- To na pewno. Zdecydowanie mnie nie rozczarowałaś - przyznał, nie próbując nawet powstrzymać uśmiechu, jaki mimowolnie wpełzł na jego usta po jej słowach. Ewidentnie swym stwierdzeniem, iż to z nim dzieliła najwięcej doświadczeń, połechtała brunetowi ego, nawet jeśli nie zaliczał się on do grona facetów, jacy potrzebowaliby ciągłych zapewnień o tym, jak było jej z nim dobrze (co nie znaczy też jednak, że nie lubił tego słuchać), i wcale nie chciał porównywać się do poprzednich partnerów (łóżkowych) Jordie. Ale to doświadczanie dla obojga z nich było czymś przyjemnym, i choć Chet wiele miał już za sobą, to i sam fakt, że był czymś nowym dla niej, dawał mu satysfakcję i sprawiał, że chciał uczynić owe eksperymenty jak najciekawszymi. - No to nie masz się czego obawiać - odparł z nieznacznym wzruszeniem ramion, gdy Jordie wyraziła swoje przekonanie o tym, że brunet i tak nie zdoła okiełznać jej charakterku. Dalsza dyskusja wydawała się zbędna, a wszystkie te rozważania i tak były na ten moment całkowicie hipotetyczne i - z jego strony -sprowadzały się tak naprawdę do tematu seksu, gdzie, co wiadomo nie od dziś, chodzi głównie o władzę. Z całą pewnością natomiast Chet nie chciał jej zmieniać, robić z niej kogoś, kim nie była i sprawiać, by nie czuła się przy nim sobą. Nie miał ku temu powodów, w zupełności odpowiadała mu taka Jordie, jaką zdążył poznać (a "zdążył" jest tu słowem kluczowym) i nigdy nie przeszkadzał mu jej charakterek, niezależność, ani pewność siebie. Możliwe nawet, że to właśnie dzięki tym cechom wciąż do niej wracał - bo o ile bardziej spolegliwa osoba zaspokajałaby może jego chęć i potrzebę posiadania kontroli, to... no właśnie. Nie byłaby ona wyzwaniem, a te, co już zdążyli ustalić, Chet Callaghan lubił najbardziej. A może po prostu nie potrafił zbudować z drugą osobą normalnej, zdrowej relacji. Może wszystko, na czym kładł swoje ręce, musiało być zepsute.
Słysząc jej warunki, uniósł tylko nieznacznie brew, nie zamierzając jednak się z nimi spierać. Chociaż gdyby tak się nad tym zastanowić, to może powinno mu się to wydać podejrzane, a w każdym razie dziwne, że Jordana chciała akurat żeby jej gotował i odbierał ją z imprezy. Że myślała właśnie o tym, by coś jego kosztem zyskać. Nie był wszak jej uczynnym kolegą, po którego zadzwoniłaby, gdy wleje w siebie zbyt dużo drinków na imprezie z rówieśnikami. I choć Callaghanowi krążyły po głowie nieco odmienne pomysły na to, czego mógłby sobie zażyczyć w przypadku wygranego zakładu - łącznie z propozycją trójkąta, bo to idealna okazja, nawet jeśli jego szanse na zwycięstwo wydawały się niewielkie - to ostatecznie postanowił trzymać się kierunku wytyczonego przez Jordie. - Zgoda - orzekł. - A jeśli ja wygram, to ty mi coś ugotujesz. Raz wystarczy, bo może więcej bym nie zniósł - nie miał wyśrubowanych żądań, ale wiedział, że gotowanie dla Jordie było większym wyzwaniem niż dla niego. A nuż będzie to dla niej okazja, by i na tym polu podszlifować swoje umiejętności. To też jakiś zysk.
- Ukrywanie treści: włączone
- Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
Jordana Halsworth