Karty postaciRelacjeMessengerKalendarzeInstagram
a
Awatar użytkownika
25 III 1994, Palermo, Włochy. Od dwudziestu pięciu lat na Florydzie. Nieślubne dziecko, wychowany przez matkę Włoszkę – konserwatorkę dzieł sztuki – i ojczyma Amerykanina. Mąż i właściciel trójki kotów.
28
188

Post

   Asher Handrahan oplótł pewnie dłoń wokół glinowej klamki, nacisnął, otwierając drzwi i niespiesznym krokiem wsunął się do środka mieszkania, pozwalając ogarniającym pomieszczenie pomarańczom, czerwieniom i różom – ciepłym odcieniom letniego wieczoru – znaleźć drogę na bladą, zauważalnie znużoną godzinami ciężkiej pracy, twarz. Smugi rdzawych świateł malowały na białych ścianach kolorowe plamy, układały się pręgami na wytartym parkiecie i jedynie cienie przechadzających się, puchatych sylwetek zniekształcały malowany słońcem obraz, psociły w swej kociej naturze, w swych prężnych, gibkich ruchach. Mieszkanie trwało w nieprzeniknionej ciszy, chłodnej stagnacji, a zamiast ciepłych pocałunków małżonka, zamiast objęć, słodkich haseł i mniej słodkiej wrzawy, powitały go subtelne, kocie pomruki i wijące się wokół kostek ogony.
   Dzisiejsza robota papierkowa przebiegła dość sprawnie, spotkanie z Murillo i komendantem – bez większych do omówienia nowości, przyprawiających o ból głowy niespodzianek. Tymczasem Federico Albertazzi milczał. Nie dzwonił, nie wysyłał tajemniczym wiadomości, nie prosił o spotkania i nie wspominał o ważnych do omówienia tematach. Wieczór Handrahana zapowiadał się dobrze. Rychły powrót do domu i spędzone na kanapie, przy Stu latach samotności popołudnie. Upragniony wypoczynek, chwila zasłużonego wytchnienia. Tak, dziś był dobry dzień.
   Krakers, jasno czułości spragniony, miauknął donośnie, z wyrzutem, oczekując od swego właściciela powitalnych pieszczot. Blondyn uśmiechnął się, kucając obok futrzaka i nie dając się dłużej namawiać, zanurzył dłoń w miękkości szylkretowej sierści.
   — Cześć, brzydalu. Nie spodziewałeś się mnie tak wcześnie, co? — Krakers upadł niesfornie na podłogę, odkrywając biały brzuszek, zachęcając policjanta do dalszych zabaw i czułości. Zamruczał cichutko w odpowiedzi. — Tak właśnie myślałem.
   Niespodziewany huk brutalnie przeszył otaczającą ich ciszę, pozbył ją panowania, wypchnął za drzwi, za okna, nie pozwalając przeciwniczce na kontrę, szybki odwet. Siedzący na kuchennym blacie Biszkopt ześlizgnął się w przestrachu na podłogę, Krakers odskoczył od nogi blondyna, wycofał się w głąb mieszkania. A Asher znieruchomiał. Poczuł, jak rozedrgane serce podchodzi pod gardło, jak nieprzyjemny ból rozchodzi się po żołądku, strach zaciska szpony na płucach, utrudniając oddychanie. Przełknął ślinę, zamrugał, rozejrzał się ostrożnie po korytarzu, lecz nie dostrzegł żadnego ruchu prócz snujących się przy nim kotów. Idioto, pomyślał, podnosząc się z kucek, to na pewno nic takiego. Lilian był więc w domu, jeśli nie to może – nie, na pewno – Micia, której nie zdołał jeszcze dojrzeć, kolejny raz dostała się do którejś z szaf, nie panując dłużej nad sianym rozgardiaszem.
   To nic takiego. Jeszcze nie wiedzą. Jeszcze jesteś bezpieczny, jesteście bezpieczni. Jeszcze…
   Zrobił kilka kroków w przód, dostając się do łączonej z salonem kuchni i rozejrzał raz jeszcze, dla pewności, świętego spokoju, opanowania emocji. Krakers zamruczał, nie opuszczając boku swojego właściciela, wciąż i wciąż malując wokół kostek owalne slalomy, chcąc z powrotem zwrócić na siebie uwagę, wyprosić choć krzty atencji. Asher jednak nie słuchał. Wpatrzony w pozostawiony na kuchennym blacie bałagan, niedokończoną czekoladę, puste opakowanie po ciastkach i zlizywane przez Biszkopta okruszki, myślał dobrą chwilę, próbując dopasować do owej kotłowiny pasujący najbardziej scenariusz.
