Gdyby wiedziała, że to Wolf był kucharzem odpowiedzialnym za przygotowanie dzisiejszej kolacji to Gemini zmyłaby się stąd trzy drinki wcześniej. Nie widziała go wystarczająco długo by odczuwać realne obawy związane ze spotkaniem go. Miała wrażenie, że odczuwane na co dzień wyrzuty sumienia zjedzą ją wewnętrznie wtedy, gdy wreszcie się na niego natchnie. Dlatego unikanie go było wygodniejsze. Mieszkanie na obrzeżach miasteczka skutecznie ułatwiało jej życie i zniwelowało do minimum okazje ku temu, by na niego wpaść. Mogła więc przeklinać w tej chwili jedynie siebie, bo nie pomyślała o tym, że mógł tutaj pracować.
Rozsądniej byłoby się wycofać w tej chwili. Mimo wszystko zarówno niechęć do potraktowania go w taki sposób, ale też i wypity alkohol (najprawdopodobniej) sprawiły, że zamiast pchać się dalej w stronę drzwi, cofnęła się o krok i zerknęła na mężczyznę. Skinęła głową nawet nie starając się udawać, że zniknięcie jej kolegów wzbudza w niej jakiegokolwiek, poważniejsze emocje. Wręcz przeciwnie, odrobinę jej ulżyło, że o niej zapomnieli.
— To nic, bo i tak nie miałam ochoty iść z nimi dalej — wyjaśniła wzruszając ramionami i poczuła się w tej chwili niemalże winna, że przesiadywała z tymi ludźmi. Wiedziała nawet, że było to uczucie co najmniej nielogiczne i w pełni nieuzasadnione. — Było okej, jedzenie sporo ratowało. Chociaż nie wiedziałam, że to twoje dzieło — przyznała uczciwie. Nie siliła się na komplementy tylko dlatego, że wypadało. Nigdy nie marudziła na kuchnię Wolfiego, zdawał sobie z tego sprawę. Miło było wiedzieć, że to jedna ze stałych rzeczy. Skoro wszystko inne jakoś wyparowało. Nie umiała się nawet zachowywać do końca naturalnie i nawet alkohol nie pomagał jej tak, jak powinien.
— Dawno się nie widzieliśmy — zauważyła, chociaż zdawała sobie doskonale sprawę z tego jak głupio to brzmiało. Jednocześnie bardzo kusiło ją, by zadać mu milion pytań, bo była ciekawa co się przez ten czas w jego życiu wydarzyło. Jedno pytanie to trochę za mało by nadrobić kilka długich miesięcy, które — w przypadku Gemini na przykład — zaliczały się do tych szczególnie łatwych. Lepiej byłoby prawdopodobnie, gdyby stąd zniknęła, wtedy mogłaby uniknąć rozmowy, która na pewno pchnie ją do wypicia wina wieczorem. Albo dwóch, ale to się jeszcze okaże.
Wolfie L. Moriarty
a
mów mi/kontakt
a
Plan był taki, że miała się o tym w ogóle nie dowiedzieć. Żyć w błogiej nieświadomości i nie pamiętać o jego istnieniu. Wolfie podejrzewał bowiem, że Gem właściwie o nim nie pamiętała. Oczywiście poza momentami, gdy przychodził czas, że ogarniały ją wyrzuty sumienia w kwestii zdrady zmarłego narzeczonego tuż przed wypadkiem i całkiem niedługo przed ślubem, do którego nie doszło, ale jednak nie były to okoliczności, w których chciał pojawiać się w jej wspomnieniach. Nie był jednak głupi. To znaczy, tak sobie wmawiał, że nie był, bo w gruncie rzeczy jego tok rozumowania kompletnie rozmijał się z prawą. Nie sądził jednak, że mogła czuć coś do niego, skoro planowała ślub z jego przyjacielem najlepszym. I po wspólnej nocy nie planowała nic w tej kwestii zmieniać, naciskając mocno, aby nie wyjawił nikomu ich sekretu. Czego robić i tak nie planował, bo czuł się jak najgorszy frajer i najgorszy łajdak. Takich rzeczy przecież się nie robi nikomu, a co dopiero najlepszemu przyjacielowi, na którego zawsze mógł liczyć.
Nie miał pojęcia, czego się spodziewać i zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Nie wiedział też, jak zachowa się ona ani ile wypiła. Z pianą Gem różnie bywa, ale nawet jeśli szumiało jej w głowie nieco, to nie dawała tego po sobie specjalnie poznać. Albo on nie potrafił tego dostrzec, mimo iż nie odrywał od niej praktycznie wzroku. Nie umiał tego zrobić, a ona najwyraźniej nie miała zamiaru uciekać, więc czemu on miał? Oczywiście, gdyby był rozsądnym człowiekiem, to na pewno jakieś mądre powody by mu przyszły do głowy, no ale nie był zbyt logicznie myślącą osobą. Szczególnie przy niej i najwyraźniej upływający czas niewiele tutaj zmieniał.
- Jak to, tak łatwo odpuszczasz szalony wieczór z kamikaze i karaoke? - rzucił, nieco uszczypliwie, bo zapewne doskonale o tym wiedziała, że gardził i karaoke, i kamikaze. Jedno i drugie nie miało sensu i nie gwarantowało dobrej zabawy.
- Cieszę się w takim razie - zmrużył lekko oczy, wypuszczając dym i zaciągając się ponownie trzymanym w dłoni papierosem. - I dzięki, staram się - uznał to za komplement i w sumie nie doszukiwał się w nim wymuszenia czy kłamstwa. Gotował jej nie raz, chociaż zazwyczaj na takie obiadki nie przychodziła do niego sama, niestety.
- To prawda - przytaknął. Gdyby ktoś go zapytał jak długo, to oczywiście udawałby, że nie ma pojęcia, ale zapewne doskonale pamiętał ich ostatnie spotkanie i jego datę, i nie potrzebował zapisywać jej do kalendarza. -Ale to chyba było najlepsze wyjście z tej sytuacji, prawda? - mimo iż miało być to stwierdzenie, to ostatecznie zabrzmiało jak pytanie nieco. Spojrzał na nią ponownie, milcząc przez chwilę. - Dobrze wyglądasz - oznajmił poważnym tonem dość, jakby był to jakiś werdykt wydany na podstawie tej obserwacji. Ale jednak zgodnie z prawdą, bo naprawdę dobrze wyglądała. Nie żeby kiedykolwiek wyglądała źle, ale nie wdawał się w tym momencie w szczegóły zbędne. Nie było sensu przecież się zdradzać z tym, że nadal tak na niego działała. Dokładnie tak, jak nie powinna.
Gemini Monaghan
Nie miał pojęcia, czego się spodziewać i zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Nie wiedział też, jak zachowa się ona ani ile wypiła. Z pianą Gem różnie bywa, ale nawet jeśli szumiało jej w głowie nieco, to nie dawała tego po sobie specjalnie poznać. Albo on nie potrafił tego dostrzec, mimo iż nie odrywał od niej praktycznie wzroku. Nie umiał tego zrobić, a ona najwyraźniej nie miała zamiaru uciekać, więc czemu on miał? Oczywiście, gdyby był rozsądnym człowiekiem, to na pewno jakieś mądre powody by mu przyszły do głowy, no ale nie był zbyt logicznie myślącą osobą. Szczególnie przy niej i najwyraźniej upływający czas niewiele tutaj zmieniał.
- Jak to, tak łatwo odpuszczasz szalony wieczór z kamikaze i karaoke? - rzucił, nieco uszczypliwie, bo zapewne doskonale o tym wiedziała, że gardził i karaoke, i kamikaze. Jedno i drugie nie miało sensu i nie gwarantowało dobrej zabawy.
- Cieszę się w takim razie - zmrużył lekko oczy, wypuszczając dym i zaciągając się ponownie trzymanym w dłoni papierosem. - I dzięki, staram się - uznał to za komplement i w sumie nie doszukiwał się w nim wymuszenia czy kłamstwa. Gotował jej nie raz, chociaż zazwyczaj na takie obiadki nie przychodziła do niego sama, niestety.
