Tak naprawdę ta praca wcale nie jest taka zła. Praca jak praca, chociaż czasem na serio chciałoby się zabić danego osobnika, ponieważ jego niezdecydowanie się na jakaś rzecz, jest wręcz okropne. Jednak nie mogłam tego okazywać, ponieważ szybciej bym straciła tą pracę, niż mogę sobie to wszystko wyobrazić. Dlatego tutaj chodziłam taka uśmiechnięta, kiwająca głową dziewczyna, która musi tutaj pracować, prawie jak za karę. Bo jednak jak tylko skończę studia, na pewno stąd się wyniosę, oczywiście z pracy. Nie z miasta, jednak podoba mi się tutaj i nie mam w planie zmian, które musiałby sprawiać to, że mam się wynieść i zostawić wszystko co osiągnęłam tu. Po za tym kochałam swoją rodzinkę ponad życie, nie chce ich stracić.
- Mocna kawa, raz. Coś jeszcze do tego? - Spytałam zdziwiona, bo jednak jak pamiętam to zawsze była to kawa z dodatkiem spod lady, niż tylko zwykła kawa. Może jednak ludzie na serio zaczęli się zmieniać, a ja stałam w miejscu. Przez co wychodziłam na jakąś dziwną, dziewczynę która zamiast robić nowe zamówienia, tylko proponuje te stare. Całkowicie stajać w miejscu, przez to wszystko. Zmarszczyłam czoło, ale zapisałam to wszystko na notesik. Sądziłam, że to będzie coś większego, niż tylko jedna kawa. No nie wiem, jakieś świeże ciasto, takie dopiero co wypieczone. - Mamy świeże ciasta, możesz wziąć je na wynos, jak nie chcesz zjeść na miejscu - Zaproponowałam, ponieważ zaraz musiałam ogarnąć kolejny stolik oraz zacząć parzyć tą kawę dla niego. Nie mam zamiaru brać pod uwagę Harrego, sama osobiście się tym wszystkim zajmę, a on przygotuje najwyżej zamówienie dla innego stolika. A ja grzecznie zaniosę zamówienia, jeny jaka ja dzisiaj grzeczna, dla tych klientów należy mi się order wzorowego pracownika.
jake harrington
a
mów mi/kontakt
flower
a
Jordana była bardzo podekscytowana tym spotkaniem. Kiedy wykładowca powiedział jej, że szuka pomysłów na film krótkometrażowy i z przyjemnością wysłałby mu kilka jej opowiadań stwierdziła po prostu, czemu nie. Nie było to nigdy jej marzenie, więc bardziej wyraziła zgodę, niż się ucieszyła. Plus nie podejrzewała, że to się uda. Wiedziała, że dobrze pisze. To nie podlegało dyskusji. Nie miała, jednak pojęcia, że coś może faktycznie nadawać się na scenariusz i że jakiś producent z licznymi sukcesami na koncie wybierze ją, a nie kogoś bardziej doświadczonego. Ludzie bili się przecież o takie rzeczy. Dopiero, gdy odebrała telefon od jego asystentki poczuła, że może to być na prawdę wspaniała okazja. Nie tylko do wybicia się, ale do poznania trochę innego świata, zdobycia znajomości i doświadczenia. Miło też jest być docenioną. Jej ego od razu urosło, tak dość mocno.
Najdłużej zajęło jej znalezienie odpowiedniego stroju. Nie chciała wyglądać niedojrzale, jednak nie było co przesadzać z wyjątkowo eleganckimi ciuchami. Mieli przecież porozmawiać, podyskutować, nie jeść jakąś wyjątkowo ważną kolację. Jordana musiała zaznaczyć swoją pozycję, ponieważ na prawdę chciała być dumna z tego co powstanie i móc nie tylko obserwować cały proces, ale też mieć coś do powiedzenia. Zamęczyła swojego chłopaka licznymi zdjęciami, aż w końcu zadowolona stała przed lustrem. Dotarcie na miejsce nie zajęło jej dużo czasu. Była też przed czasem, więc mogła wybrać miejsce. Siedząc przy stoliku zaczęła się delikatnie stresować. Wiedziała na kogo czeka, przecież internet to w tych czasach podstawa, jednak nie wiedziała jakim Remi okaże się człowiekiem oraz czy to początek czy koniec ich współpracy. Obserwowała każdą sylwetkę jaka pojawiała się w drzwiach, aż w końcu zobaczyła jego. Pomachała w jego kierunku wstając z krzesełka - Hej. Jordana Crawley - przedstawiła się wyciągając rękę w jego kierunku, kiedy pojawił się przy stoliku - Nie zamawiałam nic, czekałam na Ciebie - poinformowała go uśmiechając lekko w jego kierunku zajmując ponownie swoje miejsce. Miała przeczucie, że będzie to najlepsze albo najgorsze spotkanie w jej życiu. Nic pomiędzy.
Remi Soriente
mów mi/kontakt
yang
a
Ostatnimi czasy wszystko w jego życiu szło niezgodnie z planem. Czegokolwiek się nie tknął, po krótkim czasie zmieniało się w to w istny huragan nieszczęść. Jego życie prywatne było totalną katastrofą, a więc nogami i rękami starał się bronić karierę przed takim samym losem. Tym bardziej, że od ponad roku nie zabrał się za swój własny projekt. Realizacja zleceń i kręcenie produkcji sponsorowanych przed współproducentów i inne firmy, stało się dla niego głównym zajęciem, ale kompletnie jałowym i pustym. Dopiero odkąd w jego życiu pojawiła się Lisbeth i pomogła mu uporać się z upiorami przeszłości, ruszył na przód i zaczął rozglądać się za czymś nowym.
Dość długo wszystko utrzymywał w tajemnicy przed innymi. W zasadzie, tylko osoby zaangażowane wiedziały o tym, że interesują go opowiadania pewnej anonimowej pisarki, którą polecił mu dobry znajomy. Odnalazł w nich coś kompletnie nowego, fascynującego i praktycznie z miejsca miał wizję jak przenieść słowo pisane na ekran. Oczywiście tylko w teorii wszystko było tak proste, w praktyce oznaczało to tony papierkowej roboty, dziesiątki zatrudnionych ludzi, prawników, spotkań z osobami, które mogłoby coś jeszcze wnieść do tej współpracy, ale Soriente to nie przeszkadzało. Czuł się teraz jak ryba w wodzie, bo pierwszy raz od dawna naprawdę wkładał w swoją pracę nie tylko pieniądze i czas, ale także duszę.
Oprócz oficjalnych spotkań z panną Crawley, na które pewnie przyjdzie pora, chciał najpierw odbyć takie mniej zobowiązujące. Ciekawiło go jakim jest człowiekiem i skąd u niej pomysły na te wszystkie opowiadania, które miały się w krótce stać serią krótkometrażowych produkcji jego autorstwa. Dlatego ustawił się z nią na kawę, aby zwyczajnie porozmawiać i może dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat. Przyjechał prosto z planu, który powstał w starym browarze, niedaleko Cape Coral. Wchodząc do kawiarni, zdjął przeciwsłoneczne raybany i założył za kołnierz polówki, którą tego dnia, nosił zamiast koszuli do letniego garnituru. Rozejrzał się po pomieszczeniu i praktycznie od razu natrafił wzrokiem na uroczo wyglądającą dziewczynę, która pomachała do niego.
