Marcy naprawdę uwielbiała swoją pracę, nie było to żadną tajemnicą. Jedną z jej ulubionych części tych zajęć, to były właśnie te wszystkie segmenty typowo plastyczne. Niezależnie od tego, czy malowali farbami, czy babrali sie w glinie, cieszyła się dokładnie tak samo, jak dzieciaki wokół niej. A kiedy była okazja, żeby zrobić coś razem z nimi, coś większego, kolorowego i co zostanie w szkole na dłużej, to była wniebowzięta i chętna do działania, mimo że były wakacje! Mural mówiący o przyjaźni powoli powstawał na ścianie przedszkola i miał powstawać jeszcze przez najbliższy tydzień. Powoli, tak żeby dzieciaki mogły na spokojnie działać, żeby nikt ich nie poganiał i nie stresował. Marcy nigdy nie podchodziła w swojej klasie do zajęć, jak do wyścigów. Chodziło o to, żeby dzieci rozwijały swoją kreatywność, bo ona później sprzyja nauce i innym takim, no same plusy, co tu mówić! Po skończonym dniu wróciła do klasy, żeby wprowadzić listę obecności i sprawdzić które z dzieciaków się nie stawiło. I znalazła dwa nazwiska, dlatego postanowiła zadzwonić do rodziców i sprawdzić czy wszystko gra, Pierwszy rodzic poinformował ją, że dziecko ma ospę i leży w domu, więc życzyła zdrowia i zaznaczyła sobie, że dziecko nie wróci i że trzeba uważać, bo może być mała epidemia wśród dzieciaków. A później wybrała kolejny numer i po kilku sygnałach zaczęła mówić - Dzień dobry, pan Joseph? - zapytała, zawsze lubiła się zwracać do rodziców uczniów imionami, a nie nazwiskami, bo jednak wspólnie wychowywali ich pociechy. - Nazywam się Marcy Shumway, jestem przedszkolanką w Perry Elementary & Nursery, dzwonię bo nie pojawiła się w przedszkolu dzisiaj pańska córka i chce tylko sprawdzić, czy pojawi się jutro. To jedyna taka okazja, malujemy mural na ścianie przedszkola i szkoda by było ją przegapić - zaczęła, optymistycznie. Poza tym były przewidziane dla każdego dziecka przekąski, więc bez sensu żeby się marnowały, bo ktoś ich nie zje, prawda?
No i przedstawiła się imieniem i nazwiskiem, bo może Joseph Warren nie pamiętał, że taka pani tam pracuje.
a
mów mi/kontakt
paula
a
Marcy Shumway
Wrócił po odprawie do biura i zajął się grafikiem na wrzesień; zainteresowanych przejściem na nowy model pracy 3x12+4, na który sam przeszedł z pierwszym dniem sierpnia i na razie..., chwalił to sobie. Teraz z komendantem musieli przekonać szefa obyczajówki, żeby w swoim wydziale zaczął wdrażać ten sam model i wiedzieli, że nie będzie łatwo... Opierał się o biurko i jeszcze raz sprawdzał czy w każdym dniu będzie po tylu policjantów ilu wymagała realizacja planu miesięcznego; na razie wszystko się zgadzało i jeśli skończy z tym się przepychać do wpół do trzeciej, będą mogli wyjść z Grace razem na obiad — nie był głodny tak, jak zawsze i tylko przez obietnicę złożoną kobiecie, jadł cokolwiek w pracy. Zerknął na zegarek; miał czterdzieści pięć minut równo, więc powinien zdążyć. Dopił wodę i otworzył plik z kolejnym arkuszem, na który naniesiono osobiste preferencje zbierane co miesiąc do piątego. Spojrzał na tabelę z zadowoleniem; nie musiał robić większych przesunięć i skoro Maverick chciał wolne trzy niedziele jedna po drugiej, Joseph był gotów wziąć je i w przyszłym miesiącu dogadają się jak to wyrównać; był ojcem tak, jak kiedyś i jak ponownie miał być znów Warren, który doskonale wiedział, co to znaczy obiecać dziecku wyjście w niedzielę do zoo, kina albo do parku.
Wyciszył telefon, żeby się nie rozpraszać, ale kiedy wyświetlacz rozjaśnił się drugi raz i zobaczył na nim ten sam numer, wiedział, że musi odebrać.
– Joseph Warren, słucham – zaczął, wpatrując się w monitor zawzięcie i z uporem; miał nadzieję, że to nic poważnego..., nie spodziewał się na pewno tego, co miał usłyszeć. – Dzień dobry – odpowiedział i słuchając dalej..., kamieniał. Ołówek automatyczny wysunął mu się z ręki i potoczył po biurku; zatrzymał się na kubku, w którym miał resztkę niedopitej i zimnej już kawy z rana.
– Słucham? – wyszeptał; drżały mu usta, a myśli goniły jedna drugą — czy to..., żart? – Moja córka..., Mary nie... Pani Shumway, to pomyłka albo naprawdę, naprawdę kiepski żart. Moja córka nie chodzi do Perry Elementary od grudnia..., od kiedy... – przerwał. Od kiedy nie żyje..., pomyślał; musiała usłyszeć jego oddech i chrząknięcie zaraz po tym, jak przełknął...
