Po dwunastogodzinnej zmianie, którą zakończył o szóstej i został, żeby poprowadzić odprawę o siódmej trzydzieści, był wykończony; wracając do domu w myślach błogosławił cztery dni wolnego, które wpisał w grafik w końcu września bez przekonania wcześniej jednak..., zanim wyszedł poszedł do Grace, z którą zamienił kilka czułych słów i wziąwszy od niej listę zakupów, wyszedł i wsiadłszy w śliweczkę siedział kilka minut pod budynkiem. Zajechał do Wallgreensa, w którym mimo że nie mieszkał już w chatce, którą chciał wynająć od stycznia, nadal lubił robić zakupy — szybko i bez zbędnego opowiadania się tak, jak w innych sklepach w miasteczku. Uśmiechnął się do ekspedientki i zostawiając resztę, wyszedł, rozglądając się czy niewielka kwiaciarnia po drugiej stronie ulicy była już czynna, ale nie... Nie tym razem; westchnął i zapakowawszy się w samochód ruszył prosto, najkrótszą drogą na osiedle.
Chwilę trwała walka z zakupami, które musiał rozpakować i poukładać na miejsce, a potem wziąć prysznic i kiedy wchodził do łóżka popatrzył na nadgarstek z zegarkiem — dochodziła jedenasta trzydzieści; Grace wiedział, że będzie w okolicach piątej, więc miał pięć godzin. Pięć godzin, które zmieniły się w siedem, bo Grace nie obudziła go od razu po powrocie. Przygotowała obiad i dopiero wtedy zdecydowała się wybudzić…, z niewielką pomocą Accio!, męża z najgłębszego snu. Usiadł na łóżku i wpatrując się w nią, uśmiechając się, przeciągnął i zaczął tak, jak zawsze po obudzeniu drapać się po łydkach. Chichotała, drocząc się z nim i pociągnąwszy Josepha za rękę, zaprowadziła go do łazienki. Wspólny prysznic rozbudził go do tego stopnia, że kiedy wycierała jego plecy nie mógł przestać dopytywać „co będzie na obiadokolację?”.
Nie spodziewał się, że po posiłku wylądują na kanapie, żeby pooglądać horrory. Popatrzył na Grace; mościła się w poduszkach jak..., kura a kiedy ułożywszy się, zawinęła kocem, musiał wstawać, żeby podać żonie:
- pilot,
- filiżankę z herbatą, a po kilku minutach szklaną, wypełnioną po brzegi popcornem, miskę.
– Jeszcze coś, co będzie niezbędnie potrzebne na seansie czy już też mogę się rozsiąść i włączysz... – Wpatrując się w telewizor, zamrugał i zapytał o to, co właściwie będą oglądać. – Naprawdę? Wszystkie..., wszystkie filmy z uniwersum „Obecności”? Idę po piwo w takim wypadku, pałki i loda. Chcesz z kuchni więcej jedzenia czy może przynieść czajniczek z herbatą, żebym nie musiał się ruszać? – Poczłapał do kuchni i nie wracał tak długo, jak długo nie zażądała, żeby przyszedł do pokoju na-ten-tychmiast. Wrzucił na kanapę paczkę sticków truskawkowych i rozstawiwszy na stoliku zaparzacz, dostawił do niego po butelce wody. Usiadł się, ciężko opadając na kanapę i otworzywszy kubełek z lodem mango, powiedział:
– Dobrze, dobrze... Zacznijmy ten festiwal żenujących pisków...