- To prawda - przytaknął. Gdyby ktoś go zapytał jak długo, to oczywiście udawałby, że nie ma pojęcia, ale zapewne doskonale pamiętał ich ostatnie spotkanie i jego datę, i nie potrzebował zapisywać jej do kalendarza. -Ale to chyba było najlepsze wyjście z tej sytuacji, prawda? - mimo iż miało być to stwierdzenie, to ostatecznie zabrzmiało jak pytanie nieco. Spojrzał na nią ponownie, milcząc przez chwilę. - Dobrze wyglądasz - oznajmił poważnym tonem dość, jakby był to jakiś werdykt wydany na podstawie tej obserwacji. Ale jednak zgodnie z prawdą, bo naprawdę dobrze wyglądała. Nie żeby kiedykolwiek wyglądała źle, ale nie wdawał się w tym momencie w szczegóły zbędne. Nie było sensu przecież się zdradzać z tym, że nadal tak na niego działała. Dokładnie tak, jak nie powinna.
Gemini Monaghan
mów mi/kontakt
patka
a
Życie Gemini byłoby o stokroć łatwiejsze, gdyby była to choć częściowa prawda. Nawet gdyby więcej czasu minęło to z pewnością problem miałaby z tym, by czasem jednak wspomnieniami do niego nie wracać. Tym bardziej, że takie rzeczy w pamięci utykają. Nie tylko jednorazowa przygoda, którą skreślić mogła cały swój związek, ale fakt, że te kilka lat wcześniej nieświadomie jej serce złamał. Chociaż gdyby lata temu się do tego przyznała to cała ta sytuacja aktualnie mogłaby się prezentować całkowicie inaczej. Może nie zagmatwałaby się w tym wszystkim tak głupio, że gdy wreszcie sprawy zaczęły zmierzać ku temu, o czym niegdyś marzyła, to potrafiła jedynie spanikować i wyprosić milczenie. Nie była z tego w żaden sposób dumna. Wiedziała, że wyrzuty sumienia nie opuszczą jej już nigdy. Spotęgowane zostały jednak przez wypadek. Byli najgorszymi przyjaciółmi dla kogoś, kto już nigdy nie dowie się jakich gównianych ludzi miał obok siebie.
Niemal pożałowała, że nie wypiła jeszcze jednego drinka. Może wtedy mówienie przychodziłoby jej z nieco większą łatwością. Z drugiej jednak strony Wolfie był osobą, która nigdy więcej nie powinna oglądać Gem pijanej. Wszystko, w ich przypadku, zawsze zaczynało się na imprezach. Dlatego mogła z całym przekonaniem stwierdzić, że nie posiada do siebie za grosz zaufania w momencie, w którym w jej głowie szumi od alkoholu, a Moriarty kręci się gdzieś obok. Dzielnie wytrzymała jego spojrzenie i uniosła nieznacznie jedną brew, gdy usłyszała jego pytanie.
— Niestety tak. Nie od dziś wiadomo, że nie nadaję się do tej najlepszej zabawy — dodała niby żartem, ale przez to całe napięcie, jakie nagle odczuwała nie brzmiało to ani swobodnie, ani przekonująco. Nie umiała się nawet w żaden sposób uśmiechnąć. Wolałaby odrobinę lepiej panować nad własnymi uczuciami w tej chwili i nie prezentować się od tak rozjechanej emocjonalnie strony.
Szukała odpowiedzi, która bardziej by pasowała niż głupie widać. Miała wrażenie, że jeśli zapanuje milczenie, chociaż na chwilę, to wszystko stanie się jeszcze mnie wygodne i gęste. Wtedy miałaby idealną okazję ku temu, by się odwrócić i go tutaj zostawić, ale taka nieudana próba rozmowy z pewnością nie działałaby kojąco. Obudziłaby jeszcze większe zdenerwowanie na myśl, że kiedyś się znowu na niego natknie i wtedy będzie już przecież doskonale świadoma jak bardzo nie potrafią ze sobą rozmawiać po tym wszystkim.
— Chyba — dodała, bo sama wierzyła, że tak było. Nie znaczyło to jednak, że było jej jakkolwiek łatwo. Rozumiał ją w ostatnim czasie najlepiej — sam przechodził podobnie ciężkie miesiące, a mimo to nie mogła przyjść do niego, by porozmawiać. W jednym momencie straciła i narzeczonego i Wolfiego i doskonale wiedziała, którego brakowało jej mocniej. — Nie wiem. Daliśmy plamę. Nie. My naprawdę to spieprzyliśmy — zauważyła. Udało im się zniszczyć dosłownie wszystko. Dlatego nie powinna czuć przyjemnego uścisku, gdzieś w okolicy brzucha, w reakcji na jego słowa. A mimo wszystko było to od niej silniejsze. Dlatego uśmiechnęła się trochę krzywo do niego, nie bardzo wiedząc, czy chce coś w tym momencie dodawać.
Wolfie L. Moriarty
Niemal pożałowała, że nie wypiła jeszcze jednego drinka. Może wtedy mówienie przychodziłoby jej z nieco większą łatwością. Z drugiej jednak strony Wolfie był osobą, która nigdy więcej nie powinna oglądać Gem pijanej. Wszystko, w ich przypadku, zawsze zaczynało się na imprezach. Dlatego mogła z całym przekonaniem stwierdzić, że nie posiada do siebie za grosz zaufania w momencie, w którym w jej głowie szumi od alkoholu, a Moriarty kręci się gdzieś obok. Dzielnie wytrzymała jego spojrzenie i uniosła nieznacznie jedną brew, gdy usłyszała jego pytanie.
— Niestety tak. Nie od dziś wiadomo, że nie nadaję się do tej najlepszej zabawy — dodała niby żartem, ale przez to całe napięcie, jakie nagle odczuwała nie brzmiało to ani swobodnie, ani przekonująco. Nie umiała się nawet w żaden sposób uśmiechnąć. Wolałaby odrobinę lepiej panować nad własnymi uczuciami w tej chwili i nie prezentować się od tak rozjechanej emocjonalnie strony.
Szukała odpowiedzi, która bardziej by pasowała niż głupie widać. Miała wrażenie, że jeśli zapanuje milczenie, chociaż na chwilę, to wszystko stanie się jeszcze mnie wygodne i gęste. Wtedy miałaby idealną okazję ku temu, by się odwrócić i go tutaj zostawić, ale taka nieudana próba rozmowy z pewnością nie działałaby kojąco. Obudziłaby jeszcze większe zdenerwowanie na myśl, że kiedyś się znowu na niego natknie i wtedy będzie już przecież doskonale świadoma jak bardzo nie potrafią ze sobą rozmawiać po tym wszystkim.
— Chyba — dodała, bo sama wierzyła, że tak było. Nie znaczyło to jednak, że było jej jakkolwiek łatwo. Rozumiał ją w ostatnim czasie najlepiej — sam przechodził podobnie ciężkie miesiące, a mimo to nie mogła przyjść do niego, by porozmawiać. W jednym momencie straciła i narzeczonego i Wolfiego i doskonale wiedziała, którego brakowało jej mocniej. — Nie wiem. Daliśmy plamę. Nie. My naprawdę to spieprzyliśmy — zauważyła. Udało im się zniszczyć dosłownie wszystko. Dlatego nie powinna czuć przyjemnego uścisku, gdzieś w okolicy brzucha, w reakcji na jego słowa. A mimo wszystko było to od niej silniejsze. Dlatego uśmiechnęła się trochę krzywo do niego, nie bardzo wiedząc, czy chce coś w tym momencie dodawać.
