a
mów mi/kontakt
administrator
a
#10 + Outfit
Billy był leniuchem. I to totalnym. Niby siłownia i bieganie z psem nie były mu obce i to uwielbiał, ale jakieś trudniejsze i bardziej wymagające sporty to już odpadało. Więc jakim cudem dał się namówić Ines na Hiking? Obiecane batoniki? Czas spędzony z najfajniejszymi kobietami w jego życiu? Czy to po prostu dar przekonywania tej gadatliwej cyganki? Ona jedna potrafiła go namówić na coś takiego. Magia? Dolewała mu coś do picia przez co był bardziej podatny na jej sugestie? Albo po prostu babcia odprawiała jakieś rytuały z jego krwią czy kilkoma włosami. Wszystko jedno. Cokolwiek to było — działało.
W sumie to była dobra okazja do przegadania ostatnich wydarzeń. Te randki w ciemno namieszały mu w głowie. Niby traktował je jako zabawę, chwilę zapomnienia i możliwość poznania nowych osób. Nie spodziewał się, że pozna kogoś tak fascynującego jak Mia. Do tej pory nie mógł przestać o niej myśleć przez co odsunął od siebie na moment blond pokojówkę, którą tak się zachwycał na ostatnim spotkaniu. Biedaczek całkiem się pogubił w swoich uczuciach i liczył na pomoc starszej siostry. Zawsze przecież mogła mu coś wywróżyć jak ostatnio, nie? Chociaż i tak w to nie wierzył, ale zawsze była jakaś szansa. Nie będzie się przecież bawił w jakieś głupie odrywanie płatków w stylu Kocha? Nie Kocha? czy internetowe quizy, które niby powiedzą mu co ma robić, a zostanie z jeszcze większym mętlikiem w głowie. I weź tu podejmij decyzję. Niby powinna być prosta, bo Charlotte znał dłużej, spotkali się kilka razy i całowali. Zajmował się nią, kiedy była chora. Te wszystkie miesiące biegania za nią z rozmarzonym spojrzeniem poszły na marne po jednej randce w ciemno. Był zauroczony Mią, ale czy coś z tego wyjdzie? Nie wiadomo. Ale na pewno nie chciał się bawić z nimi dwiema, chociaż ten stary Billy w jego głowie, którym był w liceum bardzo popierał ten pomysł.
Umówił się z Ines na początku Trasy Hikingowej, gdzie czekał z przygotowanym plecakiem i psem przy nodze. Suzie biegała dookoła z nosem przyklejonym do ziemi i poznając nowe zapachy. W takie miejsce jeszcze jej nie zabrał. Po chwili zaczęła pędzić przed siebie czym go zaskoczyła, więc ruszył za nią, ale widząc w oddali sylwetkę Ines został w miejscu i poczekał aż dołączy do niego. — Hej mała. — przywitał się z nią, obejmując ją mocno i podnosząc lekko do góry.
Ines Villeda
Billy był leniuchem. I to totalnym. Niby siłownia i bieganie z psem nie były mu obce i to uwielbiał, ale jakieś trudniejsze i bardziej wymagające sporty to już odpadało. Więc jakim cudem dał się namówić Ines na Hiking? Obiecane batoniki? Czas spędzony z najfajniejszymi kobietami w jego życiu? Czy to po prostu dar przekonywania tej gadatliwej cyganki? Ona jedna potrafiła go namówić na coś takiego. Magia? Dolewała mu coś do picia przez co był bardziej podatny na jej sugestie? Albo po prostu babcia odprawiała jakieś rytuały z jego krwią czy kilkoma włosami. Wszystko jedno. Cokolwiek to było — działało.
W sumie to była dobra okazja do przegadania ostatnich wydarzeń. Te randki w ciemno namieszały mu w głowie. Niby traktował je jako zabawę, chwilę zapomnienia i możliwość poznania nowych osób. Nie spodziewał się, że pozna kogoś tak fascynującego jak Mia. Do tej pory nie mógł przestać o niej myśleć przez co odsunął od siebie na moment blond pokojówkę, którą tak się zachwycał na ostatnim spotkaniu. Biedaczek całkiem się pogubił w swoich uczuciach i liczył na pomoc starszej siostry. Zawsze przecież mogła mu coś wywróżyć jak ostatnio, nie? Chociaż i tak w to nie wierzył, ale zawsze była jakaś szansa. Nie będzie się przecież bawił w jakieś głupie odrywanie płatków w stylu Kocha? Nie Kocha? czy internetowe quizy, które niby powiedzą mu co ma robić, a zostanie z jeszcze większym mętlikiem w głowie. I weź tu podejmij decyzję. Niby powinna być prosta, bo Charlotte znał dłużej, spotkali się kilka razy i całowali. Zajmował się nią, kiedy była chora. Te wszystkie miesiące biegania za nią z rozmarzonym spojrzeniem poszły na marne po jednej randce w ciemno. Był zauroczony Mią, ale czy coś z tego wyjdzie? Nie wiadomo. Ale na pewno nie chciał się bawić z nimi dwiema, chociaż ten stary Billy w jego głowie, którym był w liceum bardzo popierał ten pomysł.
Umówił się z Ines na początku Trasy Hikingowej, gdzie czekał z przygotowanym plecakiem i psem przy nodze. Suzie biegała dookoła z nosem przyklejonym do ziemi i poznając nowe zapachy. W takie miejsce jeszcze jej nie zabrał. Po chwili zaczęła pędzić przed siebie czym go zaskoczyła, więc ruszył za nią, ale widząc w oddali sylwetkę Ines został w miejscu i poczekał aż dołączy do niego. — Hej mała. — przywitał się z nią, obejmując ją mocno i podnosząc lekko do góry.
Ines Villeda
mów mi/kontakt
kiitty#9373
Ines Villeda
a
#25
Umówmy się, jedną z kobiet życia Harringtona była właśnie Ines, więc sama możliwość spędzania z nią czasu powinna sprawiać mu niesamowitą przyjemność i pełną satysfakcję. Poza tym nie widzieli się jakiś czas i Cyganka zdążyła stęsknić się za młodszym kolegą, który był dla niej jak kolejny brat. I bywał tak samo nieznośni, jak ci prawdziwi.
Dlatego postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym i namówiła go na pieszą wędrówkę, co miało być doskonałą okazją do rozmów, w końcu na pewno mieli sobie sporo do powiedzenia.
Już w oddali dostrzegła go w towarzystwie cudownego staffordshire bull terrier, a pies, kiedy tylko ją wypatrzył, ruszył pędem w jej kierunku szybciej, niż jego właściciel.
- Cześć, Suzie! - zawołała i poklepała czworonoga po grzbiecie, żeby następnie dać się podnieść Billy'emu. - Hej, duży - trochę go przedrzeźniała, bo wcale nie był duży. Co najwyżej mógł być dużym dzieciakiem, bo wzrostem byli właściwie równi. - Ej, faktycznie urosłeś - jak już postawił ją na ziemi, wyciągnęła rękę i zmierzwiła mu włosy; nie urósł nawet o cal, ale przynajmniej Villeda znalazła sobie powód, żeby go poprzedrzeźniać, bo ani ona mała, ani on duży. - Gotowi na przechadzkę życia? Suz wygląda na bardziej zadowoloną od ciebie - stwierdziła zgodnie z prawdą, bull terrier przynajmniej merdał ogonem jak szalony, w przeciwieństwie do Harringtona, który minę miał nietęgą. Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a nie od dziś wiadomo, że był z niego leniwiec nad leniwcami.
