a
mów mi/kontakt
administrator
a
don’t try to play with me
- Pa.. - Spojrzał na syna, wdrapującego się powoli na kanapę, unosząc brwi kiedy ten położył obie dłonie na jego ramionach. Były dwie opcje albo ten mały urwis coś nabroił co wyjaśniałoby ciszę jaka panowała do tej pory, którą Jung zbagatelizował, mając na głowie kilka telefonów odnośnie kolejnych sesji. Ewentualnie coś chciał, a jeśli przeczucie nie myliła Jaemina to chodziło o coś słodkiego. I wcale się nie mylił, widząc po kilkunastu sekundach te słodkie, wielkie oczy, działające na niego w sposób nad którym nie mógł zapanować, nieważne jak bardzo chciał.
- Pójdziemy na lody?
Powstrzymując uśmiech, odgarnął grzywkę, przysłaniająca oczy Jisunga.
- A czy mój mały książe nie jadł przypadkiem dwie godziny temu czekoladowych kulek od Marka? - Zaśmiał się cicho, kiedy młodszy gwałtownie kręcił głową. Pstryknął go lekko w nos, podnosząc się z kanapy.
- Zdaje mi się jakbym widział jak Markie daje ci słodkości. - Przewrócił oczami, widząc jak syn dalej upierał się, że absolutnie nie tykał żadnych słodyczy. Absolutnie też nie miał ubrudzonego policzka czekoladą, którą Jung po chwili wytarł kciukiem. - Przyłapany na gorącym uczynku. Ostatnie słowa panie Jung? - Zaśmiał się, łaskocząc dzieciaka, którymi po chwili zwijał się ze śmiechu na kanapie.
- Stój obok mnie, dobrze? Tata na chwilę musi cię puścić żeby zapłacić temu miłemu panu za twoje lody. - Uśmiechnął się do mężczyzny, wybierając ulubione miętowe lody dla Sunga. I ten uśmiech był jednym wielkim błędem, który przerodził się w kilka minut przyjemnej rozmowy, dopóki nie poczuł kapiącego loda na jego dłonie. Żegnając się z mężczyzną i zabierając od niego kawałek papierka z numerem telefonu, odwrócił się do syna.
- Wybacz Ji- - Przełknął ślinę, orientując się że młodego nie ma u jego boku. - JISUNG! - Krzyknął, rozglądając się po tłumie ludzi, którzy patrzyli na niego jak na totalnego kretyna. Pieprzyć ich.
Przepchnął się przez tłum, rozglądając wszędzie za młodym.
Dopiero gdy spostrzegł go przy jednym z przystojniejszych mężczyzn jakich widział, odetchnął lekko z ulgą, ale kimże byłby Jung gdyby nie naskoczył na owego nieznajomego. Nie znał jego intencji, skąd miał wiedzieć czy nie wabił dzieciaków na słodkiego pieska, który kręcił się w okół Sunga, merdając ogonem.
- HEJ! Łapy precz od niego. - Warknął, podbiegając do mężczyzny i chwytając chłopca za rękę.
- Gdzie mój lód? - Sung spojrzał na niego, ciągnąc lekko za materiał jego spodni. Tak, lód dawno zapomniany, zapewne teraz idealnie spoczywający na ciuchach jednego z przechodniów. Zignorował jednak jego pytanie, dalej patrząc na mężczyznę. - GDZIE MOJE LODY? - Wypadł z transu, przenosząc spojrzenie na chłopca. - Nie teraz Sungie. - Ponownie popatrzył na tamtego, wskazując na niego palcem.
- Ty! Coś za jeden? Życie ci niemiłe? Co chciałeś z nim zrobić, co?
Aaron McKay
- Pa.. - Spojrzał na syna, wdrapującego się powoli na kanapę, unosząc brwi kiedy ten położył obie dłonie na jego ramionach. Były dwie opcje albo ten mały urwis coś nabroił co wyjaśniałoby ciszę jaka panowała do tej pory, którą Jung zbagatelizował, mając na głowie kilka telefonów odnośnie kolejnych sesji. Ewentualnie coś chciał, a jeśli przeczucie nie myliła Jaemina to chodziło o coś słodkiego. I wcale się nie mylił, widząc po kilkunastu sekundach te słodkie, wielkie oczy, działające na niego w sposób nad którym nie mógł zapanować, nieważne jak bardzo chciał.
- Pójdziemy na lody?
Powstrzymując uśmiech, odgarnął grzywkę, przysłaniająca oczy Jisunga.
- A czy mój mały książe nie jadł przypadkiem dwie godziny temu czekoladowych kulek od Marka? - Zaśmiał się cicho, kiedy młodszy gwałtownie kręcił głową. Pstryknął go lekko w nos, podnosząc się z kanapy.
- Zdaje mi się jakbym widział jak Markie daje ci słodkości. - Przewrócił oczami, widząc jak syn dalej upierał się, że absolutnie nie tykał żadnych słodyczy. Absolutnie też nie miał ubrudzonego policzka czekoladą, którą Jung po chwili wytarł kciukiem. - Przyłapany na gorącym uczynku. Ostatnie słowa panie Jung? - Zaśmiał się, łaskocząc dzieciaka, którymi po chwili zwijał się ze śmiechu na kanapie.
- Stój obok mnie, dobrze? Tata na chwilę musi cię puścić żeby zapłacić temu miłemu panu za twoje lody. - Uśmiechnął się do mężczyzny, wybierając ulubione miętowe lody dla Sunga. I ten uśmiech był jednym wielkim błędem, który przerodził się w kilka minut przyjemnej rozmowy, dopóki nie poczuł kapiącego loda na jego dłonie. Żegnając się z mężczyzną i zabierając od niego kawałek papierka z numerem telefonu, odwrócił się do syna.
- Wybacz Ji- - Przełknął ślinę, orientując się że młodego nie ma u jego boku. - JISUNG! - Krzyknął, rozglądając się po tłumie ludzi, którzy patrzyli na niego jak na totalnego kretyna. Pieprzyć ich.
Przepchnął się przez tłum, rozglądając wszędzie za młodym.
Dopiero gdy spostrzegł go przy jednym z przystojniejszych mężczyzn jakich widział, odetchnął lekko z ulgą, ale kimże byłby Jung gdyby nie naskoczył na owego nieznajomego. Nie znał jego intencji, skąd miał wiedzieć czy nie wabił dzieciaków na słodkiego pieska, który kręcił się w okół Sunga, merdając ogonem.
- HEJ! Łapy precz od niego. - Warknął, podbiegając do mężczyzny i chwytając chłopca za rękę.
- Gdzie mój lód? - Sung spojrzał na niego, ciągnąc lekko za materiał jego spodni. Tak, lód dawno zapomniany, zapewne teraz idealnie spoczywający na ciuchach jednego z przechodniów. Zignorował jednak jego pytanie, dalej patrząc na mężczyznę. - GDZIE MOJE LODY? - Wypadł z transu, przenosząc spojrzenie na chłopca. - Nie teraz Sungie. - Ponownie popatrzył na tamtego, wskazując na niego palcem.
