a
mów mi/kontakt
administrator
a
#3 Stylówka
Czuła pewną nostalgię, pojawiając się w miejscu, które po raz ostatni widziała jeszcze jako nastolatka. Choć niewątpliwie doszło do pewnych zmian - z lat młodzieńczych zapamiętała raczej stare ławki z połamanymi deskami - to jednak miło było znów znaleźć się w znajomym terenie. Jeszcze zanim przysiadła, upewniła się podwójnie, czy na pewno nie pomyliła dnia, ani godziny spotkania. W pewnym sensie miała jakąś tremę przed spotkaniem z Rosaline. Utrzymywały kontakt, ale nie dało się ukryć, że podczas swojego pobytu na uniwersytecie mocno zaniedbała wszystkie znajomości z rodzinnego miasta.
Normalne, gdy wypuszcza się kogoś z domu, gdzie nawet spokojnie nie można podłubać w zębach, bo już siedem osób umawia cię do dentysty, cztery przynoszą wykałaczkę, a kolejnych sześć wygłasza kazanie o odpowiednim szczotkowaniu. Odrobina wolności i, co ważniejsze, intymności uderzyła Candy do głowy niczym woda sodowa.
Oparłszy się na ławce, wyłożyła przed siebie leniwie nogi. Czy zmieniła się od czasu, gdy ostatnim razem siedziały to po zajęciach ze skrzypiec? Czy wyglądała ciut dojrzalej? Istniała opcja, że Rosa w ogóle jej nie pozna?
Chciałaby, żeby tak było, bo może wtedy oznaczałoby to, że będzie bogata. A skoro nie mogła na tę chwilę być wykształcona (z winy totalnie rasistowskiej dyrekcji, niech bosą stopą wejdą na klocka lego za to chamskie zachowanie) to wypadało chociaż osiągnąć sukces finansowy.
Obecna stawka kelnerki dawała jej żmudną nadzieję, że w ciągu pięćdziesięciu lat będzie ją stać na kupienie używanego samochodu. To wcale nie była kompletnie dołująca perspektywa. Wcale.
Dostrzegła lawirującego pomiędzy ludźmi starszego mężczyznę, zbierającego pieniądze do styropianowego kubka po kawie. Cóż, pod tym względem wszystkie miejsca na ziemi wyglądały identycznie - nie sposób było udawać, że problem bezdomności nie istniał.
To co jednak nieco ją ubodło, to fakt, że typek totalnie ją wyminął. Może nie wyglądała jakby była przy forsie, no ale halo? Serio myślał, że nie miała przy sobie nawet dolara?!
Rosaline Hwang
Czuła pewną nostalgię, pojawiając się w miejscu, które po raz ostatni widziała jeszcze jako nastolatka. Choć niewątpliwie doszło do pewnych zmian - z lat młodzieńczych zapamiętała raczej stare ławki z połamanymi deskami - to jednak miło było znów znaleźć się w znajomym terenie. Jeszcze zanim przysiadła, upewniła się podwójnie, czy na pewno nie pomyliła dnia, ani godziny spotkania. W pewnym sensie miała jakąś tremę przed spotkaniem z Rosaline. Utrzymywały kontakt, ale nie dało się ukryć, że podczas swojego pobytu na uniwersytecie mocno zaniedbała wszystkie znajomości z rodzinnego miasta.
Normalne, gdy wypuszcza się kogoś z domu, gdzie nawet spokojnie nie można podłubać w zębach, bo już siedem osób umawia cię do dentysty, cztery przynoszą wykałaczkę, a kolejnych sześć wygłasza kazanie o odpowiednim szczotkowaniu. Odrobina wolności i, co ważniejsze, intymności uderzyła Candy do głowy niczym woda sodowa.
Oparłszy się na ławce, wyłożyła przed siebie leniwie nogi. Czy zmieniła się od czasu, gdy ostatnim razem siedziały to po zajęciach ze skrzypiec? Czy wyglądała ciut dojrzalej? Istniała opcja, że Rosa w ogóle jej nie pozna?
