Grace Warren
Wzruszając ramionami, odwrócił się w stronę zlewu, chcąc umyć ręce, kiedy doleciało do niego, co odpowiedziała.
– Że co? – Wpatrzył się w Grace i nie pozwalając dopowiedzieć, chciał dodać, że „nie zgadza się żeby Accio miała leże w sypialni i ich, i ich dzieci. – Kochanie..., nie. Ja wiem, że może i to nie jest nic złego, ale nie... Wolę, żeby wiedziała, że nie wszędzie może się panoszyć i chyba wolałbym, żebyś w momencie, kiedy nasze kwiatuszki zaczną kłuć i kłócić się o spanie z Accio, stała po mojej stronie. – Przyciągnął Grace, kiedy wstała z jego pomocą z zimnej podłogi i wtulając się w nią, wierzył, że nie skończy się tak, jak podejrzewał — trzema parami wtulonych w owczarka rączek, śpiących w jednym łóżku córeczek albo łaskotaniem majtającego ogona na twarzy, kiedy Grace ugnie się i weźmie na „ojej!..., jedna noc w tą czy w tamtą” psiaka do sypialni.
Kiwając głową, odpowiedział:
– Dla niej nie ma większej różnicy. Dla dzieci na górze, chociaż mam znajomych, którzy zamontowali i na dole, bo ich syn miał naprawdę szalone pomysły. – Od razu, uśmiechając się opowiedział o tym chłopcu, który uwielbiając skakać, wchodząc po schodach, wspinał się na barierkę i starał się z niej zeskoczyć. – ..., i tak dopóki nie skończył sześciu lat. – Zakończył, łaskocząc nosem po policzku ukochaną. Nie spodziewał się, że może być gdziekolwiek pobrudzony lukrem, który starała się zeskubać i dlaczego powiedziała mu teraz, a nie wcześniej? Pokręcił głową i odprowadzając Grace wzrokiem na górę, wypuścił psa na dwór; nie spieszyły się..., obie. Wychylił się przez drzwi i sprawdziwszy, że brama jest zatrzaśnięta, pobiegł na górę. Podszedł do szafy i wyciągnąwszy z niej karton, w którym żona wiedziała, że trzymał zdjęcia z przeszłości i inne stare graty, odgarnął je i wyciągnął pudełeczko, które schował przed nią w tym miejscu, do którego nie spodziewał się, że może zaglądać. Sprawdził czy wszystko było na swoim miejscu i ułożywszy na pudełku sprawozdania z konferencji w Las Vegas, zostawił to odłożone na komodzie. Wrócił do szafy, z której wyjął sporej wielkości, podłużny futerał i najpierw położył go na podłodze, a kiedy zasłał łóżko, przeniósł na wygładzoną równo wczoraj zmienianą pościel, która w dotyku wydawała się jeszcze szorstka. Wyniósł naczynia na dół, zostawiając w sypialni jedynie bukiet na nocnym stoliku i wróciwszy po chwili, przejechał dłonią, po zdecydowanie za krótkich włosach.
Wszedł do łazienki i nie sadził, że zobaczy Grace w wannie zajadającą się jogurtem ze słoiczka; nie zauważył nawet, że nie było go na tacy. Podszedł i siadając przy wannie, spytał:
– Nie za dobrze? – Pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem. Chwilę wpatrywał się w nią, a kiedy skończyła jeść i oddała mu słoiczek, odstawił go i podniósłszy się, przysiadł na wannie. – Obróć się – powiedział i zaczął rozmasowywać jej napięte plecy tak długo, jak długo nie powiedziała, że „wystarczy”. Opłukał jej ciało, niby przypadkiem zahaczając o udo i owinąwszy miękkim ręcznikiem, wyciągnął z wanny. Nie pozwolił jej stanąć i mimo że spierała się z nim, zaniósł Grace do sypialni. Położył ją na łóżku obok atłasowego futerału i podszedłszy do komody, zabrał z niej sprawozdania. Wręczył Grace pióro i kucając, poprosił, żeby podpisała się, bo powinni złożyć je w mijającym tygodniu. Uśmiechając się, kiedy oddawała mu pióro, odpowiedział:
– Jest twoje... Podpiszesz się nim w dniu obrony. – Muskając ją, całował jej dłonie, w których ściskała jadeitowe pióro z raz srebrną, a raz złotą skuwką — w zależności, jak padało na nią światło, wydawało się, że zmieniała kolor. Rozczuliła się, więc ukucnąwszy przy jej nogach, gładził kolana a potem łydki i kostki Grace, opierając się brodą o jej nogi i kiedy najmniej się spodziewała, zadarł głowę i wpatrzył się w wielkie, szklące się oczy.
– Jest..., coś, co... Chciałbym, żebyś... Włożyła na wesele albo na naszą noc poślubną, ale wtedy jedynie ten naszyjnik, który jest w futerale..., i nic więcej – dopowiedział, zachęcając, żeby go otworzyła. Widział jej minę czekał, żeby wyjaśnić żonie wszystko to o czym mówił. – Właśnie uświadomiłem sobie, że... – przerwał, zaciekawiony czy pomyślała o tym, o czym on myślał; że poprawi się i powie, że „uświadomił sobie, że już mają ślub”, ale nie... Nie powiedział tego...
– ..., że możesz podpisać się tym piórem na naszym ślubie...
a
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
W sprawie ich sypialni, była nieugięta. Niestety - dla owczarka - ale słodkie, psie oczka, niczego nie wskórają. Co się tyczy dzieci... Mogłaby prowadzić pertraktacje, jednakże, skoro Joseph życzył sobie, aby pies spał w swoim legowisku, nie zaś w ich pokojach, nie zamierzała na siłę przeforsowywać swoje zdania. O ile sam go nie zmieni za te kilka lat.
Lubiła długie kąpiele w wannie. Mogłaby się moczyć w pachnących miętą bądź konwalią - w zależności od nastroju - bąbelkach godzinami i choć na co dzień było jej szkoda czasu na ten mały rytuał, który po pobycie w Las Vegas wpisał się w jej tradycje, starała się chociaż w jeden dzień w tygodniu znaleźć chwilę, aby oddać się beztroskiemu pluskaniu. Prawdopodobnie, jej żywiołem od zawsze była woda, jednakże, Grace nigdy nie pochylała się nad tym podobnym rozważaniem na dłużej, nie widząc związku oraz odzwierciedlenia w tym, co udowodnione i niepodważalne na skutek naukowych teorii.
Jakoś tak wyszło, że w krótkim czasie, zjadła cały jogurt, który przygotował Joseph, z żalem stwierdzając, że to tylko jeden, mały słoiczek i... już nic nie ma. Kiedy mężczyzna spytał, podchodząc do niej leniwym krokiem, co to za wygody, wzruszyła ramionami.
