Grace Warren
Siedział w Śliweczce zaparkowanej pod drugim z trzech Walmartów w Cape Coral i sprawdzał trasę dojazdową do ostatniego w centrum — miał wrażenie, że oszalał; w żadnym markecie nie znalazł nawet rolki papieru... Uśmiechając się do telefonu z ustawioną na tapecie fotografią Grace, wybrał numer i rozsiadając się wygodnie w siedzeniu, układając drobiażdżki w schowku ukrytym w wkomponowanym do oddzielającego jego fotel od pasażerskiego, panel niecierpliwił się...; dlaczego nie odbierasz? Dlaczego?, myślał i w chwili, w której dosłyszał głos, zapytał:
– Wszystko okej? Długo nie odbierałaś... – Nie chciał, żeby dochodząc do wniosku, że miał pretensje, bo..., nie miał, poczuła się nieswojo; nie sprawdzał Grace, bo po co? Jej wiedział, że może być pewny tak, jak byłby pewny siebie. – Nie odbierałaś i wiesz..., w głowie miałem wszystkie najgorsze z najgorszych myśli i najbardziej przerażające scenariusze. Nieważne... – powiedział, dodając zaraz „za dużo horrorów”. Wsłuchując się w to, co opowiadała, bawił się chwilę tygryskiem dopiętym do kluczyków, żeby odpowiedzieć, kiedy spytała o..., papier...
– Grace..., nie wiem... W drugim Walmarcie nie ma ani jednej rolki. Nie wiem..., o co chodzi, bo nie wierzę, że wszyscy kupują srajtaśmę do dekoracji. Białego nie ma..., nie ma nawet tego szarego, który wisi w szkołach i jest jak papier ścierny, ale nie byłem jeszcze w Walmarcie przy wylotowej do Fort Myers i łudzę się, że może tam... Nie śmiej się ze mnie, kochanie – dopowiedział, słysząc chichot w słuchawce. – W ogóle..., skoro będę wyjeżdżał w kierunku Fort Myers..., podjechać po kilka dyń? Na zupę? Albo... – przerwał, przyglądając się mężczyźnie, który pchał wózek z kilkoma paczkami papieru toaletowego..., białego papieru toaletowego! Skandal!
a
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Wysypała do glinianej miski imitującej połówkę dyni cukierki z kilku, papierowych toreb. Wypełniła ją po brzegi, gubiąc kilka pojedynczych, które wypadłszy z misy, wylądowały gdzieś pod stołem. Pochyliła się, aby zgarnąć dwa, ale będąc już przy ziemi, dostrzegła jeszcze trzy, kolorowe papierki, które mieniły się w promieniach wpadające przez odsłonięte w kuchni okno słońca. Wyciągnęła rękę, próbując dosięgnąć do niesfornych łakoci. Słyszała, jak dzwonił telefon, nie mniej dopóki nie pochwyciła zguby, nie odebrała.
- Mhmm... Szykuję miskę ze słodyczami, którą zostawimy na werandzie dla dzieciaków, gdy wieczorem wyjdziemy na potańcówkę... - usłyszał w końcu jej głos w słuchawce. Grace, nacisnęła na zieloną słuchawkę dosłownie w ostatniej chwili. Prostując ją, przytrzymała telefon polikiem przy ramieniu, a wolnymi dłońmi, poprawiła cukierkowy kopczyk. Zignorowała ten cisnący się na usta Josepha ton pełen paniki, gdyż był on bezpodstawny.
- Myślisz, że co powinnam napisać na tablicy? Poczęstuj się? - dopytywała męża, kręcąc się po kuchni. Na dłużej, zatrzymała się na wysokości wyspy. Oparła się plecami o blat i w końcu, chwyciła telefon w palce.
- Jak to nie ma ani jednej rolki papieru toaletowego? Ja rozumiem, że jest trzydziesty pierwszy października, ale nie wierzę, że każdy, kto zwlekał ze strojem do ostatniej chwili, postanowił się owinąć papierem na mumię... Patrzyłeś na ręczniki papierowe? Albo w jakiś mniejszych, osiedlowych sklepach? - Walmart był pierwszym przystankiem na większe zakupy. Może warto więc wyłamać się ze schematu i zerknąć gdzieś indziej?
- Albo...? - weszła mu w słowo, bowiem Joseph niespodziewanie zamilkł.
Wysypała do glinianej miski imitującej połówkę dyni cukierki z kilku, papierowych toreb. Wypełniła ją po brzegi, gubiąc kilka pojedynczych, które wypadłszy z misy, wylądowały gdzieś pod stołem. Pochyliła się, aby zgarnąć dwa, ale będąc już przy ziemi, dostrzegła jeszcze trzy, kolorowe papierki, które mieniły się w promieniach wpadające przez odsłonięte w kuchni okno słońca. Wyciągnęła rękę, próbując dosięgnąć do niesfornych łakoci. Słyszała, jak dzwonił telefon, nie mniej dopóki nie pochwyciła zguby, nie odebrała.
- Mhmm... Szykuję miskę ze słodyczami, którą zostawimy na werandzie dla dzieciaków, gdy wieczorem wyjdziemy na potańcówkę... - usłyszał w końcu jej głos w słuchawce. Grace, nacisnęła na zieloną słuchawkę dosłownie w ostatniej chwili. Prostując ją, przytrzymała telefon polikiem przy ramieniu, a wolnymi dłońmi, poprawiła cukierkowy kopczyk. Zignorowała ten cisnący się na usta Josepha ton pełen paniki, gdyż był on bezpodstawny.
- Myślisz, że co powinnam napisać na tablicy? Poczęstuj się? - dopytywała męża, kręcąc się po kuchni. Na dłużej, zatrzymała się na wysokości wyspy. Oparła się plecami o blat i w końcu, chwyciła telefon w palce.
- Jak to nie ma ani jednej rolki papieru toaletowego? Ja rozumiem, że jest trzydziesty pierwszy października, ale nie wierzę, że każdy, kto zwlekał ze strojem do ostatniej chwili, postanowił się owinąć papierem na mumię... Patrzyłeś na ręczniki papierowe? Albo w jakiś mniejszych, osiedlowych sklepach? - Walmart był pierwszym przystankiem na większe zakupy. Może warto więc wyłamać się ze schematu i zerknąć gdzieś indziej?