- Ty! Coś za jeden? Życie ci niemiłe? Co chciałeś z nim zrobić, co?
Aaron McKay
a
Dzisiajszy dzień nie należał do najlepszego w jego życiu. Czy jednak nie powtarzał tego dość często, nazywając go najgorszym? Cała jego przeszłość niemal się na tym opierało, a teraz powinno być coraz lepiej.
Z tym, że nijak nie było, bo zaledwie kilka godzin temu, po pozornie udanym nalocie na kryjówkę handlarzy narkotykami, jeden z kolegów Aarona trafił w stanie krytycznym do szpitala. Nie mogli przewidzieć, że przestępcy będą aż tak bardzo uzbrojeni, a może powinni? Błąd, jakiego nigdy więcej McKay nie miał zamiaru popełnić. Nie będzie więcej narażania nikogo. Zanim robią cokolwiek, wcześniej sprawdzą dosłownie wszystko, bo miał dość rozmowy z rodzinami zabitych policjantów, z którymi się przyjaźnił.
By pozbyć się nieprzyjemnych myśli z głowy, postanowił udać się na spacer. Niezobowiązujący, przyjemny, z nieokreślonym zakończeniem. Może wyląduje w barze, może skończy w jakimś klubie z dobrą muzyką, a może po prostu kupi coś do jedzenia, wracając do domu.
Mogło się zdarzyć dosłownie wszystko.
Z założenia, bo ostatecznie postanowił zabrać ze sobą Tobena, który spojrzał na niego tak, jakby miał zamiar pójść go zdradzić.
Kto by pomyślał, że właśnie dzisiaj będzie świadkiem mało poważnej sytuacji, w której udział będzie brał młody, nieodpowiedzialny człowiek. Jak on nie lubił, kiedy tak się zachowywali.
Akurat zamierzał zająć miejsce na jednej z ławek, chcąc zjeść kanapkę z kurczakiem, którą kupił. Pachniała tak dobrze.
Niespodziewanie zobaczył samotne dziecko, tuż nieopodal. Zaraz, tak mały berbeć z pewnością nie powinien chodzić bez opieki, wystawiając się na bycie ofiarą porywacza. Albo na utonięcie.
Pod wpływem impulsu podszedł do dzieciaka. Kucnął przed nim, uśmiechając się lekko.
-Zgubiłeś się mały? Chodź, poszukamy twoich nieodpowiedzialnych rodziców - powiedział, rozglądając się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby być jego rodzicami. Nie dostrzegł nikogo takiego.
Kilka sekund później pojawił się jakiś szczyl, który postanowił na niego naskoczyć. Serio? W taki sposób?
Szybko okazało się, że był jego rodziną. Chyba, bo tego Aaron nie mógł być pewien.
-Słucham? Właśnie uratowałem twoje dziecko przed zostaniem ofiarą dla jakiegoś porywacza, a ty mi grozisz? Chociaż czego innego mogłem się spodziewać po tak nieodpowiedzialnej osobie, która pozwala dziecku chodzić samopas. Dumny z siebie jesteś? - zmarszczył brwi.
Z tym, że nijak nie było, bo zaledwie kilka godzin temu, po pozornie udanym nalocie na kryjówkę handlarzy narkotykami, jeden z kolegów Aarona trafił w stanie krytycznym do szpitala. Nie mogli przewidzieć, że przestępcy będą aż tak bardzo uzbrojeni, a może powinni? Błąd, jakiego nigdy więcej McKay nie miał zamiaru popełnić. Nie będzie więcej narażania nikogo. Zanim robią cokolwiek, wcześniej sprawdzą dosłownie wszystko, bo miał dość rozmowy z rodzinami zabitych policjantów, z którymi się przyjaźnił.
By pozbyć się nieprzyjemnych myśli z głowy, postanowił udać się na spacer. Niezobowiązujący, przyjemny, z nieokreślonym zakończeniem. Może wyląduje w barze, może skończy w jakimś klubie z dobrą muzyką, a może po prostu kupi coś do jedzenia, wracając do domu.
Mogło się zdarzyć dosłownie wszystko.
Z założenia, bo ostatecznie postanowił zabrać ze sobą Tobena, który spojrzał na niego tak, jakby miał zamiar pójść go zdradzić.
Kto by pomyślał, że właśnie dzisiaj będzie świadkiem mało poważnej sytuacji, w której udział będzie brał młody, nieodpowiedzialny człowiek. Jak on nie lubił, kiedy tak się zachowywali.
Akurat zamierzał zająć miejsce na jednej z ławek, chcąc zjeść kanapkę z kurczakiem, którą kupił. Pachniała tak dobrze.
Niespodziewanie zobaczył samotne dziecko, tuż nieopodal. Zaraz, tak mały berbeć z pewnością nie powinien chodzić bez opieki, wystawiając się na bycie ofiarą porywacza. Albo na utonięcie.
Pod wpływem impulsu podszedł do dzieciaka. Kucnął przed nim, uśmiechając się lekko.
-Zgubiłeś się mały? Chodź, poszukamy twoich nieodpowiedzialnych rodziców - powiedział, rozglądając się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby być jego rodzicami. Nie dostrzegł nikogo takiego.
Kilka sekund później pojawił się jakiś szczyl, który postanowił na niego naskoczyć. Serio? W taki sposób?
Szybko okazało się, że był jego rodziną. Chyba, bo tego Aaron nie mógł być pewien.
-Słucham? Właśnie uratowałem twoje dziecko przed zostaniem ofiarą dla jakiegoś porywacza, a ty mi grozisz? Chociaż czego innego mogłem się spodziewać po tak nieodpowiedzialnej osobie, która pozwala dziecku chodzić samopas. Dumny z siebie jesteś? - zmarszczył brwi.
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Czy on właśnie go obraził? Czy on właśnie powiedział, że jest nieodpowiedzialny? Trzymajcie go bo zaraz nie wyrobi i nie będzie patrzył czy jest z nim jego syn, czy ktokolwiek w okół i przyozdobi tą śliczną buźkę w kilka kolorowych siniaków.
Uniósł brew, prychając pod nosem. Nie mógł uwierzyć? Serio, nie mógł że jakiś prawie dwumetrowy gbur postanowił powiedzieć o nim takie słowa. Czy on w ogóle wiedział z kim ma do czynienia? Już on mu zaraz powie kim jest Jung Jaemin i jak bardzo jest w stanie zniszczyć jego marny żywot.