- Nie. Zawsze mogłoby być bardziej mile i wygodnie, ale... Musiałbyś się jeszcze przysunąć. O krok, może dwa - podniosła na Josepha spojrzenie, przyglądając się temu, jak on przyglądał się jej. Z uśmiechem błąkającym się po ustach, oddała mu szkło i łyżeczkę, a następnie, zanurzyła się w bąbelkach po sam czubek nosa. Upięte włosy nasiąknęły wodą. Na co dzień, w odcieniu zbliżony do mlecznej czekolady, w tym świetle prezentowały się jak deserowa z najszlachetniejszych odmian kakaowca.
Spełniła jego prośbę, odwracając się do męża plecami. Piana, została na jej ramionach, które ugniatał, z każdym razem będąc coraz lepszym w masażu. Naturalnie, nie przyznała się do swoich rozmyślań, uparcie twierdząc, że praktyka nie zaszkodzi, jeżeli chce sprawiać rozkosz jej wymagającym mięśniom. Przymknęła oczy, nie upłynęło dużo czasu, kiedy Grace zamrugała i chwyciwszy rękę Warrena, w którą wtuliła policzek, podziękowała za tę drobną przyjemność.
Kusiła Josepha, aby rozebrał się - bądź nie - i dołączył do niej do wanny, jednakże, ten miał inne plany. Przyciągnął do siebie Grace i otuliwszy w pachnący praniem ręcznik, wyciągnął z wody. Nawet na sekundę, jej stopa nie dotknęła do gresu. Niósł ją - jak księżniczkę - do sypialni, ignorując jej ostrzeżenie, że jeżeli zaraz ją nie odstawi, będzie musiał przełknąć konsekwencję swoich działań i od teraz nosić ją na rękach c o d z i e n n i e. W domu, na komendzie... Prawdopodobnie, w oczach co bardziej zainteresowanych współpracowników mieli już łatki grzeszników po tym, jak ostatnio praktycznie nie wyściubiła do końca dnia nosa z gabinetu Josepha, decydując w tak zwanym między czacie, że wyniki z autopsji może równie dobrze przejrzeć z jego komputera, a na wezwanie - które z jakiegoś powodu ani razu nie padło - poczekać w tym całkiem wygodnym fotelu.
Usiadła na zaścielonym łóżku, zarzucając nogę na nogę, co od razu podciągnęło ręcznik tak, że odsłoniło kawałek soczystego uda. Spojrzała na pióro, które trzymała w ręku, a następnie na męża idącego do niej z plikiem wydrukowanych kartek. Podpisała, wyłącznie pobieżnie zapoznając się z treścią. Odsunęła od siebie papier, po który sięgnął Joseph, a sama, przesunęła palcem po eleganckim i niezwykle dobrze leżącym w jej ręku piórze. Zwróciła uwagę na odbijający się na końcówce refleks, uzmysławiając sobie, że podoba się jej jadeoitowy kolor.
- Jeżeli uda mi się zamknąć przewód do końca roku, mogłoby to nastąpić jeszcze w styczniu... Byleś kiedyś w Anglii? - spytała męża, który siedział między jej nogami. Musiała zamrugać oczyma, bowiem obraz, rozmazywał się jej i szklił. Niby nic, po prostu pióro, nie mniej, z jakiegoś powodu, rozczuliło Grace. Odłożyła narzędzie pisarskie, domyślając się, że do tego czasu znajdzie się dla niego oraz puzderka miejsce w sukcesywnie wykańczanym gabinecie.
Przekrzywiła głowę, wsłuchując się w słowa Warrena. Ze ściągniętymi ustami, otworzyła futerał i dotknęła do długiego sznura pereł. Drobne i mlecznobiałe, pięknie prezentowały się na tle jej skóry. Podniosła spojrzenie na mężczyznę. To, o czym mówił, kłóciło się ze stanem rzeczy oraz budziło w Grace sprzeczne myśli.
- Joseph... Pierwszego września składaliśmy sobie prawomocną przysięgę małżeńską, o jakim więc ślubie i weselu mówisz, hm? - wyciągnęła jeden z przylegających do płatka uszu kolczyków, a następnie wpięła go. -Tak sobie mnie w nich wyobrażałeś?
W sprawie ich sypialni, była nieugięta. Niestety - dla owczarka - ale słodkie, psie oczka, niczego nie wskórają. Co się tyczy dzieci... Mogłaby prowadzić pertraktacje, jednakże, skoro Joseph życzył sobie, aby pies spał w swoim legowisku, nie zaś w ich pokojach, nie zamierzała na siłę przeforsowywać swoje zdania. O ile sam go nie zmieni za te kilka lat.
Lubiła długie kąpiele w wannie. Mogłaby się moczyć w pachnących miętą bądź konwalią - w zależności od nastroju - bąbelkach godzinami i choć na co dzień było jej szkoda czasu na ten mały rytuał, który po pobycie w Las Vegas wpisał się w jej tradycje, starała się chociaż w jeden dzień w tygodniu znaleźć chwilę, aby oddać się beztroskiemu pluskaniu. Prawdopodobnie, jej żywiołem od zawsze była woda, jednakże, Grace nigdy nie pochylała się nad tym podobnym rozważaniem na dłużej, nie widząc związku oraz odzwierciedlenia w tym, co udowodnione i niepodważalne na skutek naukowych teorii.
Jakoś tak wyszło, że w krótkim czasie, zjadła cały jogurt, który przygotował Joseph, z żalem stwierdzając, że to tylko jeden, mały słoiczek i... już nic nie ma. Kiedy mężczyzna spytał, podchodząc do niej leniwym krokiem, co to za wygody, wzruszyła ramionami.
- Nie. Zawsze mogłoby być bardziej mile i wygodnie, ale... Musiałbyś się jeszcze przysunąć. O krok, może dwa - podniosła na Josepha spojrzenie, przyglądając się temu, jak on przyglądał się jej. Z uśmiechem błąkającym się po ustach, oddała mu szkło i łyżeczkę, a następnie, zanurzyła się w bąbelkach po sam czubek nosa. Upięte włosy nasiąknęły wodą. Na co dzień, w odcieniu zbliżony do mlecznej czekolady, w tym świetle prezentowały się jak deserowa z najszlachetniejszych odmian kakaowca.
Spełniła jego prośbę, odwracając się do męża plecami. Piana, została na jej ramionach, które ugniatał, z każdym razem będąc coraz lepszym w masażu. Naturalnie, nie przyznała się do swoich rozmyślań, uparcie twierdząc, że praktyka nie zaszkodzi, jeżeli chce sprawiać rozkosz jej wymagającym mięśniom. Przymknęła oczy, nie upłynęło dużo czasu, kiedy Grace zamrugała i chwyciwszy rękę Warrena, w którą wtuliła policzek, podziękowała za tę drobną przyjemność.