Poprawiła na ramionach plecak i przykucnęła na moment z zamiarem potarmoszenia suczki za uszami, która ewidentnie zdążyła stęsknić się za Ines. Na pewno bardziej niż jej pan.
- Jak się mają sporawy z uroczą, blondwłosą recepcjonistką, qué? - zapytała, pociągając chłopaka za ramię w kierunku trasy, nie będą przecież tak sterczeć całą wieczność, nie po to tutaj przyszli. Gdyby mieli siedzieć w jednym miejscu, Cyganka zaproponowałaby spotkanie w barze, albo u siebie w domu przy szklance dobrego alkoholu. Albo przy wodzie mineralnej, na dobre by jej to wyszło, ostatnio i tak przesadzała z procentami. Wszystko przez tego cholernego Arreolę.
Billy Harrington
Umówmy się, jedną z kobiet życia Harringtona była właśnie Ines, więc sama możliwość spędzania z nią czasu powinna sprawiać mu niesamowitą przyjemność i pełną satysfakcję. Poza tym nie widzieli się jakiś czas i Cyganka zdążyła stęsknić się za młodszym kolegą, który był dla niej jak kolejny brat. I bywał tak samo nieznośni, jak ci prawdziwi.
Dlatego postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym i namówiła go na pieszą wędrówkę, co miało być doskonałą okazją do rozmów, w końcu na pewno mieli sobie sporo do powiedzenia.
Już w oddali dostrzegła go w towarzystwie cudownego staffordshire bull terrier, a pies, kiedy tylko ją wypatrzył, ruszył pędem w jej kierunku szybciej, niż jego właściciel.
- Cześć, Suzie! - zawołała i poklepała czworonoga po grzbiecie, żeby następnie dać się podnieść Billy'emu. - Hej, duży - trochę go przedrzeźniała, bo wcale nie był duży. Co najwyżej mógł być dużym dzieciakiem, bo wzrostem byli właściwie równi. - Ej, faktycznie urosłeś - jak już postawił ją na ziemi, wyciągnęła rękę i zmierzwiła mu włosy; nie urósł nawet o cal, ale przynajmniej Villeda znalazła sobie powód, żeby go poprzedrzeźniać, bo ani ona mała, ani on duży. - Gotowi na przechadzkę życia? Suz wygląda na bardziej zadowoloną od ciebie - stwierdziła zgodnie z prawdą, bull terrier przynajmniej merdał ogonem jak szalony, w przeciwieństwie do Harringtona, który minę miał nietęgą. Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a nie od dziś wiadomo, że był z niego leniwiec nad leniwcami.
Poprawiła na ramionach plecak i przykucnęła na moment z zamiarem potarmoszenia suczki za uszami, która ewidentnie zdążyła stęsknić się za Ines. Na pewno bardziej niż jej pan.
- Jak się mają sporawy z uroczą, blondwłosą recepcjonistką, qué? - zapytała, pociągając chłopaka za ramię w kierunku trasy, nie będą przecież tak sterczeć całą wieczność, nie po to tutaj przyszli. Gdyby mieli siedzieć w jednym miejscu, Cyganka zaproponowałaby spotkanie w barze, albo u siebie w domu przy szklance dobrego alkoholu. Albo przy wodzie mineralnej, na dobre by jej to wyszło, ostatnio i tak przesadzała z procentami. Wszystko przez tego cholernego Arreolę.
Billy Harrington
a
Ines nie ważne co zawsze będzie ważna w jego życiu. Pewnie nawet jakby nagle wyniósł się do innego miasta dzwoniłby do niej kilka razy w tygodniu, żeby pogadać z tą wariatką. Suzie też by za nią tęskniła. Oprócz prawdziwych członków rodziny jej jedynej chyba powierzyłby nad nią opiekę podczas swojej nieobecności. Skoro Suzie jej ufała to on tym bardziej. Zawsze polegał na jej intuicji i póki co nigdy go nie zawiodła.
Roześmiał się, przyjmując dumną postawę na jej słowa. Nie przejmował się tym, że mu pewnie dokuczała. Każda wzmianka o tym jaki był wysoki sprawiała mu radość. Nie jego wina, że dostał geny urody, a na wzrost już nie starczyło miejsca. Jaki szał by robił, gdyby był napakowanym ciachem mając metr osiemdziesiąt pięć albo dziewięćdziesiąt. W sumie i tak robił, bo nadrabiał pewnością siebie, więc Ci wyżsi od niego zwykle byli na przegranej pozycji. Przeczesał palcami włosy, bo przecież zniszczyła mu misternie ułożoną fryzurę nad którą pracował przez całą noc, wiercąc się na łóżku. Nie musiał nic z nimi robić, bo same układały się idealnie. — Ona zawsze się cieszy jak ma okazję pobiegać. Przynajmniej pójdzie wcześnie spać jak wrócimy. — zaśmiał się, podrzucając psu jeden ze smakołyków, które trzymał w kieszeni spodni. Jak przetrwa i nie będzie musiał jej nieść do domu odda jej całą paczkę przekąsek. Nie jarał się zbytnio tym wszystkim, ale może taki dłuższy spacer dobrze mu zrobi?
— Trochę się... skomplikowały... — mruknął, wzdychając ciężko. Szedł przez chwilę w ciszy, zastanawiając się co ma jej powiedzieć, żeby nie wyjść ostatecznie na skończonego dupka. Zagwizdał na Suzie, żeby trzymała się blisko nich zamiast latać dookoła jak szalona. — Byliśmy na randce. Całowaliśmy się. Odprowadziłem ją do domu. Potem przez dwa tygodnie się nie widzieliśmy bo była chora, ale zaniosłem jej rosół i chwilę z nią posiedziałem. — powiedział, wzruszając ramionami. Wcześniej taki zachwycony nią, a teraz jakby stracił zapał? — Byłaś na tych randkach w ciemno? I tym balu? Poznałem tam kogoś. — dodał, patrząc tempo przed siebie i drapiąc się po karku. Był trochę zagubiony przez to wszystko. Zdecydowanie przydałby mu się teraz jakiś alkohol, a nie jakaś tam woda.
Ines Villeda
Roześmiał się, przyjmując dumną postawę na jej słowa. Nie przejmował się tym, że mu pewnie dokuczała. Każda wzmianka o tym jaki był wysoki sprawiała mu radość. Nie jego wina, że dostał geny urody, a na wzrost już nie starczyło miejsca. Jaki szał by robił, gdyby był napakowanym ciachem mając metr osiemdziesiąt pięć albo dziewięćdziesiąt. W sumie i tak robił, bo nadrabiał pewnością siebie, więc Ci wyżsi od niego zwykle byli na przegranej pozycji. Przeczesał palcami włosy, bo przecież zniszczyła mu misternie ułożoną fryzurę nad którą pracował przez całą noc, wiercąc się na łóżku. Nie musiał nic z nimi robić, bo same układały się idealnie. — Ona zawsze się cieszy jak ma okazję pobiegać. Przynajmniej pójdzie wcześnie spać jak wrócimy. — zaśmiał się, podrzucając psu jeden ze smakołyków, które trzymał w kieszeni spodni. Jak przetrwa i nie będzie musiał jej nieść do domu odda jej całą paczkę przekąsek. Nie jarał się zbytnio tym wszystkim, ale może taki dłuższy spacer dobrze mu zrobi?