- Dzień dobry, Remi Soriente - wyciągnął dłoń i uścisnął jej delikatną rękę. - Miło mi ciebie poznać osobiście - dodał jeszcze i wskazał na stoli, aby mogli zając miejsca. - To świetnie, bo umieram z głodu - uśmiechnął się delikatnie w jej stronę, a potem spojrzał na krótkie menu. W zasadzie wiedział co zamówi, więc nie musiał się nad tym zastanawiać, a mógł od razu przejść do rozmowy. - A więc, moja muzo - odezwał się po chwili i rozsiadł wygodniej, a jego błękitne spojrzenie spoczęło na Jordanie. - Zachwyciłem się twoimi opowiadaniami i praktycznie znam je na pamięć, ale o tobie nie wiem w zasadzie nic. No może poza tym, że jesteś studentką. Opowiedz mi coś o sobie - zaproponował, bo w zasadzie taki był jego cel na teraz, a potem przejdą do bardziej szczegółowych pytań. Odnośnie jej wizji, tego co on chciałby stworzyć. - Skąd bierzesz inspirację do pisania? Bo muszę przyznać, że niektóre teksty były dość mocne - dodał jeszcze, mają na uwadze to jak trafnie potrafiła operować słowem, aby przekazać głębie swoich przemyśleń.
jordana crawley
Dość długo wszystko utrzymywał w tajemnicy przed innymi. W zasadzie, tylko osoby zaangażowane wiedziały o tym, że interesują go opowiadania pewnej anonimowej pisarki, którą polecił mu dobry znajomy. Odnalazł w nich coś kompletnie nowego, fascynującego i praktycznie z miejsca miał wizję jak przenieść słowo pisane na ekran. Oczywiście tylko w teorii wszystko było tak proste, w praktyce oznaczało to tony papierkowej roboty, dziesiątki zatrudnionych ludzi, prawników, spotkań z osobami, które mogłoby coś jeszcze wnieść do tej współpracy, ale Soriente to nie przeszkadzało. Czuł się teraz jak ryba w wodzie, bo pierwszy raz od dawna naprawdę wkładał w swoją pracę nie tylko pieniądze i czas, ale także duszę.
Oprócz oficjalnych spotkań z panną Crawley, na które pewnie przyjdzie pora, chciał najpierw odbyć takie mniej zobowiązujące. Ciekawiło go jakim jest człowiekiem i skąd u niej pomysły na te wszystkie opowiadania, które miały się w krótce stać serią krótkometrażowych produkcji jego autorstwa. Dlatego ustawił się z nią na kawę, aby zwyczajnie porozmawiać i może dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat. Przyjechał prosto z planu, który powstał w starym browarze, niedaleko Cape Coral. Wchodząc do kawiarni, zdjął przeciwsłoneczne raybany i założył za kołnierz polówki, którą tego dnia, nosił zamiast koszuli do letniego garnituru. Rozejrzał się po pomieszczeniu i praktycznie od razu natrafił wzrokiem na uroczo wyglądającą dziewczynę, która pomachała do niego.
- Dzień dobry, Remi Soriente - wyciągnął dłoń i uścisnął jej delikatną rękę. - Miło mi ciebie poznać osobiście - dodał jeszcze i wskazał na stoli, aby mogli zając miejsca. - To świetnie, bo umieram z głodu - uśmiechnął się delikatnie w jej stronę, a potem spojrzał na krótkie menu. W zasadzie wiedział co zamówi, więc nie musiał się nad tym zastanawiać, a mógł od razu przejść do rozmowy. - A więc, moja muzo - odezwał się po chwili i rozsiadł wygodniej, a jego błękitne spojrzenie spoczęło na Jordanie. - Zachwyciłem się twoimi opowiadaniami i praktycznie znam je na pamięć, ale o tobie nie wiem w zasadzie nic. No może poza tym, że jesteś studentką. Opowiedz mi coś o sobie - zaproponował, bo w zasadzie taki był jego cel na teraz, a potem przejdą do bardziej szczegółowych pytań. Odnośnie jej wizji, tego co on chciałby stworzyć. - Skąd bierzesz inspirację do pisania? Bo muszę przyznać, że niektóre teksty były dość mocne - dodał jeszcze, mają na uwadze to jak trafnie potrafiła operować słowem, aby przekazać głębie swoich przemyśleń.
jordana crawley
mów mi/kontakt
Borsuk
a
Crawley nie bardzo wiedziała czego się spodziewać. Ma siedzieć pewna, że wszystko to na pewno się wydarzy i bez wahania przedstawiać swoje warunki czy wręcz przeciwnie? Jak wiążące było to spotkanie? I jak w ogóle będzie wyglądało? Trochę się stresowała. To trzeba przyznać, aie dawała tego po sobie poznać. To coś czego nauczyła się przez te wszystkie lata życia. Wchodząc do pomieszczenia pełnego ludzi, którzy mają jakąś władzę w danej sytuacji, trzeba udawać pewność siebie. Nawet jeśli w środku jesteś jak galareta, nawet jeśli po wszystkim przepłaczesz godziny. Fake it till you make it, to chyba motto życiowe Jordie. Sama osoba Remiego też ją ciekawiła. Nie za bardzo wiedziała kogo się spodziewać, chociaż fakt że chciał nawiązać współpracę właśnie z nią trochę jej o nim zdradzał. Na pewno nie był zdziadziałym tradycjonalistą, skoro zaprosił do stołu dla dorosłych niedoświadczoną, czarną kobietę. Lubił wychodzić poza schemat i nie bał się wyzwać. To powiedziałaby o nim w ciemno. Taką postać stworzyła w głowie, pytanie jak bardzo będzie pasowało to do rzeczywistości.
Pierwsze wrażenie zrobił dobre. Na prawdę dobre. Był uprzejmy, konkretny, a mile słówka pomogły. Zdecydowanie. Jordie była łasa na komplementy, to trzeba przyznać. Może to cecha wspólna z większością kobiet albo po prostu mocno się do nich przyzwyczaiła, więc ich brak odbierała jako coś negatywnego. I nie chodziło o to, że była narcyzem i uważała, że jej się należą. Rodzice przyzwyczaili ją, że zawsze musi mieć coś do zaoferowania. Jeśli ktoś nie zna jej twórczości to powinna pochwalić sie audycją. Jeśli to też nie zagra powinna wspomnieć o jakiejś nagrodzie jaką zdobyła. Ostatecznie może po prostu ładnie wyglądać. Dość smutne, ale tak wyglądał jej świat - Ciebie też - odpowiedziała szczerze zanim ponownie zajęła swoje miejsce. Uśmiechnęła się słysząc, jak ją określił - Miło mi to słyszeć - przyznała szczerze. Nie spotkała jeszcze nikogo kto tak otwarcie zachwalał jej prace - O mnie... Urodziłam się tu, prowadzę audycje w lokalnym radio, pisze opowiadania, szukam inspiracji do książki, uwielbiam krzyżówki, a wolnych chwilach robię gliniane naczynia - powiedziała kilka rzeczy, które jako pierwsze przyszyły jej do głowy. Miała nadzieję, że na początek to wystarczy - Twoja kolej - zachęciła go. Skoro bawią się w kilka zdań zapoznawczych ona też chciała usłyszeć coś o nim - To trudne pytanie - stwierdziła - Większość to moja wyobraźnia, ale każde opowiadanie wzięło się z życia, Szukam rzeczy, które mnie inspirują, które wzbudzają uczucia i słowa same przychodzą. Czasem przenoszę na papier to co widzę albo słyszę, a czasem dopowiadam sobie więcej niż faktycznie się wydarzyło - wzruszyła lekko ramionami. Zaraz po tym pojawiła sie kelnerka z ich zamówieniami, której Jordie ładnie podziękowała - W którym momencie zdecydowałeś, że to moje opowiadanie chcesz zekranizować? - zapytała prosto z mostu. W zasadzie nie było tu dobrej ani złe odpowiedzi. Chciała tylko wiedzieć czy czują to tak samo, a współpraca będzie lekka i przyjemna czy niekoniecznie.