- Gdzie moje lody? - Ponownie poczuł szarpnięcie tym razem za jego kurtkę. Odetchnąwszy, schylił się do poziomu Jisunga, chwytając jego policzki w dłonie. - Co ci powiedziałem? Miałeś stać przy mnie jak płaciłem za twoje lody. - Obejrzał młodego dokładniej czy aby na pewno nie miał nigdzie żadnego zadrapania ani żaden włos z głowy mu nie spadł po czym podniósł się, zgarniając młodego na ręce.
- Ale ja już zacząłem się nudzić bo ciągle rozmawiałeś z tym pa- - Oczy Junga zrobiły się niemalże jak denka od słoików, a skóra zaczęła go niemal parzyć.
- Aaa, Sungie płaciłem panu za twoje lody. - Zaśmiał się nerwowo, przełykając ślinę.
Przypominając sobie o owym nieznajomym, stojącym w tym samym miejscu i w zasadzie nie zamierzającym się chyba z niego ruszyć, uniósł brew.
- Czy ty w ogóle wiesz kim ja jestem człowieku? - Rzucił, mierząc go spojrzeniem. - Uratowałeś moje dziecko przed porywaczem? Może zadzwonię na policje i przekonamy się czy aby na pewno sam nim nie jesteś ty..ty- - Skrzywił się kiedy przekleństwo cisnęło mu się na usta, ale przypomniał sobie że ta para uszu która miała manie powtarzania. -..BURAKU TY,o. - Właśnie w tym momencie zrobił mentalnego facepalma na swoją własną odpowiedź. Głupiał, naprawdę głupiał. Zastanawiał się na dodatek czy mógł być bardziej czerwony i czy aż tak było to po nim wid-
- Jesteś pomidorem. - Najwidoczniej było kiedy syn postanowił prawić mu takie komplementy chichocząc. A starszy Jung? Miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Aaron McKay
Uniósł brew, prychając pod nosem. Nie mógł uwierzyć? Serio, nie mógł że jakiś prawie dwumetrowy gbur postanowił powiedzieć o nim takie słowa. Czy on w ogóle wiedział z kim ma do czynienia? Już on mu zaraz powie kim jest Jung Jaemin i jak bardzo jest w stanie zniszczyć jego marny żywot.
- Gdzie moje lody? - Ponownie poczuł szarpnięcie tym razem za jego kurtkę. Odetchnąwszy, schylił się do poziomu Jisunga, chwytając jego policzki w dłonie. - Co ci powiedziałem? Miałeś stać przy mnie jak płaciłem za twoje lody. - Obejrzał młodego dokładniej czy aby na pewno nie miał nigdzie żadnego zadrapania ani żaden włos z głowy mu nie spadł po czym podniósł się, zgarniając młodego na ręce.
- Ale ja już zacząłem się nudzić bo ciągle rozmawiałeś z tym pa- - Oczy Junga zrobiły się niemalże jak denka od słoików, a skóra zaczęła go niemal parzyć.
- Aaa, Sungie płaciłem panu za twoje lody. - Zaśmiał się nerwowo, przełykając ślinę.
Przypominając sobie o owym nieznajomym, stojącym w tym samym miejscu i w zasadzie nie zamierzającym się chyba z niego ruszyć, uniósł brew.
- Czy ty w ogóle wiesz kim ja jestem człowieku? - Rzucił, mierząc go spojrzeniem. - Uratowałeś moje dziecko przed porywaczem? Może zadzwonię na policje i przekonamy się czy aby na pewno sam nim nie jesteś ty..ty- - Skrzywił się kiedy przekleństwo cisnęło mu się na usta, ale przypomniał sobie że ta para uszu która miała manie powtarzania. -..BURAKU TY,o. - Właśnie w tym momencie zrobił mentalnego facepalma na swoją własną odpowiedź. Głupiał, naprawdę głupiał. Zastanawiał się na dodatek czy mógł być bardziej czerwony i czy aż tak było to po nim wid-
- Jesteś pomidorem. - Najwidoczniej było kiedy syn postanowił prawić mu takie komplementy chichocząc. A starszy Jung? Miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Aaron McKay
a
Z racji wykonywanego zawodu, Aaron brzył wyjątkowo wyczulony na wszystko, co mogło zagrażać jednostce, tym bardziej, jeśli rozchodziło się o dobro dziecka. Chciał mieć pewność, że żaden nieodpowiedzialny gnojek nie narazi go na niebezpieczeństwo tylko dlatego, że był najwidoczniej zbyt nieogarnięty, by się nim zajmować. Gdzie właściwie podziali się rodzice tej dwójki? Co prawda chłopak przed nim wydawał się być osobą pełnoletnią, której z założenia można było ufać, ale tutaj sam McKay miał pewne wątpliwości. Ta jedna sytuacja wystarczyła mu do tego, aby wydać taki osąd.
Przyglądał się uważnie nieznajomemu, jakby szukając oznak jeszcze innego moralnego przestępstwa.
-Kim jesteś? Naprawdę niewiele mnie to interesuje. Możesz być chociażby synem samego prezydenta, ale to nie zwalnia cię od odpowiedzialności i dbania o małe dziecko. Dla mnie aktualnie jesteś jedynie rozpieszczony, zapewne, młokosem, któremu daleko do dorosłości - skomentował spokojnie, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku. Naprawdę chciał się stawiać tylko dlatego, że Aaron powiedział mu prawdę? Niczego innego nie mógł się spodziewać. W miasteczku pełno było osób, które myślały, że mogą wszystko, że inni będą się ich bali tylko dlatego, że teoretycznie ich nazwisko coś znaczyło. Niestety, na niego to nijak nie działało, bo w policji miał do czynienia z każdym typem osób.
Lekko się uśmiechnął, słysząc jego kolejne słowa. Zadzwoni na policję? Proszę bardzo. Czy już teraz McKay powinien mu dać swój numer?
-Niewiele wiesz o świecie, prawda? Gdybym chciał je porwać, już dawno by mnie z nim nie było. I nie próbuj zwalić na mnie swojej winy, nie uciszysz tak sumienia. To TY go nie dopilnowałeś, narażając na chociażby wpadnięcie do wody. Nie wydaje mi się, aby ten brzdąc był mistrzem pływania - skomentował, uśmiechając się do malca, który pociągnął go za spodnie. Urocze dziecko w rękach nieodpowiedniego dla niego dorosłego.
-Buraku? Naprawdę tylko na tyle cię stać? - rzucił rozbawiony.
W tym wszystkim ani razu nie pomyślał o tym, aby posłużyć się odznaką. Nie nadużywał władzy, którą dostał od państwa.
Przyglądał się uważnie nieznajomemu, jakby szukając oznak jeszcze innego moralnego przestępstwa.
