Everette Lansbury
Nigdy nie pomyślałby, że przyjeżdżając, żeby odebrać z pracy bratanicę spotka kogoś, kogo nie widział od czasów w akademii..., Everette Lansbury; byli przyjaciółmi..., od kiedy Joseph pamiętał i kiedy mężczyzna zniknął..., zerwał z wszystkimi kontakt, Warren nie wiedział, co myśleć... A potem? Potem Magnolia powiedziała o ciąży i musiał nauczyć się dzielić czas między służbę i dom, w którym miał więcej obowiązków niż z najgorszymi śledztwami.
W dzieciństwie Warren i Lansbury byli..., nierozłączni; nigdy nie pytał dlaczego Joseph nie ma rodziców i dlaczego mieszka i wychowują jego i jego rodzeństwo dziadkowie, którzy przyjaźnili się z rodzicami Everette’a. Nie pytał dlaczego Joseph nie chce mówić o Tampie; raz zapytał i nigdy więcej nie wrócił temat „miejsca, z którego przyjechał Warren”. Tak samo było w szkole i tak samo było w akademii; czas spędzali w większości razem..., na zajęciach i, w wolnych chwilach, których nie mieli wiele — byli ambitni i jeden drugiego gonił, a kiedy trzeba by..., ciągnął w górę. Podwyższając coraz zachłanniej poprzeczkę, cieszyli się z tego... zmęczeni nie mogli złapać tchu, uśmiechali się do siebie i potakiwali skinieniem głów. Byli przyjaciółmi..., prawdziwymi przyjaciółmi...
Widzieli się i spotkali dwa razy od dnia, w którym wpadli na siebie przypadkiem w miejscu jego i Logan pracy. Joseph opowiadał o byłej żonie, którą pochował, ale najwięcej mówił o córce i kobiecie, z którą zetknął Warrena przypadek taki, jak ten, który nakierował na siebie mężczyzn; jej pojawienie się sprawiło, że skończył bezsensowny romans bez przyszłości, w który wplątał się w pracy i zmieniał się, co nawet Everette widział. Sam mówił mniej; tak było, a Warren doceniał, że w ogóle mówił...
Dzisiaj wieczorem umówili się na kolejny wypad..., tym razem do Robbie’s, jeśli chcieliby zjeść coś więcej niż orzeszki i paluszki — Joseph wątpił, żeby przełknął cokolwiek, ale w ostatnim czasie nie poznawał sam siebie... Grace zmieniała go powoli i..., skutecznie; nie wyobrażał sobie, że miałby nie zjeść chociaż kilku łyżek kleiku albo kaszy manny przed wyjściem do pracy...
Siedział na wysokim barowym stołku i bawił się podkładką pod piwo; był wcześniej kilkanaście minut. Zajął miejsca z boku; będą widzieli całe wnętrze..., wchodzących i wychodzących, a za plecami mieliby tylko ścianę, na której wisiały obrazki i zdjęcia. Upił łyk, kiedy zobaczył Lansbury’ego; nie zmienił się wiele..., tylko wąsy.
– No co tam? – Wyciągnął na powitanie rękę i kiwnął głową, żeby Everette usiadł. – Zamówiłem ci Cigar City
a
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
| 013 |
Joseph Warren
Czas uciekał mu między palcami o wiele za szybko. Mógłby przysiąc, że od jego przygody w akademii nie minęło więcej niż dwa, może trzy lata, a kilka mrugnięć powiek temu, był jeszcze zupełnie innym człowiekiem. Nadal miał Nicole u swojego boku, jego rodzeństwo było jeszcze biegającymi dookoła dzieciakami, Joseph przekomarzał się z nim o kolejne kwestie związane z egzaminami, a sama kariera Everetta w policji, nadal stała jeszcze przed nim otworem. To wszystko, a zarazem niemal nic co z tego pozostało, sprawiało że Lansbury bardziej niż kiedykolwiek czuł się mocno nieprzygotowany na dorosłość. I chociaż jego wiek powinien był wskazywać, że ten poziom osiągnął już dawno, zdawało się że brunet cały czas stawiał jeszcze niepewne kroki po tym nowym, nieznanym jeszcze gruncie.