Chciałaby, żeby tak było, bo może wtedy oznaczałoby to, że będzie bogata. A skoro nie mogła na tę chwilę być wykształcona (z winy totalnie rasistowskiej dyrekcji, niech bosą stopą wejdą na klocka lego za to chamskie zachowanie) to wypadało chociaż osiągnąć sukces finansowy.
Obecna stawka kelnerki dawała jej żmudną nadzieję, że w ciągu pięćdziesięciu lat będzie ją stać na kupienie używanego samochodu. To wcale nie była kompletnie dołująca perspektywa. Wcale.
Dostrzegła lawirującego pomiędzy ludźmi starszego mężczyznę, zbierającego pieniądze do styropianowego kubka po kawie. Cóż, pod tym względem wszystkie miejsca na ziemi wyglądały identycznie - nie sposób było udawać, że problem bezdomności nie istniał.
To co jednak nieco ją ubodło, to fakt, że typek totalnie ją wyminął. Może nie wyglądała jakby była przy forsie, no ale halo? Serio myślał, że nie miała przy sobie nawet dolara?!
Rosaline Hwang
a
#2 + ootd
Spotkania po latach zwykle charakteryzują się tym, że są bardzo naciągane, a kilka zdawkowych i grzecznościowych formułek powoduje pryśnięcie do domu niektórych, a czasami nawet większości osób. I choć dzisiejsza schadzka przebiegać miała tylko pomiędzy dwójką dziewczyn, tak wciąż obawiała się kompletnego niewypału. Zgodziła się, idąc jednak pod wskazane miejsce głównie z zamiarem zaspokojenia swojej ciekawości. Wprawdzie nie chciała być też niemiła względem Candy, odrzucając propozycje, w głowie myśląc, już po jej zaakceptowaniu, że a nuż, widelec nie skończy się ono tragicznie. W końcu wcześniej miały dość wyborną przyjaźń.
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz się widziały, więc zmiany były nieuniknione, a nierozpoznanie byłoby bardzo prawdopodobne, gdyby brunetka nie siedziała na tęczowej ławce jako jedyna. Wzrost jej upragnionego bogactwa byłby jeszcze bardziej możliwy, gdyby stała albo była w ruchu tak jak mijające ją osoby. Bądź co bądź, gdy dzieliło Hwang już tylko parę kroków, niepewnie zaczęła podążać w stronę siedzącej koleżanki. – Candy? – spytała, chcąc mimo wszystko upewnić się, że nie pomyliła jej z jakąś inną laską, która odpoczywała na ławce, chamsko tym samym zajmując im miejsce.
Wątpliwe spojrzenie ulotniło się dopiero wtedy, kiedy usłyszała głos młodej damy. Po tej rozpoznawalnej wibracji, od razu, rzuciła się na szyję dawnej przyjaciółki. A chwilę zajęło jej dojście do wniosku, że może zbyt energicznie się z nią przywitała, dlatego powoli zaczęła tonować swoje ruchy, automatycznie odsuwając się od brunetki, której osobista przestrzeń przed sekundą została całkowicie naruszona. – Wyglądasz kwitnąco. – skomplementowała dwudziestoparolatkę, wciąż przyglądając się tym widocznym zmianą. Ciekawe, czy ona też miała ich tak wiele. – Opowiadaj, co u ciebie. – zachęciła, wreszcie odrobinę rozglądając się po miejscu, które przynosiło z powrotem wspomnienia. Lekcje skrzypiec, kiedyś wydawały się jej jedyną drogą w życiu, ale przejściowy zapał, szybko zanikł. A szkoda, bo może teraz byłaby jakąś sławną skrzypaczką, a nie zwykłą bibliotekarką. Swoją drogą, to niesamowicie smutne, jaki spadek przez własne niezdecydowanie zaliczyła.
Candy Villeda
Spotkania po latach zwykle charakteryzują się tym, że są bardzo naciągane, a kilka zdawkowych i grzecznościowych formułek powoduje pryśnięcie do domu niektórych, a czasami nawet większości osób. I choć dzisiejsza schadzka przebiegać miała tylko pomiędzy dwójką dziewczyn, tak wciąż obawiała się kompletnego niewypału. Zgodziła się, idąc jednak pod wskazane miejsce głównie z zamiarem zaspokojenia swojej ciekawości. Wprawdzie nie chciała być też niemiła względem Candy, odrzucając propozycje, w głowie myśląc, już po jej zaakceptowaniu, że a nuż, widelec nie skończy się ono tragicznie. W końcu wcześniej miały dość wyborną przyjaźń.
