Joseph Warren
- ... I już - uśmiechnęła się do Josepha, wygładzając krawat, który zawiązała zgodnie z jego instrukcją. Odsunąwszy się, obejrzała na lustro, przed którym stali oboje. Ciemnoczerwony, wąski krawat, pasował kolorem do sukienki, na którą szarpnęła się Grace. Tiule, miękko otulały Lily, a cyrkonie zdobiące dekolt oraz krótkie rękawki, iskrzyły się w świetle sprawiają, że nie tylko wyglądała, ale również czuła się jak milion dolarów. Zazwyczaj, Grace ubierała się skromnie, jednakże dziś miała ochotę błyszczeć.
- Taksówka będzie za mniej więcej dziesięć minut. Gotowy? - dopytywała, wpinając w płatek ucha kolczyki, które dostała od Mikołaja. Okazało się, że świetnie współgrają z pierścionkiem, który od szóstego grudnia, nosiła na serdecznym palcu prawej dłoni. Skropiła nadgarstki oraz odsłoniętą dzięki włosom upiętym w romantyczny kok szyję ulubionymi perfumami Josepha i chwyciwszy złoty szal, otuliła nim nagie ręce. Obróciła się, jakby chciała, aby napatrzył się na to, jak wyglądała, gdyż Grace wcale nie kryła się z faktem, że wystroiła się nie tylko dla swojej kobiecej próżności, tylko - i przede wszystkim - dla męża.
- Zaproszenia schowałam w kopertówce, a gotówkę, w Twoim portfelu. W zeszłym roku, loteria była jawna, ale w tym... Chyba bardziej podoba mi się idea niewiadomej. O dziwo. Masz ten dreszczyk emocji, kiedy czekasz, aż odsłonią, co to i nie ma ryzyka, że wszyscy rzucą się całym stadem na jedną... - ćwierkała będąc w całkiem szampańskim humorze, kiedy schodzili schodami na dół. Co roku, podczas świątecznego przyjęcia, odbywała się charytatywna loteria bądź licytacja na rzecz najczęściej placówki medycznej bądź domu dziecka czy starców.W tym roku, zarząd zdecydował, aby loteria miała charakter ślepego losu - kupowało się coś, co było jedną, wielką niespodzianką. Mniejszą bądź większą, w zależności od hojności.
Wsunęła nogi w brokatowe szpilki oraz narzuciła na ramiona płaszcz z fruwającym za nim szalem. Nim się zorientowała, Joseph zasznurował swoje lakierowane buty i wyprostował się z gestem triumfu. - No, no. Jeszcze parę dni i już do niczego nie będę Ci potrzebna - szepnęła, zbliżając się do jego ust i kradnąc mu buziaka. Mimo szminki, nie został ślad na jego wargach.
Gdy taksówka zatrąbiła, wyszli przed dom. Pozwoliła, aby Joseph zakluczył drzwi wejściowe i idąc z nim pod ramię, otworzył jej drzwi. Usiadła, zgarniając suknie, aby mógł zamknąć za nią drzwi. Gdy usiadł obok, Grace zapięła pasy i oparła głowę o jego ramię. Jechali główna ulicą, przystrojoną jak zresztą całe miasteczko. Był w tym klimat, od którego wręcz nie chciało się odrywać oczu.
Restauracja, pod którą zatrzymał się samochód, znajdowała się na obrzeżach Quentico oraz na skraju lasu. Światełka, wytyczały trasę do środka. Wysiedli, oglądając się na udekorowany budynek, przed którym kilka grupek popalało papierosy.
- Pamiętaj, że możemy wyjść o każdej porze. Szepnij mi tylko słówko - lekko ścisnęła dłoń męża, który objął ją, gdy wchodzili przez przeszklone drzwi. Podali obsłudze zaproszenia, a także swoje okrycia wierzchnie.
a
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Nie mogąc napatrzeć się na Grace nie odrywał od niej spojrzenia, a kiedy powiedziała, że już skończyła z krawatem, potrząsnął głową, co najmniej jak chciałby się zresetować i złapawszy obie jej dłonie, pocałował wierzch każdej z nich i popatrzył w lustro; wiedział, że wszystko z krawatem musiało być w porządku, więc zamiast popatrzeć na siebie, przyglądał się wciąż żonie — nie spodziewał się, że suknię z rozcięciem zdecyduje się zamienić na tę bordową, w której wyglądała zniewalająco i mimo że dekolt z tyłu odsłaniał więcej jak zasłaniały tiulowe warstwy..., był zachwycony, tym bardziej, że wciąż zapewniała go o jednym — wyglądała tak dzisiaj dla niego i tylko dla niego, chociaż przyznała, że chciała błyszczeć. Kolczyki lśniły płatkach jej uszu jak maleńkie gwiazdki... I im dłużej patrzył na nią, tym mniej był pewny czy nie lepiej, jeśli włożyłby smoking.
– Myślisz, że w dwadzieścia minut zdążę go wyprasować? – Zaśmiał się i podchodząc do zony od tyłu, oparł się czołem o jej kark, wciągając głęboko razem z powietrzem jej perfumy, których zapach wiedział, że zawsze będzie kojarzyć się z nią. Pocałował kark żony i opierając dłonie na jej brzuszku, splatając swoją lewą dłoń z jej; na serdecznym palcu błyszczał pierścionek, który podarował jej w Mikołajki — był ciekaw czy zauważy..., obrączkę, którą przecisnąwszy przez kostkę, zostawił zaraz pod nią, bo mimo że opuchlizna ustępowała wciąż miał ciało zrównane z knykciami właśnie. Czuł jak przeszedł Grace dreszcz, kiedy całował kręg po kręgu i kiedy wspomniała o zaproszeniach i gotówce, skinął głową i uśmiechając się, dotknął do jej nosa.
Przysiadłszy w przedpokoju, zaczął sznurować buty i skończywszy, poderwał się, pytając:
– Widziałaś? Udało się! – Zaraz popatrzył na nią i nie mogąc słuchać tego, co mówiła, podszedł i ujmując jej twarz nadgarstkami, wyszeptał w jej usta, które musnął wargami kilka razy, nie odrywając od jej oczu spojrzenia. – Nie mów tak... Nie tak, bo jesteś mi potrzebna, żebym..., żebym mógł żyć. – Nawet jeśli żartowała..., nie podobały mu się takie żarty. Stał tak chwilę, pozwalając żonie całować się tak długo, jak długo nie usłyszeli trąbienia taksówki. Odsunął się i sięgnąwszy po płaszcz, narzucił go na jej ramiona, a kiedy już miał zakładać swój, zatrzymał się i popatrzył na Grace, żeby powiedzieć: „zegarek” i widziała jedynie jak wbiega po schodach na górę. Wiedział, że nie powinien może, ale dopadłszy do szafki, wyjął z niej zegarek i w ostatniej chwili wsunął do kieszeni niewielki pakiecik. Poprawiając obcięte przez nią ostatecznie i poprawione samemu włosy, podszedł do żony i przepraszając ją, pocałował przed samym wyjściem.
Wiatr rozwiał poły jego nie zapiętego płaszcza i szalik, który przytrzymała dłonią, kiedy zamykał drzwi i zszedłszy po schodkach, na których asekurował Grace na tyle, na ile mógł, pomógł wsiąść do taksówki. Zamknął drzwi i obszedłszy samochód, zajął miejsce obok kobiety; przez większość drogi pokazywała na najbardziej podobające się jej ozdoby, a on przytakiwał, ale musiała wiedzieć, że patrzył tylko na nią. Kiedy zatrzymali się na światłach, chciał powiedzieć coś, co nie mogło mieć znaczenia, skoro nie wrócił do tematu. Uśmiechnął się jedynie i tym razem spojrzał na iluminacje przy wyjeździe z miasta.
Wysiadł pierwszy na oczyszczony ze śniegu i lodu chodnik, którym mogli dojść do samej restauracji i podając Grace prawe ramię, spojrzał na ozdobiony światełkami budynek. – Tam z tyłu to hotel? – Spytał i kiwając głową, ściągnął usta w dzióbek, kiedy przeszklone drzwi rozsunęły się przed nimi. – Już jestem zachwycony – zażartował i zatrzymał się przy recepcji, gdzie Grace okazała zaproszenia, a on oddał ich płaszcze, prosząc o wyciągnięcie czegoś z kieszeni. Podszedł do niej i kiedy przeszli kawałek dalej, odsuwając się od ciekawskich spojrzeń, złapał ją za rękę i przyciągając do siebie, wyszeptał:
– Chciałem dać ci ją jako prezent pod choinkę..., ale będzie pasować ci dzisiaj. Masz tylko kolczyki i pierścionek, a rękawki są króciutkie, więc... – przyznał i zapiął na jej nadgarstku delikatną, ale mieniącą się w świetle bransoletkę. – Mam nadzieję, że nie oberwę..., i że chociaż trochę ci się spodoba... – przyznał, unosząc i całujac jej dłoń.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Cienki obcas brokatowych szpilek bębnił o chodnik. Iskrzyły się one w świetle tak, jak lód oraz szron, który osiadł na szybach i elementach wystroju podwórza. Zacisnęła palce na jego ramieniu; czerwone paznokcie w odcieniu sexy red wbijały się w marynarkę bez trwałego śladu. Przez moment, pożałowała, że nie wzięła ze sobą rękawiczek, na szczęście szybko znaleźli się w środku. Otrzepawszy się ze śniegu, weszli w głąb restauracji.
- Mhm. Mają pokoje, do których wchodzi się z zewnątrz. Jeżeli uznasz, że zabawa jest tak przednia, że najchętniej zostałby do białego rana... Możemy jeden wynająć - dodała pół żartem, pół serio, aczkolwiek biorąc pod uwagę jej lisi uśmiech, Grace dopuszczała do myśli wspomnianą ewentualność i nawet się jej ona podobała. Naturalnie, pracodawca zadbał o dostępność taksówek, która odwodzić będzie gości do domu, nie mniej, gdyby Joseph zapragnął zaszaleć, dała mu do zrozumienia, że na taką postać byłaby nawet skłonna się zgodzić.
Przywitała się z parą, która pojawiła się w szatni na moment po nich. Gdy już szli w stronę głównej sali, szepnęła Josephowi, że to jeden z mózgów, czyli analityków wraz z małżonką. Korytarz, przystrojony był lampkami, a przyciemnione światło, podbijało dekorację i dawało efekt, który aż prosił się, aby na moment zatrzymać się i spojrzeć. Tak też zrobiła, pochylając się nad rozświetlonym reniferem i gdy prostując się, niemalże wpadła na Josepha, roześmiała się perliście. Widząc, że ten sięga za pazuchę, po czym przyciąga ją bliżej siebie, spoważniała.