Skłamałby gdyby powiedział, że nagłe spotkanie dawnego przyjaciela w rezerwacie, przynajmniej częściowo nie przyciągnęło do niego całej gamy wspomnień. Jak w jakimś niskobudżetowym filmie, dosłownie w przeciągu kilku sekund mózg Lansbury'ego przeklatkował mu pokrótce cały film ich wspólnych przeżyć. Tych w akademii, jak i poza nią, które nawet przez moment nie wydawały się wówczas ich przyszłą życiową zgubą. Nie oznaczało to jednak, że odnowienie kontaktu z Josephem, było dla Everetta czymś niechcianym. Wręcz przeciwnie - cieszył się jak głupi. Nawet jeśli czas ich nie oszczędzał, a na twarzach ich obu pojawiły się już pierwsze solidne zmarszczki, wiedział czysto intuicyjnie, że to właśnie Warren był jedną z tych osób, których potrzebował w swoim życiu bez względu na okoliczności. Tym samym, kiedy na tapetę weszło ich kolejne spotkanie, tym razem w Robbie's, nawet nie zastanawiał się nad jakimkolwiek wymiganiem, które miał już poniekąd we krwi. Jedyne co zrobił to przytaknął, bez zbędnych zupełnie myśli transportując się na umówione miejsce zaledwie dwie minuty przed czasem.
- Cześć. - skinął głową do kumpla, witając się z nim mocnym, acz krótkim uściskiem dłoni. - Dbasz o mnie lepiej niż moja własna matka - uśmiechnął się odruchowo, zajmując miejsce i pozwalając sobie na rozejrzenie się po całym lokalu. - To miejsce kiedykolwiek w ogóle śpi? Mam wrażenie, że nie ma żadnej sensownej godziny, żeby nie było tutaj tylu ludzi. - skinął lekko głową, wzrok na moment kierując prosto w sporą grupę ludzi dobijających się do baru. Było to jednak tylko chwilowe oderwanie uwagi od mężczyzny, na którego błękitne tęczówki Everetta po chwili znów się skierowały. - Ciężki dzień w pracy?
mów mi/kontakt
hunny bunny
a
Everette Lansbury
Uśmiechnął się.
– Zawsze... – odpowiedział i puścił Lansbury’emu oko; od kiedy na powiece pojawiła ciągnąca się do skroni blizna, kiedy puszczał oko, wyglądał tak, jak zamykałby na raz powieki — nie przejmował się tym..., nie musiał w towarzystwie przyjaciela, a przy Grace przyzwyczajał się powoli, bo powoli, ale jednak..., że kobiecie nie przeszkadza to jak wygląda.
Sięgnął do kieszeni po paczkę czerwonych Marlboro i wyciągnąwszy jednego, odłożył ją na bar i odwrócił w stronę mężczyzny; jeśli miałby ochotę, mógł się częstować — wiedział, że palił. W akademii wypalili..., dużo za dużo fajek. Odpalił i obracając w chudych palcach zapalniczkę, zaciągnął się kilka razy.
Rozejrzał się; ludzi nie ubywało..., przeciwnie... Co kilka minut wchodzili kolejni i jeśli nie dosiadali się do kogoś, kogo znali, wychodzili na zewnątrz do stolików wspólnych z sąsiednimi barami.
– Nie..., chyba nie... – Wypuścił dym nosem, nie wyjmując papierosa nawet na chwilę z zaciśniętych warg. – W Jimmy’s nie jest lepiej..., co prawda ostatni raz byłem tam w maju i wiemy już, że skończyło się tak, jak się skończyło... – zaśmiał się; zdążył opowiedzieć Everette’owi o okolicznościach spotkania Grace Blackbird. – ..., i nie było gdzie się wcisnąć. Jak kapela zaczęła grać, to przy barze się przerzedziło, ale..., na chwilę... – Nie wychodził często; wcześniej nie miał czasu ze względu na pracę, a teraz... Teraz..., i tym bardziej teraz, wolał czas spędzać z Grace albo tak, jak dzisiaj, z Everettem.
– Tutaj jest trochę więcej, bo mogą zjeść..., nie rozumiem tego, ale wiesz, że ja i jedzenie niekoniecznie się lubimy – zaśmiał się szczekliwie. Wyjął w końcu z ust papierosa i strzepnął popiół do popielniczki, którą podstawiła pod nos gościom barmanka. Joseph popatrzył na nią, a potem wpatrzył się w Lansbury’ego i kiedy odeszła od nich, uśmiechając się do siebie, powiedział:
– Wpadłeś jej w oko – zauważył i sięgnął po butelkę Bone Valley z tego samego browaru. Pociągnął i westchnąwszy, popatrzył na Everette’a; nie wiedział czy powiedzieć wszystko od razu? Pokiwał głową w takt muzyki i w końcu, uśmiechając się, odpowiedział:
– W pracy jak w pracy..., od poniedziałku oficjalnie będę szefem wydziału zabójstw. – Popatrzył na przyjaciela. – Nie, nie gratuluj..., to będzie orka..., ale jest coś, co możemy opić... Będę... – przerwał i..., nie mógł sam w to uwierzyć. — Będę ojcem... Nie spodziewałem się i proszę.
