Grace Blackbird
Nie odzywał się, mimo że nie wszystko to, co mówiła i robiła podobało się Larry’emu; wolałby, żeby przed wyjazdem skupiła się na Nobu tak, jak do tej pory skupiała się na rozwodzie, co pozwalało mu w wolnych chwilach zająć się z powrotem malowaniem — nie powiedział jej, że większość czasu, który spędzała jeżdżąc do prawnika albo sprawdzić czy w restauracji wszystko w porządku. O ile nie był w Nobu, mógł i rozumiał to, że martwiła się i chciała wszystko sprawdzić, ale kiedy był? Nie ufała? Nie wierzyła, że może dać sobie radę i opanować kucharzy i salę? Nie podobało się Larry’emu, że zajęła się porządkami w domu..., uściślając w sypialni Magnolii, w której zebrała wszystko; ubrania, buty, torebki i dodatki, biżuterię, kosmetyki i inne przybory toaletowe, a przede wszystkim jej notatki i zapiski, listy i szkice. Nie sądził, że wracając do domu z wielogodzinnego serwisu w Nobu czeka go orka i porządkowanie tego wszystkiego, co zagroziła, że albo zniknie z ich domu, albo płonie w ognisku w ogrodzie. Nie zgodził się i mimo zmęczenia, zamknął się w tym maleńkim pokoiku, żeby uporządkować w pierwszej kolejności zapiski i listy... Listy były najważniejsze i mimo że ich przeczytanie sprawiało Larry’emu nieopisany ból i przynosiło rozczarowanie, nie mógł nie spełnić jej woli..., i nie chciał, ale musiał wszystko oddać Warrenowi. Przebiegał kartki, żeby ułożyć je w logicznej i chronologicznej kolejności; nie mógł zawieźć ich tak, jak zebrała z podłogi Leah — nie chciał, żeby dowiedział się, że przeczytał to, co nie było słowami, których nie miał nigdy poznać. Nie chciał, żeby wiedział, że zajarzał w uczucia, a przede wszystkim myśli jego żony — swojej młodziutkiej i przedwcześnie zmarłej siostry. Zderzył się z przy tym z przykrą rzeczywistością i czuł się oszukany..., okpiony przez Magnolię.
Popatrzył na szkic tak naturalny, że chwilę zastanawiał się czy nie jest kalką odbitą od zdjęcia, ale nie... Niestety nie... Dostawił do kartonu, w który wpakował wszystkie papiery, rysunki Lori i zdjęcia, dwa portrety i..., nie poszedł się położyć; zamknął się w pracowni i dokończył obraz, który malował od blisko miesiąca — nie wiedział, dlaczego... Dlaczego musiał dokończyć to, co zaczął po pogrzebie siostry? Popatrzył na namalowaną kobietę; nie miał takiego jak Magnolia talentu, ale uchwycił podobieństwo. Opakował płótno i dostawił do rzeczy, które miał zawieźć do, jak się okazało, domu, w którym Warren zamieszkał z tą..., z tą kobietą, z którą stał nad grobem Magnolii.
Masz tupet, Warren, myślał wtedy i teraz..., kiedy zabrał pudło i płótna, aby zawieźć je do Josepha; najgorsze, że do Wave Hill musiał tłuc się taksówką...
a
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
Laurence Blackbird
Dzisiejszego dnia nie pracowała. Remont, który zaplanowali i z uwagi na dalsze plany, musiał zacząć się już, mógł na nich, aby przez najbliższe, kilka tygodni, podzielić się w miarę możliwości dniami, w których byli w pracy, aby w pozostałe, ktoś zawsze był w domu i udostępnił go ekipie remontowej, która miała wykonać najcięższe i najbardziej niewdzięczne prace.
Blackbird minął się z mężczyzną, który przywiózł plany i przedstawiając je Grace, nanosił poprawki, jakie ta życzyła sobie zawsze z Josephem. Podobał się jej projekt łazienki, jej wizualizacja. Zwłaszcza duża, wolnostojące wanna przy oknie, które wychodziło na okoliczną zieleń. Kuchnia również miała się zmienić nie do poznania, połączenie jej z jadalnią dawało dużą, otwartą przestrzeń. Nie chcieli zmieniać szafek, ale zdecydowali się na wyspę. Choć rzadko gotowała, wkrótce może to się zmienić...
Siedziała przed laptopem, sącząc mrożoną herbatę i przeglądając oświetlenie. Nie chciała wielkich, rozłożystych, zbierających kurz abażurów, jakie były teraz; bez żalu planowała zastąpić je mniej rzucającym się w oczy oświetleniem. Dzwonek do drzwi, wytrącił ją z myśli. Nie spodziewała się gości, ani kuriera. Tym bardziej Blackbirda. Gdy przekręciła w drzwiach zamek, stając w progu, zmrużyła oczy. Od razu dostrzegła karton, który trzymał w ręku i drugi, stojący na pierwszym stopniu schodków. - Chyba sobie żartujesz, Laurence - przywitała mężczyznę mało uprzejmie, aczkolwiek bez złośliwości. Musiał dostrzec to, jak usta Grace, zwężają się w poziomą kreskę z niesmakiem.
- Z całym szacunkiem do Twojej siostry, ale nie chcę tej kobiety w moim domu. Josepha jest w pracy, wie, z czym do niego przyjechałeś? - to, jak pewny był tembr jej głosu nie pozostawiał złudzeń, że mógłby wcisnąć w jej ręce spakowane rzeczy Magnolii, zmuszając do zmiany zdania.
- Nie chcę ich tu. Zabierz więc to wszystko proszę z moich oczu i jak bardzo chcesz, zostaw w domu na plaży.
Dzisiejszego dnia nie pracowała. Remont, który zaplanowali i z uwagi na dalsze plany, musiał zacząć się już, mógł na nich, aby przez najbliższe, kilka tygodni, podzielić się w miarę możliwości dniami, w których byli w pracy, aby w pozostałe, ktoś zawsze był w domu i udostępnił go ekipie remontowej, która miała wykonać najcięższe i najbardziej niewdzięczne prace.
Blackbird minął się z mężczyzną, który przywiózł plany i przedstawiając je Grace, nanosił poprawki, jakie ta życzyła sobie zawsze z Josephem. Podobał się jej projekt łazienki, jej wizualizacja. Zwłaszcza duża, wolnostojące wanna przy oknie, które wychodziło na okoliczną zieleń. Kuchnia również miała się zmienić nie do poznania, połączenie jej z jadalnią dawało dużą, otwartą przestrzeń. Nie chcieli zmieniać szafek, ale zdecydowali się na wyspę. Choć rzadko gotowała, wkrótce może to się zmienić...
Siedziała przed laptopem, sącząc mrożoną herbatę i przeglądając oświetlenie. Nie chciała wielkich, rozłożystych, zbierających kurz abażurów, jakie były teraz; bez żalu planowała zastąpić je mniej rzucającym się w oczy oświetleniem. Dzwonek do drzwi, wytrącił ją z myśli. Nie spodziewała się gości, ani kuriera. Tym bardziej Blackbirda. Gdy przekręciła w drzwiach zamek, stając w progu, zmrużyła oczy. Od razu dostrzegła karton, który trzymał w ręku i drugi, stojący na pierwszym stopniu schodków. - Chyba sobie żartujesz, Laurence - przywitała mężczyznę mało uprzejmie, aczkolwiek bez złośliwości. Musiał dostrzec to, jak usta Grace, zwężają się w poziomą kreskę z niesmakiem.
- Z całym szacunkiem do Twojej siostry, ale nie chcę tej kobiety w moim domu. Josepha jest w pracy, wie, z czym do niego przyjechałeś? - to, jak pewny był tembr jej głosu nie pozostawiał złudzeń, że mógłby wcisnąć w jej ręce spakowane rzeczy Magnolii, zmuszając do zmiany zdania.
- Nie chcę ich tu. Zabierz więc to wszystko proszę z moich oczu i jak bardzo chcesz, zostaw w domu na plaży.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
No..., rusz się...; nie wytrzymał i nacisnął na dzwonek kolejny raz — nie zakładał, że drzwi może otworzyć ta kobieta, a tym bardziej, nie spodziewał się, że odezwie się do niego tak, jak się odezwała. Popatrzył na nią, marszcząc czoło.
– Fajnie, że wiesz z kim mas do czynienia, ale ja nie wiem i nie mam zamiaru ucinać pogawędek z kimś, z kim... Przyjechałem zobaczyć się z..., szwagrem... – Nie czekając, wepchnął się do domu i ustawił karton na schodach. Poprawił koszulę i podciągnął jeansy, odwracając się w stronę Grace. Prychnął, słysząc co odpowiedziała i opierając dłonie na biodrach, wpatrzył się w nią. Kiwając lekceważąco, wszedł w zdanie kobiecie.
– Posłuchaj..., nie będę jeździć w tę i wewtę taksówką z kartonami i jak tak bardzo przeszkadzają twojemu uwrażliwionemu... – Z trudem zamknął się, nie chcąc zbierać z chodnika kartek i całej reszty... – Josepha możesz poganiać stąd do domku i tak dalej... Ja nie będę i jeśli nie to, że moja siostra życzyła, żeby to oddać, to nie dostałby nic. Nie jest wart, tego, co pisała..., o nim. A to – wskazał na owinięte papierem, którego róg oddarł się, kiedy wysiadał z taksówki.
