a
mów mi/kontakt
administrator
a
#3
Po ostatnim wypadzie z Billym na naszą pierwszą randkę, jednak nie wszystko poszło dobrze. Dobra żartuje, wszystko wyszło. Lecz mój własny organizm, trochę wymęczony dał o sobie znać. Ponieważ dosłownie parę dni po spacerze, chodzeniu po zimnie bez żadnej bluz dał o sobie znać. I tak o to trafiłam na chwilowe zwolnienie, dodatkowo jeszcze dostałam ochrzan od swojego własnego lekarza, za to że nie dam o swoje własne zdrowie w tym momencie. I że tak baluje sobie po zimnie na krótki rękawek. Ale przecież błędy popełnia każdy, nie? Na początku choroby było spokojnie. Mogłam robić wszystko, tylko teraz jakoś się pogorszyło? I tak z całego tygodnia, pewnie zaraz zrobią się dwa tygodnie siedzenia w domu. Czasem choruje naprawdę w nieodpowiedni czas, tak jak teraz. Jedyna pozytywna rzecz z tego wszystkiego, to fakt że miałam każdy lek przy sobie. Nawet insulinę miałam przygotowaną na takie wypadki choroby. Niby to takie przeziębienie, a przeszło już bardziej na anginę czy coś takiego. Nie odzywałam się bo nie miałam do kogo, nie miałam siły odpisywać na sms, Billa. Jedynie o czym myślałam to spanie. Chusteczki były teraz moimi koleżankami, a leki przeciwbólowe możliwością szybkiego odpłynięcia i obudzenia się do wzięcia kolejnej porcji leków. Nawet nie czułam się głodna, nie miałam apetytu. Lecz takie chorowanie sprawiało, że stawałam się totalnym wrakiem człowieka. Przez co naprawdę tylko byłam duchem, a moje biedne warzywka na dworze umierały tak jak i ja sama. Było mi ich naprawdę szkoda, lecz teraz łóżko oraz kołdra była najważniejsza. Jedynie co ogarniałam to paręnaście sms, pewnie od Billego oraz fakt kiedy muszę wziąć insulinę. Bo bez tego nie da się żyć. Po ogarnięciu wszystkiego, nadal chodziłam za dużej bluzce oraz spodniach dresowych. Nie przejmowałam się wyglądem, skoro i tak nikt do mnie nie przyjdzie. A to dlaczego? Bo nawet sam Billy, nie wie gdzie mieszkam. Zmęczona położyłam się do ciepłego łóżeczka, aż z przyjemnością weszłam pod kołderkę.
Billy Harrington
Po ostatnim wypadzie z Billym na naszą pierwszą randkę, jednak nie wszystko poszło dobrze. Dobra żartuje, wszystko wyszło. Lecz mój własny organizm, trochę wymęczony dał o sobie znać. Ponieważ dosłownie parę dni po spacerze, chodzeniu po zimnie bez żadnej bluz dał o sobie znać. I tak o to trafiłam na chwilowe zwolnienie, dodatkowo jeszcze dostałam ochrzan od swojego własnego lekarza, za to że nie dam o swoje własne zdrowie w tym momencie. I że tak baluje sobie po zimnie na krótki rękawek. Ale przecież błędy popełnia każdy, nie? Na początku choroby było spokojnie. Mogłam robić wszystko, tylko teraz jakoś się pogorszyło? I tak z całego tygodnia, pewnie zaraz zrobią się dwa tygodnie siedzenia w domu. Czasem choruje naprawdę w nieodpowiedni czas, tak jak teraz. Jedyna pozytywna rzecz z tego wszystkiego, to fakt że miałam każdy lek przy sobie. Nawet insulinę miałam przygotowaną na takie wypadki choroby. Niby to takie przeziębienie, a przeszło już bardziej na anginę czy coś takiego. Nie odzywałam się bo nie miałam do kogo, nie miałam siły odpisywać na sms, Billa. Jedynie o czym myślałam to spanie. Chusteczki były teraz moimi koleżankami, a leki przeciwbólowe możliwością szybkiego odpłynięcia i obudzenia się do wzięcia kolejnej porcji leków. Nawet nie czułam się głodna, nie miałam apetytu. Lecz takie chorowanie sprawiało, że stawałam się totalnym wrakiem człowieka. Przez co naprawdę tylko byłam duchem, a moje biedne warzywka na dworze umierały tak jak i ja sama. Było mi ich naprawdę szkoda, lecz teraz łóżko oraz kołdra była najważniejsza. Jedynie co ogarniałam to paręnaście sms, pewnie od Billego oraz fakt kiedy muszę wziąć insulinę. Bo bez tego nie da się żyć. Po ogarnięciu wszystkiego, nadal chodziłam za dużej bluzce oraz spodniach dresowych. Nie przejmowałam się wyglądem, skoro i tak nikt do mnie nie przyjdzie. A to dlaczego? Bo nawet sam Billy, nie wie gdzie mieszkam. Zmęczona położyłam się do ciepłego łóżeczka, aż z przyjemnością weszłam pod kołderkę.
Billy Harrington
mów mi/kontakt
M.
a
#7 + Outfit
Billy był bardzo szczęśliwy po ostatnim spotkaniu z Charlotte. Spędzili miły czas na plaży, a pocałunek... wciąż czuł smak jej ust, zapach perfum i ciepło jej drobnego ciała. Mógłby ją tak trzymać i nie wypuszczać z rąk już nigdy. Chciał jej osobiście powiedzieć jak dobrze się z nią bawił, ale przez następnych kilka dni ich zmiany się rozbiegały, co nie było mu na rękę. Dopiero parę dni później tak się ułożyło, że mogli się spotkać w pracy. Siedział w recepcji jak na szpilkach, rozglądając się za jej blond czupryną i uroczym uśmiechem, ale przez cały dzień jej nie widział. Następnego dnia również. Miał nadzieję, że nie unika go teraz, bo za bardzo pośpieszył się z pocałunkiem. Nie odtrąciła go przecież i liczył, że jej również się to podobało. Byłby załamany, gdyby zepsuł wszystko i już więcej jej nie zobaczył. Był nerwowy przez kilka następnych dni, ale nie chciał się dziewczynie narzucać licząc na to, że wkrótce się pojawi i porozmawiają. Nie podejrzewał nawet, że mogła się rozchorować i to był jedyny powód jej nieobecności w pracy. Dopiero zwolnienie od lekarza o którym wspomniał mu w którymś momencie kuzyn pomogło mu zrozumieć co się dzieje z blondynką. Jak tylko miał spokojniejszy dzień i wolny czas po południu poprosił Katie o ugotowanie rosołu i ze słoikiem ciepłej zupy ruszył do jej domu. Sama nie podawała mu adresu, ale trochę nielegalnie pogrzebał w papierach i zdobył jej adres. Skoro się nie odzywała nie zamierzał siedzieć bezczynnie z myślą, że ona tam choruje, a on nic nie może zrobić. Chciał się upewnić, że niczego jej nie brakuje i wkrótce wróci do zdrowia. Odrobinę się zagubił, ale odnalazł w końcu jej camper. Grzecznie zapukał do drzwi, ale nie słysząc nic postanowił zaryzykować i otworzył je, wchodząc do środka. — Charlotte, jesteś w domu? — zawołał, wycierając buty i ruszył do środka. Widząc blondynkę otuloną kocem uklęknął przy łóżku i pogładził ją po głowie. — Hej. Jak się czujesz? Mam nadzieję, że lubisz rosół bo Ci trochę przyniosłem. Nie martw się, Katie gotowała. Ja umiem przygotować jedynie wodę i makaron. — zaśmiał się, przeczesując włosy wolną ręką. Billy był totalną ciamajdą w kuchni i prędzej by kogoś otruł gotowaną wodą niż coś przygotował.