-Kim jesteś? Naprawdę niewiele mnie to interesuje. Możesz być chociażby synem samego prezydenta, ale to nie zwalnia cię od odpowiedzialności i dbania o małe dziecko. Dla mnie aktualnie jesteś jedynie rozpieszczony, zapewne, młokosem, któremu daleko do dorosłości - skomentował spokojnie, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku. Naprawdę chciał się stawiać tylko dlatego, że Aaron powiedział mu prawdę? Niczego innego nie mógł się spodziewać. W miasteczku pełno było osób, które myślały, że mogą wszystko, że inni będą się ich bali tylko dlatego, że teoretycznie ich nazwisko coś znaczyło. Niestety, na niego to nijak nie działało, bo w policji miał do czynienia z każdym typem osób.
Lekko się uśmiechnął, słysząc jego kolejne słowa. Zadzwoni na policję? Proszę bardzo. Czy już teraz McKay powinien mu dać swój numer?
-Niewiele wiesz o świecie, prawda? Gdybym chciał je porwać, już dawno by mnie z nim nie było. I nie próbuj zwalić na mnie swojej winy, nie uciszysz tak sumienia. To TY go nie dopilnowałeś, narażając na chociażby wpadnięcie do wody. Nie wydaje mi się, aby ten brzdąc był mistrzem pływania - skomentował, uśmiechając się do malca, który pociągnął go za spodnie. Urocze dziecko w rękach nieodpowiedniego dla niego dorosłego.
-Buraku? Naprawdę tylko na tyle cię stać? - rzucił rozbawiony.
W tym wszystkim ani razu nie pomyślał o tym, aby posłużyć się odznaką. Nie nadużywał władzy, którą dostał od państwa.
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Czy miał coś na twarzy, że mężczyzna tak dziwnie mu się przyglądał? A może w końcu zaczęła mu świecić mała żaróweczka nad głową i owy jego mość zaczął chwytać kim był stojący przed nim młokos jak go określił.
Mruknął jednak pod nosem kiedy okazało się, że tak nie było. Działał mu na nerwy, naprawdę. Nie znał człowieka i nie mówię, że chciałby go w jakikolwiek sposób poznać, chyba że w grę w chodziłyby rozbieranki, ale nie w tym rzecz. Jung nie miał problemów z nawiązywaniem znajomości, serio, był całkiem miły, a że było to wymuszone to już jego słodka tajemnica. Jednak ten tutaj wystarczająco mu podpadł. Fakt, może Jaemin też nie był święty i może rzeczywiście tamten tylko znalazł Sunga jak na dobrego człowieka przystało, ale w chwilach jak te niewiele się myśli trzeźwo, prawda? Bo gubiąc dziecko masz w głowie najczarniejsze scenariusze i gdy znajdujesz je koło totalnie obcego ci typa pierwsze co robisz to rzucasz się na niego jak wygłodniała lwica.
- A ty to niby co? Taki święty jesteś, tak? Pan idealny się znalazł. - Warknął, podchodząc do niego bliżej. Może i był kurduplem i może nie sięgał mu nawet do głową barków, ale to nie przeszkodziło mu w posyłaniu mu lodowatego spojrzenia. - Nazywasz mnie niedojrzałym, nieodpowiedzialnym. Oceniasz mnie dokładnie tak samo jak ja ciebie, nic o mnie nie wiedząc. - Przechylił głowę w bok, uśmiechając się sztucznie. - Jesteś pewien, że tylko ja tutaj jestem młokosem?
Odsunął się od niego na bezpieczną odległość, spoglądając na syna, który swoje perły wlepiał w psa, grzecznie spoczywającego obok właściciela.
Uniósł kąciki ust, całując młodego w skroń. - Co powiesz na to żeby Markie przyszedł do nas z Ruby, hm? - Widząc jak ten energicznie przytakuje głową, zachichotał, ponownie obsypując tym razem jego policzki pocałunkami.
- Wiem o świecie zapewne więcej niż ty, więc daruj sobie te słowa. Nie potrzebuje uciszać sumienia. Wiem, że źle zrobiłem, co nie zmienia faktu, że dla mnie dalej jesteś podejrzanym typem, który chciał go zwabić na swojego psa. - Spojrzał na małą istotę. Zdecydowanie powinien przygarnąć takie cudo. Tylko czy aby na pewno miał na to czas?
- Oh, uwierz w mojej nie jesteś dla mnie tylko i wyłącznie burakiem, ale muszę cię oświecić. Dzieci lubią powtarzać, ale chyba niewiele o nich wiesz, prawda? Chociaż czy aby na pewno? Zważywszy na to, że chciałeś go porwać.
Aaron McKay
Mruknął jednak pod nosem kiedy okazało się, że tak nie było. Działał mu na nerwy, naprawdę. Nie znał człowieka i nie mówię, że chciałby go w jakikolwiek sposób poznać, chyba że w grę w chodziłyby rozbieranki, ale nie w tym rzecz. Jung nie miał problemów z nawiązywaniem znajomości, serio, był całkiem miły, a że było to wymuszone to już jego słodka tajemnica. Jednak ten tutaj wystarczająco mu podpadł. Fakt, może Jaemin też nie był święty i może rzeczywiście tamten tylko znalazł Sunga jak na dobrego człowieka przystało, ale w chwilach jak te niewiele się myśli trzeźwo, prawda? Bo gubiąc dziecko masz w głowie najczarniejsze scenariusze i gdy znajdujesz je koło totalnie obcego ci typa pierwsze co robisz to rzucasz się na niego jak wygłodniała lwica.
- A ty to niby co? Taki święty jesteś, tak? Pan idealny się znalazł. - Warknął, podchodząc do niego bliżej. Może i był kurduplem i może nie sięgał mu nawet do głową barków, ale to nie przeszkodziło mu w posyłaniu mu lodowatego spojrzenia. - Nazywasz mnie niedojrzałym, nieodpowiedzialnym. Oceniasz mnie dokładnie tak samo jak ja ciebie, nic o mnie nie wiedząc. - Przechylił głowę w bok, uśmiechając się sztucznie. - Jesteś pewien, że tylko ja tutaj jestem młokosem?
Odsunął się od niego na bezpieczną odległość, spoglądając na syna, który swoje perły wlepiał w psa, grzecznie spoczywającego obok właściciela.
Uniósł kąciki ust, całując młodego w skroń. - Co powiesz na to żeby Markie przyszedł do nas z Ruby, hm? - Widząc jak ten energicznie przytakuje głową, zachichotał, ponownie obsypując tym razem jego policzki pocałunkami.
- Wiem o świecie zapewne więcej niż ty, więc daruj sobie te słowa. Nie potrzebuje uciszać sumienia. Wiem, że źle zrobiłem, co nie zmienia faktu, że dla mnie dalej jesteś podejrzanym typem, który chciał go zwabić na swojego psa. - Spojrzał na małą istotę. Zdecydowanie powinien przygarnąć takie cudo. Tylko czy aby na pewno miał na to czas?
- Oh, uwierz w mojej nie jesteś dla mnie tylko i wyłącznie burakiem, ale muszę cię oświecić. Dzieci lubią powtarzać, ale chyba niewiele o nich wiesz, prawda? Chociaż czy aby na pewno? Zważywszy na to, że chciałeś go porwać.