- Albo...? - weszła mu w słowo, bowiem Joseph niespodziewanie zamilkł.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Wiedział, że nie powinien i nie musiał panikować, ale przyzwyczaił się, że odbierała telefon właściwie po pierwszych dwóch sygnałach. Słuchał jak kobieta opowiadała, co robiła, a kiedy wspomniała o misce z cukierkami i co najlepiej byłoby napisać na miniaturowej tablicy, którą chcieli ustawić zaraz przy misce, zaczął się zastanawiać, żeby po chwili powiedzieć :
- Może..., smacznego? Tak po prostu. Uśmiechnął sie, kiedy chichocząc, zgodziła się z nim. - w ogóle..., zostanie coś dla nas na wieczór? Galaretki w czekoladzie..., albo te toffi? - Dopytywał, zastanawiając się czy nie dokupić mimo wszystko chociaż żelków, za którymi przepadała, ale... Najpierw musiał zdobyć papier i przyglądając się facetowi pchającemu wózek, wchodził w głowę, gdzie się tak obłowił.
- Nie wiem, kochanie... - zaczął, nie spuszczając wzroku z paczek pełnych białych rolek. - Są ręczniki, ale tylko te kwadratowe i..., nie chce spędzić pół dnia na poszukiwaniu papieru. Wolałbym być już w domu..., z wami - dodał, łapiąc się na tym, że jego myśli krążyły wciąż dookoła mężczyzny na parkingu. Wysiadłszy, zatrzasnął Cayenne i rozejrzał się, starając przewidzieć, który z samochodów na parkingu może należeć do niego.
- Wiesz, co właśnie przeszedł przed moim nosem dziadzio z kilkoma paczkami srajtaśmy w perfekcyjnie śnieżnobiałym kolorze i zastanawiam się... Myślisz, że dałoby się namówić i odsprzedałby mi..., no nie wiem... Połowę? - Dzięki temu nie musiałby chodzić po okolicznych małych sklepikach i wróciłby do domu w ciągu kilkudziesięciu minut.
- Koszt srajtaśmy plus stówka czy to za mało i lepiej zaproponować więcej? Chyba, że powiedziałby mi, gdzie dorwał ten..., skarb - zaśmiał się, kiedy Grace zachichotała znowu; nie wiedział, co mogło ją tak rozbawić chociaż..., jeśli wyobraziła sobie jak targuje się z mężczyzną; spodziewał się, że to może być śmieszne...
Wiedział, że nie powinien i nie musiał panikować, ale przyzwyczaił się, że odbierała telefon właściwie po pierwszych dwóch sygnałach. Słuchał jak kobieta opowiadała, co robiła, a kiedy wspomniała o misce z cukierkami i co najlepiej byłoby napisać na miniaturowej tablicy, którą chcieli ustawić zaraz przy misce, zaczął się zastanawiać, żeby po chwili powiedzieć :
- Może..., smacznego? Tak po prostu. Uśmiechnął sie, kiedy chichocząc, zgodziła się z nim. - w ogóle..., zostanie coś dla nas na wieczór? Galaretki w czekoladzie..., albo te toffi? - Dopytywał, zastanawiając się czy nie dokupić mimo wszystko chociaż żelków, za którymi przepadała, ale... Najpierw musiał zdobyć papier i przyglądając się facetowi pchającemu wózek, wchodził w głowę, gdzie się tak obłowił.
- Nie wiem, kochanie... - zaczął, nie spuszczając wzroku z paczek pełnych białych rolek. - Są ręczniki, ale tylko te kwadratowe i..., nie chce spędzić pół dnia na poszukiwaniu papieru. Wolałbym być już w domu..., z wami - dodał, łapiąc się na tym, że jego myśli krążyły wciąż dookoła mężczyzny na parkingu. Wysiadłszy, zatrzasnął Cayenne i rozejrzał się, starając przewidzieć, który z samochodów na parkingu może należeć do niego.
- Wiesz, co właśnie przeszedł przed moim nosem dziadzio z kilkoma paczkami srajtaśmy w perfekcyjnie śnieżnobiałym kolorze i zastanawiam się... Myślisz, że dałoby się namówić i odsprzedałby mi..., no nie wiem... Połowę? - Dzięki temu nie musiałby chodzić po okolicznych małych sklepikach i wróciłby do domu w ciągu kilkudziesięciu minut.
- Koszt srajtaśmy plus stówka czy to za mało i lepiej zaproponować więcej? Chyba, że powiedziałby mi, gdzie dorwał ten..., skarb - zaśmiał się, kiedy Grace zachichotała znowu; nie wiedział, co mogło ją tak rozbawić chociaż..., jeśli wyobraziła sobie jak targuje się z mężczyzną; spodziewał się, że to może być śmieszne...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
- Smacznego? Hm. Właściwie to... Dlaczego nie? - po chwili namysłu, przyklasnęła pomysłowi męża. Prostota była najczęściej najlepszym rozwiązaniem, niepotrzebnie więc siliła się na wymyślne slogany. Kredą, nakreśliła drukowanymi literami jedno słowo i z rozpędu, dorysowała kota. Siedzący mruczek, patrzył się dużymi ślepami na osoby przyglądając się tablicy.
- Wysypałam wszystko, ale jeśli chcesz, mogę Ci odłożyć kilka galaretek i toffie, tak? Wiesz, że dostaniesz je tylko wtedy, kiedy przyjdziesz po cukierki w przebraniu? I nie może to być naciagnięty na głowę koc? - brzmiała poważnie, aczkolwiek nuty rozbawienia wkradały się między słowa.
Zakasała rękawy, sięgając po pedzelek. Umoczyła włosie w fluorestencyjnej farbie i dokładnie, pomalowała brzegi miski. Takie detale, zawsze najbardziej cieszyły oko, dlatego też Grace zadbała o nie, gdy stroili dom na Halloween i szykowali stroje na potańcówke.