Charlotte Cowen
Billy był bardzo szczęśliwy po ostatnim spotkaniu z Charlotte. Spędzili miły czas na plaży, a pocałunek... wciąż czuł smak jej ust, zapach perfum i ciepło jej drobnego ciała. Mógłby ją tak trzymać i nie wypuszczać z rąk już nigdy. Chciał jej osobiście powiedzieć jak dobrze się z nią bawił, ale przez następnych kilka dni ich zmiany się rozbiegały, co nie było mu na rękę. Dopiero parę dni później tak się ułożyło, że mogli się spotkać w pracy. Siedział w recepcji jak na szpilkach, rozglądając się za jej blond czupryną i uroczym uśmiechem, ale przez cały dzień jej nie widział. Następnego dnia również. Miał nadzieję, że nie unika go teraz, bo za bardzo pośpieszył się z pocałunkiem. Nie odtrąciła go przecież i liczył, że jej również się to podobało. Byłby załamany, gdyby zepsuł wszystko i już więcej jej nie zobaczył. Był nerwowy przez kilka następnych dni, ale nie chciał się dziewczynie narzucać licząc na to, że wkrótce się pojawi i porozmawiają. Nie podejrzewał nawet, że mogła się rozchorować i to był jedyny powód jej nieobecności w pracy. Dopiero zwolnienie od lekarza o którym wspomniał mu w którymś momencie kuzyn pomogło mu zrozumieć co się dzieje z blondynką. Jak tylko miał spokojniejszy dzień i wolny czas po południu poprosił Katie o ugotowanie rosołu i ze słoikiem ciepłej zupy ruszył do jej domu. Sama nie podawała mu adresu, ale trochę nielegalnie pogrzebał w papierach i zdobył jej adres. Skoro się nie odzywała nie zamierzał siedzieć bezczynnie z myślą, że ona tam choruje, a on nic nie może zrobić. Chciał się upewnić, że niczego jej nie brakuje i wkrótce wróci do zdrowia. Odrobinę się zagubił, ale odnalazł w końcu jej camper. Grzecznie zapukał do drzwi, ale nie słysząc nic postanowił zaryzykować i otworzył je, wchodząc do środka. — Charlotte, jesteś w domu? — zawołał, wycierając buty i ruszył do środka. Widząc blondynkę otuloną kocem uklęknął przy łóżku i pogładził ją po głowie. — Hej. Jak się czujesz? Mam nadzieję, że lubisz rosół bo Ci trochę przyniosłem. Nie martw się, Katie gotowała. Ja umiem przygotować jedynie wodę i makaron. — zaśmiał się, przeczesując włosy wolną ręką. Billy był totalną ciamajdą w kuchni i prędzej by kogoś otruł gotowaną wodą niż coś przygotował.
Charlotte Cowen
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Nawet sama nie wiedziałam, kiedy tak naprawdę odpłynęłam. Po prostu oczka same mi się zamknęły, pewnie przez zmęczony organizm oraz to w jakim ciepełku leżałam. Jedynie obudziło mnie otwieranie moich drzwi, może powinnam przed zaśnięciem zamknąć je na klucz? Ale szczerze, kto tutaj przychodzi? No prawie nikt, więc o to się nie martwiłam. Zamrugałam parę razy, cholera co tutaj robi Billy? Przetarłam oczy ręką, nadal chciało mi się spać. Ale przy nim nie zasnę, po za tym skąd on wie gdzie mieszkam? Zamrugałam parę razy, aby chociaż trochę kontaktować ze światem.
- Umieram - Miałam taką chrypkę, że na pewno dziwnie to wszystko brzmiało. Zaraz to i jego zarażę i tyle z tego wszystkiego będzie. Chociaż Billy miał przyjemną zimną rękę, że nawet działał kojąco jak tak ją przyłożył do mojej głowy. Lecz zdrowe komórki, takie jeszcze nie zrażone włączały czerwone lampeczki alertu. Nie chciałam go zarazić, ani narażać na nic. Powinien stąd pójść i cieszyć się pogodą na zewnątrz. A nie siedzieć tutaj, dlatego cieszyłam się, że mało kto wie gdzie jednak mieszkam. - Billy, wracaj do domu. Nie chce ciebie zarazić - Mruknęłam, wiedziałam że łapie mnie gorączka. Ponieważ zaczęło robić mi się strasznie ciepło. Pewnie nawet było to widoczne na mojej twarzy. Niepewnie usiałam, przytrzymując się ręki, Harrington. Jedną ręką zakryłam twarz, kiedy kichnęłam. Nie chcę mieć go na sumieniu. A sama wiedziałam co się zbliżało, gorączka. Przez którą zacznę zaraz majaczeć na głos. Nawet nie chce aby to widział, ogółem cały mój stan. Dodatkowo jeszcze ta zupa, miło naprawdę miłe to był. Nawet wręcz urocze. Ale nie chciałam jeść, nie czułam głodu chociaż nawet dzisiaj nic nie tknęłam. - Dlatego ja będę gotować, a ty obserwować. Nie jestem głodna - Jęknęłam niezadowolona, rozciągnęłam się jakoś na łóżku i wstałam z niego dość nieporadnie. Zataczając się, doszłam do szafeczki gdzie miałam coś na gorączkę. Odwróciłam się do chłopaka, kurcze za nie długo przyjdzie powiadomienie o wzięciu insuliny. Nie chciałam, aby tego widział. Musiałam się jakoś go stąd pozbyć. Ponownie kichnęłam i wysmarkałam nosek w chusteczkę. Zamiast zdrowieć, jedynie było ze mną coraz gorzej i gorzej. Ziewnęłam.
- Wracaj do domu słodziaku, muszę iść do moich warzywek na dworze - Zaczęłam nawet ciągnąć nogi w stronę drzwi, ale jedyne co zrobiłam zmęczyłam się przy nich. I wpadłam jeszcze całym ciałem na Billego, pewnie nawet mógł poczuć, że jestem cała rozpalona. Głupi katar, tak bym bez problemu to wszystko załatwiła. Byłam dużą dziewczynką, która potrafiła radzić sobie sama bez niczyjej pomocy. Nie lubiłam jej.
Billy Harrington
- Umieram - Miałam taką chrypkę, że na pewno dziwnie to wszystko brzmiało. Zaraz to i jego zarażę i tyle z tego wszystkiego będzie. Chociaż Billy miał przyjemną zimną rękę, że nawet działał kojąco jak tak ją przyłożył do mojej głowy. Lecz zdrowe komórki, takie jeszcze nie zrażone włączały czerwone lampeczki alertu. Nie chciałam go zarazić, ani narażać na nic. Powinien stąd pójść i cieszyć się pogodą na zewnątrz. A nie siedzieć tutaj, dlatego cieszyłam się, że mało kto wie gdzie jednak mieszkam. - Billy, wracaj do domu. Nie chce ciebie zarazić - Mruknęłam, wiedziałam że łapie mnie gorączka. Ponieważ zaczęło robić mi się strasznie ciepło. Pewnie nawet było to widoczne na mojej twarzy. Niepewnie usiałam, przytrzymując się ręki, Harrington. Jedną ręką zakryłam twarz, kiedy kichnęłam. Nie chcę mieć go na sumieniu. A sama wiedziałam co się zbliżało, gorączka. Przez którą zacznę zaraz majaczeć na głos. Nawet nie chce aby to widział, ogółem cały mój stan. Dodatkowo jeszcze ta zupa, miło naprawdę miłe to był. Nawet wręcz urocze. Ale nie chciałam jeść, nie czułam głodu chociaż nawet dzisiaj nic nie tknęłam. - Dlatego ja będę gotować, a ty obserwować. Nie jestem głodna - Jęknęłam niezadowolona, rozciągnęłam się jakoś na łóżku i wstałam z niego dość nieporadnie. Zataczając się, doszłam do szafeczki gdzie miałam coś na gorączkę. Odwróciłam się do chłopaka, kurcze za nie długo przyjdzie powiadomienie o wzięciu insuliny. Nie chciałam, aby tego widział. Musiałam się jakoś go stąd pozbyć. Ponownie kichnęłam i wysmarkałam nosek w chusteczkę. Zamiast zdrowieć, jedynie było ze mną coraz gorzej i gorzej. Ziewnęłam.