Uśmiechnął się.
– Zawsze... – odpowiedział i puścił Lansbury’emu oko; od kiedy na powiece pojawiła ciągnąca się do skroni blizna, kiedy puszczał oko, wyglądał tak, jak zamykałby na raz powieki — nie przejmował się tym..., nie musiał w towarzystwie przyjaciela, a przy Grace przyzwyczajał się powoli, bo powoli, ale jednak..., że kobiecie nie przeszkadza to jak wygląda.
Sięgnął do kieszeni po paczkę czerwonych Marlboro i wyciągnąwszy jednego, odłożył ją na bar i odwrócił w stronę mężczyzny; jeśli miałby ochotę, mógł się częstować — wiedział, że palił. W akademii wypalili..., dużo za dużo fajek. Odpalił i obracając w chudych palcach zapalniczkę, zaciągnął się kilka razy.
Rozejrzał się; ludzi nie ubywało..., przeciwnie... Co kilka minut wchodzili kolejni i jeśli nie dosiadali się do kogoś, kogo znali, wychodzili na zewnątrz do stolików wspólnych z sąsiednimi barami.
– Nie..., chyba nie... – Wypuścił dym nosem, nie wyjmując papierosa nawet na chwilę z zaciśniętych warg. – W Jimmy’s nie jest lepiej..., co prawda ostatni raz byłem tam w maju i wiemy już, że skończyło się tak, jak się skończyło... – zaśmiał się; zdążył opowiedzieć Everette’owi o okolicznościach spotkania Grace Blackbird. – ..., i nie było gdzie się wcisnąć. Jak kapela zaczęła grać, to przy barze się przerzedziło, ale..., na chwilę... – Nie wychodził często; wcześniej nie miał czasu ze względu na pracę, a teraz... Teraz..., i tym bardziej teraz, wolał czas spędzać z Grace albo tak, jak dzisiaj, z Everettem.
– Tutaj jest trochę więcej, bo mogą zjeść..., nie rozumiem tego, ale wiesz, że ja i jedzenie niekoniecznie się lubimy – zaśmiał się szczekliwie. Wyjął w końcu z ust papierosa i strzepnął popiół do popielniczki, którą podstawiła pod nos gościom barmanka. Joseph popatrzył na nią, a potem wpatrzył się w Lansbury’ego i kiedy odeszła od nich, uśmiechając się do siebie, powiedział:
– Wpadłeś jej w oko – zauważył i sięgnął po butelkę Bone Valley z tego samego browaru. Pociągnął i westchnąwszy, popatrzył na Everette’a; nie wiedział czy powiedzieć wszystko od razu? Pokiwał głową w takt muzyki i w końcu, uśmiechając się, odpowiedział:
– W pracy jak w pracy..., od poniedziałku oficjalnie będę szefem wydziału zabójstw. – Popatrzył na przyjaciela. – Nie, nie gratuluj..., to będzie orka..., ale jest coś, co możemy opić... Będę... – przerwał i..., nie mógł sam w to uwierzyć. — Będę ojcem... Nie spodziewałem się i proszę.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Zaśmiał się, kręcąc przy tym nieznacznie głową. Nie było sensu się oszukiwać - naprawdę lubił spędzać czas w towarzystwie Josepha i to nawet mimo tego, że niekiedy przynosiło mu to całą masę wspomnień, które niestety nie zawsze były jednoznacznie pozytywne. To co było jednak niebywałym plusem w ich relacji, to że żadnym uszczerbkiem psychicznym, tak naprawdę w przypadku Everetta nigdy nie skrywała się wyrazista twarz Warrena. Wręcz przeciwnie. Chociaż odgrywał ważną rolę w jego życiu, zwłaszcza w momencie kiedy wszystkie jego marzenia legły w gruzach, to właśnie ta doskonale znana facjata sprawiała, że Lansbury nie tracił jeszcze całkowitej wiary w ludzi. Nawet mimo tego, że na długi czas ich kontakt został mocno zerwany.
