Po raz setny tego wieczoru przewalił oczami. — No, najstarszy może nie, ale starszy ode mnie! To wystarczy, by nazywać cię starym, zdziadziałym prykiem — stwierdził z pewną satysfakcją, sięgając w stronę Tobena, by też go pomiziać, skoro tak domagał się atencji.
Słysząc o nowym kotku Arthur zastrzygł z ciekawością uszami. — Nowy kotek? Zizi nie jest zazdrosna? A swoją drogą, to gdzie ona się podziewa? Nie przyszła się jeszcze przywitać, to trochę dziwne. Chociaż w sumie jest kotem, więc pewnie planuje przejęcie władzy nad ludzkością…
Pewnie o wielu rzeczach nie udało im się ostatnio porozmawiać, skoro byli obaj zawaleni robotą i własnymi problemami. Ale całę szczęście to nie rzutowało na ich relację, bo kiedy już się spotykali, mieli chociaż tematy do rozmów na długie godziny. Niektóre wymagały winka, inne wręcz przeciwnie.
— Wiesz co, jesteś bardzo pewny siebie, braciszku — skomentował Arczi, po czym znowu pokazał starszemu McKayowi jęzor. Faktycznie, było co fajnego w tym, że dwóch prawie trzydziestoletnich chłopów zachowywało się jak dzieciaki tuż przed maturą, ale większość społeczeństwa raczej nie tego się po nich spodziewała.
— Sajgonki z mikrofali będą obrzydliwe, już wolę zjeść je lekko chłodne, serio! — Skrzywił się na samą myśl o rozmiękłych sajgonkach, które przecież powinny chrupać. Nie wziął pod uwagę tego, że i tak pewnie trochę zaparowały. — Ale ryż spoko, można podgrzać. Dawaj to wino, nie znęcaj się, człowieku!
Po chwili obaj trzymali w dłoniach kieliszki, porcje ryżu podgrzewały się w mikrofali i można było zacząć prawdziwe rozmowy. W tym rozmowy w stylu “jestem twoim starszym bratem i się o ciebie martwię, więc nie marudź, tylko odpowiadaj na pytania”. — Spokojnie, Aaron. Nie jestem taki kochliwy, za jakiego mnie uważasz i wbrew pozorom wcale nie tak łatwo mnie wykorzystać — powiedział z lekkim uśmiechem, bo fakt, że brat aż tak się martwił dość mocno go rozczulał. — Czyli posucha. Okej, to co, trzeba kogoś znaleźć. Tobie, żebyś nie musiał opowiadać mi o swoich fantazjach, a mi po to, żebyś się nie martwił o ewentualne ruchanie szefa. Nie żebym to w ogóle rozważał.
Aaron McKay
a
a
-O proszę, czyli dla ciebie dwa lata różnicy, to już taka wielka przepaść? Nie jesteś wcale lepszy ode mnie, staruszku. Po prostu masz mniej życiowego doświadczenia, to wszystko - zaśmiał się na jego słowa. Jak mógł go tak ranić i wyzywać od starców? Co prawda nie do końca się to stwierdzenie sprawdzało, bo jego rodzina miała nad wyraz dobre geny, biorąc pod uwagę, że momentami Aaron wyglądał jak nastolatek, a jeszcze jak się ubrał w luźniejsze ubrania to już w ogóle, ale przecież musiał trochę pomarudzić i zagrać na młodszym bracie. Żeby przypadkiem nie myślał, że zawsze może mu tak cisnąć.
-O dziwo nie tak bardzo, jak podejrzewałem. Ale chyba jeszcze nie do końca się przyzwyczaiła, że poza nią jest jeszcze jakiś przedstawiciel jej rasy. Proszę, masz ją. Wielkie, spóźnione wejście - zaśmiał się, zerkając na kota, który właśnie przyszedł dumnie do kuchni, zamaszyście zamiatając podłogę ogonem. Jakoś nie spodziewał się, że nagle przyjdzie na pieszczoty. Stawiał, że była głodna i nie pomylił się, kiedy zajrzała do miski, upewniając się, że ma w niej karmę.