– To ode mnie i nie dla niego..., dla ciebie – dopowiedział, ocierając czoło z potu i rozglądając się, zapytał łapiąc się i rozchylając koszulę. – Dałabyś mi wodę? Strasznie jest tutaj gorąco... – Wpatrując się w nią, czekał i kiedy ruszyła się z miejsca, ruszył zaraz za nią do kuchni... nieproszony i widząc remont trwający w najlepsze, gwizdnął cicho; odwróciła się i..., speszyła Larry’ego spojrzeniem. Opierając się o blat, mimo że wiedział, że nie powinien..., starał się zatuszować zażenowanie.
– Nie sądziłem, że może chcieć wynieść się z tej chatki..., a tymczasem... Miłość zmienia ludzi i potem nie wiesz, że wychodzisz za chama, prostaka a na dodatek kobieciarza uwielbiającego wyrywać laseczki w barach... – Chcąc odwrócić od siebie zainteresowanie wiedział, że może wywołać wątpliwości i wpędzać w nie kobietę tak długo, jak długo nie zdecyduje się wycofać; chcąc dowiedzieć się więcej, musiał poświęcić się chociaż trochę... – Ty wiesz z kim mówisz, a ja — nie..., a przynajmniej nie od ciebie..., Grace...
No..., rusz się...; nie wytrzymał i nacisnął na dzwonek kolejny raz — nie zakładał, że drzwi może otworzyć ta kobieta, a tym bardziej, nie spodziewał się, że odezwie się do niego tak, jak się odezwała. Popatrzył na nią, marszcząc czoło.
– Fajnie, że wiesz z kim mas do czynienia, ale ja nie wiem i nie mam zamiaru ucinać pogawędek z kimś, z kim... Przyjechałem zobaczyć się z..., szwagrem... – Nie czekając, wepchnął się do domu i ustawił karton na schodach. Poprawił koszulę i podciągnął jeansy, odwracając się w stronę Grace. Prychnął, słysząc co odpowiedziała i opierając dłonie na biodrach, wpatrzył się w nią. Kiwając lekceważąco, wszedł w zdanie kobiecie.
– Posłuchaj..., nie będę jeździć w tę i wewtę taksówką z kartonami i jak tak bardzo przeszkadzają twojemu uwrażliwionemu... – Z trudem zamknął się, nie chcąc zbierać z chodnika kartek i całej reszty... – Josepha możesz poganiać stąd do domku i tak dalej... Ja nie będę i jeśli nie to, że moja siostra życzyła, żeby to oddać, to nie dostałby nic. Nie jest wart, tego, co pisała..., o nim. A to – wskazał na owinięte papierem, którego róg oddarł się, kiedy wysiadał z taksówki.
– To ode mnie i nie dla niego..., dla ciebie – dopowiedział, ocierając czoło z potu i rozglądając się, zapytał łapiąc się i rozchylając koszulę. – Dałabyś mi wodę? Strasznie jest tutaj gorąco... – Wpatrując się w nią, czekał i kiedy ruszyła się z miejsca, ruszył zaraz za nią do kuchni... nieproszony i widząc remont trwający w najlepsze, gwizdnął cicho; odwróciła się i..., speszyła Larry’ego spojrzeniem. Opierając się o blat, mimo że wiedział, że nie powinien..., starał się zatuszować zażenowanie.
– Nie sądziłem, że może chcieć wynieść się z tej chatki..., a tymczasem... Miłość zmienia ludzi i potem nie wiesz, że wychodzisz za chama, prostaka a na dodatek kobieciarza uwielbiającego wyrywać laseczki w barach... – Chcąc odwrócić od siebie zainteresowanie wiedział, że może wywołać wątpliwości i wpędzać w nie kobietę tak długo, jak długo nie zdecyduje się wycofać; chcąc dowiedzieć się więcej, musiał poświęcić się chociaż trochę... – Ty wiesz z kim mówisz, a ja — nie..., a przynajmniej nie od ciebie..., Grace...
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
Laurence Blackbird
Spodziewała się wielu, możliwych reakcji na jej stanowczą odmowę, żadna jednak nie przewidywała tego, że mężczyzna, niewzruszony jej zapewnieniami, wejdzie do środka, zmuszając Grace do wycofania się o te dwa, a nawet trzy kroki, wnosząc ze sobą karton. Spojrzała na uciekające ze środka papiery, które Larry próbował nieudolnie łapać, następnie prosto w bezczelne oczy Blackbirda.
- Mówiłam już, że jest w pracy, tak więc nie porozmawiasz z nim, a to... - urwała, wymierzając palcem w niechcianą rzecz w swoim domu. Rzadko ulegała emocjom, tym razem jednak, wzburzona postawą mężczyzny, nawet nie próbowała maskować wściekłości, jaką w niej wzbudził. - Albo zabierzesz wychodząc ze sobą, albo jak Boga kocham, a wierz mi, ze go miłuję, spale wszystko zanim Joseph w ogóle zdąży wyjść z komisariatu. Chcesz spełnić życzenie siostry? Wróć z tym, jak będzie w domu. Daje Ci słowo, że zostawiając je tu, nie uświadczysz mojego zlitowania się nad martwą kobietą czy Twoimi podróżami taksówką w tę i z powrotem - naturalnie, gotowa była udowodnić, że słowa te nie były czcze, powstrzymało ją jednak to, jak bezpośrednio zwrócił się do niej, gubiąc się jednocześnie w zeznaniach.
- Nie wiesz, z kim masz do czynienia, a mimo to przynosisz coś dla mnie? To jakiś żart? - naprawdę wiele ją kosztowało, aby ważyć słowa, zamiast otwarcie wyrazić swoje zdanie na temat mężczyzny. Dawała mu szansę, choć Joseph nie przedstawił brata Magnolii w najkorzystniejszym świecie. W tym jednak momencie, stracił resztki szacunku w jej oczach.
Pokręciła głową, zagryzając od środka zęby. Choć pragnęła zatrzasnąć mu przed nosem drzwi, obawiała się, że w konsekwencji Laurene mógłby stracić przytomność w drodze powrotnej i zmuszona byłaby znosić jego obecność dłużej, niż to konieczne.
- ... Tak - wycedziła tylko, odwracając się napięcie. Fakt, że podążył za nią, skwitowała wywróceniem oczyma. Grace nie siliła się grać dobrego gospodarza, wyciągnęła prostą szklankę z szafek nad zlewem i napełniła ją wodą. Do drugiej, nalała owocowej, mrożonej herbaty i tę również zaproponowała mężczyźnie.
Po prostu już stąd idź prosiła w duchu, ignorując zaproszenie do rzewnej dyskusji. - Jeżeli próbujesz wyciągnąć ode mnie jakiekolwiek odpowiedzi, musisz się postarać bardziej - odparła, wpatrując się w mężczyznę o śliskości węża.
- Spytaj więc i miejmy to za sobą, bo nie zamierzam udawać, że cieszy mnie Twój widok. Zwłaszcza po tym, jak pomimo mojego wyraźnego życzenia, uznałeś, że wiesz lepiej, czy chcę zapraszać Twoją martwą siostrę do swojego domu.
Spodziewała się wielu, możliwych reakcji na jej stanowczą odmowę, żadna jednak nie przewidywała tego, że mężczyzna, niewzruszony jej zapewnieniami, wejdzie do środka, zmuszając Grace do wycofania się o te dwa, a nawet trzy kroki, wnosząc ze sobą karton. Spojrzała na uciekające ze środka papiery, które Larry próbował nieudolnie łapać, następnie prosto w bezczelne oczy Blackbirda.
- Mówiłam już, że jest w pracy, tak więc nie porozmawiasz z nim, a to... - urwała, wymierzając palcem w niechcianą rzecz w swoim domu. Rzadko ulegała emocjom, tym razem jednak, wzburzona postawą mężczyzny, nawet nie próbowała maskować wściekłości, jaką w niej wzbudził. - Albo zabierzesz wychodząc ze sobą, albo jak Boga kocham, a wierz mi, ze go miłuję, spale wszystko zanim Joseph w ogóle zdąży wyjść z komisariatu. Chcesz spełnić życzenie siostry? Wróć z tym, jak będzie w domu. Daje Ci słowo, że zostawiając je tu, nie uświadczysz mojego zlitowania się nad martwą kobietą czy Twoimi podróżami taksówką w tę i z powrotem - naturalnie, gotowa była udowodnić, że słowa te nie były czcze, powstrzymało ją jednak to, jak bezpośrednio zwrócił się do niej, gubiąc się jednocześnie w zeznaniach.
- Nie wiesz, z kim masz do czynienia, a mimo to przynosisz coś dla mnie? To jakiś żart? - naprawdę wiele ją kosztowało, aby ważyć słowa, zamiast otwarcie wyrazić swoje zdanie na temat mężczyzny. Dawała mu szansę, choć Joseph nie przedstawił brata Magnolii w najkorzystniejszym świecie. W tym jednak momencie, stracił resztki szacunku w jej oczach.
Pokręciła głową, zagryzając od środka zęby. Choć pragnęła zatrzasnąć mu przed nosem drzwi, obawiała się, że w konsekwencji Laurene mógłby stracić przytomność w drodze powrotnej i zmuszona byłaby znosić jego obecność dłużej, niż to konieczne.
- ... Tak - wycedziła tylko, odwracając się napięcie. Fakt, że podążył za nią, skwitowała wywróceniem oczyma. Grace nie siliła się grać dobrego gospodarza, wyciągnęła prostą szklankę z szafek nad zlewem i napełniła ją wodą. Do drugiej, nalała owocowej, mrożonej herbaty i tę również zaproponowała mężczyźnie.