- Ale Joseph... - weszła mu w słowo, zapewniając, że naprawdę nie musiał. Kiedy jednak ten postanowił upierać się, że wręcz przeciwnie. Musiał, odpuściła i sięgnęła po puzderko, którego wieko uchyliła; rozpoznała wybrzuszone logo od razu. Spojrzała na delikatną bransoletkę. Ciężko było ukryć fakt, że na jej widok, zaświeciły się Grace oczy.
- Głuptoku. Jest piękna i... droga - dodała, patrząc się w oczy męża, który odpowiedział jej tak szerokim uśmiechem, że nie miała serca dalej ciągnąć tego tematu. - Dziękuję. Tobie i gwiazdorowi - szepnęła, mimochodem nawiązując do tego, jak w Europie w niektórych państwach - w tym w Niemczech - mówiono na osobę przynoszącą prezenty w Boże Narodzenie. Dotknęła do roziskrzonych diamentów, po czym szarpnęła delikatnie jego nadgarstkiem i gdy pochylił się nad nią, wpiła się w usta Warrena. Po nie tak krótkim pocałunku, przeszli do sali restauracyjnej. Przy okrągłych stołach, siedziały pojedyncze osoby. Większość kręciła się obok kryształowego baru, zza którego barmani serwowali drinki oraz mocniejszy alkohol. Na podwyższeniu, w rogu, swoje instrumenty stroił zespół. Przeciwny, zajęli organizatorzy loterii. Otwarte drzwi, prowadziły na korytarze, gdzie skryć można było się przed spędem, a także do palarni oraz toalety. Obsługa zadbała o najmniejszy, świąteczny detal. Tysiące migających świateł, odbiło się w oczach Grace, które spojrzały na Warrena będącego najprawdopodobniej pod nie mniejszym wrażeniem.
- To przyjęcie ma szansę przebić zeszłoroczne, stylizowane na lodowy pałac. Przywitamy się z Danielem i jego żoną? Mamy miejsca przy tym samym stole.
Cienki obcas brokatowych szpilek bębnił o chodnik. Iskrzyły się one w świetle tak, jak lód oraz szron, który osiadł na szybach i elementach wystroju podwórza. Zacisnęła palce na jego ramieniu; czerwone paznokcie w odcieniu sexy red wbijały się w marynarkę bez trwałego śladu. Przez moment, pożałowała, że nie wzięła ze sobą rękawiczek, na szczęście szybko znaleźli się w środku. Otrzepawszy się ze śniegu, weszli w głąb restauracji.
- Mhm. Mają pokoje, do których wchodzi się z zewnątrz. Jeżeli uznasz, że zabawa jest tak przednia, że najchętniej zostałby do białego rana... Możemy jeden wynająć - dodała pół żartem, pół serio, aczkolwiek biorąc pod uwagę jej lisi uśmiech, Grace dopuszczała do myśli wspomnianą ewentualność i nawet się jej ona podobała. Naturalnie, pracodawca zadbał o dostępność taksówek, która odwodzić będzie gości do domu, nie mniej, gdyby Joseph zapragnął zaszaleć, dała mu do zrozumienia, że na taką postać byłaby nawet skłonna się zgodzić.
Przywitała się z parą, która pojawiła się w szatni na moment po nich. Gdy już szli w stronę głównej sali, szepnęła Josephowi, że to jeden z mózgów, czyli analityków wraz z małżonką. Korytarz, przystrojony był lampkami, a przyciemnione światło, podbijało dekorację i dawało efekt, który aż prosił się, aby na moment zatrzymać się i spojrzeć. Tak też zrobiła, pochylając się nad rozświetlonym reniferem i gdy prostując się, niemalże wpadła na Josepha, roześmiała się perliście. Widząc, że ten sięga za pazuchę, po czym przyciąga ją bliżej siebie, spoważniała.
- Ale Joseph... - weszła mu w słowo, zapewniając, że naprawdę nie musiał. Kiedy jednak ten postanowił upierać się, że wręcz przeciwnie. Musiał, odpuściła i sięgnęła po puzderko, którego wieko uchyliła; rozpoznała wybrzuszone logo od razu. Spojrzała na delikatną bransoletkę. Ciężko było ukryć fakt, że na jej widok, zaświeciły się Grace oczy.
- Głuptoku. Jest piękna i... droga - dodała, patrząc się w oczy męża, który odpowiedział jej tak szerokim uśmiechem, że nie miała serca dalej ciągnąć tego tematu. - Dziękuję. Tobie i gwiazdorowi - szepnęła, mimochodem nawiązując do tego, jak w Europie w niektórych państwach - w tym w Niemczech - mówiono na osobę przynoszącą prezenty w Boże Narodzenie. Dotknęła do roziskrzonych diamentów, po czym szarpnęła delikatnie jego nadgarstkiem i gdy pochylił się nad nią, wpiła się w usta Warrena. Po nie tak krótkim pocałunku, przeszli do sali restauracyjnej. Przy okrągłych stołach, siedziały pojedyncze osoby. Większość kręciła się obok kryształowego baru, zza którego barmani serwowali drinki oraz mocniejszy alkohol. Na podwyższeniu, w rogu, swoje instrumenty stroił zespół. Przeciwny, zajęli organizatorzy loterii. Otwarte drzwi, prowadziły na korytarze, gdzie skryć można było się przed spędem, a także do palarni oraz toalety. Obsługa zadbała o najmniejszy, świąteczny detal. Tysiące migających świateł, odbiło się w oczach Grace, które spojrzały na Warrena będącego najprawdopodobniej pod nie mniejszym wrażeniem.
- To przyjęcie ma szansę przebić zeszłoroczne, stylizowane na lodowy pałac. Przywitamy się z Danielem i jego żoną? Mamy miejsca przy tym samym stole.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie sądził się, że może chcieć zostawać na noc w hotelu..., ale nie mówił kategorycznie „nie” i jeśli tylko chciałaby zostać dłużej, bawiąc się w najlepsze..., nie zamierzał odmawiać żonie — mimo że doceniał to, co powtórzyła kolejny raz zanim weszli..., że „mogą wyjść w każdej chwili”..., chciał zostać tak długo, jak długo to przyjęcie nie stanie się cieniem własnej świetności, kiedy goście zaczną pozwalać na coraz więcej, zamroczonym przez alkohol głowom..., ale patrząc na to jak każda z mijających ich par wydawała się sztywna; zakładał, że bardziej niż zazwyczaj..., nie spodziewał się czegoś, czego mógłby oczekiwać po północy w czasie świątecznego przyjęcia na komendzie w Cape Coral. Grace miała absolutnie rację — to nie ta liga.
Objął ją mocniej w pasie, starając się ukryć jej drobne dłonie w swoich nawet wtedy, kiedy weszli do hallu; widział jak poruszała palcami i domyślał się, że było jej w nie zimno. Zdjął z jej ramion płaszcz i oddawszy szatniarzowi, podał numerek Grace, żeby mogła schować go do torebki i zaraz poprosił, żeby poczekała chwilę — odda jej także swój. – ..., bo chyba wychodzimy też razem? – Wyszczerzył się do niej, żeby od razu musnąć wargami jej chłodny, ale zaróżowiony policzek. Dosłyszawszy, że para, które weszła do szatni zaraz za nimi przywitała się z Grace, odwrócił się do nich w tej samej chwili co żona i skinąwszy głową małżeństwu, uśmiechnął się, spoglądając na żonę, kiedy partnerka mężczyzny odbierającego numerek z szatni, pozwoliła sobie na komplement w stosunku do Warren. Pokiwał głową potakująco, kiedy Grace szeptem wyjaśniła kim jest mężczyzna i nachylając się w jej stronę, odpowiedział nie głośniej jak sama mówiła przed chwilą:
– Zgadzam się z mózgową żoną i mam nadzieję, że mówiła szczerze, bo naprawdę wyglądasz oszałamiająco i... – Zatrzymał się z nią, kiedy na jej ręce zalśniła bransoletka tej samej marki, co pierścionek zaręczynowy na jej palcu, ujął jej dłoń i kolejny raz musnął wargami chłodną jeszcze i pachnącą kremem zmieszanym z perfumami skórę. – Mam nadzieję, że to nie będzie jedyna okazja, na którą będziesz mogła ją włożyć i..., wierz mi milion takich bransoletek nie jest wartych tyle, co ty. – Lewą ręką dotknął do jej policzka, a kiedy pociągnęła go do siebie..., nie spodziewał się, że może chcieć wpić się w jego usta na oczach coraz więcej mijających ich gości. Nie mógł nie uśmiechać się do niej i kiedy weszli na salę, mimo że zwracała mu uwagę na wystrój i bar, a potem na pojedynczych gości i ich osoby towarzyszące, potakiwał skinieniem głowy, ale wciąż patrzył tylko na nią — gdyby nie dotknęła do jego policzka, zmuszając, żeby chociaż rzucił okiem..., nie rozejrzałby się po sali, której widok naprawdę był w stanie oszołomić każdego, ale nie jego..., w jego oczach nikt i nic nie mogło się równać z żoną i miał nadzieję, że widziała to w jego rozszerzonych do granic przez półmrok, który dodawał wszystkiemu uroku, ten zachwyt. Trącił nosem jej skroń, do której dotknął wargami w chwili, kiedy wskazała na stolik, przy który mieli siedzieć i wspomniała o zeszłorocznych dekoracjach; w duchu cieszył się, że w tym roku ktoś, kto dekorował lokal nie poszedł w ten sam motyw, bo..., mimo że nie miał porównania, tegoroczny wydawał się Josephowi o wiele przyjemniejszy i..., przytulniejszy.
– Tak... Miło, że będę znać kogoś oprócz mojej pięknej żony przy stoliku, przy którym mamy usiąść – dodał i kiedy podeszli i przywitali się z Danielem i jego o wiele drobniejszą nawet od Grace żoną, popatrzył na nakrycia — jeszcze czterech gości miało dosiąść się do nich i po chwili spoglądając na Grace, spytał:
– Chciałabyś już usiąść i może zamówić coś, co troszkę cię rozgrzeje? – Jej dłonie wciąż były chłodne...
Nie sądził się, że może chcieć zostawać na noc w hotelu..., ale nie mówił kategorycznie „nie” i jeśli tylko chciałaby zostać dłużej, bawiąc się w najlepsze..., nie zamierzał odmawiać żonie — mimo że doceniał to, co powtórzyła kolejny raz zanim weszli..., że „mogą wyjść w każdej chwili”..., chciał zostać tak długo, jak długo to przyjęcie nie stanie się cieniem własnej świetności, kiedy goście zaczną pozwalać na coraz więcej, zamroczonym przez alkohol głowom..., ale patrząc na to jak każda z mijających ich par wydawała się sztywna; zakładał, że bardziej niż zazwyczaj..., nie spodziewał się czegoś, czego mógłby oczekiwać po północy w czasie świątecznego przyjęcia na komendzie w Cape Coral. Grace miała absolutnie rację — to nie ta liga.
