a
mów mi/kontakt
administrator
a
#2
Odkąd wróciła dwa miesiące temu Do Hope Valley mniej więcej dwa razy pokłóciła się już z siostrą. Fakt faktem – były to jakieś duperele, które delikatnie zahaczały o jeden problem – wyjazd Miriam na te wszystkie lata na drugi koniec świata. Naprawdę wtedy starała się utrzymać kontakt z Luną, ale wychodziło różnie. W końcu sama przepadła w tym ciągłym pędzie, życiu z dala od rodziny. Chciała nawet tam przez jakiś czas żyć, ale tęsknota za rodzinnymi stronami powoli zjadała ją od środka. Dlatego wróciła, choć chyba odrobinę bardziej cieszyła się na spotkanie ze swoją najlepszą przyjaciółka Ines, niż z całą rodzinką, która była dziwnie naburmuszona. Miała głupie wrażenie, że musi się tłumaczyć przed nimi ze swojego zachowania, czego oczywiście ani razu nie zrobiła. Po prostu grzecznie przychodziła na rodzinne obiadki i była grzeczną córeczką, grzeczną siostrzyczką, która zmieniała się w małą diablicę, gdy tyko na powrót opuszczała progi rodzinnego domu.
Tak czy inaczej – w końcu ta cała sytuacja zaczęła zbyt bardzo kłuć ją z tyłu głowy. Siostrzyczka poszła na pierwszy ogień i to z nią Diaz postanowiła ocieplić swoje relacje, bo, do cholery, ile to mogło trwać? Przyszykowała niewielki, wiklinowy koszyk, do którego przygotowała tapasy, mini tortille i jakieś przeróżne salasy, a wszystko zrobiła sama samiusieńka. Niczego nie kupiła w tej budce za rogiem, choć niewątpliwie byłoby to wygodniejszym i mniej czasochłonnym zadaniem. Bo nie chodziło to, że nie potrafiła gotować, właściwie wręcz przeciwnie. Mamusia skutecznie zakorzeniła w swoich potomkach miłość do dobrego jedzenia, ale też jego tworzenia.
To miejsce wydawało jej się idealne na miłą pogawędkę przy lunchu. W dodatku dzień był bardzo przyjemny, a co jakiś czas słońce chowało się za chmurami, które skutecznie blokowały żar lejący się z nieba. Rozłożyła dużą, zwiewną chustę na piasku, której rogi przysypała, aby nigdzie nie odleciała i sama usadowiła się wygodnie, w końcu zdobywając się na napisanie krótkiej wiadomości do siostry. Nie przyjmowała odmowy, co to to nie! Takich rzeczy scenariusz nie przewidywał.
Nim Luna pojawiła się na miejscu minęło wystarczająco dużo czasu, aby Miriam sobie wszystko przemyślała. Nieśpiesznie wstała i skierowała się w stronę kobiety, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. - Hola! Mi hermosa – zanuciła dźwięcznie i poruszyła biodrami w rytm tylko sobie znanej melodii. Niewątpliwie była zadowolona z przybycia siostry, ucałowała soczyście jej dwa policzki, po czym gestem dłoni zaprosiła ją do ich wspólnego stolika. - Przygotowałam dla nas wspaniały lunch, bo głodna kobieta, to zła kobieta, czyż nie?
Odkąd wróciła dwa miesiące temu Do Hope Valley mniej więcej dwa razy pokłóciła się już z siostrą. Fakt faktem – były to jakieś duperele, które delikatnie zahaczały o jeden problem – wyjazd Miriam na te wszystkie lata na drugi koniec świata. Naprawdę wtedy starała się utrzymać kontakt z Luną, ale wychodziło różnie. W końcu sama przepadła w tym ciągłym pędzie, życiu z dala od rodziny. Chciała nawet tam przez jakiś czas żyć, ale tęsknota za rodzinnymi stronami powoli zjadała ją od środka. Dlatego wróciła, choć chyba odrobinę bardziej cieszyła się na spotkanie ze swoją najlepszą przyjaciółka Ines, niż z całą rodzinką, która była dziwnie naburmuszona. Miała głupie wrażenie, że musi się tłumaczyć przed nimi ze swojego zachowania, czego oczywiście ani razu nie zrobiła. Po prostu grzecznie przychodziła na rodzinne obiadki i była grzeczną córeczką, grzeczną siostrzyczką, która zmieniała się w małą diablicę, gdy tyko na powrót opuszczała progi rodzinnego domu.
Tak czy inaczej – w końcu ta cała sytuacja zaczęła zbyt bardzo kłuć ją z tyłu głowy. Siostrzyczka poszła na pierwszy ogień i to z nią Diaz postanowiła ocieplić swoje relacje, bo, do cholery, ile to mogło trwać? Przyszykowała niewielki, wiklinowy koszyk, do którego przygotowała tapasy, mini tortille i jakieś przeróżne salasy, a wszystko zrobiła sama samiusieńka. Niczego nie kupiła w tej budce za rogiem, choć niewątpliwie byłoby to wygodniejszym i mniej czasochłonnym zadaniem. Bo nie chodziło to, że nie potrafiła gotować, właściwie wręcz przeciwnie. Mamusia skutecznie zakorzeniła w swoich potomkach miłość do dobrego jedzenia, ale też jego tworzenia.
To miejsce wydawało jej się idealne na miłą pogawędkę przy lunchu. W dodatku dzień był bardzo przyjemny, a co jakiś czas słońce chowało się za chmurami, które skutecznie blokowały żar lejący się z nieba. Rozłożyła dużą, zwiewną chustę na piasku, której rogi przysypała, aby nigdzie nie odleciała i sama usadowiła się wygodnie, w końcu zdobywając się na napisanie krótkiej wiadomości do siostry. Nie przyjmowała odmowy, co to to nie! Takich rzeczy scenariusz nie przewidywał.