- Domyślam się i dziwie, że nie mają nic na stanie... Ktoś w ogóle z obsługi sklepu zagladał na magazyn? Halo, dzisiaj trzydziesty pierwszy października. Powinni być przygotowani - skomentowała braki w towarze i świecące półki sklepowe.
- Naprawdę chcesz odkupić od kogoś papier toaletowy?... Nie. Ty nie żartujesz - do końca nie dowierzała, a jednak, gdy trafił do niej sens tego, o czym mówił Joseph, Grace parsknęła perlistym śmiechem. Sytuacja była niedorzeczna.
- Może zanim wyskoczysz z pytaniem, czy Ci cześć odsprzeda, spytaj, gdzie mają takie zapasy i czy jeszcze coś zostało? I... Nie rozłączaj się! Chcę to usłyszeć.
- Smacznego? Hm. Właściwie to... Dlaczego nie? - po chwili namysłu, przyklasnęła pomysłowi męża. Prostota była najczęściej najlepszym rozwiązaniem, niepotrzebnie więc siliła się na wymyślne slogany. Kredą, nakreśliła drukowanymi literami jedno słowo i z rozpędu, dorysowała kota. Siedzący mruczek, patrzył się dużymi ślepami na osoby przyglądając się tablicy.
- Wysypałam wszystko, ale jeśli chcesz, mogę Ci odłożyć kilka galaretek i toffie, tak? Wiesz, że dostaniesz je tylko wtedy, kiedy przyjdziesz po cukierki w przebraniu? I nie może to być naciagnięty na głowę koc? - brzmiała poważnie, aczkolwiek nuty rozbawienia wkradały się między słowa.
Zakasała rękawy, sięgając po pedzelek. Umoczyła włosie w fluorestencyjnej farbie i dokładnie, pomalowała brzegi miski. Takie detale, zawsze najbardziej cieszyły oko, dlatego też Grace zadbała o nie, gdy stroili dom na Halloween i szykowali stroje na potańcówke.
- Domyślam się i dziwie, że nie mają nic na stanie... Ktoś w ogóle z obsługi sklepu zagladał na magazyn? Halo, dzisiaj trzydziesty pierwszy października. Powinni być przygotowani - skomentowała braki w towarze i świecące półki sklepowe.
- Naprawdę chcesz odkupić od kogoś papier toaletowy?... Nie. Ty nie żartujesz - do końca nie dowierzała, a jednak, gdy trafił do niej sens tego, o czym mówił Joseph, Grace parsknęła perlistym śmiechem. Sytuacja była niedorzeczna.
- Może zanim wyskoczysz z pytaniem, czy Ci cześć odsprzeda, spytaj, gdzie mają takie zapasy i czy jeszcze coś zostało? I... Nie rozłączaj się! Chcę to usłyszeć.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie uważał, żeby to, co wymyśliła było złe, ale tablica nie była duża, a pisząc samo „Smacznego!” mogła skreślić większe litery albo dorysować do tego dynię, nietoperza czy coś..., co tylko chciała — kota; bo od powrotu z Las Vegas i Japonii, zastanawiał się czy nie lepiej jednak wziąć do domu szwędającą się po okolicy mruczącą kuleczkę, mimo że miał wybraną w policji sukę..., pięknego owczarka niemieckiego, która nie wiedzieć czemu utraciła węch i nie miała jak pracować.
– Wszystko? – Jęk Warrena wprawiał ją w rozbawienie; nie jadał słodyczy i nie wydawał się przepadać za cukiereczkami, ale toffi wyjątkowo musiały mu smakować, bo nie wierzył, ze nie zauważyła, żeby było ich chyba mniej od innych. – Nie..., nie... Skoro jeżdżę i od sklepu do sklepu po papier, to mogę dokupić..., tym bardziej, że prześcieradła z wyciętymi dziurkami na oczy nie uważasz za wystarczająco dobry kostium... – Przewracając oczami, nie odrywał spojrzenia od mężczyzny, o którym musiał wspomnieć Grace.
Zastanawiał się jak to zrobić? Tak po prostu...,, podejść i spytać czy podzieliłby się z Josephem swoimi łupami, czy zabawić się w podchody? Czy lepiej nie podchodzić i jechać do ostatniego Walmarta, a potem tak, jak podpowiadała żona, objechać mniejsze sklepy, w których na pewno mieli i inne słodycze..., może nawet lepsze od toffi i galaretek w czekoladzie?
– Też się dziwię, ale w pierwszym w magazynie był dostępny tylko różowy..., a taki chyba nie będzie dobry... Tylko proszę, nie mów, że to nie ma znaczenia, bo oszaleję – dodał po chwili łamiącym się głosem.
Zaśmiał się razem z żoną, a potem, zatrzaskując Cayenne, spytał:
– Serio? Serio chcesz podsłuchiwać rozmowę o odkupieniu srajtaśmy? Chyba, że wiesz... – Poruszył brwiami, mimo że Grace nie widziała go w tym momencie, czego powinna żałować. – Będziesz mi podpowiadać w negocjacjach?
Z trudem opanował się, podchodząc do mężczyzny, który przeładowywał paczki rolek z wózka do bagażnika, klnąc pod nosem.
– Eee... Dzień dobry! Może..., pomogę? – Czuł przez skórę, że Grace zaraz posika się ze śmiechu...
Nie uważał, żeby to, co wymyśliła było złe, ale tablica nie była duża, a pisząc samo „Smacznego!” mogła skreślić większe litery albo dorysować do tego dynię, nietoperza czy coś..., co tylko chciała — kota; bo od powrotu z Las Vegas i Japonii, zastanawiał się czy nie lepiej jednak wziąć do domu szwędającą się po okolicy mruczącą kuleczkę, mimo że miał wybraną w policji sukę..., pięknego owczarka niemieckiego, która nie wiedzieć czemu utraciła węch i nie miała jak pracować.