-Nie mam ostatecznie powodu, żeby było inaczej. Zresztą chyba z tego słyną McKayowie, nie? Bo jakoś ty na niepewnego też mi nie wyglądasz - odpowiedział, nalewając im wina do kieliszków, a jeden z nich od razu podał Arthurowi. - W takim razie mogę odpalić piekarnik. Dzięki temu nadal będą chrupiące, bo jednak zimne wcale nie są takie smaczne - zaproponował. Lubił jedzenie na ciepło, zresztą chyba go potrzebował, biorąc pod uwagę jego aktualny stan.
Odebrał od niego paczki z jedzeniem, zajmując się podgrzewaniem go. Ostatecznie po kilku minutach ryż był gotowy, a oni mogli się przenieść do bardziej wygodnego pomieszczenia, jakim był salon.
-Tylko błagam, nie zalej mi dywanu. Wino usuwa się gorzej, niż krew - powiedział, siadając na fotelu, stawiając swój prowiant na niewielkim stoliku, który stał przed nim.
-Musisz się przyzwyczaić, że jako starszy brat będę się o ciebie martwił. Ostatecznie teraz role mogę w końcu wskoczyć na swoje miejsce - zaśmiał się, nawiązując do swojej przeszłości, w której to Arthur swego czasu znacznie częściej martwił się o Aarona. - Nie mam najmniejszego zamiaru szukać nikogo na siłę, więc nawet nie próbuj mnie swatać. Ale kochany, nie ma nikogo, poza twoim szefem, kto byłby godny zawieszenia na nim oka?
Arthur McKay
-O dziwo nie tak bardzo, jak podejrzewałem. Ale chyba jeszcze nie do końca się przyzwyczaiła, że poza nią jest jeszcze jakiś przedstawiciel jej rasy. Proszę, masz ją. Wielkie, spóźnione wejście - zaśmiał się, zerkając na kota, który właśnie przyszedł dumnie do kuchni, zamaszyście zamiatając podłogę ogonem. Jakoś nie spodziewał się, że nagle przyjdzie na pieszczoty. Stawiał, że była głodna i nie pomylił się, kiedy zajrzała do miski, upewniając się, że ma w niej karmę.
-Nie mam ostatecznie powodu, żeby było inaczej. Zresztą chyba z tego słyną McKayowie, nie? Bo jakoś ty na niepewnego też mi nie wyglądasz - odpowiedział, nalewając im wina do kieliszków, a jeden z nich od razu podał Arthurowi. - W takim razie mogę odpalić piekarnik. Dzięki temu nadal będą chrupiące, bo jednak zimne wcale nie są takie smaczne - zaproponował. Lubił jedzenie na ciepło, zresztą chyba go potrzebował, biorąc pod uwagę jego aktualny stan.
Odebrał od niego paczki z jedzeniem, zajmując się podgrzewaniem go. Ostatecznie po kilku minutach ryż był gotowy, a oni mogli się przenieść do bardziej wygodnego pomieszczenia, jakim był salon.
-Tylko błagam, nie zalej mi dywanu. Wino usuwa się gorzej, niż krew - powiedział, siadając na fotelu, stawiając swój prowiant na niewielkim stoliku, który stał przed nim.
-Musisz się przyzwyczaić, że jako starszy brat będę się o ciebie martwił. Ostatecznie teraz role mogę w końcu wskoczyć na swoje miejsce - zaśmiał się, nawiązując do swojej przeszłości, w której to Arthur swego czasu znacznie częściej martwił się o Aarona. - Nie mam najmniejszego zamiaru szukać nikogo na siłę, więc nawet nie próbuj mnie swatać. Ale kochany, nie ma nikogo, poza twoim szefem, kto byłby godny zawieszenia na nim oka?
Arthur McKay
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
— Wielka to może nie, ale no wiesz... to jednak aż dwadzieścia cztery miesiące, więc wiesz, to nie przelewki — stwierdził, patrząc na brata z krzywym uśmiechem. Co do życiowego doświadczenia to faktycznie, Aaron miał go więcej - głównie przez swoje beznadziejne decyzje z przeszłości, które wepchnęły go w totalne bagno. Szczerze mówiąc Arthur cieszył się, że sam nie ma takiego doświadczenia, wystarczyło mu obserwowanie tych wydarzeń z boku. I tak mu się oberwało psychicznie.
— Wydawało mi się, że koty raczej nie lubią konkurencji, ale to dobrze, że twoja damulka nie robi afer... no proszę, o wilku mowa, Zizi, chodź do wujka!
