60
Grace Warren Co by się nie działo..., nieważne — 24 września miał dzień wolny i nie chcąc, żeby ktokolwiek..., cokolwiek..., przeszkadzał i jemu, i ukochanej Grace poblokował numery współpracowników na dwadzieścia cztery godziny; nie spał tylko obejmując Grace blokował najpierw w jej, a później w swoim telefonie zostawiając numery jej rodziców, Hai i dziewczyn, z którymi była na wieczorze panieńskim, Mavericka, a także kilku osób, które nie sądził, żeby chciały ściągnąć ją na komendę w dniu urodzin.
O piątej wyplątał się z objęć żony i wziąwszy prysznic, poszedł na przebieżkę, z której wracając podszedł do fryzjera, żeby pozbyć się zdecydowanie nieestetycznie wyglądających i układających się kłaków, kupił owoce, świeże pieczywo z jej ulubionej piekarni i kwiaty — wielki bukiet, który po powrocie wstawił do wody i rozpakowawszy wszystko od razu umywszy się i przebrawszy w domowy, miękki dres zabrał się za śniadanie. Najpierw wymyślił sobie babeczki i kiedy podnosiły się w piecu, uśmiechając się pod nosem wziął się za mrożony jogurt, za którym przepadała i pieczywo, które w ostatniej chwili wiedział, że wrzuci na nagrzaną blachę po babeczkach, żeby było ciepłe. Na tacy, na której ułożył taką samą różę jak te w bukiecie i ustawił filiżankę wypełnioną po brzegi kawą — wyjątkowo bez mleka, talerzyk z białym serem i drugi, na który planował wyłożyć ciepłe rogaliki. Obok dostawił owinięty serwetką słoiczek z mrożonym jogurtem i zostawiając miejsce na babeczkę, w którą wbił ognik, popatrzył na swoje dzieło. Na dole naszykował wczoraj koszulę i jeansy, w które przebrał się po błyskawicznym prysznicu i poprawiając teraz za krótko ostrzyżone włosy, zabrał z kuchni przygotowaną tacę, z którą wszedł po schodach, a zaraz za nimi do sypialni, w której progu odpalił ognik. Śpiewając cicho „Sto lat!”, wpatrywał się w Grace, która wyglądała tak, jak wystraszyłaby się wybudzona z głębszego snu. Uśmiechnął się i usiadłszy na brzegu łóżka, powiedział:
– Kochanie... Dmuchaj, bo zaraz babeczka spłonie wstydem – zażartował, nie odrywając od niej spojrzenie; z trudem utrzymywał tacę, żeby nie porozlewała się kawa, kiedy w drugiej ręce ściskał bukiet. Rozgonił dym z ognika i nachylając się, całując ją w czoło, odstawił tacę na wygładzoną pościel i objąwszy żonę, pocałował, wpijając się w jej wargi. – Pomyślałaś życzenie? – Spytał, wpatrując się w nią, opierając czoło o czoło Grace. Widział, że była zaskoczona, a przede wszystkim..., wzruszona, mimo że wspominała Josephowi, że nie obchodzi urodzin i miał nadzieję..., że nie sprawił jej przykrości tym..., wszystkim, co zrobił.
– Kochanie..., wszystkiego..., wszystkiego... Wszystkiego najlepszego – powiedział i raz za razem zaczął obsypywać jej twarz delikatnymi pocałunkami, przypominającymi muśnięcie wiatru.