– Wszystko? – Jęk Warrena wprawiał ją w rozbawienie; nie jadał słodyczy i nie wydawał się przepadać za cukiereczkami, ale toffi wyjątkowo musiały mu smakować, bo nie wierzył, ze nie zauważyła, żeby było ich chyba mniej od innych. – Nie..., nie... Skoro jeżdżę i od sklepu do sklepu po papier, to mogę dokupić..., tym bardziej, że prześcieradła z wyciętymi dziurkami na oczy nie uważasz za wystarczająco dobry kostium... – Przewracając oczami, nie odrywał spojrzenia od mężczyzny, o którym musiał wspomnieć Grace.
Zastanawiał się jak to zrobić? Tak po prostu...,, podejść i spytać czy podzieliłby się z Josephem swoimi łupami, czy zabawić się w podchody? Czy lepiej nie podchodzić i jechać do ostatniego Walmarta, a potem tak, jak podpowiadała żona, objechać mniejsze sklepy, w których na pewno mieli i inne słodycze..., może nawet lepsze od toffi i galaretek w czekoladzie?
– Też się dziwię, ale w pierwszym w magazynie był dostępny tylko różowy..., a taki chyba nie będzie dobry... Tylko proszę, nie mów, że to nie ma znaczenia, bo oszaleję – dodał po chwili łamiącym się głosem.
Zaśmiał się razem z żoną, a potem, zatrzaskując Cayenne, spytał:
– Serio? Serio chcesz podsłuchiwać rozmowę o odkupieniu srajtaśmy? Chyba, że wiesz... – Poruszył brwiami, mimo że Grace nie widziała go w tym momencie, czego powinna żałować. – Będziesz mi podpowiadać w negocjacjach?
Z trudem opanował się, podchodząc do mężczyzny, który przeładowywał paczki rolek z wózka do bagażnika, klnąc pod nosem.
– Eee... Dzień dobry! Może..., pomogę? – Czuł przez skórę, że Grace zaraz posika się ze śmiechu...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Grace nie zamierzała rezygnować z obietnicy zaadoptowania psa, który skończył już swoją służbę w mundurówce. Pragnęła spełnić marzenie z dzieciństwa; jedno z wielu. Przy Josephie, osmieliła się pomyśleć, że mogłaby osiągnąć bądź posiąść to, co kiedyś spisała na straty. Nawet, jeśli było jej po drodze bardziej z kotem, niż z psem, jedno nie wykluczało drugiego. Gotowa była wpuścić pod swój dach oba zwierzęcia. Pytanie tylko co na to Joseph. Jeszcze nie poruszała tego tematu, obiecała sobie, że podzieli się z mężem swoimi przemyśleniami w momencie, w którym pod ich drzwiami zacznie kręcić się jakaś kocia przybłęda.
Parsknęła, prawie że opluwając telefon. Joseph był całkiem niezłym aktorem i choć znała go jak mało kto, momentami nawet ona nie potrafiła przejrzeć jego gry. Wypadał wiarygodnie w tym, jak udawał i na szczęście wiedział, gdzie jest granica, którą lepiej nie przekraczać.
- Mhmm. Problem w tym, że jak dokupisz, to na pewno będzie ich więcej niż wtedy, kiedy sama odlozyłabym kilka. Na pewno chcesz się tak... obrzerać? - ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu. Przez moment słyszał jej oddech i mógł ulec wrażeniu, że jest tuż obok. Na wyciągnięcie ręki. Wtulała w jego jego żebra.
- ... Dlaczego różowy nie byłby dobry? - spytała brutalnie szczerze, mącąc tę chwilę rozrzewienia. - Nikt nie mówił, że papier musi być biały, Joseph... - śmiech, znów cisnąć się na jej usta. Przysłoniła je dłonią, ale niewiele to dało.
- To jak? Wracasz po cały koszyk różowego papieru czy podejmiesz ryzyko z negocjacją? [/b] - odpowiedź przyszła sama. Słysząc, jak Joseph zagaduje do starszego mężczyzny, Grace wstrzymała oddech.
Grace nie zamierzała rezygnować z obietnicy zaadoptowania psa, który skończył już swoją służbę w mundurówce. Pragnęła spełnić marzenie z dzieciństwa; jedno z wielu. Przy Josephie, osmieliła się pomyśleć, że mogłaby osiągnąć bądź posiąść to, co kiedyś spisała na straty. Nawet, jeśli było jej po drodze bardziej z kotem, niż z psem, jedno nie wykluczało drugiego. Gotowa była wpuścić pod swój dach oba zwierzęcia. Pytanie tylko co na to Joseph. Jeszcze nie poruszała tego tematu, obiecała sobie, że podzieli się z mężem swoimi przemyśleniami w momencie, w którym pod ich drzwiami zacznie kręcić się jakaś kocia przybłęda.
Parsknęła, prawie że opluwając telefon. Joseph był całkiem niezłym aktorem i choć znała go jak mało kto, momentami nawet ona nie potrafiła przejrzeć jego gry. Wypadał wiarygodnie w tym, jak udawał i na szczęście wiedział, gdzie jest granica, którą lepiej nie przekraczać.
- Mhmm. Problem w tym, że jak dokupisz, to na pewno będzie ich więcej niż wtedy, kiedy sama odlozyłabym kilka. Na pewno chcesz się tak... obrzerać? - ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu. Przez moment słyszał jej oddech i mógł ulec wrażeniu, że jest tuż obok. Na wyciągnięcie ręki. Wtulała w jego jego żebra.
- ... Dlaczego różowy nie byłby dobry? - spytała brutalnie szczerze, mącąc tę chwilę rozrzewienia. - Nikt nie mówił, że papier musi być biały, Joseph... - śmiech, znów cisnąć się na jej usta. Przysłoniła je dłonią, ale niewiele to dało.