Kusiła Josepha, aby rozebrał się - bądź nie - i dołączył do niej do wanny, jednakże, ten miał inne plany. Przyciągnął do siebie Grace i otuliwszy w pachnący praniem ręcznik, wyciągnął z wody. Nawet na sekundę, jej stopa nie dotknęła do gresu. Niósł ją - jak księżniczkę - do sypialni, ignorując jej ostrzeżenie, że jeżeli zaraz ją nie odstawi, będzie musiał przełknąć konsekwencję swoich działań i od teraz nosić ją na rękach c o d z i e n n i e. W domu, na komendzie... Prawdopodobnie, w oczach co bardziej zainteresowanych współpracowników mieli już łatki grzeszników po tym, jak ostatnio praktycznie nie wyściubiła do końca dnia nosa z gabinetu Josepha, decydując w tak zwanym między czacie, że wyniki z autopsji może równie dobrze przejrzeć z jego komputera, a na wezwanie - które z jakiegoś powodu ani razu nie padło - poczekać w tym całkiem wygodnym fotelu.
Usiadła na zaścielonym łóżku, zarzucając nogę na nogę, co od razu podciągnęło ręcznik tak, że odsłoniło kawałek soczystego uda. Spojrzała na pióro, które trzymała w ręku, a następnie na męża idącego do niej z plikiem wydrukowanych kartek. Podpisała, wyłącznie pobieżnie zapoznając się z treścią. Odsunęła od siebie papier, po który sięgnął Joseph, a sama, przesunęła palcem po eleganckim i niezwykle dobrze leżącym w jej ręku piórze. Zwróciła uwagę na odbijający się na końcówce refleks, uzmysławiając sobie, że podoba się jej jadeoitowy kolor.
- Jeżeli uda mi się zamknąć przewód do końca roku, mogłoby to nastąpić jeszcze w styczniu... Byleś kiedyś w Anglii? - spytała męża, który siedział między jej nogami. Musiała zamrugać oczyma, bowiem obraz, rozmazywał się jej i szklił. Niby nic, po prostu pióro, nie mniej, z jakiegoś powodu, rozczuliło Grace. Odłożyła narzędzie pisarskie, domyślając się, że do tego czasu znajdzie się dla niego oraz puzderka miejsce w sukcesywnie wykańczanym gabinecie.
Przekrzywiła głowę, wsłuchując się w słowa Warrena. Ze ściągniętymi ustami, otworzyła futerał i dotknęła do długiego sznura pereł. Drobne i mlecznobiałe, pięknie prezentowały się na tle jej skóry. Podniosła spojrzenie na mężczyznę. To, o czym mówił, kłóciło się ze stanem rzeczy oraz budziło w Grace sprzeczne myśli.
- Joseph... Pierwszego września składaliśmy sobie prawomocną przysięgę małżeńską, o jakim więc ślubie i weselu mówisz, hm? - wyciągnęła jeden z przylegających do płatka uszu kolczyków, a następnie wpięła go. -Tak sobie mnie w nich wyobrażałeś?
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Rozbrajała go w takich chwilach jak ta, kiedy pokazując słoiczek, z wyskrobanymi do czysta ściankami, dziwiła się sama sobie, że „nie ma”. Wzruszył ramionami i rozkładając ręce odpowiedział tak, jak odpowiadałby dziecku: „skończyło się”, a potem zabrał naczynie, które odstawił na kamienny blat szafek z umywalkami i lustrem, w którym odbijali się oboje; mogła widzieć i twarz i napinające się mięśnie na jego plecach, kiedy kusiła go, wodząc dłonią po jego zanurzonej w wodzie ręce tak długo, jak długo nie powiedział, żeby się obróciła.
Dotknął do jej łopatek i wyżej, a po chwili zaczął kolistymi ruchami, całą dłonią rozcierać jej skórę i mięśnie. Nie spieszył się, od czasu do czasu pochylając i całując jej kark, którego kręgi rozmasowywał kciukami. Palcami wchodził na jej szyję do zagięcia szczęki i kiedy westchnęła objął ją od przodu lewą ręką, o którą oparła głowę a prawą zaczął rozmasowywać dolną częścią dłoni dociskając do mięśnia łączącego szyję z ramieniem. Po chwili zmienił ręce, rozgrzewając dotykiem drugą stronę, a na koniec zsunął się dłonią z linii jej obojczyków na piersi, zataczając kręgi na lewej, od niechcenia zahaczając o sutek, który podrażniony zaczął twardnieć pod jego otwartą dłonią. Nie zważając na to, co dostrzegł, oderwał się od jej ciała i owinąwszy żonę w ręcznik, kiedy opłukał ją z piany, wyciągnął i przeniósł do sypialni, nie oglądając się na jej protesty.
– Nie przeczytałaś? – Uniósł brew, wpatrując się w żonę; w jego oczach mogła dostrzec świecące iskierki. – A co jeśli to kredyt na miliard dolców, który właśnie zobowiązałaś się za mnie spłacić albo inne, gorsze jeszcze świństwo? – Przysunął się i zabierając dokumenty tak, żeby nie mogła do nich dosięgnąć, wpił się w jej wargi i wdzierając się językiem miękko i powoli drażniąc jej podniebienie zaraz za zębami. – Nie przeczytałaś – powtarzał zduszonym głosem w chwilach, w których ich usta oddzielały się od siebie na moment. Nie wiedział ile minęło czasu zanim oderwała się od niego i zaczęła oglądać pióro z jadeitowym wykończeniem; ładnie układało się i wyglądało w jej szczupłych, drobnych palcach.