- Wracaj do domu słodziaku, muszę iść do moich warzywek na dworze - Zaczęłam nawet ciągnąć nogi w stronę drzwi, ale jedyne co zrobiłam zmęczyłam się przy nich. I wpadłam jeszcze całym ciałem na Billego, pewnie nawet mógł poczuć, że jestem cała rozpalona. Głupi katar, tak bym bez problemu to wszystko załatwiła. Byłam dużą dziewczynką, która potrafiła radzić sobie sama bez niczyjej pomocy. Nie lubiłam jej.
Billy Harrington
mów mi/kontakt
M.
a
Charlotte rzeczywiście powinna zamykać drzwi, bo w takim stanie pewnie nawet nie usłyszałaby złodzieja, który wszedłby do środka i wyniósł wszystko co najcenniejsze. Ale on na szczęście nie był złodziejem, więc nie musiała się obawiać. Jeśli taki spróbuje wejść do środka podczas jego obecności czeka go niemiła niespodzianka. Ale póki co dla pewności zamknął drzwi, żeby nikt nieproszony nie wszedł jak do siebie. Tak jak on. Ups.
— A spróbuj tylko. Nie umierasz. — westchnął, przyglądając jej się z troską w oczach. Musiała naprawdę mocno się rozchorować, skoro czuła jakby umierała. On nigdy aż tak źle się nie czuł, więc nie rozumiał jak mogła się w tym momencie czuć, ale chciał jej za wszelką cenę pomóc i na pewno nie da jej umrzeć. Nie na jego warcie! I nie po tym jak dopiero co się pocałowali. Obiecał jej przecież więcej randek i słowa dotrzyma. — Spokojnie, nic mi nie będzie. — zapewnił, kiwając głową. Choroba w sumie nie była mu straszna, więc nie przejmował się jej słowami. Zostanie i będzie jej pilnował dopóki nie poczuje się lepiej. Była przecież sama, więc nie miał się nią kto zajmować. — Dobra, dobra. Boisz się, że odkryję swój talent do gotowania i będę w tym lepszy niż ty. Nie obchodzi mnie czy jesteś głodna czy nie. Powinnaś to zjeść. Nie wyzdrowiejesz samymi lekami. — westchnął, obserwując ją jak wstaje i bierze jakieś lekarstwa z szafki. Nie był lekarzem, ale wiedział, że chory człowiek potrzebuje jeszcze jedzenia, żeby wyzdrowieć. Dużo warzyw i owoców, które mają witaminy. A skąd ona miała je brać, nie jedząc nic? Widać było po niej, że niewiele jadła. Była blada i wychudzona. Zupełnie nie przypominała Charlotte, która rozpromieniała mu dzień swoim uśmiechem, ale to była ona i nie zamierzał jej zostawić w takim stanie. Miał gdzieś, że może się zarazić. Ostatnie lata był okazem zdrowia i nie zapowiadało się, żeby wkrótce ten stan rzeczy się zmienił.
— Nigdzie nie idziesz. Zostajesz w łóżku. — mruknął niezadowolony, idąc za nią, żeby odciągnąć ją od pomysłu wyjścia na dwór, ale ta wpadła mu w ramiona. Nie czekając dłużej wziął ją na ręce i położył z powrotem na łóżko. Była rozpalona i nie powinna wychodzić z domu. Tyle czasu jej nie było, że powinna już być zdrowa, a widział, że jej się nie poprawiało. — Zajmę się warzywkami, tylko powiedz mi co mam zrobić, a ty będziesz leżeć w łóżku i jeść zupę. — zarządził, idąc do części kuchennej, gdzie wygrzebał miskę i łyżkę, ale wcześniej podgrzał jeszcze zupę w garnku, żeby zjadła ciepłą. I tak gotowe jedzenie podał jej do łóżka. — Tylko uważaj, bo gorące, ale dobrze Ci zrobi. — zapewnił, uśmiechając się do niej uroczo. Czuł potrzebę zaopiekowania się nią, nawet jeśli byli wciąż tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Bo tak się właśnie robi w przyjaźni, nie?
Charlotte Cowen
— A spróbuj tylko. Nie umierasz. — westchnął, przyglądając jej się z troską w oczach. Musiała naprawdę mocno się rozchorować, skoro czuła jakby umierała. On nigdy aż tak źle się nie czuł, więc nie rozumiał jak mogła się w tym momencie czuć, ale chciał jej za wszelką cenę pomóc i na pewno nie da jej umrzeć. Nie na jego warcie! I nie po tym jak dopiero co się pocałowali. Obiecał jej przecież więcej randek i słowa dotrzyma. — Spokojnie, nic mi nie będzie. — zapewnił, kiwając głową. Choroba w sumie nie była mu straszna, więc nie przejmował się jej słowami. Zostanie i będzie jej pilnował dopóki nie poczuje się lepiej. Była przecież sama, więc nie miał się nią kto zajmować. — Dobra, dobra. Boisz się, że odkryję swój talent do gotowania i będę w tym lepszy niż ty. Nie obchodzi mnie czy jesteś głodna czy nie. Powinnaś to zjeść. Nie wyzdrowiejesz samymi lekami. — westchnął, obserwując ją jak wstaje i bierze jakieś lekarstwa z szafki. Nie był lekarzem, ale wiedział, że chory człowiek potrzebuje jeszcze jedzenia, żeby wyzdrowieć. Dużo warzyw i owoców, które mają witaminy. A skąd ona miała je brać, nie jedząc nic? Widać było po niej, że niewiele jadła. Była blada i wychudzona. Zupełnie nie przypominała Charlotte, która rozpromieniała mu dzień swoim uśmiechem, ale to była ona i nie zamierzał jej zostawić w takim stanie. Miał gdzieś, że może się zarazić. Ostatnie lata był okazem zdrowia i nie zapowiadało się, żeby wkrótce ten stan rzeczy się zmienił.
— Nigdzie nie idziesz. Zostajesz w łóżku. — mruknął niezadowolony, idąc za nią, żeby odciągnąć ją od pomysłu wyjścia na dwór, ale ta wpadła mu w ramiona. Nie czekając dłużej wziął ją na ręce i położył z powrotem na łóżko. Była rozpalona i nie powinna wychodzić z domu. Tyle czasu jej nie było, że powinna już być zdrowa, a widział, że jej się nie poprawiało. — Zajmę się warzywkami, tylko powiedz mi co mam zrobić, a ty będziesz leżeć w łóżku i jeść zupę. — zarządził, idąc do części kuchennej, gdzie wygrzebał miskę i łyżkę, ale wcześniej podgrzał jeszcze zupę w garnku, żeby zjadła ciepłą. I tak gotowe jedzenie podał jej do łóżka. — Tylko uważaj, bo gorące, ale dobrze Ci zrobi. — zapewnił, uśmiechając się do niej uroczo. Czuł potrzebę zaopiekowania się nią, nawet jeśli byli wciąż tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Bo tak się właśnie robi w przyjaźni, nie?
