Chandler
Willoughby
data i miejsce urodzenia
15 sierpnia 1989, Hope Valley
orientacja seksualna
heteroseksualny
miejsce pracy
Surf Shop
stanowisko pracy
właściciel/sprzedawca
narracja
3 os. / czas teraźniejszy
wizerunek
Tortorella, Nico
about me
– Żałujesz? – pytanie zawisa w powietrzu. Chandler marszczy brwi, a na środku czoła pojawia się głęboka bruzda, świadcząca o zadumie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy znacząco się pogłębiła. Nic dziwnego, skoro życie jej właściciela przewróciło się gwałtownie o sto osiemdziesiąt stopni, a to samo pytanie pojawia się codziennie, przynajmniej raz. Oczywiście, że żałował, ale teraz było już za późno na załamywanie rąk nad tym, czego nie zmienimy.
Do pewnego momentu naprawdę nie mógł na nic narzekać. Urodził się w Hope Valley, w kochającej rodzinie, która tak bardzo chciała córkę, że skończyła z trójką chłopców i… bliźniaczkami! Łatwo sobie więc wyobrazić jak uroczą i jednocześnie hałaśliwą rodzinkę tworzyli. Dzięki temu zaliczył idealne dzieciństwo z masą krzyków, zabaw w Indian oraz notorycznie zdartymi kolanami.
Czasami zastanawiał się, czy początek końca nie miał swojego początku w dniu śmierci matki. Miał wtedy dziesięć lat i nie do końca rozumiał, dlaczego spotkało to akurat jego rodzinę, w końcu nie zrobili niczego złego. Nie da się ukryć, że strata matki odbiła piętno na chłopcu, jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z tego jak mocne. W końcu dalej rozwijał się jak jego rówieśnicy, miewał lepsze i gorsze momenty w nauce, potrafił sprawiać kłopoty swoimi wybrykami i żartami, przeprowadzanymi z przyjaciółmi, jednak w dalszym ciągu było to w granicach normy.
Z biegiem lat, spędzał coraz więcej czasu na plaży, surfując. Sport pozwalał mu na oczyszczenie umysłu, a znajdowanie się na otwartym oceanie przynosiło jednocześnie pożądaną dawkę adrenaliny i poczucie wolności. Dochodził do tego również fakt, że był w tym cholernie dobry. I zdawał sobie z tego sprawę.
Kiedy został więc postawiony przed propozycją podjęcia zawodowej kariery w surfingu po ukończeniu liceum, nie wahał się ani minuty, nim przyjął propozycję. Pozostawało tylko poinformować o tym swoją ówczesną dziewczynę, w końcu mieli bardziej statyczne plany - zostać w Hope Valley, założyć wspólny biznes, rodzinę… Nie potrafił jednak wyobrazić sobie siebie w roli przykładnego męża i być może ojca. Nie wiedział, co powodowało w nim ten lęk. Czy fakt, że niezależnie od wszystkiego ludzkie życie jest na tyle kruche, że nie warto się przywiązywać, czy może obawa przed żałowaniem niewykorzystanej możliwości. Finał był taki, że opuścił rodzinne miasteczko, nie oglądając się za siebie.
W tamtym momencie wydawało mu się to najlepszą, możliwą decyzją. Jego kariera wystrzeliła w zaskakującym tempie, niespełna rok później zajmował miejsca na szczycie rankingu surferów, wygrywał wszystkie zawody, w których brał udział, a sponsorzy przepychali się, żeby wspierać jego nazwisko. Willoughby był kimś. W dodatku nie byle kim. Ludzie lgnęli do niego z każdej strony, chcąc przebywać w otoczeniu gwiazdy i jej pieniędzy. Wplątał się w ten sposób w niekoniecznie dobre towarzystwo, zaczynając pomagać sobie w zawodach narkotykami. Z początku lekkimi, następnie coraz cięższymi, dającymi lepsze efekty. Był pewny, że jest sprytny, że nikt go nie przyłapie, jednak mocno się mylił.
Ktoś w końcu na niego doniósł, do dzisiaj nie jest pewny kto. Kariera legła w gruzach, a sam Chandler wylądował na odwyku. Więzienia uniknął cudem za sprawą pomocy świetnego prawnika, którego opłacił za większą część swoich oszczędności.