Remi Soriente
Pierwsze wrażenie zrobił dobre. Na prawdę dobre. Był uprzejmy, konkretny, a mile słówka pomogły. Zdecydowanie. Jordie była łasa na komplementy, to trzeba przyznać. Może to cecha wspólna z większością kobiet albo po prostu mocno się do nich przyzwyczaiła, więc ich brak odbierała jako coś negatywnego. I nie chodziło o to, że była narcyzem i uważała, że jej się należą. Rodzice przyzwyczaili ją, że zawsze musi mieć coś do zaoferowania. Jeśli ktoś nie zna jej twórczości to powinna pochwalić sie audycją. Jeśli to też nie zagra powinna wspomnieć o jakiejś nagrodzie jaką zdobyła. Ostatecznie może po prostu ładnie wyglądać. Dość smutne, ale tak wyglądał jej świat - Ciebie też - odpowiedziała szczerze zanim ponownie zajęła swoje miejsce. Uśmiechnęła się słysząc, jak ją określił - Miło mi to słyszeć - przyznała szczerze. Nie spotkała jeszcze nikogo kto tak otwarcie zachwalał jej prace - O mnie... Urodziłam się tu, prowadzę audycje w lokalnym radio, pisze opowiadania, szukam inspiracji do książki, uwielbiam krzyżówki, a wolnych chwilach robię gliniane naczynia - powiedziała kilka rzeczy, które jako pierwsze przyszyły jej do głowy. Miała nadzieję, że na początek to wystarczy - Twoja kolej - zachęciła go. Skoro bawią się w kilka zdań zapoznawczych ona też chciała usłyszeć coś o nim - To trudne pytanie - stwierdziła - Większość to moja wyobraźnia, ale każde opowiadanie wzięło się z życia, Szukam rzeczy, które mnie inspirują, które wzbudzają uczucia i słowa same przychodzą. Czasem przenoszę na papier to co widzę albo słyszę, a czasem dopowiadam sobie więcej niż faktycznie się wydarzyło - wzruszyła lekko ramionami. Zaraz po tym pojawiła sie kelnerka z ich zamówieniami, której Jordie ładnie podziękowała - W którym momencie zdecydowałeś, że to moje opowiadanie chcesz zekranizować? - zapytała prosto z mostu. W zasadzie nie było tu dobrej ani złe odpowiedzi. Chciała tylko wiedzieć czy czują to tak samo, a współpraca będzie lekka i przyjemna czy niekoniecznie.
Remi Soriente
mów mi/kontakt
yang
a
ubranie
Zdawać by się mogło, że Kai był typem człowieka, który całymi dniami przesiadywał przed komputerem, pozwalając aby życie niemal w całości przeleciało mu przez palce, stukając w kolejne to klawisze, przy okazji wbijając następny level w grze.
Tak, właśnie w podobny sposób większość ludzi postrzegała informatyków, nie zdając sobie sprawy, że przecież mieli poza internetem inne życie. A przynajmniej próbowali mieć, bo prawda była taka, że faktycznie Sanders gdyby mógł to ze swoim sprzętem nijak by się nie rozstawał. Czy był uzależniony? Och, z pewnością. Niemniej nawet on, a trzeba zaznaczyć, że podobne stwierdzenie zasługiwało na upamiętnienie, wychodził z pracy, do ludzi, byleby tylko przebywać w ich otoczeniu. Nie musiał nawet specjalnie rozmawiać. Po prostu siedział, chociażby w kawiarni, jak teraz, chłonąc ich aurę. I wcale nie chodziło tylko o to, że byli dla niego natchnieniem do kolejnych to postaci, które później pojawiały się w grach, za projekt których odpowiadał. Po prostu każdy człowiek, nawet najbardziej zagorzały i zgorzkniały aspołecznik miewał takie dni, że musiał wyjść z ukrycie, by nie zwariować samemu ze sobą.
Tuż po tym, jak zamówił karmelowe latte, zajął miejsce przy stoliku, który znajdował się całkiem blisko lady. Usytuowanie wynikało w dużej mierze z fakt, iż przyszedł tutaj w takiej godzinie, że pełno było innych klientów, przez co nie mógł w miejscach przebierać. Nie przeszkadzało mu to jednak w najmniejszym stopniu, ponieważ, chociaż za takiego uchodził, naprawdę niczego przeciwko innym osobom nie miał. Całkiem zabawnie się ich obserwowało, albo przysłuchiwało rozmowom, które prowadzili.
Kto wie, może to wszystko poniekąd go natchnęło, ponieważ nie minęło nawet piętnaście minut, kiedy obok kubka z kawą pojawił się szkicownik, z którym chłopak nigdy się nie rozstawał. Musiał mieć pewność, że jeśli w głowie pojawi się myśl, zaraz zostanie narysowana.
Zabrał się za skrobanie po pierwszej wolnej kartce, kiedy nieświadomie stał się świadkiem mało przyjemnej i pewnie równie mało komfortowej dla pewnego chłopaka sytuacji.
Uniósł głowę, kiedy do jego uszu doleciały strzępki rozmów. Zawiesił wzrok na osobie, która stojąc przy ladzie tłumaczyła, że tak jakby zapomniałą pieniędzy. Ów osobnik wyglądał na tyle żałośnie w tym wszystkim, że Kai bez wahania odłożył ołówek, wstając z portfelem w ręce.
-Ja zapłacę - uśmiechnął się do baristy, który pewnie zaraz zacząłby tracić cierpliwość. O ile zakład, że uważał, że ten chłopak postanowił zrobić go w konia. - I może jeszcze babeczkę jagodową. A ty jaką lubisz? Chyba, że wolisz ciastko- zerknął na nieznajomego. Nie dotarło do niego, że musiał go trochę onieśmielać, już nie tylko swoim wzrostem, ale i ofiarowaną pomocą.
Mark Stevens
Zdawać by się mogło, że Kai był typem człowieka, który całymi dniami przesiadywał przed komputerem, pozwalając aby życie niemal w całości przeleciało mu przez palce, stukając w kolejne to klawisze, przy okazji wbijając następny level w grze.
Tak, właśnie w podobny sposób większość ludzi postrzegała informatyków, nie zdając sobie sprawy, że przecież mieli poza internetem inne życie. A przynajmniej próbowali mieć, bo prawda była taka, że faktycznie Sanders gdyby mógł to ze swoim sprzętem nijak by się nie rozstawał. Czy był uzależniony? Och, z pewnością. Niemniej nawet on, a trzeba zaznaczyć, że podobne stwierdzenie zasługiwało na upamiętnienie, wychodził z pracy, do ludzi, byleby tylko przebywać w ich otoczeniu. Nie musiał nawet specjalnie rozmawiać. Po prostu siedział, chociażby w kawiarni, jak teraz, chłonąc ich aurę. I wcale nie chodziło tylko o to, że byli dla niego natchnieniem do kolejnych to postaci, które później pojawiały się w grach, za projekt których odpowiadał. Po prostu każdy człowiek, nawet najbardziej zagorzały i zgorzkniały aspołecznik miewał takie dni, że musiał wyjść z ukrycie, by nie zwariować samemu ze sobą.