Objął ją mocniej w pasie, starając się ukryć jej drobne dłonie w swoich nawet wtedy, kiedy weszli do hallu; widział jak poruszała palcami i domyślał się, że było jej w nie zimno. Zdjął z jej ramion płaszcz i oddawszy szatniarzowi, podał numerek Grace, żeby mogła schować go do torebki i zaraz poprosił, żeby poczekała chwilę — odda jej także swój. – ..., bo chyba wychodzimy też razem? – Wyszczerzył się do niej, żeby od razu musnąć wargami jej chłodny, ale zaróżowiony policzek. Dosłyszawszy, że para, które weszła do szatni zaraz za nimi przywitała się z Grace, odwrócił się do nich w tej samej chwili co żona i skinąwszy głową małżeństwu, uśmiechnął się, spoglądając na żonę, kiedy partnerka mężczyzny odbierającego numerek z szatni, pozwoliła sobie na komplement w stosunku do Warren. Pokiwał głową potakująco, kiedy Grace szeptem wyjaśniła kim jest mężczyzna i nachylając się w jej stronę, odpowiedział nie głośniej jak sama mówiła przed chwilą:
– Zgadzam się z mózgową żoną i mam nadzieję, że mówiła szczerze, bo naprawdę wyglądasz oszałamiająco i... – Zatrzymał się z nią, kiedy na jej ręce zalśniła bransoletka tej samej marki, co pierścionek zaręczynowy na jej palcu, ujął jej dłoń i kolejny raz musnął wargami chłodną jeszcze i pachnącą kremem zmieszanym z perfumami skórę. – Mam nadzieję, że to nie będzie jedyna okazja, na którą będziesz mogła ją włożyć i..., wierz mi milion takich bransoletek nie jest wartych tyle, co ty. – Lewą ręką dotknął do jej policzka, a kiedy pociągnęła go do siebie..., nie spodziewał się, że może chcieć wpić się w jego usta na oczach coraz więcej mijających ich gości. Nie mógł nie uśmiechać się do niej i kiedy weszli na salę, mimo że zwracała mu uwagę na wystrój i bar, a potem na pojedynczych gości i ich osoby towarzyszące, potakiwał skinieniem głowy, ale wciąż patrzył tylko na nią — gdyby nie dotknęła do jego policzka, zmuszając, żeby chociaż rzucił okiem..., nie rozejrzałby się po sali, której widok naprawdę był w stanie oszołomić każdego, ale nie jego..., w jego oczach nikt i nic nie mogło się równać z żoną i miał nadzieję, że widziała to w jego rozszerzonych do granic przez półmrok, który dodawał wszystkiemu uroku, ten zachwyt. Trącił nosem jej skroń, do której dotknął wargami w chwili, kiedy wskazała na stolik, przy który mieli siedzieć i wspomniała o zeszłorocznych dekoracjach; w duchu cieszył się, że w tym roku ktoś, kto dekorował lokal nie poszedł w ten sam motyw, bo..., mimo że nie miał porównania, tegoroczny wydawał się Josephowi o wiele przyjemniejszy i..., przytulniejszy.
– Tak... Miło, że będę znać kogoś oprócz mojej pięknej żony przy stoliku, przy którym mamy usiąść – dodał i kiedy podeszli i przywitali się z Danielem i jego o wiele drobniejszą nawet od Grace żoną, popatrzył na nakrycia — jeszcze czterech gości miało dosiąść się do nich i po chwili spoglądając na Grace, spytał:
– Chciałabyś już usiąść i może zamówić coś, co troszkę cię rozgrzeje? – Jej dłonie wciąż były chłodne...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Położyła palec na jego ustach. Mówił dużo i wylewnie, co, choć w jego subiektywnej ocenie było prawdą, i tak zawstydzało Grace. Nie dało się ukryć, tych czerwonych pąsów przebiegających przez cały jej policzek mimo półmroku bądź makijażu. Nie pasowało tutaj tłumaczenie, że kawałek szli po mroźnym powietrzu, jako że znał ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, kiedy wprawia żonę w zakłopotanie ilością komplementów padających z jego ust pod jej adresem. Było to coś, z czym nie sposób się oswoić, jak i do czego przywyknąć; Joseph zawsze znajdował sposób, aby powiedzieć coś jak najbardziej miłego pod jej adresem w takim momencie oraz w takiej tonacji, że pomimo wszystko, jej policzki czerwieniły się, a wzrok uciekał. Tak, jak teraz.
I choć czuła, że wargami skubie jej smukłe, znacznie chłodniejszy niż na co dzień palec - Grace, jeżeli nie wystawiała ich na mróz, zawsze, ale to zawsze miała ciepłe dłonie - nie odpuściła. Wręcz przeciwnie, nacisnęła mocniej, czując presję, że chciałby powiedzieć coś jeszcze, najprawdopodobniej równie kwiecistego co przed sekundami.
- ... Naprawdę trudno mi w tę wartość uwierzyć, ale(!) dla Ciebie spróbuję. Tylko wystarczy, naprawdę, bo będę siedzieć przy tym stole czerwone jak piwonia i choć będzie ten odcień pasować do sukienki, ja nie będę się w nim dobrze czuła - dając Josephowi do zrozumienia coś, co nie dawało jej spokoju, uśmiechnęła się do niego czarująco i wycofawszy dłoń, ujęła jego ramię, które zaoferował jej przed progiem. Oplotła je ręką, na nadgarstku którym iskrzyła się bransoletka. W takich momentach, czuła się jak sroczka, której oczy, cieszą próżne i śliczne dodatki; na ten moment, nie było jej z tym źle.
Weszli na udekorowaną sale główną. Głównie, jej spojrzenie uciekało na wielgachną choinkę, której czubek, na jakim była wetknięta brokatowa, złota gwiazda, niemalże dotykał sufitu. Wszystko tonęło w złocie, zieleni i czerwieniu; miał rację, określając wnętrze, jako zdecydowanie bardziej przytulne.
Zaprowadziła Josepha do stolika, przy którym siedział Daniel ze swoją żoną; filigranowa blondynka nie wyglądała, ale również była agentką FBI w czynnej służbie o czym napomknęła mężowi zanim musnął dłoń Elizabeth w szarmanckim powitaniu. Danny, pozwolił sobie na więcej swobody względem Grace, którą zwyczajnie uścisnął. Ponieważ zrobiło się cieplej, odwiesiła na oparcie jednego krzesła złoty szal. Wygładziwszy go mimochodem dłońmi, podniosła oczy na Josepha; rzeczywiście. Widziała w nich tylko i wyłącznie własne odbicie.
- Możemy usiąść i coś zamówić... Kawę? Jak dżentelmeni? - parsknęła cicho pod nosem, dziękując, kiedy odsunął jej krzesło. Sięgnęła po kartę drinków, w której zawarto również propozycję ciepłych oraz bezalkoholowych napoi. Mimo to, zatrzymała się na winach oraz szampanach, których ilustracje, zawarto przy losowych drinkach. - Wygląda obłędnie - wskazała na smukłe kieliszki do musującego wina, w które wetknięto pojedyncze gałązki świerku. - Dla mnie kawa, ale jeśli Ty masz ochotę spróbować cokolwiek innego... Nie krępuj się. Również masz dobrze się bawić - dodała, układając dłonie na kolanach męża.
Położyła palec na jego ustach. Mówił dużo i wylewnie, co, choć w jego subiektywnej ocenie było prawdą, i tak zawstydzało Grace. Nie dało się ukryć, tych czerwonych pąsów przebiegających przez cały jej policzek mimo półmroku bądź makijażu. Nie pasowało tutaj tłumaczenie, że kawałek szli po mroźnym powietrzu, jako że znał ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, kiedy wprawia żonę w zakłopotanie ilością komplementów padających z jego ust pod jej adresem. Było to coś, z czym nie sposób się oswoić, jak i do czego przywyknąć; Joseph zawsze znajdował sposób, aby powiedzieć coś jak najbardziej miłego pod jej adresem w takim momencie oraz w takiej tonacji, że pomimo wszystko, jej policzki czerwieniły się, a wzrok uciekał. Tak, jak teraz.
I choć czuła, że wargami skubie jej smukłe, znacznie chłodniejszy niż na co dzień palec - Grace, jeżeli nie wystawiała ich na mróz, zawsze, ale to zawsze miała ciepłe dłonie - nie odpuściła. Wręcz przeciwnie, nacisnęła mocniej, czując presję, że chciałby powiedzieć coś jeszcze, najprawdopodobniej równie kwiecistego co przed sekundami.
- ... Naprawdę trudno mi w tę wartość uwierzyć, ale(!) dla Ciebie spróbuję. Tylko wystarczy, naprawdę, bo będę siedzieć przy tym stole czerwone jak piwonia i choć będzie ten odcień pasować do sukienki, ja nie będę się w nim dobrze czuła - dając Josephowi do zrozumienia coś, co nie dawało jej spokoju, uśmiechnęła się do niego czarująco i wycofawszy dłoń, ujęła jego ramię, które zaoferował jej przed progiem. Oplotła je ręką, na nadgarstku którym iskrzyła się bransoletka. W takich momentach, czuła się jak sroczka, której oczy, cieszą próżne i śliczne dodatki; na ten moment, nie było jej z tym źle.
Weszli na udekorowaną sale główną. Głównie, jej spojrzenie uciekało na wielgachną choinkę, której czubek, na jakim była wetknięta brokatowa, złota gwiazda, niemalże dotykał sufitu. Wszystko tonęło w złocie, zieleni i czerwieniu; miał rację, określając wnętrze, jako zdecydowanie bardziej przytulne.
Zaprowadziła Josepha do stolika, przy którym siedział Daniel ze swoją żoną; filigranowa blondynka nie wyglądała, ale również była agentką FBI w czynnej służbie o czym napomknęła mężowi zanim musnął dłoń Elizabeth w szarmanckim powitaniu. Danny, pozwolił sobie na więcej swobody względem Grace, którą zwyczajnie uścisnął. Ponieważ zrobiło się cieplej, odwiesiła na oparcie jednego krzesła złoty szal. Wygładziwszy go mimochodem dłońmi, podniosła oczy na Josepha; rzeczywiście. Widziała w nich tylko i wyłącznie własne odbicie.