Po prostu już stąd idź prosiła w duchu, ignorując zaproszenie do rzewnej dyskusji. - Jeżeli próbujesz wyciągnąć ode mnie jakiekolwiek odpowiedzi, musisz się postarać bardziej - odparła, wpatrując się w mężczyznę o śliskości węża.
- Spytaj więc i miejmy to za sobą, bo nie zamierzam udawać, że cieszy mnie Twój widok. Zwłaszcza po tym, jak pomimo mojego wyraźnego życzenia, uznałeś, że wiesz lepiej, czy chcę zapraszać Twoją martwą siostrę do swojego domu.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Zaśmiał się, wpatrując w kobietę.
– Nie..., nie wierzę..., z kurczęciem nie dawał rady i zabrał się za jastrzębia? – Jego śmiech odbijał się od ścian mocniejszym echem przez remont trwający, jak domyślał się Larry od dłuższego czasu. – Uważaj – spoważniał tak, jak nie śmiałby się przed chwilą. – Uważaj, bo nie dokończysz tego, o czym mówisz, a on nie będzie mógł popatrzeć w twoją stronę. Wydaje ci się, że jest taki idealny? Nie jest..., a ona? Ona zawsze będzie między wami i jeśli będziesz chciała się jej pozbyć... Joseph pozbędzie się ciebie... – Szedł za nią, nie przestając mówić, mimo że widział jak kobieta nie daje się sprowokować, prowokował ją, chociaż wiedział, że rozsądniej byłoby się wycofać. Chciał wiedzieć jak najwięcej i musiał przystopować, bo nie miał pojęcia czego spodziewać się po Grace.
Kiedy postawiła przed nim szklankę z wodą, a drugą z mrożoną herbatą, uniósł brew wpatrując się w nią.
– Dziękuję... – Sięgnął po wodę i popijając wyłuskaną w kieszeni tabletkę, którą pospiesznie wrzucił w usta, udając, że obciera się z potu, popił i znad brzegu, uśmiechnął się do niej; wiedzieli oboje, że to nie był szczery uśmiech. Chwila zastanowienia, ale nie zdążył się odezwać; ubiegła Larry’ego. Pokręcił głową i prychnąwszy, odpowiedział:
– Mówisz z taką..., pogardą o kimś, kogo nie poznałaś i kogo miejsce zajmujesz moszcząc sobie gniazdko z jej byłym mężem. Naprawdę uważałbym na twoim miejscu, bo wiesz... Tak się składa, że znam tę historię bardzo dobrze i wątpię, żeby chodził za tobą po pokoju na kolanach tak, jak chodził za moją siostrą. Robiła z nim co chciała, a on? On ją kochał i kocha nadal. Pociesza się... Najpierw w pracy z tą policjantką, a teraz z tobą... No, ale chcesz, żebym się streszczał... – Widział, że wbił szpilę w najczulsze z wszystkich czułych miejsc; uśmiechnąłby się, ale... Nie wiedział dlaczego zrobiło mu się żal... Żal, że to powiedział! Upił łyk i odstawiwszy szklankę, obszedł kuchenną wyspę i podszedł do Grace, sięgając do kieszeni, z której wyciągnął coś, co zaciskał w dłoni i wpatrując się w nią, po chwili powiedział:
– Na pogrzebie miałaś... Jak ty się nazywasz, co? I dlaczego byłaś na pogrzebie mojej siostry? Dlaczego? Dla niego?
Zaśmiał się, wpatrując w kobietę.
– Nie..., nie wierzę..., z kurczęciem nie dawał rady i zabrał się za jastrzębia? – Jego śmiech odbijał się od ścian mocniejszym echem przez remont trwający, jak domyślał się Larry od dłuższego czasu. – Uważaj – spoważniał tak, jak nie śmiałby się przed chwilą. – Uważaj, bo nie dokończysz tego, o czym mówisz, a on nie będzie mógł popatrzeć w twoją stronę. Wydaje ci się, że jest taki idealny? Nie jest..., a ona? Ona zawsze będzie między wami i jeśli będziesz chciała się jej pozbyć... Joseph pozbędzie się ciebie... – Szedł za nią, nie przestając mówić, mimo że widział jak kobieta nie daje się sprowokować, prowokował ją, chociaż wiedział, że rozsądniej byłoby się wycofać. Chciał wiedzieć jak najwięcej i musiał przystopować, bo nie miał pojęcia czego spodziewać się po Grace.
Kiedy postawiła przed nim szklankę z wodą, a drugą z mrożoną herbatą, uniósł brew wpatrując się w nią.
– Dziękuję... – Sięgnął po wodę i popijając wyłuskaną w kieszeni tabletkę, którą pospiesznie wrzucił w usta, udając, że obciera się z potu, popił i znad brzegu, uśmiechnął się do niej; wiedzieli oboje, że to nie był szczery uśmiech. Chwila zastanowienia, ale nie zdążył się odezwać; ubiegła Larry’ego. Pokręcił głową i prychnąwszy, odpowiedział:
– Mówisz z taką..., pogardą o kimś, kogo nie poznałaś i kogo miejsce zajmujesz moszcząc sobie gniazdko z jej byłym mężem. Naprawdę uważałbym na twoim miejscu, bo wiesz... Tak się składa, że znam tę historię bardzo dobrze i wątpię, żeby chodził za tobą po pokoju na kolanach tak, jak chodził za moją siostrą. Robiła z nim co chciała, a on? On ją kochał i kocha nadal. Pociesza się... Najpierw w pracy z tą policjantką, a teraz z tobą... No, ale chcesz, żebym się streszczał... – Widział, że wbił szpilę w najczulsze z wszystkich czułych miejsc; uśmiechnąłby się, ale... Nie wiedział dlaczego zrobiło mu się żal... Żal, że to powiedział! Upił łyk i odstawiwszy szklankę, obszedł kuchenną wyspę i podszedł do Grace, sięgając do kieszeni, z której wyciągnął coś, co zaciskał w dłoni i wpatrując się w nią, po chwili powiedział:
– Na pogrzebie miałaś... Jak ty się nazywasz, co? I dlaczego byłaś na pogrzebie mojej siostry? Dlaczego? Dla niego?
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
Laurence Blackbird
Wykrzywiła usta w grymasie. Testował ją, wbijał w jego mniemaniu subtelne szpile, prawdopodobnie zakładając, że ma do czynienia z kimś uszytym z tych samych nici, co on. Niestety, czekało mężczyznę gorzkie rozczarowanie. Grace nie podniosła rzuconej rękawice, przeszła po niej, nawet nie oglądając się na to, w co wbiły się obcasy jej buta.
- Uważaj. Bo jeszcze jedna teoria spiskowa, a zamiast szklanki wody, zobaczysz drzwi wejściowej - lojalnie uprzedzam miała na końcu języka, aczkolwiek dopełnienie nigdy nie wybrzmiało z jej ust. Objęła sylwetkę mężczyzny wzrokiem, gdy wchodząc do kuchni, obejrzała się przez ramie prosto - i tylko - na Larry'ego.
Obserwowała go dokładnie. Najmniejszy ruch, nie umknął jej uwadze. I choć nie widziała, co takiego obracał między opuszkami palców, dostrzegła, jak zbliża je do ust.
Oparła się plecami o front szafki wzdychając ciężko. - ... Nie. Nie wiem. I nie chce wiedzieć - mimo to, i tak usłyszała, gdyż mężczyzna nie dał sobie wejść w słowo, kontynuując swoją myśl do końca. Maniera Larry'ego, aby odwracać kota ogonem, była... Męcząca.
I upierdliwa. Grace uniosła brew.
- Zadajesz pytania, na które przecież znasz odpowiedź. Po co? Przecież dla Was, narcyzów, constans nie jest istotny, bo i tak, i tak, wydrążycie w nim coś, co utwierdzi was w przekonaniu, że chodziło o Was. Więc, moje Ty słońca wszechświata, co takiego miałam na pogrzebie Twojej siostry, co kazało Ci przyjść na przeszpiegi? - pogardliwy uśmiech próbował wkraść się w kąciki jej ust, aczkolwiek w porę opamiętała ten odruch.
Zazwyczaj, bywała ostrożna w stawianiu śmiałych diagnoz, zwłaszcza tych obejmujących zaburzenia osobowości. Laurence jednakże już w pierwszej konfrontacji dał wyraz tego, że spełnia co najmniej połowę zawartych w ICD10 oraz DSM-V warunków, aby można było mówić o tym typie zaburzeń, iż Grace darowała sobie podchody.
Przez moment, zastanawiała się, czy nie powinna napisać do Josepha wiadomość informującą, że jego były szwagier zdecydował o przeprowadzce spuścizny Magnolii do ich domu nie pytając ją, czy jego o zdania. Końcem końców, skrzyżowała ręce na wysokości piersi, dając Blackbirdowi ostatnią szansę. - Z szacunku. Do niej, i do Ciebie. A nazywam się Blackbird. Ciekawy zbieg okoliczności, nieprawdaż?
Wykrzywiła usta w grymasie. Testował ją, wbijał w jego mniemaniu subtelne szpile, prawdopodobnie zakładając, że ma do czynienia z kimś uszytym z tych samych nici, co on. Niestety, czekało mężczyznę gorzkie rozczarowanie. Grace nie podniosła rzuconej rękawice, przeszła po niej, nawet nie oglądając się na to, w co wbiły się obcasy jej buta.