Tuż po tym, jak zamówił karmelowe latte, zajął miejsce przy stoliku, który znajdował się całkiem blisko lady. Usytuowanie wynikało w dużej mierze z fakt, iż przyszedł tutaj w takiej godzinie, że pełno było innych klientów, przez co nie mógł w miejscach przebierać. Nie przeszkadzało mu to jednak w najmniejszym stopniu, ponieważ, chociaż za takiego uchodził, naprawdę niczego przeciwko innym osobom nie miał. Całkiem zabawnie się ich obserwowało, albo przysłuchiwało rozmowom, które prowadzili.
Kto wie, może to wszystko poniekąd go natchnęło, ponieważ nie minęło nawet piętnaście minut, kiedy obok kubka z kawą pojawił się szkicownik, z którym chłopak nigdy się nie rozstawał. Musiał mieć pewność, że jeśli w głowie pojawi się myśl, zaraz zostanie narysowana.
Zabrał się za skrobanie po pierwszej wolnej kartce, kiedy nieświadomie stał się świadkiem mało przyjemnej i pewnie równie mało komfortowej dla pewnego chłopaka sytuacji.
Uniósł głowę, kiedy do jego uszu doleciały strzępki rozmów. Zawiesił wzrok na osobie, która stojąc przy ladzie tłumaczyła, że tak jakby zapomniałą pieniędzy. Ów osobnik wyglądał na tyle żałośnie w tym wszystkim, że Kai bez wahania odłożył ołówek, wstając z portfelem w ręce.
-Ja zapłacę - uśmiechnął się do baristy, który pewnie zaraz zacząłby tracić cierpliwość. O ile zakład, że uważał, że ten chłopak postanowił zrobić go w konia. - I może jeszcze babeczkę jagodową. A ty jaką lubisz? Chyba, że wolisz ciastko- zerknął na nieznajomego. Nie dotarło do niego, że musiał go trochę onieśmielać, już nie tylko swoim wzrostem, ale i ofiarowaną pomocą.
Mark Stevens
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
#1 + Outfit
Piętnaście minut na spakowanie i tak niewielu swoich rzeczy. Tyle dostał od swoich rodziców jak tylko spróbował się postawić. Bo co innego miał niby zrobić, skoro ojciec za każdym razem jak jakiś pies myśliwski wywęszył jego odłożone na życie pieniądze i wydawał na alkohol. Jak inaczej miał się wyrwać z tego piekła co w sumie powinien zrobić zaraz po skończeniu szkoły? Ale naiwnie wierzył, że ciężką pracą uda mu się coś osiągnąć i pokaże rodzicom, że jeszcze można coś zmienić i polepszyć warunki ich życia, ale po co skoro można zalewać się w trupa co wieczór i tak egzystować bez ciężkiej pracy? I tak długo z nimi wytrzymał, ale każdemu w końcu puszczą nerwy.
I tak piętnaście minut później z zapakowaną torbą krążył po okolicy, zastanawiając się co dalej. Dokąd powinien pójść? Gdzie szukać pomocy? Może prosić rodziców o wybaczenie i bardziej się starać? Nie. Tam już na pewno nie wróci. Postanowione. No ale serio, co miał zrobić? Nie miał nikogo… I wtedy sobie przypomniał. Miał przyjaciela, który przecież obiecał mu pomóc. Od razu wyciągnął telefon i chciał do niego zadzwonić z prośbą o pomoc, ale jak na złość się rozładował i dosłownie padł w momencie kiedy znalazł na liście kontaktów numer przyjaciela. Zaklął pod nosem i po chwili namysłu postanowił zaryzykować, bo co w sumie mu szkodzi?
Z tą pozytywną myślą ruszył na dworzec, gdzie za większość drobnych które znalazł w kieszeni kupił bilet na autobus do Hope Valley. Musiał tylko poczekać godzinę i jak już wsiądzie, nie będzie miał odwrotu.
I nie miał, bo po godzinie czekania i ponad dwóch godzinach jazdy wysiadł na dworcu w zupełnie obcym miejscu. Całe szczęście, że Creed dał mu kiedyś swój adres i mniej więcej pamiętał w jakiej dzielnicy mieszka, więc co to za problem kogoś popytać i znaleźć drogę? No bo ile tu może być dzielnic z przyczepami?
Zanim jednak ruszył w drogę na spotkanie z przyjacielem, wszedł do pobliskiej kawiarni po kawę. Kupując bilet zostało mu jeszcze trochę pieniędzy, więc nie spodziewał się kłopotów, które po krótkiej chwili nadeszły. Zamówił kawę jak gdyby nigdy nic, barista od razu zabrał się do roboty, a ten zaczął szukać w kieszeni pieniędzy, które magicznym sposobem zniknęły. Sprawdził wszystkie kieszenie jakie miał, ale były puste. Już chciał przeprosić za zawracanie głowy, ale barista stał już z nietęgą miną za ladą i wyglądał na takiego, który nie zrozumie jego sytuacji.
— Przepraszam, miałem pieniądze, ale… — urwał, bo ten zaczął od razu mówić takie rzeczy, że Markowi zrobiło się cholernie głupio i poczuł jak rumieniec oblewa jego twarz. Gorączkowo myślał jak jeszcze może się z tej sytuacji wytłumaczyć, kiedy obok niego pojawił się rosły mężczyzna i zaoferował, że zapłaci za jego kawę.
— A-ale nie trzeba. N-aprawdę, nie musisz za mnie płacić. Przepraszam za kłopot. — powiedział, unosząc głowę, żeby móc spojrzeć na twarz nieznajomego, który przewyższał go aż o całą głowę. Ledwo przyjechał i już narobił sobie problemów, ale nie chciał, żeby nieznajomy mężczyzna płacił za jego kawę.
Kai Sanders
Piętnaście minut na spakowanie i tak niewielu swoich rzeczy. Tyle dostał od swoich rodziców jak tylko spróbował się postawić. Bo co innego miał niby zrobić, skoro ojciec za każdym razem jak jakiś pies myśliwski wywęszył jego odłożone na życie pieniądze i wydawał na alkohol. Jak inaczej miał się wyrwać z tego piekła co w sumie powinien zrobić zaraz po skończeniu szkoły? Ale naiwnie wierzył, że ciężką pracą uda mu się coś osiągnąć i pokaże rodzicom, że jeszcze można coś zmienić i polepszyć warunki ich życia, ale po co skoro można zalewać się w trupa co wieczór i tak egzystować bez ciężkiej pracy? I tak długo z nimi wytrzymał, ale każdemu w końcu puszczą nerwy.
I tak piętnaście minut później z zapakowaną torbą krążył po okolicy, zastanawiając się co dalej. Dokąd powinien pójść? Gdzie szukać pomocy? Może prosić rodziców o wybaczenie i bardziej się starać? Nie. Tam już na pewno nie wróci. Postanowione. No ale serio, co miał zrobić? Nie miał nikogo… I wtedy sobie przypomniał. Miał przyjaciela, który przecież obiecał mu pomóc. Od razu wyciągnął telefon i chciał do niego zadzwonić z prośbą o pomoc, ale jak na złość się rozładował i dosłownie padł w momencie kiedy znalazł na liście kontaktów numer przyjaciela. Zaklął pod nosem i po chwili namysłu postanowił zaryzykować, bo co w sumie mu szkodzi?