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz się widziały, więc zmiany były nieuniknione, a nierozpoznanie byłoby bardzo prawdopodobne, gdyby brunetka nie siedziała na tęczowej ławce jako jedyna. Wzrost jej upragnionego bogactwa byłby jeszcze bardziej możliwy, gdyby stała albo była w ruchu tak jak mijające ją osoby. Bądź co bądź, gdy dzieliło Hwang już tylko parę kroków, niepewnie zaczęła podążać w stronę siedzącej koleżanki. – Candy? – spytała, chcąc mimo wszystko upewnić się, że nie pomyliła jej z jakąś inną laską, która odpoczywała na ławce, chamsko tym samym zajmując im miejsce.
Wątpliwe spojrzenie ulotniło się dopiero wtedy, kiedy usłyszała głos młodej damy. Po tej rozpoznawalnej wibracji, od razu, rzuciła się na szyję dawnej przyjaciółki. A chwilę zajęło jej dojście do wniosku, że może zbyt energicznie się z nią przywitała, dlatego powoli zaczęła tonować swoje ruchy, automatycznie odsuwając się od brunetki, której osobista przestrzeń przed sekundą została całkowicie naruszona. – Wyglądasz kwitnąco. – skomplementowała dwudziestoparolatkę, wciąż przyglądając się tym widocznym zmianą. Ciekawe, czy ona też miała ich tak wiele. – Opowiadaj, co u ciebie. – zachęciła, wreszcie odrobinę rozglądając się po miejscu, które przynosiło z powrotem wspomnienia. Lekcje skrzypiec, kiedyś wydawały się jej jedyną drogą w życiu, ale przejściowy zapał, szybko zanikł. A szkoda, bo może teraz byłaby jakąś sławną skrzypaczką, a nie zwykłą bibliotekarką. Swoją drogą, to niesamowicie smutne, jaki spadek przez własne niezdecydowanie zaliczyła.
Candy Villeda
a
Choć starała się nie wyglądać na kogoś, kto zaciekle przeczesuje spojrzeniem otaczające ją tłumy, nie potrafiła ukryć ciekawości. Może Rosa się przefarbowała? Przytyła? Może całkowicie zmieniła styl, odnajdując w sobie miłość do różowej panterki i kwiecistych legginsów? Z uwagą przesuwała wzrokiem po kolejnych sylwetkach, aż w końcu gdzieś pomiędzy zgrają nastolatków z deskorolkami dostrzegła zbliżającą się ku niej kobietę.
Gdy zaś odległość pomiędzy nimi zmniejszyła się do zaledwie metra, Candy uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła bezradnie ręce.
- Tak, to ja. Wciąż wyższa i bardziej opalona - zauważyła z rozbawieniem, by w pierwszym odruchu rozszerzyć oczy do wielkości piłeczek pinpongowych w odpowiedzi na przywitanie. Ostatecznie była to jednak tak miła reakcja (jeju, naprawdę ktoś jej wpadł w ramiona, jak na filmach!), że gdy tylko Rosa się odsunęła, Candy podniosła dotąd przyklejony do ławki zadek i znów ją przytuliła, zgniatając w misiowatym uścisku.
- O rety, jesteś jeszcze chudsza niż pamiętam, wyglądasz jak modelka z żurnala - zachwyciła się, odsuwając Rosaline na odległość wyciągniętych rąk i przyglądając jej się z zainteresowaniem. Roześmiała się też, gdy jej uszy zarejestrowały komplement.- Kwitnę jak cebula, niby wszystko ładnie, ale jednak daleko mi do róży. - Wzruszyła lekko ramionami, znów przysiadając na ławce i poklepując miejsce obok siebie.