Wrócił po odprawie do biura i zajął się grafikiem na wrzesień; zainteresowanych przejściem na nowy model pracy 3x12+4, na który sam przeszedł z pierwszym dniem sierpnia i na razie..., chwalił to sobie. Teraz z komendantem musieli przekonać szefa obyczajówki, żeby w swoim wydziale zaczął wdrażać ten sam model i wiedzieli, że nie będzie łatwo... Opierał się o biurko i jeszcze raz sprawdzał czy w każdym dniu będzie po tylu policjantów ilu wymagała realizacja planu miesięcznego; na razie wszystko się zgadzało i jeśli skończy z tym się przepychać do wpół do trzeciej, będą mogli wyjść z Grace razem na obiad — nie był głodny tak, jak zawsze i tylko przez obietnicę złożoną kobiecie, jadł cokolwiek w pracy. Zerknął na zegarek; miał czterdzieści pięć minut równo, więc powinien zdążyć. Dopił wodę i otworzył plik z kolejnym arkuszem, na który naniesiono osobiste preferencje zbierane co miesiąc do piątego. Spojrzał na tabelę z zadowoleniem; nie musiał robić większych przesunięć i skoro Maverick chciał wolne trzy niedziele jedna po drugiej, Joseph był gotów wziąć je i w przyszłym miesiącu dogadają się jak to wyrównać; był ojcem tak, jak kiedyś i jak ponownie miał być znów Warren, który doskonale wiedział, co to znaczy obiecać dziecku wyjście w niedzielę do zoo, kina albo do parku.
Wyciszył telefon, żeby się nie rozpraszać, ale kiedy wyświetlacz rozjaśnił się drugi raz i zobaczył na nim ten sam numer, wiedział, że musi odebrać.
– Joseph Warren, słucham – zaczął, wpatrując się w monitor zawzięcie i z uporem; miał nadzieję, że to nic poważnego..., nie spodziewał się na pewno tego, co miał usłyszeć. – Dzień dobry – odpowiedział i słuchając dalej..., kamieniał. Ołówek automatyczny wysunął mu się z ręki i potoczył po biurku; zatrzymał się na kubku, w którym miał resztkę niedopitej i zimnej już kawy z rana.
– Słucham? – wyszeptał; drżały mu usta, a myśli goniły jedna drugą — czy to..., żart? – Moja córka..., Mary nie... Pani Shumway, to pomyłka albo naprawdę, naprawdę kiepski żart. Moja córka nie chodzi do Perry Elementary od grudnia..., od kiedy... – przerwał. Od kiedy nie żyje..., pomyślał; musiała usłyszeć jego oddech i chrząknięcie zaraz po tym, jak przełknął...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Marcy nie była żadnym nieczułym stworzeniem, ale… nie była jedyną przedszkolanką. I nie było w Perry tylko jednej grupy, więc było sporo dzieciaków, które poznawała dopiero na jakichś wycieczkach albo właśnie na takich integracyjnych projektach, jak właśnie malowanie muralu. Nie miała zielonego pojęcia, że ktoś może się pomylić i źle wpisać nazwisko. Bo pewnie właśnie tak się stało, dwie dziewczynki miały takie samo imię, może nawet i taką samą pierwszą literę nazwiska i już ktoś wpisał złe dane, ze złego dziennika. Albo jakaś nowa praktykantka po prostu nie wiedziała co się stało i wpisując numery kontaktowe, źle spojrzała i źle wpisała. A Marcy, całkowicie nieświadoma pomyłki, trajkotała sobie wesoło, jakby nigdy nic.
- Tak, chodzi o ten mural, na którym dzieciaki mają narysować symbole przyjaźni, łączymy kreatywność z pozytywnymi ideami i czasem spędzonym na świeżym powietrzu - wyjaśniła, myśląc że ojciec po prostu był rozkojarzony i nie wiedział o jaki projekt chodzi. Tak się czasem zdarzało, nie oceniała żadnego rodzica, ludzie bywają zapracowani. Ale po jego kolejnych słowach, była strasznie zmieszana, zerknęła w papiery i zmarszczyła brwi - żart? - powtórzyła za nim, szczerze zdziwiona. - Nie chodzi? Oj, to możliwe że nasza praktykantka źle spisała dane, niektóre dziewczynki mają takie same imiona i zdarzają się pomyłki - wyjaśniła, trochę zawstydzona tym wszystkim, ale jednocześnie wciąż nieświadoma, co się stało z ową dziewczynką. - Dobrze się pan czuje? - dopytała jeszcze, bo jego głos przed chwilą brzmiał jakoś dziwnie i wolała sprawdzić, czy może nie potrzebuje pomocy? Nazwisko nic jej nie mówiło, nie miała pojęcia co Joseph Warren przeszedł...