Nim Luna pojawiła się na miejscu minęło wystarczająco dużo czasu, aby Miriam sobie wszystko przemyślała. Nieśpiesznie wstała i skierowała się w stronę kobiety, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. - Hola! Mi hermosa – zanuciła dźwięcznie i poruszyła biodrami w rytm tylko sobie znanej melodii. Niewątpliwie była zadowolona z przybycia siostry, ucałowała soczyście jej dwa policzki, po czym gestem dłoni zaprosiła ją do ich wspólnego stolika. - Przygotowałam dla nas wspaniały lunch, bo głodna kobieta, to zła kobieta, czyż nie?
mów mi/kontakt
Kaczka Dziwaczka#9552
a
#1
Może i zachowanie Luny nie było zbyt dojrzałe, ale obie doskonale wiedziały, że Luna do tej dojrzałej części dorosłych nie do końca należała. Kochała swoją rodzinę i skoczyłaby za nią w ogień, kochała też Hope Valley i od małego wiedziała, że chce tu spędzić resztę życia. Nie miała Miriam za złe, że wyjechała, bo przecież sama też studiowała w innym mieście, ale bolało ją to, jak bardzo oddaliły się od siebie. No dobra, to że wyjechała również miała jej za złe. To Luna została z rodzicami, którzy chyba trochę liczyli na pomoc dzieci przy pracy. W dodatku to Luna spędzała najwięcej czasu z mamą, która ciągle przypominała jej, że nie po to wydawała na świat czwórkę dzieci, żeby się jej teraz po świecie rozjechały. I to Luna była ciągle poganiana, żeby znaleźć sobie męża i się ustatkować. Oczywiście od kiedy Miriam wróciła do Hope Valley, to mama nie omieszkała niemal przy każdym wspólnym obiedzie nieco jej wygarnąć, że tyle jej nie było.
Ich kłótnie, małe sprzeczki i skrzywione spojrzenia zaczynały powoli irytować Lunę. Obie były wybuchowe i uparte, potrafiły się kłócić, ale były siostrami i Luna bardzo chciała usiąść w końcu spokojnie i porozmawiać z siostrą. Powiedzieć jej co ją trapi, co wydarzyło się u niej w ciągu tych ostatnich kilku lat, chciała też posłuchać o życiu Miriam.
Kiedy spojrzała na telefon, jej oczom ukazał się sms od siostry. Westchnęła i spojrzała na zegar, by sprawdzić która jest godzina. Nie miała już pracy na dziś, więc mogła się spotkać. Była ciekawa co takiego najmłodsza Diaz wymyśliła. Odpisała Miriam, po czym przemierzyła dom w poszukiwaniu kilku rzeczy, które chciała zabrać. W myślach odhaczyła wszystko, co było jej potrzebne - torba, telefon, okulary przeciwsłoneczne. Założyła buty i ruszyła na miejsce wspomniane w smsie.
- Hola! - uśmiechnęła się do siostry i podeszła do niej, by się przywitać.
- Jak miło z twojej strony. - odparła i usiadła naprzeciwko Miriam. - Masz rację. Dobrze, że zjadłam dziś tylko śniadanie. - dodała . - Coś się stało? - spytała od razu, a jej brew uniosła się lekko.
Miriam Díaz
Może i zachowanie Luny nie było zbyt dojrzałe, ale obie doskonale wiedziały, że Luna do tej dojrzałej części dorosłych nie do końca należała. Kochała swoją rodzinę i skoczyłaby za nią w ogień, kochała też Hope Valley i od małego wiedziała, że chce tu spędzić resztę życia. Nie miała Miriam za złe, że wyjechała, bo przecież sama też studiowała w innym mieście, ale bolało ją to, jak bardzo oddaliły się od siebie. No dobra, to że wyjechała również miała jej za złe. To Luna została z rodzicami, którzy chyba trochę liczyli na pomoc dzieci przy pracy. W dodatku to Luna spędzała najwięcej czasu z mamą, która ciągle przypominała jej, że nie po to wydawała na świat czwórkę dzieci, żeby się jej teraz po świecie rozjechały. I to Luna była ciągle poganiana, żeby znaleźć sobie męża i się ustatkować. Oczywiście od kiedy Miriam wróciła do Hope Valley, to mama nie omieszkała niemal przy każdym wspólnym obiedzie nieco jej wygarnąć, że tyle jej nie było.
Ich kłótnie, małe sprzeczki i skrzywione spojrzenia zaczynały powoli irytować Lunę. Obie były wybuchowe i uparte, potrafiły się kłócić, ale były siostrami i Luna bardzo chciała usiąść w końcu spokojnie i porozmawiać z siostrą. Powiedzieć jej co ją trapi, co wydarzyło się u niej w ciągu tych ostatnich kilku lat, chciała też posłuchać o życiu Miriam.
Kiedy spojrzała na telefon, jej oczom ukazał się sms od siostry. Westchnęła i spojrzała na zegar, by sprawdzić która jest godzina. Nie miała już pracy na dziś, więc mogła się spotkać. Była ciekawa co takiego najmłodsza Diaz wymyśliła. Odpisała Miriam, po czym przemierzyła dom w poszukiwaniu kilku rzeczy, które chciała zabrać. W myślach odhaczyła wszystko, co było jej potrzebne - torba, telefon, okulary przeciwsłoneczne. Założyła buty i ruszyła na miejsce wspomniane w smsie.
- Hola! - uśmiechnęła się do siostry i podeszła do niej, by się przywitać.
- Jak miło z twojej strony. - odparła i usiadła naprzeciwko Miriam. - Masz rację. Dobrze, że zjadłam dziś tylko śniadanie. - dodała . - Coś się stało? - spytała od razu, a jej brew uniosła się lekko.
Miriam Díaz
a
Nie do końca była w stanie zrozumieć zachowanie swojej rodzinki, no bo przecież już wróciła i nigdzie na dłużej się nie wybierała. Była na miejscu, jak zawsze, tutaj na tej przepięknej, ciepłej wyspie, co ranka zażywając kąpieli słonecznych, a co wieczór...alkoholowych. Jeszcze pozwalała sobie na tą swobodę, do spektaklu w Miami pozostało w końcu kilka miesięcy, a sam odtwórca drugiej głównej roli jeszcze nie pojawił się w zasięgu, toteż próby były raczej oschłe i schematyczne. Fakt, może za mało jeszcze odwiedzała swoich rodziców, ale jak miała tam wytrzymać, skoro kochana mamusia tylko wytykała jej to, że w ogóle śmiała wyjechać. Najmłodsze dziecko powinno być przecież jak najdłużej przy rodzicielach. Oczywiście, na szczęście dzięki temu unikała pytań o ustatkowanie się. W końcu magiczna trzydziestka się zbliżała, u Luny to już nawet było po, a tutaj córy ani be, ani me, żadna nie dzieciata, żadna nie miała pierścionka na palcu. Jak to tak?