Z tą pozytywną myślą ruszył na dworzec, gdzie za większość drobnych które znalazł w kieszeni kupił bilet na autobus do Hope Valley. Musiał tylko poczekać godzinę i jak już wsiądzie, nie będzie miał odwrotu.
I nie miał, bo po godzinie czekania i ponad dwóch godzinach jazdy wysiadł na dworcu w zupełnie obcym miejscu. Całe szczęście, że Creed dał mu kiedyś swój adres i mniej więcej pamiętał w jakiej dzielnicy mieszka, więc co to za problem kogoś popytać i znaleźć drogę? No bo ile tu może być dzielnic z przyczepami?
Zanim jednak ruszył w drogę na spotkanie z przyjacielem, wszedł do pobliskiej kawiarni po kawę. Kupując bilet zostało mu jeszcze trochę pieniędzy, więc nie spodziewał się kłopotów, które po krótkiej chwili nadeszły. Zamówił kawę jak gdyby nigdy nic, barista od razu zabrał się do roboty, a ten zaczął szukać w kieszeni pieniędzy, które magicznym sposobem zniknęły. Sprawdził wszystkie kieszenie jakie miał, ale były puste. Już chciał przeprosić za zawracanie głowy, ale barista stał już z nietęgą miną za ladą i wyglądał na takiego, który nie zrozumie jego sytuacji.
— Przepraszam, miałem pieniądze, ale… — urwał, bo ten zaczął od razu mówić takie rzeczy, że Markowi zrobiło się cholernie głupio i poczuł jak rumieniec oblewa jego twarz. Gorączkowo myślał jak jeszcze może się z tej sytuacji wytłumaczyć, kiedy obok niego pojawił się rosły mężczyzna i zaoferował, że zapłaci za jego kawę.
— A-ale nie trzeba. N-aprawdę, nie musisz za mnie płacić. Przepraszam za kłopot. — powiedział, unosząc głowę, żeby móc spojrzeć na twarz nieznajomego, który przewyższał go aż o całą głowę. Ledwo przyjechał i już narobił sobie problemów, ale nie chciał, żeby nieznajomy mężczyzna płacił za jego kawę.
Kai Sanders
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Nie było trudno się domyślić, że chłopakowi nie będzie na rękę, że Kai chce mu pomóc. Z jakiegoś powodu ludzie byli na to bardzo wyczuleni, jakby obawiali się, że człowiek udzielał pomocy tylko dlatego, że chciał coś w zamian. Poniekąd było to zrozumiałe, ponieważ dzisiejsze społeczeństwo nie było tak bezinteresowne, za jakie się uważało, ciągle domagając się zapłaty, nie tyle słownie, ale za pomocą insynuacji, których osobiście Sanders nie lubił.
On sam nigdy nie miał problemu, aby wesprzeć kogoś, kto naprawdę na to zasługiwał. Już wolał postawić kawę jakiemuś zagubionemu chłopakowi, niż dać osobie żebrającej, która zaraz wydałaby pieniądze na alkohol. Zresztą osobiście nie zbiednieje, jeśli nagle zapłaci dwa razy więcej za zamówienie, które i tak składał raz na jakiś czas, normalnie nie za bardzo mając wolną chwilę, by urwać się do kawiarni. I tak ostatnio wychodził więcej, niż wcześniej, co zauważył nawet Hunter, nie omieszkując mu tego kilka razy wypomnieć.
Zerknął na chłopaka, uśmiechając się do niego ciepło. No i czemu nie mógł po prostu zaakceptować faktu, że ktoś chciał mu postawić kawę? To nie było nic wielkiego, przynajmniej w oczach Kaia, który może i był trochę aspołecznym nerdem, ale umiał w człowieczeństwo.
-Daj spokój. To nic wielkiego. Przecież masz ochotę na tę kawę, prawda? Zresztą już złożyłeś zamówienie, a kawa została zrobiona - stwierdził, podając pieniądze bariście. Z racji tego, że nieznajomy nie odpowiedział na pytanie związane z ciastkami, Kai wziął po prostu dwa kawałki tortu czekoladowego, jakieś babeczki, plus mini tartę z owocami leśnymi. Miał nadzieję, że mimo wszystko trafi w gust towarzysza, który wydawał się być nadal trochę zmieszany jego obecnością, jak również uregulowanym rachunkiem.
-Pomaganie innym to nic wielkiego, wiesz? Poza tym zawsze możemy się umówić, że kiedyś ty kupisz kawę mi, jeśli poczujesz się z tym lepiej - stwierdził, odbierając resztą. Podejrzewał, że istniało małe prawdopodobieństwo, że ponownie na siebie wpadną, a Sanders nie chciał wymuszać na nim niczego proponując mu wymianę numeru telefonu. Poza tym umówmy się - coś takiego nawet nie przyszło mu na myśl, bo jak już wcześniej zostało wspomniane, Kai był raczej nerdem, niż osobą umiejącą w ludzi.
Mark Stevens
On sam nigdy nie miał problemu, aby wesprzeć kogoś, kto naprawdę na to zasługiwał. Już wolał postawić kawę jakiemuś zagubionemu chłopakowi, niż dać osobie żebrającej, która zaraz wydałaby pieniądze na alkohol. Zresztą osobiście nie zbiednieje, jeśli nagle zapłaci dwa razy więcej za zamówienie, które i tak składał raz na jakiś czas, normalnie nie za bardzo mając wolną chwilę, by urwać się do kawiarni. I tak ostatnio wychodził więcej, niż wcześniej, co zauważył nawet Hunter, nie omieszkując mu tego kilka razy wypomnieć.
Zerknął na chłopaka, uśmiechając się do niego ciepło. No i czemu nie mógł po prostu zaakceptować faktu, że ktoś chciał mu postawić kawę? To nie było nic wielkiego, przynajmniej w oczach Kaia, który może i był trochę aspołecznym nerdem, ale umiał w człowieczeństwo.
-Daj spokój. To nic wielkiego. Przecież masz ochotę na tę kawę, prawda? Zresztą już złożyłeś zamówienie, a kawa została zrobiona - stwierdził, podając pieniądze bariście. Z racji tego, że nieznajomy nie odpowiedział na pytanie związane z ciastkami, Kai wziął po prostu dwa kawałki tortu czekoladowego, jakieś babeczki, plus mini tartę z owocami leśnymi. Miał nadzieję, że mimo wszystko trafi w gust towarzysza, który wydawał się być nadal trochę zmieszany jego obecnością, jak również uregulowanym rachunkiem.
-Pomaganie innym to nic wielkiego, wiesz? Poza tym zawsze możemy się umówić, że kiedyś ty kupisz kawę mi, jeśli poczujesz się z tym lepiej - stwierdził, odbierając resztą. Podejrzewał, że istniało małe prawdopodobieństwo, że ponownie na siebie wpadną, a Sanders nie chciał wymuszać na nim niczego proponując mu wymianę numeru telefonu. Poza tym umówmy się - coś takiego nawet nie przyszło mu na myśl, bo jak już wcześniej zostało wspomniane, Kai był raczej nerdem, niż osobą umiejącą w ludzi.