Wolfie L. Moriarty
mów mi/kontakt
a
Być może powinni już dawno nauczyć się, że w życiu nic nie jest łatwe i niewiele układa się tak, jak się tego oczekuje. A już na pewno nie dzieje się to samo, czego doskonałym przykładem była ich sytuacja sprzed lat. Ona zbyt długo zbierała się na odwagę, aby z nim porozmawiać, a on… A on był skończonym palantem, który uciekł przed tym tematem jak najdalej, popełniając serię błędów, których konsekwencje kłuły go gdzieś w okolicy żeber do dziś bardzo mocno, nie dając o sobie zapomnieć. Najpierw stracił ją po raz pierwszy, potem spieprzył studia i karierę sportową. A potem zginął Leo i stracił Gem po raz kolejny, tym razem chyba jeszcze bardziej bolesny, bo było mu dane jeszcze bardziej zasmakować tego, co mogliby mieć, gdyby mieli odrobinę więcej odwagi i nie wybrali łatwiejszych opcji. Teraz jednak często te gorzkie myśli były przysłaniane przez jeszcze gorsze, ściśle powiązane z wyrzutami sumienia. Byli skończonymi tchórzami i egoistami, taka była prawda. On przynajmniej tak się czuł. Ukradł chwile, które wcale nie powinny być jego i to człowiekowi, którego traktował jak członka rodziny i zawdzięczał mu naprawdę wiele. A potem jak skończony tchórz obiecał jej, że nigdy nie wyjawi mu prawdy, a teraz… Teraz nawet nie było takiej opcji, bo było już za późno. I na powiedzenie prawdy i chyba też na uratowanie tego, co było między nimi kiedyś. Lub co mogło być. Był co do tego przekonany przynajmniej wtedy, gdy na nią nie patrzył. Zachowując dystans, łatwiej było zapanować nad myślami i pragnieniami.
- To prawda, zawsze byłaś trochę nudziarą - mruknął w odpowiedzi, unosząc lekko kącik ust ku górze w uśmiechu. Było to silniejsze od niego, bo jednak wiedziała zapewne, że mieli dość podobne podejście do tej kwestii i słowo nudziara wcale nie było tutaj ani adekwatne do końca, ani tym bardziej użyte jako coś obraźliwego. Zastanawiał się przez moment, jak dużo mogła dziś wypić, choć były to bardzo głupie i ryzykowne myśli. Szczególnie że on był zmęczony po pracy może dość mocno, ale jednak mimo wszystko trzeźwy jak bobas, więc jeśli cokolwiek by się miało wydarzyć, to wina byłaby w stu procentach po jego stronie.
- Chyba? - powtórzył, starając się pohamować ciche prychnięcie pod nosem z irytacji, jednak nie do końca mu to wyszło. - Był czas, gdy nie miałaś co do tego wątpliwości - oznajmił dość oschle, uśmiechając się przy tym dość mocno ironicznie. Było to nieco nie fair, bo jednak sam też niewiele zrobił, aby obrać inny kierunek i spróbować zmienić jej decyzję. Przyjął ją bardzo chłodno, zwiększając dystans między nimi, uciekając od niej i ograniczając ich kontakt do absolutnego minimum, aby nie wyglądało to dziwnie i nikt nie zaczął się domyślać, choć w środku jedyne, o czym marzył, to aby przerwać tę farsę i zakończyć to w jakiś sensowny sposób. Nie sądził jednak, że przedstawienie zostanie przerwane w tak przykry i bolesny sposób, zostawiając ich z jeszcze większymi wyrzutami sumienia i z jeszcze trudniejszym do przełknięcia kłamstwem, które musieli już dźwigać do końca życia, bo przecież Leo nigdy się nie dowie i nigdy nie będą mieli okazji nawet starać się o jego przebaczenie i jakąkolwiek formę rozgrzeszenia.
- Owszem, spieprzyliśmy - przyznał jej rację po dłuższej chwili milczenia, kończąc papierosa, i gasząc go na brzegu śmietnika, jednak nie ruszając się w kierunku wejścia, chociaż przecież czynność, która była powodem jego wyjścia, właśnie dobiegła końca. - Być może na to właśnie zasłużyliśmy - stwierdził gorzko. Fakt, że byli wtedy pijani, nie usprawiedliwiał ich ani trochę. Byli złymi ludźmi, to nie podlegało wątpliwości.
Gemini Monaghan
- To prawda, zawsze byłaś trochę nudziarą - mruknął w odpowiedzi, unosząc lekko kącik ust ku górze w uśmiechu. Było to silniejsze od niego, bo jednak wiedziała zapewne, że mieli dość podobne podejście do tej kwestii i słowo nudziara wcale nie było tutaj ani adekwatne do końca, ani tym bardziej użyte jako coś obraźliwego. Zastanawiał się przez moment, jak dużo mogła dziś wypić, choć były to bardzo głupie i ryzykowne myśli. Szczególnie że on był zmęczony po pracy może dość mocno, ale jednak mimo wszystko trzeźwy jak bobas, więc jeśli cokolwiek by się miało wydarzyć, to wina byłaby w stu procentach po jego stronie.
- Chyba? - powtórzył, starając się pohamować ciche prychnięcie pod nosem z irytacji, jednak nie do końca mu to wyszło. - Był czas, gdy nie miałaś co do tego wątpliwości - oznajmił dość oschle, uśmiechając się przy tym dość mocno ironicznie. Było to nieco nie fair, bo jednak sam też niewiele zrobił, aby obrać inny kierunek i spróbować zmienić jej decyzję. Przyjął ją bardzo chłodno, zwiększając dystans między nimi, uciekając od niej i ograniczając ich kontakt do absolutnego minimum, aby nie wyglądało to dziwnie i nikt nie zaczął się domyślać, choć w środku jedyne, o czym marzył, to aby przerwać tę farsę i zakończyć to w jakiś sensowny sposób. Nie sądził jednak, że przedstawienie zostanie przerwane w tak przykry i bolesny sposób, zostawiając ich z jeszcze większymi wyrzutami sumienia i z jeszcze trudniejszym do przełknięcia kłamstwem, które musieli już dźwigać do końca życia, bo przecież Leo nigdy się nie dowie i nigdy nie będą mieli okazji nawet starać się o jego przebaczenie i jakąkolwiek formę rozgrzeszenia.
- Owszem, spieprzyliśmy - przyznał jej rację po dłuższej chwili milczenia, kończąc papierosa, i gasząc go na brzegu śmietnika, jednak nie ruszając się w kierunku wejścia, chociaż przecież czynność, która była powodem jego wyjścia, właśnie dobiegła końca. - Być może na to właśnie zasłużyliśmy - stwierdził gorzko. Fakt, że byli wtedy pijani, nie usprawiedliwiał ich ani trochę. Byli złymi ludźmi, to nie podlegało wątpliwości.
Gemini Monaghan
mów mi/kontakt
patka
a
Wstydziła się tego, że wcześniej, gdy podobno zaaferowana był planowaniem ślubu, myślała o tym, że jej życie byłoby prostsze, gdyby nie wplątała się wtedy w związek z Leo. Gdyby go nie było może cokolwiek potoczyłoby się inaczej. Myśli te stały się zdecydowanie żywsze w momencie, w którym obudziła się w łóżku Wolfa. I patrząc na to, co się w późniejszym czasie stało można uznać, że karma to paskudna suka, a los jest przewrotny okrutnie. Okazało się, że wcale nie było lepiej i wszystko potoczyło się w sposób, który zamiast im jakąś szansę otworzyć to pozbawił ich wszystkiego, nawet nadziei. Teraz było już obojętne, że w kluczowym momencie nawaliła i nie umiała Moriarty’emu powiedzieć tego, co powinna. Nie było ważne, że wyszedł z niej okropny tchórz i całe dorosłe życie psuła na własne życzenie. Właściwie mało było istotne w tej kwestii. Może jedynie tyle, że po tym spotkaniu długo będzie dochodziła do siebie.
— To przez towarzystwo — odcięła się i nawet lekko się uśmiechnęła. Zaraz jednak poczuła się lekko z tym nie na miejscu, więc spoważniała i wlepiła w niego nieco bardziej skupiony wzrok. Bez względu na to ile wypiła, jego nagłe pojawienie się podziałało na nią wystarczająco otrzeźwiająco. A przynajmniej takie wrażenie miała, gdy stała w tej bezpiecznej odległości i przyglądała mu się starannie dobierając słowa. Przynajmniej w większości, gdy wcale nie wystawiał jej na jakąś próbę. Tak jak to zrobił chwilę później. Uniosła w pierwszej chwili brwi wysoko, zagubiona w którym właściwie momencie dobrnęli do takiego etapu właśnie.