Charlotte Cowen
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Wywróciłam jedynie oczami na jego słowa, mogłam. To kolej jedynie rzeczy, która dopadnie każdego. Tylko nikt nie wie w jakim momencie. A jeśli takie jest umieranie, naprawdę. To można powiedzieć, że połowę drogi mam za sobą. Westchnęłam zrezygnowana jego zachowaniem, a niby chorych ludzi się słucha. Guzik prawda, sam Billy miał gdzieś moje słowa, które do niego powiedziałam. Nie podobało mi się to, że nie chciał wracać do swojego domu. Może i powinnam być już zdrowa, ale mój organizm chciał przerwy. No to kurczę go ma, chorując i leżąc w mieszkaniu.
- Jak będziesz lepszy, to będziesz dla mnie gotował o każdej porze. Nie żyje na samych lekach, jem owoce i warzywa dla twojej wiadomości - Zwróciłam mu na to mocno uwagę, przecież nie można brać leków na pusty żołądek. I tego nigdy nie robiłam. No może czasem, ale nie teraz. Zwłaszcza jak muszę się naprawdę pilnować ze wszystkim.
- Znów jestem w twoich ramionach, Billy - Zachichotałam jak tak mnie niósł do łóżka. Miałam nóżki i mogłam sama pójść tam, prawda? Nie potrzebowałam żadnej pomocy. Ale skoro chciał to niech nosi mnie, podobało mi się to, nawet jeśli byłam chora i mało co ogarniałam. Ale naprawdę musiałam podlać swoje warzywa, było to w sumie bardziej ważniejsze niż to, że jestem chora. Lubiłam te swoje warzywka co posadziłam. Pracowałam, dbałam i szkoda byłoby gdyby tak padły przez mnie. Skrzywiłam się na twarzy, nie sądzę żeby coś podobnego robił kiedyś. Więc wysłanie go na podlanie ich było pewnie jak skazanie ich na śmierć. Zamknęłam przegrana na chwilę swoje oczy.
- Tylko podlać, ale uważaj na nie dobrze? I nie dawaj im za dużo wody bo zgniją - Mruknęłam jak postawił przed mną zupę. Naprawdę nie chcę jej jeść, nic mi się nie chciało. Wystarczyło, że piłam wodę oraz brałam leki. A nawet od czasu do czasu coś jadałam, więc to nie było aż takie złe i że same leki czy coś. Bawiłam się łyżką w rosole, nie wiedziałam dokładnie jaki ma smak lub zapach. Choroba zmieniała kubki smakowe, a nos był zatkany. Więc byłam pozbawiona normalnych rzeczy. Zwróciłam uwagę na Billego, który teraz tutaj wrócił. Naprawdę mam nadzieję, ze one przeżyją jego podlewanie. Zjadałam połowę miski i miałam już dość zupy, więcej w siebie nie wmuszę. Odstawiłam ją na stoliczek, obok mnie. Przesunęłam się tak, aby i on mógł usiąść. Skoro nie boi się zachorować, to niech usiądzie koło mnie. Poklepałam miejsce obok siebie, aby wiedział dlaczego zrobiłam miejsce. Po za tym chciałam się też przytulić. Więc mogłam go to tego wykorzystać. Zmarszczyłam nos jak usłyszałam powiadomienie, tej głupiej aplikacji do wzięcia insuliny. Naprawdę nie chciałam tego robić przy nim, przez to jedynie pewnie dostanę gorszy ochrzan oraz zacznie prawić mu morały. A tego naprawdę nie chciałam, pewnie nawet po tym nie pójdzie do własnego domu. Zrezygnowana sięgnęłam po swój mały piórniczek i wyciągnęłam z niego pen. Było to o wiele lepszy widok niż sam widok igły. Podniosłam bluzkę i zrobiłam fałdkę, aby wbić igłę i podać odpowiednią dawkę. Gdybym nie była aż tak chuda, nie musiałabym bawić się w takie rzeczy. A tak muszę robić takie rzeczy. Według lekarza siniaki nie długo znikną i to normalne, że po nakłuciu one się robiły. Spuściłam bluzkę i schowałam przyrząd do piórniczka.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - Zmarszczyłam czoło i otuliłam się kołdrą, czując jak ponownie zaczyna mi być po prostu zimno. Widok siniaków, mojego stanu lub choroby go zdziwił?
Billy Harrington
- Jak będziesz lepszy, to będziesz dla mnie gotował o każdej porze. Nie żyje na samych lekach, jem owoce i warzywa dla twojej wiadomości - Zwróciłam mu na to mocno uwagę, przecież nie można brać leków na pusty żołądek. I tego nigdy nie robiłam. No może czasem, ale nie teraz. Zwłaszcza jak muszę się naprawdę pilnować ze wszystkim.
- Znów jestem w twoich ramionach, Billy - Zachichotałam jak tak mnie niósł do łóżka. Miałam nóżki i mogłam sama pójść tam, prawda? Nie potrzebowałam żadnej pomocy. Ale skoro chciał to niech nosi mnie, podobało mi się to, nawet jeśli byłam chora i mało co ogarniałam. Ale naprawdę musiałam podlać swoje warzywa, było to w sumie bardziej ważniejsze niż to, że jestem chora. Lubiłam te swoje warzywka co posadziłam. Pracowałam, dbałam i szkoda byłoby gdyby tak padły przez mnie. Skrzywiłam się na twarzy, nie sądzę żeby coś podobnego robił kiedyś. Więc wysłanie go na podlanie ich było pewnie jak skazanie ich na śmierć. Zamknęłam przegrana na chwilę swoje oczy.
- Tylko podlać, ale uważaj na nie dobrze? I nie dawaj im za dużo wody bo zgniją - Mruknęłam jak postawił przed mną zupę. Naprawdę nie chcę jej jeść, nic mi się nie chciało. Wystarczyło, że piłam wodę oraz brałam leki. A nawet od czasu do czasu coś jadałam, więc to nie było aż takie złe i że same leki czy coś. Bawiłam się łyżką w rosole, nie wiedziałam dokładnie jaki ma smak lub zapach. Choroba zmieniała kubki smakowe, a nos był zatkany. Więc byłam pozbawiona normalnych rzeczy. Zwróciłam uwagę na Billego, który teraz tutaj wrócił. Naprawdę mam nadzieję, ze one przeżyją jego podlewanie. Zjadałam połowę miski i miałam już dość zupy, więcej w siebie nie wmuszę. Odstawiłam ją na stoliczek, obok mnie. Przesunęłam się tak, aby i on mógł usiąść. Skoro nie boi się zachorować, to niech usiądzie koło mnie. Poklepałam miejsce obok siebie, aby wiedział dlaczego zrobiłam miejsce. Po za tym chciałam się też przytulić. Więc mogłam go to tego wykorzystać. Zmarszczyłam nos jak usłyszałam powiadomienie, tej głupiej aplikacji do wzięcia insuliny. Naprawdę nie chciałam tego robić przy nim, przez to jedynie pewnie dostanę gorszy ochrzan oraz zacznie prawić mu morały. A tego naprawdę nie chciałam, pewnie nawet po tym nie pójdzie do własnego domu. Zrezygnowana sięgnęłam po swój mały piórniczek i wyciągnęłam z niego pen. Było to o wiele lepszy widok niż sam widok igły. Podniosłam bluzkę i zrobiłam fałdkę, aby wbić igłę i podać odpowiednią dawkę. Gdybym nie była aż tak chuda, nie musiałabym bawić się w takie rzeczy. A tak muszę robić takie rzeczy. Według lekarza siniaki nie długo znikną i to normalne, że po nakłuciu one się robiły. Spuściłam bluzkę i schowałam przyrząd do piórniczka.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - Zmarszczyłam czoło i otuliłam się kołdrą, czując jak ponownie zaczyna mi być po prostu zimno. Widok siniaków, mojego stanu lub choroby go zdziwił?