   Hałasy dobiegły z łazienki. Być może Lilian po prostu źle się poczuł. Wypadki chodzą po ludziach, drobne wirusy i choroby także, nic czego musieliby się obawiać. Przypadek, jednorazowa rewelacja. Czające się z tyłu głowy niepewności wciąż jednak nie ustępowały i nie miały zamiaru ustąpić, póki Asher sam nie zdoła się upewnić, że wszystko jest w porządku.
   Wycofał się w stronę korytarza, nieustannie śledzony przez dwójkę kociaków, zatrzymał przy odpowiednich drzwiach, przycisnął do nich ucho. Słyszał ciche wdechy, szurania, ruch. A więc Lilianowi nic nie było. Dobrze, bardzo dobrze.
   — Wszystko w porządku? — zapytał, po chwili również decydując się zapukać. Lilian nie odpowiadał, nie pozwalając rozwiać żadnych blondyna wątpliwości. Handrahan ściągnął brwi, zapukał raz jeszcze, a okruchy obaw ponownie znalazły swoją drogę do niespokojnego serducha. — Lilian, proszę, odezwij się.
   Cisza. Nieustająca, pierdolona cisza.
   — Wiem, że tam jesteś. Słyszę cię. — Krakers oparł się przednimi łapami o białą powierzchnię drzwi, zadrapał, niby w niemej próbie dostania się do środka, pomocy zafrasowanemu policjantowi. Asher zmełł przekleństwo, pokręcił głową. Coś było nie tak. Wiedział to, czuł. Złapał wreszcie za klamkę, gotów bez ostrzeżenia wparować do środka. Drzwi okazały się jednak zamknięte. — Lilian, otwieraj, w tej chwili.
   Ale Lilian nie otwierał. Nie odzywał się, nie ruszał. I myślał.
   — Proszę — powtórzył Asher, czując, jak okropne poczucie bezsilności pozbawia go resztek sił. Otwórz, pomyślał, nie ustępując, otwórz i daj sobie pomóc. — Bardzo się martwię, wiesz? Proszę, po prostu mi otwórz. Muszę wiedzieć, że wszystko w porządku.
BOGATE CV LGBT+ CO RANEK WSKAKUJĘ DO OCEANU - BAYSIDE EMERGENCY SERVICES
mów mi/kontakt
nowalijka#0384
a
Awatar użytkownika
26
185

Post

   Przez pogrążone w ciszy mieszkanie aż do łazienki dotarł dźwięk przekręcanego zamka od klucza. Podekscytowana Micia z towarzyszącym temu cichutkim szelestem zeskoczyła z kosza na pranie, miękkością zadbanego, rudawego futerka owinęła się wokół kostek swojego właściciela, po czym popędziła w kierunku drzwi. Domagając się uwagi miauknęła raz i drugi, a gdy nadal nie udało się jej osiągnąć pożądanego efektu, kilkakrotnie zadrapała pazurami o drewniane drzwi. Chciała wyjść, dołączyć do swoich braci, znaleźć się w centrum uwagi, które właśnie nie do końca spodziewanie przeniosło się do przedpokoju.
   Tego dnia Asher wrócił z pracy wcześniej niż zwykle.