- Tak, chodzi o ten mural, na którym dzieciaki mają narysować symbole przyjaźni, łączymy kreatywność z pozytywnymi ideami i czasem spędzonym na świeżym powietrzu - wyjaśniła, myśląc że ojciec po prostu był rozkojarzony i nie wiedział o jaki projekt chodzi. Tak się czasem zdarzało, nie oceniała żadnego rodzica, ludzie bywają zapracowani. Ale po jego kolejnych słowach, była strasznie zmieszana, zerknęła w papiery i zmarszczyła brwi - żart? - powtórzyła za nim, szczerze zdziwiona. - Nie chodzi? Oj, to możliwe że nasza praktykantka źle spisała dane, niektóre dziewczynki mają takie same imiona i zdarzają się pomyłki - wyjaśniła, trochę zawstydzona tym wszystkim, ale jednocześnie wciąż nieświadoma, co się stało z ową dziewczynką. - Dobrze się pan czuje? - dopytała jeszcze, bo jego głos przed chwilą brzmiał jakoś dziwnie i wolała sprawdzić, czy może nie potrzebuje pomocy? Nazwisko nic jej nie mówiło, nie miała pojęcia co Joseph Warren przeszedł...
mów mi/kontakt
paula
a
Marcy Shumway
Słuchał tego, co mówiła do słuchawki po drugiej stronie kobieta; miała spokojny głos i nie mógł uwierzyć..., nie mógł uwierzyć, że to żart — musiała nie wiedzieć. Czy zgłaszał w przedszkolu..., że mała nie żyje? Nie pamiętał w tym momencie — musiałby sięgnąć do kalendarza, ale wydawało mu się, że tak..., że poinformował wychowawczynię Mary. Wiedział, że nie może się unieść..., że nie może pozwolić dojść do głosu emocjom i wspomnieniom; nie miał prawa głośniej odezwać się do kobiety, tylko dlaczego?... Dlaczego nie dopilnowali i..., jak miał powiedzieć kobiecie, że jego córka, nie żyje? Przełknął i nabrawszy więcej powietrza, odpowiedział:
– Tak..., tak... Wszystko w porządku. Tylko..., widzi pani... Mary nie przyjdzie malować tego muralu. – To zdanie, które prędzej czy później musiało wybrzmieć, nie mogło przejść Josephowi przez zaciśnięte gardło. Przymknął oczy i milczał chwilę..., tak długo, jak długo kobieta nie spytała czy jest na linii. – Tak... Pani Shumway, Mary nie przyjdzie, bo... Zginęła w wypadku w ubiegłym roku jesienią. W listopadzie – przerwał; przez głowę przeleciała mu myśl i skoro miał na linii pracownicę Perry, dlaczego nie miałby spytać?
– Orientuje się pani... Na pewno orientuje się pani i..., w przedszkolu trzymacie prace wykonane przez wychowanków, prawda? – Dopytywał, mając nadzieję, że nie wyjdzie na nachalnego egocentryka nie widzącego nic więcej jak swoje cierpienie; słyszał jak kobieta oddychała i mógł się domyślać, co myślała i jak się czuła, kiedy usłyszała o śmierci małej — nie musiała jej znać, żeby być co najmniej zszokowaną.
– Chciałabym..., chciałbym móc zabrać je..., jeśli nie wszystkie to przynajmniej jakąś część... Jest tam pani? Pani Shumway?
Słuchał tego, co mówiła do słuchawki po drugiej stronie kobieta; miała spokojny głos i nie mógł uwierzyć..., nie mógł uwierzyć, że to żart — musiała nie wiedzieć. Czy zgłaszał w przedszkolu..., że mała nie żyje? Nie pamiętał w tym momencie — musiałby sięgnąć do kalendarza, ale wydawało mu się, że tak..., że poinformował wychowawczynię Mary. Wiedział, że nie może się unieść..., że nie może pozwolić dojść do głosu emocjom i wspomnieniom; nie miał prawa głośniej odezwać się do kobiety, tylko dlaczego?... Dlaczego nie dopilnowali i..., jak miał powiedzieć kobiecie, że jego córka, nie żyje? Przełknął i nabrawszy więcej powietrza, odpowiedział:
– Tak..., tak... Wszystko w porządku. Tylko..., widzi pani... Mary nie przyjdzie malować tego muralu. – To zdanie, które prędzej czy później musiało wybrzmieć, nie mogło przejść Josephowi przez zaciśnięte gardło. Przymknął oczy i milczał chwilę..., tak długo, jak długo kobieta nie spytała czy jest na linii. – Tak... Pani Shumway, Mary nie przyjdzie, bo... Zginęła w wypadku w ubiegłym roku jesienią. W listopadzie – przerwał; przez głowę przeleciała mu myśl i skoro miał na linii pracownicę Perry, dlaczego nie miałby spytać?
– Orientuje się pani... Na pewno orientuje się pani i..., w przedszkolu trzymacie prace wykonane przez wychowanków, prawda? – Dopytywał, mając nadzieję, że nie wyjdzie na nachalnego egocentryka nie widzącego nic więcej jak swoje cierpienie; słyszał jak kobieta oddychała i mógł się domyślać, co myślała i jak się czuła, kiedy usłyszała o śmierci małej — nie musiała jej znać, żeby być co najmniej zszokowaną.
– Chciałabym..., chciałbym móc zabrać je..., jeśli nie wszystkie to przynajmniej jakąś część... Jest tam pani? Pani Shumway?
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Szkoły mały to do siebie, że pracowało w nich wiele osób. Wiele osób też do placówki uczęszczało i czasami nie sposób było ze wszystkim nadążyć po prostu. I… no śmierć dziecka w wypadku samochodowym to jednak nie jest news, który można sobie rzucać po kawce, to raczej tragedia, którą nie wiadomo jak skomentować. Dlatego jakoś umknęło to Marcy. A może wcale nie umknęło, ale po takim czasie po prostu zapomniała, że dziewczynka która nie chodziła do jej grupy zginęła? To w końcu coś innego, kiedy znasz tą roześmianą twarzyczkę. Gdyby to dziecku z jej grupy się coś stało, na pewno pojawiłaby się na pogrzebie. A takich rzeczy się na pewno nie zapomina, nigdy. Małe trumienki wbijają się w głowę i zostają we wspomnieniach.