Kociczka odpowiedziała mu tylko znudzonym, pogardliwym spojrzeniem, po czym ponownie zajęła się zawartością swojej miski. Arthur zachichotał nerwowo i przeniósł wzrok z powrotem na brata. — Coś w tym jest, bo nie poznałem jeszcze niepewnego siebie McKaya. Kto wie, może twoje dzieci nimi będą... chociaż wątpię, bo po takim narcyzie skromne i zahukane dzieciory raczej nie wyjdą! — Zaśmiał się, po czym upił łyk wina z kieliszka. Ostrożnie przeniósł naczynie do salonu, pomagając też Aaronowi z zabraniem jedzenia. Nareszcie mogli usiąść jak cywilizowani ludzie i zjeść dobre żarcie. No i napić się wina! Obojgu przyda się chwila wytchnienia i niemyślenia o pracy, stresie i codziennych obowiązkach. — Nie wiem, czy powinienem pytać, w jakich okolicznościach usuwałeś z dywanu krew — mruknął Arthur, patrząc z pewną dozą niepewności na brata, a następnie na dywan. Podejrzane. Rozsiadł się wygodniej, a Toben - zapewne skuszony pięknymi zapachami - śliniąc się usiadł przy stoliku. Arthur podrapał go od niechcenia za uszami, po czym znów przeniósł spojrzenie na Aarona. — Wiesz, trochę mi się wydaje, że etap martwienia się o młodsze rodzeństwo to dawno powinien już minąć — podsunął Arthur, nie mając nic złego na myśli; po prostu obaj już byli dorośli i chociaż to było naprawdę całkiem urocze, to jednak wysłuchiwanie morałów na temat ewentualnego podrywania szefa było trochę zabawne. — Nie mówię, że będę cię swatał... przecież też nie szukam nikogo, żeby tylko kogoś mieć. W tym jesteśmy bardzo podobni. Wiesz, zawiesić oko mogę na wielu osobach, które spotykam chociażby w drodze do pracy czy w kolejce po bułki, ale nikt mnie jakoś szczególnie nie zachwyca. Oprócz odbicia w lustrze, rzecz jasna! — dodał z udawanym samozachwytem, po czym sięgnął po sajgonkę.
Aaron McKay
— Wydawało mi się, że koty raczej nie lubią konkurencji, ale to dobrze, że twoja damulka nie robi afer... no proszę, o wilku mowa, Zizi, chodź do wujka!
Kociczka odpowiedziała mu tylko znudzonym, pogardliwym spojrzeniem, po czym ponownie zajęła się zawartością swojej miski. Arthur zachichotał nerwowo i przeniósł wzrok z powrotem na brata. — Coś w tym jest, bo nie poznałem jeszcze niepewnego siebie McKaya. Kto wie, może twoje dzieci nimi będą... chociaż wątpię, bo po takim narcyzie skromne i zahukane dzieciory raczej nie wyjdą! — Zaśmiał się, po czym upił łyk wina z kieliszka. Ostrożnie przeniósł naczynie do salonu, pomagając też Aaronowi z zabraniem jedzenia. Nareszcie mogli usiąść jak cywilizowani ludzie i zjeść dobre żarcie. No i napić się wina! Obojgu przyda się chwila wytchnienia i niemyślenia o pracy, stresie i codziennych obowiązkach. — Nie wiem, czy powinienem pytać, w jakich okolicznościach usuwałeś z dywanu krew — mruknął Arthur, patrząc z pewną dozą niepewności na brata, a następnie na dywan. Podejrzane. Rozsiadł się wygodniej, a Toben - zapewne skuszony pięknymi zapachami - śliniąc się usiadł przy stoliku. Arthur podrapał go od niechcenia za uszami, po czym znów przeniósł spojrzenie na Aarona. — Wiesz, trochę mi się wydaje, że etap martwienia się o młodsze rodzeństwo to dawno powinien już minąć — podsunął Arthur, nie mając nic złego na myśli; po prostu obaj już byli dorośli i chociaż to było naprawdę całkiem urocze, to jednak wysłuchiwanie morałów na temat ewentualnego podrywania szefa było trochę zabawne. — Nie mówię, że będę cię swatał... przecież też nie szukam nikogo, żeby tylko kogoś mieć. W tym jesteśmy bardzo podobni. Wiesz, zawiesić oko mogę na wielu osobach, które spotykam chociażby w drodze do pracy czy w kolejce po bułki, ale nikt mnie jakoś szczególnie nie zachwyca. Oprócz odbicia w lustrze, rzecz jasna! — dodał z udawanym samozachwytem, po czym sięgnął po sajgonkę.