Mark Stevens
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Całe życie był biedny i nie lubił kiedy ktoś obcy się nad nim litował. Nawet jeśli chodziło tylko o kawę czy jakaś bułkę. Już wolał chodzić głodny niż widzieć w oczach obcych ludzi litość czy ocenianie go za to, że w tym wieku nie ma paru drobnych na kawę. A przecież miał, ale gdzieś zaginęły! Oby tylko nie na dworcu kiedy płacił za bilet albo w autobusie, bo to były jego ostatnie pieniądze i naprawdę wolałby ich nie stracić w tak głupi sposób. Nawet jeśli gdzieś je zostawił nie było sensu po nie wracać, bo kto by nie wziął sobie kilku drobnych znalezionych gdzieś? Już pogodził się z ich stratą, ale teraz będzie żył myślą, że jak znajdzie pracę i zarobi pierwsze pieniądze nie zostaną ukradzione przez ojca i wydane na alkohol. Będzie mógł w końcu odłożyć na mieszkanie, własne ubrania i jedzenie. Rzeczy, których nie mógł mieć wcześniej.
— Och, racja… — skinął głową. No tak, kawa była już zrobiona, więc trochę głupio było ją wylewać. On doskonale wiedział, że marnowanie czegoś było najgorszą opcją. Ale jeszcze bardziej głupio mu było przyjąć pomoc nieznajomego, któremu pewnie nie będzie mógł się zrewanżować, bo jak? Nie wiedział czy jeszcze uda mu się go spotkać, a nie każdy chciał dawać do siebie jakiś kontakt, żeby tylko odzyskać parę dolarów za kawę. Potarł nerwowo ramię, widząc te wszystkie zamówione pyszności, a przecież wystarczyła mu tylko kawa.
— Zdecydowanie chciałbym się kiedyś odwdzięczyć jeśli będę miał okazję. Czy to kawa czy po prostu zwrot pieniędzy. Nie chciałbym narobić sobie długów będąc tu ledwo kilka minut. — westchnął, uśmiechając się niepewnie. Słaby początek, gdyby pozwoli to tak po prostu zostawić. Gdyby telefon mu się nie rozładował pewnie mógłby zadzwonić do Creeda i poprosić go o pomoc, a tak w słaby sposób zaczynał zdobywać nowe znajomości w mieście. Dobrze, że przynajmniej istniała szansa naprawienia tego wszystkiego. — Jestem Mark. I… dziękuję. — powiedział, wyciągając rękę w jego kierunku. Będzie musiał poprosić go o jakiś kontakt, żeby w razie czego móc się do niego odezwać albo chociaż mogliby umówić się w tym miejscu za jakiś czas jeśli bał się, że Mark zaraz zacznie go stalkować czy coś.
Kai Sanders
— Och, racja… — skinął głową. No tak, kawa była już zrobiona, więc trochę głupio było ją wylewać. On doskonale wiedział, że marnowanie czegoś było najgorszą opcją. Ale jeszcze bardziej głupio mu było przyjąć pomoc nieznajomego, któremu pewnie nie będzie mógł się zrewanżować, bo jak? Nie wiedział czy jeszcze uda mu się go spotkać, a nie każdy chciał dawać do siebie jakiś kontakt, żeby tylko odzyskać parę dolarów za kawę. Potarł nerwowo ramię, widząc te wszystkie zamówione pyszności, a przecież wystarczyła mu tylko kawa.
— Zdecydowanie chciałbym się kiedyś odwdzięczyć jeśli będę miał okazję. Czy to kawa czy po prostu zwrot pieniędzy. Nie chciałbym narobić sobie długów będąc tu ledwo kilka minut. — westchnął, uśmiechając się niepewnie. Słaby początek, gdyby pozwoli to tak po prostu zostawić. Gdyby telefon mu się nie rozładował pewnie mógłby zadzwonić do Creeda i poprosić go o pomoc, a tak w słaby sposób zaczynał zdobywać nowe znajomości w mieście. Dobrze, że przynajmniej istniała szansa naprawienia tego wszystkiego. — Jestem Mark. I… dziękuję. — powiedział, wyciągając rękę w jego kierunku. Będzie musiał poprosić go o jakiś kontakt, żeby w razie czego móc się do niego odezwać albo chociaż mogliby umówić się w tym miejscu za jakiś czas jeśli bał się, że Mark zaraz zacznie go stalkować czy coś.
Kai Sanders
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Cieszył się, że nowo poznany chłopak nie wykłócał się z nim o płacenie, przyjmując ostatecznie pomoc. Wyszło na to, że wszelkie argumenty, które Kai wystosował, przyniosły pożądany rezultat, nie zajmując bariście więcej czasu. Tym bardziej, że przez to wszystko zdążyła się zrobić niewielka kolejka osób czekających na upragnioną kawę.
Raz jeszcze zerknął na chłopaka, uśmiechając się do niego przyjaźnie. Nie oczekiwał od niego rekompensaty. Prawda była taka, że nie oczekiwał niczego, po prostu chcąc pomóc. Udzielał się już charytatywnie, wpłacał pieniądze na pewne organizacje, więc kupienie kawy osobie, która znalazła się w mało komfortowej sytuacji, nie było dla niego tym bardziej problemem. Zwłaszcza, że nieznajomy wyglądał na uczciwego człowieka. Sanders widział to w jego postawie, jak również w oczach, które raz po raz niepewnie łypały na informatyka. No tak, pewnie zastanawiał się, jaki cel Kai miał w tym, żeby go uratować z tej żenady.
-W takim razie będziemy liczyć, że się nadarzy - rzucił. Skinął głową, żeby usiadł przy stoliku, przy którym wcześniej Sanders siedział sam. Zanim postawił wszystko na blacie, trochę go uprzątnął, by przypadkiem nic mu się nie wylało na kartki. Co prawda nie skończył, ale i tak wolałby, żeby nic nie upaprało się jagodami czy czekoladą, a wiadomo, że jedząc ciastka, wszystko było możliwe. - To nie jest żaden dług. To z mojej strony zaproszenie cię na kawę, więc nie jesteś mi nic winien. Przynajmniej nie z przymusu, bo już twoja broszka, co z tym zrobisz. Pamiętaj, że ja jednak nie oczekują niczego w zamian - skomentował, wbijając widelczyk w czekoladowe ciastko. Był wyjątkowo łasy na słodycze i jeśli człowiek chciał go czymś przekupić, to właśnie nimi.
Zerknął znad przekąski na nieznajomego, dopiero teraz dostrzegając jego wielki plecak.
-Czyli przyjezdny. Odwiedziny, czy szukanie swojego miejsca? Nie chcę być wścibski, ale to dość interesujące. Ja przykładowo przyjechałem tutaj właśnie z drugiego powodu - rzucił. Nie miał problemów z mówieniem o sobie, a przynajmniej jeśli chodziło o te podstawowe informacje. Raczej nie zwierzyłby się z relacji z ojcem, czy faktu, że jego matka nie żyła.
-Kai, miło mi. I naprawdę nie czuj się źle, że ktoś za ciebie zapłacił. Jestem pewien, że na moim miejscu zrobiłbyś to samo - stwierdził. Skinął głową, by jadł. O to też nie musiał się martwić.