— Trochę się... skomplikowały... — mruknął, wzdychając ciężko. Szedł przez chwilę w ciszy, zastanawiając się co ma jej powiedzieć, żeby nie wyjść ostatecznie na skończonego dupka. Zagwizdał na Suzie, żeby trzymała się blisko nich zamiast latać dookoła jak szalona. — Byliśmy na randce. Całowaliśmy się. Odprowadziłem ją do domu. Potem przez dwa tygodnie się nie widzieliśmy bo była chora, ale zaniosłem jej rosół i chwilę z nią posiedziałem. — powiedział, wzruszając ramionami. Wcześniej taki zachwycony nią, a teraz jakby stracił zapał? — Byłaś na tych randkach w ciemno? I tym balu? Poznałem tam kogoś. — dodał, patrząc tempo przed siebie i drapiąc się po karku. Był trochę zagubiony przez to wszystko. Zdecydowanie przydałby mu się teraz jakiś alkohol, a nie jakaś tam woda.
Ines Villeda
mów mi/kontakt
kiitty#9373
Ines Villeda
a
Podobno zwierzęta znały się na ludziach i potrafiły odróżnić tych dobrych od złych, więc wszystko wskazywało na to, że Ines trafiła do kategorii tych pierwszych. Lubiła zwierzęta, chyba miała do nich niezłe podejście. Tylko koty jej babci dziwnie spoglądały na nią spode łba i prychały jak szalone, a kiedy przechodziła obok niej, to rzucały się na nią, wbijając jej pazury w łydki. Ewidentnie coś było z nimi nie tak.
Z wzrostem Billy'ego wcale nie było tak źle, znała kilku niższych od niego mężczyzn, a co za tym stało, również niższych od niej samej. To wcale nie było istotne i jasne, że Cyganka śmiesznie wyglądałaby, gdyby umawiała się z facetem niższym od niej o piętnaście centymetrów, bo o ile przy wielkoludzie zawsze mogła założyć szpilki, to przy krasnalu centymetrów sobie nie ujmie.
- Cieszy się, że mnie widzi, to oczywiste - spojrzała na Harringtona z poważną miną, jakby to rzeczywiście było oczywistą oczywistością. Plecak niefortunnie zsunął jej się z ramienia, więc znów musiała go poprawić, jednocześnie wyjmując z bocznej kieszonki bidon w wodą, a odpowiedź chłopaka trochę zbiła ją z tropu. Jeszcze jakiś czas temu, kiedy rozmawiali o recepcjonistce z hotelu, Billy był nieźle zakręcony na jej punkcie.
-Co? To tyle? Zaniosłeś jej zupę i koniec pięknej, miłosnej historii? - westchnęła wyraźnie rozczarowana takim obrotem spraw. Spodziewała się bardziej optymistycznych wieści, że jednego kumplowi powodziło się lepiej, niż jej i że wkrótce będzie grać na jego hucznym weselu, ale najwyraźniej będzie musiała z tym poczekać. Ale zaraz, zaraz, stop. Czy on właśnie powiedział, że poznał kogoś nowego na charytatywnych randkach w ciemno?
- Kogo poznałeś? - zaciekawiła się natychmiast, jednak przypomniała sobie, że ona również była na balu, czego raczej nie chciała wspominać, bo koniec końców w ostatniej rundzie trafiła na Césara. Z dwojga złego fajnie, że oboje zdecydowali się na wykup randki, ale ostatnio atmosfera między nimi była dosyć napięta, a Ines nic z tego nie rozumiała. Albo nie chciała zrozumieć. - I tak, byłam na bal, chociaż chyba wolałabym na nim nie być - dodała jakoś smutniej, rozglądając się po widokach, które oferowała im przyroda. Było gorąco, wręcz duszno, ale chyba każdy, kto mieszkał w Hope Valley zdążył przywyknąć do florydzkich klimatów.
Billy Harrington
Z wzrostem Billy'ego wcale nie było tak źle, znała kilku niższych od niego mężczyzn, a co za tym stało, również niższych od niej samej. To wcale nie było istotne i jasne, że Cyganka śmiesznie wyglądałaby, gdyby umawiała się z facetem niższym od niej o piętnaście centymetrów, bo o ile przy wielkoludzie zawsze mogła założyć szpilki, to przy krasnalu centymetrów sobie nie ujmie.
- Cieszy się, że mnie widzi, to oczywiste - spojrzała na Harringtona z poważną miną, jakby to rzeczywiście było oczywistą oczywistością. Plecak niefortunnie zsunął jej się z ramienia, więc znów musiała go poprawić, jednocześnie wyjmując z bocznej kieszonki bidon w wodą, a odpowiedź chłopaka trochę zbiła ją z tropu. Jeszcze jakiś czas temu, kiedy rozmawiali o recepcjonistce z hotelu, Billy był nieźle zakręcony na jej punkcie.
-Co? To tyle? Zaniosłeś jej zupę i koniec pięknej, miłosnej historii? - westchnęła wyraźnie rozczarowana takim obrotem spraw. Spodziewała się bardziej optymistycznych wieści, że jednego kumplowi powodziło się lepiej, niż jej i że wkrótce będzie grać na jego hucznym weselu, ale najwyraźniej będzie musiała z tym poczekać. Ale zaraz, zaraz, stop. Czy on właśnie powiedział, że poznał kogoś nowego na charytatywnych randkach w ciemno?
- Kogo poznałeś? - zaciekawiła się natychmiast, jednak przypomniała sobie, że ona również była na balu, czego raczej nie chciała wspominać, bo koniec końców w ostatniej rundzie trafiła na Césara. Z dwojga złego fajnie, że oboje zdecydowali się na wykup randki, ale ostatnio atmosfera między nimi była dosyć napięta, a Ines nic z tego nie rozumiała. Albo nie chciała zrozumieć. - I tak, byłam na bal, chociaż chyba wolałabym na nim nie być - dodała jakoś smutniej, rozglądając się po widokach, które oferowała im przyroda. Było gorąco, wręcz duszno, ale chyba każdy, kto mieszkał w Hope Valley zdążył przywyknąć do florydzkich klimatów.
Billy Harrington
a
Zawsze uważał zwierzęta za mądre stworzenia. Nie ważne czy to były psy, koty czy świnki. Potrafiły wyczuć coś, czego oni ludzie nie byli w stanie. Dlatego je uwielbiał i nie wyobrażał sobie życia bez chociaż jednego czworonoga w domu. W sumie jak coś mu nie wyjdzie zostanie starym kawalerem z hodowlą psów w ogródku. Mimo wszystko skończy dobrze.
— No tak tak, ale pewnie liczyła na jakieś przysmaki, których ja nie posiadam. Wiesz jaka ona jest. Zwierzęca kopia swojego pana. — stwierdził, wzruszając ramionami. Suzie w sumie mogłaby być uznawana za damską i zwierzęcą wersję Harringtona. No oprócz tej kwestii z bieganiem wszędzie dookoła, chociaż czasem i w tym byli podobni. Ale bardziej chodziło o miłość do jedzenia i spania. Dlatego tak bardzo kochał tę psinkę i zabierał ją ze sobą wszędzie gdzie się da. Byli praktycznie nierozłączni, oprócz czasu który musiał spędzić w robocie, chociaż tam i tak był zajęty pokojówką. Tak, zgadza się — był.