Nie spodziewał się pytania, które zadała... Po chwili, uśmiechając się, popatrzył na Grace i kiedy odłożyła do pudełeczka pióro, ujmując ją za dłonie i odpowiedział, obsypując ich wierzch pocałunkami:
– Kochanie..., najdalej byłem w Japonii..., z tobą a sam? W Miami? Lake City? – Zastanawiał się chwilę przebiegając w myślach wspomnienia kierunków, w które wyjeżdżał i..., spoważniał i spuścił głowę na piersi, wpatrując się w dywan odcinający się jasną, kudłatą plamą od ciemniejszej drewnianej podłogi. Nie mogła nie zauważyć jak..., posmutniał. Dotknęła do jego policzków, zmuszając do popatrzenia na siebie. – Najdalej..., dotarłem do Nowego Jorku... Na pogrzeb Danny’ego i..., ich wszystkich... – odpowiedział i wciskając się między jej uda, wtulił się w jej brzuch. Chwilę trwał w tym zawieszeniu, uspakajany dotykiem jej dłoni, którymi gładziła jego plecy, a kiedy zaczęła całować przez koszulę kolejne kręgi, pozwolił jej dotrzeć do karku i dopiero wtedy, odsunąwszy się od niej, zadarł głowę i dotknął do jej policzka. – Pojedziemy do Danny’ego w przyszłym roku, dobrze? – Zapytał, żeby od razu dodać:
– Czemu właściwie spytałaś o Anglię? To taki deszczowy kraj i ponoć są sztywnymi książątkami… i diukami – Uśmiechnęła się, kiedy przeszedł na obcobrzmiący i szybszy akcent, w którym podkreślał ostatnie sylaby. – Z czego się tak zaśmiewasz, co? – Dopytywał i widziała, że nawet nie słyszał różnicy w tym, jak mówił; kręcąc głową tak, jak chciałaby powiedzieć, że „z niczego” (z Nietzschego ) i odwróciwszy się, otworzyła futerał. Przyglądał się jak dotykała do mlecznych pereł tak długo, jak długo nie spojrzała na Josepha. Wstał i wyciągnąwszy je, założył jej na szyję, zapinając ozdobny, ciężki karabińczyk. Przesuwając dłońmi po jej ramionach do rąk, które splótł ze swoimi dłońmi, znowu ukucnął i wpatrywał się w nią z zachwytem. Wypuścił jej dłonie, kiedy wspomniała o kolczykach i chwilę nie mówił nic, napawając się jej widokiem.
– Nie..., jesteś o wiele piękniejsza jak jakiekolwiek wyobrażenie... – Dotknął do jej policzka, a widząc zniecierpliwienie, ze nie odpowiedział odnośnie ślubu, uśmiechnął się i klękając by móc być bliżej Grace, objął ją i wodząc nosem, muskając jej ciało, powiedział tak cicho, że z trudem mogła dosłyszeć:
– O naszym ślubie w kościele... Od kiedy odpisał wtedy w Las Vegas, piszemy i..., powiedział, że mi pomoże. Mam przyjechać do niego. Obiecał, że do świąt..., będę mógł pójść z tobą i wziąć udział w mszy tak, jak powinienem... – Wyszeptał, zatrzymując się zaraz za jej uchem wargami.
Rozbrajała go w takich chwilach jak ta, kiedy pokazując słoiczek, z wyskrobanymi do czysta ściankami, dziwiła się sama sobie, że „nie ma”. Wzruszył ramionami i rozkładając ręce odpowiedział tak, jak odpowiadałby dziecku: „skończyło się”, a potem zabrał naczynie, które odstawił na kamienny blat szafek z umywalkami i lustrem, w którym odbijali się oboje; mogła widzieć i twarz i napinające się mięśnie na jego plecach, kiedy kusiła go, wodząc dłonią po jego zanurzonej w wodzie ręce tak długo, jak długo nie powiedział, żeby się obróciła.
Dotknął do jej łopatek i wyżej, a po chwili zaczął kolistymi ruchami, całą dłonią rozcierać jej skórę i mięśnie. Nie spieszył się, od czasu do czasu pochylając i całując jej kark, którego kręgi rozmasowywał kciukami. Palcami wchodził na jej szyję do zagięcia szczęki i kiedy westchnęła objął ją od przodu lewą ręką, o którą oparła głowę a prawą zaczął rozmasowywać dolną częścią dłoni dociskając do mięśnia łączącego szyję z ramieniem. Po chwili zmienił ręce, rozgrzewając dotykiem drugą stronę, a na koniec zsunął się dłonią z linii jej obojczyków na piersi, zataczając kręgi na lewej, od niechcenia zahaczając o sutek, który podrażniony zaczął twardnieć pod jego otwartą dłonią. Nie zważając na to, co dostrzegł, oderwał się od jej ciała i owinąwszy żonę w ręcznik, kiedy opłukał ją z piany, wyciągnął i przeniósł do sypialni, nie oglądając się na jej protesty.
– Nie przeczytałaś? – Uniósł brew, wpatrując się w żonę; w jego oczach mogła dostrzec świecące iskierki. – A co jeśli to kredyt na miliard dolców, który właśnie zobowiązałaś się za mnie spłacić albo inne, gorsze jeszcze świństwo? – Przysunął się i zabierając dokumenty tak, żeby nie mogła do nich dosięgnąć, wpił się w jej wargi i wdzierając się językiem miękko i powoli drażniąc jej podniebienie zaraz za zębami. – Nie przeczytałaś – powtarzał zduszonym głosem w chwilach, w których ich usta oddzielały się od siebie na moment. Nie wiedział ile minęło czasu zanim oderwała się od niego i zaczęła oglądać pióro z jadeitowym wykończeniem; ładnie układało się i wyglądało w jej szczupłych, drobnych palcach.
Nie spodziewał się pytania, które zadała... Po chwili, uśmiechając się, popatrzył na Grace i kiedy odłożyła do pudełeczka pióro, ujmując ją za dłonie i odpowiedział, obsypując ich wierzch pocałunkami:
– Kochanie..., najdalej byłem w Japonii..., z tobą a sam? W Miami? Lake City? – Zastanawiał się chwilę przebiegając w myślach wspomnienia kierunków, w które wyjeżdżał i..., spoważniał i spuścił głowę na piersi, wpatrując się w dywan odcinający się jasną, kudłatą plamą od ciemniejszej drewnianej podłogi. Nie mogła nie zauważyć jak..., posmutniał. Dotknęła do jego policzków, zmuszając do popatrzenia na siebie. – Najdalej..., dotarłem do Nowego Jorku... Na pogrzeb Danny’ego i..., ich wszystkich... – odpowiedział i wciskając się między jej uda, wtulił się w jej brzuch. Chwilę trwał w tym zawieszeniu, uspakajany dotykiem jej dłoni, którymi gładziła jego plecy, a kiedy zaczęła całować przez koszulę kolejne kręgi, pozwolił jej dotrzeć do karku i dopiero wtedy, odsunąwszy się od niej, zadarł głowę i dotknął do jej policzka. – Pojedziemy do Danny’ego w przyszłym roku, dobrze? – Zapytał, żeby od razu dodać:
– Czemu właściwie spytałaś o Anglię? To taki deszczowy kraj i ponoć są sztywnymi książątkami… i diukami – Uśmiechnęła się, kiedy przeszedł na obcobrzmiący i szybszy akcent, w którym podkreślał ostatnie sylaby. – Z czego się tak zaśmiewasz, co? – Dopytywał i widziała, że nawet nie słyszał różnicy w tym, jak mówił; kręcąc głową tak, jak chciałaby powiedzieć, że „z niczego” (z Nietzschego ) i odwróciwszy się, otworzyła futerał. Przyglądał się jak dotykała do mlecznych pereł tak długo, jak długo nie spojrzała na Josepha. Wstał i wyciągnąwszy je, założył jej na szyję, zapinając ozdobny, ciężki karabińczyk. Przesuwając dłońmi po jej ramionach do rąk, które splótł ze swoimi dłońmi, znowu ukucnął i wpatrywał się w nią z zachwytem. Wypuścił jej dłonie, kiedy wspomniała o kolczykach i chwilę nie mówił nic, napawając się jej widokiem.