Mark Stevens
Raz jeszcze zerknął na chłopaka, uśmiechając się do niego przyjaźnie. Nie oczekiwał od niego rekompensaty. Prawda była taka, że nie oczekiwał niczego, po prostu chcąc pomóc. Udzielał się już charytatywnie, wpłacał pieniądze na pewne organizacje, więc kupienie kawy osobie, która znalazła się w mało komfortowej sytuacji, nie było dla niego tym bardziej problemem. Zwłaszcza, że nieznajomy wyglądał na uczciwego człowieka. Sanders widział to w jego postawie, jak również w oczach, które raz po raz niepewnie łypały na informatyka. No tak, pewnie zastanawiał się, jaki cel Kai miał w tym, żeby go uratować z tej żenady.
-W takim razie będziemy liczyć, że się nadarzy - rzucił. Skinął głową, żeby usiadł przy stoliku, przy którym wcześniej Sanders siedział sam. Zanim postawił wszystko na blacie, trochę go uprzątnął, by przypadkiem nic mu się nie wylało na kartki. Co prawda nie skończył, ale i tak wolałby, żeby nic nie upaprało się jagodami czy czekoladą, a wiadomo, że jedząc ciastka, wszystko było możliwe. - To nie jest żaden dług. To z mojej strony zaproszenie cię na kawę, więc nie jesteś mi nic winien. Przynajmniej nie z przymusu, bo już twoja broszka, co z tym zrobisz. Pamiętaj, że ja jednak nie oczekują niczego w zamian - skomentował, wbijając widelczyk w czekoladowe ciastko. Był wyjątkowo łasy na słodycze i jeśli człowiek chciał go czymś przekupić, to właśnie nimi.
Zerknął znad przekąski na nieznajomego, dopiero teraz dostrzegając jego wielki plecak.
-Czyli przyjezdny. Odwiedziny, czy szukanie swojego miejsca? Nie chcę być wścibski, ale to dość interesujące. Ja przykładowo przyjechałem tutaj właśnie z drugiego powodu - rzucił. Nie miał problemów z mówieniem o sobie, a przynajmniej jeśli chodziło o te podstawowe informacje. Raczej nie zwierzyłby się z relacji z ojcem, czy faktu, że jego matka nie żyła.
-Kai, miło mi. I naprawdę nie czuj się źle, że ktoś za ciebie zapłacił. Jestem pewien, że na moim miejscu zrobiłbyś to samo - stwierdził. Skinął głową, by jadł. O to też nie musiał się martwić.
Mark Stevens
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
On na pewno będzie liczył, że okazja do odwdzięczenia się wkrótce się nadarzy. Może nie od razu następnego dnia, ale wkrótce zanim ten zdążył o nim zapomnieć. Zwrócił uwagę na szkicownik, który ten schował zanim usiedli. Czyżby spotkał artystę, który lubił czasem rysować ludzi dookoła? Czasem widywał takich w Miami, siedzących na ławce czy pod drzewem i zazdrościł im tej chwili spokoju, którą mogli poświęcić dla siebie i swojego hobby.
Nawet jeśli on tego tak nie widział, Mark traktował to jako dług, który powinien spłacić. Dla swojego świętego spokoju, bo co mu szkodzi jeszcze raz wybrać się z nim na kawę w ramach podziękowania? Może zyska chociaż kolejną znajomą osobę w tym mieście i pozna inną fajną kawiarnię, bo do tej będzie mu już głupio przychodzić.
— Ummm… szukam swojego miejsca. Właściwie mam tu jeszcze przyjaciela i miałem zamiar najpierw go odwiedzić zanim zdecyduję co dalej. Trochę… wszystko mi się posypało, ale nie będę Cię tym zanudzał. — westchnął, uśmiechając się przepraszająco za to co powiedział. Nie znał go i właściwie nie powinien opowiadać mu o swoich problemach, których i tak pewnie nie chciał wysłuchiwać. Już wystarczyło, że musiał zapłacić za jego kawę. Nie potrzebował dokładać mu kolejnych spraw, które zostawią po sobie złe wrażenie. Nie powinien się w końcu chwalić, że całe życie siedział w patologicznym domu, gdzie był tylko alkohol i kłótnie.
Kai.
Będzie musiał zapamiętać to imię, chociaż z tym akurat nie miał problemów.
— Zdecydowanie zrobiłbym to samo. — przyznał kiwając głową, chociaż z tyłu głowy miał myśl, że jednak do tej pory nie byłoby go na to stać. Może teraz jak już będzie na swoim i jego pieniądze nie będą przeznaczane na alkohol będzie mógł spełnić kilka dobrych uczynków jak nadarzy się okazja. Ale najpierw i tak musiał przywyknąć do myśli, że jest teraz naprawdę „na swoim” i będzie musiał ogarniać o wiele więcej niż do tej pory.
Niepewnie sięgnął po jedną z babeczek i chociaż był bardzo głodny, starał się jeść ją powoli, żeby nie wyjść na jeszcze bardziej żałosnego niż do tej pory.
— Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem Ci w czymś ważnym. — rzucił, wskazując palcem na szkicownik, który leżał teraz gdzieś z boku albo schowany w torbie. Przerwana praca nad rysunkiem czasem psuła cały efekt, który wcześniej miało się w głowie.
Kai Sanders
Nawet jeśli on tego tak nie widział, Mark traktował to jako dług, który powinien spłacić. Dla swojego świętego spokoju, bo co mu szkodzi jeszcze raz wybrać się z nim na kawę w ramach podziękowania? Może zyska chociaż kolejną znajomą osobę w tym mieście i pozna inną fajną kawiarnię, bo do tej będzie mu już głupio przychodzić.
— Ummm… szukam swojego miejsca. Właściwie mam tu jeszcze przyjaciela i miałem zamiar najpierw go odwiedzić zanim zdecyduję co dalej. Trochę… wszystko mi się posypało, ale nie będę Cię tym zanudzał. — westchnął, uśmiechając się przepraszająco za to co powiedział. Nie znał go i właściwie nie powinien opowiadać mu o swoich problemach, których i tak pewnie nie chciał wysłuchiwać. Już wystarczyło, że musiał zapłacić za jego kawę. Nie potrzebował dokładać mu kolejnych spraw, które zostawią po sobie złe wrażenie. Nie powinien się w końcu chwalić, że całe życie siedział w patologicznym domu, gdzie był tylko alkohol i kłótnie.
Kai.
Będzie musiał zapamiętać to imię, chociaż z tym akurat nie miał problemów.
— Zdecydowanie zrobiłbym to samo. — przyznał kiwając głową, chociaż z tyłu głowy miał myśl, że jednak do tej pory nie byłoby go na to stać. Może teraz jak już będzie na swoim i jego pieniądze nie będą przeznaczane na alkohol będzie mógł spełnić kilka dobrych uczynków jak nadarzy się okazja. Ale najpierw i tak musiał przywyknąć do myśli, że jest teraz naprawdę „na swoim” i będzie musiał ogarniać o wiele więcej niż do tej pory.
Niepewnie sięgnął po jedną z babeczek i chociaż był bardzo głodny, starał się jeść ją powoli, żeby nie wyjść na jeszcze bardziej żałosnego niż do tej pory.
— Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem Ci w czymś ważnym. — rzucił, wskazując palcem na szkicownik, który leżał teraz gdzieś z boku albo schowany w torbie. Przerwana praca nad rysunkiem czasem psuła cały efekt, który wcześniej miało się w głowie.