Aaron McKay
a
-No tak, przecież przez ten czas człowiek może sobie całe życie poukładać. Jaka szkoda, że moje przez te dwa lata szczególnie się nie zmieniło - zaśmiał się, dając do zrozumienia, że ten fakt aż tak mu nie przeszkadzał. Biorąc pod uwagę, że dwanaście miesięcy spokojnie mieściło się w granicy jego trzeźwości, był z siebie dumny. Na przestrzeni lat się zmienił i za nic by tego nie oddał. Miał normalne życie, pracę, własny dom. Co najwyżej brakowało mu drugiej połówki, z którą mógłby oglądać wspólnie filmy wieczorami, wracając po pracy. Niby nie mógł zapewnić, że będzie miał dla niej codziennie wiele czasu, ale kto wie, może znajdzie się kiedyś ktoś, komu to wcale nie będzie przeszkadzało.
-Moja damulka jest tak pewna siebie, że nie musi się przejmować konkurencją - zaśmiał się. Był pewien, że jego kot właśnie tak myśli. Wystarczyło tylko spojrzeć, jak majestatycznie łaził, zapewne twierdząc, że cały świat należał do niego. Oby ten drugi przynajmniej przychodził leżeć na kolanach częściej, niż Zizi.
-A może najpierw porozmawiamy o twoich dzieciach, co? Czy ja wyglądam na kogoś, kto się pali do posiadania ich? - skomentował z rozbawieniem. Arthur w tym momencie był trochę, jak ich matka, która liczyła na więcej wnucząt. Co prawda najstarsze rodzeństwo już swoje dzieciaki posiadało, ale chyba nadal było jej mało. Z tym, że od Aarona nie można było oczekiwać cudów pod tym względem. - O dziwo nie usuwałem ze swojego. Ale pracując w policji słyszy się naprawdę wiele, tym bardziej, że nie tak daleko mamy wydział zabójstw, w którym mam znajomych - odpowiedział. Nie miał tak często do czynienia z trupami, jak tamci. Zdarzało się, ale wtedy najczęściej musieli połączyć siły, jeśli przy okazji śmierci rozchodziło się również o narkotyki.
-Być może, ale to jest rzecz, nad którą nie zapanujesz. To tak, jakbyś powiedział mamie, aby się nie martwiła - stwierdził, wsadzając sobie porcję ryżu do ust. Co z tego, że najbardziej martwiła się właśnie o Aarona, jakby nie do końca wierzyła, że już zawsze będzie czysty.
-No z takim podejściem i samouwielbieniem to ja nie wiem, czy znajdziesz kiedykolwiek kogoś odpowiedniego - zaśmiał się, upijając łyk wina. Kulturalnie, żeby nie było. Jutro bowiem szedł do pracy.
Arthur McKay
-Moja damulka jest tak pewna siebie, że nie musi się przejmować konkurencją - zaśmiał się. Był pewien, że jego kot właśnie tak myśli. Wystarczyło tylko spojrzeć, jak majestatycznie łaził, zapewne twierdząc, że cały świat należał do niego. Oby ten drugi przynajmniej przychodził leżeć na kolanach częściej, niż Zizi.
-A może najpierw porozmawiamy o twoich dzieciach, co? Czy ja wyglądam na kogoś, kto się pali do posiadania ich? - skomentował z rozbawieniem. Arthur w tym momencie był trochę, jak ich matka, która liczyła na więcej wnucząt. Co prawda najstarsze rodzeństwo już swoje dzieciaki posiadało, ale chyba nadal było jej mało. Z tym, że od Aarona nie można było oczekiwać cudów pod tym względem. - O dziwo nie usuwałem ze swojego. Ale pracując w policji słyszy się naprawdę wiele, tym bardziej, że nie tak daleko mamy wydział zabójstw, w którym mam znajomych - odpowiedział. Nie miał tak często do czynienia z trupami, jak tamci. Zdarzało się, ale wtedy najczęściej musieli połączyć siły, jeśli przy okazji śmierci rozchodziło się również o narkotyki.
-Być może, ale to jest rzecz, nad którą nie zapanujesz. To tak, jakbyś powiedział mamie, aby się nie martwiła - stwierdził, wsadzając sobie porcję ryżu do ust. Co z tego, że najbardziej martwiła się właśnie o Aarona, jakby nie do końca wierzyła, że już zawsze będzie czysty.