— A twoim zdaniem jakie było wyjście z tej sytuacji? — odparowała od razu, bo oschły ton nieco ją podburzył. Mniej więcej tego mogła się spodziewać, mając na uwadze to, w jak dziwnym punkcie się znaleźli. A mimo to zaskoczona była na tyle, że dała się odrobinę ponieść ze swoim atakiem. Nigdy nie podejrzewała, że Wolfie lubił ją bardziej, niż przyjaciółkę. To ona wodziła za nim maślanymi oczami po ich pierwszym pocałunku. W międzyczasie zdołała zbudować coś z mężczyzną, który naprawdę ją kochał i nie umiała tego porzucić, łamiąc mu serca tylko po to, by przyznać się do swojej dawnej miłostki, która w nieodpowiednim momencie odżyła. Nie wzięła pod uwagę, nawet przez moment, że Wolf mógłby mieć jakiekolwiek inne podejście do tego wszystkiego, bo dlaczego by miała? Dlatego uważała, że wszelkie pretensje są mocno nieuczciwe i bardzo krzywdzące, bo nie uważała, by rozdzielanie winy jakkolwiek nie po równo było odpowiednie.
— My? — zapytała uśmiechając się trochę gorzko. — My i tak wyszliśmy na tym najlepiej — przyznała. W ogólnym zestawieniu może i tak, ale ze złamanym sercem, bez przyjaciela, który był jej wcześniej bardzo bliski i z przygniatającymi wyrzutami sumienia. Nie byli wygranymi, ale chociaż przeżyli. Jeszcze nie dotarła do etapu, w którym umiałaby dostrzec w tym jakąkolwiek dozą szczęśliwego trafu, bo co to za życie? Szczerze wątpiła, by kiedykolwiek jeszcze udało jej się zbudować coś sensownego. Bo nawet gdyby próbowała, to pewnie i tak z tyłu głowy miałaby myśl, że nawet na to nie zasługuje. Chyba nawet miała nadzieję, że była w tym odosobniona, bo nikomu nie życzyła tego paskudnego uczucia. Szczególnie jemu. Nawet coraz częściej miała wrażenie, że wszystkie te nierozsądne posunięcia i zakręty w ich relacji zwykle były jej winą właśnie. Dlatego może lepiej nie rozprawiać nad tym teraz, w ciemnej uliczce, gdy ona była po kilku drinkach, a on marzył jedynie o zakończeniu pracy. Powinna wrócić i zakończyć rozmowę — dla ich wspólnego dobra.
Wolfie L. Moriarty
— To przez towarzystwo — odcięła się i nawet lekko się uśmiechnęła. Zaraz jednak poczuła się lekko z tym nie na miejscu, więc spoważniała i wlepiła w niego nieco bardziej skupiony wzrok. Bez względu na to ile wypiła, jego nagłe pojawienie się podziałało na nią wystarczająco otrzeźwiająco. A przynajmniej takie wrażenie miała, gdy stała w tej bezpiecznej odległości i przyglądała mu się starannie dobierając słowa. Przynajmniej w większości, gdy wcale nie wystawiał jej na jakąś próbę. Tak jak to zrobił chwilę później. Uniosła w pierwszej chwili brwi wysoko, zagubiona w którym właściwie momencie dobrnęli do takiego etapu właśnie.
— A twoim zdaniem jakie było wyjście z tej sytuacji? — odparowała od razu, bo oschły ton nieco ją podburzył. Mniej więcej tego mogła się spodziewać, mając na uwadze to, w jak dziwnym punkcie się znaleźli. A mimo to zaskoczona była na tyle, że dała się odrobinę ponieść ze swoim atakiem. Nigdy nie podejrzewała, że Wolfie lubił ją bardziej, niż przyjaciółkę. To ona wodziła za nim maślanymi oczami po ich pierwszym pocałunku. W międzyczasie zdołała zbudować coś z mężczyzną, który naprawdę ją kochał i nie umiała tego porzucić, łamiąc mu serca tylko po to, by przyznać się do swojej dawnej miłostki, która w nieodpowiednim momencie odżyła. Nie wzięła pod uwagę, nawet przez moment, że Wolf mógłby mieć jakiekolwiek inne podejście do tego wszystkiego, bo dlaczego by miała? Dlatego uważała, że wszelkie pretensje są mocno nieuczciwe i bardzo krzywdzące, bo nie uważała, by rozdzielanie winy jakkolwiek nie po równo było odpowiednie.
— My? — zapytała uśmiechając się trochę gorzko. — My i tak wyszliśmy na tym najlepiej — przyznała. W ogólnym zestawieniu może i tak, ale ze złamanym sercem, bez przyjaciela, który był jej wcześniej bardzo bliski i z przygniatającymi wyrzutami sumienia. Nie byli wygranymi, ale chociaż przeżyli. Jeszcze nie dotarła do etapu, w którym umiałaby dostrzec w tym jakąkolwiek dozą szczęśliwego trafu, bo co to za życie? Szczerze wątpiła, by kiedykolwiek jeszcze udało jej się zbudować coś sensownego. Bo nawet gdyby próbowała, to pewnie i tak z tyłu głowy miałaby myśl, że nawet na to nie zasługuje. Chyba nawet miała nadzieję, że była w tym odosobniona, bo nikomu nie życzyła tego paskudnego uczucia. Szczególnie jemu. Nawet coraz częściej miała wrażenie, że wszystkie te nierozsądne posunięcia i zakręty w ich relacji zwykle były jej winą właśnie. Dlatego może lepiej nie rozprawiać nad tym teraz, w ciemnej uliczce, gdy ona była po kilku drinkach, a on marzył jedynie o zakończeniu pracy. Powinna wrócić i zakończyć rozmowę — dla ich wspólnego dobra.
Wolfie L. Moriarty
mów mi/kontakt
a
Mieli na sumieniu naprawdę dużo rzeczy, których mogli się w tej kwestii wstydzić obydwoje. Myśli i pragnienia, które spełniły się w najgorszy możliwy sposób, jakby co najmniej wszechświat chciał im pokazać, że to nie Leo stanowił tutaj problem tylko oni, zajmowały miejsce na szczycie tej listy. Żadne przecież niby nie życzyło mu nic złego, ale Wolfie tak właśnie się czuł. Jakby licząc na to, że jednak do ślubu nie dojdzie, a zaręczyny i związek zostaną zerwane, wywołał najgorszego wilka z lasu, przyczyniając się jednocześnie do tego, że sprawy potoczyły się tak bardzo dramatycznie. Na nic nie zdawały się w takich momentach racjonalne argumenty, że nikt nie mógł nic zrobić. Ten nieodpowiedzialny, pijany człowiek, którego Wolfie chciałby zabić gołymi rękami, mógł wjechać w każdego. Nie prosili się o to, nie życzyli Leo śmierci nigdy, nie wypowiadali magicznych zaklęć ani nic takiego. Właściwie Wolfie nawet nie wierzył w coś takiego jak los i przeznaczenie. Rzeczy w życiu po prostu się działy, były wynikiem wielu zbiegów okoliczności, na które często nie miało się wpływu, wiedział to doskonale. W tej jednak kwestii nie potrafił na to spojrzeć aż tak racjonalnie i wymazać tym samym tej plany, którą miał na honorze i sumieniu.
Odwzajemnił ten nikły uśmiech, jednak nic nie powiedział, bo jego zdaniem nie było już nic do dodania, chociaż może mógł dopytać cóż to za towarzystwo, bo przecież od dawna już na pewno nie jego. Fakt, że nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, był jednak dość bolesną kwestią, o czym nie chciał, aby ona wiedziała. Z jakiegoś beznadziejnego powodu nawet teraz nie chciał zdradzać się z tym, że mu zależało wtedy i zależy nadal. A przecież miał do tego prawo, prawda? W końcu stracili ważną relację, byli przyjaciółmi od dawna, a teraz w dodatku przecież znajdowali się w dość podobnym położeniu i mogli okazać sobie wsparcie, na jakie trudno było liczyć od kogokolwiek innego.
- Łatwiejszego na pewno nie było - zapewnił ją bardzo ironicznie i dość bezczelnie, brnąc dalej w coś, w co absolutnie nie powinien, zachowując się oczywiście jak skończony palant. Wina leżała tak samo po jego stronie, jak i po jej, jednak najwyraźniej insynuował w tym momencie coś zupełnie innego. - Zresztą teraz i tak nie ma to już znaczenia - wzruszył ramionami, dość niedbale, jakby nie było to nic ważnego, co sobie o tym myślał. I w sumie chyba nie było, bo i tak nic nie dało się już zmienić. Był mocno nieuczciwy, to fakt. Nawet o tym wiedział, ale chyba uznał, że to dobry moment, aby jeszcze bardziej ją do swojej osoby zniechęcić, w pokrętny sposób uważając, że będzie to dla niej lepsze. Czy było w tym, choć odrobinę logiki i sensu? Chyba nie.