Billy Harrington
mów mi/kontakt
M.
a
Jakie tam umieranie. Jemu się jeszcze do grobu nie spieszyło. Charlotte również nie powinno, więc nie powinna o tym gadać. A niech spróbuje kontynuować ten temat to dostanie klapsa i się skończy. Jest młoda, zdrowa, jedynie odrobinę przeziębiona. Wyjdzie z tego za parę dni, mając dobrą opiekę i lekarstwa. On bardzo chętnie się nią zajmie jeśli tylko przyjmie jego pomoc, zamiast go wyganiać do domu. Powinna raczej cieszyć się, że się o nią martwi i chce jej pomóc, zamiast mieć ją gdzieś i latać w międzyczasie za innymi laskami.
— Pewnie. No to się cieszę. Ale jedzenia nigdy za wiele, więc musisz zajadać. I nie pójdę dopóki nie zjesz. — powiedział, kiwając głową. Skoro już tu był mógł chociaż dopilnować, żeby zjadła wszystko ładnie, a potem położyła się do ciepłego łóżka. Wygrzeje się, odpocznie i powinna poczuć się lepiej. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo dłużej bez niej nie wytrzyma w pracy.
— Chyba je lubisz, nie? — zaśmiał się, przyciskając ją na chwilę mocniej do siebie nim położył ją na łóżku. Lubił nosić ją na rękach, nawet jeśli w tym momencie była chora i ledwo ogarniała co się dzieje. I mógłby ją tak nosić już zawsze, jeśli tylko ona będzie tego chciała. Warzywkami też się zajmie. Ogrodnikiem nie był, nie znał się, ale jego siostra w sumie się tym zajmowała, więc jako taki kontakt z tym miał. A co to za filozofia podlać warzywa? Wystarczy ich nie utopić, a to każdy głupi potrafi, nie? Nawet taka pierdoła jak on. Nie ważne, że sam na ogół unikał warzyw, jeśli nie były w jego hamburgerze czy innym pysznym jedzonku, gdzie nawet ich nie poczuje, a zawsze dostarczy swojemu organizmowi porcję warzyw. Niby powinien dodawać jakieś warzywa do każdego posiłku, ale co po co kombinować? Frytki na przykład liczyły się jako warzywo, a je jadł naprawdę bardzo często, więc jakby odbębniał to. On zadowolony, brzuszek zadowolony i ten kto wymyślił te głupoty też. Right? Right.
— Dobra, spokojnie. Nie zrobię im tam powodzi. — roześmiał się i wyszedł na dwór. Znalazł konewkę, napełnił ją wodą i zabrał się za podlewanie cennych warzywek blondynki. Zadowolony z efektu odłożył wszystko na miejsce i wrócił do campera, udając wielce zmęczonego robotą. Nawet w takich chwilach nie mógł sobie odpuścić, ale chciał też odrobinę poprawić humor Charlotte swoimi wygłupami. — I jak tam? — zapytał, zaglądając do miski. Chyba powinien był zostać i ją nakarmić, ale nie chciał też niepotrzebnie zmuszać ją do jedzenia, kiedy nie ma więcej siły. Kiedy skończyła zabrał miskę i wyniósł ją do części kuchennej, żeby jej nie przeszkadzała, a potem usadowił się obok blondynki. Ustawił się tak, żeby mogła się do niego przytulić, ale ona zamiast tego zaczęła robić coś innego. W pierwszej chwili nie zrozumiał co robi, ale w końcu połączył fakty. Dlatego nie jadła słodyczy razem z nim. A on zawsze je w nią wmuszał. Poczuł się jak jakiś debil. Odwrócił głowę, żeby nie czuła, że się na nią gapi w takim momencie.
— Bo lubię. — odparł po chwili, odwracając się w jej stronę i obejmując ją ramieniem, żeby zrobiło jej się jeszcze cieplej. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić w tym momencie. Westchnął cicho i zaczął gładzić ją po włosach. — Możesz się przespać jeśli chcesz. Nie mam żadnych planów, więc będę tu jak się obudzisz. — zapewnił, uśmiechając się pod nosem. Nie komentował tego co wcześniej robiła. Nie miał pojęcia, czy to dla niej komfortowe czy nie, dlatego milczał.
Charlotte Cowen
— Pewnie. No to się cieszę. Ale jedzenia nigdy za wiele, więc musisz zajadać. I nie pójdę dopóki nie zjesz. — powiedział, kiwając głową. Skoro już tu był mógł chociaż dopilnować, żeby zjadła wszystko ładnie, a potem położyła się do ciepłego łóżka. Wygrzeje się, odpocznie i powinna poczuć się lepiej. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo dłużej bez niej nie wytrzyma w pracy.
— Chyba je lubisz, nie? — zaśmiał się, przyciskając ją na chwilę mocniej do siebie nim położył ją na łóżku. Lubił nosić ją na rękach, nawet jeśli w tym momencie była chora i ledwo ogarniała co się dzieje. I mógłby ją tak nosić już zawsze, jeśli tylko ona będzie tego chciała. Warzywkami też się zajmie. Ogrodnikiem nie był, nie znał się, ale jego siostra w sumie się tym zajmowała, więc jako taki kontakt z tym miał. A co to za filozofia podlać warzywa? Wystarczy ich nie utopić, a to każdy głupi potrafi, nie? Nawet taka pierdoła jak on. Nie ważne, że sam na ogół unikał warzyw, jeśli nie były w jego hamburgerze czy innym pysznym jedzonku, gdzie nawet ich nie poczuje, a zawsze dostarczy swojemu organizmowi porcję warzyw. Niby powinien dodawać jakieś warzywa do każdego posiłku, ale co po co kombinować? Frytki na przykład liczyły się jako warzywo, a je jadł naprawdę bardzo często, więc jakby odbębniał to. On zadowolony, brzuszek zadowolony i ten kto wymyślił te głupoty też. Right? Right.
— Dobra, spokojnie. Nie zrobię im tam powodzi. — roześmiał się i wyszedł na dwór. Znalazł konewkę, napełnił ją wodą i zabrał się za podlewanie cennych warzywek blondynki. Zadowolony z efektu odłożył wszystko na miejsce i wrócił do campera, udając wielce zmęczonego robotą. Nawet w takich chwilach nie mógł sobie odpuścić, ale chciał też odrobinę poprawić humor Charlotte swoimi wygłupami. — I jak tam? — zapytał, zaglądając do miski. Chyba powinien był zostać i ją nakarmić, ale nie chciał też niepotrzebnie zmuszać ją do jedzenia, kiedy nie ma więcej siły. Kiedy skończyła zabrał miskę i wyniósł ją do części kuchennej, żeby jej nie przeszkadzała, a potem usadowił się obok blondynki. Ustawił się tak, żeby mogła się do niego przytulić, ale ona zamiast tego zaczęła robić coś innego. W pierwszej chwili nie zrozumiał co robi, ale w końcu połączył fakty. Dlatego nie jadła słodyczy razem z nim. A on zawsze je w nią wmuszał. Poczuł się jak jakiś debil. Odwrócił głowę, żeby nie czuła, że się na nią gapi w takim momencie.
— Bo lubię. — odparł po chwili, odwracając się w jej stronę i obejmując ją ramieniem, żeby zrobiło jej się jeszcze cieplej. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić w tym momencie. Westchnął cicho i zaczął gładzić ją po włosach. — Możesz się przespać jeśli chcesz. Nie mam żadnych planów, więc będę tu jak się obudzisz. — zapewnił, uśmiechając się pod nosem. Nie komentował tego co wcześniej robiła. Nie miał pojęcia, czy to dla niej komfortowe czy nie, dlatego milczał.