- Możemy usiąść i coś zamówić... Kawę? Jak dżentelmeni? - parsknęła cicho pod nosem, dziękując, kiedy odsunął jej krzesło. Sięgnęła po kartę drinków, w której zawarto również propozycję ciepłych oraz bezalkoholowych napoi. Mimo to, zatrzymała się na winach oraz szampanach, których ilustracje, zawarto przy losowych drinkach. - Wygląda obłędnie - wskazała na smukłe kieliszki do musującego wina, w które wetknięto pojedyncze gałązki świerku. - Dla mnie kawa, ale jeśli Ty masz ochotę spróbować cokolwiek innego... Nie krępuj się. Również masz dobrze się bawić - dodała, układając dłonie na kolanach męża.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Z jednej strony wiedział, że może zawstydzać żonę, z drugiej nie potrafił nie mówić tego, co myślał, tym bardziej w takich chwilach jak teraz, kiedy naprawdę wyglądała oszałamiająco. Codziennie była piękna w jego oczach, ale dzisiaj czy w dniu swoich urodzin, w dniu ślubu w Las Vegas, 4 lipca tutaj w Quentico, po balu w ogrodzie botanicznym w Hope Valley czy kiedy spotkali się pierwszy raz i zdarł z niej czarną sukienkę w domku, widział całe jej obezwładniające go piękno i mimo że najbardziej doceniał i cenił ponad wszystko jej charakter, mimo że nie rozumiał wszystkich pobudek, którymi się kierowała w życiu i mimo że wiele razy mieli zupełnie odmienne poglądy; był wdzięczny losowi, bo zawsze starała się wyjaśnić, co dokładnie nią powodowało i kierowało – dziękował w duchu Bogu, że nie słyszał od niej odpowiedzi, której nie był w stanie znieść..., "bo tak".
Dotykał do jej policzków, które czerwieniły się coraz bardziej tak, że sam poczuł ciepło oblewające jego kark. Uśmiechając się i całując opuszek jej chłodnego palca, wpatrywał się w oczy Grace; chciał powiedzieć więcej jeszcze, ale nie pozwalała, ostatecznie zamykając mu usta słodkimi i krótkimi, ale tak licznymi, że nie potrafił ich zliczyć, pocałunkami.
– Dobrze..., dobrze... –przytaknął, podając jej prawe, nie jak na dżentelmena powinien lewe, ramię i poprowadził do sali, która lśniąc od ozdób mimo wszystko nie przytłaczała ani jego, ani Grace. Widział kątem oka jak z nieskrywaną przyjemnością zerkała na bransoletkę, której niby przypadkiem dotknęła raz czy dwa, a jednocześnie starała się nic nie pokazywać po sobie.
Przy stoliku, przy którym miejsca już zajął Daniel z żoną – nie spodziewał się, że może być zawodowo związana z jakąkolwiek inną instytucją niż FBI; zdążył, na podstawie tego, co opowiadała Grace, wysunąć wniosek, że żony pracowników albo pracowały na podobnych stanowiskach, albo nie pracowały w ogóle, poświęcając się w całości domom. Musnął bardziej oddechem niż wargami rękę kobiety, mimo że jej mąż pozwolił sobie na większą poufałość w stosunku do Grace, która objął; w przypadku Warrena ograniczył się do uścisku dłoni i ostrożnego poklepania po plecach. Odsuwając krzesło Grace, poprawił jej suknię, żeby układała się kaskadą materiału oplatającego jej nogi. Zajął miejsce po jej lewej ręce i zaglądając przez ramię żonie do karty, która przeglądała ostatecznie zdecydował się tak, jak Grace na kawę i kiedy spojrzała na niego, co najmniej zaskoczona, wzruszył ramionami i uśmiechając się, spytał:
– No co? – Nie chciał zaczynać wieczoru od razu od procentów i zaraz dodał, że "nie ma nadzieję, że nie będzie musiał się napić, żeby bawić się dobrze". Nie mogąc oderwać od dłoni żony swoich, bawił się jej smukłymi palcami, z którymi spłatał ręce w warkocz. Musiała widzieć, że chwilę zastanawiał się nad czymś, czym ostatecznie, nachylając się do Grace, zdecydował się z nią podzielić. – Nie chciałabyś wesela w takim albo podobnym miejscu? W ogóle nie żałujesz, że nie będziemy mieć wesela na tych chociażby kilkunastu gości? – Sam nie był przekonany i nie przywiązywał większej wagi do tego, ale tak naprawdę dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może Grace chciała czegoś innego...
Z jednej strony wiedział, że może zawstydzać żonę, z drugiej nie potrafił nie mówić tego, co myślał, tym bardziej w takich chwilach jak teraz, kiedy naprawdę wyglądała oszałamiająco. Codziennie była piękna w jego oczach, ale dzisiaj czy w dniu swoich urodzin, w dniu ślubu w Las Vegas, 4 lipca tutaj w Quentico, po balu w ogrodzie botanicznym w Hope Valley czy kiedy spotkali się pierwszy raz i zdarł z niej czarną sukienkę w domku, widział całe jej obezwładniające go piękno i mimo że najbardziej doceniał i cenił ponad wszystko jej charakter, mimo że nie rozumiał wszystkich pobudek, którymi się kierowała w życiu i mimo że wiele razy mieli zupełnie odmienne poglądy; był wdzięczny losowi, bo zawsze starała się wyjaśnić, co dokładnie nią powodowało i kierowało – dziękował w duchu Bogu, że nie słyszał od niej odpowiedzi, której nie był w stanie znieść..., "bo tak".
Dotykał do jej policzków, które czerwieniły się coraz bardziej tak, że sam poczuł ciepło oblewające jego kark. Uśmiechając się i całując opuszek jej chłodnego palca, wpatrywał się w oczy Grace; chciał powiedzieć więcej jeszcze, ale nie pozwalała, ostatecznie zamykając mu usta słodkimi i krótkimi, ale tak licznymi, że nie potrafił ich zliczyć, pocałunkami.
– Dobrze..., dobrze... –przytaknął, podając jej prawe, nie jak na dżentelmena powinien lewe, ramię i poprowadził do sali, która lśniąc od ozdób mimo wszystko nie przytłaczała ani jego, ani Grace. Widział kątem oka jak z nieskrywaną przyjemnością zerkała na bransoletkę, której niby przypadkiem dotknęła raz czy dwa, a jednocześnie starała się nic nie pokazywać po sobie.
Przy stoliku, przy którym miejsca już zajął Daniel z żoną – nie spodziewał się, że może być zawodowo związana z jakąkolwiek inną instytucją niż FBI; zdążył, na podstawie tego, co opowiadała Grace, wysunąć wniosek, że żony pracowników albo pracowały na podobnych stanowiskach, albo nie pracowały w ogóle, poświęcając się w całości domom. Musnął bardziej oddechem niż wargami rękę kobiety, mimo że jej mąż pozwolił sobie na większą poufałość w stosunku do Grace, która objął; w przypadku Warrena ograniczył się do uścisku dłoni i ostrożnego poklepania po plecach. Odsuwając krzesło Grace, poprawił jej suknię, żeby układała się kaskadą materiału oplatającego jej nogi. Zajął miejsce po jej lewej ręce i zaglądając przez ramię żonie do karty, która przeglądała ostatecznie zdecydował się tak, jak Grace na kawę i kiedy spojrzała na niego, co najmniej zaskoczona, wzruszył ramionami i uśmiechając się, spytał:
– No co? – Nie chciał zaczynać wieczoru od razu od procentów i zaraz dodał, że "nie ma nadzieję, że nie będzie musiał się napić, żeby bawić się dobrze". Nie mogąc oderwać od dłoni żony swoich, bawił się jej smukłymi palcami, z którymi spłatał ręce w warkocz. Musiała widzieć, że chwilę zastanawiał się nad czymś, czym ostatecznie, nachylając się do Grace, zdecydował się z nią podzielić. – Nie chciałabyś wesela w takim albo podobnym miejscu? W ogóle nie żałujesz, że nie będziemy mieć wesela na tych chociażby kilkunastu gości? – Sam nie był przekonany i nie przywiązywał większej wagi do tego, ale tak naprawdę dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może Grace chciała czegoś innego...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Kelner, z uprzejmym uśmiechem, odnotował ich zamowienie, aby po mniej więcej dziesięciu minutach wrócić z dwoma filizankami. Ustawił je wraz ze spodeczkami na stole, pomiędzy kładąc pasujący motywem przewodnim czyli leśną zielenią mlecznik z ciepłym mlekiem. Choć mieli przy nakryciu na stole łyżeczki, oparł po jednej owiniętej czerwoną serwetką o jeden i drugi spodek. Z miejsca, sięgnęła po porcelane, poskłając Josephowi pytające spojrzenie. Nie chciała mleka, jeśli jednak on życzył sobie białej kawy, podała mu mlecznik z małą rączką.
Przesuwając palcem po filizance od spodu, zatrzymała go na wybrzuszeniu. Ostrożnie, podniosła naczynie na tyle wysoko, aby spojrzeć na sygnature.
- Wiedeńska. Chciałabym kiedyś powitać Nowy Rok na balu w Wiedniu - rzuciła mimichodem, nie mniej, rozmarynu ton jej głosu sugerował, że nie był to kaprys, który przyszedł do głowy pod wpływem chwili.
Upiła łyk. Kawa nie była kwaśna, a na koncie języka pozostawał posmak gorzkiej czekolady bądź jak ktoś wolał prawdziwego kakao. Popatrzyła na Josepha, obracając filiżankę w reku, ciekawa jego doznań smakowych.
Uniosła brew, słysząc pytanie o wesele. Była pewna, że przeprowadzili wystarczająco długą rozmowę na ten temat, aby wiedział, że oboje pragną tego samego. Skąd więc pomysł, że nagle zmieniła zdanie? Odłożyła filiżankę i wsunęła swoją dłoń pod jego.
- Nie. Nie żałuję. Ślub bierzemy dla siebie, nie dla gości. Wolę tego dnia zjeść z Tobą kolacje wigilijna we własnym domu i przy własnej choince - a gdy pochylił się nad nia, pragnąc ni stąd ni zowąd pocałować ją właśnie tu i teraz, dotknęła do nosa Josepha. Daniel machnął ręką tak, jakby chciał powiedzieć, że on nic nie widzi i mają się nie krępować, nie mnie Grace nie uwierzyła mu na słowo.
Wkrótce, dosiadła się do nich jeszcze jedna para - Jonathan był biegłym psychologiem, a jego mlodziutka żona Ana poświęciła się wychowaniu bliźniaków. Dwójka chłopców dawała jek w kość, temat przy stoliku szybko zszedł na dzieci i szczere zapewnienie, że mają ostatnie miesiące, aby sie wyspać, bo później szybko zapomną o tym luksusie.
Podano przystawkę w kieliszku, salata skropiona była balsamico i wymieszana z owocami. Schrupala większość, a ponieważ zupa krem pachniała tak obłędnie, od razu oddała niedojedzoną sałatkę i zatopiła łyżkę w kremie z bialych warzyw z chipsami z suszonych grzybów.
- Chyba się nie rozmazałam? - szepnęła pół żartem pół serio do Josepha, gdy przykładała serwetkę do ust. W międzyczasie, dochodziło kilku gości modnie spóźnionych, kradnąc show i uwagę większości stolików; w tym Ford, prowadzący pod ramię kobietę z grubym, siwym warkoczem. Nie patrzyła w ich stronę, zajęta dyskretnym zeskrobywaniem z talerza.
Zespół, przygrywał w tle zname, świąteczne utwory. Choć świąteczna składanka była obszerna, tę konkretną melodie rozpoznała od razu.
- Ile musisz wypić, aby wskoczyć na scenę i zaśpiewać głosem Króla? - uśmiechnęła się do męża jak szelma absolutnie niczego nie sugerując.