- Uważaj. Bo jeszcze jedna teoria spiskowa, a zamiast szklanki wody, zobaczysz drzwi wejściowej - lojalnie uprzedzam miała na końcu języka, aczkolwiek dopełnienie nigdy nie wybrzmiało z jej ust. Objęła sylwetkę mężczyzny wzrokiem, gdy wchodząc do kuchni, obejrzała się przez ramie prosto - i tylko - na Larry'ego.
Obserwowała go dokładnie. Najmniejszy ruch, nie umknął jej uwadze. I choć nie widziała, co takiego obracał między opuszkami palców, dostrzegła, jak zbliża je do ust.
Oparła się plecami o front szafki wzdychając ciężko. - ... Nie. Nie wiem. I nie chce wiedzieć - mimo to, i tak usłyszała, gdyż mężczyzna nie dał sobie wejść w słowo, kontynuując swoją myśl do końca. Maniera Larry'ego, aby odwracać kota ogonem, była... Męcząca.
I upierdliwa. Grace uniosła brew.
- Zadajesz pytania, na które przecież znasz odpowiedź. Po co? Przecież dla Was, narcyzów, constans nie jest istotny, bo i tak, i tak, wydrążycie w nim coś, co utwierdzi was w przekonaniu, że chodziło o Was. Więc, moje Ty słońca wszechświata, co takiego miałam na pogrzebie Twojej siostry, co kazało Ci przyjść na przeszpiegi? - pogardliwy uśmiech próbował wkraść się w kąciki jej ust, aczkolwiek w porę opamiętała ten odruch.
Zazwyczaj, bywała ostrożna w stawianiu śmiałych diagnoz, zwłaszcza tych obejmujących zaburzenia osobowości. Laurence jednakże już w pierwszej konfrontacji dał wyraz tego, że spełnia co najmniej połowę zawartych w ICD10 oraz DSM-V warunków, aby można było mówić o tym typie zaburzeń, iż Grace darowała sobie podchody.
Przez moment, zastanawiała się, czy nie powinna napisać do Josepha wiadomość informującą, że jego były szwagier zdecydował o przeprowadzce spuścizny Magnolii do ich domu nie pytając ją, czy jego o zdania. Końcem końców, skrzyżowała ręce na wysokości piersi, dając Blackbirdowi ostatnią szansę. - Z szacunku. Do niej, i do Ciebie. A nazywam się Blackbird. Ciekawy zbieg okoliczności, nieprawdaż?
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Jeśli wiedziałby, że będzie mieć do czynienie z psychologiem..., przygotowałby się do tego spotkania o wiele lepiej, wchodząc w inną rolę. Nie spodziewał się tego, co słyszał w odpowiedzi i musiał przyznać sam przed sobą, że udawało się jej wytrącać go z równowagi właściwie każdym kolejnym słowem. Wpatrzył się w nią i popijając tabletkę, nieświadomie przycisnął dłoń do piersi; kiedy zauważył, że przyglądała się mu uważnie, domyślił się, że Warren musiał opowiadać o nim i spodziewał się, że przedstawił go w najgorszym możliwym, a może właśnie prawdziwym świetle?
Prychnął i bawiąc się sygnetem, który miałby być pamiątką po ojcu, podszedł do niej.
– Jestem pod wrażeniem... Mniej jak pięć minut, a ty zdiagnozowałaś pewnie nie tylko osobowość, ale i perwersję narcystyczną, co? – Uśmiechnął się, kręcąc głową; patrząc na nią, nie mógł przestać zastanawiać się po co dwójce nie-jedzących ludzi taka kuchnia? Starał się odsunąć od siebie te myśli i skupić się na tym, co mówiła Grace..., zmarszczył czoło. – Właściwie nie muszę ci odpowiadać..., ale ta rozmowa zaczyna być..., wymagająca tak dla ciebie, jak i dla mnie. Nie przyszedłem na przeszpiegi..., po prostu widziałem coś, co wydawało mi się znajome, ale zaczynam się zastanawiać czy... – Przerwał; nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Musiała zauważyć jak jego twarz zastygła tak, jak byłaby odlana z wosku. Uśmiech zniknął, a w zamiast niego z jego oczu wyzierało przerażenie. Cofnął się, niemalże wchodząc w kuchenną wyspę.
– Co? Nie..., nie wierzę... – Opierając się o blat, zaśmiał się sztucznie, spoglądając na kobietę; nie..., nie mogłaby być jego siostrą... Wiedział, że ojciec miał lepszą rodzinę, dlatego nie zdecydował się związać z jego matką, ale nie wiedział czy z żoną mieli dzieci... Matka nie mówiła wiele o Blackbirdzie, którego otaczała jakąś czcią, a teraz żałował, że nie naciskał na nią, kiedy umierała... Upił łyk i wcisnąwszy ręce w kieszenie, nie zwracał na nic większej jak na kobietę uwagi i..., nie znajdował w niej podobieństwa do..., siebie...
– Nie wierzę, żebyśmy byli rodziną..., na pewno nie. – Powiedział, starając się bardziej utwierdzić w tym samego siebie niż przekonać do tego Grace. – Byłem..., ciekaw... – Zmienił temat tak, jak zawsze wtedy, kiedy nie chciał zapędzić się w róg, z którego mógłby nie wybrnąć. Musiał zamydlić jej oczy, żeby tym razem to ona się wygadała albo zdradziła czymkolwiek, o czym wiedziała.
– Byłem ciekaw..., komu udało się zająć to miejsce, które nie ostygło po mojej siostrze. Wiem, że w maju uganiał się za policjantką, a w czerwcu przyszedł z tobą i..., zachowywał się tak, jak byłabyś..., żoną. Byłem ciekaw..., co wy w widzicie w tym prostaku? Ujął Magnolię..., nie wiem nawet czym... A ciebie? – Upił łyk i kiedy nie odpowiadała, dopowiedział – ..., nieważne. Miałem oddać to, co oddałem i to, co pomyślałem, że może oddam tej, którą namalowałem. Zrobisz z tym bohomazem, co będziesz chciała... – Musiała widzieć, że..., odpuszczał, a wtedy, kiedy była przekonana, że wyjdzie..., odwrócił się do niej i powiedział łagodnie, z zawstydzeniem?...
– Nie powinienem o to pytać, ale... Na tym mi tak naprawdę zależy..., żeby wiedzieć czy... Byliście kochankami, kiedy Magnolia żyła? – Kłamał najlepiej jak potrafił i miał nadzieję, że nabierze się na jego grę — w oczach zaszkliły się Larry’emu udawane łzy, którymi chciał zamazać obraz ze skazami...
Jeśli wiedziałby, że będzie mieć do czynienie z psychologiem..., przygotowałby się do tego spotkania o wiele lepiej, wchodząc w inną rolę. Nie spodziewał się tego, co słyszał w odpowiedzi i musiał przyznać sam przed sobą, że udawało się jej wytrącać go z równowagi właściwie każdym kolejnym słowem. Wpatrzył się w nią i popijając tabletkę, nieświadomie przycisnął dłoń do piersi; kiedy zauważył, że przyglądała się mu uważnie, domyślił się, że Warren musiał opowiadać o nim i spodziewał się, że przedstawił go w najgorszym możliwym, a może właśnie prawdziwym świetle?
Prychnął i bawiąc się sygnetem, który miałby być pamiątką po ojcu, podszedł do niej.
– Jestem pod wrażeniem... Mniej jak pięć minut, a ty zdiagnozowałaś pewnie nie tylko osobowość, ale i perwersję narcystyczną, co? – Uśmiechnął się, kręcąc głową; patrząc na nią, nie mógł przestać zastanawiać się po co dwójce nie-jedzących ludzi taka kuchnia? Starał się odsunąć od siebie te myśli i skupić się na tym, co mówiła Grace..., zmarszczył czoło. – Właściwie nie muszę ci odpowiadać..., ale ta rozmowa zaczyna być..., wymagająca tak dla ciebie, jak i dla mnie. Nie przyszedłem na przeszpiegi..., po prostu widziałem coś, co wydawało mi się znajome, ale zaczynam się zastanawiać czy... – Przerwał; nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Musiała zauważyć jak jego twarz zastygła tak, jak byłaby odlana z wosku. Uśmiech zniknął, a w zamiast niego z jego oczu wyzierało przerażenie. Cofnął się, niemalże wchodząc w kuchenną wyspę.
– Co? Nie..., nie wierzę... – Opierając się o blat, zaśmiał się sztucznie, spoglądając na kobietę; nie..., nie mogłaby być jego siostrą... Wiedział, że ojciec miał lepszą rodzinę, dlatego nie zdecydował się związać z jego matką, ale nie wiedział czy z żoną mieli dzieci... Matka nie mówiła wiele o Blackbirdzie, którego otaczała jakąś czcią, a teraz żałował, że nie naciskał na nią, kiedy umierała... Upił łyk i wcisnąwszy ręce w kieszenie, nie zwracał na nic większej jak na kobietę uwagi i..., nie znajdował w niej podobieństwa do..., siebie...
– Nie wierzę, żebyśmy byli rodziną..., na pewno nie. – Powiedział, starając się bardziej utwierdzić w tym samego siebie niż przekonać do tego Grace. – Byłem..., ciekaw... – Zmienił temat tak, jak zawsze wtedy, kiedy nie chciał zapędzić się w róg, z którego mógłby nie wybrnąć. Musiał zamydlić jej oczy, żeby tym razem to ona się wygadała albo zdradziła czymkolwiek, o czym wiedziała.