— Nie wiem właśnie. Jeszcze nie wróciła do pracy. Poza tym był ten bal i w ogóle... — westchnął, marszcząc czoło. Czy żałował pójścia na bal i zapisania się na te randki? Nie. Chociaż gdzieś tam z tyłu głowy jakiś głosik mówił mu, że źle robi i powinien skupić się na Charlotte. W końcu jak się lata za jedną laską nie chodzi się na randki z innymi, nawet takie w ciemno i w celu charytatywnym. Ale on poszedł. Chciał poznać nowych ludzi, zakumplować się z kimś i dobrze bawić. Źle to brzmiało, kiedy ona leżała chora w łóżku. No medal mu się za to należy, nie ma co. — Dziewczynę. Na pierwszej z trzech randek. Tak dobrze nam się rozmawiało, że oboje podnieśliśmy te dziwne wieczka od słoików. I teraz nie mogę przestać o niej myśleć. I nie, nie zakochałem się jeszcze, po prostu jestem nią... jakby to powiedzieć? Zauroczony? Wciąż myślę o tej pokojówce, ale nie tak często. I nie wiem co mam z tym fantem teraz zrobić. — mruknął, zatrzymując się w miejscu i podszedł do barierki oddzielającej drogę od mokradeł. Oparłby się o nią, ale nie wyglądała zbyt stabilnie, a on też nie ustałby w miejscu i pewnie przeleciał przez nią wprost do paszczy jakiegoś aligatora, który tylko czeka na takiego głupka jak on. Mimo iść spędził czas z Mią na balu, musiał być tak w nią wpatrzony, że nie zauważył obecności Ines i Cesara. — Nie widziałem Cię tam. A wykupiłaś kogoś? Fajny był czy mam skopać mu dupę bo był zbyt nachalny? — zapytał, uśmiechając się kącikiem ust i odwrócił głowę w jej stronę. Miał nadzieję, że chociaż ona z ich dwójki nie ma problemów w związkach. Dobrze, że on miał chociaż Suzie, która kochała go miłością bezgraniczną. I wcale nie dlatego, że dzielił się z nią jedzeniem.
Ines Villeda
— No tak tak, ale pewnie liczyła na jakieś przysmaki, których ja nie posiadam. Wiesz jaka ona jest. Zwierzęca kopia swojego pana. — stwierdził, wzruszając ramionami. Suzie w sumie mogłaby być uznawana za damską i zwierzęcą wersję Harringtona. No oprócz tej kwestii z bieganiem wszędzie dookoła, chociaż czasem i w tym byli podobni. Ale bardziej chodziło o miłość do jedzenia i spania. Dlatego tak bardzo kochał tę psinkę i zabierał ją ze sobą wszędzie gdzie się da. Byli praktycznie nierozłączni, oprócz czasu który musiał spędzić w robocie, chociaż tam i tak był zajęty pokojówką. Tak, zgadza się — był.
— Nie wiem właśnie. Jeszcze nie wróciła do pracy. Poza tym był ten bal i w ogóle... — westchnął, marszcząc czoło. Czy żałował pójścia na bal i zapisania się na te randki? Nie. Chociaż gdzieś tam z tyłu głowy jakiś głosik mówił mu, że źle robi i powinien skupić się na Charlotte. W końcu jak się lata za jedną laską nie chodzi się na randki z innymi, nawet takie w ciemno i w celu charytatywnym. Ale on poszedł. Chciał poznać nowych ludzi, zakumplować się z kimś i dobrze bawić. Źle to brzmiało, kiedy ona leżała chora w łóżku. No medal mu się za to należy, nie ma co. — Dziewczynę. Na pierwszej z trzech randek. Tak dobrze nam się rozmawiało, że oboje podnieśliśmy te dziwne wieczka od słoików. I teraz nie mogę przestać o niej myśleć. I nie, nie zakochałem się jeszcze, po prostu jestem nią... jakby to powiedzieć? Zauroczony? Wciąż myślę o tej pokojówce, ale nie tak często. I nie wiem co mam z tym fantem teraz zrobić. — mruknął, zatrzymując się w miejscu i podszedł do barierki oddzielającej drogę od mokradeł. Oparłby się o nią, ale nie wyglądała zbyt stabilnie, a on też nie ustałby w miejscu i pewnie przeleciał przez nią wprost do paszczy jakiegoś aligatora, który tylko czeka na takiego głupka jak on. Mimo iść spędził czas z Mią na balu, musiał być tak w nią wpatrzony, że nie zauważył obecności Ines i Cesara. — Nie widziałem Cię tam. A wykupiłaś kogoś? Fajny był czy mam skopać mu dupę bo był zbyt nachalny? — zapytał, uśmiechając się kącikiem ust i odwrócił głowę w jej stronę. Miał nadzieję, że chociaż ona z ich dwójki nie ma problemów w związkach. Dobrze, że on miał chociaż Suzie, która kochała go miłością bezgraniczną. I wcale nie dlatego, że dzielił się z nią jedzeniem.
Ines Villeda
mów mi/kontakt
kiitty#9373
Ines Villeda
a
Miała ochotę sprzedać mu pstryczka w ucho i tym sposobem zmusić, żeby Billy dopłynął ze swoimi słowami do brzegu, bo chyba nikt nie lubił owijania w bawełnę.
- Na pierwszej randce? - uniosła wysoko brwi z nieukrywanym podziwem. - Ale musiał cię trzasnąć. Serio nie myślałeś, żeby zobaczyć, co będzie dalej? - ją samą korciło, dlatego zdecydowała się na kolejną rundę i nie podniosła wieka słoika podczas pierwszej randki. Nie zrobiła też tego na drugiej i dopiero trzeci etap był decydujący. Czy zaważył o tym fakt, na kogo trafiła? Najpewniej, chociaż głupio się przyznać, ale przez kilka pierwszych minut nie poznała Arreoli ze względu na ciemność i akustykę sali. - Och, Billy - spojrzała na niego z lekkim politowaniem. - Może pozwól, żeby to los zadecydował? Poczekaj, może wkrótce coś się wyjaśni. To nie przypadek, że oboje zdecydowaliście się na wykup randki już podczas pierwszej tury - no bo coś w tym musiało być, prawda? Jakiś znak, albo chociaż połączenie między tą dwójką, które pozwoliło na podjęcie takiej, a nie innej decyzji.
Przystanęła obok Harringtona, ale również nie zdecydowała się na oparcie o barierki; jeszcze życie było jej miłe, a wizja pożarcia przez aligatory nie wyglądała najlepiej.
- Dotrwałam do końca, a na ostatniej randce trafiłam na Césara - Cyganka z niedowierzaniem pokręciła głową. Na balu było tyle osób, że niemożliwością było, że zostaną połączeni w parę, a tak się właśnie stało. To zabawne, bo z reguły Villeda widziała we wszystkim znaki i nie wierzyła w przypadki, to te zrządzenie losu uważała wyłącznie za zwykły, nic nieznaczący przypadek. - Wyobrażasz to sobie? Imposible - spojrzała na Billy'ego z jakąś irytacją w oczach; między nią, a Arreolą wszystko się pokręciło tak, że bardziej pokręcić to chyba się nie dało. Przyjaźnili się od wielu lat, a ostatnio zabrnęli zbyt daleko i wyszli poza granicę tej relacji, co mocno ją przestraszyło i wolała udawać, że nic się nie wydarzyło. Tak było o wiele łatwiej, a przynajmniej tak z początku mogło się wydawać, bo w rzeczywistości trwanie w w takim udawanym przeświadczeniu okazało się równie trudne i zżerało Ines od środka.
Popatrzyła na Suzie, która usiadła przy jej nogach i westchnęła pod nosem. Dlaczego to, co czuła musiało być aż tak popaprane?