- Dobrze, zapiszę sobie - zapewniła jeszcze, zanim zebrał się w sobie i nie powiedział nowiny. Aż upuściła długopis, który trzymała i zaniemówiła. Poczuła się naprawdę jak najbardziej paskudna, wstrętna osoba! A przecież nie chciała. Nie wyobrażała sobie jak bardzo jej telefon musiał zranić Joseph Warren - ja… ja przepraszam… ja nie miałam pojęcia…. - zaczęła się jąkać i miotać w tym wszystkim - naprawdę strasznie przepraszam, ona nie była w mojej grupie i nie sądziłam, że może być taki błąd na liście - dodała, już trochę odzyskując głos - moje najszczersze kondolencje - dodała jeszcze ciszej, nie mając pojęcia jak naprawić to, co właśnie zrobiła. Chyba się po prostu nie dało. Szukała w głowie słów, ale nie wiedziała co ma jeszcze dodać, więc kiedy mężczyzna mówił dalej, była lekko zdezorientowana - tak, każde dziecko ma swoją teczkę - odpowiedziała po chwili, trochę niepewnie. Zwykle była oddawana razem z rzeczami dziecka, które w przedszkolu zostawił, ale pewnie mało który rodzic miał siłę po nie jechać.
- Tak, oczywiście, na pewno jest taka możliwość - zapewniła go od razu, bo faktycznie gdzieś tam się trochę wyłączyła, zastanawiając się w której klasie była ta dziewczynka i czy ktoś jej mówił, o śmierci jakiegoś dziecka. Nie chciała żeby tutaj jechał na darmo… ale nie sądziła też, że ktoś te rzeczy po prostu wywalił, to by było trochę nieludzkie.
- Dobrze, zapiszę sobie - zapewniła jeszcze, zanim zebrał się w sobie i nie powiedział nowiny. Aż upuściła długopis, który trzymała i zaniemówiła. Poczuła się naprawdę jak najbardziej paskudna, wstrętna osoba! A przecież nie chciała. Nie wyobrażała sobie jak bardzo jej telefon musiał zranić Joseph Warren - ja… ja przepraszam… ja nie miałam pojęcia…. - zaczęła się jąkać i miotać w tym wszystkim - naprawdę strasznie przepraszam, ona nie była w mojej grupie i nie sądziłam, że może być taki błąd na liście - dodała, już trochę odzyskując głos - moje najszczersze kondolencje - dodała jeszcze ciszej, nie mając pojęcia jak naprawić to, co właśnie zrobiła. Chyba się po prostu nie dało. Szukała w głowie słów, ale nie wiedziała co ma jeszcze dodać, więc kiedy mężczyzna mówił dalej, była lekko zdezorientowana - tak, każde dziecko ma swoją teczkę - odpowiedziała po chwili, trochę niepewnie. Zwykle była oddawana razem z rzeczami dziecka, które w przedszkolu zostawił, ale pewnie mało który rodzic miał siłę po nie jechać.
- Tak, oczywiście, na pewno jest taka możliwość - zapewniła go od razu, bo faktycznie gdzieś tam się trochę wyłączyła, zastanawiając się w której klasie była ta dziewczynka i czy ktoś jej mówił, o śmierci jakiegoś dziecka. Nie chciała żeby tutaj jechał na darmo… ale nie sądziła też, że ktoś te rzeczy po prostu wywalił, to by było trochę nieludzkie.
mów mi/kontakt
paula
a
Marcy Shumway
Wiedział..., wiedział jak było w szkołach, uniwersytetach w urzędach a nawet tutaj na komisariacie; nie miał pretensji i, mimo że czuł jak robi mu się coraz bardziej przykro, nie chciał wyładowywać się na nikim — nie o to chodziło...
– Wiem..., wiem... Domyślam się, że wiedząc, o tym nie zadzwoniłaby pani. Nie była faktycznie, bo nie skojarzyłem w pierwszej chwili i kiedy powiedziała pani o Perry Elementary, zrozumiałem... – Skinął głową, co najmniej jak mogłaby widzieć go w tym momencie i uzmysłowiwszy to, od razu odpowiedział „dziękuję”, bo co miałby powiedzieć? Wyczuwając zdenerwowanie i..., zażenowanie kobiety nie oczekiwał, że będzie wylewnie opowiadać o Mary, tym bardziej, że nie była wychowawczynią dziewczynki; nie spodziewał się tego i..., już nie potrzebował... Wsłuchiwał się w jej oddech i krótko wypowiadaną, urywaną odpowiedź. Nie chciał wchodzić jej w słowo; czekał i kiedy przerwała na moment, wtrącił się sięgając po ołówek, który wypadając Josephowi z rąk nie spadł na podłogę przez kubek, na którym się zatrzymał.