Wywróciła nieznacznie oczami na pytanie, czy coś się stało. No może się stało, może powód tego spotkania był bardziej dogłębny, ale czy trzeba było tak od razu z grubej rury? Co jak co, Miriam raczej należała do bezpośrednich, ale w gronie rodzinnym traciła trochę tego zapału. - Ay, ay, ay... A czy od razu musiało się coś stać? - machnęła dłonią, jakby chciała porzucić ten temat, ale szybko spotkała się ze spojrzeniem siostry. - Trzeba trochę nadrobić, nie? - ustawiła koszyk na środku i zaczęła wypakowywać wszystkie skarby ze środka. Ułożyła niewielkie talerzyki, rozłożyła wszystkie potrzebne dodatki do tacosów i mini tortille. Nie zabrakło również schłodzonej wody z limonką, która nabrała już trochę temperatury, ale jednak mimo wszystko niebotyczna ilość lodu, jaką Miriam wcisnęła do butelki, zrobiła swoje. Zaraz obok postawiła również sok z mandarynek, wyjątkowo oszczędzając sobie przy tej okazji alkoholu. Ostatnio zbyt często kacowała. - Wiesz, po prostu otwieram nowy interes w życiu – budkę z tacosami i tortillami na plaży, do tego wiadomo, wszelaki alkohol jaki się da, zapewne zostanę jeszcze w tym roku jeszcze bardziej sławna – powiedziała, jakby to była najprawdziwsza prawda, bez cienia wątpliwości na twarzy. Ach, to aktorstwo za bardzo wchodziło w jej krew. - No i najpierw testuję wszystko na rodzinie, masz zaszczyt być pierwszą – klasnęła w dłonie, nakładając jej wszystkiego po trochu, wedle własnego uznania.
Luna Díaz
Wywróciła nieznacznie oczami na pytanie, czy coś się stało. No może się stało, może powód tego spotkania był bardziej dogłębny, ale czy trzeba było tak od razu z grubej rury? Co jak co, Miriam raczej należała do bezpośrednich, ale w gronie rodzinnym traciła trochę tego zapału. - Ay, ay, ay... A czy od razu musiało się coś stać? - machnęła dłonią, jakby chciała porzucić ten temat, ale szybko spotkała się ze spojrzeniem siostry. - Trzeba trochę nadrobić, nie? - ustawiła koszyk na środku i zaczęła wypakowywać wszystkie skarby ze środka. Ułożyła niewielkie talerzyki, rozłożyła wszystkie potrzebne dodatki do tacosów i mini tortille. Nie zabrakło również schłodzonej wody z limonką, która nabrała już trochę temperatury, ale jednak mimo wszystko niebotyczna ilość lodu, jaką Miriam wcisnęła do butelki, zrobiła swoje. Zaraz obok postawiła również sok z mandarynek, wyjątkowo oszczędzając sobie przy tej okazji alkoholu. Ostatnio zbyt często kacowała. - Wiesz, po prostu otwieram nowy interes w życiu – budkę z tacosami i tortillami na plaży, do tego wiadomo, wszelaki alkohol jaki się da, zapewne zostanę jeszcze w tym roku jeszcze bardziej sławna – powiedziała, jakby to była najprawdziwsza prawda, bez cienia wątpliwości na twarzy. Ach, to aktorstwo za bardzo wchodziło w jej krew. - No i najpierw testuję wszystko na rodzinie, masz zaszczyt być pierwszą – klasnęła w dłonie, nakładając jej wszystkiego po trochu, wedle własnego uznania.
Luna Díaz
mów mi/kontakt
Kaczka Dziwaczka#9552
a
Prawdopodobnie nikt nie był w stanie zrozumieć swojego zachowania oraz zachowania reszty członków rodziny. No byli wybuchowi, emocjonalni, kochali się, po prostu! I chyba ta miłość i przywiązanie, sposób w jaki wychowała ich matka, która z pewnością mocno naciskała na poznawanie korzeni, sprawiały, że byli jacy byli.
Luna od kilku dni chodziła jakaś nabuzowana, może to przez ostatni niedzielny obiad, podczas którego wszyscy się pokłócili. Do tej pory leżało jej to gdzieś na serduszku, chociaż za cholerę nie była w stanie powiedzieć, o co tak naprawdę znowu poszło. I mimo, że mama już jak gdyby nigdy nic zdążyła do niej wczoraj zadzwonić, żeby poplotkować o tym, że córka sąsiadów zaszła w ciąże, a męża brak, oczywiście tym samym przypominając Lunie, że u niej również męża brak, to nadal czuła jakiś ucisk w żołądku i nieprzemijającego foszka.
- Tego nie powiedziałam. Pytam po prostu. - odpowiedziała siląc się przy tym na uśmiech. Może zbyt szorstko rozpoczęła tę rozmowę. - Owszem, byłoby by miło! - przytaknęła. Przyglądała się uważnie rzeczom wypakowywanym przez Miriam. Przez chwilę przez głowę przemknęła jej myśl, czy Miriam zauważyła albo zapamiętała, że jej starsza siostra przestała jeść mięso. Nie chciała jednak na razie odzywać, bo już i tak zaczęła to spotkanie nie najlepiej i nie chciała zaogniać sytuacji.
Wyciągnęła dłoń po sok z mandarynek i od razu się napiła. Westchnęła nawet czując jego słodycz, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Otwierasz budkę z tacosami i tortillami na plaży? - zaskoczona powtórzyła słowa siostry. Zawiesiła na niej swoje spojrzenie próbując się doszukać na jej twarzy jakiejś innej odpowiedzi. - Nie będzie to kolidować z aktorstwem? - spytała. Taka budka to z pewnością praca na cały etat.
- Świetnie. Dzięki. - odparła odbierając od siostry talerz z jedzeniem. Przyjrzała się mu uważnie.
- Czy tu jest mięso? - zapytała wskazując widelcem na zawartość talerza. No teraz musiała się upewnić.
Miriam Díaz
Luna od kilku dni chodziła jakaś nabuzowana, może to przez ostatni niedzielny obiad, podczas którego wszyscy się pokłócili. Do tej pory leżało jej to gdzieś na serduszku, chociaż za cholerę nie była w stanie powiedzieć, o co tak naprawdę znowu poszło. I mimo, że mama już jak gdyby nigdy nic zdążyła do niej wczoraj zadzwonić, żeby poplotkować o tym, że córka sąsiadów zaszła w ciąże, a męża brak, oczywiście tym samym przypominając Lunie, że u niej również męża brak, to nadal czuła jakiś ucisk w żołądku i nieprzemijającego foszka.