Billy Harrington
- Na pierwszej randce? - uniosła wysoko brwi z nieukrywanym podziwem. - Ale musiał cię trzasnąć. Serio nie myślałeś, żeby zobaczyć, co będzie dalej? - ją samą korciło, dlatego zdecydowała się na kolejną rundę i nie podniosła wieka słoika podczas pierwszej randki. Nie zrobiła też tego na drugiej i dopiero trzeci etap był decydujący. Czy zaważył o tym fakt, na kogo trafiła? Najpewniej, chociaż głupio się przyznać, ale przez kilka pierwszych minut nie poznała Arreoli ze względu na ciemność i akustykę sali. - Och, Billy - spojrzała na niego z lekkim politowaniem. - Może pozwól, żeby to los zadecydował? Poczekaj, może wkrótce coś się wyjaśni. To nie przypadek, że oboje zdecydowaliście się na wykup randki już podczas pierwszej tury - no bo coś w tym musiało być, prawda? Jakiś znak, albo chociaż połączenie między tą dwójką, które pozwoliło na podjęcie takiej, a nie innej decyzji.
Przystanęła obok Harringtona, ale również nie zdecydowała się na oparcie o barierki; jeszcze życie było jej miłe, a wizja pożarcia przez aligatory nie wyglądała najlepiej.
- Dotrwałam do końca, a na ostatniej randce trafiłam na Césara - Cyganka z niedowierzaniem pokręciła głową. Na balu było tyle osób, że niemożliwością było, że zostaną połączeni w parę, a tak się właśnie stało. To zabawne, bo z reguły Villeda widziała we wszystkim znaki i nie wierzyła w przypadki, to te zrządzenie losu uważała wyłącznie za zwykły, nic nieznaczący przypadek. - Wyobrażasz to sobie? Imposible - spojrzała na Billy'ego z jakąś irytacją w oczach; między nią, a Arreolą wszystko się pokręciło tak, że bardziej pokręcić to chyba się nie dało. Przyjaźnili się od wielu lat, a ostatnio zabrnęli zbyt daleko i wyszli poza granicę tej relacji, co mocno ją przestraszyło i wolała udawać, że nic się nie wydarzyło. Tak było o wiele łatwiej, a przynajmniej tak z początku mogło się wydawać, bo w rzeczywistości trwanie w w takim udawanym przeświadczeniu okazało się równie trudne i zżerało Ines od środka.
Popatrzyła na Suzie, która usiadła przy jej nogach i westchnęła pod nosem. Dlaczego to, co czuła musiało być aż tak popaprane?
Billy Harrington
a
— No... tak. — westchnął, kiwając głową. Sam się sobie dziwił, że tak jakoś wyszło. — Na początku tak, chciałem dotrwać do trzeciej randki i zobaczyć na kogo trafię. Skoro też tam byłaś zawsze mogłem trafić na Ciebie, nie? Byłoby zabawnie. Ale tak się wkręciłem w rozmowę z tą dziewczyną, że chciałem ją poznać od razu, zamiast szukać po wszystkim i odbić komuś kto ją wykupił. Chyba zwariowałem. — powiedział, drapiąc się po karku. Głupio mu było mówić, że rozmawiał z dziewczyną o wiązaniu oczu, fantazjach seksualnych i o tym jak lubił być nazywany przez dziewczyny. Jeszcze uznałaby go za napalonego świra. Dobra, może trochę taki był, ale zafascynowała go dziewczyna, która nie uciekła od niego jak tylko usłyszała co go kreci. A trzeba dodać, że nawet Charlotte o tym nie wie. Ciemność i tajemnica jednak potrafiły sprawić, że łatwo go pociągnąć za język i wygada wszystko co się da. — No własnie na to liczę, że wkrótce samo się wyjaśni co mam z tym wszystkim robić, bo sam nie potrafię jeszcze zdecydować. — niby decyzja powinna być prosta. To blondynka najpierw zawładnęła jego sercem i to ją wyobrażał sobie przy swoim boku, ale Mia jakimś cudem po tych dwudziestu pięciu minutach na randce i potem na balu zawładnęła jego myślami. To nie tak, że od razu wyobrażał sobie ślub i wielką miłość, ale dość mocno skomplikowało to jego uczucia.
— Serio? Ale Ci się trafiło. — zaśmiał się nerwowo, szturchając ja łokciem. Zawsze wiedział, że między tą dwójką coś jest, nawet jeśli twierdzili coś innego. Czekał tylko na jakąś bardziej pozytywną wiadomość, a po jej minie się jej nie spodziewał. No trudno, ale może już wkrótce będzie mógł jej powiedzieć: A nie mówiłem? Chciał przecież, żeby była szczęśliwa. Może oboje są teraz wystawiani na próbę i wkrótce razem będą świętować swoje związki? Westchnął ciężko i objął ją ramieniem. — A może by tak to wszystko rzucić i wyjechać do Disneylandu? Wciąż o tym pamiętam. Pobawimy się, zapomnimy o problemach, a potem ze spokojną głową wrócimy zmierzyć się z rzeczywistością. A jak nie pojedziemy do Vegas, weźmiemy ślub i razem będziemy wychowywać Suzie, pasuje? — zaproponował, śmiejąc się i pogłaskał psiaka po głowie. To było proste rozwiązanie i w sumie oboje na nim skorzystają, ale pewnie oboje uznawali to za ostateczną ostateczność. Ale może tą propozycją poprawi jej humor?
Ines Villeda
— Serio? Ale Ci się trafiło. — zaśmiał się nerwowo, szturchając ja łokciem. Zawsze wiedział, że między tą dwójką coś jest, nawet jeśli twierdzili coś innego. Czekał tylko na jakąś bardziej pozytywną wiadomość, a po jej minie się jej nie spodziewał. No trudno, ale może już wkrótce będzie mógł jej powiedzieć: A nie mówiłem? Chciał przecież, żeby była szczęśliwa. Może oboje są teraz wystawiani na próbę i wkrótce razem będą świętować swoje związki? Westchnął ciężko i objął ją ramieniem. — A może by tak to wszystko rzucić i wyjechać do Disneylandu? Wciąż o tym pamiętam. Pobawimy się, zapomnimy o problemach, a potem ze spokojną głową wrócimy zmierzyć się z rzeczywistością. A jak nie pojedziemy do Vegas, weźmiemy ślub i razem będziemy wychowywać Suzie, pasuje? — zaproponował, śmiejąc się i pogłaskał psiaka po głowie. To było proste rozwiązanie i w sumie oboje na nim skorzystają, ale pewnie oboje uznawali to za ostateczną ostateczność. Ale może tą propozycją poprawi jej humor?
Ines Villeda
mów mi/kontakt
kiitty#9373
Ines Villeda
a
- Gorzej, gdybym cię nie poznała - zaśmiała się, bo przecież Césara nie poznała przez te maski, brak oświetlenia i kiepską akustykę, chociaż nie ma co kłamać - podczas drugiej wypiła o jeden kieliszek tequili za dużo i straciła poczucie rzeczywistości. Głupio wyszło, przecież znała go tyle lat, że POWINNA wiedzieć, kto siedział z nią przy stoliku.
Spojrzała pobłażliwie na Billy'ego i znów pokręciła głową.
- Kto by pomyślał, że Billy Harrington jest taki kochliwy - powiedziała, ale bez żadnych złośliwości. Najpierw recepcjonistka, teraz dziewczyna z festiwalu. Aż chciałoby się zapytać, kto będzie następny, jednak Ines naprawdę chciało, żeby w końcu ułożyło mu się z jakąś dziewczyną, która będzie tego warta. Cyganka zawsze stawiała na pierwszym miejscu szczęście innych, a dopiero później swoje, a szczęście bliskich osób w ogóle było priorytetem. - Nie zwariowałeś, miałeś udaną randkę, a to najważniejsze - poklepała go po ramieniu i sprzedała pstryczka w ucho. To było silniejsze od niej, nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła.