Skinął głową, sięgając po papierosa z paczki mężczyzny, sam gotowy przy następnej okazji wyciągnąć i swoją. Obaj chyba na przestrzeni lat nauczyli się już funkcjonować tak, aby współdzielenie tak prostych rzeczy nie było dla nich problemem. I całe szczęście,
- Kiedy to się stało, że zacząłeś mieć bardziej bujne życie towarzyskie ode mnie? - zaśmiał się, wiedząc jak absurdalnie to wszystko brzmiało. Zarówno Joseph, jak i sam Ever nie byli jakimiś szalenie częstymi uczestnikami wszelakiej maści spotkań towarzyskich, z czego niewątpliwie obaj zdawali sobie sprawę. Z nich dwóch, jednak niezaprzeczalnie to właśnie 39-latek, obecnie plasował się na wyższym poziomie w kontaktach międzyludzkich, chociażby przez fakt że miał dzięki temu do kogo wracać po ciężkim dniu na mieście. - Nie dziwię się. Umówmy się, w tym mieście nie ma zbyt wielu fajnych miejsc do posiedzenia wieczorem ze znajomymi, więc to całkiem sensowne, że obierają sobie za cel dwie najlepsze miejscówki. Jakbym miał jeszcze jakichś znajomych, pewnie robiłbym to samo. - dodał nadal wyraźnie żartobliwie. Grunt, to śmiać się z własnych ułomności, prawda? Zwłaszcza, że Lansbury zdawał sobie coraz to bardziej rozumieć ich bezsensowność.
- Nadal ograniczasz się do minimum? - zmarszczył brwi, przez dłuższy moment obserwując mężczyznę i to na tyle, że dopiero ze sporym opóźnieniem zorientował się co do obecności barmanki. Zupełnie, jakby starość powoli odbierała mu już wszelkie samcze instynkty. - Komu? - jego wzrok odruchowo powędrował w kierunku kobiety, a raczej na jej plecy, które pozwolił sobie pospiesznie przeskanować spojrzeniem. - Przestań. - machnął ręką. - Po prostu widziała jak bezczelnie wyciągam od siebie papierosy i zastanawiała się, czy powinna już interweniować. - uśmiechnął się, wtykając sobie papierosa do ust i podpalając go szybkim ruchem nadgarstka. Nie w głowie mu były aktualnie jakiekolwiek romanse, nawet jeśli pupa ów barmanki mogła kumulować zupełnie odmienne myśli.
Pokiwał głową z uznaniem nad awansem przyjaciela, zawieszając się dopiero wraz z kolejnym i o wiele ważniejszym newsem. - Żartujesz? - otworzył szerzej oczy, nawet nie próbując zamaskować ani zaskoczenia, ani tym bardziej uśmiechu który bezceremonialnie zaczął wkradać mu się na usta. - Gratuluję! Jednego i drugiego, ale rola ojca? Stary... - wypuścił z ust powietrze. - Czyli rozumiem, że wizyta w Jimmy's przyniosła więcej dobrego niż się spodziewałem?
Joseph Warren
Skinął głową, sięgając po papierosa z paczki mężczyzny, sam gotowy przy następnej okazji wyciągnąć i swoją. Obaj chyba na przestrzeni lat nauczyli się już funkcjonować tak, aby współdzielenie tak prostych rzeczy nie było dla nich problemem. I całe szczęście,
- Kiedy to się stało, że zacząłeś mieć bardziej bujne życie towarzyskie ode mnie? - zaśmiał się, wiedząc jak absurdalnie to wszystko brzmiało. Zarówno Joseph, jak i sam Ever nie byli jakimiś szalenie częstymi uczestnikami wszelakiej maści spotkań towarzyskich, z czego niewątpliwie obaj zdawali sobie sprawę. Z nich dwóch, jednak niezaprzeczalnie to właśnie 39-latek, obecnie plasował się na wyższym poziomie w kontaktach międzyludzkich, chociażby przez fakt że miał dzięki temu do kogo wracać po ciężkim dniu na mieście. - Nie dziwię się. Umówmy się, w tym mieście nie ma zbyt wielu fajnych miejsc do posiedzenia wieczorem ze znajomymi, więc to całkiem sensowne, że obierają sobie za cel dwie najlepsze miejscówki. Jakbym miał jeszcze jakichś znajomych, pewnie robiłbym to samo. - dodał nadal wyraźnie żartobliwie. Grunt, to śmiać się z własnych ułomności, prawda? Zwłaszcza, że Lansbury zdawał sobie coraz to bardziej rozumieć ich bezsensowność.