   — O nie. Nie, nie nie. — Lilian wytarł usta wierzchem roztrzęsionej dłoni i w pośpiechu, aż zamroczyło przed oczami, zerwał się na nogi. Opuścić deskę, spuścić wodę w toalecie – tyle zdążył zrobić, zanim osłabiony organizm odmówił posłuszeństwa, posyłając pozbawione władności ciało z powrotem na ciepłe, podgrzewane płytki, a on sam w próbie utrzymania równowagi zrzucił z półeczki przy zlewie białą, glinianą doniczkę, która z hukiem roztrzaskała się o podłogę. Opuścić deskę, spuścić wodę w toalecie – tylko tyle było trzeba, żeby jego problem pozostał tylko jego problemem, żeby bolączka ostatnich miesięcy raz jeszcze przemknęła po cichutku, na paluszkach, przez najciemniejsze zakamarki ich mieszkania, pozostając w ukryciu przed czułym, kochającym spojrzeniem nic nieświadomego małżonka. Och, jak wygodne rozwiązanie by to było! Zachować milczenie, nic nie musieć mu mówić, w nic nie musieć go wciągać. Asher miał wystarczająco własnych spraw na głowie, nie trzeba było dokładać mu kolejnych; na pewno nie takich, dla których bez wahania byłby w stanie odłożyć na bok tamte pozostałe. A tak właśnie byłoby w przypadku sprawy Liliana. Najpierw przejąłby się jego stanem bardziej, niż w obecnej sytuacji powinien. Zamartwiałby się, denerwował – zupełnie jakby dość tego typu wrażeń nie zapewniała mu w ostatnim czasie Komenda Policji w Hope Valley. Dom nie miał być takim miejscem. Dom nigdy nie miał być takim miejscem.
   Aż w końcu… aż w końcu, nie zastanawiając się długo, nie szukając daleko, Aurelio znalazłby rozwiązanie. Rozwiązanie, które w jego przepełnionym troską mniemaniu byłoby jedynym racjonalnym, nie ciągnącym za sobą więcej zdrowotnych ryzykowności. Próbowałby namówić Liliana na… na…
   O nie. O nie, nie, nie. To nie mogło tak się skończyć. Nie teraz, kiedy on osobiście planował to wszystko raz na zawsze zakończyć. Przecież ten stan, o którym mowa – och nie, nie nazywajmy rzeczy po imieniu! – był tylko przejściowy. Już niedługo miał stać się tylko niemiłym wspomnieniem, ulotnym momentem słabości, do którego nigdy nie będzie chciał wracać. Raz jeszcze jeden, ostatni i koniec, basta. Tak sobie postanowił. Był tak blisko, tym razem naprawdę.
   A teraz? Wszystko wydawało się zmierzać w zupełnie niewłaściwym kierunku.
   Piętnaście, czternaście, trzynaście, dwanaście… mógł odliczać sekundy, zanim zaniepokojony Asher stanie w progu drzwi. Co wtedy zrobi? Co mu powie? Nie przejmuj się kochanie, to tylko zatrucie? Nie uda się. Ktoś taki jak on nie przyjmie drugi raz byle kitu o nieświeżym produkcie, który Lilian przypadkiem musiał dodać do śniadania. Zbyt czujny był na powtarzane w kółko i w kółko kłamstwa, żeby mógł uznać to za zrządzenie losu, zwykły przypadek. Zbyt skupiony na swojego partnera dobrze, żeby nie zauważyć, że on w ten sposób coś uparcie próbuje przed nim ukryć.
   Spłoszony sierściuch zrezygnował z upartego do tej pory czuwania pod drzwiami, uciekł z dala od wywołanego bezładu, zaszył się w odległym rogu pomieszczenia i nie odrywając wielkich oczysk od sylwetki roztrzęsionego mężczyzny, wodził za nim z uwagą i niemałym przejęciem. Jedenaście, dziesięć, dziewięć, osiem… Lilian miał jeszcze trochę czasu i nie zamierzał go zmarnować. Wstał, wolniej i ostrożniej. Ruszył do drzwi, ujął w palce miedziany kluczyk i przekręcił w prawo. W ten sposób zyska więcej czasu, może zdąży wymyślić jakieś rozwiązanie, a może zdąży się przynajmniej uspokoić, zanim będzie musiał stanąć z Aurelio twarzą w twarz i znów go okłamać.
   — Uspokój się Lilian, uspokój — wyszeptał sam do siebie, odwracając się plecami do drzwi. Przez kilka sekund nie odrywał spojrzenia od bałaganu, który miał przed sobą, po czym wziął głęboki oddech i przetarł dłonią twarz. Musiał się natychmiast ogarnąć i upozorować to na zwykły wypadek, przypadkowe, niezdarne zrzucenie kwiatka. Pochylił się więc, po czym powolutku zaczął wybierać roztrzaskane kawałki doniczki z rozsypanej dookoła, lepkiej i wilgotnej ziemi.