Charlotte Cowen
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
W sumie brakowało mi pracy, ponieważ nie lubiłam być bezbronna oraz rączki same rwały mi się do pracy. Tylko choroba lub inne pierdołki nie pozwalały mi czasem takich rzeczy robić. I też brakowało mi tego chodzenia po holu i sprawdzania jak tym razem zaprosi mnie na randkę. Więc, tak brakuje mi tego wszystkiego. - Lubię bo czuję się w tedy jak księżniczka
Zachichotałam jak zobaczyłam go takiego zmęczonego, ciekawa jestem czy taki nadal jest jak zrobi coś naprawdę cięższego niż zwykłe podlewanie warzyw w ogródku. Chociaż może i miał wprawę, a moje plony będą żyć? Patrząc na to, że jednak jego siostra zajmuje się ogrodami. Może moją coś wspólnego w genach, czy coś tam. Jak nie to Billy będzie musiał codziennie przynosić mi świeże warzywa, nawet w dni nie pracujące. Zmarszczyłam nosek, widząc jego winę i się odwrócił od tego wszystkiego. Dobra nie jest to fajny widok, ale nie wpadałam na myśl że mogło mu się zrobić głupio. Głupio ponieważ często odrzucałam możliwość zjadania z nim głupiego ciasteczka, nawet jak kusił tymi limitowanymi. Czasem mogłam, ale zazwyczaj wybierał po prostu zły czas na dzielenie się jego zbiorami.
- Nie mniej mi za złe, że Ci nie powiedziałam. Ani nie wkurzaj się na siebie, że często dawałeś mi ciasteczka, a ja odrzucałam je jak naszą pierwszą randkę - Kichnęłam dwa razy, wtuliłam się mocno w chłopaka. Czułam się teraz naprawdę bezpiecznie, a dawno się tak nie czułam. Ostatni raz chyba jak jeszcze mama była na świcie. Głupio będzie jak kiedyś stracę i jego, bo głupia za szybko się przyzwyczajałam do tego wszystkiego. A jak nie pyknie to będzie źle, bardzo źle. - Ostatni raz ktoś się mną zajmował, jak jeszcze żyła moja mama - Mruknęłam i wtuliłam się jeszcze mocniej w klatkę piersiową chłopaka. Nie lubiłam o tym mówić, ale jakoś chciałam to powiedzieć. Ogółem nie często mówiłam o sobie, nawet jeśli ktoś wypytywał to zbywałam taką osobę. Nie miałam czym się chwalić lub mówić jaką mam super rodzinę. Więc zazwyczaj zamykałam się w sobie lub zmieniałam tor rozmowy, aby jakoś to wszystko ominąć.
- A Suzie? Musisz się nią zająć, chociaż fajnie byłoby gdybyś został. Gdybym była zdrowa, dostał byś za to buziaka - Uśmiechnęłam się do niego podnosząc głowę z jego ciepłej klatki piersiowej. Po zupce było trochę lepiej, no i lekach które wzięłam. Lecz nadal byłam wrakiem, a tabletka przeciw bólowa, jakoś wolno działała przez co nie mogłam zasnąć. Może to była wina Billego, że tak siedział koło mnie? A ja sama już od tego wszystkiego byłam po prostu, odzwyczajona? - Lubię ciebie, słodziaku. Bardziej niż przyjaciela, więc nie zmarnuj mojej szansy zaufania co do ciebie - Westchnęłam i ponownie wtuliłam się w jego szyję, tym razem nawet zasypiałam? Mogłam nawet i teraz bredzić, ale mówiłam prawdę. Złapałam go jeszcze za bluzkę, czekając chyba na sen lub reakcję chłopaka do którego się wtuliłam, niczym jakaś małpka.
Billy Harrington
Zachichotałam jak zobaczyłam go takiego zmęczonego, ciekawa jestem czy taki nadal jest jak zrobi coś naprawdę cięższego niż zwykłe podlewanie warzyw w ogródku. Chociaż może i miał wprawę, a moje plony będą żyć? Patrząc na to, że jednak jego siostra zajmuje się ogrodami. Może moją coś wspólnego w genach, czy coś tam. Jak nie to Billy będzie musiał codziennie przynosić mi świeże warzywa, nawet w dni nie pracujące. Zmarszczyłam nosek, widząc jego winę i się odwrócił od tego wszystkiego. Dobra nie jest to fajny widok, ale nie wpadałam na myśl że mogło mu się zrobić głupio. Głupio ponieważ często odrzucałam możliwość zjadania z nim głupiego ciasteczka, nawet jak kusił tymi limitowanymi. Czasem mogłam, ale zazwyczaj wybierał po prostu zły czas na dzielenie się jego zbiorami.
- Nie mniej mi za złe, że Ci nie powiedziałam. Ani nie wkurzaj się na siebie, że często dawałeś mi ciasteczka, a ja odrzucałam je jak naszą pierwszą randkę - Kichnęłam dwa razy, wtuliłam się mocno w chłopaka. Czułam się teraz naprawdę bezpiecznie, a dawno się tak nie czułam. Ostatni raz chyba jak jeszcze mama była na świcie. Głupio będzie jak kiedyś stracę i jego, bo głupia za szybko się przyzwyczajałam do tego wszystkiego. A jak nie pyknie to będzie źle, bardzo źle. - Ostatni raz ktoś się mną zajmował, jak jeszcze żyła moja mama - Mruknęłam i wtuliłam się jeszcze mocniej w klatkę piersiową chłopaka. Nie lubiłam o tym mówić, ale jakoś chciałam to powiedzieć. Ogółem nie często mówiłam o sobie, nawet jeśli ktoś wypytywał to zbywałam taką osobę. Nie miałam czym się chwalić lub mówić jaką mam super rodzinę. Więc zazwyczaj zamykałam się w sobie lub zmieniałam tor rozmowy, aby jakoś to wszystko ominąć.
- A Suzie? Musisz się nią zająć, chociaż fajnie byłoby gdybyś został. Gdybym była zdrowa, dostał byś za to buziaka - Uśmiechnęłam się do niego podnosząc głowę z jego ciepłej klatki piersiowej. Po zupce było trochę lepiej, no i lekach które wzięłam. Lecz nadal byłam wrakiem, a tabletka przeciw bólowa, jakoś wolno działała przez co nie mogłam zasnąć. Może to była wina Billego, że tak siedział koło mnie? A ja sama już od tego wszystkiego byłam po prostu, odzwyczajona? - Lubię ciebie, słodziaku. Bardziej niż przyjaciela, więc nie zmarnuj mojej szansy zaufania co do ciebie - Westchnęłam i ponownie wtuliłam się w jego szyję, tym razem nawet zasypiałam? Mogłam nawet i teraz bredzić, ale mówiłam prawdę. Złapałam go jeszcze za bluzkę, czekając chyba na sen lub reakcję chłopaka do którego się wtuliłam, niczym jakaś małpka.
Billy Harrington
mów mi/kontakt
M.
a
Billy miał mnóstwo energii, której nie potrafił zwykle wystarczająca spożytkować, a takie podlewanie warzywek to w sumie nic. Ale no musiał się z blondynką podroczyć i poudawać, żeby chociaż uznała, że się starał, a nie zrobił na odwal się i nie podlał połowy grządek. A podlał wszystko! Nawet trochę trawy dookoła, żeby nie poczuła się zaniedbana. Zawsze to coś, nie? Raczej nie powinien zamordować jej warzywek, ale w razie co się poświęci i będzie jej dowoził świeże z targu, żeby miała co jeść. Nie zostawi jej przecież głodnej, nie?