- To jak? Wracasz po cały koszyk różowego papieru czy podejmiesz ryzyko z negocjacją? [/b] - odpowiedź przyszła sama. Słysząc, jak Joseph zagaduje do starszego mężczyzny, Grace wstrzymała oddech.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Cmoknął głośno; był pewny, że musiała odsunąć od ucha telefon i unosząc brew, powiedział:
– Też myślisz, że powinienem przystopować z tym żarciem? Cieszę się, że się zgadzamy, kochanie. – Z jednej strony wiedział, że to dobrze..., ale kiedy w Las Vegas zauważył, że niektóre spodnie nie wiszą na nim tak, jak do tej pory..., poczuł się dziwnie i nieswojo, mimo że przyjemniej było stanąć przed lustrem i popatrzeć na siebie teraz. – Pomyśl o dzieciakach – zaczął. – Będą mieć więcej łakoci dla siebie, a ja nie kupię nie wiadomo ile przecież i..., podjechałbym po twoje ulubione sticki w czekoladzie takie, jakie pochłaniałaś w masowo w Quentico... Nie, nie wypominam ci nic – dodał, uprzedzając ją, mimo że nie sądził, żeby miała się oburzyć — nie była taka.
A jednak..., pomyślał; tak bardzo nie chciał usłyszeć tego, co odpowiadała i co słyszał bardzo..., bardzo..., bardzo dobrze, że zaczął śpiewać na całe gardło pierwszą piosenkę Elvisa, która przyszła mu do głowy i nie przestawał tak długo, jak długo mówiła — nie słyszał, więc jak kobieta dopytywała czy wraca po różowy papier.
Wysiadł i podszedłszy do mężczyzny, chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Dopiero, kiedy zobaczył jak tamten szarpał się z paczkami, wpadł na pomysł, żeby zacząć od kompletnie innej strony; chwila uprzejmości i jeden malutki, dobry uczynek nie zbawią jego duszy czarnej jak smoła, a może dowie się, gdzie dziadek kupił tyle rolek. Nachylił się, podtrzymując od spodu pakunek, który mężczyzna wciskając w bagażnik rozdarł i brudził jedną z rolek; wzrok Warrena krzyczał niemalże „gościu! NIE! To może być moja rolka, jeśli mi ją odsprzedasz!” — Grace musiała bawić się świetnie, nasłuchując a wyłapując nerwowe chrząkniecie męża, nie mogła nie wyobrażać, co przeżywał.
Cmoknął głośno; był pewny, że musiała odsunąć od ucha telefon i unosząc brew, powiedział:
– Też myślisz, że powinienem przystopować z tym żarciem? Cieszę się, że się zgadzamy, kochanie. – Z jednej strony wiedział, że to dobrze..., ale kiedy w Las Vegas zauważył, że niektóre spodnie nie wiszą na nim tak, jak do tej pory..., poczuł się dziwnie i nieswojo, mimo że przyjemniej było stanąć przed lustrem i popatrzeć na siebie teraz. – Pomyśl o dzieciakach – zaczął. – Będą mieć więcej łakoci dla siebie, a ja nie kupię nie wiadomo ile przecież i..., podjechałbym po twoje ulubione sticki w czekoladzie takie, jakie pochłaniałaś w masowo w Quentico... Nie, nie wypominam ci nic – dodał, uprzedzając ją, mimo że nie sądził, żeby miała się oburzyć — nie była taka.
A jednak..., pomyślał; tak bardzo nie chciał usłyszeć tego, co odpowiadała i co słyszał bardzo..., bardzo..., bardzo dobrze, że zaczął śpiewać na całe gardło pierwszą piosenkę Elvisa, która przyszła mu do głowy i nie przestawał tak długo, jak długo mówiła — nie słyszał, więc jak kobieta dopytywała czy wraca po różowy papier.
Wysiadł i podszedłszy do mężczyzny, chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Dopiero, kiedy zobaczył jak tamten szarpał się z paczkami, wpadł na pomysł, żeby zacząć od kompletnie innej strony; chwila uprzejmości i jeden malutki, dobry uczynek nie zbawią jego duszy czarnej jak smoła, a może dowie się, gdzie dziadek kupił tyle rolek. Nachylił się, podtrzymując od spodu pakunek, który mężczyzna wciskając w bagażnik rozdarł i brudził jedną z rolek; wzrok Warrena krzyczał niemalże „gościu! NIE! To może być moja rolka, jeśli mi ją odsprzedasz!” — Grace musiała bawić się świetnie, nasłuchując a wyłapując nerwowe chrząkniecie męża, nie mogła nie wyobrażać, co przeżywał.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
- Oczywiście, że powinieneś przystopować z tym żarciem, bo jeszcze trochę i nie zmieścisz się w drzwiach... - podsumowała mężczyznę, brnąc dalej w tę całą sieć absurdów tylko po to, aby podkreślić, że Joseph w końcu zaczynał wyglądać jak człowiek. Akceptowała jego niezdrową wręcz chudość, ponieważ wiedziała z czego wynika, ale wcale nie przeszkadzał jej fakt, że ten przestawał się mieścić w rozmiar, który dotychczas nosił. Gotowa była poświęcić się i zabrać męża na zakupy. Na szczęście, w porę ugryzła się w język i słowa te, nigdy nie padły z jej ust. Grace domyślała się, dokąd przy okazji by ją zaciągnął, a miejsce to, powinno mieć aniołka z różkami w szyldzie...
Westchnęła ciężko, prosto do słuchawki. Uderzał we wrażliwe nuty, zwłaszcza, że czekoladowe pałeczki jak się okazało, były jej ciążową słabością.
- W porządku. Jeśli tak bardzo chcesz jechać i kupić mi pudło... A najlepiej dwa sticków w deserowej czekoladzie, kim jestem, aby ci zabraniać?
Uśmiechnęła się, gdy ten zgodził się z jej skromną osobą.
Odciągnęła od siebie słuchawkę. Położyła ją w sam środek cukierków. Grace, chwyciła misę i niosła ją na werandę w asyście zawodzenia Josepha. Nie była pewna, czy zorientował się, że przez moment tonął w słodyczach, gdyż kiedy odezwał się w końcu normalnym tonem, Grace przytaknęła, przytrzymując sobie telefon przy uchu ramieniem.
Z trudem, powstrzymywała się przed komentarzem bądź parsknięciem śmiechem. Nasłuchiwała tego, co dochodziło do niej z drugiej strony połączenia, próbując ustawić misę na poręczy na werandzie. Nie sprawiała wrażenie stabilnej.