   Na moment zastygł w bezruchu, kiedy dobiegł go znajomy, zmartwiony głos zza drzwi. Coś ściskało go w klatce piersiowej, coś jeszcze innego nie pozwalało wziąć poprawnego oddechu, za każdym razem odrobinę intensywniej, kiedy ten sam głos nieugięcie domagał się odpowiedzi. Handrahan czuł się winny, okropnie winny. Aurelio był dla niego taki dobry, nigdy nie zasłużył sobie na takie traktowanie. A jednak Lilian nie był w stanie wydusić z siebie krótkiego “tak, nie przejmuj się”. Zacisnął szczęki i starając się powstrzymać napływające do oczu łzy, kontynuował.
Ale przecież nie mógł ukrywać się tak wiecznie. Kiedyś musiał wyjść. Choć w tej chwili wolałby chyba nie robić tego nigdy. Na chwilę po prostu przestać istnieć, dopóki to wszystko się nie skończy.
   — Zbiłem doniczkę — oznajmił w progu, jakby żadne z pytań Ashera nigdy do niego nie dotarło, jakby one nigdy na odpowiedź nie czekały i w zasadzie nigdy nawet nie padły. Stał z dłonią wyciągniętą przed siebie, wpatrując się smutno w kilka ubrudzonych odłamków, które udało mu się zebrać. Nie miał odwagi spojrzeć Asherowi w oczy, nie potrafił tego zrobić. Bał się, że to co w nich zobaczy, mogłoby go raz na dobre złamać.
   A przecież był już tak blisko.
BOGATE CV LGBT+ ubieram się u znanych projektantów Mam słabą głowę
mów mi/kontakt
alina/ailean#9415
a
Awatar użytkownika
25 III 1994, Palermo, Włochy. Od dwudziestu pięciu lat na Florydzie. Nieślubne dziecko, wychowany przez matkę Włoszkę – konserwatorkę dzieł sztuki – i ojczyma Amerykanina. Mąż i właściciel trójki kotów.
28
188

Post

   Drzwi od łazienki otworzyły się nagle, niespodziewanie, zatrzymując Aureliona w kolejnych próbach, skazanego na niepowodzenie, dostania się do środka, przerywając w pół słowa – wyjątkowo zmartwionego, przepełnionego wyraźnie słyszalną obawą. Zaciśnięta w pięść dłoń zawisła w powietrzu, uwolniona wreszcie Micia przemknęła pomiędzy ich kostkami, z pośpiechem przedostając się na korytarz, do salonu, gdzie oczekiwało jej powrotu całe, kocie towarzystwo. Mieszkaniem zawładnęła cisza. Cisza, tak niepodobna do niedawnego zamieszania, chaosu i rzucanych nieustannie pytań, na których odpowiedzi nigdy się nie doczekał. Ciężar niepokoju wciąż jednak naciskał nieprzyjemnie na pierś, mamił przyspieszające w lęku serce, przedostając się do żył niczym śmiertelna trucizna.
   Starszy Handrahan wyciągnął przed siebie ręce, łapiąc ubabrane od ziemi dłonie Liliana. Uniósł jeden z kawałków zbitej doniczki, zaraz uniósł również drugi. Nic nie wskazywało jednak na to, by brunetowi stała się szczególna krzywda. Dostrzegł jedynie kilka, brudnych zadrapań, leniwie lejącą się z niewielkiej rany krew. Poza tym wszystko było w porządku. Lilianowi nic się nie stało.
   — Wystraszyłeś mnie — przyznał po chwili, podnosząc wreszcie spojrzenie na twarz małżonka. Zgarnął pozostałe odłamki doniczki w swoje dłonie, decydując się samemu donieść je do kosza. Usta blondyna ułożyły się w nieśmiałym uśmiechu. — Nie rób tak więcej. No, chyba że chcesz, żebym któregoś dnia zszedł na zawał.
   I nim zrobił pierwszy krok w tył, nim wycofał się w stronę kuchni, cały czas dzierżąc w dłoniach pozostałe fragmenty doniczki, zbliżył się do ukochanego, w geście powitania składając na jego wyjątkowo wyziębłym i bladym policzku, krótki pocałunek. Lilian stał jednak uparcie w bezruchu, jego wyraz twarzy wciąż obojętny. Coś musi być na rzeczy, pomyślał Asher, niechętnie odsuwając się od swojego partnera. Coś, o czym najwyraźniej nie chce mi powiedzieć.