Pokręciła też krótko głową, gdy Rosaline zapragnęła posłuchać o jej życiu. Nie była pewna, czy miała choć jedną rzecz naprawdę wartą opowiedzenia. W końcu znalazła się tu w efekcie osiągnięcia dna i przekreślenia całej swojej dotychczasowej pracy.
Raczej ciężko było się czymś takim chwalić.
- Wyrzucili mnie z uczelni - zauważyła, wzruszając niby nonszalancko ramionami, choć w tym geście nie dało się nie dostrzec wyraźnego przygnębienia. - Nie z mojej winy, zostałam niestety wrobiona przez chłopaka, który - uwaga, werbel - mnie zdradził. - Zmrużyła lekko oczy, jakby mogła w ten sposób przesłać skondensowaną dawkę jadu na niemal drugi kraniec Ameryki, by otruć tego zakłamanego łajdaka i zagwarantować mu tym samym bezpłodność.- Liczę, że twoja historia będzie ciut weselsza od mojej. Grasz jeszcze? Co w ogóle robisz? Poza oczywistym pozowaniem do zdjęć, bo serio, powinnaś pozować do zdjęć.
Rosaline Hwang
Gdy zaś odległość pomiędzy nimi zmniejszyła się do zaledwie metra, Candy uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła bezradnie ręce.
- Tak, to ja. Wciąż wyższa i bardziej opalona - zauważyła z rozbawieniem, by w pierwszym odruchu rozszerzyć oczy do wielkości piłeczek pinpongowych w odpowiedzi na przywitanie. Ostatecznie była to jednak tak miła reakcja (jeju, naprawdę ktoś jej wpadł w ramiona, jak na filmach!), że gdy tylko Rosa się odsunęła, Candy podniosła dotąd przyklejony do ławki zadek i znów ją przytuliła, zgniatając w misiowatym uścisku.
- O rety, jesteś jeszcze chudsza niż pamiętam, wyglądasz jak modelka z żurnala - zachwyciła się, odsuwając Rosaline na odległość wyciągniętych rąk i przyglądając jej się z zainteresowaniem. Roześmiała się też, gdy jej uszy zarejestrowały komplement.- Kwitnę jak cebula, niby wszystko ładnie, ale jednak daleko mi do róży. - Wzruszyła lekko ramionami, znów przysiadając na ławce i poklepując miejsce obok siebie.
Pokręciła też krótko głową, gdy Rosaline zapragnęła posłuchać o jej życiu. Nie była pewna, czy miała choć jedną rzecz naprawdę wartą opowiedzenia. W końcu znalazła się tu w efekcie osiągnięcia dna i przekreślenia całej swojej dotychczasowej pracy.
Raczej ciężko było się czymś takim chwalić.
- Wyrzucili mnie z uczelni - zauważyła, wzruszając niby nonszalancko ramionami, choć w tym geście nie dało się nie dostrzec wyraźnego przygnębienia. - Nie z mojej winy, zostałam niestety wrobiona przez chłopaka, który - uwaga, werbel - mnie zdradził. - Zmrużyła lekko oczy, jakby mogła w ten sposób przesłać skondensowaną dawkę jadu na niemal drugi kraniec Ameryki, by otruć tego zakłamanego łajdaka i zagwarantować mu tym samym bezpłodność.- Liczę, że twoja historia będzie ciut weselsza od mojej. Grasz jeszcze? Co w ogóle robisz? Poza oczywistym pozowaniem do zdjęć, bo serio, powinnaś pozować do zdjęć.
Rosaline Hwang
a
Całkiem niedawno wróciła do ciemnych kłaków, więc tym z pewnością nie zaskoczy dziewczyny, a przytyć walecznie próbuje, z marnym jakkolwiek skutkiem. Natomiast jeśli chodzi o jej damską szafę, to żadne większe zmiany tam nie zaistniały, a stylowo raczej uciekała od zakwitłej pupy w legginsach, czy pazur do zabijania. – Wciąż wyższa i bardziej opalona. – powtórzyła, bo z przykrością wzrostem nadal przegrywała z dziewczyną, a blada niezmiennie pozostawała jak ściana.