– Byłem ciekaw..., komu udało się zająć to miejsce, które nie ostygło po mojej siostrze. Wiem, że w maju uganiał się za policjantką, a w czerwcu przyszedł z tobą i..., zachowywał się tak, jak byłabyś..., żoną. Byłem ciekaw..., co wy w widzicie w tym prostaku? Ujął Magnolię..., nie wiem nawet czym... A ciebie? – Upił łyk i kiedy nie odpowiadała, dopowiedział – ..., nieważne. Miałem oddać to, co oddałem i to, co pomyślałem, że może oddam tej, którą namalowałem. Zrobisz z tym bohomazem, co będziesz chciała... – Musiała widzieć, że..., odpuszczał, a wtedy, kiedy była przekonana, że wyjdzie..., odwrócił się do niej i powiedział łagodnie, z zawstydzeniem?...
– Nie powinienem o to pytać, ale... Na tym mi tak naprawdę zależy..., żeby wiedzieć czy... Byliście kochankami, kiedy Magnolia żyła? – Kłamał najlepiej jak potrafił i miał nadzieję, że nabierze się na jego grę — w oczach zaszkliły się Larry’emu udawane łzy, którymi chciał zamazać obraz ze skazami...
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
Laurence Blackbird
Uniosła brew, dając mężczyźnie wyraźnie do zrozumienia, co myślała o jego nagłym skróceniu dystansu, jaki ich dzielił; narzuciła go celowo, Blackbird był na tyle śliską osobą, że nie zamierzała dopuszczać go bliżej siebie. Mimo tego, co usłyszała od Josepha, nie pozwoliła sobie na wyrobienie zdania na jego temat. Najwyraźniej, niepotrzebnie, gdyż dzisiaj potwierdził wszystkie słowa. Co do jednego.
- Postawienie diagnozy wymagałoby długich rozmów, a tę przyjemność wolałabym sobie darować... Nie ukrywam jednak, że Twój sposób bycia oraz wysławiania się, pasuje idealnie. Rzadki, wręcz książkowy przykład - wzruszyła ramionami, nie widząc sensu rozwijania tej myśli. I tak niewiele, a nawet nic, by to nie zmieniło.
Przewróciła oczyma, gdyż znów Laurence zaczynał od tej całej otoczki, którą naprawdę mógłby sobie darować, wiedząc już, że jego popisowe mydlenie oczu nie wzruszało ją.
- Co dokładnie zobaczyłeś? - przyszedł tu z tego powodu, a jednak nie dopytał. Grace, coraz mniej podobało się to plątanie w zeznaniach. Czyżby miała do czynienia nie tylko z narcystyczną osobowością, ale także patologicznym kłamcą? Ten duet nie był rzadkim zjawiskiem.
Powstrzymała się od komentarza tego, jak zmieniały się kolory na jego twarzy. Larry pachniał fałszem, a Grace nie zamierzała sobie brudzić rąk w oddzielaniu ziarenek prawdy od piasku kłamstwa.
- Także o tym pomyślałam i prawdopodobieństwo jest na tyle znikome, że nawet nie ma sensu pytać o nie mojego ojca czy jego brata... Zaspokoiłam Twoją ciekawość? - najwyraźniej nie, skoro Blackbird w ułamku sekund, wyskoczył z kolejnym szczegółem, który go intrygował i kazał mu przyjść. Miał ich cały wachlarz? Prawdopodobnie tak.
W odpowiedzi na a Ciebie?, Grace zmrużyła oczy, wbijając spojrzenie w mężczyznę. - Jesteś inteligentom osobą, dlaczego zadajesz pytanie, na które wiesz, że nie uzyskasz odpowiedzi? Dla efektu? - machnęła ręką, czyniąc to, co powiedziała nieważnym. Nie musiał kłopotać się z doborem słów.
- ... Dlaczego wręczasz mi swój rysunek? - spytała tak, jak musiał się domyślać, że spyta. Nie przychodziło się do kogoś i nie wręczało mu swoich dzień, nie mając ku temu absolutnie żadnego powodu. Podejrzliwa nuta, węszyła za tropem, którego mogłaby się uczepić.
Przez chwilę, wpatrywała się w plecy mężczyzny, a gdy ten niespodziewanie odwrócił się ku niej, Grace prychnęła.
- Sam powiedziałeś, że uganiał się za mną od czerwca, a ponieważ w czerwcu Twoja siostra żyła... Tak. Coś jeszcze? - ruszyła się z miejsca z zamiarem odprowadzenia mężczyzny do drzwi. Po dwóch, może trzech krokach, Grace musiała chwycić się rantu szafki, zdając sobie sprawę, że niespodziewanie, kuchnia i sam Blackbird zatańczyli przed jej oczyma.
Uniosła brew, dając mężczyźnie wyraźnie do zrozumienia, co myślała o jego nagłym skróceniu dystansu, jaki ich dzielił; narzuciła go celowo, Blackbird był na tyle śliską osobą, że nie zamierzała dopuszczać go bliżej siebie. Mimo tego, co usłyszała od Josepha, nie pozwoliła sobie na wyrobienie zdania na jego temat. Najwyraźniej, niepotrzebnie, gdyż dzisiaj potwierdził wszystkie słowa. Co do jednego.
- Postawienie diagnozy wymagałoby długich rozmów, a tę przyjemność wolałabym sobie darować... Nie ukrywam jednak, że Twój sposób bycia oraz wysławiania się, pasuje idealnie. Rzadki, wręcz książkowy przykład - wzruszyła ramionami, nie widząc sensu rozwijania tej myśli. I tak niewiele, a nawet nic, by to nie zmieniło.
Przewróciła oczyma, gdyż znów Laurence zaczynał od tej całej otoczki, którą naprawdę mógłby sobie darować, wiedząc już, że jego popisowe mydlenie oczu nie wzruszało ją.
- Co dokładnie zobaczyłeś? - przyszedł tu z tego powodu, a jednak nie dopytał. Grace, coraz mniej podobało się to plątanie w zeznaniach. Czyżby miała do czynienia nie tylko z narcystyczną osobowością, ale także patologicznym kłamcą? Ten duet nie był rzadkim zjawiskiem.
Powstrzymała się od komentarza tego, jak zmieniały się kolory na jego twarzy. Larry pachniał fałszem, a Grace nie zamierzała sobie brudzić rąk w oddzielaniu ziarenek prawdy od piasku kłamstwa.
- Także o tym pomyślałam i prawdopodobieństwo jest na tyle znikome, że nawet nie ma sensu pytać o nie mojego ojca czy jego brata... Zaspokoiłam Twoją ciekawość? - najwyraźniej nie, skoro Blackbird w ułamku sekund, wyskoczył z kolejnym szczegółem, który go intrygował i kazał mu przyjść. Miał ich cały wachlarz? Prawdopodobnie tak.
W odpowiedzi na a Ciebie?, Grace zmrużyła oczy, wbijając spojrzenie w mężczyznę. - Jesteś inteligentom osobą, dlaczego zadajesz pytanie, na które wiesz, że nie uzyskasz odpowiedzi? Dla efektu? - machnęła ręką, czyniąc to, co powiedziała nieważnym. Nie musiał kłopotać się z doborem słów.
- ... Dlaczego wręczasz mi swój rysunek? - spytała tak, jak musiał się domyślać, że spyta. Nie przychodziło się do kogoś i nie wręczało mu swoich dzień, nie mając ku temu absolutnie żadnego powodu. Podejrzliwa nuta, węszyła za tropem, którego mogłaby się uczepić.
Przez chwilę, wpatrywała się w plecy mężczyzny, a gdy ten niespodziewanie odwrócił się ku niej, Grace prychnęła.
- Sam powiedziałeś, że uganiał się za mną od czerwca, a ponieważ w czerwcu Twoja siostra żyła... Tak. Coś jeszcze? - ruszyła się z miejsca z zamiarem odprowadzenia mężczyzny do drzwi. Po dwóch, może trzech krokach, Grace musiała chwycić się rantu szafki, zdając sobie sprawę, że niespodziewanie, kuchnia i sam Blackbird zatańczyli przed jej oczyma.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Przewrócił oczami i odpowiedział:
– Wierz mi, że nie mam przyjemności być tutaj i nie czuję się najlepiej w tym momencie, kiedy nie wiem czego się spodziewać. Właściwie..., nie obchodzi mnie, co myślisz i zakładasz..., bo odbijając co opowiedzieć ci mógłby mój... Joseph, nie będziesz starała się nawet na obiektywizm. Mi..., nie zależy, więc daruj..., jak mówisz. – Denerwował się; nic nie poszło zgodnie z planem, który układał w głowie tłukąc się do domu, w którym wiedział, że nie jest..., najbardziej wyczekiwanym gościem.
Po pogrzebie wytworzył w myślach obraz, z którym zestawiając stojącą naprzeciw kobietę..., czuł się rozczarowany i zaintrygowany jednocześnie; nie mógł przegadać Grace i widział, że musiałby się przygotować o wiele lepiej, jeśli chciałby wygrać to starcie. W tej chwili..., nie chciał zostawić to, co miał do pozostawienia i od dłuższej chwili..., mimo że nie dowiedział się tego, czego chciał się dowiedzieć, myślał tylko o wyjściu i..., ucieczce... Wiedział już, że nie pojedzie do domu, a tym bardziej nie wpadnie zajedzie do restauracji — potrzebował..., chwili samotności i wiedział, że może skłamać; Leah nie zadzwoni i nie będzie wypytywać Josepha, a nawet jeśli zrobiłaby to..., spodziewał się, że Warren nie będzie chciał o nim rozmawiać.