   — Chodź, założę ci plasterek.
   Krakers, zauważywszy zbliżających się w jego stronę właścicieli, zeskoczył zwinnie z kuchennego blatu, niby nigdy nic, pozostawiając w spokoju okruszki słodyczy, którymi ów blat niechcący został pościelony. Ciche miauknięcie wydostało się z kociej gardzieli, zastąpione zaraz nieustającym, głębokim mruczeniem, a szylkretowy, giętki ogon otarł się leciutko o drewniane nóżki pobliskiego stołka. Zielone oko wylądowało na sylwecie blondyna, który – sprawnie przedostając się do kuchni – zbliżył się do stojącego pod oknem kosza. Otworzył plastikową pokrywę, resztki doniczki zrzucił na dno czarnego worka. Po pokoju rozniósł się nieprzyjemny trzask obijających się o polimer kawałków gliny.
   — Dzisiaj wróciłeś… wcześniej. — Cichy, wydostający się spomiędzy lilianowych ust, szept rozniósł się po pokoju, gdy ten zdołał wreszcie wygodnie usadowić się na kanapie. Asher odwrócił spojrzenie w stronę młodszego mężczyzny, przerywając poszukiwania domowej apteczki. Kolejna fala niepokoju przedostała się do umysłu policjanta, burząc jakiekolwiek resztki stawianych przez Handrahana wałów obronnych, murów płonnej nadziei.
   — Tak — przyznał krótko, otwierając drzwiczki kolejnej z szafek. — Nie mieliśmy dzisiaj dużo roboty, Murillo pozwolił mi szybciej wyjść z pracy. Komendant nic o tym nie wie, więc mam nadzieję, że jednak jeśli miałby się jakimś sposobem dowiedzieć, Sebastian będzie mnie krył. Myślałem też, że skoro mam wreszcie wolny wieczór, moglibyśmy wybrać się dzisiaj na wspólną kolację, co? Słyszałem, że przy main square otworzyła się nowa, fajna knajpa, zawsze moglibyśmy tam zajrzeć. Albo zwykły spacer? Pogoda dopisuje.
   Asher zamilkł na moment, oczekując jakiejkolwiek Liliana reakcji. Westchnął ciężko, gdy ta nie nadeszła.
   — Ale jeśli nie masz ochoty nigdzie wychodzić, możemy zostać w domu. Wspólny seans wieczorem? Wybierzesz film, a ja zrobię nam focaccię i caponatę, co ty na to? — Na jego słowa nieśmiałym miauknięcie odpowiedziała jedynie Micia, zbliżywszy się wcześniej do nogi Liliana, by teraz, w wiszącym w powietrzu napięciu, zapewnić brunetowi choć odrobiny bliskości. Trzymając w dłoniach przezroczyste pudełeczko, Asher skierował się w ich stronę, usadawiając się ostatecznie przy boku ukochanego.
   — Myślałem, że się ucieszysz — odparł, już nieco ciszej, wyciągając z apteczki małą buteleczkę wody utlenionej. — Że wcześniej wróciłem.
   Uniósł spojrzenie, zatrzymując błękitne ślepka na tych lilianowych, niespodziewanie smutnych, wciąż gdzieś odległych i nieobecnych w tym jednym, ich wspólnym momencie, zupełnie jakby rzeczywistość okazała się zbyt ciężką do zniesienia, by poświęcać jej dłużej uwagę; jakby do reszty dał się ponieść myślom, ich mamiącym obrazom, kłamliwym scenariuszom. Asher ściągnął w zmartwieniu brwi, odkładając na moment przygotowywany opatrunek i pozwolił bladej dłoni powędrować na drobną rączkę Liliana, masując paluszkami oziębłą skórę. Okropny ból ponownie znalazł drogę do zafrasowanego serducha.