Aaron McKay
a
Na nieszczęście chłopaka przed nim, Aaron nie był typem człowieka, który nie widział życia poza internetem. Nie miał Facebooka, nie miał Instagrama, ani Twittera, nie mówiąc już o tych wszystkich aplikacjach randkowych, o których słyszało się na około. Prawda była taka, że on niemal nie istniał w sieci i nijak nie chciał tego zmieniać. Nie potrzebował większego rozgłosu niż media, które co jakiś czas informowały opinię publiczną o akcjach policji, w których brał udział i on. To było aż nadto.
Nic dziwnego, że nie miał pojęcia, kim był ten dzieciak. Nie miało to nawet dla niego znaczenia, bo najbardziej skupiał się na dobru tego dziecka i pokazaniu jego bratu, że zachował się nieodpowiednio. Kto by podejrzewał, że to będzie tak skomplikowane, bo do niego nic a nic nie docierało.
-Daj sobie na wstrzymanie, dobrze? Nie powiedziałem, że jestem święty, ale nie o moich grzechach teraz rozmawiamy tylko o tobie i fakcie, że spuściłeś dziecko z oczu - spojrzał na niego z góry, kiedy się zbliżył. Korciło go, żeby mu zademonstrować różnicę, jaka pomiędzy nimi była, ale ostatecznie się powstrzymał, chociaż na ustach błąkał mu się lekki uśmiech. - Powiedz po prostu, że boli cię prawda, bo ja oceniam cię na podstawie tego, co widziałem - skomentował. No i jak miał go nie brać za takiego, skoro nawet teraz, wypowiadając każde słowo, zachowywał się w ten nieodpowiedni sposób. Jaki on w ogóle dawał przykład młodszemu rodzeństwu?
-W takim razie powinieneś wiedzieć, że nie jest taki bezpieczny. Powinieneś wiedzieć, że dzieci nie spuszcza się nawet na sekundę, zwłaszcza w zatłoczonym miejscu. Nie oceniam cię na podstawie twojego życia, a na podstawie tego. Bo jeden błąd może cię wiele kosztować, a jeszcze więcej tego malca - powiedział, pozwalając by Tobem obwąchał chłopczyka. Był niegroźny więc wiedział, że nic mu się nie stanie. - Zwabić na psa? Ty tak poważnie? Naprawdę tak ciężko powiedzieć zwyczajne dziękuję i dać sobie spokój z tą dyskusją? - pokręcił głową. Ile on mógł mieć lat? Góra dwadzieścia. Może wydawało mu się, że zna życie. Może myślał, że już wszystko opanował, ale wiele mu jeszcze brakowało.
-Na twoim miejscu wstrzymałbym się z durnymi insynuacjami, których później będziesz żałował - powiedział. Pierwsze ostrzeżenie, bo nie pozwoli, aby ktokolwiek zarzucał mu cokolwiek mało odpowiedniego, zwłaszcza z udziałem dzieci.
Jaemin Jung
Nic dziwnego, że nie miał pojęcia, kim był ten dzieciak. Nie miało to nawet dla niego znaczenia, bo najbardziej skupiał się na dobru tego dziecka i pokazaniu jego bratu, że zachował się nieodpowiednio. Kto by podejrzewał, że to będzie tak skomplikowane, bo do niego nic a nic nie docierało.
-Daj sobie na wstrzymanie, dobrze? Nie powiedziałem, że jestem święty, ale nie o moich grzechach teraz rozmawiamy tylko o tobie i fakcie, że spuściłeś dziecko z oczu - spojrzał na niego z góry, kiedy się zbliżył. Korciło go, żeby mu zademonstrować różnicę, jaka pomiędzy nimi była, ale ostatecznie się powstrzymał, chociaż na ustach błąkał mu się lekki uśmiech. - Powiedz po prostu, że boli cię prawda, bo ja oceniam cię na podstawie tego, co widziałem - skomentował. No i jak miał go nie brać za takiego, skoro nawet teraz, wypowiadając każde słowo, zachowywał się w ten nieodpowiedni sposób. Jaki on w ogóle dawał przykład młodszemu rodzeństwu?
-W takim razie powinieneś wiedzieć, że nie jest taki bezpieczny. Powinieneś wiedzieć, że dzieci nie spuszcza się nawet na sekundę, zwłaszcza w zatłoczonym miejscu. Nie oceniam cię na podstawie twojego życia, a na podstawie tego. Bo jeden błąd może cię wiele kosztować, a jeszcze więcej tego malca - powiedział, pozwalając by Tobem obwąchał chłopczyka. Był niegroźny więc wiedział, że nic mu się nie stanie. - Zwabić na psa? Ty tak poważnie? Naprawdę tak ciężko powiedzieć zwyczajne dziękuję i dać sobie spokój z tą dyskusją? - pokręcił głową. Ile on mógł mieć lat? Góra dwadzieścia. Może wydawało mu się, że zna życie. Może myślał, że już wszystko opanował, ale wiele mu jeszcze brakowało.
-Na twoim miejscu wstrzymałbym się z durnymi insynuacjami, których później będziesz żałował - powiedział. Pierwsze ostrzeżenie, bo nie pozwoli, aby ktokolwiek zarzucał mu cokolwiek mało odpowiedniego, zwłaszcza z udziałem dzieci.
Jaemin Jung
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Jak najprędzej chciał znaleźć się z daleka od tego osobnika, wytykającego mu jego błędy. Jakby co najmniej mało ich miał. Sądził, że chociaż tutaj uda mu się zasiedlić bez większych problemów od świata. Okolica wydaje mu się przyjazna, naprawdę w ciągu tych kilku dni w których tutaj zamieszkał, zdążył zakochać się w uroku tego miejsca. Zawsze jednak znajdą się jakieś problemy w życiu Junga, prawda? To nieuniknione by chociaż raz udało mu się przebrnąć przez wszystko całkowicie normalnie.
Dlatego też nie zamierzał dłużej przejmować się słowami mężczyzny. Może lekko bolały, może trafiały tam gdzie boli najbardziej. Zdecydowanie dawały do myślenia, czy rzeczywiście jest nieodpowiedzialnym rodzicem? Czy przez swój głupi błąd, chęć flirtu z kolesiem z budki mogła słono go kosztować?
Zmarszczył brwi, przełykając ciężko ślinę. Uśmiechnął się kącikiem ust, odchrząkując. W końcu nigdy więcej go nie spotka, prawda? Nie zamierzał więc dalej zaprzątać sobie nim głowy.