Kelner, z uprzejmym uśmiechem, odnotował ich zamowienie, aby po mniej więcej dziesięciu minutach wrócić z dwoma filizankami. Ustawił je wraz ze spodeczkami na stole, pomiędzy kładąc pasujący motywem przewodnim czyli leśną zielenią mlecznik z ciepłym mlekiem. Choć mieli przy nakryciu na stole łyżeczki, oparł po jednej owiniętej czerwoną serwetką o jeden i drugi spodek. Z miejsca, sięgnęła po porcelane, poskłając Josephowi pytające spojrzenie. Nie chciała mleka, jeśli jednak on życzył sobie białej kawy, podała mu mlecznik z małą rączką.
Przesuwając palcem po filizance od spodu, zatrzymała go na wybrzuszeniu. Ostrożnie, podniosła naczynie na tyle wysoko, aby spojrzeć na sygnature.
- Wiedeńska. Chciałabym kiedyś powitać Nowy Rok na balu w Wiedniu - rzuciła mimichodem, nie mniej, rozmarynu ton jej głosu sugerował, że nie był to kaprys, który przyszedł do głowy pod wpływem chwili.
Upiła łyk. Kawa nie była kwaśna, a na koncie języka pozostawał posmak gorzkiej czekolady bądź jak ktoś wolał prawdziwego kakao. Popatrzyła na Josepha, obracając filiżankę w reku, ciekawa jego doznań smakowych.
Uniosła brew, słysząc pytanie o wesele. Była pewna, że przeprowadzili wystarczająco długą rozmowę na ten temat, aby wiedział, że oboje pragną tego samego. Skąd więc pomysł, że nagle zmieniła zdanie? Odłożyła filiżankę i wsunęła swoją dłoń pod jego.
- Nie. Nie żałuję. Ślub bierzemy dla siebie, nie dla gości. Wolę tego dnia zjeść z Tobą kolacje wigilijna we własnym domu i przy własnej choince - a gdy pochylił się nad nia, pragnąc ni stąd ni zowąd pocałować ją właśnie tu i teraz, dotknęła do nosa Josepha. Daniel machnął ręką tak, jakby chciał powiedzieć, że on nic nie widzi i mają się nie krępować, nie mnie Grace nie uwierzyła mu na słowo.
Wkrótce, dosiadła się do nich jeszcze jedna para - Jonathan był biegłym psychologiem, a jego mlodziutka żona Ana poświęciła się wychowaniu bliźniaków. Dwójka chłopców dawała jek w kość, temat przy stoliku szybko zszedł na dzieci i szczere zapewnienie, że mają ostatnie miesiące, aby sie wyspać, bo później szybko zapomną o tym luksusie.
Podano przystawkę w kieliszku, salata skropiona była balsamico i wymieszana z owocami. Schrupala większość, a ponieważ zupa krem pachniała tak obłędnie, od razu oddała niedojedzoną sałatkę i zatopiła łyżkę w kremie z bialych warzyw z chipsami z suszonych grzybów.
- Chyba się nie rozmazałam? - szepnęła pół żartem pół serio do Josepha, gdy przykładała serwetkę do ust. W międzyczasie, dochodziło kilku gości modnie spóźnionych, kradnąc show i uwagę większości stolików; w tym Ford, prowadzący pod ramię kobietę z grubym, siwym warkoczem. Nie patrzyła w ich stronę, zajęta dyskretnym zeskrobywaniem z talerza.
Zespół, przygrywał w tle zname, świąteczne utwory. Choć świąteczna składanka była obszerna, tę konkretną melodie rozpoznała od razu.
- Ile musisz wypić, aby wskoczyć na scenę i zaśpiewać głosem Króla? - uśmiechnęła się do męża jak szelma absolutnie niczego nie sugerując.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Podziękował kelnerowi i zaczekał czy Grace nie skusi się może na mleko; wiedział, że nie tak samo jak ona wiedziała, że przyzwyczaił się, a nawet rozsmakował w kawie z mlekiem, która pił, żeby "połączyć się z nią w bólu", kiedy był jeszcze zaborczy w stosunku do tej konkretnej, czarnej jak bezgwiezdne niebo nocą, używki.
Nie spodziewał się usłyszeć tego, co powiedziała i przełknąwszy pospiesznie łyk kawy, spojrzał na nią i bezmyślnie, zapytał w pierwszym odruchu ulegając ciekawości i zaskończeniu:
– W Wiedniu? Nie w Paryżu? – Kiedy zrozumiał, o co pyta, zmieszał się i mając nadzieję, że nie wzbudził w sobie ciekawości, doszedł do wniosku, że lepiej będzie zmienić temat, a że chwilami zastanawiał się czy faktycznie nie będzie żałować, spytał o wesele, mimo że rozmawiali o tym wszystkim i jak wyobrażała sobie mniej więcej ten dzień, kiedy wiedzieli już o spotkaniu z Wenskym, że w ogóle będą mieli taką szansę, żeby przysiąc to, co obiecali sobie w Las Vegas, w kościele. Uśmiechając się, nachylił się do niej i faktycznie chciał pocałować, do czego Daniel zachęcił ich gestem mówiącym ewidentnie "ja nic nie widzę", co jego żona skwitowała cichym chichotem, kiedy poczuł jak nacisnęła na jego nos. Droczyli się chwilę, żeby ostatecznie tracił czubkiem nosa jej policzek który cmoknął w przelocie. – To będzie wyjątkową kolacja – przyznał, a kiedy Elizabeth podchwyciwszy temat, zaczęła dopytywać o te tradycję, pozwolił Grace wyjaśnić kobiecie wszystko.
Kiedy dosiadła się do nich kolejna para, a temat rozmowy szybko zmienił się na dzieci, nie mógł nie uśmiechnąć się, kiedy Jonathan wspomniał, że to ostatni dzwonek, żeby się wyspać. – Zawsze spałem mało – przyznał; nie bał się obowiązków, w których zdążył się wprawić i jedynie na chwilę..., zasępił się, zastanawiając co przyniosą wyniki badań zleconych przez śledczych z Cape Coral. Potrząsnął głową, żeby pozbyć się tych najbardziej natrętnych, wrednych myśli i kiedy kelnerzy zaczęli podawać przystawki, długo zwlekał z stojąca przed nim sałatką, którą właściwie nietkniętą kelner wymienił na talerz z zupą krem – tej już nie mógłby odmówić. Przez chwilę wszyscy przy ich stoliku zamilkli i zajmując się jedzeniem, mogli "podsłuchać" o czym mówili goście przy sąsiednich stolikach, ale głosy zlewały się w jeden szmer.
Kiedy spytała czy się rozmazała, sprawdził i zapewniwszy Grace, że wszystko jest w porządku, sięgnął po kieliszek napełniony w trzech czwartych objętości białym winem. Upił łyk, kiedy jego wzrok ściągnął Ford; tak jak zakładał Joseph, spóźnił się..., specjalnie. Kobieta u jego boku..., wyglądała na kilka lat starszą od niego, ale wystarczyło popatrzeć na nią dłużej, żeby przekonać się, że byli równolatkami.
Musiała zauważyć, że spiął się na moment..., tak długo, jak długo Fordowie nie zajęli miejsca przy sąsiednim stoliku; przez chwilę pomyślał, że może dosiądą się do nich..., na szczęście – nie. Ostatnie miejsca przy ich stoliku zajęło małżeństwo, w którym oboje byli agentami FBI i kiedy wspomnieli o dzieciach, Joseph zastanawiał się jak to możliwe, że udało im się doczekać pociech.
Zamrugał, kiedy dotarło do Josepha to, o co spytała. Uśmiechając się pod nosem odpowiedział, że może się przekona, ale nie będzie niczego obiecywać i po chwili, nachylając się w jej stronę, wyszeptał:
– Mogę liczyć na więcej jak jeden taniec? To mocno zwiększa szansę na piosenkę Króla z dedykacją dla najpiękniejszej żony na tej sali – dodał, opierając się lewą ręką o jej krzesło; mogła czuć jego gorący, miętowy od gum do życia, oddech na szyi i widziała, że może nalegać tym bardziej, że na parkiecie pojawiać zaczęły się już pierwsze pary, a orkiestra zaczęła grać żywsze utwory.
Podziękował kelnerowi i zaczekał czy Grace nie skusi się może na mleko; wiedział, że nie tak samo jak ona wiedziała, że przyzwyczaił się, a nawet rozsmakował w kawie z mlekiem, która pił, żeby "połączyć się z nią w bólu", kiedy był jeszcze zaborczy w stosunku do tej konkretnej, czarnej jak bezgwiezdne niebo nocą, używki.
Nie spodziewał się usłyszeć tego, co powiedziała i przełknąwszy pospiesznie łyk kawy, spojrzał na nią i bezmyślnie, zapytał w pierwszym odruchu ulegając ciekawości i zaskończeniu:
– W Wiedniu? Nie w Paryżu? – Kiedy zrozumiał, o co pyta, zmieszał się i mając nadzieję, że nie wzbudził w sobie ciekawości, doszedł do wniosku, że lepiej będzie zmienić temat, a że chwilami zastanawiał się czy faktycznie nie będzie żałować, spytał o wesele, mimo że rozmawiali o tym wszystkim i jak wyobrażała sobie mniej więcej ten dzień, kiedy wiedzieli już o spotkaniu z Wenskym, że w ogóle będą mieli taką szansę, żeby przysiąc to, co obiecali sobie w Las Vegas, w kościele. Uśmiechając się, nachylił się do niej i faktycznie chciał pocałować, do czego Daniel zachęcił ich gestem mówiącym ewidentnie "ja nic nie widzę", co jego żona skwitowała cichym chichotem, kiedy poczuł jak nacisnęła na jego nos. Droczyli się chwilę, żeby ostatecznie tracił czubkiem nosa jej policzek który cmoknął w przelocie. – To będzie wyjątkową kolacja – przyznał, a kiedy Elizabeth podchwyciwszy temat, zaczęła dopytywać o te tradycję, pozwolił Grace wyjaśnić kobiecie wszystko.
Kiedy dosiadła się do nich kolejna para, a temat rozmowy szybko zmienił się na dzieci, nie mógł nie uśmiechnąć się, kiedy Jonathan wspomniał, że to ostatni dzwonek, żeby się wyspać. – Zawsze spałem mało – przyznał; nie bał się obowiązków, w których zdążył się wprawić i jedynie na chwilę..., zasępił się, zastanawiając co przyniosą wyniki badań zleconych przez śledczych z Cape Coral. Potrząsnął głową, żeby pozbyć się tych najbardziej natrętnych, wrednych myśli i kiedy kelnerzy zaczęli podawać przystawki, długo zwlekał z stojąca przed nim sałatką, którą właściwie nietkniętą kelner wymienił na talerz z zupą krem – tej już nie mógłby odmówić. Przez chwilę wszyscy przy ich stoliku zamilkli i zajmując się jedzeniem, mogli "podsłuchać" o czym mówili goście przy sąsiednich stolikach, ale głosy zlewały się w jeden szmer.
