#13
Grudzień nie należał do ulubionych miesięcy Gibbs. Właściwie był tym najgorszym, a w szczególności jego trzynasty dzień. To właśnie wtedy, przed sześcioma latami straciła wszystko to, co miało dla niej sens, w następstwie czego popadła w alkoholizm i zatraciła się w swojej smutnej egzystencji. I nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek miała uporać się z własnymi demonami i pogodzić ze śmiercią Jamie.
Z reguły, w rocznicę tego cholernego wypadku, do którego sama doprowadziła, w samotności upijała się do nieprzytomności w nadziei, że uda jej się przekroczyć dopuszczalną ilość spożytego alkoholu i jej udręka dobiegnie końca. Tym razem miało być podobnie, jednakże zaplanowała to sobie na długo przed poznaniem rudowłosej istoty, która chyba równie ciężko radziła sobie z odejściem Jamie. Tak też po długiej walce z własnymi myślami, nie tylko znalazła się na wyspie, ale także stanęła przed domem należącym do Veis, nie do końca przekonana o słuszności podjętej decyzji. W głowie układała tysiące scenariuszów, nie wymyślając odpowiedniego powodu, dla którego znalazła się w tym miejscu, ostatecznie uznając, że najlepiej będzie wrócić do domu, czy tam zatrzymać się na dłużej w jednej z pobliskich knajp. Jak pomyślała, tak planowała uczynić, niestety w chwili, w której zdecydowała się oddalić od frontowych drzwi, te otworzyły się szeroko, a jej oczom ukazała się postać nieznanego mężczyzny. Może pomyliła domy. Oby.
- Jeśli chcesz wcisnąć mi jakiś odkurzacz czy inne niepotrzebne badziewie, od razu możesz sobie darować - powitał ją dość chłodno, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, czy udać się tam skąd przyszła.
- Szukam Veis. Max - odpowiedziała krótko, nie zamierzając wdawać się w niepotrzebną dyskusję. Nie zdecydowała się na kłamstwo, nie chcąc bardziej komplikować całej sytuacji. Kto wie, czy Ruda nie stała za drzwiami albo nie ukrywała się za firanką (czy co tam znajdowało się w jej oknach).
- Veis, jakaś dziunia do ciebie! - nieznany jej osobnik wydarł się tak głośno, że Gibbs chyba straciła słuch na kilka chwil. Uraczył ją też szerokim uśmiechem, ukazując mocno wybrakowane uzębienie, po czym gestem ręki zaprosił do środka, sam udając się w przeciwnym kierunku i zatrzaskując za sobą drzwi.
Trochę niepewnie podążyła w stronę salonu, od razu dostrzegając rude loki, wystające ponad oparcie kanapy.
- Cześć - rzuciła, tym sposobem chcąc zasygnalizować własną obecność, bo pomimo uprzedniego krzyku nieznanego mężczyzny, Ruda zdawała się nie dostrzec jej przybycia. - To naprawdę jest takie interesujące, czy oglądasz to tylko ze względu na asystentkę prowadzącego? - zapytała, skinieniem głowy wskazując telewizor, na którego ekranie wyświetlony był jeden z tych teleturniejów, na które Gibbs nigdy nie znajdowała czasu.
Max Veis
a
mów mi/kontakt
Moe
a
W jej domu ciągle ktoś był. Zazwyczaj byli to znajomi, mniej znajomi lub po prostu przypadkowi rozbitkowie, który dryfowali tutaj po ostatniej imprezie. Nie przeszkadzało jej to; tak długo jak nie była sama, a gdzieś w tle słyszała dźwięki rozmów, miała pewność, że nie zaćpa się nie śmierć lub nie zachleje w mało widowiskowy sposób.
Nie lubiła grudnia. Ani przez wzgląd na święta, które nie należały do jej ulubionego okresu, ani przez śmierć Jamie, która bezpowrotnie odcisnęła piętro na felernym, dwunastym miesiącu każdego, jebanego roku.
Villeda trochę pomagała jej się pozbierać. Były nawet u jej matki na kolacji, udając parę byle tylko Max przez kolejne kilka miesięcy miała spokój z wiecznymi pytaniami o jej życie. I nie było źle. Potem spizgały się jak ta lala by zwyczajowo rozejść się do domów - Veis na wyspę, a Villeda do Cesara, który mieszkał chyba na końcu jebanego świata.
Było dobrze.
A przynajmniej tak lubiła sobie powtarzać, zapadnięta w wysiedzianą kanapę, paląc kolejnego z rzędu papierosa.
Głos Simona ją zaalarmował, ale ignorowała go za bardzo skupiona na teleturnieju. Nieznana jej prezenterka chodziła od strony do strony, odsłaniając przypadkowe litery. Miała na sobie świąteczną czapkę, która mocno kontrastowała z wyraźnie zbyt krótką sukienką. Rudej to nie przeszkadzało; miała nogi do nieba, na które mogłaby gapić się godzinami.