- Wiesz co? Masz rację. Dziękuję, bez twojej pomocy zapewne skończyłoby się to o wiele gorzej. - Poprawił młodego na ramieniu, przygryzając policzek. - Błędy się zdarzają, w końcu jesteśmy tylko ludźmi, prawda? Nie jesteśmy w stanie ich uniknąć, ale w życiu nie zgodzę się z tobą w tym jak słabo idzie mi opieka nad dzieckiem. - Rzucił, całując młodego w policzek. - Chodź Sungie, Markie na pewno już czeka z Ruby. - Zmierzwił lekko jego włosy, przenosząc chłodne spojrzenie na nieznajomego. - Żegnam.
Szybkim tempem oddalił się w kierunku domu. Lody poszły w zapomnienie, najwidoczniej również przez młodego Junga, który znalazł teraz zainteresowanie w łańcuszku Jaemina. Co jednak nie poszło w zapomnienie to nieprzyjemne ukłucie w sercu po słowach nieznajomego.
zakończone x2.
Dlatego też nie zamierzał dłużej przejmować się słowami mężczyzny. Może lekko bolały, może trafiały tam gdzie boli najbardziej. Zdecydowanie dawały do myślenia, czy rzeczywiście jest nieodpowiedzialnym rodzicem? Czy przez swój głupi błąd, chęć flirtu z kolesiem z budki mogła słono go kosztować?
Zmarszczył brwi, przełykając ciężko ślinę. Uśmiechnął się kącikiem ust, odchrząkując. W końcu nigdy więcej go nie spotka, prawda? Nie zamierzał więc dalej zaprzątać sobie nim głowy.
- Wiesz co? Masz rację. Dziękuję, bez twojej pomocy zapewne skończyłoby się to o wiele gorzej. - Poprawił młodego na ramieniu, przygryzając policzek. - Błędy się zdarzają, w końcu jesteśmy tylko ludźmi, prawda? Nie jesteśmy w stanie ich uniknąć, ale w życiu nie zgodzę się z tobą w tym jak słabo idzie mi opieka nad dzieckiem. - Rzucił, całując młodego w policzek. - Chodź Sungie, Markie na pewno już czeka z Ruby. - Zmierzwił lekko jego włosy, przenosząc chłodne spojrzenie na nieznajomego. - Żegnam.
Szybkim tempem oddalił się w kierunku domu. Lody poszły w zapomnienie, najwidoczniej również przez młodego Junga, który znalazł teraz zainteresowanie w łańcuszku Jaemina. Co jednak nie poszło w zapomnienie to nieprzyjemne ukłucie w sercu po słowach nieznajomego.
zakończone x2.
a
Adoptowana studentka biochemii, która dostała mieszkanie od rodziców, na życie zarabiając jako kelnerka w jednej z restauracji. Ma kapryśnego kota imieniem Luna, głowę pełną szalonych pomysłów i chaos w życiu, nad którym udaje jej się zapanować jedynie dzięki Billy'emu, któremu już dawno oddała serce na wyłączność.
23
165
Mia była osóbką, która uwielbiała próbować nowych rzeczy, by przynajmniej po części zabić nudę, jak również poszerzyć zakres swoich umiejętności. Szkoda, że wiele z tego było dość niebezpieczna, przy czym młoda kobieta nie do końca się tym przejmowała lub zwracała uwagę, skupiając się na tym, co mogła osiągnąć. Lubiła samodoskonalenie i uważała, że wszystko może się do niego przyczynić. Gdyby człowiek wiecznie myślał o niebezpieczeństwach i przeszkodach, nie zrobiłby nic.
Dzisiaj w jej głowie wykreowała się w całości myśl, która powstała już jakiś czas temu. Nauka jazdy na deskorolce. Skoro potrafiła jeździć na rowerze, umiała pływać, czy ogarniała rolki, to czemu nie miałaby skupić się na czymś więcej? Wydawało się proste, co jeszcze bardziej zachęcało ją do spróbowania. Wszak widziała wiele razy jak robili to jej koledzy, ewentualnie oglądała czasami filmiki na YT, jeśli tylko wpadły jej w oko.
Tym oto sposobem, załatwiła od swojego sąsiada (bardzo miłego należy zaznaczyć) deskorolkę, obiecując, że zwróci mu ją jak najszybciej. Co prawda nie była tego taka pewna, ale nie planowała jej niszczyć. Wyglądała na drogą, a ona musiała się jakoś utrzymać. Wolała nie wydawać swoich oszczędności na czarną godzinę.
Chwilę szwendała się po mieścinie, by znaleźć idealne miejsce, w którym mogłaby trochę poćwiczyć. Musiała wyglądać naprawdę dziwnie, ale tu ludzie za bardzo nie zwracali na innych uwagi. Tak przynajmniej zawsze jej się wydawało, bo chociaż miała grono swoich przyjaciół, to było wszystko.
Ostatecznie wybrała jakiś skwer, który wydawał się być dobry. Prosty, mało ludzi, mało drzew. Zaledwie kilka, ale przecież nie mogły stanowić zagrożenia.
Związała włosy, gotowa podjąć pierwszą próbę. Udała jej się, ale to było zaledwie zachowanie równowagi. O jeździe jeszcze nie myślała. Przynajmniej przez piętnaście minut, bo po tym czasie postanowiła coś zmienić. Dlatego odepchnęła się jedną nogą od podłoża, wprawiając deskę w ruch.
Jechała! Mogła być z siebie dumna. Do czasu, aż nie straciła nad nią kontroli. Czyli to wcale nie było takie proste, jak się wydawało.
Pech chciał, ale czego można było się spodziewać, że te mało niebezpieczne drzewa okazały się być jej zmorą, bo to właśnie z jednym się zderzyła, boleśnie obijając sobie bark. Upadła na twardą ziemię, przy okazji raniąc kolana. Wspaniale, czyli to tyle z nauki.
Finroth Kildare
Dzisiaj w jej głowie wykreowała się w całości myśl, która powstała już jakiś czas temu. Nauka jazdy na deskorolce. Skoro potrafiła jeździć na rowerze, umiała pływać, czy ogarniała rolki, to czemu nie miałaby skupić się na czymś więcej? Wydawało się proste, co jeszcze bardziej zachęcało ją do spróbowania. Wszak widziała wiele razy jak robili to jej koledzy, ewentualnie oglądała czasami filmiki na YT, jeśli tylko wpadły jej w oko.
Tym oto sposobem, załatwiła od swojego sąsiada (bardzo miłego należy zaznaczyć) deskorolkę, obiecując, że zwróci mu ją jak najszybciej. Co prawda nie była tego taka pewna, ale nie planowała jej niszczyć. Wyglądała na drogą, a ona musiała się jakoś utrzymać. Wolała nie wydawać swoich oszczędności na czarną godzinę.
Chwilę szwendała się po mieścinie, by znaleźć idealne miejsce, w którym mogłaby trochę poćwiczyć. Musiała wyglądać naprawdę dziwnie, ale tu ludzie za bardzo nie zwracali na innych uwagi. Tak przynajmniej zawsze jej się wydawało, bo chociaż miała grono swoich przyjaciół, to było wszystko.