Kiedy spytała czy się rozmazała, sprawdził i zapewniwszy Grace, że wszystko jest w porządku, sięgnął po kieliszek napełniony w trzech czwartych objętości białym winem. Upił łyk, kiedy jego wzrok ściągnął Ford; tak jak zakładał Joseph, spóźnił się..., specjalnie. Kobieta u jego boku..., wyglądała na kilka lat starszą od niego, ale wystarczyło popatrzeć na nią dłużej, żeby przekonać się, że byli równolatkami.
Musiała zauważyć, że spiął się na moment..., tak długo, jak długo Fordowie nie zajęli miejsca przy sąsiednim stoliku; przez chwilę pomyślał, że może dosiądą się do nich..., na szczęście – nie. Ostatnie miejsca przy ich stoliku zajęło małżeństwo, w którym oboje byli agentami FBI i kiedy wspomnieli o dzieciach, Joseph zastanawiał się jak to możliwe, że udało im się doczekać pociech.
Zamrugał, kiedy dotarło do Josepha to, o co spytała. Uśmiechając się pod nosem odpowiedział, że może się przekona, ale nie będzie niczego obiecywać i po chwili, nachylając się w jej stronę, wyszeptał:
– Mogę liczyć na więcej jak jeden taniec? To mocno zwiększa szansę na piosenkę Króla z dedykacją dla najpiękniejszej żony na tej sali – dodał, opierając się lewą ręką o jej krzesło; mogła czuć jego gorący, miętowy od gum do życia, oddech na szyi i widziała, że może nalegać tym bardziej, że na parkiecie pojawiać zaczęły się już pierwsze pary, a orkiestra zaczęła grać żywsze utwory.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Nie dała się wrobić w bajarza; owszem, przybliżyła im tradycje i zwyczaje z rodzinnych stron Josepha, ale nie wchodziła w szczegóły, oczekując, że to on je rozwinie w efekcie czego, Warren skradł na moment całą uwagę ich stolika, a Grace, korzystając ze sposobności, dopiła w spokoju kawę. Bez dwóch zdań lepiej, niż ona, odnajdował się w centrum uwagi.
Mając kilka propozycji dania głównego, postawiła na rybę w papilotach i frytki z batatow; estetycznie podane, pachniało świeżymi ziołami w tym rozmarynem; taka sama, tylko mniejsza gałązka, plywala w kieliszku z musującym winem, które sączyła Ana.
- Chrupkie na zewnatrz, dość miękkie w środku. Do tego pokrojone cienko. Intryguje mnie, jak to robią, ze są w stanie uzyskać taką chrupiącą skórkę z piekarnika. Bo chyba nie łgają i nie smażą we fryturze, co? - zastanawiała się na głos, ale w konspiracyjnym tonie, który mógł usłyszeć wyłącznie Joseph. Jeżeli miał ochotę, podsuneła mu jedną, nie widząc większych problemów w tym, że karmili się nawzajem siedząc przy jednym stole z towarzystwem; pogawędka była niezobowiazująca, a Grace i tak całą swoją uwagę skupiała na mężu.
- Faktycznie. Zaskakujaco dobre - stwierdziła, po zdjęciu kęsa z jego widelca i przełknięciu. Dopisywał jej apetyt, ale i tak musiała poświęcić kawałek ryby. Dostała porcję od serca. Kolacja, rozbudziła Lily. Położyła dłoń na swoim brzuszku, czując, jak ta wierci się i przewraca. Gdy Joseph zrobił to samo, zakrywając jej rękę swoją, uśmiechnęła się do niego i na chwilkę, schowala nos oraz całą twarz w jego szyi i kołnierzu koszuli.
- Myślisz, że jest łasuchem, czy to muzyka ją tak interesuje, że już nie może wysiedzieć? - pozwolila sobie na moment gdybania, po upływie którego pokręciła głową. Odpowiedział tak, że właściwie to nic nie powiedział, nie kryła się więc z wyrażeniem, że nie na to liczyła. A gdy nachylił się ku niej, szeptem dodając to, co nie chciał, aby wybrzmiało dla wszystkich, zmrużyła oczy.
- Nie będę się licytować, Joseph. Jeżeli na czymś Ci zależy, powiedz mi, zamiast uciekać się do jakiś podstępów... - gestem, chciała dać wyraz jak wszyscy tutaj aczkolwiek isrząca się bransoletka nie dawała szans na anonimowość i w porę się powstrzymała. Dłuższą chwilę, przyglądała się tańczącym, aż jego oddech na jej szyi nie sprowokował dreszczu.
Podała mu swoją dłoń, wstając. - Nie wiem, czy zatanczymy więcej niż jeden taniec, bo nie wiem, jak będę się po nim czuła. Tymczasem... Prowadź - splotla ich dłonie w warkocz, zgrabnie manewrujac pomiędzy tańczącymi na parkiecie parami. Jedną dłoń, oparła na jego ramieniu, druga, schowała w obejmujących ją palcach wyciągniętej w ramę ręki. Wsluchiwała się w muzykę, w także jego oddech, pozwalac, aby to Warren prowadził okręcając ich raz w jedną, raz w drugą stronę, tak że sięgający ziemi tiul, szorował po posadce.
Nie dała się wrobić w bajarza; owszem, przybliżyła im tradycje i zwyczaje z rodzinnych stron Josepha, ale nie wchodziła w szczegóły, oczekując, że to on je rozwinie w efekcie czego, Warren skradł na moment całą uwagę ich stolika, a Grace, korzystając ze sposobności, dopiła w spokoju kawę. Bez dwóch zdań lepiej, niż ona, odnajdował się w centrum uwagi.
Mając kilka propozycji dania głównego, postawiła na rybę w papilotach i frytki z batatow; estetycznie podane, pachniało świeżymi ziołami w tym rozmarynem; taka sama, tylko mniejsza gałązka, plywala w kieliszku z musującym winem, które sączyła Ana.
- Chrupkie na zewnatrz, dość miękkie w środku. Do tego pokrojone cienko. Intryguje mnie, jak to robią, ze są w stanie uzyskać taką chrupiącą skórkę z piekarnika. Bo chyba nie łgają i nie smażą we fryturze, co? - zastanawiała się na głos, ale w konspiracyjnym tonie, który mógł usłyszeć wyłącznie Joseph. Jeżeli miał ochotę, podsuneła mu jedną, nie widząc większych problemów w tym, że karmili się nawzajem siedząc przy jednym stole z towarzystwem; pogawędka była niezobowiazująca, a Grace i tak całą swoją uwagę skupiała na mężu.
- Faktycznie. Zaskakujaco dobre - stwierdziła, po zdjęciu kęsa z jego widelca i przełknięciu. Dopisywał jej apetyt, ale i tak musiała poświęcić kawałek ryby. Dostała porcję od serca. Kolacja, rozbudziła Lily. Położyła dłoń na swoim brzuszku, czując, jak ta wierci się i przewraca. Gdy Joseph zrobił to samo, zakrywając jej rękę swoją, uśmiechnęła się do niego i na chwilkę, schowala nos oraz całą twarz w jego szyi i kołnierzu koszuli.
- Myślisz, że jest łasuchem, czy to muzyka ją tak interesuje, że już nie może wysiedzieć? - pozwolila sobie na moment gdybania, po upływie którego pokręciła głową. Odpowiedział tak, że właściwie to nic nie powiedział, nie kryła się więc z wyrażeniem, że nie na to liczyła. A gdy nachylił się ku niej, szeptem dodając to, co nie chciał, aby wybrzmiało dla wszystkich, zmrużyła oczy.
- Nie będę się licytować, Joseph. Jeżeli na czymś Ci zależy, powiedz mi, zamiast uciekać się do jakiś podstępów... - gestem, chciała dać wyraz jak wszyscy tutaj aczkolwiek isrząca się bransoletka nie dawała szans na anonimowość i w porę się powstrzymała. Dłuższą chwilę, przyglądała się tańczącym, aż jego oddech na jej szyi nie sprowokował dreszczu.
Podała mu swoją dłoń, wstając. - Nie wiem, czy zatanczymy więcej niż jeden taniec, bo nie wiem, jak będę się po nim czuła. Tymczasem... Prowadź - splotla ich dłonie w warkocz, zgrabnie manewrujac pomiędzy tańczącymi na parkiecie parami. Jedną dłoń, oparła na jego ramieniu, druga, schowała w obejmujących ją palcach wyciągniętej w ramę ręki. Wsluchiwała się w muzykę, w także jego oddech, pozwalac, aby to Warren prowadził okręcając ich raz w jedną, raz w drugą stronę, tak że sięgający ziemi tiul, szorował po posadce.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie był do końca zachwycony, kiedy zgrabnie wycofała się przekazując pałeczkę jemu tak, że chcąc nie chcąc musiał poświęcić chwilę, żeby opowiedzieć i odpowiedzieć na pytania przede wszystkim Daniela i Elizabeth, ale też Any — kiedy już mówił..., mógł cierpliwie odpowiadać na pytania, ale najtrudniej było się Josephowi przemóc, żeby w ogóle zacząć, w czym wyręczywszy go, czuł jak żona wpatrywała się w niego. Ostatecznie zakończył, pozwalając sobie na krótki żart o różnicy między Szkotami i Irlandczykami, żeby skupić całą uwagę już tylko na Grace..., ale i na daniu głównym.