   — Widzę, że coś jest nie tak i bardzo mnie to martwi — zaczął, wciąż próbując złapać wzrokiem spojrzenie swojego małżonka. — Nie chcę cię do niczego zmuszać, jeśli uważasz, że nie masz ochoty mi o tym mówić – w porządku. Ale może mógłbym jednak jakoś pomóc, mógłbym… coś zrobić. Cokolwiek się stało, nie chcę, byś musiał mierzyć się z tym sam. Zawsze jestem i będę tu dla ciebie, rozumiesz?
   W pokoju raz jeszcze nastała nieprzyjemna, głucha cisza.
BOGATE CV LGBT+ CO RANEK WSKAKUJĘ DO OCEANU - BAYSIDE EMERGENCY SERVICES
mów mi/kontakt
nowalijka#0384
a
Awatar użytkownika
26
185

Post

   Lilian nie czuł się najlepiej. Resztki pochłoniętych w szale słodkości wciąż wykręcały mu żołądek; gulą gęstej, gorzkiej śliny podchodziły pod grdykę, pragnąc wydostać się organizmu tak szybko, jak się tam znalazły. Milczał rozpaczliwie, starając się oddychać głęboko i ze zniecierpliwieniem wybijanym na drewnianych panelach przez drgającą niespokojnie nogę, wyczekiwał nadejścia momentu, w którym będzie mógł odezwać się bez obawy, że zwymiotuje. Milczał nieubłaganie, omijając wszelkie próby nawiązania z nim kontaktu, zupełnie jakby w tym krótkim czasie zdążył postawić wokół siebie niewidzialną barierę, barierę, która w bezwzględności swojej nie przepuszczała przez siebie niewygodnych pytań oraz domagających się odrobiny uwagi spojrzeń. Sam podobnie się czuł: nie rejestrował większości kierowanych do niego słów, ale rozumiał ich przekaz – Asher odchodził od zmysłów, zamartwiając się o jego, godny pożałowania, stan. Młodszy Handrahan nie odpowiadał spojrzeniem na spojrzenie i tylko gdy ten drugi nie patrzył, krzątając się po kuchni, sięgając do półek i półeczek, ukradkiem rzucał krótkie spojrzenia, zaraz uciekając w obawie, że zostanie przyłapany, zamknięty w pułapce własnych wyrzutów sumienia, a otulony tlącym się w błękitnej tęczówce przejęciem i szczerą troską, wybuchnie głośnym, panicznym płaczem.
   Sekundy mijały, składały się w minuty – tyk tyk, Aurelio czekał, czekał, czekał. Był bardzo cierpliwy, nie naciskał prawie wcale. Lilian miał dużo czasu, żeby pozbierać własne myśli i zastanowić się dobrze nad tym, co chciał powiedzieć. Szukał słów w białych ścianach i w smugach światła przedostających się przez ciemne firany, które tak niecodziennie pozostały zasłonięte od zeszłej nocy, bo od samego rana nie miał ochoty stawać ze słońcem twarzą w twarz. Myśleć tak długo i nie wymyślić nic, co wydawałoby się chociaż w najmniejszym stopniu odpowiednie do sytuacji, w której się znalazł – to było dla niego coś rzadkiego, niemal niespotykanego. Był gadułą, duszą towarzystwa. Odpowiedzi nasuwały się niewymuszenie, popychane do przodu przez instynkt ekstrawertyka. Lubił myśleć o sobie w ten sposób. Być tym, który zawsze wie, co powiedzieć. Tym, którego największą siłą jest to, co ma w gębie oraz jak potrafi to wykorzystać.

   Kiedy dziennikarz pyta czy wszystko w porządku, uśmiechasz się szeroko w i odpowiadasz “jak nigdy” – nie dając po sobie poznać, że właśnie przeżywasz jeden z najcięższych dni w swoim życiu. Ale co robisz, gdy tego samego dnia i to samo pytanie zadaje ci najważniejsza osoba w twoim życiu, a zamiast padających na nasze twarze świateł reflektorów otacza was tylko zacisze waszego wspólnego mieszkania?
   Czy nadal będziesz udawał, że jesteś niezawodny? Jak długo jesteś jeszcze tak w stanie wytrzymać?
   Naprawdę jesteś gotów w kółko odgrywać tę rolę nawet przed własnym mężem? Zdajesz sobie sprawę, że po prostu go okłamujesz?


