.
- Niech będzie. Wchodzę w to - słowo się rzekło. Nie było już odwrotu. Bo choć naprawdę miała wielką ochotę, aby raz jeszcze zjeść to, co podano im na drugim, ciepłym posiłku na sylwestrowym balu, szkoda jej było czasu, aby szukać tę konkretną restaurację i zastanawiać się, czy aby na pewno będą jeszcze wolne stoliki na wieczór. Godziny poświęcone na chwilowe zadowolenie swojego podniebienia wolała spożytkować na coś innego. Dającego więcej, niż ulotne zadowolenie.
Odstawiwszy talerze oraz pustą po wypitej kawie filiżankę na tacy, gotowa była podnieść się z pieleszy oraz swojego gniazda, tyle że Joseph chwycił za marcepanowe, noworoczne świnki i zwrócił się do niej z pytaniem. Zmarszczyła nos, do którego tak chętnie dotykał swoimi brudnymi od dżemu do grzanek palcami.
- Wieczorem, po deserze i późniejszej kolacji, może się nam zwyczajnie nie chcieć... Zresztą, po co przeciągać w czasie noworoczną tradycję skoro dotyczy ona pierwszego dnia w nowym roku, a nie dowolnego w styczniu? - popatrzyła na niego. A ponieważ na to pytanie nie mógł odpowiedzieć inaczej, niż wzruszając ramionami, Grace sięgnęła po jedną świnkę - dokładnie tę, którą wybrała dla siebie z uwagi na kiepską tolerancje względem marcepanu - i odpakowała ją z przeźroczystego zawiniątka. Szeleszczący papier, zgniotła w bezkształtną kulkę, a oblaną czekoladą i plastyczną, cukrową masę świnkę podniosła na otwartej ręce, aby przyjrzeć się jej z bliska. Doceniała detale, które ktoś wyrzeźbił
- Prawdę mówiąc... Nie robię noworocznych postanowień. Bo dlaczego mam coś postanawiać i warunkować jego spełnienie tylko dlatego, że zaczął się Nowy Rok i każdy to robił? - po tej chwili szczerości, podniosła spojrzenie na Josepha. W przeciwieństwie do męża, który swoje postanowienia mógł recytować jak poemat, Grace nie odrobiła pracy domowej, ale nie czuła się z tego powodu źle bądź głupio.
- Chciałabym, aby ten rok był tak samo dobry lub co najwyżej lepszy od poprzedniego, ale... To życzenie, a nie postanowienie. Mogę więc zjeść moją świnkę za któreś z kolei Twoje. To jak? Za jakie pozbawię ją właśnie głowy? - cmoknęła, spełniając swoją groźbę; przełamała czekoladę, odrywając kawałek ryjka. Zjadła właściwie na raz, szybko, byleby tylko nie poczuć smaku marcepana i... udało się. Zaskoczona tym, że nie wychwyciła gryzących ją w język nut smaku, za którym nie przepadała, zerknęła na połamaną świnkę i dokończyła dzieła - nie była to duża czekoladka, nim się spostrzegła, nie został po niej nawet okruszek, a Grace oblizywała opuszki palców, ponieważ od ciepłych rąk, czekolada dosłownie topiła się w rękach.
Po chwili zawahania, dotknęła do jego ręki i zahaczyła małym palcem o jego - w domyśle ten sam, naturalnie - palec.
- Niech będzie. Wchodzę w to - słowo się rzekło. Nie było już odwrotu. Bo choć naprawdę miała wielką ochotę, aby raz jeszcze zjeść to, co podano im na drugim, ciepłym posiłku na sylwestrowym balu, szkoda jej było czasu, aby szukać tę konkretną restaurację i zastanawiać się, czy aby na pewno będą jeszcze wolne stoliki na wieczór. Godziny poświęcone na chwilowe zadowolenie swojego podniebienia wolała spożytkować na coś innego. Dającego więcej, niż ulotne zadowolenie.
Odstawiwszy talerze oraz pustą po wypitej kawie filiżankę na tacy, gotowa była podnieść się z pieleszy oraz swojego gniazda, tyle że Joseph chwycił za marcepanowe, noworoczne świnki i zwrócił się do niej z pytaniem. Zmarszczyła nos, do którego tak chętnie dotykał swoimi brudnymi od dżemu do grzanek palcami.
- Wieczorem, po deserze i późniejszej kolacji, może się nam zwyczajnie nie chcieć... Zresztą, po co przeciągać w czasie noworoczną tradycję skoro dotyczy ona pierwszego dnia w nowym roku, a nie dowolnego w styczniu? - popatrzyła na niego. A ponieważ na to pytanie nie mógł odpowiedzieć inaczej, niż wzruszając ramionami, Grace sięgnęła po jedną świnkę - dokładnie tę, którą wybrała dla siebie z uwagi na kiepską tolerancje względem marcepanu - i odpakowała ją z przeźroczystego zawiniątka. Szeleszczący papier, zgniotła w bezkształtną kulkę, a oblaną czekoladą i plastyczną, cukrową masę świnkę podniosła na otwartej ręce, aby przyjrzeć się jej z bliska. Doceniała detale, które ktoś wyrzeźbił
- Prawdę mówiąc... Nie robię noworocznych postanowień. Bo dlaczego mam coś postanawiać i warunkować jego spełnienie tylko dlatego, że zaczął się Nowy Rok i każdy to robił? - po tej chwili szczerości, podniosła spojrzenie na Josepha. W przeciwieństwie do męża, który swoje postanowienia mógł recytować jak poemat, Grace nie odrobiła pracy domowej, ale nie czuła się z tego powodu źle bądź głupio.
- Chciałabym, aby ten rok był tak samo dobry lub co najwyżej lepszy od poprzedniego, ale... To życzenie, a nie postanowienie. Mogę więc zjeść moją świnkę za któreś z kolei Twoje. To jak? Za jakie pozbawię ją właśnie głowy? - cmoknęła, spełniając swoją groźbę; przełamała czekoladę, odrywając kawałek ryjka. Zjadła właściwie na raz, szybko, byleby tylko nie poczuć smaku marcepana i... udało się. Zaskoczona tym, że nie wychwyciła gryzących ją w język nut smaku, za którym nie przepadała, zerknęła na połamaną świnkę i dokończyła dzieła - nie była to duża czekoladka, nim się spostrzegła, nie został po niej nawet okruszek, a Grace oblizywała opuszki palców, ponieważ od ciepłych rąk, czekolada dosłownie topiła się w rękach.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892