- Skoro tak uważasz - wzruszył ramionami. On miał nieco inne zdanie na ten temat. Zostali skazani na wieczne wyrzuty sumienia, co jego zdaniem było dość dużą karą. I choć do myśli czy prób samobójczych było mu raczej daleko, to życie z nienawiścią do samego siebie było dość trudne. I zamiast w tym momencie się odwrócić i wrócić do środka, to wyciągnął paczkę po to, aby wziąć z niej kolejnego papierosa. Po części dlatego, że stresowała go ta rozmowa bardzo i czuł się koszmarnie spięty, a po części dlatego, że nie wiedział nawet, co ma zrobić z rękami. Miał już schować paczkę ponownie do kieszeni, ale ostatecznie wyciągnął ją w jej stronę.
- Gdzie moje maniery - mruknął pod nosem. - Częstuj się, jeśli masz ochotę - zaproponował więc. Nie widzieli się kupę czasu, miał przecież prawo nie wiedzieć, jaki jest jej obecny stosunek do papierosów, prawda? Tak, prawda.
Gemini Monaghan
Odwzajemnił ten nikły uśmiech, jednak nic nie powiedział, bo jego zdaniem nie było już nic do dodania, chociaż może mógł dopytać cóż to za towarzystwo, bo przecież od dawna już na pewno nie jego. Fakt, że nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, był jednak dość bolesną kwestią, o czym nie chciał, aby ona wiedziała. Z jakiegoś beznadziejnego powodu nawet teraz nie chciał zdradzać się z tym, że mu zależało wtedy i zależy nadal. A przecież miał do tego prawo, prawda? W końcu stracili ważną relację, byli przyjaciółmi od dawna, a teraz w dodatku przecież znajdowali się w dość podobnym położeniu i mogli okazać sobie wsparcie, na jakie trudno było liczyć od kogokolwiek innego.
- Łatwiejszego na pewno nie było - zapewnił ją bardzo ironicznie i dość bezczelnie, brnąc dalej w coś, w co absolutnie nie powinien, zachowując się oczywiście jak skończony palant. Wina leżała tak samo po jego stronie, jak i po jej, jednak najwyraźniej insynuował w tym momencie coś zupełnie innego. - Zresztą teraz i tak nie ma to już znaczenia - wzruszył ramionami, dość niedbale, jakby nie było to nic ważnego, co sobie o tym myślał. I w sumie chyba nie było, bo i tak nic nie dało się już zmienić. Był mocno nieuczciwy, to fakt. Nawet o tym wiedział, ale chyba uznał, że to dobry moment, aby jeszcze bardziej ją do swojej osoby zniechęcić, w pokrętny sposób uważając, że będzie to dla niej lepsze. Czy było w tym, choć odrobinę logiki i sensu? Chyba nie.
- Skoro tak uważasz - wzruszył ramionami. On miał nieco inne zdanie na ten temat. Zostali skazani na wieczne wyrzuty sumienia, co jego zdaniem było dość dużą karą. I choć do myśli czy prób samobójczych było mu raczej daleko, to życie z nienawiścią do samego siebie było dość trudne. I zamiast w tym momencie się odwrócić i wrócić do środka, to wyciągnął paczkę po to, aby wziąć z niej kolejnego papierosa. Po części dlatego, że stresowała go ta rozmowa bardzo i czuł się koszmarnie spięty, a po części dlatego, że nie wiedział nawet, co ma zrobić z rękami. Miał już schować paczkę ponownie do kieszeni, ale ostatecznie wyciągnął ją w jej stronę.
- Gdzie moje maniery - mruknął pod nosem. - Częstuj się, jeśli masz ochotę - zaproponował więc. Nie widzieli się kupę czasu, miał przecież prawo nie wiedzieć, jaki jest jej obecny stosunek do papierosów, prawda? Tak, prawda.
Gemini Monaghan
mów mi/kontakt
patka
a
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że faktycznie dobrnęli do takiego samego etapu. Byli zaskakująco zgodni w wielu kwestiach jak na kogoś, kto mijał się na każdym kroku. Nawalili na etapie dorosłej komunikacji niestety, a teraz niewiele mogli z tym zrobi. Tym bardziej, że naprawdę paskudne widmo nad nimi wisiało. Podejrzewała nawet, że może w pewien sposób Wolfie nie umiał już na nią zerkać jak na przyjaciółkę i mimowolnie przypisywał jej winę. Nie pamiętała wprawdzie kto zaczął, ale to ona wychodziła na osobę, która się dwójką przyjaciół bawiła. Prawdopodobnie łatwo jej było tak zakładać, skoro wyrzuty sumienia wcale nie słabły z czasem. Początkowo się łudziła nawet, że tak to zadziała. Po kilku miesiącach musiała przyznać i pogodzić się z tym, że nic z tego jednak.
Skrzywiła się słysząc ton jego głosu. Wiedziała, że rozmowa nie będzie łatwa, ale w tej chwili poczuła się odrobinę atakowana. Tak, jakby faktycznie wszystko — od początku do końca — było kształtowane przez nią i to ona ponosiła pełną odpowiedzialność za to, że znaleźli się w takiej sytuacji. Może i to ona wymusiła obietnicę nie wracania do tematu, ale nie sądziła, nawet przez sekundę, że mogą się nie zgadzać w tej kwestii. Dopiero jego zachowanie obudziło w niej swego rodzaju wątpliwości.
— Pewnie, że nie ma. Czemu miałoby mieć? Przecież jedyne co robisz w tej chwili to mnie atakujesz — wytknęła mu. Chciałaby to wyjaśnić i jakoś naprostować, ale musiała zabić w sobie jakiekolwiek chęci ratowania resztek ich relacji, skoro i tak powinni trzymać się od siebie z daleka. A fakt, że ją nienawidził w tej chwili może przypomni jej w odpowiedniej chwili, że dobrze robi trzymając się od niego z daleka.
— Nie, dziękuję — mruknęła tylko na widok papierosów. Chciała zachęcić go do wyrzucenia z siebie tego, co go gryzło, bo niesamowicie irytowały ją zdawkowe odpowiedzi. Ostatecznie jednak odpuściła sobie uznając, że przeciąganie tego dłużej i tak nie miało najmniejszego sensu. Dlatego zaplątała ręce na piersi i zerknęła na niego z miną, która wskazywała, że nad czymś się zastanawia. Ostatecznie jednak porzuciła tę potrzebę uznając, że powinna pójść. Ich rozmowa donikąd nie prowadziła tak naprawdę, a ona czuła się coraz gorzej wraz z kolejnymi słowami Wolfa. — Pójdę już — dodała w końcu i jeszcze raz na niego zerknęła. — Dobrze było cię widzieć — dodała uczciwie. Może czuła się po tym rozbita niesamowicie i miała ochotę jedynie zaszyć się gdzieś po tym wszystkim, ale mimo to i tak miło było go zobaczyć po takim czasie.
Wolfie L. Moriarty
Skrzywiła się słysząc ton jego głosu. Wiedziała, że rozmowa nie będzie łatwa, ale w tej chwili poczuła się odrobinę atakowana. Tak, jakby faktycznie wszystko — od początku do końca — było kształtowane przez nią i to ona ponosiła pełną odpowiedzialność za to, że znaleźli się w takiej sytuacji. Może i to ona wymusiła obietnicę nie wracania do tematu, ale nie sądziła, nawet przez sekundę, że mogą się nie zgadzać w tej kwestii. Dopiero jego zachowanie obudziło w niej swego rodzaju wątpliwości.
— Pewnie, że nie ma. Czemu miałoby mieć? Przecież jedyne co robisz w tej chwili to mnie atakujesz — wytknęła mu. Chciałaby to wyjaśnić i jakoś naprostować, ale musiała zabić w sobie jakiekolwiek chęci ratowania resztek ich relacji, skoro i tak powinni trzymać się od siebie z daleka. A fakt, że ją nienawidził w tej chwili może przypomni jej w odpowiedniej chwili, że dobrze robi trzymając się od niego z daleka.