- Nadal ograniczasz się do minimum? - zmarszczył brwi, przez dłuższy moment obserwując mężczyznę i to na tyle, że dopiero ze sporym opóźnieniem zorientował się co do obecności barmanki. Zupełnie, jakby starość powoli odbierała mu już wszelkie samcze instynkty. - Komu? - jego wzrok odruchowo powędrował w kierunku kobiety, a raczej na jej plecy, które pozwolił sobie pospiesznie przeskanować spojrzeniem. - Przestań. - machnął ręką. - Po prostu widziała jak bezczelnie wyciągam od siebie papierosy i zastanawiała się, czy powinna już interweniować. - uśmiechnął się, wtykając sobie papierosa do ust i podpalając go szybkim ruchem nadgarstka. Nie w głowie mu były aktualnie jakiekolwiek romanse, nawet jeśli pupa ów barmanki mogła kumulować zupełnie odmienne myśli.
Pokiwał głową z uznaniem nad awansem przyjaciela, zawieszając się dopiero wraz z kolejnym i o wiele ważniejszym newsem. - Żartujesz? - otworzył szerzej oczy, nawet nie próbując zamaskować ani zaskoczenia, ani tym bardziej uśmiechu który bezceremonialnie zaczął wkradać mu się na usta. - Gratuluję! Jednego i drugiego, ale rola ojca? Stary... - wypuścił z ust powietrze. - Czyli rozumiem, że wizyta w Jimmy's przyniosła więcej dobrego niż się spodziewałem?
Joseph Warren
mów mi/kontakt
hunny bunny
a
Everette Lansbury
Spojrzał na Everette’a; naprawdę nie widział czy nie chciał widzieć, że może wzbudzać, mimo czasu upływającego niezatrzymanie i..., nieubłaganie, przynajmniej, jeśli nie więcej jak zainteresowanie w kobietach i to często o wiele młodszych od Everette’a.
Znali się na wylot, mimo że Lansbury wiedział mało o przeszłości Josepha, który widział, bardzo wyraźnie widział, że dzieje się w życiu przyjaciela coś, co nie pozwala mu się uspokoić i zebrać myśli; nie chciał niczego wyciągać na siłę — wiedział, że jeśli będzie chciał powiedzieć to prędzej czy później sam zacznie ten temat..., mógł go zachęcić, ale nigdy nie naciskać.
– Nie wiem – odpowiedział, zaciągając się dymem, który częściej wypuszczał nosem..., nie zmienił się pod tym względem. – Nie mam pojęcia, ale masz rację. Wizyta w Jimmy’s właściwie zmieniła wszystko w moim życiu na lepsze..., na najlepsze. Nie jest bez wad..., nie byłaby człowiekiem. Z resztą... – przerwał i wpatrując się Lansbury’ego, pociągnął łyk i uśmiechając się do siebie trochę jak łajdak, dopowiedział, łapiąc się na tym, że nie może przegapić zmian w minie przyjaciela – ..., zdążyłeś się z nią poznać. Okoliczności nie były sprzyjające co prawda, ale... – Widział w coraz mocniej zwężających się źrenicach Everette’a zdezorientowanie i..., zdenerwowanie?... Wyglądał przez chwilę tak, jak chciałby spytać o coś... O coś, co nie chciał przejść przez zaciśniętą krtań i wydostać się mu z ust.
– Była, a nawet z tobą rozmawiała – pociągnął łyk i kolejny; nie chciał trzymać go w tym napięciu. – Grace zbierała z..., aligatorium?... Właśnie, nie ma chyba nazwy na wybieg aligatorów? Wracając do okoliczności... Mieliście trupa, pamiętasz? Twoi podopieczni zdążyli popróbować czy był „dobry”. – Obracał w dłoniach zapalniczkę, w którą wpatrywał się chwilę. Zaciągnął się, kończąc papierosa, którego zgasił w popielniczce i bez zastanowienia sięgnął po kolejnego. Zamyślił się na moment i kiedy usłyszał pytanie Everette’a, uśmiechnął się przymykając oczy.
– Nie uwierzysz... Zjadam śniadanie..., codziennie... Nie wmusza nic w mnie tak, jak... – przerwał; nie chciał wracać do tego, co było i..., było bez sensu. Upił łyk o wiele większy od poprzednich i chwilę bawił się, skubiąc część z filtrem papierosa, żeby w końcu wpatrzyć się w przyjaciela.