– Nie..., spokojnie... Nie pomyślałbym, żeby zajmować czas starszemu człowiekowi moją osobą. Wiem kim jest mój ojciec i..., nie jest stąd..., więc nie spodziewam się, że moglibyśmy być rodziną. – Z obojętnością wzruszył i uniósł ramiona; zgarbił się tak, jak chciałby schować się w własnym ciele. Słysząc, co powiedziała nie mógł nie prychnąć i wpatrując się w nią, poprawił Grace:
– Portret..., to portret — nie rysunek i czasami mi się..., przydarza namalować kogoś, kogo nie do końca znam i..., właściwie możesz z nim zrobić, co będziesz chciała, ale..., nie wywalaj tego, co... – Przerwał; nie chciał o tym mówić i jedynie to jak kobieta wpatrywała się w niego, sprawiało, że odezwał się o wiele łagodniejszym i..., wyjątkowo odartym z ironii i egzaltacji głosem.
– Wywalisz to i..., on się nie dowie. Ja... Ja nie byłem fair i teraz... Nie chciałbym, żeby ktokolwiek życzył mi i mojej narzeczonej jak najgorzej... Jeśli będzie wiedzieć..., z czasem może... Odpuści i sam ruszy z miejsca, w którym zatrzymał się i... Jej strata mnie też zabolała. Tak krótko przed Bożym Narodzeniem... I chodziło mi czy mieliście..., romans... – Musiała dosłyszeć, że głos Larry’ego zmienił się na tym ostatnim słowie. – ..., kiedy żyła, ale nie... Nie mieliście... Prawda? – Dodał po chwili i już zbierał się do wyjścia, kiedy zauważył jak kobieta zwalniając kroku uchwyciła się blatów. Miał wrażenie, że..., mdlała? Podszedł i podtrzymując ją, starał się nie panikować...
Przewrócił oczami i odpowiedział:
– Wierz mi, że nie mam przyjemności być tutaj i nie czuję się najlepiej w tym momencie, kiedy nie wiem czego się spodziewać. Właściwie..., nie obchodzi mnie, co myślisz i zakładasz..., bo odbijając co opowiedzieć ci mógłby mój... Joseph, nie będziesz starała się nawet na obiektywizm. Mi..., nie zależy, więc daruj..., jak mówisz. – Denerwował się; nic nie poszło zgodnie z planem, który układał w głowie tłukąc się do domu, w którym wiedział, że nie jest..., najbardziej wyczekiwanym gościem.
Po pogrzebie wytworzył w myślach obraz, z którym zestawiając stojącą naprzeciw kobietę..., czuł się rozczarowany i zaintrygowany jednocześnie; nie mógł przegadać Grace i widział, że musiałby się przygotować o wiele lepiej, jeśli chciałby wygrać to starcie. W tej chwili..., nie chciał zostawić to, co miał do pozostawienia i od dłuższej chwili..., mimo że nie dowiedział się tego, czego chciał się dowiedzieć, myślał tylko o wyjściu i..., ucieczce... Wiedział już, że nie pojedzie do domu, a tym bardziej nie wpadnie zajedzie do restauracji — potrzebował..., chwili samotności i wiedział, że może skłamać; Leah nie zadzwoni i nie będzie wypytywać Josepha, a nawet jeśli zrobiłaby to..., spodziewał się, że Warren nie będzie chciał o nim rozmawiać.
– Nie..., spokojnie... Nie pomyślałbym, żeby zajmować czas starszemu człowiekowi moją osobą. Wiem kim jest mój ojciec i..., nie jest stąd..., więc nie spodziewam się, że moglibyśmy być rodziną. – Z obojętnością wzruszył i uniósł ramiona; zgarbił się tak, jak chciałby schować się w własnym ciele. Słysząc, co powiedziała nie mógł nie prychnąć i wpatrując się w nią, poprawił Grace:
– Portret..., to portret — nie rysunek i czasami mi się..., przydarza namalować kogoś, kogo nie do końca znam i..., właściwie możesz z nim zrobić, co będziesz chciała, ale..., nie wywalaj tego, co... – Przerwał; nie chciał o tym mówić i jedynie to jak kobieta wpatrywała się w niego, sprawiało, że odezwał się o wiele łagodniejszym i..., wyjątkowo odartym z ironii i egzaltacji głosem.
– Wywalisz to i..., on się nie dowie. Ja... Ja nie byłem fair i teraz... Nie chciałbym, żeby ktokolwiek życzył mi i mojej narzeczonej jak najgorzej... Jeśli będzie wiedzieć..., z czasem może... Odpuści i sam ruszy z miejsca, w którym zatrzymał się i... Jej strata mnie też zabolała. Tak krótko przed Bożym Narodzeniem... I chodziło mi czy mieliście..., romans... – Musiała dosłyszeć, że głos Larry’ego zmienił się na tym ostatnim słowie. – ..., kiedy żyła, ale nie... Nie mieliście... Prawda? – Dodał po chwili i już zbierał się do wyjścia, kiedy zauważył jak kobieta zwalniając kroku uchwyciła się blatów. Miał wrażenie, że..., mdlała? Podszedł i podtrzymując ją, starał się nie panikować...
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
Grace Warren, Laurence Blackbird
W większości..., nie jeździł do domów, żeby przesłuchać świadków; to nie kończyło się nigdy dobrze, ale chodziło o czternastoletniego chłopca, który jako ostatni widział..., dziewczynkę; nie wychodził, nie spał i nie jadł — w cholerę znajomo..., i mimo że starał się, nie wyciągnął tyle, ile chciałby wyciągnąć. Wyszedł i zapalił, wpatrując się w przepływające leniwie chmury; był tak blisko od domu... — nie robił nigdy tego, co postanowił zrobić tym razem...
Wsiadł w jeepa i ruszywszy, skierował się w stronę ulicy, przy której mieszkali z Grace; wiedział, że może być w domu, bo miał zjawić się architekt i kilku pracowników, którzy chcieli ustalić kolejność i ostateczne terminy robót — spodziewał się zastać ją w salonie na podłodze z laptopem albo na górze w sypialni. Uśmiechając się do siebie, zwolnił i wjechał na wyżwirowany podjazd prowadzący do domu. Zaparkował i cicho jak kot podszedł pod drzwi; nie były zamknięte na zamek. Wszedł i w progu zaczepił się za kartony; zaklął pod nosem i nasłuchując, doleciał do niego głos..., znajomy głos...
Z bijącym jak młot sercem, wszedł do kuchni i nie wierzył w to, co widział; Larry Blackbird przytrzymując Grace dotykał do jej twarzy, podczas gdy ona słaniała się na nogach. Szczęki zacisnęły się Josephowi z zgrzytem i z niemałym trudem wycedził:
– Co to q-rwa ma być? Co ty robisz z moją żoną w naszym domu? CO?! – Warknął i nie wiedział, kiedy znalazł się przy mężczyźnie. Nie popatrzył w pierwszej chwili na Grace, która opierając się o szafki mówiła coś, co nie docierało do niego. Chwycił Laurence’a za koszulę i nie wiedział, kiedy uniósł go kilka cali nad ziemię, szarpiąc tak, jak mężczyzna byłby szmacianą lalką. – Co ty tu qrwa robisz? CO?! ODOPOWIADAJ jak do ciebie mówię! – Ryknął i nie wiedział czy uspokoiłby się, gdyby Grace nie złapała go za ramię. Spojrzał na nią i..., postawił Larry’ego, który rozkaszlał się, wygładzając koszulę i poprawiając włosy.
– Co on tu robi? Wpuściłaś go? TY? Ty, go wpuściłaś? – Nie wiedział czy był w stanie wysłuchać tego, co miała do powiedzenia... — to nie mogło się dziać..., to nie mogło się znów wydarzyć; nie wiedział, co myśleć i w pierwszej chwili pomyślał, że musi wyjść, ale nie mógł się poruszyć... Wpatrując się w Blackbirda, zwrócił się do niej:
– Dotykał cię..., dlaczego? DLACZEGO?! – Nie wytrzymał i..., odwróciwszy się w stronę Larry’ego, który chcąc uciec, przewrócił się i zasłonił rękami, w chwili, w której mogłaby być pewna, że Joseph uderzy go pięścią w twarz, którą zasłaniał — zatrzymał zaciśniętą, drżącą rękę o cal..., może więcej jak cal od jego nosa i przyglądając się Blackbirdowi, starał się złapać oddech.
W większości..., nie jeździł do domów, żeby przesłuchać świadków; to nie kończyło się nigdy dobrze, ale chodziło o czternastoletniego chłopca, który jako ostatni widział..., dziewczynkę; nie wychodził, nie spał i nie jadł — w cholerę znajomo..., i mimo że starał się, nie wyciągnął tyle, ile chciałby wyciągnąć. Wyszedł i zapalił, wpatrując się w przepływające leniwie chmury; był tak blisko od domu... — nie robił nigdy tego, co postanowił zrobić tym razem...