Ostatecznie wybrała jakiś skwer, który wydawał się być dobry. Prosty, mało ludzi, mało drzew. Zaledwie kilka, ale przecież nie mogły stanowić zagrożenia.
Związała włosy, gotowa podjąć pierwszą próbę. Udała jej się, ale to było zaledwie zachowanie równowagi. O jeździe jeszcze nie myślała. Przynajmniej przez piętnaście minut, bo po tym czasie postanowiła coś zmienić. Dlatego odepchnęła się jedną nogą od podłoża, wprawiając deskę w ruch.
Jechała! Mogła być z siebie dumna. Do czasu, aż nie straciła nad nią kontroli. Czyli to wcale nie było takie proste, jak się wydawało.
Pech chciał, ale czego można było się spodziewać, że te mało niebezpieczne drzewa okazały się być jej zmorą, bo to właśnie z jednym się zderzyła, boleśnie obijając sobie bark. Upadła na twardą ziemię, przy okazji raniąc kolana. Wspaniale, czyli to tyle z nauki.
Finroth Kildare
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
#2
stylóweczka
Main Street. Jak sama nazwa wskazywała - była to główna ulica miasteczka, może już za taką nie uważana, ale jednak zapewne w centrum, o ile Finn się zorientował. A ponieważ było się tu nowym, to wypadało pozwiedzać, zobaczyć, co gdzie jest, poszwendać się i ogólnie obwąchać teren. Przy tej ulicy akurat znajdowało się sporo sklepów i restauracji, jakieś kawiarnie, jakieś świecidełka... Całkiem ładnie, całkiem fajnie... Trochę jak wielka galeria handlowa, zajmująca całą ulicę. A do tego - skwerek z ławeczkami, drzewkami i...
Dziewczyną jeżdżącą na deskorolce i kasującą drzewa. A przynajmniej tak to wyglądało. Dziewczę wyraźnie nie umiało się tym sprzętem posługiwać i chyba nie posiadało szczególnych zdolności w tym kierunku, bo wyraźnie próbowało się samo nauczyć, a kiedy już ruszyła - nie wiedziała, jak się zatrzymać, więc wyrżnęła w drzewo. Finn przystanął w pewnej odległości, patrząc na to okrągłymi oczami i nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy płakać. Wreszcie jednak, widząc, że koleżanka jakoś chyba nie może się podnieść, a na jej kolanach zaczęły wykwitać czerwone kałuże, podszedł do niej i ukucnął, przyglądając się ranom z lekkim skrzywieniem ust. Był lekarzem w końcu. To nic nie znaczyło, że nikogo nie leczył, tylko pracował z trupami, określając czas i powód zgonu - na pomaganiu żywym również się znał.
- Spokojnie, jestem lekarzem - powiedział, nie patrząc dziewczynie w oczy, tylko wciąż na to kolano - Mogę?
Zadając ostatnie pytanie wreszcie spojrzał na nią, zawiesiwszy dłoń nad kolanem i chcąc je zbadać. Może się połamało, może rzepka pękła, może się zacząć pod nim zbierać woda, a może po prostu będzie tylko strup i nic więcej. Ale lepiej to było obejrzeć, skoro już dziewczę skrzywdziło się w obecności pana doktora.
Mia Walker
stylóweczka
Main Street. Jak sama nazwa wskazywała - była to główna ulica miasteczka, może już za taką nie uważana, ale jednak zapewne w centrum, o ile Finn się zorientował. A ponieważ było się tu nowym, to wypadało pozwiedzać, zobaczyć, co gdzie jest, poszwendać się i ogólnie obwąchać teren. Przy tej ulicy akurat znajdowało się sporo sklepów i restauracji, jakieś kawiarnie, jakieś świecidełka... Całkiem ładnie, całkiem fajnie... Trochę jak wielka galeria handlowa, zajmująca całą ulicę. A do tego - skwerek z ławeczkami, drzewkami i...
Dziewczyną jeżdżącą na deskorolce i kasującą drzewa. A przynajmniej tak to wyglądało. Dziewczę wyraźnie nie umiało się tym sprzętem posługiwać i chyba nie posiadało szczególnych zdolności w tym kierunku, bo wyraźnie próbowało się samo nauczyć, a kiedy już ruszyła - nie wiedziała, jak się zatrzymać, więc wyrżnęła w drzewo. Finn przystanął w pewnej odległości, patrząc na to okrągłymi oczami i nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy płakać. Wreszcie jednak, widząc, że koleżanka jakoś chyba nie może się podnieść, a na jej kolanach zaczęły wykwitać czerwone kałuże, podszedł do niej i ukucnął, przyglądając się ranom z lekkim skrzywieniem ust. Był lekarzem w końcu. To nic nie znaczyło, że nikogo nie leczył, tylko pracował z trupami, określając czas i powód zgonu - na pomaganiu żywym również się znał.
- Spokojnie, jestem lekarzem - powiedział, nie patrząc dziewczynie w oczy, tylko wciąż na to kolano - Mogę?
Zadając ostatnie pytanie wreszcie spojrzał na nią, zawiesiwszy dłoń nad kolanem i chcąc je zbadać. Może się połamało, może rzepka pękła, może się zacząć pod nim zbierać woda, a może po prostu będzie tylko strup i nic więcej. Ale lepiej to było obejrzeć, skoro już dziewczę skrzywdziło się w obecności pana doktora.
Mia Walker
a
Adoptowana studentka biochemii, która dostała mieszkanie od rodziców, na życie zarabiając jako kelnerka w jednej z restauracji. Ma kapryśnego kota imieniem Luna, głowę pełną szalonych pomysłów i chaos w życiu, nad którym udaje jej się zapanować jedynie dzięki Billy'emu, któremu już dawno oddała serce na wyłączność.
23
165
We wszystkich filmikach, które oglądała, jak również w opowieściach swoich kolegów nie było ani jednej wzmianki o tym, że jazda na desce może być tak niebezpieczna i bolesna. Nikt nie chciał się upadkami, wypadkami, przywaleniem w drzewo czy staranowaniem ludzi. Zawsze mowa była o samych superlatywach, jakby to było coś faktycznie godnego uwagi.
Nic dziwnego, że patrząc na wszelkie informacje jakie zebrała, nie przewidziała, że z taką łatwością może stracić panowanie nad przedmiotem. Wydawać by się mogło, że wystarczy zahamować, ale to nie było takie łatwe, jeśli nie wiedziało się, jaka technika będzie najlepsza.
Tym oto sposobem wylądowała na drzewie, zapewne skupiając wzrok kilku przechodniów. A może nie? Może każdy nadal skupiony był na własnych rzeczach? To nawet lepiej, nie chciałą plotek, a w tak niewielkiej mieścinie było o nie dość łatwo. Chwilę poboli i będzie mogła sobie pójść. Bo na dzisiaj raczej koniec nauki, za bardzo bolały ją kolana, którymi będzie musiała się zająć.