– Pani Shumway..., mogłaby pani sprawdzić czy teczka mojej córki jest w przedszkolu? Mary..., Mary Lauren Warren – wyszeptał, uświadamiając jak to brzmiało; nawet córkę musiała mu zabrać i nazwać tak, jak nazywał się jej brat. – Ewentualnie Mary Blackbird Warren..., nie wiem czy była żona nie zmieniała w dokumentacji, kiedy się rozwiedliśmy... W każdym razie wracając do tego, o co chciałbym spytać i... – Zawahał się na moment; czy na pewno? Co powiedziałaby na to Grace? Powinien wspomnieć jej o tym? Powinien wspomnieć o tym na terapii, na którą miał iść za dwa dni? Nie wiedział i nie miał pojęcia, co powinien a czego nie... — wiedział, że chce mieć to, co wyszło z małych rączek, których paluszki całował tak długo, jak długo mógł... Odetchnął i łapiąc się na tym, jak kolejny raz zapisywał na wydruku „Lori”, bo tak mówiła o niej jego była żona, dopowiedział:
– Prosić..., chciałbym prosić, żeby sprawdziła pani i jeśli macie tę teczkę... Przyjechałbym i jeśli mogę, zabrał. To bardzo ważne..., oczywiście jeśli nie możecie jej wydać to zrozumiem, ale chciałbym przynajmniej móc zrobić zdjęcia tych prac. Chciałbym mieć... – Przerwał i przetarł oczy dłonią; poczuł się zmęczony tak, jak nie spałby w nocy..., kilka nocy jedna po drugiej. – Mogę prosić o coś takiego? Nie chciałbym, żeby miała pani nieprzyjemności..., albo dokładać pani zajęć... – dokończył, opierając się o biurko i..., wyczekując...
Wiedział..., wiedział jak było w szkołach, uniwersytetach w urzędach a nawet tutaj na komisariacie; nie miał pretensji i, mimo że czuł jak robi mu się coraz bardziej przykro, nie chciał wyładowywać się na nikim — nie o to chodziło...
– Wiem..., wiem... Domyślam się, że wiedząc, o tym nie zadzwoniłaby pani. Nie była faktycznie, bo nie skojarzyłem w pierwszej chwili i kiedy powiedziała pani o Perry Elementary, zrozumiałem... – Skinął głową, co najmniej jak mogłaby widzieć go w tym momencie i uzmysłowiwszy to, od razu odpowiedział „dziękuję”, bo co miałby powiedzieć? Wyczuwając zdenerwowanie i..., zażenowanie kobiety nie oczekiwał, że będzie wylewnie opowiadać o Mary, tym bardziej, że nie była wychowawczynią dziewczynki; nie spodziewał się tego i..., już nie potrzebował... Wsłuchiwał się w jej oddech i krótko wypowiadaną, urywaną odpowiedź. Nie chciał wchodzić jej w słowo; czekał i kiedy przerwała na moment, wtrącił się sięgając po ołówek, który wypadając Josephowi z rąk nie spadł na podłogę przez kubek, na którym się zatrzymał.
– Pani Shumway..., mogłaby pani sprawdzić czy teczka mojej córki jest w przedszkolu? Mary..., Mary Lauren Warren – wyszeptał, uświadamiając jak to brzmiało; nawet córkę musiała mu zabrać i nazwać tak, jak nazywał się jej brat. – Ewentualnie Mary Blackbird Warren..., nie wiem czy była żona nie zmieniała w dokumentacji, kiedy się rozwiedliśmy... W każdym razie wracając do tego, o co chciałbym spytać i... – Zawahał się na moment; czy na pewno? Co powiedziałaby na to Grace? Powinien wspomnieć jej o tym? Powinien wspomnieć o tym na terapii, na którą miał iść za dwa dni? Nie wiedział i nie miał pojęcia, co powinien a czego nie... — wiedział, że chce mieć to, co wyszło z małych rączek, których paluszki całował tak długo, jak długo mógł... Odetchnął i łapiąc się na tym, jak kolejny raz zapisywał na wydruku „Lori”, bo tak mówiła o niej jego była żona, dopowiedział:
– Prosić..., chciałbym prosić, żeby sprawdziła pani i jeśli macie tę teczkę... Przyjechałbym i jeśli mogę, zabrał. To bardzo ważne..., oczywiście jeśli nie możecie jej wydać to zrozumiem, ale chciałbym przynajmniej móc zrobić zdjęcia tych prac. Chciałbym mieć... – Przerwał i przetarł oczy dłonią; poczuł się zmęczony tak, jak nie spałby w nocy..., kilka nocy jedna po drugiej. – Mogę prosić o coś takiego? Nie chciałbym, żeby miała pani nieprzyjemności..., albo dokładać pani zajęć... – dokończył, opierając się o biurko i..., wyczekując...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Sama nie wiedziała kto właściwie zawinił… wypadek w końcu nie zdarzył się tydzień temu, skoro był w grudniu, to powinno to wyjść najpóźniej przy końcu semestru, że coś się nie zgadza i na listach wciąż znajduje się ktoś, kogo już tutaj nie ma. Ale… może problem polegał na czymś innym, praktykantka weszła w ogólną bazę… no Marcy naprawdę nie wiedziała. Ale wiedziała, że nie będzie krzyczeć na nikogo z tego powodu. To była straszna pomyłka, ale właśnie tym była, pomyłką. Nikt nie zrobił tego złośliwie. Tak po prostu… się stało.