– Nie..., jesteś o wiele piękniejsza jak jakiekolwiek wyobrażenie... – Dotknął do jej policzka, a widząc zniecierpliwienie, ze nie odpowiedział odnośnie ślubu, uśmiechnął się i klękając by móc być bliżej Grace, objął ją i wodząc nosem, muskając jej ciało, powiedział tak cicho, że z trudem mogła dosłyszeć:
– O naszym ślubie w kościele... Od kiedy odpisał wtedy w Las Vegas, piszemy i..., powiedział, że mi pomoże. Mam przyjechać do niego. Obiecał, że do świąt..., będę mógł pójść z tobą i wziąć udział w mszy tak, jak powinienem... – Wyszeptał, zatrzymując się zaraz za jej uchem wargami.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Popatrzyła na Josepha i pokręciła przecząco głową.
- No... Nie. A powinnam? - dodała niemalże od razu, ponieważ oczywistym wydawało się jej, że nie ma potrzeby czytania tego, co jej podsuwa, kiedy wytłumaczył co jest zapisane na kartce papieru. Ufała mu, więc to, co zasugerował, w jej odczuciu zdecydowanie pozostawało w sferze niewybrednych żartów i żarcików. A te, wyjątkowo mocno się go dzisiaj trzymały.
- Wtedy należy się cieszyć, że nie mamy rozdzielności majątkowej, bo będę spłacać nie tylko z moich pieniędzy, ale i Twoich - drobny podpis, idealnie zmieścił się w wykropkowanej linijce. Grace, długo przyzwyczajała się do Warren, w pierwszej chwili, na krótko po ślubie, odruchowo chcąc nakreślić wszędzie tam, gdzie wymagany był jej podpis, Blackbird. Łapała się na tym, gdy atrament bądź tusz, przymierzały się do pierwszego pociągnięcia litery, której nijak nie szłoby przerobić na w.
Chciała coś dodać, nie mniej, skutecznie odciągnął ją od tego zamiaru, przywierając wargami do jej warg. Całował ją z zaangażowaniem, który odbierał oddech i sprawiał, że miękły jej kolana. Oplotła szyje Josepha, całując męża raz po raz. Spijając smak jego ust oraz uczuć, w które nigdy nie wątpiła. Chwila zapomnienia, skradła o wiele większy odcinek czasu, ale Grace, wyjątkowo nie oglądała się na godzinę. Odsunęła się od męża, którego ciepły oddech, owiewał jej twarz i w świetle wpadającego do sypialni słońca, oglądała pióro zanim odłożyła je do puzderka dokładnie tak, jak leżało w nim w chwili zakupu. Nie mogła wiedzieć, a jednak najmniejszy szczegół zgadzał się z obrazem zapamiętanym przez mężczyznę, który oglądał pióra przed ich podjęciem decyzje, które kupić.
Podniosła spojrzenie na twarz męża, na której przygasł uśmiech. Ustąpił on smutkowi, jaki powoli rozlewał się po całej mimice. Nie wiedziała kim jest Danny i ci wszyscy. Z jakiegoś powodu, Joseph przemilczał ten fakt ze swojego życia choć do dzisiaj była pewna, że nie dusi w sobie niczego, o czym jej nie powiedział. Mimo zdezorientowania, dotknęła do jego policzka, który lekko łaskocząc, sprowokowała, aby odkleił oczy od dywanu.
- Kimkolwiek jest Danny... W porządku - zgodziła się mimo wewnętrznego protestu, bowiem umawiała się na coś, co było nieznane i jej potrzeba czucia pewnego gruntu pod nogami była tym faktem wielce niezadowolona.
Cmoknęła.
- Masz bardzo stereotypowe spojrzenie na Anglię. Musisz je zmienić, bo nie chciałabym, abyś kogoś obraził taką ignorancją... Doktorat broniłam w Oxfordzie i habilitację również będę tam. Domyślasz się, do czego zmierzam, prawda? - palcami, które obcałowywał, dotknęła do jego ust.
Perły cieszyły oko. Ciężko było się od nich oderwać, ale w końcu, kątem oka, powędrowała wzrokiem do męża, który przez cały ten czas, obserwował ją z ustami wyciągniętymi z najszczerszy uśmiech. Wstał i chwyciwszy jej dłoń, przyciągnął do siebie. Na boso, ze stopami wpadającymi w kudłaty dywan, stanęła przed Josephem, który wziął do ręki cały sznur i zarzuciwszy go na jej szyję, zapiął, stając za żoną. Grace, ułożyła miękko perły, poprawiając być może tylko widoczne dla niej niedoskonałości. Zapierały dech w piersi i to nie tylko w związku z ciężarem.
Obróciwszy się tanecznie do męża, zaprezentowała w pełnej krasie biżuterię na swoim nagim, osłoniętym wyłącznie kusym ręcznikiem ciele, gdy tylko wpięła w ucho drugi kolczyk.
Pokręciła głową, czując, jak czerwienią się jej policzki. Mimo prób, jakie podjął, wciąż miała z tyłu głowy pytanie, na które nie odpowiedział, a które z oczywistych względów, nie dawało Grace spokoju. Cokolwiek nie planował... Popatrzyła uważnie na męża, który wodził ustami po jej ciele skubiąc pachnącą olejkiem skórę jakby uważał, że wyczerpał tymi wyjaśnieniami temat.
- Joseph, a naprawdę tego chcesz? Z całego serca? Dla siebie, nie dla mnie? - spytała, zadzierając głowę i nosem, ocierając się o jego policzek.
Popatrzyła na Josepha i pokręciła przecząco głową.
- No... Nie. A powinnam? - dodała niemalże od razu, ponieważ oczywistym wydawało się jej, że nie ma potrzeby czytania tego, co jej podsuwa, kiedy wytłumaczył co jest zapisane na kartce papieru. Ufała mu, więc to, co zasugerował, w jej odczuciu zdecydowanie pozostawało w sferze niewybrednych żartów i żarcików. A te, wyjątkowo mocno się go dzisiaj trzymały.