- Tego nie powiedziałam. Pytam po prostu. - odpowiedziała siląc się przy tym na uśmiech. Może zbyt szorstko rozpoczęła tę rozmowę. - Owszem, byłoby by miło! - przytaknęła. Przyglądała się uważnie rzeczom wypakowywanym przez Miriam. Przez chwilę przez głowę przemknęła jej myśl, czy Miriam zauważyła albo zapamiętała, że jej starsza siostra przestała jeść mięso. Nie chciała jednak na razie odzywać, bo już i tak zaczęła to spotkanie nie najlepiej i nie chciała zaogniać sytuacji.
Wyciągnęła dłoń po sok z mandarynek i od razu się napiła. Westchnęła nawet czując jego słodycz, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Otwierasz budkę z tacosami i tortillami na plaży? - zaskoczona powtórzyła słowa siostry. Zawiesiła na niej swoje spojrzenie próbując się doszukać na jej twarzy jakiejś innej odpowiedzi. - Nie będzie to kolidować z aktorstwem? - spytała. Taka budka to z pewnością praca na cały etat.
- Świetnie. Dzięki. - odparła odbierając od siostry talerz z jedzeniem. Przyjrzała się mu uważnie.
- Czy tu jest mięso? - zapytała wskazując widelcem na zawartość talerza. No teraz musiała się upewnić.
Miriam Díaz
a
Miała nadzieję, że nic nie spieprz tym razem, ale zawsze musiało pójść pod górkę, prawda? Była zadowolona, gdy tak rozkładała wszystko po kolei, ani myśląc, że mogłaby zrobić coś nie tak. I to raczej nie chodziło o to, że nie zawracała sobie głowy istotnymi rzeczami czy faktami. Naprawdę czasami była po prostu zbyt roztrzepana, a jej myśli lawirowały wokół wspomnień z kolejnych imprez, a nie tego, że Luna przestała jeść mięso.
- No, trzeba gdzieś inwestować pieniądze, a nie tylko ciągle wydawać, nie? - wepchnęła sobie kawałek tortilli do buzi i przeżuła zadowolona, by zaraz zapić to sokiem. - Zatrudnię ludzi, przecież nie będę tam sterczeć, gdy powinnam odgrywać rolę Julii na deskach teatru w Miami – uśmiechnęła się, bo przecież nie przerzuci z aktorstwa na sprzedawczynie, choć niewątpliwie miałaby talent do zaganiania klientów. I nie chodziło tylko o urodę, ale też gadkę. Buzia potrafiła jej się nie zamykać, kiedy zachodziła taka potrzeba. Zamarła, słysząc pytanie siostry. Miała ochotę strzelić sobie w czoło, ale miała więcej szczęścia w tym nieszczęściu. - Och, querida hermana – przyłożyła dłoń do piersi, bo zapomniała na śmierć, ale... Ale, ale! Uśmiechnęła się po chwili, jak kamień spada z jej serca. - Mátame, ale zapomniałam – przyznała się mimo wszystko, jednak nie wszystko było stracone. Szybko zabrała z jej talerzyka dwie tortille, bo o ile większość była z mięsem, to... - Te są z fasolą, awokado i sosem mango, na szczęście – wypuściła teatralnie powietrze, jeszcze chwilę zmieniając całe ułożenie wszystkich produktów. - A tacosy możesz sobie sama skonstruować, o tyle dobrze, bo raczej nie byłoby wesoło, gdybyś siedziała tutaj głodna i żądna mojej krwi – polała im jeszcze soku, który wyszedł jej, krótko mówiąc, zajebiście. - Ale z dwojga złego – dobrze mieć opinię kogoś wege, możesz zawsze zarzucić też jakąś propozycją do menu – może to dziwne, ale ten pomysł do własnego biznesu zaczął ją przekonywać. No bo kto jej zabroni? Miała gdzieś zakałapućkane oszczędności i to w sam raz na mini budkę, uroczo przystrojoną w latynoskim klimacie. Problem raczej pojawił się w tej całej kwestii dokumentów, papierków i załatwiania spraw, bo ona stanowczo nie zamierzała się tym zajmować. A gdyby jednak zmieniła zdanie, mogłoby się skończyć to niemałą katastrofą.
Luna Díaz
- No, trzeba gdzieś inwestować pieniądze, a nie tylko ciągle wydawać, nie? - wepchnęła sobie kawałek tortilli do buzi i przeżuła zadowolona, by zaraz zapić to sokiem. - Zatrudnię ludzi, przecież nie będę tam sterczeć, gdy powinnam odgrywać rolę Julii na deskach teatru w Miami – uśmiechnęła się, bo przecież nie przerzuci z aktorstwa na sprzedawczynie, choć niewątpliwie miałaby talent do zaganiania klientów. I nie chodziło tylko o urodę, ale też gadkę. Buzia potrafiła jej się nie zamykać, kiedy zachodziła taka potrzeba. Zamarła, słysząc pytanie siostry. Miała ochotę strzelić sobie w czoło, ale miała więcej szczęścia w tym nieszczęściu. - Och, querida hermana – przyłożyła dłoń do piersi, bo zapomniała na śmierć, ale... Ale, ale! Uśmiechnęła się po chwili, jak kamień spada z jej serca. - Mátame, ale zapomniałam – przyznała się mimo wszystko, jednak nie wszystko było stracone. Szybko zabrała z jej talerzyka dwie tortille, bo o ile większość była z mięsem, to... - Te są z fasolą, awokado i sosem mango, na szczęście – wypuściła teatralnie powietrze, jeszcze chwilę zmieniając całe ułożenie wszystkich produktów. - A tacosy możesz sobie sama skonstruować, o tyle dobrze, bo raczej nie byłoby wesoło, gdybyś siedziała tutaj głodna i żądna mojej krwi – polała im jeszcze soku, który wyszedł jej, krótko mówiąc, zajebiście. - Ale z dwojga złego – dobrze mieć opinię kogoś wege, możesz zawsze zarzucić też jakąś propozycją do menu – może to dziwne, ale ten pomysł do własnego biznesu zaczął ją przekonywać. No bo kto jej zabroni? Miała gdzieś zakałapućkane oszczędności i to w sam raz na mini budkę, uroczo przystrojoną w latynoskim klimacie. Problem raczej pojawił się w tej całej kwestii dokumentów, papierków i załatwiania spraw, bo ona stanowczo nie zamierzała się tym zajmować. A gdyby jednak zmieniła zdanie, mogłoby się skończyć to niemałą katastrofą.