- Tak, oczywiście - wstała ze swojego siedzenia, przez moment wpadając w małą panikę i nie wiedząc oczywiście do której klasy iść. Ale nie chciała o to pytać mężczyznę, po prostu w końcu wpadła na to, że na kartce była nazwa grupy, która pokieruje ją do sali. - Oczywiście, że sprawdzę - powtórzyła już trochę pewniej, kiedy złapała się tego planu działania i ruszyła do odpowiedniej sali. - Nie ma problemu, zwykle kiedy dzieci się przeprowadzają lub kończą szkołę, rodzice zabierają większość ich prac, na pamiątkę. Nawet te konkursowe prace - wyjaśniła, czując się strasznie źle z tym, że wypowiada na głos takie rzeczy do osoby, która nie będzie obserwować swojego dziecka, jak zmienia szkołę, ani jak wygrywa jakikolwiek konkurs… to było po prostu okrutne. Joseph Warren zasługiwał na spokój, a nie na takie... wizje. - Jeśli są też jakieś zabawki w szatni nieodebrane, to takie rzeczy też zawsze rodzice dostają z powrotem - dodała, opierając telefon między swoim ramieniem a policzkiem, jak już znalazła się w odpowiedniej klasie i zabrała za przeszukiwanie szuflad i papierów, w poszukiwaniu odpowiedniej teczki.
- Tak, oczywiście - wstała ze swojego siedzenia, przez moment wpadając w małą panikę i nie wiedząc oczywiście do której klasy iść. Ale nie chciała o to pytać mężczyznę, po prostu w końcu wpadła na to, że na kartce była nazwa grupy, która pokieruje ją do sali. - Oczywiście, że sprawdzę - powtórzyła już trochę pewniej, kiedy złapała się tego planu działania i ruszyła do odpowiedniej sali. - Nie ma problemu, zwykle kiedy dzieci się przeprowadzają lub kończą szkołę, rodzice zabierają większość ich prac, na pamiątkę. Nawet te konkursowe prace - wyjaśniła, czując się strasznie źle z tym, że wypowiada na głos takie rzeczy do osoby, która nie będzie obserwować swojego dziecka, jak zmienia szkołę, ani jak wygrywa jakikolwiek konkurs… to było po prostu okrutne. Joseph Warren zasługiwał na spokój, a nie na takie... wizje. - Jeśli są też jakieś zabawki w szatni nieodebrane, to takie rzeczy też zawsze rodzice dostają z powrotem - dodała, opierając telefon między swoim ramieniem a policzkiem, jak już znalazła się w odpowiedniej klasie i zabrała za przeszukiwanie szuflad i papierów, w poszukiwaniu odpowiedniej teczki.
mów mi/kontakt
paula
a
Marcy Shumway
Odsunął się od biurka, a po chwili otwierał szuflada po szufladzie i w przedostatniej w końcu znalazł to, czego szukał — wyciągnął i rozłożył, starając się rozprostować pomięte kartki, poniszczony kalendarz 2019/2020 na biurku. Uparcie przewracał kartki i nie chciał wchodzić w słowo kobiecie, ale nie opanował się i powiedział:
– Pani Shumway..., to pewnie nie ma znaczenia... Klasa, w której miała większość zajęć była na dole, w końcu korytarza po lewej stronie. Drzwi wejściowe były właściwie w rogu..., a wychowawczyni Mary to Vidalle..., Maria Vidalle. Rok wcześniej skończyła..., albo dwa... – przerwał, wpatrując się w zapiski; przez wąskie, drobne litery przesuwał dłonią i przypominał wszystko to, co myślał, wpisując kolejne plany w miejscu odpowiadających ich datom — urwały się po połowie listopada, a te zapisane z wyprzedzeniem skreślił tak, jak wykreślenie czegokolwiek z kartki, zmieniłoby cokolwiek w przeszłości i..., przyszłości. Nie przywróciło życia jego córce i nie pozwalało odtworzyć wspomnień niektórych chwil, o których mówili i planowali wspólnie.
– Jeśli mógłbym panią o to prosić..., niech pani sprawdzi i przygotuje jej teczkę. Przyjechałbym i zabrał z sobą do domu... – To ostatnie słowo..., zabrzmiało dziwnie i..., obco. Wsłuchał się w to, co mówiła kobieta i mimo wszystko..., uśmiechał się do siebie — niezauważalnie i tak, jakby bał się pokazać po sobie jakiekolwiek emocje. – Jeśli je pani znajdzie..., proszę do mnie zadzwonić i umówimy się w dogodnym terminie. Nie chciałbym, żeby musiała pani zostawać po godzinach, a i tak mam poczucie, że dokładam pani obowiązków – tłumaczył się, ale... Z jakiegoś nieznanego powodu zadzwoniła i ten temat pojawił się niespodziewanie tak, jak miałby zabrać z Perry Elementary ostatnie, co miałby po Mary. Nie wierzył w nic właściwie, ale to..., to nie mógłby być zbieg okoliczności, tym bardziej, że miesiąc wcześniej odzyskał niewielką część rzeczy po córce i..., byłej żonie. Te drugie przejrzał i przyjął do wiadomości, ale te pierwsze miały dla niego realną wartość.
– Możemy umówić się tak, jak mówiłem? W wolnej chwili, jeśli to nie kłopot... – przerwał, czując coraz większą gulę zbliżającą się do gardła, które zacisnęła tak, że mógł jedynie wyszeptać:
– ..., bardzo... Bardzo panią proszę, pani Shumway...