- Oczywiście, że powinieneś przystopować z tym żarciem, bo jeszcze trochę i nie zmieścisz się w drzwiach... - podsumowała mężczyznę, brnąc dalej w tę całą sieć absurdów tylko po to, aby podkreślić, że Joseph w końcu zaczynał wyglądać jak człowiek. Akceptowała jego niezdrową wręcz chudość, ponieważ wiedziała z czego wynika, ale wcale nie przeszkadzał jej fakt, że ten przestawał się mieścić w rozmiar, który dotychczas nosił. Gotowa była poświęcić się i zabrać męża na zakupy. Na szczęście, w porę ugryzła się w język i słowa te, nigdy nie padły z jej ust. Grace domyślała się, dokąd przy okazji by ją zaciągnął, a miejsce to, powinno mieć aniołka z różkami w szyldzie...
Westchnęła ciężko, prosto do słuchawki. Uderzał we wrażliwe nuty, zwłaszcza, że czekoladowe pałeczki jak się okazało, były jej ciążową słabością.
- W porządku. Jeśli tak bardzo chcesz jechać i kupić mi pudło... A najlepiej dwa sticków w deserowej czekoladzie, kim jestem, aby ci zabraniać?
Uśmiechnęła się, gdy ten zgodził się z jej skromną osobą.
Odciągnęła od siebie słuchawkę. Położyła ją w sam środek cukierków. Grace, chwyciła misę i niosła ją na werandę w asyście zawodzenia Josepha. Nie była pewna, czy zorientował się, że przez moment tonął w słodyczach, gdyż kiedy odezwał się w końcu normalnym tonem, Grace przytaknęła, przytrzymując sobie telefon przy uchu ramieniem.
Z trudem, powstrzymywała się przed komentarzem bądź parsknięciem śmiechem. Nasłuchiwała tego, co dochodziło do niej z drugiej strony połączenia, próbując ustawić misę na poręczy na werandzie. Nie sprawiała wrażenie stabilnej.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Szkoda, że tego nie widzisz..., pomyślał i opierając się o wózek, ciągnął dalej:
– Gdzie się pan tak obłowił? – Dziadek łypnął na niego, a potem mruknął: „Pomagasz czy gadasz?”. – Jaaasneee..., to gdzie się pan tak obłowił? – Powtórzył tym razem, wyciągając z koszyka opakowanie, które ułożył w bagażniku.
– Za sklepem, rozłożył się gościu. Sprzedaje paczkę o 2$ drożej niż w Walmarcie, ale oni nie mają, a dzieciaki muszą czymś obrzucać samochody tych, którzy nie będą mieć cukierków, nie? Cukierek albo psikus, hehe... – Joseph pokiwał głową i powtórzył oglądając się na market: „cukierek albo psikus”.
– Taaa..., a dużo tam miał tego papieru?
– Kto?
– No..., ten gość...
– W cholerę. Ładuj! – Mężczyzna wepchnął Josephowi w ręce kolejną paczkę. Chwilę trwało zanim zapakowali wszystko do samochodu z o połowę mniejszym bagażnikiem niż jego, a kiedy skończyli dziadek podziękował mu uścisnąwszy dłoń, w którą wepchnął piątaka. Przyglądając się Josephowi wsiadł i kiedy Warren odwrócił się, żeby odejść, zawołał za nim:
– Ty! To ty tak zarzynałeś Króla? – Przełknął ślinę i odwróciwszy się, zaprzeczył, kręcąc głową. – No..., to masz szczęście... – Warren uśmiechnął się, bardziej jeszcze szczerząc zęby i odchodząc od dziadka w samochodzie, którego silnik krztusił się i nie chciał zapalić, wyciągnął telefon i powiedział zanim przyłożył go do ucha:
– Słyszałaś? Zarzynałeś... Sam zarzynałeś – Odgryzał się mężczyźnie wsiadając do samochodu; nie twierdził, że umiał śpiewać najlepiej na świecie, ale..., nie fałszował i miał nadzieję, że żona będzie niemniej oburzona tym, co wykrzykiwał tamten stary..., piernik — gdyby tylko wiedział, że przeleżał w misce ze słodyczami tych kilka chwil, w których dawał popisowy koncert...
Szkoda, że tego nie widzisz..., pomyślał i opierając się o wózek, ciągnął dalej:
– Gdzie się pan tak obłowił? – Dziadek łypnął na niego, a potem mruknął: „Pomagasz czy gadasz?”. – Jaaasneee..., to gdzie się pan tak obłowił? – Powtórzył tym razem, wyciągając z koszyka opakowanie, które ułożył w bagażniku.
– Za sklepem, rozłożył się gościu. Sprzedaje paczkę o 2$ drożej niż w Walmarcie, ale oni nie mają, a dzieciaki muszą czymś obrzucać samochody tych, którzy nie będą mieć cukierków, nie? Cukierek albo psikus, hehe... – Joseph pokiwał głową i powtórzył oglądając się na market: „cukierek albo psikus”.
– Taaa..., a dużo tam miał tego papieru?
– Kto?
– No..., ten gość...
– W cholerę. Ładuj! – Mężczyzna wepchnął Josephowi w ręce kolejną paczkę. Chwilę trwało zanim zapakowali wszystko do samochodu z o połowę mniejszym bagażnikiem niż jego, a kiedy skończyli dziadek podziękował mu uścisnąwszy dłoń, w którą wepchnął piątaka. Przyglądając się Josephowi wsiadł i kiedy Warren odwrócił się, żeby odejść, zawołał za nim:
– Ty! To ty tak zarzynałeś Króla? – Przełknął ślinę i odwróciwszy się, zaprzeczył, kręcąc głową. – No..., to masz szczęście... – Warren uśmiechnął się, bardziej jeszcze szczerząc zęby i odchodząc od dziadka w samochodzie, którego silnik krztusił się i nie chciał zapalić, wyciągnął telefon i powiedział zanim przyłożył go do ucha:
– Słyszałaś? Zarzynałeś... Sam zarzynałeś – Odgryzał się mężczyźnie wsiadając do samochodu; nie twierdził, że umiał śpiewać najlepiej na świecie, ale..., nie fałszował i miał nadzieję, że żona będzie niemniej oburzona tym, co wykrzykiwał tamten stary..., piernik — gdyby tylko wiedział, że przeleżał w misce ze słodyczami tych kilka chwil, w których dawał popisowy koncert...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Za sklepem rozłożył się gościu... Grace, pokręciła głową. Nielegalny handel papierem toaletowym? Na parkingu sklepu? Naprawdę chciałaby wiedzieć, jak taki pomysł zrodził się w czyjejś główna i na jaki efekt ten ktoś liczył. Szybkiego zysku? Okpienia systemu? Na pewno taka sprzedaż tlumaczyła półki świecące pustkami.