Po wyjściu wrócił do rodzinnego miasta, jak nakazano mu w klinice. Ponoć potrzebował wsparcia rodziny i znajomego otoczenia. Ostatnie pieniądze zainwestował w sklep ze sprzętem do surfingu przy plaży, który prowadzi. Rzadko kiedy można go też samego spotkać na desce. Póki co kojarzy mu się tylko z tym, co przeszło mu koło nosa.
– Oczywiście, że żałuję – odpowiada krótko, wychylając kolejną szklankę whisky.
Do pewnego momentu naprawdę nie mógł na nic narzekać. Urodził się w Hope Valley, w kochającej rodzinie, która tak bardzo chciała córkę, że skończyła z trójką chłopców i… bliźniaczkami! Łatwo sobie więc wyobrazić jak uroczą i jednocześnie hałaśliwą rodzinkę tworzyli. Dzięki temu zaliczył idealne dzieciństwo z masą krzyków, zabaw w Indian oraz notorycznie zdartymi kolanami.
Czasami zastanawiał się, czy początek końca nie miał swojego początku w dniu śmierci matki. Miał wtedy dziesięć lat i nie do końca rozumiał, dlaczego spotkało to akurat jego rodzinę, w końcu nie zrobili niczego złego. Nie da się ukryć, że strata matki odbiła piętno na chłopcu, jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z tego jak mocne. W końcu dalej rozwijał się jak jego rówieśnicy, miewał lepsze i gorsze momenty w nauce, potrafił sprawiać kłopoty swoimi wybrykami i żartami, przeprowadzanymi z przyjaciółmi, jednak w dalszym ciągu było to w granicach normy.
Z biegiem lat, spędzał coraz więcej czasu na plaży, surfując. Sport pozwalał mu na oczyszczenie umysłu, a znajdowanie się na otwartym oceanie przynosiło jednocześnie pożądaną dawkę adrenaliny i poczucie wolności. Dochodził do tego również fakt, że był w tym cholernie dobry. I zdawał sobie z tego sprawę.
Kiedy został więc postawiony przed propozycją podjęcia zawodowej kariery w surfingu po ukończeniu liceum, nie wahał się ani minuty, nim przyjął propozycję. Pozostawało tylko poinformować o tym swoją ówczesną dziewczynę, w końcu mieli bardziej statyczne plany - zostać w Hope Valley, założyć wspólny biznes, rodzinę… Nie potrafił jednak wyobrazić sobie siebie w roli przykładnego męża i być może ojca. Nie wiedział, co powodowało w nim ten lęk. Czy fakt, że niezależnie od wszystkiego ludzkie życie jest na tyle kruche, że nie warto się przywiązywać, czy może obawa przed żałowaniem niewykorzystanej możliwości. Finał był taki, że opuścił rodzinne miasteczko, nie oglądając się za siebie.
W tamtym momencie wydawało mu się to najlepszą, możliwą decyzją. Jego kariera wystrzeliła w zaskakującym tempie, niespełna rok później zajmował miejsca na szczycie rankingu surferów, wygrywał wszystkie zawody, w których brał udział, a sponsorzy przepychali się, żeby wspierać jego nazwisko. Willoughby był kimś. W dodatku nie byle kim. Ludzie lgnęli do niego z każdej strony, chcąc przebywać w otoczeniu gwiazdy i jej pieniędzy. Wplątał się w ten sposób w niekoniecznie dobre towarzystwo, zaczynając pomagać sobie w zawodach narkotykami. Z początku lekkimi, następnie coraz cięższymi, dającymi lepsze efekty. Był pewny, że jest sprytny, że nikt go nie przyłapie, jednak mocno się mylił.
Ktoś w końcu na niego doniósł, do dzisiaj nie jest pewny kto. Kariera legła w gruzach, a sam Chandler wylądował na odwyku. Więzienia uniknął cudem za sprawą pomocy świetnego prawnika, którego opłacił za większą część swoich oszczędności.
Po wyjściu wrócił do rodzinnego miasta, jak nakazano mu w klinice. Ponoć potrzebował wsparcia rodziny i znajomego otoczenia. Ostatnie pieniądze zainwestował w sklep ze sprzętem do surfingu przy plaży, który prowadzi. Rzadko kiedy można go też samego spotkać na desce. Póki co kojarzy mu się tylko z tym, co przeszło mu koło nosa.
– Oczywiście, że żałuję – odpowiada krótko, wychylając kolejną szklankę whisky.
bayside vale