— Nie, dziękuję — mruknęła tylko na widok papierosów. Chciała zachęcić go do wyrzucenia z siebie tego, co go gryzło, bo niesamowicie irytowały ją zdawkowe odpowiedzi. Ostatecznie jednak odpuściła sobie uznając, że przeciąganie tego dłużej i tak nie miało najmniejszego sensu. Dlatego zaplątała ręce na piersi i zerknęła na niego z miną, która wskazywała, że nad czymś się zastanawia. Ostatecznie jednak porzuciła tę potrzebę uznając, że powinna pójść. Ich rozmowa donikąd nie prowadziła tak naprawdę, a ona czuła się coraz gorzej wraz z kolejnymi słowami Wolfa. — Pójdę już — dodała w końcu i jeszcze raz na niego zerknęła. — Dobrze było cię widzieć — dodała uczciwie. Może czuła się po tym rozbita niesamowicie i miała ochotę jedynie zaszyć się gdzieś po tym wszystkim, ale mimo to i tak miło było go zobaczyć po takim czasie.
Wolfie L. Moriarty
mów mi/kontakt
a
Nie planował tego wszystkiego. Już pomijając fakt, że nie planował w ogóle tego spotkania, to naprawdę nie chciał tak się wobec niej zachowywać. Zdawał sobie sprawę z faktu, że było to nie fair. Nie był przecież niewinną owieczką, która ona bezczelnie wykorzystała dla swoich korzyści. Sam tego chciał, mniej lub bardziej świadomie. Nie upiła go przecież z premedytacją, aby niecnie wykorzystać, obydwoje wypili wtedy stanowczo za dużo i dali ponieść się emocjom, których chyba żadne się już nie spodziewało, że jeszcze się w nich obudzą. Zrobili głupotę razem, popełnili ogromny błąd, z którym musieli żyć obydwoje i on naprawdę był tego świadom. Tylko jednocześnie był też wściekły. Na siebie i na nią, na to wszystko, co się działo. Na to, jak mało mogli zrobić i jak wiele musieli dźwigać. Przez to trudno było zapanować mu nad tonem głosu i łatwą do wyczucia niechęcią. Była to jednak tak naprawdę zdecydowanie bardziej niechęć do samego siebie niż do niej, jednak skierowana w taki sposób, że wyglądało to zupełnie inaczej. Po bardzo krótkim namyśle uznał jednak, że może tak będzie lepiej, jeśli t spotkanie nie będzie żadnym punktem przełomowym czy motywacją do zmiany ich relacji. Być może jeszcze kiedyś na siebie wpadną, ale ona teraz wiedziała już, gdzie on pracuje i gdzie lepiej nie bywać, on też przecież wiedział, czym się zajmuje. Będą mogli więc dalej unikać się wzajemnie, trzymać z daleka i nie kusić już więcej losu. Choć trudno było sobie wyobrazić, aby mogli narobić jeszcze więcej szkód niż do tej pory.
Nie miał zamiaru się jej tłumaczyć ze swojego tonu, bo sam nie widział jego uzasadnienia w tym momencie. Miał jej do powiedzenia naprawdę dużo, jednak nie widział w tym żadnego sensu. Musiał sobie poradzić z tym sam, ona też nie miała lekko, więc nie był to czas na jakieś gorzkie żale i wyrzuty. Darował sobie więc już jakiekolwiek słowa, na jej odmowę wzruszył tylko ramionami ii schował paczkę do tylnej kieszeni spodni. Gdy oznajmiła, że będzie już szła, drgnął lekko i spojrzał na nią ponownie, jednak nie zrobił nic, aby ją zatrzymać.
- Ciebie również - powiedział tylko i o dziwo była to jednak z najszczerszych rzeczy, jaka padła z jego ust podczas tej nieprzyjemnej rozmowy. A potem odprowadził ją wzrokiem, skończył papierosa i z bardzo ciężką głową i sercem udał się do kuchni, aby dokończyć pracę i wrócić do domu, gdzie zapewne dość mocno nadszarpnął swoje zapasy w domowym barku wieczornymi drinkami, bez których raczej dziś by nie zasnął, bo i z ich pomocą okazało się to niezwykle trudne.
Gemini Monaghan
// ztx2
Nie miał zamiaru się jej tłumaczyć ze swojego tonu, bo sam nie widział jego uzasadnienia w tym momencie. Miał jej do powiedzenia naprawdę dużo, jednak nie widział w tym żadnego sensu. Musiał sobie poradzić z tym sam, ona też nie miała lekko, więc nie był to czas na jakieś gorzkie żale i wyrzuty. Darował sobie więc już jakiekolwiek słowa, na jej odmowę wzruszył tylko ramionami ii schował paczkę do tylnej kieszeni spodni. Gdy oznajmiła, że będzie już szła, drgnął lekko i spojrzał na nią ponownie, jednak nie zrobił nic, aby ją zatrzymać.
- Ciebie również - powiedział tylko i o dziwo była to jednak z najszczerszych rzeczy, jaka padła z jego ust podczas tej nieprzyjemnej rozmowy. A potem odprowadził ją wzrokiem, skończył papierosa i z bardzo ciężką głową i sercem udał się do kuchni, aby dokończyć pracę i wrócić do domu, gdzie zapewne dość mocno nadszarpnął swoje zapasy w domowym barku wieczornymi drinkami, bez których raczej dziś by nie zasnął, bo i z ich pomocą okazało się to niezwykle trudne.
Gemini Monaghan
// ztx2
mów mi/kontakt
patka
a
001
Nie miała pojęcia jak w ogóle wpadła na to, by napisać do swojej byłej, ale... tak się stało. Oczywiście już pięć minut później zrzucała wszystko na wino, bo akurat tego dnia miała po pracy szybkie spotkanie ze znajomymi i opróżniła kilka lampek jedna za drugą, ale problem w tym, że w ogóle nie czuła się pod wpływem... niemniej jednak, wino wydało się jej wygodnym wytłumaczeniem. Bo jak inaczej miała wyjaśnić swoje małe szaleństwo? Wszystko potoczyło się naprawdę błyskawicznie: scrollując Instagrama po prostu zobaczyła jej zdjęcie dodane kilka godzin wcześniej i zaraz już miała otwarte odpowiednie okienko. Czuła w środku, że nie skończy się to na cześć lub co tam? po takim czasie milczenia i po tym, jak praktycznie z dnia na dzień ich kontakt urwał się, kiedy wyjechała do Nowego Jorku. Zwyczajnie miały zbyt wiele do nadrobienia. Nie podejrzewała, że Ferby zechce spotkać się już, zaraz, tego samego dnia, a co za tym idzie, nie była ani trochę psychicznie przygotowana na tę konfrontację, ale co tu dużo mówić, w końcu zgodziła się bez większych obiekcji. Może faktycznie za sprawą tego wina? Ciężko powiedzieć. Jasne było jedno - były umówione na za dwie godziny, a po drodze Cynthia wypiła jeszcze jedną lampkę porto i w końcu, pożegnawszy swoich znajomych uprzednio, ruszyła na miejsce spotkania. Alkohol pity wcześniej już dawno z niej wyparował i szczerze odrobinkę żałowała tego, bo pewnie czułaby się trochę pewniej wkraczając do wybranego na szybko w rozmowie sushi baru, który notabene okazał się całkiem porządną restauracją, czego wcześniej ani trochę nie podejrzewała. Przez moment obawiała się nawet, że wyglądała niedostatecznie elegancko jak na taki lokal, ale nic takiego nie miało miejsca, co więcej - przecież jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej była w podobnej restauracji, po innej stronie miasta. Korzystając z okazji, że nigdzie nie dostrzegła znajomej postaci, sama zajęła im jakiś stolik, a później (po szybkim poprawieniu szminki na ustach) napisała do dziewczyny smsa, że już czeka. I czekała, bardzo licząc na to, że pod stołem nie będzie widać tego, jak nerwowo podryguje jej noga.