Wsłuchując się w ciąg dalszy, przymocowała misę ze słodyczami na rogu dwóch barierek; w miejscu, gdzie kiedyś wisiała doniczka. Brakowało jej kwiatów na werandzie. Wcześniej, przez wieczny pośpiech i zapatrzenie w swoją pracę, nie zaprzątała sobie nimi głowy, teraz jednak, im więcej czasu spędzała w domu, odczuwała niedosyt. Być może dorosła do tego, aby przekonać się, czy ma rękę do roślin, czy niekoniecznie.
Małą tabliczkę do pisania kredą, zahaczyła o belkę wspinając się ówcześnie na palce, aby dosięgnąć. Okryła ją błyszczem, aby wkomponowała się w otoczenie. Uważając na rozstawione na dole dynie, cofnęła się o kilka kroków, aby przyjrzeć się i ocenić, czy efekt ją zadowala.
- Naprawdę tak powiedział? - odparła, ale bez większego przekonania. Nie mógł zakwalifikować jej słów do pobłażliwego przytaknięcia, ale oburzenia, na które tak liczył, nie doczekał się.
- I co teraz? Próbujesz szczęścia z tym na drodze wylotowej, czy idziesz sprawdzić szemrane interesy jakiegoś cwaniaczka? - przesunęła dekoracje bliżej lewej krawędzi, dostrzegając w ich obrazie pewną dysharmonie. W lustrzanym odbiciu, zauważyła kilka kropel od farby na swoim poliku. Potarła go, licząc, że tyle wystarczy, aby zdrapać co zaschnęła.
Za sklepem rozłożył się gościu... Grace, pokręciła głową. Nielegalny handel papierem toaletowym? Na parkingu sklepu? Naprawdę chciałaby wiedzieć, jak taki pomysł zrodził się w czyjejś główna i na jaki efekt ten ktoś liczył. Szybkiego zysku? Okpienia systemu? Na pewno taka sprzedaż tlumaczyła półki świecące pustkami.
Wsłuchując się w ciąg dalszy, przymocowała misę ze słodyczami na rogu dwóch barierek; w miejscu, gdzie kiedyś wisiała doniczka. Brakowało jej kwiatów na werandzie. Wcześniej, przez wieczny pośpiech i zapatrzenie w swoją pracę, nie zaprzątała sobie nimi głowy, teraz jednak, im więcej czasu spędzała w domu, odczuwała niedosyt. Być może dorosła do tego, aby przekonać się, czy ma rękę do roślin, czy niekoniecznie.
Małą tabliczkę do pisania kredą, zahaczyła o belkę wspinając się ówcześnie na palce, aby dosięgnąć. Okryła ją błyszczem, aby wkomponowała się w otoczenie. Uważając na rozstawione na dole dynie, cofnęła się o kilka kroków, aby przyjrzeć się i ocenić, czy efekt ją zadowala.
- Naprawdę tak powiedział? - odparła, ale bez większego przekonania. Nie mógł zakwalifikować jej słów do pobłażliwego przytaknięcia, ale oburzenia, na które tak liczył, nie doczekał się.
- I co teraz? Próbujesz szczęścia z tym na drodze wylotowej, czy idziesz sprawdzić szemrane interesy jakiegoś cwaniaczka? - przesunęła dekoracje bliżej lewej krawędzi, dostrzegając w ich obrazie pewną dysharmonie. W lustrzanym odbiciu, zauważyła kilka kropel od farby na swoim poliku. Potarła go, licząc, że tyle wystarczy, aby zdrapać co zaschnęła.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Pomysłowość niektórych ludzi...., nie dziwił się i zastanawiał czy nie podjechać na światłach i z sygnalizacją, żeby napędzić gościowi trochę stracha albo nie „zarekwirować” papieru. Uśmiechnął się do siebie pod nosem i nachylając się nad siedzeniem pasażera, otworzył schowek, w którym miał... Nie miał... Sygnalizator leżał w garażu, gdzie zostawił go opróżniając Iskierkę przed sprzedażą.
Westchnął w słuchawkę ciężko i oparłszy się o fotel kierowcy, zapadł się w siedzenie,
– Nie mam światełek... Mógłbym podjechać i postraszyć gościa, ale..., może odpuścić? Iść. Kupić i wracać do ciebie? Do was? – Spytał, dotykając do kołyszącego się przy kluczykach w stacyjce tygryska. Spoważniał; nie wiedział dlaczego w tym momencie, kiedy właściwie zaczynał czuć, że może ten dzień nie będzie najgorszy i najcięższy. Musiała słyszeć jak oddychał wolniej i głębiej tak, jak wtedy, kiedy martwił się o nią i ich małą. Objął się ramieniem i obrócił na siedzeniu w stronę fotela, na którym chciałby, żeby siedziała w tym momencie — wyciągnąłby do niej ręce albo wtulił się w nią, opierając o panel. Chwilami miał wrażenie, że uzależnił się od niej i bał się co będzie, jeśli poczuje się zmęczona jego obecnością..., ciągle dzień w dzień przy niej.
– Nie mógłbym wrócić do domu, udawać, że nie znalazłem papieru i dlatego napadłem na sklep ze słodyczami? – Nie spodziewała się tego, co powiedział; wiedział to po oddechu urwanym w połowie. – Wiem..., wiem... Ile paczek kupić? – Powiedział po chwili, mając nadzieję, że nie rozdrażnił jej i nie niepokoił, bo czuł mimo odległości, że musiała zauważyć tę zmianę w nim. Przygasał...