Luna Díaz
mów mi/kontakt
Kaczka Dziwaczka#9552
a
Ah, gdyby tylko była w domu, a nie wyjechała, to z pewnością zapamiętałaby ten fakt! Mama z pewnością urządziła jej multum wykładów na temat niejedzenia mięsa i kręciła głową przy każdym obiedzie, kiedy Luna odmawiała produktów odzwierzęcych. Zaczęła to robić już kilka lat temu powoli, systematycznie, tak żeby nie przerazić rodziny. Teraz już do tego przywykli, mama coś zawsze dla Luny przygotuje, a tata nadal kręci głową z niedowierzaniem.
- Nie lepiej w nieruchomości? - zapytała nieco rozbawiona. Pytała na poważnie, żeby nie było. Na plaży powstawało dużo różnych biznesów, zmieniały się one sezonowo, wraz modą, pod wpływem napływających turystów. - No tak. - pokiwała głową zgadzając się z siostrą w stu procentach. Musiała przyznać, że mimo ich obecnie nieco napiętych relacji, nie mogła się doczekać, aż zobaczy ją w tej roli na scenie.
Wywróciła oczami słysząc słowa siostry. Mogła się domyślić, że o tym zapomni.
- Dzięki. - wymamrotała odbierając od niej talerz. Tak, takie niby pierdoły wyprowadzały ją z równowagi.
Pochyliła się nad jedzeniem i zaczęła wybierać to co mogła zjeść. Kiedy nałożyła sobie to na co miała ochotę, oparła się o krzesło i sięgnęła po sok. - Z dwojga złego, tak. - odparła i pokiwała głową. - Pomyślę, dam znać. Możesz też pogadać z mamą, ona już zweganizowała dla mnie kilka tradycyjnych potraw. - podrzuciła jej pomysł i w końcu zabrała się za jedzenie. - Hmm, naprawdę niezłe. - pochwaliła zdolności kulinarne siostry, i mówiła całkiem serio.
- Miriam... - zaczęła. - Skąd u ciebie to nagłe zainteresowanie kuchnią i czas na gotowanie? Nie masz prób? - zadała młodszej Diaz pytanie. Była ciekawa, po prostu. W końcu nie rozmawiały wiele, a chciała wiedzieć jak rozwija się jej kariera.
Miriam Díaz
- Nie lepiej w nieruchomości? - zapytała nieco rozbawiona. Pytała na poważnie, żeby nie było. Na plaży powstawało dużo różnych biznesów, zmieniały się one sezonowo, wraz modą, pod wpływem napływających turystów. - No tak. - pokiwała głową zgadzając się z siostrą w stu procentach. Musiała przyznać, że mimo ich obecnie nieco napiętych relacji, nie mogła się doczekać, aż zobaczy ją w tej roli na scenie.
Wywróciła oczami słysząc słowa siostry. Mogła się domyślić, że o tym zapomni.
- Dzięki. - wymamrotała odbierając od niej talerz. Tak, takie niby pierdoły wyprowadzały ją z równowagi.
Pochyliła się nad jedzeniem i zaczęła wybierać to co mogła zjeść. Kiedy nałożyła sobie to na co miała ochotę, oparła się o krzesło i sięgnęła po sok. - Z dwojga złego, tak. - odparła i pokiwała głową. - Pomyślę, dam znać. Możesz też pogadać z mamą, ona już zweganizowała dla mnie kilka tradycyjnych potraw. - podrzuciła jej pomysł i w końcu zabrała się za jedzenie. - Hmm, naprawdę niezłe. - pochwaliła zdolności kulinarne siostry, i mówiła całkiem serio.
- Miriam... - zaczęła. - Skąd u ciebie to nagłe zainteresowanie kuchnią i czas na gotowanie? Nie masz prób? - zadała młodszej Diaz pytanie. Była ciekawa, po prostu. W końcu nie rozmawiały wiele, a chciała wiedzieć jak rozwija się jej kariera.
Miriam Díaz
a
Rzeczywiście, Miriam przez te kilka lat umknęło kilka rzeczy, a przede wszystkim – życie rodzinne. Można by rzec, że to stało się dla niej mniej ważne niż to, które prowadziła sobie sama z przyjaciółmi. Oni w tym momencie znaczyli dla niej trochę więcej. Być może to przez to, że to z nimi prowadziła swoje codzienne życie. Siostra i bracia już poniekąd mieli swoje wraz z problemami i zupełnie inną codziennością. Ale chciała to zmienić, to już jakiś krok w przód, prawda?
- Nieruchomości? - rzuciła bez namysłu, choć wcale jej to nie zdziwiło. Myślała nad tym, ale nigdy na poważnie. - Może kiedyś, na razie chciałabym coś małego – wzruszyła lekko ramieniem, kierując swój wzrok w stronę oceanu. Poczuła się odrobinę niepewnie, co zdarzało się stosunkowo rzadko, właściwie tylko w towarzystwie rodziny. Mogły nie mieć ze sobą dobrego kontaktu, mogłyby się d siebie nie odzywać, ale prawda była taka, że Luna znała Miriam od podszewki. W końcu wychowały się przy swoim boku, bawiły się. Nie było między nimi zbyt wielkiej różnicy wieku, wiele je łączyło w dzieciństwie i fundamenty swoich osobowości budowały razem. - Przepraszam – złagodniała nagle, uśmiechając się ledwie widocznie w stronę swojej siostry. Patrzyła na nią uważnie, a wspomnienia automatycznie wracały. Kiedyś naprawdę się dogadywały i może rzeczywiście Miriam wszystko zepsuła.
- Masz rację, mama jest skarbnicą wiedzy – zgodziła się z nią, bo miała niezaprzeczalnie rację. To w końcu swoją rodzicielką zawsze się inspirowała, gdy przychodziło jej krzątać się po kuchni. - Jak na razie zbierają jeszcze obsadę do spektaklu, więc mam sporo czasu dla siebie – odpowiedziała beztrosko, zagryzając zaraz kawałek tortilli i zaczęła nakładać sobie rzeczy potrzebne do tacosa. - A w kuchni zawsze sobie dobrze radziłam, mama o to zadbała – zaśmiała się, przypominając sobie, jak mama zaganiała je do kuchni, aby jej pomogły w przygotowaniach do tych licznych, rodzinnych obiadów. Oczywiście, bracia też im pomagali, ale u nich jakoś to zaangażowanie zawsze wypadało bladziej.