Odsunął się od biurka, a po chwili otwierał szuflada po szufladzie i w przedostatniej w końcu znalazł to, czego szukał — wyciągnął i rozłożył, starając się rozprostować pomięte kartki, poniszczony kalendarz 2019/2020 na biurku. Uparcie przewracał kartki i nie chciał wchodzić w słowo kobiecie, ale nie opanował się i powiedział:
– Pani Shumway..., to pewnie nie ma znaczenia... Klasa, w której miała większość zajęć była na dole, w końcu korytarza po lewej stronie. Drzwi wejściowe były właściwie w rogu..., a wychowawczyni Mary to Vidalle..., Maria Vidalle. Rok wcześniej skończyła..., albo dwa... – przerwał, wpatrując się w zapiski; przez wąskie, drobne litery przesuwał dłonią i przypominał wszystko to, co myślał, wpisując kolejne plany w miejscu odpowiadających ich datom — urwały się po połowie listopada, a te zapisane z wyprzedzeniem skreślił tak, jak wykreślenie czegokolwiek z kartki, zmieniłoby cokolwiek w przeszłości i..., przyszłości. Nie przywróciło życia jego córce i nie pozwalało odtworzyć wspomnień niektórych chwil, o których mówili i planowali wspólnie.
– Jeśli mógłbym panią o to prosić..., niech pani sprawdzi i przygotuje jej teczkę. Przyjechałbym i zabrał z sobą do domu... – To ostatnie słowo..., zabrzmiało dziwnie i..., obco. Wsłuchał się w to, co mówiła kobieta i mimo wszystko..., uśmiechał się do siebie — niezauważalnie i tak, jakby bał się pokazać po sobie jakiekolwiek emocje. – Jeśli je pani znajdzie..., proszę do mnie zadzwonić i umówimy się w dogodnym terminie. Nie chciałbym, żeby musiała pani zostawać po godzinach, a i tak mam poczucie, że dokładam pani obowiązków – tłumaczył się, ale... Z jakiegoś nieznanego powodu zadzwoniła i ten temat pojawił się niespodziewanie tak, jak miałby zabrać z Perry Elementary ostatnie, co miałby po Mary. Nie wierzył w nic właściwie, ale to..., to nie mógłby być zbieg okoliczności, tym bardziej, że miesiąc wcześniej odzyskał niewielką część rzeczy po córce i..., byłej żonie. Te drugie przejrzał i przyjął do wiadomości, ale te pierwsze miały dla niego realną wartość.
– Możemy umówić się tak, jak mówiłem? W wolnej chwili, jeśli to nie kłopot... – przerwał, czując coraz większą gulę zbliżającą się do gardła, które zacisnęła tak, że mógł jedynie wyszeptać:
– ..., bardzo... Bardzo panią proszę, pani Shumway...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
- Zaraz znajdę, mamy dokumentację - wyjaśniła zaraz, żeby nie musiał szukać. Właściwie to sama nie wiedziała, czy szukać w ciszy, czy jednak z nim rozmawiać w trakcie… tak bardzo nie chciała pogarszać sytuacji. I sprawiać mężczyźnie jeszcze więcej bólu. - Tak, tak - przytaknęła na słowa mężczyzny, gorączkowo próbując się pozbierać, żeby po drodze nie upuścić gdzieś po drodze telefonu, bo to dopiero byłby problem, gdyby teraz się jeszcze rozłączyła. - Nie, to żaden problem, naprawdę, zaraz wszystko będę wiedziała - zapewniła go i chwilę jeszcze pogrzebała, w końcu znajdując odpowiednie nazwisko. Wzięła teczkę i usiadła na ziemi, kładąc ją na swoich kolanach i patrząc na nią.
- Może pan przyjechać nawet dzisiaj, jeśli jest to dla pana… dobry termin - wyjaśniła, przesuwając powoli palcami po teczce, ale jeszcze nie mówiąc, że ją znalazła. - I jeśli jest coś jeszcze, co mogłabym zrobić to… - zaczęła, ale przerwała, szukając odpowiednich słów. - Znalazłam ją - dodała też w końcu, po chwili, cicho. Miała nadzieje, że Joseph Warren h ją usłyszał. Zamierzała też zadzwonić do wychowawczyni i zapytać o inne rzeczy, jakie dziewczynka mogła tu zostawić. I naprawdę nie widziałaby problemu w zostaniu po godzinach, czuła się tak paskudnie przez tą całą sytuację, że i tak nie wróciłaby do domu...
- Może pan przyjechać nawet dzisiaj, jeśli jest to dla pana… dobry termin - wyjaśniła, przesuwając powoli palcami po teczce, ale jeszcze nie mówiąc, że ją znalazła. - I jeśli jest coś jeszcze, co mogłabym zrobić to… - zaczęła, ale przerwała, szukając odpowiednich słów. - Znalazłam ją - dodała też w końcu, po chwili, cicho. Miała nadzieje, że Joseph Warren h ją usłyszał. Zamierzała też zadzwonić do wychowawczyni i zapytać o inne rzeczy, jakie dziewczynka mogła tu zostawić. I naprawdę nie widziałaby problemu w zostaniu po godzinach, czuła się tak paskudnie przez tą całą sytuację, że i tak nie wróciłaby do domu...