Kai Sanders
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
-Myślę, że tu może ci się udać je znaleźć. Hope Valley co prawda nie jest wielkie, ale właśnie w tym tkwi największy urok. No chyba, że zależy ci na prywatności, to wtedy może być pewien problem. Wiesz, mała przestrzeń, to ludzie wiedzą o tobie niemal wszystko. Nawet, jeśli coś nie jest prawdą - zaśmiał się, spoglądając na chłopaka. Uniósł delikatnie kubek z kawą, by przypadkiem jej nie wylać. Była zbyt drogocenna, by ją marnować. Zresztą sam nie chciał się pobrudzić, bo nie miał ze sobą ubrań na zmianę. Najczęściej nosił takie w torbie, idąc do pracy. Ostatecznie nigdy nie było wiadomo, czy nie zostanie w niej na noc. - Gdybym zaczął podejrzewać, że mnie zanudzasz, nie zaproponowałbym ci siadania ze mną. Możesz mówić cokolwiek zechcesz. Przecież podobno to właśnie obcym najlepiej się zwierzył - uśmiechnął się ciepło. Nie naciskał, ani nie zmuszał go do niczego. I to nie tylko dlatego, że był nerdem, który nie ogarniał (a trzeba zaznaczyć, że faktycznie Kaiowi zdarzało się, że nie rozumiał co się na około niego działo). Po prostu wychodził z założenia, że innych nie można było siłą zmusić do opowiedzenia o problemach. A coś mu mówiło, że ten tutaj je miał. Może uciekał przed policją? Zdarzało się, że w miasteczku pojawiały się podobne przypadki, bo gdzie lepiej jak nie do małej mieściny?
-Więc sam widzisz. Czyli nie ma sprawy i możesz o tym zapomnieć. Powiedzmy, że to taki prezent powitalny na twój pierwszy dzień w miasteczku. A przynajmniej pierwszy, który będzie nowym początkiem - rzucił i zanurzył widelec w ciastku, by zaraz władować je sobie do buzi. No przecież nie było szans, by kiedykolwiek zrezygnował ze słodyczy. Pewnie w jego żyłach już płynęła czekolada zamiast krwi. Jego lekarz pewnie nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że Sanders tak sobie poczyna. Warto było trzymać podobne informacje w sekrecie.
-Nie, spokojnie. To tylko rysunek. Pracowałem nad postacią, ale mogę do tego wrócić później. I tak nie szło mi tak, jak powinno, a miło czasem porozmawiać z kimś nowym - stwierdził. Tu jego przyjaciele pewnie byliby dumni, że zrezygnował z pracowania na rzecz rozmowy z drugim człowiekiem. Wszak był z niego momentami wielki pracoholik.
Mark Stevens
-Więc sam widzisz. Czyli nie ma sprawy i możesz o tym zapomnieć. Powiedzmy, że to taki prezent powitalny na twój pierwszy dzień w miasteczku. A przynajmniej pierwszy, który będzie nowym początkiem - rzucił i zanurzył widelec w ciastku, by zaraz władować je sobie do buzi. No przecież nie było szans, by kiedykolwiek zrezygnował ze słodyczy. Pewnie w jego żyłach już płynęła czekolada zamiast krwi. Jego lekarz pewnie nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że Sanders tak sobie poczyna. Warto było trzymać podobne informacje w sekrecie.
-Nie, spokojnie. To tylko rysunek. Pracowałem nad postacią, ale mogę do tego wrócić później. I tak nie szło mi tak, jak powinno, a miło czasem porozmawiać z kimś nowym - stwierdził. Tu jego przyjaciele pewnie byliby dumni, że zrezygnował z pracowania na rzecz rozmowy z drugim człowiekiem. Wszak był z niego momentami wielki pracoholik.
Mark Stevens
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
— Raczej z tym nie powinno być problemu. Przyzwyczaiłem się, że wszyscy dookoła wiedzą wszystko. — westchnął, wzruszając ramionami. W końcu cała okolica słuchała awantur w jego domu, chyba każdy sąsiad chociaż raz wzywał do nich policję i żadne dzieci nie chciały się z nim bawić jak był mały. Ale takie życie kogoś kto od zawsze siedział w patologicznej rodzinie, a starał się chociaż być jedyną normalną osobą w całym domu. Ale jakby się na tym zastanowić po tylu interwencjach dziwne było to, że nikt nie postanowił go zabrać go jakiegoś domu dziecka czy coś tylko zostawili go tam zupełnie nie przejmując się niczym. Gdyby był jeszcze takim dzieckiem może by się tym przejął, ale teraz było mu to zupełnie obojętne, bo nic by to nie dało. — Może i tak, ale może… odłóżmy to na kolejną kawę. — zaproponował, nie czując się jednak dobrze z tym, że miałby mu się zwierzyć. Już kilka razy zaryzykował parę lat temu, rozmawiając o swoich problemach ze swoimi pseudo przyjaciółmi i potem kończył wyśmiewany przez całą okolicę bo wszyscy wiedzieli chociaż miało to pozostać między nimi. Nie chciał popełnić tego samego błędu, chociaż Kai nie wydawał się tego typu człowiekiem, no i dorośli ludzie jakoś inaczej reagowali na niektóre rzeczy. Ale jego problemy rodzinne nie były jednak idealnym tematem na rozmowę z nowo poznanym chłopakiem.
— No cóż w takim razie dziękuję. — ale w głowie dodał, że raczej nie da rady o tym zapomnieć. Naprawdę chciał się jakoś chłopakowi odwdzięczyć jak tylko przytrafi się okazja i znowu na siebie wpadną. Wiadomo, że nie będzie go na siłę szukał czy coś, żeby biedak nie poczuł się stalkowany przez kogoś komu chciał tylko pomóc. Uśmiechnął się do chłopaka, dalej podjadając babeczkę kawałek po kawałku. Nie była może tak dobra jak ta upieczona przez Creeda, ale może jak kiedyś przestanie mu być wstyd za ten incydent raz jeszcze kupi tu kawę i babeczkę.
— Mogę spytać co tworzysz? Tak po prostu rysujesz bo lubisz czy w jakimś konkretnym celu? — zapytał, zerkając na niego z zainteresowaniem. Był ciekawy czy Kai po prostu rysował dla samego rysowania czy wykorzystywał swoje prace w jakimś komiksie czy innym projekcie. Praca czy zwykłe hobby?
Kai Sanders
— No cóż w takim razie dziękuję. — ale w głowie dodał, że raczej nie da rady o tym zapomnieć. Naprawdę chciał się jakoś chłopakowi odwdzięczyć jak tylko przytrafi się okazja i znowu na siebie wpadną. Wiadomo, że nie będzie go na siłę szukał czy coś, żeby biedak nie poczuł się stalkowany przez kogoś komu chciał tylko pomóc. Uśmiechnął się do chłopaka, dalej podjadając babeczkę kawałek po kawałku. Nie była może tak dobra jak ta upieczona przez Creeda, ale może jak kiedyś przestanie mu być wstyd za ten incydent raz jeszcze kupi tu kawę i babeczkę.
— Mogę spytać co tworzysz? Tak po prostu rysujesz bo lubisz czy w jakimś konkretnym celu? — zapytał, zerkając na niego z zainteresowaniem. Był ciekawy czy Kai po prostu rysował dla samego rysowania czy wykorzystywał swoje prace w jakimś komiksie czy innym projekcie. Praca czy zwykłe hobby?
Kai Sanders
mów mi/kontakt
kiitty#9373