Luna Díaz
- Nieruchomości? - rzuciła bez namysłu, choć wcale jej to nie zdziwiło. Myślała nad tym, ale nigdy na poważnie. - Może kiedyś, na razie chciałabym coś małego – wzruszyła lekko ramieniem, kierując swój wzrok w stronę oceanu. Poczuła się odrobinę niepewnie, co zdarzało się stosunkowo rzadko, właściwie tylko w towarzystwie rodziny. Mogły nie mieć ze sobą dobrego kontaktu, mogłyby się d siebie nie odzywać, ale prawda była taka, że Luna znała Miriam od podszewki. W końcu wychowały się przy swoim boku, bawiły się. Nie było między nimi zbyt wielkiej różnicy wieku, wiele je łączyło w dzieciństwie i fundamenty swoich osobowości budowały razem. - Przepraszam – złagodniała nagle, uśmiechając się ledwie widocznie w stronę swojej siostry. Patrzyła na nią uważnie, a wspomnienia automatycznie wracały. Kiedyś naprawdę się dogadywały i może rzeczywiście Miriam wszystko zepsuła.
- Masz rację, mama jest skarbnicą wiedzy – zgodziła się z nią, bo miała niezaprzeczalnie rację. To w końcu swoją rodzicielką zawsze się inspirowała, gdy przychodziło jej krzątać się po kuchni. - Jak na razie zbierają jeszcze obsadę do spektaklu, więc mam sporo czasu dla siebie – odpowiedziała beztrosko, zagryzając zaraz kawałek tortilli i zaczęła nakładać sobie rzeczy potrzebne do tacosa. - A w kuchni zawsze sobie dobrze radziłam, mama o to zadbała – zaśmiała się, przypominając sobie, jak mama zaganiała je do kuchni, aby jej pomogły w przygotowaniach do tych licznych, rodzinnych obiadów. Oczywiście, bracia też im pomagali, ale u nich jakoś to zaangażowanie zawsze wypadało bladziej.
Luna Díaz
mów mi/kontakt
Kaczka Dziwaczka#9552
a
#1
Yannis bardzo lubił plażę, gdziekolwiek by się nie znajdował. I jeśli miał być szczery, wolał te bardziej dzikie, mniej uczęszczane miejsca i rejony, gdzie nie tłoczył się turysta na turyście, gdzie nikt nie pryskał swoim SPF do cudzej kanapki, bo tak blisko siebie trzeba było siedzieć, gdzie nie chowały się w piasku pety po papierosach, albo jakieś pampersy dziecięce. Ludzie bywali naprawdę obleśni, nie ma się co oszukiwać. Wolał właśnie takie dzikie zakątki, dzikie plaże i święty spokój. Zresztą, dbał o swoją opaleniznę, więc korzystał z tych miejsc w stu procentach, wystawiając swój blady po zimie tyłek, na równomierne opalenie się. Oczywiście, SPF było nałożone, bo był odpowiedzialnym człowiekiem, który patrzył uważnie na to, co wkładał w swoje ciało i na zewnątrz. Z ubraniami też był wybredny, nie zakładał byle najtańszej wiskozy i nie oszczędzał na jakości. Nie uważał też, że robił cokolwiek złego, na plaży nikogo nie widział, pogoda była super, więc sobie biegał nago po wodzie, chłodząc zmęczone po pracy ciało. Poczekał też grzecznie w wodzie, kiedy jakieś starsze panie szły sobie z małym pieskiem, spacerkiem przez plażę i nawet im pomachał wesoło. Potem zanurzył się i rozważał, czy to czas do domu, czy jednak jeszcze trochę się poopala, żeby rozgrzać zmarzniętą w wodzie dupę. I dopiero widzą, że jakaś niesforna niewiasta kręci się niebezpieczne blisko jego rzeczy, zdecydował że trzeba wyjść i interweniować. A że był nagi, przezornie rękami zakrył swoje klejnoty rodowe i zbliżył się do dziewczyny.
- Wiesz, słyszałem, że to nieładnie tak grzebać w cudzych ubraniach - tak jej powiedział, zamiast cześć, czy dzień dobry, na przywitanie, a potem uśmiechnął się zaczepnie i lekko przechylił głowę w bok.
Yannis bardzo lubił plażę, gdziekolwiek by się nie znajdował. I jeśli miał być szczery, wolał te bardziej dzikie, mniej uczęszczane miejsca i rejony, gdzie nie tłoczył się turysta na turyście, gdzie nikt nie pryskał swoim SPF do cudzej kanapki, bo tak blisko siebie trzeba było siedzieć, gdzie nie chowały się w piasku pety po papierosach, albo jakieś pampersy dziecięce. Ludzie bywali naprawdę obleśni, nie ma się co oszukiwać. Wolał właśnie takie dzikie zakątki, dzikie plaże i święty spokój. Zresztą, dbał o swoją opaleniznę, więc korzystał z tych miejsc w stu procentach, wystawiając swój blady po zimie tyłek, na równomierne opalenie się. Oczywiście, SPF było nałożone, bo był odpowiedzialnym człowiekiem, który patrzył uważnie na to, co wkładał w swoje ciało i na zewnątrz. Z ubraniami też był wybredny, nie zakładał byle najtańszej wiskozy i nie oszczędzał na jakości. Nie uważał też, że robił cokolwiek złego, na plaży nikogo nie widział, pogoda była super, więc sobie biegał nago po wodzie, chłodząc zmęczone po pracy ciało. Poczekał też grzecznie w wodzie, kiedy jakieś starsze panie szły sobie z małym pieskiem, spacerkiem przez plażę i nawet im pomachał wesoło. Potem zanurzył się i rozważał, czy to czas do domu, czy jednak jeszcze trochę się poopala, żeby rozgrzać zmarzniętą w wodzie dupę. I dopiero widzą, że jakaś niesforna niewiasta kręci się niebezpieczne blisko jego rzeczy, zdecydował że trzeba wyjść i interweniować. A że był nagi, przezornie rękami zakrył swoje klejnoty rodowe i zbliżył się do dziewczyny.