– Czekam na komendzie aż zaczną się plotki i, kiedy będzie pieprzenie o romansie. Dzięki – wyciągnął i uścisnął Lansbury’emu rękę – ..., i dzięki, że nie dołączyłeś do tych wszystkich powtarzających, że to „nieetyczne”. „Nieetyczne” to było to, co działo się wcześniej... – Oparł się o bar i zajrzał za barmanką; była zajęta gośćmi, którzy składali większe zamówienie — zaczekają.
– A ty? I ta tajemnicza przyjaciółka? Dalej jecie i opowiadacie o pracy? Powiedz, że wykluwa się coś, co może dawać nadzieję na... – przerwał. Everette nie mówił wiele..., więc kiedy wspomniał o spotkaniach z kobietą, Joseph zarejestrował to i zapamiętał; nie chciał wypytywać, ale nie chciał też, żeby był sam — nie służył Lansbuiry’emu ten..., stan. Przyglądał się przyjacielowi i widział już, że musiało się wydarzyć coś, co nie dawało mu spokoju. No... Ever, pomyślał i wypuścił dym tak, jak chciałby przesłonić i odgrodzić się od innych, zapewniając przyjacielowi więcej..., przestrzeni?...
Spojrzał na Everette’a; naprawdę nie widział czy nie chciał widzieć, że może wzbudzać, mimo czasu upływającego niezatrzymanie i..., nieubłaganie, przynajmniej, jeśli nie więcej jak zainteresowanie w kobietach i to często o wiele młodszych od Everette’a.
Znali się na wylot, mimo że Lansbury wiedział mało o przeszłości Josepha, który widział, bardzo wyraźnie widział, że dzieje się w życiu przyjaciela coś, co nie pozwala mu się uspokoić i zebrać myśli; nie chciał niczego wyciągać na siłę — wiedział, że jeśli będzie chciał powiedzieć to prędzej czy później sam zacznie ten temat..., mógł go zachęcić, ale nigdy nie naciskać.
– Nie wiem – odpowiedział, zaciągając się dymem, który częściej wypuszczał nosem..., nie zmienił się pod tym względem. – Nie mam pojęcia, ale masz rację. Wizyta w Jimmy’s właściwie zmieniła wszystko w moim życiu na lepsze..., na najlepsze. Nie jest bez wad..., nie byłaby człowiekiem. Z resztą... – przerwał i wpatrując się Lansbury’ego, pociągnął łyk i uśmiechając się do siebie trochę jak łajdak, dopowiedział, łapiąc się na tym, że nie może przegapić zmian w minie przyjaciela – ..., zdążyłeś się z nią poznać. Okoliczności nie były sprzyjające co prawda, ale... – Widział w coraz mocniej zwężających się źrenicach Everette’a zdezorientowanie i..., zdenerwowanie?... Wyglądał przez chwilę tak, jak chciałby spytać o coś... O coś, co nie chciał przejść przez zaciśniętą krtań i wydostać się mu z ust.
– Była, a nawet z tobą rozmawiała – pociągnął łyk i kolejny; nie chciał trzymać go w tym napięciu. – Grace zbierała z..., aligatorium?... Właśnie, nie ma chyba nazwy na wybieg aligatorów? Wracając do okoliczności... Mieliście trupa, pamiętasz? Twoi podopieczni zdążyli popróbować czy był „dobry”. – Obracał w dłoniach zapalniczkę, w którą wpatrywał się chwilę. Zaciągnął się, kończąc papierosa, którego zgasił w popielniczce i bez zastanowienia sięgnął po kolejnego. Zamyślił się na moment i kiedy usłyszał pytanie Everette’a, uśmiechnął się przymykając oczy.
– Nie uwierzysz... Zjadam śniadanie..., codziennie... Nie wmusza nic w mnie tak, jak... – przerwał; nie chciał wracać do tego, co było i..., było bez sensu. Upił łyk o wiele większy od poprzednich i chwilę bawił się, skubiąc część z filtrem papierosa, żeby w końcu wpatrzyć się w przyjaciela.
– Czekam na komendzie aż zaczną się plotki i, kiedy będzie pieprzenie o romansie. Dzięki – wyciągnął i uścisnął Lansbury’emu rękę – ..., i dzięki, że nie dołączyłeś do tych wszystkich powtarzających, że to „nieetyczne”. „Nieetyczne” to było to, co działo się wcześniej... – Oparł się o bar i zajrzał za barmanką; była zajęta gośćmi, którzy składali większe zamówienie — zaczekają.
