Ten cały wypad na obrzeża miasta nie był najlepszym pomysłem, Ines czuła to w kościach. Nie potrafiła jeździć konno i jednym koniem, na którym jeździła był koń Cèsara. Mimo to, jakoś podłapała koncept Jareda i wcale nie trzeba było długo jej przekonywać do czegoś, czego nigdy nie robiła. Villedzie zdecydowanie nie można ująć spontaniczności, pewnie dlatego świetnie spisywała się w roli kumpla. I to prawda, że miała w sobie jakiś męski pierwiastek - potrafiła wypić więcej niż niejeden facet, lubiła oglądać futbol w telewizji i nie przejmowała się zanadto swoim wyglądem, bo zawsze wyglądała po prostu naturalnie i dobrze. Jasne, uwielbiała chodzić w sukienkach, bo wiadomo, jednak strojnisia, ale wskakiwanie w kieckę i paradowanie w niej na farmie pełnej koni, które miała ujeżdżać, nie wchodziło w grę. Po pierwsze, szkoda sukienki, a po drugie - nie będzie przecież świecić tyłkiem przed całym światem, nawet jeśli świat byłby jej za to dozgonnie wdzięczny.
- Przyznaj w końcu, że w dzieciństwie uprawiałeś jeździectwo i pewnie masz od zajebania trofeów, a przyjazd tutaj jest tylko po to, żeby mnie ośmieszyć - zadziornie sprzedała ziomkowi kuksańca w bok. Jared był dobrym facetem, znali się jeszcze z liceum, kiedy to uratował ją przed zalotami niechcianego typka. Później umawiali się przez krótki czas, ale ostatecznie ich drogi na poziomie romantycznej relacji gdzieś się rozminęły, ale to nie przeszkodziło im pozostać dobrymi przyjaciółmi. Zresztą Ines miała to do siebie, że utrzymywała kontakt ze swoimi byłymi, o ile byli w porządku. A zdarzało się, że wpadała w toksyczne związki, z których potem ciężko było jej się wyplątać.
Wysiadła z samochodu Dawsona (zakładając, że przyjechali jego furką, bo Cyganka śmiga tylko na rowerze) i rozejrzała się dookoła. No ładnie, ładnie. Nie mogła powiedzieć, że nie. Kątem oka zerknęła za Jareda; wyglądał nieco bardziej entuzjastycznie, jakby serio był zadowolony ze swojego pomysłu, aż Ines miała ochotę rzucić w jego kierunku coś w stylu: tylko się nie zesraj.
Jared Dawson