- Wiesz, słyszałem, że to nieładnie tak grzebać w cudzych ubraniach - tak jej powiedział, zamiast cześć, czy dzień dobry, na przywitanie, a potem uśmiechnął się zaczepnie i lekko przechylił głowę w bok.
mów mi/kontakt
paula
a
#5 outfit
Często tak miała, że zanim wróciła po pracy do domu, wybierała się jeszcze na krótki spacer po plaży. Teoretycznie powinna mieć jej dość, po tym jak siedziała tam praktycznie całymi dniami, ale o dziwo wcale tak nie było. Największym problemem jej roboty byli denerwujący ludzie, a reszta była naprawdę spoko. Trochę ją smuciło to, że w swojej pracy tak naprawdę nie miała zbyt wiele możliwości skorzystać z uroków wody, która była na wyciągnięcie ręki. Jako ratownik o dziwo pływała bardzo mało, większość dnia spędzając w budce lub przy brzegu. Swoje umiejętności musiała więc trenować w wolnym czasie, najlepiej w miejscu, w którym tych ludzi było o wiele mniej.
Tak oto po kilkunastu minutach zeszła z najbardziej zaludnionej części plaży i pojawiła się tam, gdzie ludzi prawie nie było. Jak dla niej bomba! Rozejrzała się po linii wody, ale nikogo nie zauważyła także ucieszyła się myśląc, że będzie tu kompletnie sama i nie będzie musiała obawiać się o swoje rzeczy, bo o ile portfela od dawna nie nosiła do pracy, tak z telefonem już się nie rozstawała. Dopiero po wejściu nieco głębiej na plażę zobaczyła, że są tam jakieś rzeczy rozłożone i znów spojrzała w wodę, ale tak jak poprzednio nie była w stanie nikogo zobaczyć. Jej ratowniczy instynkt trochę się włączył, bo skoro są rzeczy to jakiś człowiek gdzieś też powinien być. Podeszła nieco bliżej, bo może to jakiś bezdomny zrobił sobie legowisko i zamierzał się zdrzemnąć na plaży, albo co gorsza ktoś zostawił tajemniczy pakunek, a wtedy trzeba szybko dzwonić na policję i zamknąć plażę. Nigdy nie wiadomo nie? Pochyliła się nieco nad tymi rzeczami, a gdy usłyszała za plecami męski głos to aż podskoczyła i szybko odwróciła, co było błędem jak się później okazało, bo jednak co jak co, ale takiego widoku to się nie spodziewała. - Nie słyszałeś, żeby nie zostawiać rzeczy bez opieki, bo ktoś może Ci je zwinąć? - zapytała starając się patrzeć facetowi na twarz, a nie uciekać wzrokiem gdzieś indziej. - Nie widziałam nikogo w wodzie, zaczęłam się obawiać, że ktoś tu się topi, a jestem ratownikiem - i nawet mu wyciągnęła swoją legitymację, którą miała schowaną na smyczy w kieszeni. Niestety swój super świetny czerwony strój zostawiła w szafce w pracy. - Ale teraz to się trochę cieszę, że najpierw sprawdziłam tu, a nie od razu wskoczyłam do wody - mruknęła i nieco speszona bardziej skupiła się na widoku wody za nim.
Często tak miała, że zanim wróciła po pracy do domu, wybierała się jeszcze na krótki spacer po plaży. Teoretycznie powinna mieć jej dość, po tym jak siedziała tam praktycznie całymi dniami, ale o dziwo wcale tak nie było. Największym problemem jej roboty byli denerwujący ludzie, a reszta była naprawdę spoko. Trochę ją smuciło to, że w swojej pracy tak naprawdę nie miała zbyt wiele możliwości skorzystać z uroków wody, która była na wyciągnięcie ręki. Jako ratownik o dziwo pływała bardzo mało, większość dnia spędzając w budce lub przy brzegu. Swoje umiejętności musiała więc trenować w wolnym czasie, najlepiej w miejscu, w którym tych ludzi było o wiele mniej.
Tak oto po kilkunastu minutach zeszła z najbardziej zaludnionej części plaży i pojawiła się tam, gdzie ludzi prawie nie było. Jak dla niej bomba! Rozejrzała się po linii wody, ale nikogo nie zauważyła także ucieszyła się myśląc, że będzie tu kompletnie sama i nie będzie musiała obawiać się o swoje rzeczy, bo o ile portfela od dawna nie nosiła do pracy, tak z telefonem już się nie rozstawała. Dopiero po wejściu nieco głębiej na plażę zobaczyła, że są tam jakieś rzeczy rozłożone i znów spojrzała w wodę, ale tak jak poprzednio nie była w stanie nikogo zobaczyć. Jej ratowniczy instynkt trochę się włączył, bo skoro są rzeczy to jakiś człowiek gdzieś też powinien być. Podeszła nieco bliżej, bo może to jakiś bezdomny zrobił sobie legowisko i zamierzał się zdrzemnąć na plaży, albo co gorsza ktoś zostawił tajemniczy pakunek, a wtedy trzeba szybko dzwonić na policję i zamknąć plażę. Nigdy nie wiadomo nie? Pochyliła się nieco nad tymi rzeczami, a gdy usłyszała za plecami męski głos to aż podskoczyła i szybko odwróciła, co było błędem jak się później okazało, bo jednak co jak co, ale takiego widoku to się nie spodziewała. - Nie słyszałeś, żeby nie zostawiać rzeczy bez opieki, bo ktoś może Ci je zwinąć? - zapytała starając się patrzeć facetowi na twarz, a nie uciekać wzrokiem gdzieś indziej. - Nie widziałam nikogo w wodzie, zaczęłam się obawiać, że ktoś tu się topi, a jestem ratownikiem - i nawet mu wyciągnęła swoją legitymację, którą miała schowaną na smyczy w kieszeni. Niestety swój super świetny czerwony strój zostawiła w szafce w pracy. - Ale teraz to się trochę cieszę, że najpierw sprawdziłam tu, a nie od razu wskoczyłam do wody - mruknęła i nieco speszona bardziej skupiła się na widoku wody za nim.
mów mi/kontakt
cyc
a
Jest to prawda niezaprzeczalna, spacery są bardzo zdrowe, dobre dla zdrowia i tak dalej. Yannis też od zawsze wolał rower, deskorolkę lub właśnie spacerek, jeśli odległość na to pozwalała. Jego praca na szczęście często była właśnie na dworze, kiedy podłączał prąd w budowanych domach lub zajmował się awariami gdzieś po drodze. Nie pracował co prawda na zlecenie miasta, więc nie można go było zobaczyć na słupach elektrycznych, ale na wysokościach też czasem bywał. Lubił też, kiedy miał zlecenia na wyspie, wtedy brał swoją skrzyneczkę pod pachę i szedł sprawdzić co tam się dzieje. No ale, w tym momencie sobie odpoczywał i nie spodziewał się, że jakaś niewiasta mu ten odpoczynek postanowi zakłócić. Dlatego zmrużył lekko oczy, kiedy się tu tłumaczyła ze swoich niecnych zamiarów.