Sama była w luźnym dresie, przypominając trochę obraz nędzy i rozpaczy, jakąś karykaturę Brigitte Jones, tylko kubła lodów jej brakowało. Miała za to flaszkę i więcej do szczęścia nie potrzebowała.
- Co jest, kurwa? - warknęła, w końcu podnosząc głowę, gdy Simon (jeden z jej ziomków, który cholera wie skąd się pojawił i na jak długo został, a który przywłaszczył sobie jeden z pustych pokoi) trzasnął drzwiami tak mocno, że aż szyby w oknach zadrżały.
Dopiero po chwili jej spojrzenie padło na Moe, a brwi uniosły się nieco wyżej w wyraźnym zaskoczeniu. Nawet peta musiała mocniej złapać między wargi, by jej nie wypadł.
Prędzej spodziewałaby się tutaj Mikołaja niż jej.
Dzisiaj. Tego jebanego dnia, o którym chyba obie chciały zapomnieć.
- Co Ty tutaj robisz, Gibbs? Zabłądziłaś? - mruknęła niskim, chrapliwym głowę, wskazując jej zaraz od niechcenia fotel.
- Jesteś jebanym Stalkerem? - zaciągnęła się dymem, który wypuściła mocno spomiędzy warg gdy tylko parsknęła śmiechem. Na nowo zerknęła na migoczący telewizor, już mniej nim zainteresowana.
- Lubie zgadywać. Wiesz. Mogłabym kurwa wystąpić w takim i zgarnąć w chuj siana - mruknęła, jednak nie bardzo chcąc skupiać się na programie. O wiele bardziej interesował ją powód jej przybycia. Dlatego też odnalazła wzrokiem twarz Gibbs, wpatrując się w nią wyczekująco.
Moe Gibbs
Nie lubiła grudnia. Ani przez wzgląd na święta, które nie należały do jej ulubionego okresu, ani przez śmierć Jamie, która bezpowrotnie odcisnęła piętro na felernym, dwunastym miesiącu każdego, jebanego roku.
Villeda trochę pomagała jej się pozbierać. Były nawet u jej matki na kolacji, udając parę byle tylko Max przez kolejne kilka miesięcy miała spokój z wiecznymi pytaniami o jej życie. I nie było źle. Potem spizgały się jak ta lala by zwyczajowo rozejść się do domów - Veis na wyspę, a Villeda do Cesara, który mieszkał chyba na końcu jebanego świata.
Było dobrze.
A przynajmniej tak lubiła sobie powtarzać, zapadnięta w wysiedzianą kanapę, paląc kolejnego z rzędu papierosa.
Głos Simona ją zaalarmował, ale ignorowała go za bardzo skupiona na teleturnieju. Nieznana jej prezenterka chodziła od strony do strony, odsłaniając przypadkowe litery. Miała na sobie świąteczną czapkę, która mocno kontrastowała z wyraźnie zbyt krótką sukienką. Rudej to nie przeszkadzało; miała nogi do nieba, na które mogłaby gapić się godzinami.
Sama była w luźnym dresie, przypominając trochę obraz nędzy i rozpaczy, jakąś karykaturę Brigitte Jones, tylko kubła lodów jej brakowało. Miała za to flaszkę i więcej do szczęścia nie potrzebowała.
- Co jest, kurwa? - warknęła, w końcu podnosząc głowę, gdy Simon (jeden z jej ziomków, który cholera wie skąd się pojawił i na jak długo został, a który przywłaszczył sobie jeden z pustych pokoi) trzasnął drzwiami tak mocno, że aż szyby w oknach zadrżały.
Dopiero po chwili jej spojrzenie padło na Moe, a brwi uniosły się nieco wyżej w wyraźnym zaskoczeniu. Nawet peta musiała mocniej złapać między wargi, by jej nie wypadł.
Prędzej spodziewałaby się tutaj Mikołaja niż jej.
Dzisiaj. Tego jebanego dnia, o którym chyba obie chciały zapomnieć.
- Co Ty tutaj robisz, Gibbs? Zabłądziłaś? - mruknęła niskim, chrapliwym głowę, wskazując jej zaraz od niechcenia fotel.
- Jesteś jebanym Stalkerem? - zaciągnęła się dymem, który wypuściła mocno spomiędzy warg gdy tylko parsknęła śmiechem. Na nowo zerknęła na migoczący telewizor, już mniej nim zainteresowana.
- Lubie zgadywać. Wiesz. Mogłabym kurwa wystąpić w takim i zgarnąć w chuj siana - mruknęła, jednak nie bardzo chcąc skupiać się na programie. O wiele bardziej interesował ją powód jej przybycia. Dlatego też odnalazła wzrokiem twarz Gibbs, wpatrując się w nią wyczekująco.