— Nie mam Ci tego za złe. Nie musiałaś mi przecież o tym mówić. Ale gdybym wiedział, na pewno nie proponowałbym Ci tych wszystkich ciastek. Obeszłoby się wtedy bez odrzucania mnie co chwila. — zaśmiał się, podając jej chusteczkę kiedy kichała. Kuzyni też nie mówili, że Charlotte jest na coś chora, a powinni wiedzieć w razie jakby zasłabła podczas pracy. Nie zauważył u niej żadnej opaski czy czegoś takiego. Chyba za słabo zwracał uwagę na szczegóły i po prostu uważał, że niczego od niego nie chce bo go nie lubi, a tu proszę. — Och, w takim razie teraz masz mnie. — zapewnił, uśmiechając się szeroko i obejmując ją mocniej ramieniem. Każdy powinien mieć w życiu kogoś bliskiego, kto się nim zaopiekuje w takich chwilach. Nigdy nie pytał Charlotte o przyjaciółki, ale wydawało mu się, że powinna jakieś mieć i móc do nich zadzwonić w razie potrzeby. Z rodzicami bywa różnie, ale tego tematu też nie chciał sam poruszać. Wolał poczekać, aż sama mu o wszystkim opowie.
— Da sobie radę. Ma otwarte drzwi na podwórko, więc może wyjść i się załatwić. Jedzenie też ma, więc nie umrze z głodu. Nie ma się o co martwić. A na buziaka poczekam. — mruknął, uśmiechając się pod nosem. Jemu w sumie choroba nie przeszkadzała, ale tak pewnie prędzej by się zaraził, niż po prostu siedząc obok niej. No ale trudno, poczeka. Tyle czekał i nauczył się już cierpliwości, więc da radę. — Mhm. Śpij... — szepnął, gładząc ją uspokajająco po plecach, żeby łatwiej było jej zasnąć. Nie chciał teraz zajmować jej rozmową, więc po prostu milczał, ciesząc się w głębi duszy, że ma u niej jakieś szanse. Otulił ją mocniej kołdrą, żeby było jej ciepło i po prostu siedział. Był wiercipiętą, ale starał się nie ruszać, żeby jej nie obudzić. Nie wiedział ile czasu minęło, ale na pewno kilka godzin i zaczęło się powoli robić ciemno. Charlotte się wtedy obudziła. Nie chciał jej dłużej męczyć swoją osobą, więc po upewnieniu się, że czuje się lepiej i niczego nie potrzebuje wrócił do domu.
// zt. x2
— Nie mam Ci tego za złe. Nie musiałaś mi przecież o tym mówić. Ale gdybym wiedział, na pewno nie proponowałbym Ci tych wszystkich ciastek. Obeszłoby się wtedy bez odrzucania mnie co chwila. — zaśmiał się, podając jej chusteczkę kiedy kichała. Kuzyni też nie mówili, że Charlotte jest na coś chora, a powinni wiedzieć w razie jakby zasłabła podczas pracy. Nie zauważył u niej żadnej opaski czy czegoś takiego. Chyba za słabo zwracał uwagę na szczegóły i po prostu uważał, że niczego od niego nie chce bo go nie lubi, a tu proszę. — Och, w takim razie teraz masz mnie. — zapewnił, uśmiechając się szeroko i obejmując ją mocniej ramieniem. Każdy powinien mieć w życiu kogoś bliskiego, kto się nim zaopiekuje w takich chwilach. Nigdy nie pytał Charlotte o przyjaciółki, ale wydawało mu się, że powinna jakieś mieć i móc do nich zadzwonić w razie potrzeby. Z rodzicami bywa różnie, ale tego tematu też nie chciał sam poruszać. Wolał poczekać, aż sama mu o wszystkim opowie.
— Da sobie radę. Ma otwarte drzwi na podwórko, więc może wyjść i się załatwić. Jedzenie też ma, więc nie umrze z głodu. Nie ma się o co martwić. A na buziaka poczekam. — mruknął, uśmiechając się pod nosem. Jemu w sumie choroba nie przeszkadzała, ale tak pewnie prędzej by się zaraził, niż po prostu siedząc obok niej. No ale trudno, poczeka. Tyle czekał i nauczył się już cierpliwości, więc da radę. — Mhm. Śpij... — szepnął, gładząc ją uspokajająco po plecach, żeby łatwiej było jej zasnąć. Nie chciał teraz zajmować jej rozmową, więc po prostu milczał, ciesząc się w głębi duszy, że ma u niej jakieś szanse. Otulił ją mocniej kołdrą, żeby było jej ciepło i po prostu siedział. Był wiercipiętą, ale starał się nie ruszać, żeby jej nie obudzić. Nie wiedział ile czasu minęło, ale na pewno kilka godzin i zaczęło się powoli robić ciemno. Charlotte się wtedy obudziła. Nie chciał jej dłużej męczyć swoją osobą, więc po upewnieniu się, że czuje się lepiej i niczego nie potrzebuje wrócił do domu.
// zt. x2
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Po tym jak go wpuścili w maliny z Allison, z tą całą imprezą urodzinową, Camden postanowił się zrehabilitować i na powrót być ulubionym - bo jedynym - szwagrem na świecie. Dlatego wyjął z szafeczki butelkę najlepszego bimberku upędzonego w zaciszu camdenowej szopy. Naturalnie odpowiednio wcześniej włożył ją do lodóweczki. Przygotował się też odpowiednio pod względem jedzenia i pewnie ogarnął jakieś kiszone ogóraski oraz wędzony schab. Podobno tak prawdziwi mężczyźni jedzą podczas picia, a mimo iż Tristan chodził w czarnej sukience, nazywanej przez niego sutanną, to Willoughby nadal miał go za kawał chłopa. A kiedy był już w pełni gotowy to zapakował się do swojego wozu i zakomunikował Ally i Audrey, że mogą sobie urządzić babski wieczór bo on wybywa na noc i nie ma co czekać na niego ze śniadaniem. Nie czekając tez na cięte riposty wyszedł z domu i tak oto znalazł się pod camperem swojego najdroższego szwagra. Obecność Tristana był jedynym pozytywnym aspektem małżeństwa z Allison. Natualnie nie może tego powiedzieć bo nadal próbowali udawać dobre małżeństwo, ale co tam. Zamiast podejść do drzwi i zapukać jak człowiek zaczął drzeć ryja. - Twój szwagier już się zbliża, już puka do twych drzwi. Wiem, że pragniesz go przywitać, z radości flaszka bimbru w ręce drży - tu mała przerwa na głęboki oddech. - O szczęście niepojęte, flaszeczka chłodna jest! O szczęście twoje wielkie, ogórki niosę też!! Pochwalony, szwagier! - zarechotał jak to na idiotę przystało, gdy zapewne Calvert mierzył go pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
tristan calvert
tristan calvert
a
Nie pamiętał kiedy ostatni raz widział się z Lotką. Wiedział tylko, że cholernie się za nią stęsknił. Akurat dzisiaj był ten dzień, kiedy nie miał nic do roboty i postanowił ją odwiedzić. Miał nadzieje, że dziewczyna nie ma nic przeciwko temu, że Jake do niej wpadnie. On sam nie chciał jej się narzucać i gdy tylko ogarnął się i swoje mieszkanie, to wsiadł w samochód i pojechał na zakupy. Kupił jedzenie do domu, które później zostawił i piccolo na wspólny wieczór z Lotką. Do tego dokupił jeszcze mrożoną pizzę, bo dzisiaj nie był to jego dzień na gotowanie. Był facetem, który jedyne co umiał przyrządzić, to jakieś podstawowe potrawy lub mrożonki i dobrze, że miał taką siostrę jak Katie, która wspomagała go jedzeniem. Wyszedł z domu i pojechał do mieszkania dziewczyny, wcześniej stojąc w straszliwym korku. Wysiadł z samochodu zdenerwowany całym tym spóźnieniem, bo starał się być zawsze wcześniej na umówionym spotkaniu. Dotarł pod drzwi, cicho pukając.