- Przecież się nimi opiekuję - zauważył, bo halo, stał tutaj, pilnował, zareagował zanim czegokolwiek dotknęła, kub cokolwiek ukradła. I uśmiechnął się z rozbawieniem lekkim.
- Ratownikiem, mówisz? Nurkowałem, lubię się czasem schłodzić - wyjaśnił, kiwając powoli głową, a potem... no spojrzał na legitymację, poprawił się trochę, tak żeby jedną ręką się zasłaniać (co było trochę trudne, okej, dwiema łatwiej), a potem wziął od niej dokument. Zrobił to w dużej mierze odruchowo, skoro wyciągała go w jego stronę, nie pomyślał, że może to być generalnie... trochę dziwne. - Faktycznie - skinął lekko głową i oddał jej legitymację, z łobuzerskim uśmiechem. Niby nie wstydził się swojego ciała ale jednak nie chciał jej peszyć, skoro wyraźnie była zmieszana
- Gdybym był zanurzony w wodzie, pewnie byś się mniej rumieniła - zauważył, a potem znów obiema rękami się zakrył. - Wiesz, że możesz mi po prostu podać ręcznik lub spodnie, prawda? - no nachylił się w jej stronę i podzielił się z nią taką informacją, konspiracyjnym szeptem. Zrobił to powoli, żeby się nie wystraszyła, że jakichś dziwnych rzeczy tutaj próbuje. A jednak stała pomiędzy nim, a jego dobytkiem w tym momencie.
- Przecież się nimi opiekuję - zauważył, bo halo, stał tutaj, pilnował, zareagował zanim czegokolwiek dotknęła, kub cokolwiek ukradła. I uśmiechnął się z rozbawieniem lekkim.
- Ratownikiem, mówisz? Nurkowałem, lubię się czasem schłodzić - wyjaśnił, kiwając powoli głową, a potem... no spojrzał na legitymację, poprawił się trochę, tak żeby jedną ręką się zasłaniać (co było trochę trudne, okej, dwiema łatwiej), a potem wziął od niej dokument. Zrobił to w dużej mierze odruchowo, skoro wyciągała go w jego stronę, nie pomyślał, że może to być generalnie... trochę dziwne. - Faktycznie - skinął lekko głową i oddał jej legitymację, z łobuzerskim uśmiechem. Niby nie wstydził się swojego ciała ale jednak nie chciał jej peszyć, skoro wyraźnie była zmieszana
- Gdybym był zanurzony w wodzie, pewnie byś się mniej rumieniła - zauważył, a potem znów obiema rękami się zakrył. - Wiesz, że możesz mi po prostu podać ręcznik lub spodnie, prawda? - no nachylił się w jej stronę i podzielił się z nią taką informacją, konspiracyjnym szeptem. Zrobił to powoli, żeby się nie wystraszyła, że jakichś dziwnych rzeczy tutaj próbuje. A jednak stała pomiędzy nim, a jego dobytkiem w tym momencie.
mów mi/kontakt
paula
a
- Yhym, właśnie widzę... Twoje spodnie wyglądają na niezaopiekowane - powiedziała zanim w sumie przemyślała swoje słowa i koniec końców zrobiło jej się głupio. Nie powinna się skupiać nad tym, że stoi przed nią nagi facet, którego nie znała... nagość nie była niczym wstydliwym, ale jednak troszkę dziwie się czuła. Miała prawo, bo gościu wziął ją z zaskoczenia i nie wiedziała jak się zachować i gdzie patrzeć. Krępowała się po prostu!
- Po co miałabym Cię kłamać w tej kwestii? - zapytała marszcząc trochę czoło zdziwiona, że wziął ta jej legitymacje, szczególnie, że chyba ręce mu powinny być potrzebne do czegoś innego. Nie chciała jednak sprawdzać, czy jedna dłoń mu wystarcza, czy nie. Skupiała się na ładnym niebie i falach, które uderzały o brzeg za jego plecami. - Przyszłam popływać, ale niestety jestem jedną z tych, co wolą to robić w stroju kąpielowym - rzuciła niby chcąc sobie zażartować, ale chyba nie najlepiej jej to wyszło więc znów się tylko głupkowato zarumieniła.
- Możesz sam sobie podać prawda - odpowiedziała cicho nachylając się w jego stronę, skoro to miała być taka konspiracja. - Ja się po prostu odwrócę, rozłożę swój ręczniczek i nie będę patrzeć - na spokojnie sam się mógł schylić, to nie więzienny prysznic. Franky mu nic nie zrobi! Jak powiedziała, tak zrobiła i rzeczywiście odwróciła się do niego tyłem i odłożyła torbę ze swoimi rzeczami na ziemię, a później wyjęła z niej ręcznik, który powoli zaczęła rozkładać na piasku, żeby mu dać więcej czasu. - Już? - zapytała, bo jednak nie chciała przypadkowo zbyt wiele zobaczyć.
- Po co miałabym Cię kłamać w tej kwestii? - zapytała marszcząc trochę czoło zdziwiona, że wziął ta jej legitymacje, szczególnie, że chyba ręce mu powinny być potrzebne do czegoś innego. Nie chciała jednak sprawdzać, czy jedna dłoń mu wystarcza, czy nie. Skupiała się na ładnym niebie i falach, które uderzały o brzeg za jego plecami. - Przyszłam popływać, ale niestety jestem jedną z tych, co wolą to robić w stroju kąpielowym - rzuciła niby chcąc sobie zażartować, ale chyba nie najlepiej jej to wyszło więc znów się tylko głupkowato zarumieniła.
- Możesz sam sobie podać prawda - odpowiedziała cicho nachylając się w jego stronę, skoro to miała być taka konspiracja. - Ja się po prostu odwrócę, rozłożę swój ręczniczek i nie będę patrzeć - na spokojnie sam się mógł schylić, to nie więzienny prysznic. Franky mu nic nie zrobi! Jak powiedziała, tak zrobiła i rzeczywiście odwróciła się do niego tyłem i odłożyła torbę ze swoimi rzeczami na ziemię, a później wyjęła z niej ręcznik, który powoli zaczęła rozkładać na piasku, żeby mu dać więcej czasu. - Już? - zapytała, bo jednak nie chciała przypadkowo zbyt wiele zobaczyć.
mów mi/kontakt
cyc