Wsiadł w jeepa i ruszywszy, skierował się w stronę ulicy, przy której mieszkali z Grace; wiedział, że może być w domu, bo miał zjawić się architekt i kilku pracowników, którzy chcieli ustalić kolejność i ostateczne terminy robót — spodziewał się zastać ją w salonie na podłodze z laptopem albo na górze w sypialni. Uśmiechając się do siebie, zwolnił i wjechał na wyżwirowany podjazd prowadzący do domu. Zaparkował i cicho jak kot podszedł pod drzwi; nie były zamknięte na zamek. Wszedł i w progu zaczepił się za kartony; zaklął pod nosem i nasłuchując, doleciał do niego głos..., znajomy głos...
Z bijącym jak młot sercem, wszedł do kuchni i nie wierzył w to, co widział; Larry Blackbird przytrzymując Grace dotykał do jej twarzy, podczas gdy ona słaniała się na nogach. Szczęki zacisnęły się Josephowi z zgrzytem i z niemałym trudem wycedził:
– Co to q-rwa ma być? Co ty robisz z moją żoną w naszym domu? CO?! – Warknął i nie wiedział, kiedy znalazł się przy mężczyźnie. Nie popatrzył w pierwszej chwili na Grace, która opierając się o szafki mówiła coś, co nie docierało do niego. Chwycił Laurence’a za koszulę i nie wiedział, kiedy uniósł go kilka cali nad ziemię, szarpiąc tak, jak mężczyzna byłby szmacianą lalką. – Co ty tu qrwa robisz? CO?! ODOPOWIADAJ jak do ciebie mówię! – Ryknął i nie wiedział czy uspokoiłby się, gdyby Grace nie złapała go za ramię. Spojrzał na nią i..., postawił Larry’ego, który rozkaszlał się, wygładzając koszulę i poprawiając włosy.
– Co on tu robi? Wpuściłaś go? TY? Ty, go wpuściłaś? – Nie wiedział czy był w stanie wysłuchać tego, co miała do powiedzenia... — to nie mogło się dziać..., to nie mogło się znów wydarzyć; nie wiedział, co myśleć i w pierwszej chwili pomyślał, że musi wyjść, ale nie mógł się poruszyć... Wpatrując się w Blackbirda, zwrócił się do niej:
– Dotykał cię..., dlaczego? DLACZEGO?! – Nie wytrzymał i..., odwróciwszy się w stronę Larry’ego, który chcąc uciec, przewrócił się i zasłonił rękami, w chwili, w której mogłaby być pewna, że Joseph uderzy go pięścią w twarz, którą zasłaniał — zatrzymał zaciśniętą, drżącą rękę o cal..., może więcej jak cal od jego nosa i przyglądając się Blackbirdowi, starał się złapać oddech.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren Laurence Blackbird
Skinęła głową, w duchu dziękując, że Blackbird był tego faktu tak samo jak ona absolutnie pewny.
Korzystając z chwili, wiedziona wyłącznie ciekawością, pozwoliła sobie sięgnąć po portret, który jak się domyślała, przedstawiał jej skromną osobę. Grace, odsłoniła obraz, przyglądając się nie tyle postaci w jego centrum, co kolorom. Przygaszona paleta barw wprawiła ją w zachwyt. Nawet nie próbowała temu zaprzeczyć.
- Rozumiem. A przynajmniej się staram, bo muszę przyznać, że to pierwszy portret, szkic czy jakakolwiek inna forma stworzona z myślą o mnie - i właśnie dlatego, dociekała, gdyż brak jednoznacznej odpowiedzi, równał się dla do bólu analitycznej Grace udręką. Inaczej patrzył na świat, a Grace nie zamierzała próbować tłumaczyć mu swojego punktu widzenia.
Westchnąwszy ciężko, wróciła spojrzeniem do znów innej twarzy Blackbirda. Kiedy zdążył zmienić maskę? I nastroić tembr głosu?
- Mogłeś poprosić w ten sposób od razu, zamiast pchać się z butami i oznajmiać mi, że muszę to od Ciebie zabrać... Nie, Larry. Nie byliśmy kochankami - dodała, gdyż tyle - i aż tyle - mogła dla niego zrobić.
Wystarczył jeden krok, aby wszystko rozmyło się jej przed oczyma. Nie powinna się denerwować, a jednak uległa złości, irytacji i gniewu. Łudziła się, że końcówka rozmowy złagodziła zszargane nerwy; nic bardziej mylnego. Prawdopodobnie, o wiele bardziej ubodło ją to pytanie, czy sypiała z Josephem jak ten związany był jeszcze w jakikolwiek sposób z Magnolią niż miała tego świadomość. Laurence, wbił perfekcyjnie szpile, co teraz odbiło się na niej z rykoszetem.
Czując, że osuwają się pod nią nogi, złapała się pewnie szafki, starając się zapanować sama nad sobą. Tylko spokojnie. Spokojnie, dziecino... Nie spodziewała się, że Laurence doskoczy do niej i chwyci pod ręce, prawdopodobnie chcąc ją zaprowadzić na sofę w pokoju obok. Tak samo jak nie mogła wiedzieć, że w progu stanie Joseph w najmniej tego odpowiednim momencie.
Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz żadne słowa nie padły. Szumiało jej w uszach, Grace skrzywiła się. Nagły dopływ adrenaliny, postawił ją na nogi i spojrzała na mężczyznę w momencie, w którym szarpał Larrym.
- Joseph... Nie. Puść go. Zostaw - wychrypiała, robiąc krok w jego stronę, aczkolwiek zakołysała się, niczym na statku na otwartym morzu. Uparła się jednak, aby zrobić jeszcze dwa i w końcu, dosięgnęła do ramienia Warrena.
W ostatniej chwili.
- Nie... Nie wpuściłam go. Sam wszedł. Przyniósł... Przyniósł rzeczy Magnolii. Pytał o nią. O nas. Czy byliśmy kochankami. Wtedy. Gdy była Twoją żoną. Chyba... Chyba musiałam się zdenerwować, bo... Bo zrobiło mi się i nadal jest słabo. Złapała mnie, nie chciał, abym rozbiła sobie głowę - dopowiedziała na jednym wdechu. Poczuł, jak obejmuje jego ramię, jednocześnie opierając się o nie całym ciężarem ciała i mimo to, wystrzelił ku mężczyźnie, który chciał wyjść bez wyjaśnień.
Musiała usiąść. Tak, jak stała. Osuwając się ostrożnie na podłogę, oparła plecami o zimną ścianę i spojrzała na scenę, na którą tak naprawdę nigdy nie chciała spojrzeć. Przerażenie odmalowało się w oczach Grace, która mówiła coś, być może nawet podnosiła głos oraz próbowała przekrzyczeć ich głośne oddechy, ale wciąż zbyt cicho, aby któryś z nich ją usłyszał.
Skinęła głową, w duchu dziękując, że Blackbird był tego faktu tak samo jak ona absolutnie pewny.
Korzystając z chwili, wiedziona wyłącznie ciekawością, pozwoliła sobie sięgnąć po portret, który jak się domyślała, przedstawiał jej skromną osobę. Grace, odsłoniła obraz, przyglądając się nie tyle postaci w jego centrum, co kolorom. Przygaszona paleta barw wprawiła ją w zachwyt. Nawet nie próbowała temu zaprzeczyć.
- Rozumiem. A przynajmniej się staram, bo muszę przyznać, że to pierwszy portret, szkic czy jakakolwiek inna forma stworzona z myślą o mnie - i właśnie dlatego, dociekała, gdyż brak jednoznacznej odpowiedzi, równał się dla do bólu analitycznej Grace udręką. Inaczej patrzył na świat, a Grace nie zamierzała próbować tłumaczyć mu swojego punktu widzenia.
Westchnąwszy ciężko, wróciła spojrzeniem do znów innej twarzy Blackbirda. Kiedy zdążył zmienić maskę? I nastroić tembr głosu?
- Mogłeś poprosić w ten sposób od razu, zamiast pchać się z butami i oznajmiać mi, że muszę to od Ciebie zabrać... Nie, Larry. Nie byliśmy kochankami - dodała, gdyż tyle - i aż tyle - mogła dla niego zrobić.
Wystarczył jeden krok, aby wszystko rozmyło się jej przed oczyma. Nie powinna się denerwować, a jednak uległa złości, irytacji i gniewu. Łudziła się, że końcówka rozmowy złagodziła zszargane nerwy; nic bardziej mylnego. Prawdopodobnie, o wiele bardziej ubodło ją to pytanie, czy sypiała z Josephem jak ten związany był jeszcze w jakikolwiek sposób z Magnolią niż miała tego świadomość. Laurence, wbił perfekcyjnie szpile, co teraz odbiło się na niej z rykoszetem.
Czując, że osuwają się pod nią nogi, złapała się pewnie szafki, starając się zapanować sama nad sobą. Tylko spokojnie. Spokojnie, dziecino... Nie spodziewała się, że Laurence doskoczy do niej i chwyci pod ręce, prawdopodobnie chcąc ją zaprowadzić na sofę w pokoju obok. Tak samo jak nie mogła wiedzieć, że w progu stanie Joseph w najmniej tego odpowiednim momencie.
Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz żadne słowa nie padły. Szumiało jej w uszach, Grace skrzywiła się. Nagły dopływ adrenaliny, postawił ją na nogi i spojrzała na mężczyznę w momencie, w którym szarpał Larrym.
- Joseph... Nie. Puść go. Zostaw - wychrypiała, robiąc krok w jego stronę, aczkolwiek zakołysała się, niczym na statku na otwartym morzu. Uparła się jednak, aby zrobić jeszcze dwa i w końcu, dosięgnęła do ramienia Warrena.