— Hej — uśmiecha się na jej widok i jakoś serce zaczęło mu mocniej bić na jej widok. Była ubrana przepięknie. Nie, ona po prostu we wszystkim dla niego wyglądała cudownie. Mógł się wypowiadać tak o swojej byłej? Tyle razy mu powtarzano, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi i nawet nie wiedział, czy Lotka zechciałaby z nim jeszcze raz być. — Kupiłem nam piccolo. Twój ulubiony smak. Co tam? — wolał kupić piccolo niż jakikolwiek inny alkohol i narazić się na gniew dziewczyny. Oczywiście, jeśli nie będzie chciała z nim go wypić, to on się sam zaopiekuje. Nawet się nie obrazi, gdy Cowen otworzy sobie piwo. Czemu miałaby sobie żałować, gdyby miała ochotę?
Charlotte Cowen
— Hej — uśmiecha się na jej widok i jakoś serce zaczęło mu mocniej bić na jej widok. Była ubrana przepięknie. Nie, ona po prostu we wszystkim dla niego wyglądała cudownie. Mógł się wypowiadać tak o swojej byłej? Tyle razy mu powtarzano, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi i nawet nie wiedział, czy Lotka zechciałaby z nim jeszcze raz być. — Kupiłem nam piccolo. Twój ulubiony smak. Co tam? — wolał kupić piccolo niż jakikolwiek inny alkohol i narazić się na gniew dziewczyny. Oczywiście, jeśli nie będzie chciała z nim go wypić, to on się sam zaopiekuje. Nawet się nie obrazi, gdy Cowen otworzy sobie piwo. Czemu miałaby sobie żałować, gdyby miała ochotę?
Charlotte Cowen
a
#11 Outfit
W sumie też nie pamiętałam, kiedy ostatni raz się z nim widziałam. Ostatnio jedynie nasze rozmowy odbywały się w formie sms. Po za tym miałam dużo na głowie, więc ciężko czasem było mi znaleźć czas na spotkanie się z kimś. Więc jednie w rachubę wchodziły, rozmowy lub właśnie sms. Jednak postanowiłam, że trzeba w końcu spotkać się, a nie tylko pisać i żyć w wirtualnym świecie. Dlatego ucieszyła mnie propozycja Jake, wpadnięcie do mnie. Musiałam trochę ogarnąć swoje cztery kąty, ale nie zajęło mi to jakoś dużo czasu. Przez co nawet przed jego przyjściem zdążyłam nawet zrobić coś do jedzenia, pomalować się oraz wyglądać bardziej niż człowiek. Ponieważ zazwyczaj, jednak chodziłam tutaj bez makijażu oraz innych dodatków. Jedynie duża koszulka, spodenki lub jakaś sukienka. Tak aby było mi naprawdę wygodnie, zwłaszcza że mieszkam tutaj sama. A sąsiedzi obok mnie, nie zwracali zbytnio na mnie uwagę. Otworzyłam drzwi, przechyliłam głowę, uśmiechając się do niego.
- Hej - Wpuściłam go do środka i pocałowałam w policzek, lubiłam go. Nawet jeśli kiedyś byliśmy parą, jednak uczucia tak szybko nie znikają, prawda? Tak naprawdę, wciąż był dla mnie ważny. Nawet jeśli teraz jesteśmy przyjaciółmi. Odwróciłam głowę w jego stronę, spojrzałam się na picie dla dzieci. Truskawkowe, czyli nadal pamiętał, że najbardziej lubię wszystko co truskawkowe? Słodkie. - U mnie? To co zwykle, chociaż zastanawiam się czy nie zaadoptować małego pieska. Ostatnio doskwiera mi samotność - Skrzywiłam się przez chwilę, wzięłam z jego rąk szampan i postawiłam na stoliku. Zajęłam miejsce na kanapie i zaprosiłam go do siebie. Przecież nie będzie stał, prawda? A co do alkoholu to raczej nie będę tego pić, nie przy nim. Plus i tak przez swojego ojczulka, jakoś nie za bardzo przypadam za takim piciem. Po za tym wiem, że nie byłoby to dla niego zbyt, przyjemne. I tak nie mogłam zbytnio szaleć przez cukrzycę, więc żadna to różnica.
- A co tam u Ciebie? Uratowałeś jakąś damę z płonącego domu? - Zachichotałam, poprawiając swoją sukienkę, która się zmarszczyła. - A może, chcesz coś? - Powinna się o to od razu zapytać.
W sumie też nie pamiętałam, kiedy ostatni raz się z nim widziałam. Ostatnio jedynie nasze rozmowy odbywały się w formie sms. Po za tym miałam dużo na głowie, więc ciężko czasem było mi znaleźć czas na spotkanie się z kimś. Więc jednie w rachubę wchodziły, rozmowy lub właśnie sms. Jednak postanowiłam, że trzeba w końcu spotkać się, a nie tylko pisać i żyć w wirtualnym świecie. Dlatego ucieszyła mnie propozycja Jake, wpadnięcie do mnie. Musiałam trochę ogarnąć swoje cztery kąty, ale nie zajęło mi to jakoś dużo czasu. Przez co nawet przed jego przyjściem zdążyłam nawet zrobić coś do jedzenia, pomalować się oraz wyglądać bardziej niż człowiek. Ponieważ zazwyczaj, jednak chodziłam tutaj bez makijażu oraz innych dodatków. Jedynie duża koszulka, spodenki lub jakaś sukienka. Tak aby było mi naprawdę wygodnie, zwłaszcza że mieszkam tutaj sama. A sąsiedzi obok mnie, nie zwracali zbytnio na mnie uwagę. Otworzyłam drzwi, przechyliłam głowę, uśmiechając się do niego.
- Hej - Wpuściłam go do środka i pocałowałam w policzek, lubiłam go. Nawet jeśli kiedyś byliśmy parą, jednak uczucia tak szybko nie znikają, prawda? Tak naprawdę, wciąż był dla mnie ważny. Nawet jeśli teraz jesteśmy przyjaciółmi. Odwróciłam głowę w jego stronę, spojrzałam się na picie dla dzieci. Truskawkowe, czyli nadal pamiętał, że najbardziej lubię wszystko co truskawkowe? Słodkie. - U mnie? To co zwykle, chociaż zastanawiam się czy nie zaadoptować małego pieska. Ostatnio doskwiera mi samotność - Skrzywiłam się przez chwilę, wzięłam z jego rąk szampan i postawiłam na stoliku. Zajęłam miejsce na kanapie i zaprosiłam go do siebie. Przecież nie będzie stał, prawda? A co do alkoholu to raczej nie będę tego pić, nie przy nim. Plus i tak przez swojego ojczulka, jakoś nie za bardzo przypadam za takim piciem. Po za tym wiem, że nie byłoby to dla niego zbyt, przyjemne. I tak nie mogłam zbytnio szaleć przez cukrzycę, więc żadna to różnica.
- A co tam u Ciebie? Uratowałeś jakąś damę z płonącego domu? - Zachichotałam, poprawiając swoją sukienkę, która się zmarszczyła. - A może, chcesz coś? - Powinna się o to od razu zapytać.
mów mi/kontakt
M.