W przeciwieństwie do niej nie skusił się na rybę i — bezpiecznie — wybrał pierś kurczaka w panierce z płatków migdałowych i surówki..., w tym marchewkę z mango i owocem granatu. Uśmiechając się, częstował Grace kolejnymi kęsami, a kiedy wyciągnęła w jego stronę widelec z rybą, chwilę zawahał się, aby ostatecznie ściągnąć zębami z niego to, co wybrała najlepszego z całej porcji. Od czasu do czasu, pozwalał sobie, pogładzić ją po głowie, odgarniając brązowo-złote włosy skręcające się w pukle, których same końce miały odcień jak ciemny miód, zbierając je tak, żeby nie przeszkadzały Grace. Kompletnie nie zwracał uwagi na innych..., nawet tych gości siedzących razem z nimi przy jednym stoliku i tak naprawdę, gdyby mężczyzna, korty spóźnił się z żoną bardziej jak Ford nie chrząknął, nie raczyłby nawet popatrzeć na tych dwoje. Zmierzyli się spojrzeniami i zaraz popatrzył na żonę, tym bardziej, że dotknęła do brzuszka ukrytego w warstwach tiulu. Położył rękę na jej dłoni i po chwili przesunąwszy niżej, pod pępek, uśmiechając się wyszeptał na ucho Grace:
– Myślę, że to na pewno muzyka... – Nie powiedział od razu, czego oczekiwał, bo przede wszystkim chciał wybadać w jakim nastroju była, aby niepotrzebnie nie stresować jej i nie robić sobie nadzieję na coś, na co nie musiała mieć nawet najmniejszej ochoty. Dopiero, kiedy dotarło do niego, co mogłaby chcieć odpowiedzieć, pochylił się niżej jeszcze, żeby w końcu wyszeptać, że nie chciałby nic więcej jak tańczyć z nią tyle, ile będzie w stanie. Podniósł się pierwszy i w chwili, w której podała mu dłoń, musnął jej wierzch wargami, skłaniając się jednocześnie, żeby wziąć żonę pod rękę i poprowadzić w stronę części wydzielonej do tańca. Nachylając się wciąż nad nią tak, żeby słyszała co mówił, mimo że właściwie nie przestawał szeptać:
– Kochanie..., nie musimy i wiem... Mam świadomość, że bardzo wiele zależy od naszego małego kwiatuszka, tutaj – dodał, kładąc dłoń na jej brzuszku. – Wiesz, że zadowolę się wszystkim, co będziesz chciała i przede wszystkim..., mogła mi dać. Na razie pokołyszemy się, a potem możemy wrócić do stolika albo przejść się gdzieś, gdzie nie ma tylu ludzi – przyznał obejmując ją, żeby po chwili prowadząc Grace dookoła parkietu, pozwolić sobie na wolniejsze kroki i obroty, w których ona nie męczyła się tak bardzo, jak w wszystkich innych konfiguracjach kroków, a on nie musiał nadwyrężać lewej ręki. Kiedy piosenka dobiegła końca, a Grace wbrew temu, co zapowiadała przed chwilą przyznała, że może zatańczą do jeszcze jednego kawałka..., jak spod ziemi wyrósł przy nich Ford i wpatrując się w Josepha, a nie w nią, mimo że to do niej się zwrócił, pytając czy mogą zatańczyć. Warren spojrzał na mężczyznę i zaraz przeniósł wzrok na żonę.
– Kochanie?... – Spytał spokojnym, opanowanym, żeby nie powiedzieć, że wyciszonym głosem i musiała widzieć, że był gotów zgodzić się na mimo wszystko na jej taniec z Richardem — to ona musiała tylko zdecydować...
Nie był do końca zachwycony, kiedy zgrabnie wycofała się przekazując pałeczkę jemu tak, że chcąc nie chcąc musiał poświęcić chwilę, żeby opowiedzieć i odpowiedzieć na pytania przede wszystkim Daniela i Elizabeth, ale też Any — kiedy już mówił..., mógł cierpliwie odpowiadać na pytania, ale najtrudniej było się Josephowi przemóc, żeby w ogóle zacząć, w czym wyręczywszy go, czuł jak żona wpatrywała się w niego. Ostatecznie zakończył, pozwalając sobie na krótki żart o różnicy między Szkotami i Irlandczykami, żeby skupić całą uwagę już tylko na Grace..., ale i na daniu głównym.
W przeciwieństwie do niej nie skusił się na rybę i — bezpiecznie — wybrał pierś kurczaka w panierce z płatków migdałowych i surówki..., w tym marchewkę z mango i owocem granatu. Uśmiechając się, częstował Grace kolejnymi kęsami, a kiedy wyciągnęła w jego stronę widelec z rybą, chwilę zawahał się, aby ostatecznie ściągnąć zębami z niego to, co wybrała najlepszego z całej porcji. Od czasu do czasu, pozwalał sobie, pogładzić ją po głowie, odgarniając brązowo-złote włosy skręcające się w pukle, których same końce miały odcień jak ciemny miód, zbierając je tak, żeby nie przeszkadzały Grace. Kompletnie nie zwracał uwagi na innych..., nawet tych gości siedzących razem z nimi przy jednym stoliku i tak naprawdę, gdyby mężczyzna, korty spóźnił się z żoną bardziej jak Ford nie chrząknął, nie raczyłby nawet popatrzeć na tych dwoje. Zmierzyli się spojrzeniami i zaraz popatrzył na żonę, tym bardziej, że dotknęła do brzuszka ukrytego w warstwach tiulu. Położył rękę na jej dłoni i po chwili przesunąwszy niżej, pod pępek, uśmiechając się wyszeptał na ucho Grace:
– Myślę, że to na pewno muzyka... – Nie powiedział od razu, czego oczekiwał, bo przede wszystkim chciał wybadać w jakim nastroju była, aby niepotrzebnie nie stresować jej i nie robić sobie nadzieję na coś, na co nie musiała mieć nawet najmniejszej ochoty. Dopiero, kiedy dotarło do niego, co mogłaby chcieć odpowiedzieć, pochylił się niżej jeszcze, żeby w końcu wyszeptać, że nie chciałby nic więcej jak tańczyć z nią tyle, ile będzie w stanie. Podniósł się pierwszy i w chwili, w której podała mu dłoń, musnął jej wierzch wargami, skłaniając się jednocześnie, żeby wziąć żonę pod rękę i poprowadzić w stronę części wydzielonej do tańca. Nachylając się wciąż nad nią tak, żeby słyszała co mówił, mimo że właściwie nie przestawał szeptać:
– Kochanie..., nie musimy i wiem... Mam świadomość, że bardzo wiele zależy od naszego małego kwiatuszka, tutaj – dodał, kładąc dłoń na jej brzuszku. – Wiesz, że zadowolę się wszystkim, co będziesz chciała i przede wszystkim..., mogła mi dać. Na razie pokołyszemy się, a potem możemy wrócić do stolika albo przejść się gdzieś, gdzie nie ma tylu ludzi – przyznał obejmując ją, żeby po chwili prowadząc Grace dookoła parkietu, pozwolić sobie na wolniejsze kroki i obroty, w których ona nie męczyła się tak bardzo, jak w wszystkich innych konfiguracjach kroków, a on nie musiał nadwyrężać lewej ręki. Kiedy piosenka dobiegła końca, a Grace wbrew temu, co zapowiadała przed chwilą przyznała, że może zatańczą do jeszcze jednego kawałka..., jak spod ziemi wyrósł przy nich Ford i wpatrując się w Josepha, a nie w nią, mimo że to do niej się zwrócił, pytając czy mogą zatańczyć. Warren spojrzał na mężczyznę i zaraz przeniósł wzrok na żonę.
– Kochanie?... – Spytał spokojnym, opanowanym, żeby nie powiedzieć, że wyciszonym głosem i musiała widzieć, że był gotów zgodzić się na mimo wszystko na jej taniec z Richardem — to ona musiała tylko zdecydować...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Przytaknęła. Perspektywa, aby przejść się po kompleksie połączonych ze sobą budynków momentami przeszklonymi korytarzami bądź szklarnią, jak zauważyli w drodze do restauracji na tyłach była dla Grace kusząca; dobrze czuła się w tym dopieszczonym, świątecznym otoczeniu, a ponieważ nie miała w sobie potrzeby konwersacji z kimkolwiek z pracy, niczego nie straci jeżeli weźmie kieliszek bezalkoholowego szampana oraz Josepha pod ramię i do kolejnego punktu wieczoru, jakim była najprawdopodobniej już ślepa loteria zaszyje się gdzieś na uboczu.
Mimo iż muzyka pozwalała zaszaleć i wprawić swoje suknie w wirujący, spektakularny obraz, była wdzięczna, że Joseph nie porwał jej do narzucającego swoje tempo fokstrota bądź wariacji na jego temat - jiva. Nie musieli być jak wszyscy inni, a wolne obroty i spokojne płynięcie po parkiecie, w pewnym momencie pozwoliły Grace nawet oprzeć głowę o jego klatkę piersiową. Przymknęła oczy, mogła zaufać Josephowi, który prowadził ich w tańcu, a teraz - dodatkowo - otulił swoimi ramionami i stworzył, chociaż na chwilę, namiastkę intymności. Cieszyła się, że był tutaj z nią, chociaż nie cierpiał splendoru i nie rozumiał, dlaczego w tak wielu ludziach siedzi głęboko zakorzeniona potrzeba występowania w roli lwa bądź lwicy salonowej; czy dziękował w duchu, że Grace taka nie była? Mimochodem, musnęła opuszkami palców jego policzek i kiedy uśmiechnął się do niej, wpatrując się w roziskrzone, jak jej biżuteria oczyska, pochylił, skradła mu buziaka, wierząc, że tutaj, w tłumie na parkiecie, mieli więcej anonimowości niż siedząc cicho jak mysz pod miotła przy stole. Jeszcze przez chwilę napawała się jego bliskością oraz zapachem perfum, za którymi dosłownie szalała, aby na sam koniec pozwolić sobie na obrót, w efekcie którego wpadła w ramiona Josepha.
Roześmiała się perliście, Lily musiało spodobać się to leniwe kołysanie, ponieważ przez cały taniec siedziała cichutko. Z myśli, czy iść za ciosem i pozwolić sobie na jeszcze jeden, wyrwał ją Ford, który pojawił się przy nich i poprosił o taniec. Cmoknęła, odpowiedź była oczywista, ale widząc w oczach Warrena niemą aprobatę, zawahała się.
- Jeżeli mój mąż nie ma nic przeciwko.... - tu spojrzała na Josepha, delikatnie zaciskając palce na jego ręce. - Mogę się zgodzić na jeden taniec - podkreśliła, co nie mogło umknąć uwadze ani jednego, ani drugiego. Richard, obiecawszy odstawić ją w objęcia męża po dosłownie jednym tańcu, szarmancko pocałował dłoń Grace i komplementując jej bransoletkę, poprowadził Warren w głąb parkietu. Zlali się z innymi parami, znikając z widoku. Od czasu do czasu, skrawek jej sukni, wydawał się przyciągać wzrok gdzieś pomiędzy parami, ale wciąż nie szło odróżnić sylwetki Grace.
- Na twoim miejscu, nie byłbym w stosunku do niego tak uprzejmy i wspaniałomyślny. To gad, który nie dzieli się niczym, co uznaje za swoje i patrząc się na to, jak przed laty traktował swoich ulubionych protegowanych, należy mu się teraz zderzenie z rzeczywistością i odmowa - Danny, poklepał Josepha po ramieniu i podał, z propozycją, kieliszek z winem, które pił przy stoliku. Musiał zaobserwować rodzaj, bowiem był identyczny.
Przytaknęła. Perspektywa, aby przejść się po kompleksie połączonych ze sobą budynków momentami przeszklonymi korytarzami bądź szklarnią, jak zauważyli w drodze do restauracji na tyłach była dla Grace kusząca; dobrze czuła się w tym dopieszczonym, świątecznym otoczeniu, a ponieważ nie miała w sobie potrzeby konwersacji z kimkolwiek z pracy, niczego nie straci jeżeli weźmie kieliszek bezalkoholowego szampana oraz Josepha pod ramię i do kolejnego punktu wieczoru, jakim była najprawdopodobniej już ślepa loteria zaszyje się gdzieś na uboczu.