Pomysłowość niektórych ludzi...., nie dziwił się i zastanawiał czy nie podjechać na światłach i z sygnalizacją, żeby napędzić gościowi trochę stracha albo nie „zarekwirować” papieru. Uśmiechnął się do siebie pod nosem i nachylając się nad siedzeniem pasażera, otworzył schowek, w którym miał... Nie miał... Sygnalizator leżał w garażu, gdzie zostawił go opróżniając Iskierkę przed sprzedażą.
Westchnął w słuchawkę ciężko i oparłszy się o fotel kierowcy, zapadł się w siedzenie,
– Nie mam światełek... Mógłbym podjechać i postraszyć gościa, ale..., może odpuścić? Iść. Kupić i wracać do ciebie? Do was? – Spytał, dotykając do kołyszącego się przy kluczykach w stacyjce tygryska. Spoważniał; nie wiedział dlaczego w tym momencie, kiedy właściwie zaczynał czuć, że może ten dzień nie będzie najgorszy i najcięższy. Musiała słyszeć jak oddychał wolniej i głębiej tak, jak wtedy, kiedy martwił się o nią i ich małą. Objął się ramieniem i obrócił na siedzeniu w stronę fotela, na którym chciałby, żeby siedziała w tym momencie — wyciągnąłby do niej ręce albo wtulił się w nią, opierając o panel. Chwilami miał wrażenie, że uzależnił się od niej i bał się co będzie, jeśli poczuje się zmęczona jego obecnością..., ciągle dzień w dzień przy niej.
– Nie mógłbym wrócić do domu, udawać, że nie znalazłem papieru i dlatego napadłem na sklep ze słodyczami? – Nie spodziewała się tego, co powiedział; wiedział to po oddechu urwanym w połowie. – Wiem..., wiem... Ile paczek kupić? – Powiedział po chwili, mając nadzieję, że nie rozdrażnił jej i nie niepokoił, bo czuł mimo odległości, że musiała zauważyć tę zmianę w nim. Przygasał...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Nie odpowiedział od razu, dlatego też jej tok rozumowania mógł być tylko jeden...
- Czy Ty właśnie sprawdzasz schowek...? - oboje, odezwali się niemalże jednocześnie i na ten sam temat. - ... O mój Boże. Ty naprawdę sprawdziłeś schowek - powtórzyła po nim - i po sobie zarazem, gdyż mówienie jeden przez drugiego najwyraźniej wychodziło im całkiem nieźle - dławiąc śmiech. Ta sytuacja, robiła się coraz bardziej pełniejsza absurdów. Dla własnego zdrowia, należało się z niej tylko i wyłącznie śmiać. Braki w sklepach, sprzedaż na tyłach Walmartu, podchody i plany godne policyjnej operacji, byleby w końcu kupić paczkę papieru toaletowego... Wyskoczę na pół godziny, aby zrobić coś dobrego dla dzieciaków ze szkoły zaczynało zmieniać się w dwie godziny.
- ... Teoretycznie mógłbyś, tylko czy w łupach z tego napadu znalazłby się czekoladowe pałeczki? - ton głosu Grace, w punkt odzwierciedlał słodkie, przeciągnięte proszę i nie mógł jej odmówić. Kolejna cecha wspólna z kotem; łasił się tak długo, aż w końcu coś wyżebrał.
Z chrząknięciem, wróciła do środka. Otrzepała buty o wycieraczkę i obrała kurs na kuchnię.
- Podjedź do tego na wylotówce, a jak tam się nie uda, poddajemy się. Zamiast papieru toaletowego, będzie musiała być bibuła. Na szybko, zrobimy z nich nietoperze. Co Ty na to? - zaproponowała na przekór frustracji, która po woli zaczynała ciągnąć Josepha w swe sidła. Palcami, przeczesała swoje rozwiane włosy.
- Paczek? A może... Po prostu jeden karton? Nie będziesz musiał szybko jechać po następne - taka cwana była!
Nie odpowiedział od razu, dlatego też jej tok rozumowania mógł być tylko jeden...
- Czy Ty właśnie sprawdzasz schowek...? - oboje, odezwali się niemalże jednocześnie i na ten sam temat. - ... O mój Boże. Ty naprawdę sprawdziłeś schowek - powtórzyła po nim - i po sobie zarazem, gdyż mówienie jeden przez drugiego najwyraźniej wychodziło im całkiem nieźle - dławiąc śmiech. Ta sytuacja, robiła się coraz bardziej pełniejsza absurdów. Dla własnego zdrowia, należało się z niej tylko i wyłącznie śmiać. Braki w sklepach, sprzedaż na tyłach Walmartu, podchody i plany godne policyjnej operacji, byleby w końcu kupić paczkę papieru toaletowego... Wyskoczę na pół godziny, aby zrobić coś dobrego dla dzieciaków ze szkoły zaczynało zmieniać się w dwie godziny.
- ... Teoretycznie mógłbyś, tylko czy w łupach z tego napadu znalazłby się czekoladowe pałeczki? - ton głosu Grace, w punkt odzwierciedlał słodkie, przeciągnięte proszę i nie mógł jej odmówić. Kolejna cecha wspólna z kotem; łasił się tak długo, aż w końcu coś wyżebrał.
Z chrząknięciem, wróciła do środka. Otrzepała buty o wycieraczkę i obrała kurs na kuchnię.
- Podjedź do tego na wylotówce, a jak tam się nie uda, poddajemy się. Zamiast papieru toaletowego, będzie musiała być bibuła. Na szybko, zrobimy z nich nietoperze. Co Ty na to? - zaproponowała na przekór frustracji, która po woli zaczynała ciągnąć Josepha w swe sidła. Palcami, przeczesała swoje rozwiane włosy.
- Paczek? A może... Po prostu jeden karton? Nie będziesz musiał szybko jechać po następne - taka cwana była!
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892