- Wtedy należy się cieszyć, że nie mamy rozdzielności majątkowej, bo będę spłacać nie tylko z moich pieniędzy, ale i Twoich - drobny podpis, idealnie zmieścił się w wykropkowanej linijce. Grace, długo przyzwyczajała się do Warren, w pierwszej chwili, na krótko po ślubie, odruchowo chcąc nakreślić wszędzie tam, gdzie wymagany był jej podpis, Blackbird. Łapała się na tym, gdy atrament bądź tusz, przymierzały się do pierwszego pociągnięcia litery, której nijak nie szłoby przerobić na w.
Chciała coś dodać, nie mniej, skutecznie odciągnął ją od tego zamiaru, przywierając wargami do jej warg. Całował ją z zaangażowaniem, który odbierał oddech i sprawiał, że miękły jej kolana. Oplotła szyje Josepha, całując męża raz po raz. Spijając smak jego ust oraz uczuć, w które nigdy nie wątpiła. Chwila zapomnienia, skradła o wiele większy odcinek czasu, ale Grace, wyjątkowo nie oglądała się na godzinę. Odsunęła się od męża, którego ciepły oddech, owiewał jej twarz i w świetle wpadającego do sypialni słońca, oglądała pióro zanim odłożyła je do puzderka dokładnie tak, jak leżało w nim w chwili zakupu. Nie mogła wiedzieć, a jednak najmniejszy szczegół zgadzał się z obrazem zapamiętanym przez mężczyznę, który oglądał pióra przed ich podjęciem decyzje, które kupić.
Podniosła spojrzenie na twarz męża, na której przygasł uśmiech. Ustąpił on smutkowi, jaki powoli rozlewał się po całej mimice. Nie wiedziała kim jest Danny i ci wszyscy. Z jakiegoś powodu, Joseph przemilczał ten fakt ze swojego życia choć do dzisiaj była pewna, że nie dusi w sobie niczego, o czym jej nie powiedział. Mimo zdezorientowania, dotknęła do jego policzka, który lekko łaskocząc, sprowokowała, aby odkleił oczy od dywanu.
- Kimkolwiek jest Danny... W porządku - zgodziła się mimo wewnętrznego protestu, bowiem umawiała się na coś, co było nieznane i jej potrzeba czucia pewnego gruntu pod nogami była tym faktem wielce niezadowolona.
Cmoknęła.
- Masz bardzo stereotypowe spojrzenie na Anglię. Musisz je zmienić, bo nie chciałabym, abyś kogoś obraził taką ignorancją... Doktorat broniłam w Oxfordzie i habilitację również będę tam. Domyślasz się, do czego zmierzam, prawda? - palcami, które obcałowywał, dotknęła do jego ust.
Perły cieszyły oko. Ciężko było się od nich oderwać, ale w końcu, kątem oka, powędrowała wzrokiem do męża, który przez cały ten czas, obserwował ją z ustami wyciągniętymi z najszczerszy uśmiech. Wstał i chwyciwszy jej dłoń, przyciągnął do siebie. Na boso, ze stopami wpadającymi w kudłaty dywan, stanęła przed Josephem, który wziął do ręki cały sznur i zarzuciwszy go na jej szyję, zapiął, stając za żoną. Grace, ułożyła miękko perły, poprawiając być może tylko widoczne dla niej niedoskonałości. Zapierały dech w piersi i to nie tylko w związku z ciężarem.
Obróciwszy się tanecznie do męża, zaprezentowała w pełnej krasie biżuterię na swoim nagim, osłoniętym wyłącznie kusym ręcznikiem ciele, gdy tylko wpięła w ucho drugi kolczyk.
Pokręciła głową, czując, jak czerwienią się jej policzki. Mimo prób, jakie podjął, wciąż miała z tyłu głowy pytanie, na które nie odpowiedział, a które z oczywistych względów, nie dawało Grace spokoju. Cokolwiek nie planował... Popatrzyła uważnie na męża, który wodził ustami po jej ciele skubiąc pachnącą olejkiem skórę jakby uważał, że wyczerpał tymi wyjaśnieniami temat.
- Joseph, a naprawdę tego chcesz? Z całego serca? Dla siebie, nie dla mnie? - spytała, zadzierając głowę i nosem, ocierając się o jego policzek.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Tak, jak ona pokręcił głową i powiedział:
– Czasami... Wiem, że nie jestem najmądrzejszy i nie podejmuję najrozsądniejszych decyzji, ale nie zrobiłbym ci tego..., nie... – Powtórzył i wpił się w jej wargi. Odkładając sprawozdania gdziekolwiek, bo były jedynie pretekstem, żeby przekazać jej następny prezent, tylko bez ceremonii — najprościej jak się dawało. Objął ją i przez chwilę mogłaby pomyśleć, że lada chwila jej plecy oprą się o szorstką wciąż pościel, ale nie... Nie popchnął jej na łóżko, a kiedy odsunęła się od niego, nie naparł na Grace tylko spokojnie czekał, aż nie zamknęła pudełeczka z piórem; miał wrażenie, że trafił w jej gust, mimo że początkowo wydawało się Josephowi zdecydowanie „za ozdobne”. Opierając dłonie o jej biodra wodził nosem po jej szyi i klatce piersiowej tak długo, jak długo nie spytała o Anglię i nie ześlizgnął się na temat przyjaciela.
Zgodziła się, ale nie chciał, żeby była i czuła się jak zawieszona w próżni niewiedzy; nie mówił wiele o przeszłości, bo..., nie było do czego wracać i jeśli już, to kręcił się wokół dwóch największych wyrw w jego sercu — niezasklepionych ran po stracie matki i córki, ale... Takich wyrw było więcej. Popatrzył na nią i gładząc po policzku, powiedział:
– Pamiętasz jak w Quentico mówiliśmy o kanapkach z serem i... – przerwał, kiedy skinęła głową, dając do zrozumienia, że pamiętała. – Wspomniałem o Danielu..., tym Żydku, u którego objadaliśmy się z Everettem wszystkim, co mame podtykała nam pod nos. Byliśmy z tego samego roku i wyszliśmy razem ze szkoły. Poszliśmy do wojska, a potem uciekliśmy do policji. I..., byliśmy trochę jak bracia, a w akademii..., jeśli nie pałętaliśmy się z Everem, to z nim. Z czasem dołączył do tego jeden z wykładowców. Chciał, żebyśmy po ukończeniu akademii i tych wszystkich testach poszli do policji do jednostki, w której był kapitanem. Wykładał gościnnie tutaj. Miał upatrzonego Danny’ego, mnie i trzech innych chłopaków. Wszyscy z roku..., rozjechaliśmy się..., nawet z Everettem... On przyszedł tutaj, ja poszedłem do Cape Coral, a Daniel i tych kilku upatrzonych chłopaków pojechało do Nowego Jorku. – Wpatrzył się w jej brzuszek, który dotknął i ciągnął dalej. – Byliśmy zżyci z sobą tak, jak z resztą z tym wykładowcą. Trochę nam..., matkował. Nie-ojcował tylko właśnie matkował. – Zaśmiał się krótko i szczekliwie tak, że chyba pierwszy raz zdała sobie sprawę, że brzmiał trochę jak Accio.