– A ty? I ta tajemnicza przyjaciółka? Dalej jecie i opowiadacie o pracy? Powiedz, że wykluwa się coś, co może dawać nadzieję na... – przerwał. Everette nie mówił wiele..., więc kiedy wspomniał o spotkaniach z kobietą, Joseph zarejestrował to i zapamiętał; nie chciał wypytywać, ale nie chciał też, żeby był sam — nie służył Lansbuiry’emu ten..., stan. Przyglądał się przyjacielowi i widział już, że musiało się wydarzyć coś, co nie dawało mu spokoju. No... Ever, pomyślał i wypuścił dym tak, jak chciałby przesłonić i odgrodzić się od innych, zapewniając przyjacielowi więcej..., przestrzeni?...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
I właśnie za to najbardziej Everette cenił sobie przyjaźń z Josephem - wiedział kiedy powinien dać mu wystarczająco dużo swobody i kiedy nie wypada wręcz go naciskać. Bo tego, przede wszystkim, Everette naprawdę nie znosił. Uczucie osaczenia i wyciągania od niego rzeczy na które nie był jeszcze gotowy, było prawdopodobnie najgorszym jakiego mógł doświadczyć. I o ile wiedział, że niekiedy takie zachowanie było podyktowane zwyczajną ludzką troską, to i tak wzbudzało w nim niepokój i poczucie, że nie chce znajdować się w takiej pułapce. Nie po tym, jak za wszelką cenę chciał się od uzewnętrzniania odcinać, aby przynajmniej pozornie zachować swój własny wewnętrzny spokój.
Życzył przyjacielowi jak najlepiej, co raczej nie było czymś oryginalnym w jego wykonaniu, ale przede wszystkim było podyktowane naprawdę szczerymi przesłankami. Zresztą, widząc malującą się na twarzy Josepha radość, chyba tylko głupiec nie podzielałby jego radości. - Nie ma ludzi bez wad, Joseph. - stwierdził zgodnie z prawdą i własnymi doświadczeniami. - I to jest w tym wszystkim najlepsze. Nie masz szansy znudzić się czyjąś doskonałością, a jedynie intrygujesz się krok po kroku wszelkimi odchyleniami. - dodał pokrótce, nawet nie biorąc pod uwagę, że mógłby się co do tego mylić. Był dorosłym facetem, ale przede wszystkim człowiekiem z małym bagażem doświadczeń, które pokazywały mu że odkrywanie czyichś wad niekiedy potrafi być o wiele bardziej ciekawe, niż przyzwyczajanie się do pozornej nieomylności. Zmarszczył wyraźnie brwi, słuchając kwestii własnego spotkania z kobietą, która zawojowała światem Warrena i dopiero z niemałym opóźnieniem udało mu się skojarzyć co dokładnie miał na myśli. - Ahh, ta brudna sprawa z ciałem. - pokręcił nieprzyjemnie głową, wykrzywiając usta na samo wspomnienie dosyć nieprzyjemnego widoku rozczłonkowanego ciała. - A więc to była ona? - uniósł wyraźnie brwi. - Jest dosyć... - zawahał się przez moment. - Profesjonalna. Chyba jako jedyna nie dała się tam ponieść sytuacji i nie widziałem, żeby chociaż krzywiła się na sam widok resztek, które zostały z tamtego faceta. - stwierdził z nieukrywanym podziwem. On sam zdołał w końcu wyrzucić z siebie wówczas resztki zalegające mu na żołądku, sprawiając że tamta chwila była jeszcze mniej przyjemna. O ile w ogóle mogła zasługiwać na takie miano.
- Rozumiem. - skinął głową, wymownie sygnalizując, że wcale nie zamierza ciągnąć go za język. Sam fakt, że jego sytuacja wyraźnie się poprawiała, powodowała że Lansbury był usatysfakcjonowany. Cała reszta nie miała najmniejszego znaczenia. Zaśmiał się odruchowo, zaciągając się papierosem ze wzrokiem utkwionym w mężczyźnie. - Wcześniej? Masz na myśli wasze schadzki, czy działo się coś o wiele grubszego o czym jeszcze nie wiem? - nie był plociuchem i ostatnią rzeczą o jakiej myślał to wyciąganie z kumpla kwestii o których nie chciałby mu powiedzieć, ale skoro sam zaczął?