Wzięła kilka łyków wody i spojrzała w niebo; słońce było wysoko i grzało jak nienormalne, co zapowiadało upalny dzień, a oni mieli jeszcze długą drogę do przejścia.
- Pojedźmy do Vegas, weźmy ślub i zamieszkajmy w Dinseylandzie - czy ten pomysł nie brzmiał genialnie? - Załapiemy się tam do pracy - ty będziesz Spider-Manem, a ja Esmeraldą z Dzwonnika z Notre Dame. Brzmi jak plan, nie? - mrugnęła do niego porozumiewawczo, żeby po chwili pociągnąć go za ramię. - Chodź, idziemy. Nie przyszliśmy tutaj, żeby postać, chciałabym dotrzeć chociaż do pierwszego punktu obserwacyjnego. Suzie chyba też - wskazała podbródkiem na psa, któremu znudziło się wylegiwanie przy ich nogach i widać było, że chciałaby pohasać. Byle z dala od aligatorów, bo taki bull terier byłby dla nich przekąską na jednego gryza. - Chyba, że już się zmęczyłeś, que? - rzuciła mu rozbawione spojrzenie, bo chyba fora tutaj szwankowała i tym kimś na pewno nie była Villeda.
Billy Harrington
Spojrzała pobłażliwie na Billy'ego i znów pokręciła głową.
- Kto by pomyślał, że Billy Harrington jest taki kochliwy - powiedziała, ale bez żadnych złośliwości. Najpierw recepcjonistka, teraz dziewczyna z festiwalu. Aż chciałoby się zapytać, kto będzie następny, jednak Ines naprawdę chciało, żeby w końcu ułożyło mu się z jakąś dziewczyną, która będzie tego warta. Cyganka zawsze stawiała na pierwszym miejscu szczęście innych, a dopiero później swoje, a szczęście bliskich osób w ogóle było priorytetem. - Nie zwariowałeś, miałeś udaną randkę, a to najważniejsze - poklepała go po ramieniu i sprzedała pstryczka w ucho. To było silniejsze od niej, nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła.
Wzięła kilka łyków wody i spojrzała w niebo; słońce było wysoko i grzało jak nienormalne, co zapowiadało upalny dzień, a oni mieli jeszcze długą drogę do przejścia.
- Pojedźmy do Vegas, weźmy ślub i zamieszkajmy w Dinseylandzie - czy ten pomysł nie brzmiał genialnie? - Załapiemy się tam do pracy - ty będziesz Spider-Manem, a ja Esmeraldą z Dzwonnika z Notre Dame. Brzmi jak plan, nie? - mrugnęła do niego porozumiewawczo, żeby po chwili pociągnąć go za ramię. - Chodź, idziemy. Nie przyszliśmy tutaj, żeby postać, chciałabym dotrzeć chociaż do pierwszego punktu obserwacyjnego. Suzie chyba też - wskazała podbródkiem na psa, któremu znudziło się wylegiwanie przy ich nogach i widać było, że chciałaby pohasać. Byle z dala od aligatorów, bo taki bull terier byłby dla nich przekąską na jednego gryza. - Chyba, że już się zmęczyłeś, que? - rzuciła mu rozbawione spojrzenie, bo chyba fora tutaj szwankowała i tym kimś na pewno nie była Villeda.
Billy Harrington
a
— A co jakbyś się we mnie zakochała w tych ciemnościach? Dałabyś radę z tym żyć? — zapytał, śmiejąc się. W sumie to było możliwe, bo jemu też spodobał się głos swojej randki. No i od samego początku trzymali się za ręce jakby to była jakaś pierwsza, szczeniacka randka. Dobrze, że się nie denerwował i ręce mu się nie pociły, bo wtedy serio czułby się jak jakiś nastolatek pierwszy raz siedząc sam na sam z dziewczyną. A w ciemnościach to już było totalnie inne doświadczenie. Ale ciekaw był czy by właśnie poznał Ines albo inną znajomą osobę. W końcu skupiasz się na czyimś głosie, więc teoretycznie coś Ci tam powinno zaświtać w głowie, że znasz tę osobę, ale o tym się już nie przekonał bo wybrał pierwszą osobę jaką poznał.
— No nie? Ale przynajmniej nie mam innej dziewczyny co dwa dni jak kiedyś. Doceń to. — zauważył, wypinając dumnie pierś do przodu. Czasem bardzo go kusiło, żeby wrócić do tamtego trybu życia i się porządnie zabawić zanim stuknie mu trzydziestka, a dopiero potem myśleć o ustatkowaniu się z jedną dziewczyną, ale skoro w oko wpadła mu Charlotte musiał się powstrzymać. Nie była pierwszą lepszą, którą chciał zaciągnąć do łóżka, dać fałszywy numer telefonu i zniknąć, unikając jej na mieście przez kolejny rok, bo po takim czasie już by chyba zapomniała. Dla niej chciał być inny, ale nie jego wina, że na jego drodze stanęła inna dziewczyna. Może los tak chciał? — A twoja jak wypadła? Chyba nie wydrapaliście sobie nawzajem oczu? — spytał zaciekawiony. W sumie nie opowiedziała mu jak potoczyło się jej spotkanie z Césarem, ale wcześniej jakoś nie mówiła o tym spotkaniu entuzjastycznie. Musiał się tego dowiedzieć.
— Plan idealny! — zawołał, pokazując jej kciuka w górę. W sumie chciałby pracować w Disneylandzie, tym bardziej jako Spider-Man. Idealnie pasował do tej roli tak jak Ines do Esmeraldy. Czemu to brzmiało tak genialnie i kusiło go, żeby wyciągnąć telefon i bukować lot do Vegas, bo przecież od tego mieli zacząć. Od razu zaczęła rozpierać go energia i był gotowy do dalszej drogi. — No idziemy, idziemy. — powiedział, rzucając Suzie przysmak i ruszył za Ines z uśmiechem na twarzy. — Ja zmęczony? Proszę Cię. Powiedz tylko, a zrobię Ci tu salto. — zapewnił, pokazując jej język i szedł dalej, odrobinę ją wyprzedzając. Odwrócił się przez ramię ze złośliwym uśmieszkiem. — Co tak wolno, chica?
Ines Villeda
— No nie? Ale przynajmniej nie mam innej dziewczyny co dwa dni jak kiedyś. Doceń to. — zauważył, wypinając dumnie pierś do przodu. Czasem bardzo go kusiło, żeby wrócić do tamtego trybu życia i się porządnie zabawić zanim stuknie mu trzydziestka, a dopiero potem myśleć o ustatkowaniu się z jedną dziewczyną, ale skoro w oko wpadła mu Charlotte musiał się powstrzymać. Nie była pierwszą lepszą, którą chciał zaciągnąć do łóżka, dać fałszywy numer telefonu i zniknąć, unikając jej na mieście przez kolejny rok, bo po takim czasie już by chyba zapomniała. Dla niej chciał być inny, ale nie jego wina, że na jego drodze stanęła inna dziewczyna. Może los tak chciał? — A twoja jak wypadła? Chyba nie wydrapaliście sobie nawzajem oczu? — spytał zaciekawiony. W sumie nie opowiedziała mu jak potoczyło się jej spotkanie z Césarem, ale wcześniej jakoś nie mówiła o tym spotkaniu entuzjastycznie. Musiał się tego dowiedzieć.