– Ostatni raz..., rozmawialiśmy dziewiątego września... Miałem wziąć urlop i przyjechać na jego ślub dwudziestego pierwszego. Obgadywaliśmy szczegóły z lotem i tym wszystkim..., a jedenastego wysłał mi SMS-a: „Joseph, wierz mi..., istnieje piekło i jest tutaj”, a na następny dzień nie było już Daniela. Wsiadłem w samochód i pojechałem i ten nasz wykładowca powiedział mi, że jeślibym się nie uparło, to byłoby po mnie. Zaczął chlać. Stoczył się... Żona wywaliła go z domu, a on nie mógł się pozbierać, że jego czterech najlepszych chłopaków z naszego rocznika i kilkunastu starszych poszło do piachu. To zdjęcie, które mi wysłałaś... – powiedział, nawiązując do fotografii, którą znalazła na instragramie. – To on..., ten wykładowca. Zaczął wychodzić na prostą i to było zdjęcie ze ślubu kolegi, którego rzuciło do San Francisco po akademii. Był pierwszy raz od dawna radosny..., śmiał się i sypał dowcipami, a miesiąc później 11 września 2011 strzelił sobie w łeb. Kilku z nas dostało ostatnie listy od niego. Mój gdzieś się zgubił..., pewnie wtedy, kiedy przenosiłem się do domku na plaży – zakończył, pochylając się i całując ją kolejny raz w brzuch. Chwilę nie poruszał się i nie mówił nic tak długo, jak długo ona nie odezwała się pierwsza, z trudem zmieniając temat, na co mrugając dał jej do zrozumienia, że dobrze, że nie mówi o czymś innym. Westchnął poruszając głową i unosząc ramiona, ale nie odniósł się do swojego stereotypowego poglądu o Anglii i Anglikach. Uśmiechnął się niewyraźnie w pierwszej chwili i wpatrując w żonę, odpowiedział:
– Nooo..., nie wiem... Chcesz zabrać prawnuka powstańców wielkanocnych do Anglii? Odważna jesteś... – Tym razem uśmiechnął się szerzej i przybliżając się do niej, pocałował w czoło o które oparł się swoim i wpatrując w oczy żony, pogładził ją i pociągnął do góry, żeby wstała, aby mógł nałożyć na nią połączone z sobą sznury drobnych kuleczek. Widział, jak kobieta czując ich ciężar rozłożyła je na szyi i ramionach, a kiedy wpięła w uszy kolczyki i odwróciła się przodem do niego, objął ją całą wzrokiem. Jeden z kącików ust powędrował po twarzy wysoko do góry; widziała iskierki w jego oczach i po chwili poczuła jak łapiąc koniec ręcznika, ściągnął go z niej i odrzuciwszy na ziemię, wyszeptał:
– Jesteś... – Nie dokończył; wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą pochwycił i pocałował w wierzch. Zbliżył się i kiedy najmniej się spodziewała, opadł na kolana i zaczął obcałowywać jej prześwitujący spod ostatnich dwóch rzędów pereł brzuch, o który obijały się, łaskocząc ją kuleczki. Im niżej schodził ustami, tym wyżej przesuwał dłonie, które zatrzymał pod naszyjnikiem na jej piersiach i w chwili, w której wymówiła jego imię, podniósł się i przyciągnął do siebie. Wtuliła się w niego i czuł, że czekała na odpowiedź.
– Grace... – zaczął. – Nie wiem czy wierzę, czy nie wierzę tak naprawdę, ale..., kiedyś, kiedy wierzyłem... Było mi łatwiej i..., pierwszy raz znalazł się ktoś, kto chce dowiedzieć się „dlaczego” odszedłem takk, jak pisze Wenski jego zdaniem od kościoła, ale nie od..., Boga. – Odsunął się od niej, żeby móc popatrzeć jej w wielkie, ciemne oczy. Miał setki, jeśli nie tysiące myśli i nie wiedział od czego zacząć...
– Nie chcę..., kłamać tak, jak..., kłamałem do tej pory. Chcę, żebyśmy ochrzcili nasze córki i żebym z czystym sumieniem mógł wziąć w tym udział, ciesząc się a nie zastanawiając czy ktoś, kto zna mnie nie wytknie mi..., i nie chcę, żeby w święta albo niedzielę nasze córki zastanawiały się dlaczego ty idziesz z nimi do kościoła, a ja nie. Nie chcę tak żyć, tym bardziej, że... – przerwał, obejmując ją mocniej i całując coraz zachłanniej po szyi twarzy. – ..., nie wiem czy wytrzymałbym w tamtej..., łazieneczce nie modląc się, bo to odrywało moje myśli od..., gnijącego, zapadającego się w materac ciała..., ale o tym nie chce mówić... Nie chcę myśleć... Nie dzisiaj i nie teraz, bo dość już zniosłaś... – Dokończył i trącając nosem, nos żony, złączył z jej ustami, usta.
koniec
Tak, jak ona pokręcił głową i powiedział:
– Czasami... Wiem, że nie jestem najmądrzejszy i nie podejmuję najrozsądniejszych decyzji, ale nie zrobiłbym ci tego..., nie... – Powtórzył i wpił się w jej wargi. Odkładając sprawozdania gdziekolwiek, bo były jedynie pretekstem, żeby przekazać jej następny prezent, tylko bez ceremonii — najprościej jak się dawało. Objął ją i przez chwilę mogłaby pomyśleć, że lada chwila jej plecy oprą się o szorstką wciąż pościel, ale nie... Nie popchnął jej na łóżko, a kiedy odsunęła się od niego, nie naparł na Grace tylko spokojnie czekał, aż nie zamknęła pudełeczka z piórem; miał wrażenie, że trafił w jej gust, mimo że początkowo wydawało się Josephowi zdecydowanie „za ozdobne”. Opierając dłonie o jej biodra wodził nosem po jej szyi i klatce piersiowej tak długo, jak długo nie spytała o Anglię i nie ześlizgnął się na temat przyjaciela.