Oblizał pospiesznie dolną wargę z nieprzyjemnej papierosowej goryczy. - Nadzieję na spieprzenie? Taaa, jak najbardziej. - przewrócił wolno oczami. - Sprawy się ostatnio pokomplikowały i to głównie z mojej winy. Bo jakby inaczej? - wzruszył umięśnionymi ramionami w odruchu niemal bezwarunkowym. - Nie jestem chyba za bardzo stworzony to tworzenia trwalszych relacji, bo prędzej czy później wszystko zbytnio się komplikuje, a ja iście bohatersko spierdalam. - mimo wszystko przez jego twarz przebiegł uśmiech. Mały, gorzki uśmiech. - Poza tym rozmawiałem ostatnio z Nicole. Wpadła do mnie wieczorem i wyjaśniła mi kilka zaległych spraw, które zrobiły mi w głowie jeszcze większy rozpierdol niż miałem wcześniej.
Joseph Warren
Życzył przyjacielowi jak najlepiej, co raczej nie było czymś oryginalnym w jego wykonaniu, ale przede wszystkim było podyktowane naprawdę szczerymi przesłankami. Zresztą, widząc malującą się na twarzy Josepha radość, chyba tylko głupiec nie podzielałby jego radości. - Nie ma ludzi bez wad, Joseph. - stwierdził zgodnie z prawdą i własnymi doświadczeniami. - I to jest w tym wszystkim najlepsze. Nie masz szansy znudzić się czyjąś doskonałością, a jedynie intrygujesz się krok po kroku wszelkimi odchyleniami. - dodał pokrótce, nawet nie biorąc pod uwagę, że mógłby się co do tego mylić. Był dorosłym facetem, ale przede wszystkim człowiekiem z małym bagażem doświadczeń, które pokazywały mu że odkrywanie czyichś wad niekiedy potrafi być o wiele bardziej ciekawe, niż przyzwyczajanie się do pozornej nieomylności. Zmarszczył wyraźnie brwi, słuchając kwestii własnego spotkania z kobietą, która zawojowała światem Warrena i dopiero z niemałym opóźnieniem udało mu się skojarzyć co dokładnie miał na myśli. - Ahh, ta brudna sprawa z ciałem. - pokręcił nieprzyjemnie głową, wykrzywiając usta na samo wspomnienie dosyć nieprzyjemnego widoku rozczłonkowanego ciała. - A więc to była ona? - uniósł wyraźnie brwi. - Jest dosyć... - zawahał się przez moment. - Profesjonalna. Chyba jako jedyna nie dała się tam ponieść sytuacji i nie widziałem, żeby chociaż krzywiła się na sam widok resztek, które zostały z tamtego faceta. - stwierdził z nieukrywanym podziwem. On sam zdołał w końcu wyrzucić z siebie wówczas resztki zalegające mu na żołądku, sprawiając że tamta chwila była jeszcze mniej przyjemna. O ile w ogóle mogła zasługiwać na takie miano.
- Rozumiem. - skinął głową, wymownie sygnalizując, że wcale nie zamierza ciągnąć go za język. Sam fakt, że jego sytuacja wyraźnie się poprawiała, powodowała że Lansbury był usatysfakcjonowany. Cała reszta nie miała najmniejszego znaczenia. Zaśmiał się odruchowo, zaciągając się papierosem ze wzrokiem utkwionym w mężczyźnie. - Wcześniej? Masz na myśli wasze schadzki, czy działo się coś o wiele grubszego o czym jeszcze nie wiem? - nie był plociuchem i ostatnią rzeczą o jakiej myślał to wyciąganie z kumpla kwestii o których nie chciałby mu powiedzieć, ale skoro sam zaczął?
Oblizał pospiesznie dolną wargę z nieprzyjemnej papierosowej goryczy. - Nadzieję na spieprzenie? Taaa, jak najbardziej. - przewrócił wolno oczami. - Sprawy się ostatnio pokomplikowały i to głównie z mojej winy. Bo jakby inaczej? - wzruszył umięśnionymi ramionami w odruchu niemal bezwarunkowym. - Nie jestem chyba za bardzo stworzony to tworzenia trwalszych relacji, bo prędzej czy później wszystko zbytnio się komplikuje, a ja iście bohatersko spierdalam. - mimo wszystko przez jego twarz przebiegł uśmiech. Mały, gorzki uśmiech. - Poza tym rozmawiałem ostatnio z Nicole. Wpadła do mnie wieczorem i wyjaśniła mi kilka zaległych spraw, które zrobiły mi w głowie jeszcze większy rozpierdol niż miałem wcześniej.
Joseph Warren
mów mi/kontakt
hunny bunny