— Plan idealny! — zawołał, pokazując jej kciuka w górę. W sumie chciałby pracować w Disneylandzie, tym bardziej jako Spider-Man. Idealnie pasował do tej roli tak jak Ines do Esmeraldy. Czemu to brzmiało tak genialnie i kusiło go, żeby wyciągnąć telefon i bukować lot do Vegas, bo przecież od tego mieli zacząć. Od razu zaczęła rozpierać go energia i był gotowy do dalszej drogi. — No idziemy, idziemy. — powiedział, rzucając Suzie przysmak i ruszył za Ines z uśmiechem na twarzy. — Ja zmęczony? Proszę Cię. Powiedz tylko, a zrobię Ci tu salto. — zapewnił, pokazując jej język i szedł dalej, odrobinę ją wyprzedzając. Odwrócił się przez ramię ze złośliwym uśmieszkiem. — Co tak wolno, chica?
Ines Villeda
mów mi/kontakt
kiitty#9373
Ines Villeda
a
Kąciki jej ust drgnęły nie spokojnie; Ines naprawdę próbowała zachować powagę, ale zamiast odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się głośno, choć bez żadnych złośliwości. Billy był dla niej jak jednej z młodszych braci, więc patrzenie na niego, jako na potencjalnego partnera bardzo ją bawiło.
- Już się w tobie kocham, głupku - sprzedała mu zadziornego kuksańca w bok. - Tylko ty tego nie widzisz. Najpierw jakaś cizia z recepcji, teraz panienka z randki w ciemno. Po prostu wiem, że nie mam szans, dlatego nawet nie próbuję - rozłożyła ręce w udawanej bezradności, a opuszczając je poklepała Suzie po głowie, bo akurat ta znalazła się przy jej nodze. - I doceniam, że wreszcie ogarnąłeś się i chcesz sobie poukładać życie, to miła odmiana - trzeba przyznać, że niegdyś z tego Harringtona był niezły lowelas i nieźle potrafił zawrócić dziewczynom w głowach i łamał im serduszka. Czasem Cygance robiło się ich żal, bo przecież żadna kobieta nie chciała być tak traktowana. Ale młodość rządziła się własnymi prawami, chyba każdy to przerabiał.
Założyła na nos okulary przeciwsłoneczne, które do tej pory zawieszone miała na dekolcie koszulki; słońce dawało się we znaki, lepiej oszczędzać oczy. Dobrze, że wzięła jednak czapkę z daszkiem, bo spaliłby jej się resztki mózgu.
- Moja randka? - Ines spojrzała na Billy'ego, jakby musiała zastanowić się nad jego pytaniem. - Wszyscy przeżyli. Było nawet całkiem miło - zwłaszcza te pocałunki przed balem, bo Cesar skradał je całkiem bezkarnie, wszak Villeda wcale nie pozostawała bierna. - Wiesz, przyjaźnimy się od lat, więc przynajmniej nie musiałam obawiać się na tej ostatniej randce, że to będzie faux pas - prawda była taka, że błaźniła się przy Arreoli na każdym kroku, kiedy zaczęła patrzeć na niego trochę inaczej, niż tylko na przyjaciela.
Zanim zorientowała się, to Billy pognał do przodu, więc musiała przyśpieszyć kroku, żeby go dogonić i jak już go dopadła, to nie omieszkała klepnąć w plecy.
- Nie bądź taki hop do przodu, bo ci tyłu zabraknie - podsumowała i tym razem to ona wystawiła język w geście przedrzeźniania. - Ale piękny aligator! - wskazała palcem na mokradła i aż westchnęła sobie z zachwytem. Gdyby te gady nie były takie niebezpieczne, mogłaby takiego hodować. Pod warunkiem gwarancji, że ten nie zeżarłby jej w nocy. No nic, chyba bezpieczniej było obserwować takie z oddali i nie kusić losu. Ines automatycznie złapała Suzie za obrożę, żeby suczka czasami nie pobiegła bez nich dalej i nie zapuściła się w zagrożone rejony.
Billy Harrington
- Już się w tobie kocham, głupku - sprzedała mu zadziornego kuksańca w bok. - Tylko ty tego nie widzisz. Najpierw jakaś cizia z recepcji, teraz panienka z randki w ciemno. Po prostu wiem, że nie mam szans, dlatego nawet nie próbuję - rozłożyła ręce w udawanej bezradności, a opuszczając je poklepała Suzie po głowie, bo akurat ta znalazła się przy jej nodze. - I doceniam, że wreszcie ogarnąłeś się i chcesz sobie poukładać życie, to miła odmiana - trzeba przyznać, że niegdyś z tego Harringtona był niezły lowelas i nieźle potrafił zawrócić dziewczynom w głowach i łamał im serduszka. Czasem Cygance robiło się ich żal, bo przecież żadna kobieta nie chciała być tak traktowana. Ale młodość rządziła się własnymi prawami, chyba każdy to przerabiał.
Założyła na nos okulary przeciwsłoneczne, które do tej pory zawieszone miała na dekolcie koszulki; słońce dawało się we znaki, lepiej oszczędzać oczy. Dobrze, że wzięła jednak czapkę z daszkiem, bo spaliłby jej się resztki mózgu.
- Moja randka? - Ines spojrzała na Billy'ego, jakby musiała zastanowić się nad jego pytaniem. - Wszyscy przeżyli. Było nawet całkiem miło - zwłaszcza te pocałunki przed balem, bo Cesar skradał je całkiem bezkarnie, wszak Villeda wcale nie pozostawała bierna. - Wiesz, przyjaźnimy się od lat, więc przynajmniej nie musiałam obawiać się na tej ostatniej randce, że to będzie faux pas - prawda była taka, że błaźniła się przy Arreoli na każdym kroku, kiedy zaczęła patrzeć na niego trochę inaczej, niż tylko na przyjaciela.
Zanim zorientowała się, to Billy pognał do przodu, więc musiała przyśpieszyć kroku, żeby go dogonić i jak już go dopadła, to nie omieszkała klepnąć w plecy.
- Nie bądź taki hop do przodu, bo ci tyłu zabraknie - podsumowała i tym razem to ona wystawiła język w geście przedrzeźniania. - Ale piękny aligator! - wskazała palcem na mokradła i aż westchnęła sobie z zachwytem. Gdyby te gady nie były takie niebezpieczne, mogłaby takiego hodować. Pod warunkiem gwarancji, że ten nie zeżarłby jej w nocy. No nic, chyba bezpieczniej było obserwować takie z oddali i nie kusić losu. Ines automatycznie złapała Suzie za obrożę, żeby suczka czasami nie pobiegła bez nich dalej i nie zapuściła się w zagrożone rejony.
Billy Harrington
a
Uniósł brew do góry, widząc jak się śmieje. W sumie zawsze tak reagowali, kiedy rozmowa toczyła się na temat związku tej dwójki. Z jednej strony to byłoby dziwne, umawiać się z kimś kogo się ma za przyszywaną siostrę, ale z drugiej lepsze to niż mieliby zostać samotni do końca życia, nie? To było jeszcze i tak do przemyślenia, ale zawsze było gdzieś z tyłu głowy jako plan awaryjny.