Zgodziła się, ale nie chciał, żeby była i czuła się jak zawieszona w próżni niewiedzy; nie mówił wiele o przeszłości, bo..., nie było do czego wracać i jeśli już, to kręcił się wokół dwóch największych wyrw w jego sercu — niezasklepionych ran po stracie matki i córki, ale... Takich wyrw było więcej. Popatrzył na nią i gładząc po policzku, powiedział:
– Pamiętasz jak w Quentico mówiliśmy o kanapkach z serem i... – przerwał, kiedy skinęła głową, dając do zrozumienia, że pamiętała. – Wspomniałem o Danielu..., tym Żydku, u którego objadaliśmy się z Everettem wszystkim, co mame podtykała nam pod nos. Byliśmy z tego samego roku i wyszliśmy razem ze szkoły. Poszliśmy do wojska, a potem uciekliśmy do policji. I..., byliśmy trochę jak bracia, a w akademii..., jeśli nie pałętaliśmy się z Everem, to z nim. Z czasem dołączył do tego jeden z wykładowców. Chciał, żebyśmy po ukończeniu akademii i tych wszystkich testach poszli do policji do jednostki, w której był kapitanem. Wykładał gościnnie tutaj. Miał upatrzonego Danny’ego, mnie i trzech innych chłopaków. Wszyscy z roku..., rozjechaliśmy się..., nawet z Everettem... On przyszedł tutaj, ja poszedłem do Cape Coral, a Daniel i tych kilku upatrzonych chłopaków pojechało do Nowego Jorku. – Wpatrzył się w jej brzuszek, który dotknął i ciągnął dalej. – Byliśmy zżyci z sobą tak, jak z resztą z tym wykładowcą. Trochę nam..., matkował. Nie-ojcował tylko właśnie matkował. – Zaśmiał się krótko i szczekliwie tak, że chyba pierwszy raz zdała sobie sprawę, że brzmiał trochę jak Accio.
– Ostatni raz..., rozmawialiśmy dziewiątego września... Miałem wziąć urlop i przyjechać na jego ślub dwudziestego pierwszego. Obgadywaliśmy szczegóły z lotem i tym wszystkim..., a jedenastego wysłał mi SMS-a: „Joseph, wierz mi..., istnieje piekło i jest tutaj”, a na następny dzień nie było już Daniela. Wsiadłem w samochód i pojechałem i ten nasz wykładowca powiedział mi, że jeślibym się nie uparło, to byłoby po mnie. Zaczął chlać. Stoczył się... Żona wywaliła go z domu, a on nie mógł się pozbierać, że jego czterech najlepszych chłopaków z naszego rocznika i kilkunastu starszych poszło do piachu. To zdjęcie, które mi wysłałaś... – powiedział, nawiązując do fotografii, którą znalazła na instragramie. – To on..., ten wykładowca. Zaczął wychodzić na prostą i to było zdjęcie ze ślubu kolegi, którego rzuciło do San Francisco po akademii. Był pierwszy raz od dawna radosny..., śmiał się i sypał dowcipami, a miesiąc później 11 września 2011 strzelił sobie w łeb. Kilku z nas dostało ostatnie listy od niego. Mój gdzieś się zgubił..., pewnie wtedy, kiedy przenosiłem się do domku na plaży – zakończył, pochylając się i całując ją kolejny raz w brzuch. Chwilę nie poruszał się i nie mówił nic tak długo, jak długo ona nie odezwała się pierwsza, z trudem zmieniając temat, na co mrugając dał jej do zrozumienia, że dobrze, że nie mówi o czymś innym. Westchnął poruszając głową i unosząc ramiona, ale nie odniósł się do swojego stereotypowego poglądu o Anglii i Anglikach. Uśmiechnął się niewyraźnie w pierwszej chwili i wpatrując w żonę, odpowiedział:
– Nooo..., nie wiem... Chcesz zabrać prawnuka powstańców wielkanocnych do Anglii? Odważna jesteś... – Tym razem uśmiechnął się szerzej i przybliżając się do niej, pocałował w czoło o które oparł się swoim i wpatrując w oczy żony, pogładził ją i pociągnął do góry, żeby wstała, aby mógł nałożyć na nią połączone z sobą sznury drobnych kuleczek. Widział, jak kobieta czując ich ciężar rozłożyła je na szyi i ramionach, a kiedy wpięła w uszy kolczyki i odwróciła się przodem do niego, objął ją całą wzrokiem. Jeden z kącików ust powędrował po twarzy wysoko do góry; widziała iskierki w jego oczach i po chwili poczuła jak łapiąc koniec ręcznika, ściągnął go z niej i odrzuciwszy na ziemię, wyszeptał:
– Jesteś... – Nie dokończył; wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą pochwycił i pocałował w wierzch. Zbliżył się i kiedy najmniej się spodziewała, opadł na kolana i zaczął obcałowywać jej prześwitujący spod ostatnich dwóch rzędów pereł brzuch, o który obijały się, łaskocząc ją kuleczki. Im niżej schodził ustami, tym wyżej przesuwał dłonie, które zatrzymał pod naszyjnikiem na jej piersiach i w chwili, w której wymówiła jego imię, podniósł się i przyciągnął do siebie. Wtuliła się w niego i czuł, że czekała na odpowiedź.
– Grace... – zaczął. – Nie wiem czy wierzę, czy nie wierzę tak naprawdę, ale..., kiedyś, kiedy wierzyłem... Było mi łatwiej i..., pierwszy raz znalazł się ktoś, kto chce dowiedzieć się „dlaczego” odszedłem takk, jak pisze Wenski jego zdaniem od kościoła, ale nie od..., Boga. – Odsunął się od niej, żeby móc popatrzeć jej w wielkie, ciemne oczy. Miał setki, jeśli nie tysiące myśli i nie wiedział od czego zacząć...
– Nie chcę..., kłamać tak, jak..., kłamałem do tej pory. Chcę, żebyśmy ochrzcili nasze córki i żebym z czystym sumieniem mógł wziąć w tym udział, ciesząc się a nie zastanawiając czy ktoś, kto zna mnie nie wytknie mi..., i nie chcę, żeby w święta albo niedzielę nasze córki zastanawiały się dlaczego ty idziesz z nimi do kościoła, a ja nie. Nie chcę tak żyć, tym bardziej, że... – przerwał, obejmując ją mocniej i całując coraz zachłanniej po szyi twarzy. – ..., nie wiem czy wytrzymałbym w tamtej..., łazieneczce nie modląc się, bo to odrywało moje myśli od..., gnijącego, zapadającego się w materac ciała..., ale o tym nie chce mówić... Nie chcę myśleć... Nie dzisiaj i nie teraz, bo dość już zniosłaś... – Dokończył i trącając nosem, nos żony, złączył z jej ustami, usta.
koniec
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399