Niespodziewanie pojawił się przy niej obcy mężczyzna. No dobrze, to tym bardziej mogło wzbudzić czyjeś podejrzenia, dlatego sama trochę się odsunęła, kiedy przed nią kucnął. Czy był jakimś wampirem, który właśnie zamierza wyssać krew z jej kolan? Oby nie, bo go kopnie. W tym była podobno całkiem dobra.
Zaraz mężczyzna przemówił, rozwiewając jej wszelkie wątpliwości. Lekarz. No dobrze, to brzmiało już znacznie lepiej. Może on jej powie, czy niczego sobie nie złamała. Albo nie wybiła, bo z barkiem nigdy nic nie wiadomo.
-Och, dzień dobry - powiedziała, lekko kiwając głową. - Tak, chociaż to chyba nic poważnego - stwierdziła. Daleko jej było do użalania się, ale też nie miała zamiaru zgrywać jakiegoś nietykalnego bohatera. Była człowiekiem, mogła pocierpieć.
-Jest pan trochę jak Superman. Też pojawia się pan wszędzie, gdzie pana potrzebują - rzuciła.
Finroth Kildare
Nic dziwnego, że patrząc na wszelkie informacje jakie zebrała, nie przewidziała, że z taką łatwością może stracić panowanie nad przedmiotem. Wydawać by się mogło, że wystarczy zahamować, ale to nie było takie łatwe, jeśli nie wiedziało się, jaka technika będzie najlepsza.
Tym oto sposobem wylądowała na drzewie, zapewne skupiając wzrok kilku przechodniów. A może nie? Może każdy nadal skupiony był na własnych rzeczach? To nawet lepiej, nie chciałą plotek, a w tak niewielkiej mieścinie było o nie dość łatwo. Chwilę poboli i będzie mogła sobie pójść. Bo na dzisiaj raczej koniec nauki, za bardzo bolały ją kolana, którymi będzie musiała się zająć.
Niespodziewanie pojawił się przy niej obcy mężczyzna. No dobrze, to tym bardziej mogło wzbudzić czyjeś podejrzenia, dlatego sama trochę się odsunęła, kiedy przed nią kucnął. Czy był jakimś wampirem, który właśnie zamierza wyssać krew z jej kolan? Oby nie, bo go kopnie. W tym była podobno całkiem dobra.
Zaraz mężczyzna przemówił, rozwiewając jej wszelkie wątpliwości. Lekarz. No dobrze, to brzmiało już znacznie lepiej. Może on jej powie, czy niczego sobie nie złamała. Albo nie wybiła, bo z barkiem nigdy nic nie wiadomo.
-Och, dzień dobry - powiedziała, lekko kiwając głową. - Tak, chociaż to chyba nic poważnego - stwierdziła. Daleko jej było do użalania się, ale też nie miała zamiaru zgrywać jakiegoś nietykalnego bohatera. Była człowiekiem, mogła pocierpieć.
-Jest pan trochę jak Superman. Też pojawia się pan wszędzie, gdzie pana potrzebują - rzuciła.
Finroth Kildare
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Gdyby tylko wiedział, że dziewczyna zastanawia się, czy on nie jest przypadkiem wampirem... Pewnie by się uśmiał, po czym zacząłby się zastanawiać, czy przypadkiem nie zacząć udawać, bo to właściwie fajna sprawa. Wampiry jednak zwykle nie chodzą po świetle słonecznym, zwłaszcza na Florydzie, gdzie to światło było dość ostre. Tak przynajmniej mówią legendy, bo produkowane ostatnio opowiastki dla dzieciaków, gdzie wampiry wymyślały sobie jakieś zaczarowane pierścienie albo - jeszcze lepiej - po prostu w słońcu błyszczały jak mokry sen najbardziej brokatowej drag queen świata; zakładały co innego. Jego jakoś takie rzeczy nie przekonywały.
- Być może nic poważnego, ale zawsze warto sprawdzić. Kiedyś wywaliłem się na hulajnodze tak, że przez kilka miesięcy coś mi chrupało w kolanie, a łokieć przez kilka tygodni nie chciał się zagoić, tylko bolał i ropiał.
Popatrzył na dziewczynę zaskoczony, kiedy rzuciła uwagę o Supermanie. Uniósł brwi, zamierając na moment i nie wiedząc, co z tym fantem zrobić.
- Proszę... Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem. Podejrzewam, że nie zawsze pojawiam się tam, gdzie jestem potrzebny, ale teraz chyba mi się faktycznie udało.
Przyjrzał się obu jej kolanom, starając się dotykać je jak najdelikatniej, ale jednocześnie tak, żeby w razie czego wyczuć jakieś nieprawidłowości. Jedno z nich zaczynało trochę puchnąć, ale chyba rzeczywiście nie było to nic poważnego.
- W samochodzie mam apteczkę, mogę opatrzyć zadrapania - powiedział, skończywszy badanie - Wygląda, że nic ci nie jest, tylko się potłukłaś. Kolano będzie boleć jakiś czas, ale wygląda na to, że nie urządziłaś się tak, jak ja na tamtej hulajnodze. Spuchnie, ale jeśli mi pozwolisz się zaprowadzić do mojego auta -zaparkowałem niedaleko - to przyłożymy opatrunek żelowy, który złagodzi ból i opuchliznę. Gdzieś jeszcze boli?
Mia Walker
- Być może nic poważnego, ale zawsze warto sprawdzić. Kiedyś wywaliłem się na hulajnodze tak, że przez kilka miesięcy coś mi chrupało w kolanie, a łokieć przez kilka tygodni nie chciał się zagoić, tylko bolał i ropiał.
Popatrzył na dziewczynę zaskoczony, kiedy rzuciła uwagę o Supermanie. Uniósł brwi, zamierając na moment i nie wiedząc, co z tym fantem zrobić.
- Proszę... Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem. Podejrzewam, że nie zawsze pojawiam się tam, gdzie jestem potrzebny, ale teraz chyba mi się faktycznie udało.
Przyjrzał się obu jej kolanom, starając się dotykać je jak najdelikatniej, ale jednocześnie tak, żeby w razie czego wyczuć jakieś nieprawidłowości. Jedno z nich zaczynało trochę puchnąć, ale chyba rzeczywiście nie było to nic poważnego.
- W samochodzie mam apteczkę, mogę opatrzyć zadrapania - powiedział, skończywszy badanie - Wygląda, że nic ci nie jest, tylko się potłukłaś. Kolano będzie boleć jakiś czas, ale wygląda na to, że nie urządziłaś się tak, jak ja na tamtej hulajnodze. Spuchnie, ale jeśli mi pozwolisz się zaprowadzić do mojego auta -zaparkowałem niedaleko - to przyłożymy opatrunek żelowy, który złagodzi ból i opuchliznę. Gdzieś jeszcze boli?
Mia Walker