mów mi/kontakt
paula
a
Marcy Shumway
Nie chciał wywierać presji i naciskać na kobietę, ale obudziła i rozbudziła w nim coś, co uśpił po tym, jak przejrzał to, co przyciągnął do domu jego i jego narzeczonej Blackbird; widział w tym wielkim kartonie nic jak kobietę, z którą związała Josepha córka — nic więcej..., mimo że dopuszczał do głowy myśli i..., plany na zejście się z..., żoną. Nie chciał tego tak, jak nie chciał nic po niej; zostawił to, co namalowała córeczka, a resztę? Resztę wywiózł do domku na plaży i nie chciał myśleć, co z tym zrobić? Chciał zapomnieć..., jednocześnie nie tracąc z pamięci i wspomnień Mary. Chciał zgromadzić wszystko to, co „stworzyła”, a teraz? Teraz zadzwonili i może okaże się, że mają w przedszkolu coś, co mógłby wziąć i zabrać do domu, w którym wiedział, że będzie dla niej miejsce...
Nie wiedział czy..., czekać?..., pomyślał. Wsłuchiwał się w dobiegające od drugiej strony odgłosy; miał wrażenie, że nie siedział na komendzie w gabinecie wydziałowego, którym został z dnia na dzień. Wydawało się Josephowi, że szedł krok w krok za Shumway; słyszał jak kobieta weszła i wiedział już, że była w klasie, do której wchodziła Mary. Uśmiechnął się do siebie, mimo że to uśmiech przez zaciśnięte powieki, żeby nie popłakać się na linii kobiecie dość zestresowanej i..., zażenowanej tym, że dodzwoniła się do kogoś, do kogo nie powinna dzwonić.
Nie odpowiedział tak długo, jak długo nie usłyszał „znalazłam ją”; przełknął ślinę i nie wiedząc, co powiedzieć wyszeptał, łapiąc coraz zachłanniej oddech:
– Do..., do czwartku włącznie mam dyżury..., nie chciałbym, żeby musiała pani zostawać w pracy. Przyjechałbym..., przyjechałbym... Mogę przyjechać jutro? O 1:00? Maksymalnie 1:30? Nie wiem czy nie będzie korków #75 – dopowiedział i, kiedy usłyszał „tak” odetchnął, dziękując kobiecie..., nie wiedział ile razy... Dużo za dużo, pomyślał i odłożył telefon na biurko; nie spojrzał nawet na wyświetlacz. Przesunął przez zapisane na szybko kalendarzowe strony koniuszkami palców i..., rozpłakał się; oparł się o biurko i okrył głowę drżącymi ramionami — miał nadzieję, że nie wejdzie nikt..., nikt teraz zapytać o coś, co nie miało znaczenia.
koniec
Nie chciał wywierać presji i naciskać na kobietę, ale obudziła i rozbudziła w nim coś, co uśpił po tym, jak przejrzał to, co przyciągnął do domu jego i jego narzeczonej Blackbird; widział w tym wielkim kartonie nic jak kobietę, z którą związała Josepha córka — nic więcej..., mimo że dopuszczał do głowy myśli i..., plany na zejście się z..., żoną. Nie chciał tego tak, jak nie chciał nic po niej; zostawił to, co namalowała córeczka, a resztę? Resztę wywiózł do domku na plaży i nie chciał myśleć, co z tym zrobić? Chciał zapomnieć..., jednocześnie nie tracąc z pamięci i wspomnień Mary. Chciał zgromadzić wszystko to, co „stworzyła”, a teraz? Teraz zadzwonili i może okaże się, że mają w przedszkolu coś, co mógłby wziąć i zabrać do domu, w którym wiedział, że będzie dla niej miejsce...
Nie wiedział czy..., czekać?..., pomyślał. Wsłuchiwał się w dobiegające od drugiej strony odgłosy; miał wrażenie, że nie siedział na komendzie w gabinecie wydziałowego, którym został z dnia na dzień. Wydawało się Josephowi, że szedł krok w krok za Shumway; słyszał jak kobieta weszła i wiedział już, że była w klasie, do której wchodziła Mary. Uśmiechnął się do siebie, mimo że to uśmiech przez zaciśnięte powieki, żeby nie popłakać się na linii kobiecie dość zestresowanej i..., zażenowanej tym, że dodzwoniła się do kogoś, do kogo nie powinna dzwonić.
Nie odpowiedział tak długo, jak długo nie usłyszał „znalazłam ją”; przełknął ślinę i nie wiedząc, co powiedzieć wyszeptał, łapiąc coraz zachłanniej oddech:
– Do..., do czwartku włącznie mam dyżury..., nie chciałbym, żeby musiała pani zostawać w pracy. Przyjechałbym..., przyjechałbym... Mogę przyjechać jutro? O 1:00? Maksymalnie 1:30? Nie wiem czy nie będzie korków #75 – dopowiedział i, kiedy usłyszał „tak” odetchnął, dziękując kobiecie..., nie wiedział ile razy... Dużo za dużo, pomyślał i odłożył telefon na biurko; nie spojrzał nawet na wyświetlacz. Przesunął przez zapisane na szybko kalendarzowe strony koniuszkami palców i..., rozpłakał się; oparł się o biurko i okrył głowę drżącymi ramionami — miał nadzieję, że nie wejdzie nikt..., nikt teraz zapytać o coś, co nie miało znaczenia.
koniec
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399