Ferebee carter
Nie miała pojęcia jak w ogóle wpadła na to, by napisać do swojej byłej, ale... tak się stało. Oczywiście już pięć minut później zrzucała wszystko na wino, bo akurat tego dnia miała po pracy szybkie spotkanie ze znajomymi i opróżniła kilka lampek jedna za drugą, ale problem w tym, że w ogóle nie czuła się pod wpływem... niemniej jednak, wino wydało się jej wygodnym wytłumaczeniem. Bo jak inaczej miała wyjaśnić swoje małe szaleństwo? Wszystko potoczyło się naprawdę błyskawicznie: scrollując Instagrama po prostu zobaczyła jej zdjęcie dodane kilka godzin wcześniej i zaraz już miała otwarte odpowiednie okienko. Czuła w środku, że nie skończy się to na cześć lub co tam? po takim czasie milczenia i po tym, jak praktycznie z dnia na dzień ich kontakt urwał się, kiedy wyjechała do Nowego Jorku. Zwyczajnie miały zbyt wiele do nadrobienia. Nie podejrzewała, że Ferby zechce spotkać się już, zaraz, tego samego dnia, a co za tym idzie, nie była ani trochę psychicznie przygotowana na tę konfrontację, ale co tu dużo mówić, w końcu zgodziła się bez większych obiekcji. Może faktycznie za sprawą tego wina? Ciężko powiedzieć. Jasne było jedno - były umówione na za dwie godziny, a po drodze Cynthia wypiła jeszcze jedną lampkę porto i w końcu, pożegnawszy swoich znajomych uprzednio, ruszyła na miejsce spotkania. Alkohol pity wcześniej już dawno z niej wyparował i szczerze odrobinkę żałowała tego, bo pewnie czułaby się trochę pewniej wkraczając do wybranego na szybko w rozmowie sushi baru, który notabene okazał się całkiem porządną restauracją, czego wcześniej ani trochę nie podejrzewała. Przez moment obawiała się nawet, że wyglądała niedostatecznie elegancko jak na taki lokal, ale nic takiego nie miało miejsca, co więcej - przecież jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej była w podobnej restauracji, po innej stronie miasta. Korzystając z okazji, że nigdzie nie dostrzegła znajomej postaci, sama zajęła im jakiś stolik, a później (po szybkim poprawieniu szminki na ustach) napisała do dziewczyny smsa, że już czeka. I czekała, bardzo licząc na to, że pod stołem nie będzie widać tego, jak nerwowo podryguje jej noga.
Ferebee carter
a
Ferby po wypadku kilka dni leżała odpoczywając zgodnie z zaleceniami lekarzy. To i tak długo, jak na kogoś takiego jak ona, o czym wiedziała każda osoba, która ją znała. Nawet jeśli miała spędzać czas leżąc czy wypoczywając to zdecydowanie wolała to robić poza czterema ścianami domu. Plaża, park czy chociażby jakaś kawiarnia były lepsze, niż własny pokój. Tylko zalecenia miała dwa - nosić stabilizator i nie obciążać kolana. Niby proste, ale dla niej niesamowicie trudne. Nie było więc mowy o jakichś spacerkach czy wyjściach. Jedyne miejsca, do których mogła się przetransportować to łazienka i rehabilitacja, przynajmniej tak to wyglądało na początku. Pewnie złamałaby te zasady, gdyby nie fakt, że operacja nadal była pod znakiem zapytania. Z tego powodu zdecydowała się być idealną pacjentką, żeby wszystko pięknie się goiło. Z wizyty na wizytę czuła, że stan jej kolana staje się lepszy. Raz że nie bolało tak, jak na początku, a dwa było o wiele stabilniejsze, niż kiedy wracała ze szpitala i bała się w ogóle stanąć z użyciem tej nogi. Dostała zielone światło na wolne, krótkie spacery i okazjonalne wyjścia, więc kiedy tylko zobaczyła wiadomość od Cyn wiedziała, jak to się skończy. Mimo że ich relacja skończyła się dość nagle Ferby miło wspominała ich związek. Była przecież jej pierwszą dziewczyną, więc jak mogło być inaczej? Widząc jej zdjęcia na instagramie często kusiło ją, żeby się odezwać, ale nie chciała być jedną z tych osób, które obiecują innym, że na pewno się spotkają, a kończy się to tylko na pustych słowach. Ferby wolała działać, tak jak to widać na załączonym obrazu, bo po godzinie od pierwszej wiadomości wysiadała z taksówki przed umówionym miejscem. Kule zamieniła na laskę, skoro mogło, a jej zdaniem wyglądało to lepiej. Raz że przyciągało mniej uwagi, a dwa może się popisać poczuciem humoru. Trochę się stresowała, jednak w pozytywny sposób. Bardzo chciała ją zobaczyć, dowiedzieć się co u niej, ale tak na prawdę, nie z instagrama. Kiedy weszła do środka uważnie rozejrzała się po lokalu, a jej wzrok zatrzymał się na blondynce. Była piękna, jak zawsze. Ferby uśmiechnęła się od razu i lekko kuśtykając ruszyła w jej stronę - Cześć - przywitała się podchodząc do stolika, a kiedy Cyn wstała (bo zakładam, że wstała) to od razu ja przytuliła. Pięknie wyglądała, pięknie pachniała - jak tu się można oprzeć kobietom - Świetnie wyglądasz - skomplementowała ją, jak tylko się od siebie odsunęły - Cieszę się, że udało nam się spotkać - powiedziała szczerze z uśmiechem na ustach zanim zajęła miejsce przy stoliku.
cyn moriarty
mów mi/kontakt
yang
a
Poznanie dziewczyny Remiego było głównym priorytetem Samiry, odkąd tylko James puścił parę. Skrzywiła się nieznacznie, gdy starszy brat jej to powiedział. Pisząc wiadomość do kuzyna starała się nie zabrzmieć tak, jakby miała problem, bo szczerze mówiąc... Wcale go nie miała! Cieszyła się, że kuzyn znalazł w końcu dziewczynę. Jakby nie patrzeć, miał trzydzieści pięć lat i wciąż był kawalerem, chyba najwyższa pora wziąć tyłek w troki i poznać kobietę, która będzie warta więcej niż jednorazowy numerek. Znała całkiem nieźle swojego kuzyna, skoro chciał przedstawić Lisbeth, oznaczało to, że nie była jedną z tych dziewczyn ,,na chwilę”, traktował ją poważnie. Między innymi, z tego powodu, Sami była tak podekscytowana. Akurat, w tym nic dziwnego nie było, szatynka naprawdę łatwo ulegała dobremu nastrojowi i cieszyła się z najmniejszych drobnostek - w przeciwieństwie do starszego brata, który wolał walnąć w żyłę, albo w nosek i udawać szczęśliwego. Narkomani mieli naprawdę ciężkie życie i choć starała się nie nazywać Jamesa ćpunem, wiedziała, że nim był.
Długo zastanawiała się nad miejscem, w którym mogli się umówić. Bary nie należały do najprzyjemniejszych miejsc. Tam większość ludzi po prostu przychodziła, żeby spić się w trupa, kawiarnia? Nie wiedziała, czy Lissie lubiła kawę, a na pewno nie chciała strzelić głupiej wtopy. Nie byłoby zbyt komfortowo, gdyby dziewczyna Remiego przyszła i nic nie wypiła, ani nie zjadła, bo na przykład nie lubi słodyczy, albo smaku kawy. Kino? Bezsensu, bo nie szli we trójkę na randkę. Dlatego najlepszym pomysłem okazała jej się restauracja, godzina była obiadowa, więc chyba w sam raz. Postawiła na restaurację japońską, kierując się tym, że w kuchni azjatyckiej każdy znajdzie coś dla siebie. Ramen, miso, kulki ryżowe, kurczak teriyaki, czy nawet sernik z zieloną herbatą. Uznała, że to dobry pomysł.