W ostatniej chwili.
- Nie... Nie wpuściłam go. Sam wszedł. Przyniósł... Przyniósł rzeczy Magnolii. Pytał o nią. O nas. Czy byliśmy kochankami. Wtedy. Gdy była Twoją żoną. Chyba... Chyba musiałam się zdenerwować, bo... Bo zrobiło mi się i nadal jest słabo. Złapała mnie, nie chciał, abym rozbiła sobie głowę - dopowiedziała na jednym wdechu. Poczuł, jak obejmuje jego ramię, jednocześnie opierając się o nie całym ciężarem ciała i mimo to, wystrzelił ku mężczyźnie, który chciał wyjść bez wyjaśnień.
Musiała usiąść. Tak, jak stała. Osuwając się ostrożnie na podłogę, oparła plecami o zimną ścianę i spojrzała na scenę, na którą tak naprawdę nigdy nie chciała spojrzeć. Przerażenie odmalowało się w oczach Grace, która mówiła coś, być może nawet podnosiła głos oraz próbowała przekrzyczeć ich głośne oddechy, ale wciąż zbyt cicho, aby któryś z nich ją usłyszał.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren, Laurence Blackbird
Miał setki, jeśli nie tysiące myśli w głowie, których wiedział, że może się wstydzić..., ale wiedziała... Wiedziała, a mimo wszystko wpuściła go do domu — nie wierzył i kiedy powiedziała, że „nie..., nie wpuściła” wpatrzył się w Larry’ego.
Musiała widzieć, że był na granicy i kiedy zadrżała mu szczęka z wysiłkiem, wpiła się w ramię Josepha tak, jak wiedziałaby, że nie odepchnie jej. Czuł, że nie dawała rady stać, więc puścił Blackbirda i od razu, uchwyciwszy ją podtrzymał tak, żeby nie upadła, a jedynie usiadła na podłodze. Był wściekły i to, co mówiła docierało do niego z opóźnieniem tak, jak musiałoby przebijać się przez zmąconą wodę. Miał wrażenie, że widziała jak poruszając oczami, szeptał coś, co nie doleciało do niej i do Blackbirda, który starał się wycofać, czym mocniej jedynie rozwścieczył Warrena. Poderwał się i dopadł do niego; pięść zawisła nad twarzą mężczyzny, który zasłaniając się, skamlał jak pies..., ze strachu przed uderzeniem, którym zmazałby z jego lalusiowatej gęby ten wiecznie płonący uśmieszek.
– Ty... – złapał Blackbirda za koszule i potrzepał nim, wydzierając się tak, jak nie krzyczał od dawna. – Masz czelność przyjeżdżać do jej domu i wypytywać czy była moją kochanką? Czy JA miałem kochankę? Czy miałem kochankę wtedy, kiedy ty gziłeś się z moją żoną? Z moją żoną! A dla ciebie... Kim była? Wiesz? WIESZ?! I jeszcze masz czelność przywozić śmieci, które zostawiła po sobie do JEJ domu?! – Podniósł się, unosząc Blackbirda tak, jak nie ważyłby nic..., jak byłby piórkiem i wyrzuciwszy go do przedpokoju, podszedł do Grace. Dotknął do jej twarzy, z której ześlizgnął się palcami przez jej zaczerwienioną od zdenerwowania, a może krzyku szyję do brzucha, o który oparł się dłonią. Chciał ją objąć, ale..., bał się... Bał się, że może nie chciałaby; wpatrywała się w niego oczami wielkimi jak oczy przerażonej sarny na środku drogi, kiedy błyszczą w świetle reflektorów nadjeżdżającego samochodu. Urywany oddech targał jego klatką piersiową, ale to miało najmniejsze znaczenie...
Nie sądził, że Blackbird może zebrać się i wrócić do kuchni, w której niewiele brakowało, żeby dostał po gębie. Pochylając się, mówił i wskazywał na kartony w przedpokoju, o które o mało, zaczepiwszy się, nie przewrócił się Joseph, który w sekundę wstał i łapiąc go popychał do drzwi i keidy byli w przedpokoju, uniósł pierwszy i chciał wepchnąć w ramiona Larry’ego, jednocześnie wypychając go z domu, kiedy z dna zaczęły wypadać kartki. W pierwszej chwili nie spojrzał nawet na nie, wściekając się, że będzie musiał je pozbierać zanim wywali je zaraz za Blackbirdem — chwycił jedną, chcąc podrzeć i dotarło do niego..., to były rysunek; kolorowy rysunek z żyrafami...
Popatrzył na podłogę, na której walały się pospinane i powiązane koronkowymi kokardkami kartki szarego, zapisanego drobnym pismem papieru, ale najwięcej było obrazków... Nie wiedział, kiedy padł na kolana i..., rozpłakał się, żeby po chwili wydostał się z jego trzewi głos, w niczym nie przypominający jego głosu.
– WYNOŚ SIĘEEE!!! – Musiało rozdzwonić się im wszystkim w uszach, a kiedy drzwi zamknęły się za Blackbirdem, odwrócił się i zbliżył się do Grace, którą objął i dociskając do piersi..., płakał jak dziecko ściskając w ręku, upstrzony mokrymi śladami łez, zgnieciony rysunek...
– Przepraszam... Przepraszam – powtarzał. – Przepraszam cię...
Miał setki, jeśli nie tysiące myśli w głowie, których wiedział, że może się wstydzić..., ale wiedziała... Wiedziała, a mimo wszystko wpuściła go do domu — nie wierzył i kiedy powiedziała, że „nie..., nie wpuściła” wpatrzył się w Larry’ego.
Musiała widzieć, że był na granicy i kiedy zadrżała mu szczęka z wysiłkiem, wpiła się w ramię Josepha tak, jak wiedziałaby, że nie odepchnie jej. Czuł, że nie dawała rady stać, więc puścił Blackbirda i od razu, uchwyciwszy ją podtrzymał tak, żeby nie upadła, a jedynie usiadła na podłodze. Był wściekły i to, co mówiła docierało do niego z opóźnieniem tak, jak musiałoby przebijać się przez zmąconą wodę. Miał wrażenie, że widziała jak poruszając oczami, szeptał coś, co nie doleciało do niej i do Blackbirda, który starał się wycofać, czym mocniej jedynie rozwścieczył Warrena. Poderwał się i dopadł do niego; pięść zawisła nad twarzą mężczyzny, który zasłaniając się, skamlał jak pies..., ze strachu przed uderzeniem, którym zmazałby z jego lalusiowatej gęby ten wiecznie płonący uśmieszek.
– Ty... – złapał Blackbirda za koszule i potrzepał nim, wydzierając się tak, jak nie krzyczał od dawna. – Masz czelność przyjeżdżać do jej domu i wypytywać czy była moją kochanką? Czy JA miałem kochankę? Czy miałem kochankę wtedy, kiedy ty gziłeś się z moją żoną? Z moją żoną! A dla ciebie... Kim była? Wiesz? WIESZ?! I jeszcze masz czelność przywozić śmieci, które zostawiła po sobie do JEJ domu?! – Podniósł się, unosząc Blackbirda tak, jak nie ważyłby nic..., jak byłby piórkiem i wyrzuciwszy go do przedpokoju, podszedł do Grace. Dotknął do jej twarzy, z której ześlizgnął się palcami przez jej zaczerwienioną od zdenerwowania, a może krzyku szyję do brzucha, o który oparł się dłonią. Chciał ją objąć, ale..., bał się... Bał się, że może nie chciałaby; wpatrywała się w niego oczami wielkimi jak oczy przerażonej sarny na środku drogi, kiedy błyszczą w świetle reflektorów nadjeżdżającego samochodu. Urywany oddech targał jego klatką piersiową, ale to miało najmniejsze znaczenie...
Nie sądził, że Blackbird może zebrać się i wrócić do kuchni, w której niewiele brakowało, żeby dostał po gębie. Pochylając się, mówił i wskazywał na kartony w przedpokoju, o które o mało, zaczepiwszy się, nie przewrócił się Joseph, który w sekundę wstał i łapiąc go popychał do drzwi i keidy byli w przedpokoju, uniósł pierwszy i chciał wepchnąć w ramiona Larry’ego, jednocześnie wypychając go z domu, kiedy z dna zaczęły wypadać kartki. W pierwszej chwili nie spojrzał nawet na nie, wściekając się, że będzie musiał je pozbierać zanim wywali je zaraz za Blackbirdem — chwycił jedną, chcąc podrzeć i dotarło do niego..., to były rysunek; kolorowy rysunek z żyrafami...
Popatrzył na podłogę, na której walały się pospinane i powiązane koronkowymi kokardkami kartki szarego, zapisanego drobnym pismem papieru, ale najwięcej było obrazków... Nie wiedział, kiedy padł na kolana i..., rozpłakał się, żeby po chwili wydostał się z jego trzewi głos, w niczym nie przypominający jego głosu.
– WYNOŚ SIĘEEE!!! – Musiało rozdzwonić się im wszystkim w uszach, a kiedy drzwi zamknęły się za Blackbirdem, odwrócił się i zbliżył się do Grace, którą objął i dociskając do piersi..., płakał jak dziecko ściskając w ręku, upstrzony mokrymi śladami łez, zgnieciony rysunek...
– Przepraszam... Przepraszam – powtarzał. – Przepraszam cię...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399