Mimo iż muzyka pozwalała zaszaleć i wprawić swoje suknie w wirujący, spektakularny obraz, była wdzięczna, że Joseph nie porwał jej do narzucającego swoje tempo fokstrota bądź wariacji na jego temat - jiva. Nie musieli być jak wszyscy inni, a wolne obroty i spokojne płynięcie po parkiecie, w pewnym momencie pozwoliły Grace nawet oprzeć głowę o jego klatkę piersiową. Przymknęła oczy, mogła zaufać Josephowi, który prowadził ich w tańcu, a teraz - dodatkowo - otulił swoimi ramionami i stworzył, chociaż na chwilę, namiastkę intymności. Cieszyła się, że był tutaj z nią, chociaż nie cierpiał splendoru i nie rozumiał, dlaczego w tak wielu ludziach siedzi głęboko zakorzeniona potrzeba występowania w roli lwa bądź lwicy salonowej; czy dziękował w duchu, że Grace taka nie była? Mimochodem, musnęła opuszkami palców jego policzek i kiedy uśmiechnął się do niej, wpatrując się w roziskrzone, jak jej biżuteria oczyska, pochylił, skradła mu buziaka, wierząc, że tutaj, w tłumie na parkiecie, mieli więcej anonimowości niż siedząc cicho jak mysz pod miotła przy stole. Jeszcze przez chwilę napawała się jego bliskością oraz zapachem perfum, za którymi dosłownie szalała, aby na sam koniec pozwolić sobie na obrót, w efekcie którego wpadła w ramiona Josepha.
Roześmiała się perliście, Lily musiało spodobać się to leniwe kołysanie, ponieważ przez cały taniec siedziała cichutko. Z myśli, czy iść za ciosem i pozwolić sobie na jeszcze jeden, wyrwał ją Ford, który pojawił się przy nich i poprosił o taniec. Cmoknęła, odpowiedź była oczywista, ale widząc w oczach Warrena niemą aprobatę, zawahała się.
- Jeżeli mój mąż nie ma nic przeciwko.... - tu spojrzała na Josepha, delikatnie zaciskając palce na jego ręce. - Mogę się zgodzić na jeden taniec - podkreśliła, co nie mogło umknąć uwadze ani jednego, ani drugiego. Richard, obiecawszy odstawić ją w objęcia męża po dosłownie jednym tańcu, szarmancko pocałował dłoń Grace i komplementując jej bransoletkę, poprowadził Warren w głąb parkietu. Zlali się z innymi parami, znikając z widoku. Od czasu do czasu, skrawek jej sukni, wydawał się przyciągać wzrok gdzieś pomiędzy parami, ale wciąż nie szło odróżnić sylwetki Grace.
- Na twoim miejscu, nie byłbym w stosunku do niego tak uprzejmy i wspaniałomyślny. To gad, który nie dzieli się niczym, co uznaje za swoje i patrząc się na to, jak przed laty traktował swoich ulubionych protegowanych, należy mu się teraz zderzenie z rzeczywistością i odmowa - Danny, poklepał Josepha po ramieniu i podał, z propozycją, kieliszek z winem, które pił przy stoliku. Musiał zaobserwować rodzaj, bowiem był identyczny.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Mimo że chciało się, słysząc dającą z siebie dosłownie wszystko to, co najlepsze orkiestrę, zacząć okrążać parkiet w rytm i tempem foxtrota, powstrzymywał się, nie chcąc forsować Grace..., tym bardziej, że miał nadzieję na więcej jak jeden taniec; miał wrażenie, że dopiero rozpoczynał się wieczór blichtru. Wiedział, że nie pasuje do tego splendoru, w którym chcieli pokazywać się i oglądać inni wszyscy ci ludzie, ale nie potrafił odmówić żonie... poza tym wydawało się Josephowi, że w ostatnim czasie skłaniał ją do zrezygnowania z tak wielu rzeczy, że tym razem mógł nagiąć się i sprawić jej tę przyjemność. W ciszy własnych myśli, dziękował losowi, że goście przy stoliku, nie licząc spóźnionej pary, która o mało nie przegapiła aperitif i przystawek, mimo wszystko z wyraźną ulgą opuścił towarzystwo nie przestającej mówić o bliźniakach Any i dociekającej jego przeszłości Elizabeth, którą daniel od czasu do czasu starał się delikatnie przywołać do porządku, żartując coraz, żeby „nie przesłuchiwała Josepha..., przecież to policjant”.
Wpatrywał się w lśniące oczy żony, w których źrenicach odbijały się te wszystkie lampeczki, a roziskrzona nimi choinka była jasnym punkcikiem, rozbielającym tę nieprzeniknioną, nieodgadnioną czerń. Przez chwilę zastanawiał się o czym mogła myśleć, ale kiedy oparła policzek o koszulę okrywającą jego chudą pierś, całując po czubku głowy, uśmiechnął się do siebie, zwalniając z tempem tak, jak muzyka. Pozwolił, żeby okrążyła go w ostatnich taktach i skłonił się, żeby po chwili zobaczyć Forda. W pierwszym odruchu chciał zignorować mężczyznę, ale — sam nie wiedział właściwie, dlaczego... — odpuścił i kiedy dosłyszał jego pytanie, skierowane do Grace tak, jak nie byłoby Warrena obok, mimo że to na niego patrzył, zgodził się, jednocześnie zaznaczając, że to ona ma ostatnie zdanie. Odszedł w stronę stolika, gdzie wpadłszy na Daniela wysłuchał tego, co mężczyzna miał do powiedzenia, ale nie odezwał się słowem i chwilę wpatrywał się w parkiet, starając odnaleźć wzrokiem sylwetkę poruszającej się z gracją żony; nie dostrzegłszy jej w pierwszej chwili, miał usiąść, ale kiedy dotarło do niego, że Daniel być może będzie chciał kontynuować swój wywód...
– Wyjdę zapalić... Myślę, że wrócę zanim skończą, ale gdyby Grace wróciła wcześniej, powiedzcie jej proszę, że jestem w palarni. W razie czego mam telefon przy sobie – dodał i tak, jak zapowiedział, wyszedł oglądając się w drzwiach na tańczące pary, wśród których miał wrażenie, że mignęła mu suknia żony — nie był pewny, ale był pewny, że widział zazdrość i złość na twarzy pani Ford.
Westchnąwszy przeszedł do części wydzielonej na palarnię; dwóch mężczyzn w rogu mniejszej sali kończyło palić i zanim wyciągnął papierosa, którego odpalił..., został sam w pomieszczeniu, z którego można było wyjść od razu na taras; widok lasu z ośnieżonymi drzewami magnetycznie przyciągał, ale w ostatniej chwili przed wyjściem na zewnątrz, powstrzymał Josepha wdzierający się do pomieszczenia chłód, który ogarnął go, gdy tylko otworzył drzwi. Wpatrywał się w ciemność, wypuszczając dym o wiele wolniej, niż go wciągał, kiedy usłyszał zbliżające się kroki; gdyby to były szpilki, zgasiłby papierosa i wyszedłby jej na potkanie, ale ewidentnie rozpoznał po chodzie mężczyznę.
Mimo że chciało się, słysząc dającą z siebie dosłownie wszystko to, co najlepsze orkiestrę, zacząć okrążać parkiet w rytm i tempem foxtrota, powstrzymywał się, nie chcąc forsować Grace..., tym bardziej, że miał nadzieję na więcej jak jeden taniec; miał wrażenie, że dopiero rozpoczynał się wieczór blichtru. Wiedział, że nie pasuje do tego splendoru, w którym chcieli pokazywać się i oglądać inni wszyscy ci ludzie, ale nie potrafił odmówić żonie... poza tym wydawało się Josephowi, że w ostatnim czasie skłaniał ją do zrezygnowania z tak wielu rzeczy, że tym razem mógł nagiąć się i sprawić jej tę przyjemność. W ciszy własnych myśli, dziękował losowi, że goście przy stoliku, nie licząc spóźnionej pary, która o mało nie przegapiła aperitif i przystawek, mimo wszystko z wyraźną ulgą opuścił towarzystwo nie przestającej mówić o bliźniakach Any i dociekającej jego przeszłości Elizabeth, którą daniel od czasu do czasu starał się delikatnie przywołać do porządku, żartując coraz, żeby „nie przesłuchiwała Josepha..., przecież to policjant”.
Wpatrywał się w lśniące oczy żony, w których źrenicach odbijały się te wszystkie lampeczki, a roziskrzona nimi choinka była jasnym punkcikiem, rozbielającym tę nieprzeniknioną, nieodgadnioną czerń. Przez chwilę zastanawiał się o czym mogła myśleć, ale kiedy oparła policzek o koszulę okrywającą jego chudą pierś, całując po czubku głowy, uśmiechnął się do siebie, zwalniając z tempem tak, jak muzyka. Pozwolił, żeby okrążyła go w ostatnich taktach i skłonił się, żeby po chwili zobaczyć Forda. W pierwszym odruchu chciał zignorować mężczyznę, ale — sam nie wiedział właściwie, dlaczego... — odpuścił i kiedy dosłyszał jego pytanie, skierowane do Grace tak, jak nie byłoby Warrena obok, mimo że to na niego patrzył, zgodził się, jednocześnie zaznaczając, że to ona ma ostatnie zdanie. Odszedł w stronę stolika, gdzie wpadłszy na Daniela wysłuchał tego, co mężczyzna miał do powiedzenia, ale nie odezwał się słowem i chwilę wpatrywał się w parkiet, starając odnaleźć wzrokiem sylwetkę poruszającej się z gracją żony; nie dostrzegłszy jej w pierwszej chwili, miał usiąść, ale kiedy dotarło do niego, że Daniel być może będzie chciał kontynuować swój wywód...
– Wyjdę zapalić... Myślę, że wrócę zanim skończą, ale gdyby Grace wróciła wcześniej, powiedzcie jej proszę, że jestem w palarni. W razie czego mam telefon przy sobie – dodał i tak, jak zapowiedział, wyszedł oglądając się w drzwiach na tańczące pary, wśród których miał wrażenie, że mignęła mu suknia żony — nie był pewny, ale był pewny, że widział zazdrość i złość na twarzy pani Ford.
Westchnąwszy przeszedł do części wydzielonej na palarnię; dwóch mężczyzn w rogu mniejszej sali kończyło palić i zanim wyciągnął papierosa, którego odpalił..., został sam w pomieszczeniu, z którego można było wyjść od razu na taras; widok lasu z ośnieżonymi drzewami magnetycznie przyciągał, ale w ostatniej chwili przed wyjściem na zewnątrz, powstrzymał Josepha wdzierający się do pomieszczenia chłód, który ogarnął go, gdy tylko otworzył drzwi. Wpatrywał się w ciemność, wypuszczając dym o wiele wolniej, niż go wciągał, kiedy usłyszał zbliżające się kroki; gdyby to były szpilki, zgasiłby papierosa i wyszedłby jej na potkanie, ale ewidentnie rozpoznał po chodzie mężczyznę.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399