-No z takim podejściem i samouwielbieniem to ja nie wiem, czy znajdziesz kiedykolwiek kogoś odpowiedniego - zaśmiał się, upijając łyk wina. Kulturalnie, żeby nie było. Jutro bowiem szedł do pracy.
Arthur McKay
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Przewalane oczami było chyba najczęstszą miną, jaką Arthur robił przy swoim bracie. W ciągu ostatniej godziny ten grymas zagościł na jego twarzy na pewno więcej niż z dziesięć razy. No ale co tu zrobić, skoro starszy z McKayów ciągle zachowywał się jak jakiś typowy boomer, podczas gdy Arthurowi bliżej było nastawieniem raczej do niesfornego nastolatka. Zresztą bardziej przypominał go z wyglądu, przez co wprawiał nieraz w zakłopotanie wielu ludzi, którzy na przykład pytali go o dowód przy kupowaniu alkoholu. Brak zarostu i dość szczupła budowa ciała wcale nie ułatwiały sprawy. — No wiesz, ty sobie ułożyłeś całkiem nieźle, więc nie narzekaj — powiedział w końcu, wzruszając lekko ramionami. On sam dość niewiele wymagał od życia, by uznać je za szczęśliwe. Zdrowie, stabilna praca, trochę czasu na spotkania ze znajomymi i oglądanie filmów. No i oczywiście dobre jedzenie! Nie szukał jakichś wielkich przygód, chociaż czasami takie wydarzenia same go znajdowały.
— Dziwisz się, że jest pewna siebie? Jakbym był takim słodziakiem jak ona, to też bym się nie przejmował żadną konkurencją! — stwierdził, dopijając wino i znacząco wystawiając pusty kieliszek w stronę brata. Na zdanie o dzieciach otrząsnął się z udawanym przerażeniem. — Żadnych dzieciaków! Przynajmniej na razie. Ciekawe, z kim miałbym je mieć… wątpię, żeby Angelina Jolie się zgodziła. Zresztą przydałoby się, żeby do takiej operacji była z piętnaście lat młodsza — zaczął nagle gdybać, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie. To wcale nie tak, że spłodzenie potomstwa z odtwórczynią roli Lary Croft pozostawało raczej w sferze fantazji.
Spojrzał podejrzliwie na brata, kiedy ten się wykręcił, że niby nie zmywał krwi z dywanu. Podejrzane... Ale ostatecznie stwierdził, że nie ma co drążyć. — W sumie racja. Ale błagam, nie upokarzaj mnie przy ludziach tą swoją troską, co? Chociaż czasami tak przesadzasz, że nawet przy twoich zwierzakach mi głupio — zażartował i sięgnął po sajgonkę, po czym nagle go natchnęło. Wiadomo, że jedzenie daje najlepszą wenę. — Ej, zagrajmy w coś, stary! Masz chyba chińczyka, co?
— Dziwisz się, że jest pewna siebie? Jakbym był takim słodziakiem jak ona, to też bym się nie przejmował żadną konkurencją! — stwierdził, dopijając wino i znacząco wystawiając pusty kieliszek w stronę brata. Na zdanie o dzieciach otrząsnął się z udawanym przerażeniem. — Żadnych dzieciaków! Przynajmniej na razie. Ciekawe, z kim miałbym je mieć… wątpię, żeby Angelina Jolie się zgodziła. Zresztą przydałoby się, żeby do takiej operacji była z piętnaście lat młodsza — zaczął nagle gdybać, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie. To wcale nie tak, że spłodzenie potomstwa z odtwórczynią roli Lary Croft pozostawało raczej w sferze fantazji.
Spojrzał podejrzliwie na brata, kiedy ten się wykręcił, że niby nie zmywał krwi z dywanu. Podejrzane... Ale ostatecznie stwierdził, że nie ma co drążyć. — W sumie racja. Ale błagam, nie upokarzaj mnie przy ludziach tą swoją troską, co? Chociaż czasami tak przesadzasz, że nawet przy twoich zwierzakach mi głupio — zażartował i sięgnął po sajgonkę, po czym nagle go natchnęło. Wiadomo, że jedzenie daje najlepszą wenę. — Ej, zagrajmy w coś, stary! Masz chyba chińczyka, co?