— A to tak trudno zabrać mnie na randkę i mi się oświadczyć? Po coś chyba mamy to równouprawnienie, a nie czekasz aż Ci najlepsze kąski sprzątną sprzed nosa. Nie płacz potem na moim ślubie z inną. — zaśmiał się, rozmasowując obolały bok. Jeszcze kilka razy i zostanie z siniakiem. — No kiedyś trzeba, ale jeszcze mogę zmienić zdanie. Do trzydziestki jeszcze daleko i nie w głowie mi dom, drzewo, dziecko i rodzinne auto, ale ktoś bardziej na stałe jest mile widziany. Fajnie się przytula Suzie, ale to nie to samo. — zerknął na psa i uśmiechnął się pod nosem. Jakby nie patrzeć Suzie była jego najbardziej stałą partnerką. Dzielił z nią łóżko praktycznie odkąd ją przygarnął. Próbował ją uczyć spania na poduszce obok, ale ona uparcie wolała spać w jego ramionach, więc po kilku tygodniach odpuścił. To było ich łóżko. Nawet jeśli zapraszał czasem dziewczynę na noc ona i tak musiała wylądować między nimi, dając jasno do zrozumienia kto nim rządził.
— A księżniczka posmarowała się kremem z filtrem? — zapytał, pukając w daszek od jej czapki. Sam też miał czapkę i okulary, posmarował się również kremem, bo lepiej nie narażać się na poparzenie lub udar słoneczny na takim spacerze. Gdyby chodzili po lesie mógłby się tym nie przejmować, ale tutaj byli odkryci i bezpośrednio narażeni.
Wysłuchał uważnie co miała do powiedzenia o swojej randce z Arreolą. Teraz już był całkiem zagubiony w tym co mówiła wcześniej, a teraz. Wolała tam nie iść, a jednak było całkiem miło. — Szczegóły. Potrzebuję szczegółów. Najlepiej pikantnych. No nie ukrywaj niczego tylko mów. — zachęcił ją, uśmiechając się łobuzersko. Był ciekawy czy w końcu do czegoś między nimi doszło czy dalej będą udawać przyjaciół, między którymi nic nie ma. A chemia jest widoczna niemal na kilometr.
Parsknął śmiechem, kiedy ta dogoniła go i klepnęła w plecy.
— No to nie zostawaj w tyle. — powiedział, wywracając oczami. Kompletnie nie spodziewał się aligatora, chociaż to miejsce było ich pełne. Zatrzymał się, żeby móc się mu lepiej przyjrzeć. Dobrze, że Ines zajęła się Suzie, która pewnie chętnie poleciałaby się przywitać z nowym przyjacielem. — Ostatnio widziałem Stand-up typa, który opowiadał, że w Austarlii dzieciaki łapią aligatory, wsadzają rurę w dupę i nadmuchują jak żaby. Za cholerę bym nie chciał tego spróbować, widząc te zębiska. — zaśmiał się nerwowo, wyciągając telefon i robiąc kilka zdjęć na pamiątkę. Poczekał chwilę, aż Ines napatrzy się na gada i pociągnął ją w dalszą drogę. Suzie wesoło biegała między ich nogami, witając się z każdym kto obok nich przechodził. Po dość sporym kawałku widać po niej było, że jest spragniona, więc zatrzymali się przy jakimś wielkim kamieniu. Wyciągnął z plecaka silikonową miskę, którą zawsze dla niej nosił podczas takich wypadów i napełnił odrobiną wody. Poklepał psa po boku i oparł się tyłkiem o kamień. — A co słychać u reszty rodzinki? Dawno nikogo nie widziałem. Chyba ich nie sprzedałaś za strunę do gitary? — zapytał. Rodzina Villedów była mu niezwykle bliska, ale to jednak Ines traktował jak siostrę. Reszta była idealnym towarzystwem na imprezach do samego rana.
Ines Villeda
— A to tak trudno zabrać mnie na randkę i mi się oświadczyć? Po coś chyba mamy to równouprawnienie, a nie czekasz aż Ci najlepsze kąski sprzątną sprzed nosa. Nie płacz potem na moim ślubie z inną. — zaśmiał się, rozmasowując obolały bok. Jeszcze kilka razy i zostanie z siniakiem. — No kiedyś trzeba, ale jeszcze mogę zmienić zdanie. Do trzydziestki jeszcze daleko i nie w głowie mi dom, drzewo, dziecko i rodzinne auto, ale ktoś bardziej na stałe jest mile widziany. Fajnie się przytula Suzie, ale to nie to samo. — zerknął na psa i uśmiechnął się pod nosem. Jakby nie patrzeć Suzie była jego najbardziej stałą partnerką. Dzielił z nią łóżko praktycznie odkąd ją przygarnął. Próbował ją uczyć spania na poduszce obok, ale ona uparcie wolała spać w jego ramionach, więc po kilku tygodniach odpuścił. To było ich łóżko. Nawet jeśli zapraszał czasem dziewczynę na noc ona i tak musiała wylądować między nimi, dając jasno do zrozumienia kto nim rządził.
— A księżniczka posmarowała się kremem z filtrem? — zapytał, pukając w daszek od jej czapki. Sam też miał czapkę i okulary, posmarował się również kremem, bo lepiej nie narażać się na poparzenie lub udar słoneczny na takim spacerze. Gdyby chodzili po lesie mógłby się tym nie przejmować, ale tutaj byli odkryci i bezpośrednio narażeni.
Wysłuchał uważnie co miała do powiedzenia o swojej randce z Arreolą. Teraz już był całkiem zagubiony w tym co mówiła wcześniej, a teraz. Wolała tam nie iść, a jednak było całkiem miło. — Szczegóły. Potrzebuję szczegółów. Najlepiej pikantnych. No nie ukrywaj niczego tylko mów. — zachęcił ją, uśmiechając się łobuzersko. Był ciekawy czy w końcu do czegoś między nimi doszło czy dalej będą udawać przyjaciół, między którymi nic nie ma. A chemia jest widoczna niemal na kilometr.
Parsknął śmiechem, kiedy ta dogoniła go i klepnęła w plecy.
— No to nie zostawaj w tyle. — powiedział, wywracając oczami. Kompletnie nie spodziewał się aligatora, chociaż to miejsce było ich pełne. Zatrzymał się, żeby móc się mu lepiej przyjrzeć. Dobrze, że Ines zajęła się Suzie, która pewnie chętnie poleciałaby się przywitać z nowym przyjacielem. — Ostatnio widziałem Stand-up typa, który opowiadał, że w Austarlii dzieciaki łapią aligatory, wsadzają rurę w dupę i nadmuchują jak żaby. Za cholerę bym nie chciał tego spróbować, widząc te zębiska. — zaśmiał się nerwowo, wyciągając telefon i robiąc kilka zdjęć na pamiątkę. Poczekał chwilę, aż Ines napatrzy się na gada i pociągnął ją w dalszą drogę. Suzie wesoło biegała między ich nogami, witając się z każdym kto obok nich przechodził. Po dość sporym kawałku widać po niej było, że jest spragniona, więc zatrzymali się przy jakimś wielkim kamieniu. Wyciągnął z plecaka silikonową miskę, którą zawsze dla niej nosił podczas takich wypadów i napełnił odrobiną wody. Poklepał psa po boku i oparł się tyłkiem o kamień. — A co słychać u reszty rodzinki? Dawno nikogo nie widziałem. Chyba ich nie sprzedałaś za strunę do gitary? — zapytał. Rodzina Villedów była mu niezwykle bliska, ale to jednak Ines traktował jak siostrę. Reszta była idealnym towarzystwem na imprezach do samego rana.
Ines Villeda
mów mi/kontakt
kiitty#9373