Moe Gibbs
mów mi/kontakt
Panacea#4568
a
Jej samej raczej nie odpowiadałoby wieczne towarzystwo obcych ludzi. Nie lubiła nawet, gdy bliscy, zbyt często pojawiali się na progu jej domu. Wychowana w wielodzietnej rodzinie, od najmłodszych lat ceniła sobie ciszę, spokój i czas, który mogła poświęcić własnym zainteresowaniom. W tamtym okresie głównie spędzała go na czytaniu thrillerów bądź kryminałów , obecnie wolne chwile poświęcała opróżnianiu butelek. Najgorszym w tym wszystkim był fakt, że takie życie całkowicie jej odpowiadało. Nie chciała go zmieniać, nawet jeśli zmuszona byłaby poświęcić stosunki z rodziną i innymi bliskimi osobami. W dalszym ciągu karała się za spowodowanie wypadku i doprowadzenie do śmierci Jamie. W dalszym ciągu też, miała trudności z pogodzeniem się z jej odejściem. I nagle w jej życiu pojawiła się osoba, będąca w stanie pojąć, z czym Gibbs zmagała się przez ostatnich sześć lat. Nie ważne nawet, że nie pałały do siebie sympatią, a w oczach rudowłosej była morderczynią.
- Sama do końca nie wiem - rzuciła, siadając we wskazanym fotelu. - Pomyślałam, że nie chciałabyś być dziś sama - dodała po chwili i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Veis, ponownie zabrała głos. - A może to ja potrzebowałam towarzystwa - westchnęła cicho, odwracając spojrzenie od znajomej twarz i przenosząc je na ekran telewizora.
Za sprawą wypowiedzianych słów, poczuła pewnego rodzaju dyskomfort. Zdecydowanie łatwiej przychodziło jej wzajemne obrzucanie się błotem i obwinianie za wszystkie nieszczęścia tego pieprzonego świata.
- Jeśli chcesz mogę wyjść - ponownie obróciła głowę w jej kierunku. - W końcu masz tyle ciekawych rzeczy do robienia - powiedziała z lekką kpiną, aczkolwiek sama akurat nie powinna nikogo oceniać. Choć pojawienie się w domu Max wiele ją kosztowało, nie miałaby problemów z natychmiastowym opuszczeniem go. Chyba w ogóle nie powinna pojawiać się na jego progu, na co było już odrobinę za późno.
- Czemu nie spróbujesz? - zapytała, starając się wyobrazić sobie rudowłosą w jednym z takowych programów. Szło jej trochę chujowo, ale to pewnie dlatego, że tak naprawdę nie wiedziała o Veis nic oprócz jej zamiłowania do używek i powiązań z Jamie. Nie wyglądała na zbyt obeznaną w historii, geografii, czy innej dziedzinie, ale przecież pozory potrafiły mylić. - Chyba nie trudno być lepszym od niego - skinieniem głowy wskazała na telewizor, na którego ekranie mogły dostrzec mężczyznę, twierdzącego, iż Ameryka składa się na czterdzieści osiem stanów. To już nawet jej przechlana mózgownica pracowała lepiej.
Max Veis
- Sama do końca nie wiem - rzuciła, siadając we wskazanym fotelu. - Pomyślałam, że nie chciałabyś być dziś sama - dodała po chwili i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Veis, ponownie zabrała głos. - A może to ja potrzebowałam towarzystwa - westchnęła cicho, odwracając spojrzenie od znajomej twarz i przenosząc je na ekran telewizora.
Za sprawą wypowiedzianych słów, poczuła pewnego rodzaju dyskomfort. Zdecydowanie łatwiej przychodziło jej wzajemne obrzucanie się błotem i obwinianie za wszystkie nieszczęścia tego pieprzonego świata.
- Jeśli chcesz mogę wyjść - ponownie obróciła głowę w jej kierunku. - W końcu masz tyle ciekawych rzeczy do robienia - powiedziała z lekką kpiną, aczkolwiek sama akurat nie powinna nikogo oceniać. Choć pojawienie się w domu Max wiele ją kosztowało, nie miałaby problemów z natychmiastowym opuszczeniem go. Chyba w ogóle nie powinna pojawiać się na jego progu, na co było już odrobinę za późno.
- Czemu nie spróbujesz? - zapytała, starając się wyobrazić sobie rudowłosą w jednym z takowych programów. Szło jej trochę chujowo, ale to pewnie dlatego, że tak naprawdę nie wiedziała o Veis nic oprócz jej zamiłowania do używek i powiązań z Jamie. Nie wyglądała na zbyt obeznaną w historii, geografii, czy innej dziedzinie, ale przecież pozory potrafiły mylić. - Chyba nie trudno być lepszym od niego - skinieniem głowy wskazała na telewizor, na którego ekranie mogły dostrzec mężczyznę, twierdzącego, iż Ameryka składa się na czterdzieści osiem stanów. To już nawet jej przechlana mózgownica pracowała lepiej.
Max Veis
mów mi/kontakt
Moe