   Wielka, wielka pustka i wielkie, wielkie nic.

   “W zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej woli, aż do końca życia”. Przysięgałeś. On też przysięgał. A więc dlaczego teraz mu to uniemożliwiasz?

   Rozczarowanie zaatakowało z pełną siłą, wgryzło się w serce ostrymi zębiskami, rozprowadzając po żyłach żrącą truciznę poczucia winy i żalu. Przytłoczony ciężarem tych uczuć, Lilian po raz kolejny uciekł od czułego dotyku małżonka, położył dłonie na własnych kolanach i zacisnął w pięści tak mocno, że pojaśniały mu knykcie. Wziął głęboki oddech, jeden i drugi – ukłucie w klatce piersiowej zelżało na tyle, na ile mogło zelżeć spowodowane myślą, że musi wziąć się w garść. Dla Ashera.
   Wystarczyło, że uniósł spojrzenie. Błękity już tam na czekały, mógł w nich zobaczyć niepokój i bezgraniczną miłość. Mógł zobaczyć błaganie o współpracę, zmęczenie i głęboki, głęboki smutek. A w samym centrum: siebie samego, siebie i własne odbicie.
   — Oczywiście, że się cieszę. Tak bardzo, bardzo się cieszę. Ostatnio ciągle się mijamy – ty spędzasz więcej czasu na komisariacie, a ja na zapleczach wybiegów. Nie marzę o niczym więcej, niż spędzić ten wieczór z tobą, ale jeśli naprawdę nie masz nic przeciwko, wolałbym zostać w domu i przeleżeć całą noc na kanapie, oglądając filmy. Nie czuję się dzisiaj wyjściowo, mam okropne wory pod oczami i jeszcze się nie kąpałem. Co powiesz na to, żeby nalać gorącej wody po brzegi i wskoczyć do wanny razem? — chciał powiedzieć, nie był w stanie.
   Oczy piekły, zachodząc się łzami. Usta zadrżały w obawie, że nie będą w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku nigdy, a on sam utknie w tym dramatycznym stanie marazmu już do końca życia. Musiał coś zrobić, cokolwiek.
   — Ja… ja nie… — wydukał w końcu z widocznym trudem i natychmiast pożałował, wykrzywiając usta w grymasie zniesmaczenia. — Ja nie dam rady, przepraszam.
   Zerwał się z kanapy i zatkał usta dłonią. W niezgrabnym pośpiechu przewlókł się przez salon, przez korytarz, w kierunku pożądanego pomieszczenia. Łazienka. Drzwi – otworzyć. Spuszczoną deskę toalety – podnieść. Włosy – przytrzymać, żeby nie przeszkadzały. Tym razem nie trzeba było niczego wywoływać. Odruch wymiotny szarpnął wątłym ciałem, podporządkował je sobie i on poddał się mu w taki sam sposób, jak poddawał się zawsze.
   Nie było ulgi. Było zmęczenie i bezsilność.
   Znów to robił. Odcinał się od rzeczywistości, jakby przestał być jej częścią, a ona chętnie go z siebie wykluczała. Nie reagował na obecność Ashera – a przecież on tam był, najpierw stał w progu drzwi, później podszedł bliżej, chyba położył dłoń na jego plecach i chyba coś mówił, ale Lilian nie słuchał, co. Wciąż na klęczkach odsunął się tylko na stosowną odległość od toalety, ślepo wpatrzony w kwadratowe płytki, odruchowo sięgnął zwiotczałą dłonią do spłuczki i odruchowo za nią pociągnął. Odruchowo, tak, jak zawsze.
   Nie miał siły istnieć, istnienie wydawało się zbyt ciężkie. To nie tak miało wyglądać, nie tak miało się skończyć i nie tak miało się zacząć. Nie miał siły wstać, więc opadł tyłkiem na podłogę, oparł się plecami o ścianę. Nie miał siły spojrzeć Asherowi w oczy, więc spuścił głowę, trzykrotnie uderzył otwartą dłonią o własne czoło. Nie miał, nie miał, nie miał siły na nic.
   Wybuchnął spazmatycznym płaczem.
BOGATE CV LGBT+ ubieram się u znanych projektantów Mam słabą głowę
mów mi/kontakt
alina/ailean#9415
Zablokowany