Będąc pewną swojego wyboru, napisała wiadomość do Remiego informując go o swoim pomyśle. Odczekała na wiadomość zwrotną, a gdy mężczyzna odpisał, nie mając żadnych obiekcji, zaczęła się ogarniać. Zerknęła w kierunku zegarka wiszącego na ścianie w salonie, podliczyła ile czasu mniej więcej zostało. Zdążyła się wykąpać, wysuszyć włosy, lekko umalować i nawet ładnie ubrań, tym razem stawiając na spodnie. Nie miała prawa jazdy, więc musiała jeszcze zamówić taksówkę, której kierowca miał dowieść ją do restauracji. Przed wyjściem, rozejrzała się jeszcze po domu, zastanawiając się w milczeniu, czy wszystko wzięła. Dopiero, gdy upewniła się, że nic nie przeoczyła, wyszła z mieszkania i udała się do taksówki. Nie było to daleko, lecz zupełnie nie chciała jeździć komunikacją miejską, czy też iść na pieszo. Taksówka była najwygodniejszym rozwiązaniem.
Była pewna, że Remi i Lisa odrobinę się spóźnią, dlatego szczególnie mocno się nie spieszyła. Nic więc dziwnego, że zerkając na zegarek i na kuzyna stojącego z dziewczyną obok restauracji, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nikt się nie spóźnił, wszyscy byli na czas, idealnie!
— Heeejka! Nie miałam pomysłu, gdzie mogliśmy się spotkać. Wszystko wydawało mi się nudne, a tutaj chociaż jest dobre jedzenie! — Rzuciła wesoło, witając się z kuzynem i zerknęła na niższą dziewczynę, a później na Remiego, jakby chcąc mu telepatycznie przekazać, że była ładna. Będzie musiała się z tym wstrzymać, na pewno nadarzy się niejedna okazja.
Remi Soriente
Lisbeth Fletcher
mów mi/kontakt
samiel#2469
a
Sławne nazwisko wiązało się z wieloma konsekwencjami. Większość z nich raczej przysparzała Soriente samych korzyści, ale zainteresowanie mediów i wieczne bycie na świeczniku, zawsze wywoływało w nim irytację. Mimo iż nie był sławnym aktorem, ani celebrytą to i tak jego osoba nie raz była opisywana w niezbyt lotnych artykułach pojawiających się w brukowcach i portalach internetowych. Raczej nie przejmował się tym, bo medialnie udzielał się przeważnie w poważnych i ściśle związanych z branżą programach. Jednak miał się na baczności, a szczególnie jeśli chodziło o oficjalne wystąpienia. Nigdy nie pokazał się z żadną kobietą, bo nie oszukujmy się, ale nie spotykał się z nikim na tyle długo i poważnie, aby móc to robić. I tak jak przed kamerami występował solo, tak też i przed rodziną. Więc przedstawienie Lisbeth Samierze, było dość znaczące dla samego Soriente.
W pewnym wieku po prostu nie wypada, zapraszać na rodzinne spotkania, przypadkowych kochanek. LIsbeth do takich absolutnie nie należała. Myślał o związku z nią naprawdę poważnie, bo skoro już zdecydował się na podjęcie takiego ryzyka, nie zamierzał chować się po kątach. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że zauważalna różnica wieku, między nim, a Lisbeth pewnie będzie szeroko omawiana przez brukowce. Uznał więc, że z pewnego rodzaju stanowczością i odwagą będzie radził sobie z nieprzychylnymi opiniami. Wierzył jednak, że jego kuzynka podejdzie do tej kwestii w swoim stylu. Nie obawiał się jej zdania, bo znał Samirę dość dobrze i jak na kuzynostwo, byli ze sobą całkiem blisko.
- Stresujesz się? - Zapytał, gdy czekali przed japońską restauracją. Trzymał Lisbeth za rękę i zacisnął mocniej palce na jej dłoni. - Samira to świetna kobieta, a poza tym przyjdzie ci poznać niedługo więcej moich znajomych, oraz krewnych, więc... Uznajmy to jako formę treningu - rzucił przyciągając ją bliżej siebie i składając pocałunek na skroni Lisbeth. Miała na sobie szpilki, więc wyjątkowo nie musiał się przy tym aż tak bardzo schylać. - Wiem, że już ci to mówiłem, ale wyglądasz zjawiskowo - skomplementował ją po raz setny tego dnia. Trudno mu się nie dziwić, bo zwykle Lisbeth miała na sobie sportowe getry i bluzę, ale wyjątkowo zmieniła swoją kreację na bardziej kobiecą i o wiele lepiej pasującą do eleganckiej koszuli, którą miał na sobie Remi.
W końcu dostrzegł zmierzającą ku nim Samirę, którą ucałował w policzek na powitanie, a potem uśmiechnął się zadowolony widząc spojrzenie jakim go obdarowała.
- Poznajcie się proszę. Lisbeth to jest Samira, moja kuzynka, której brata miałaś okazję poznać kilka dni temu - powędrował wzrokiem do swojej krewniaczki, a potem znów na szatynkę. - Samiro to jest moja Lisa - dodał i poczekał, aż dziewczęta wymienią uprzejmości między sobą. -To co, idziemy do środka? - Zagadnął Samirę, a potem skierowali się do restauracji - I co? - Mruknął konspiracyjnie do kuzynki, gdy przepuszczał obie panie w drzwiach, a kelner zaczął prowadzić ich do właściwego stolika. W zasadzie opinia kogokolwiek nie mogła zmienić tego, że Soriente przepadł w swoich uczuciach względem Lisebth. Nie znaczyło to jednak, że nie stresował się tym, co ktoś z rodziny mógłby pomyśleć o jego nowej partnerce.
Lisbeth Fletcher Samira Holmes
W pewnym wieku po prostu nie wypada, zapraszać na rodzinne spotkania, przypadkowych kochanek. LIsbeth do takich absolutnie nie należała. Myślał o związku z nią naprawdę poważnie, bo skoro już zdecydował się na podjęcie takiego ryzyka, nie zamierzał chować się po kątach. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że zauważalna różnica wieku, między nim, a Lisbeth pewnie będzie szeroko omawiana przez brukowce. Uznał więc, że z pewnego rodzaju stanowczością i odwagą będzie radził sobie z nieprzychylnymi opiniami. Wierzył jednak, że jego kuzynka podejdzie do tej kwestii w swoim stylu. Nie obawiał się jej zdania, bo znał Samirę dość dobrze i jak na kuzynostwo, byli ze sobą całkiem blisko.
- Stresujesz się? - Zapytał, gdy czekali przed japońską restauracją. Trzymał Lisbeth za rękę i zacisnął mocniej palce na jej dłoni. - Samira to świetna kobieta, a poza tym przyjdzie ci poznać niedługo więcej moich znajomych, oraz krewnych, więc... Uznajmy to jako formę treningu - rzucił przyciągając ją bliżej siebie i składając pocałunek na skroni Lisbeth. Miała na sobie szpilki, więc wyjątkowo nie musiał się przy tym aż tak bardzo schylać. - Wiem, że już ci to mówiłem, ale wyglądasz zjawiskowo - skomplementował ją po raz setny tego dnia. Trudno mu się nie dziwić, bo zwykle Lisbeth miała na sobie sportowe getry i bluzę, ale wyjątkowo zmieniła swoją kreację na bardziej kobiecą i o wiele lepiej pasującą do eleganckiej koszuli, którą miał na sobie Remi.
W końcu dostrzegł zmierzającą ku nim Samirę, którą ucałował w policzek na powitanie, a potem uśmiechnął się zadowolony widząc spojrzenie jakim go obdarowała.
- Poznajcie się proszę. Lisbeth to jest Samira, moja kuzynka, której brata miałaś okazję poznać kilka dni temu - powędrował wzrokiem do swojej krewniaczki, a potem znów na szatynkę. - Samiro to jest moja Lisa - dodał i poczekał, aż dziewczęta wymienią uprzejmości między sobą. -To co, idziemy do środka? - Zagadnął Samirę, a potem skierowali się do restauracji - I co? - Mruknął konspiracyjnie do kuzynki, gdy przepuszczał obie panie w drzwiach, a kelner zaczął prowadzić ich do właściwego stolika. W zasadzie opinia kogokolwiek nie mogła zmienić tego, że Soriente przepadł w swoich uczuciach względem Lisebth. Nie znaczyło to jednak, że nie stresował się tym, co ktoś z rodziny mógłby pomyśleć o jego nowej partnerce.
Lisbeth Fletcher Samira Holmes
mów mi/kontakt
Borsuk