Bez skrępowania odwzajemniła jej przygniecenie, czym odrobinę zresztą została uspokojona, bo przez moment pozwoliła sobie myśleć, że jej zbyt konfesyjne przywitanie należało do obscenicznych. – Modelka z żurnala? Bardziej, jak chłopiec z opakowania kinder chocolate. – rzuciła, kompletnie nie widząc w sobie modelki zaś podobieństwo z chłopcem, choć równie marne, tak mimo wszystko jej zdaniem większe. – Albo Shifu z kung fu pandy. – dodała, tym razem widząc niemal lustrzane odbicie pomiędzy małą pandą, a sobą. Wkrótce wreszcie usiadała na ławce, skupiając się także na przyjaciółce, aniżeli na miejscu, w którym obecnie rzadko kiedy bywała.
Już pierwsze zdanie, zdążyło zdziwić Azjatkę, która spokojnie jednak czekała na dalszą część historii wyrzucenia Villeda z uczelni. Prośba o werbel, wyłącznie zachęciła ją do uderzeń dłonią w nogi, improwizując tym samym dźwięk bębna, który ucichł chwilę przed wypowiedzeniem przez koleżankę tej przykrej informacji. – Skurwiel. – podsumowała chłopaka, który narobił brunetce tyle przykrości, bo o i ile zdradę jakoś by przebolała i przeżyła, tak wyrzucenie zapewne było aktualnie najgorsze do przełknięcia. Możliwość wymarzonej kariery została bezpowrotnie utracona, a z chłopakami wiadomo; tego kwiatu jest pół światu.
Chwilę później nadeszła jej pora krótkiego streszczenia historii z ostatnich lat, która wprawdzie nie była tak beznadziejna, jak ta którą opowiedziała Candy, ale warto zaznaczyć, że do super wesołych także nie należała. A niechęć do opowiadania, dało się niemal od razu wywnioskować po jej szybkiej zmianie zachowania. – Nie, nie gram już. – powiedziała, pierw wyrzucając, jak się jej zdawało najmniej bolesną informację. — Nie śmiej się, ale zostałam — uwaga, werbel — bibliotekarką. — wydusiła z siebie, unikając wzroku Candy, bo naprawdę wstydziła się swojego zawodu, a raczej nie samej profesji, a jak skończyła. Przecież miała takie marzenia, tyle pasji, entuzjazmu i energii. Gdzie to wszystko poszło? – A do zdjęć nie pozuje, uwierz, że wyglądałabym na nich jak rozjechana żaba. – stwierdziła, wzruszając ramionami. – A ty grasz jeszcze? – spytała, bo w sumie ta kwestia nie była chyba jasno zaznaczona.
Candy Villeda
Bez skrępowania odwzajemniła jej przygniecenie, czym odrobinę zresztą została uspokojona, bo przez moment pozwoliła sobie myśleć, że jej zbyt konfesyjne przywitanie należało do obscenicznych. – Modelka z żurnala? Bardziej, jak chłopiec z opakowania kinder chocolate. – rzuciła, kompletnie nie widząc w sobie modelki zaś podobieństwo z chłopcem, choć równie marne, tak mimo wszystko jej zdaniem większe. – Albo Shifu z kung fu pandy. – dodała, tym razem widząc niemal lustrzane odbicie pomiędzy małą pandą, a sobą. Wkrótce wreszcie usiadała na ławce, skupiając się także na przyjaciółce, aniżeli na miejscu, w którym obecnie rzadko kiedy bywała.
Już pierwsze zdanie, zdążyło zdziwić Azjatkę, która spokojnie jednak czekała na dalszą część historii wyrzucenia Villeda z uczelni. Prośba o werbel, wyłącznie zachęciła ją do uderzeń dłonią w nogi, improwizując tym samym dźwięk bębna, który ucichł chwilę przed wypowiedzeniem przez koleżankę tej przykrej informacji. – Skurwiel. – podsumowała chłopaka, który narobił brunetce tyle przykrości, bo o i ile zdradę jakoś by przebolała i przeżyła, tak wyrzucenie zapewne było aktualnie najgorsze do przełknięcia. Możliwość wymarzonej kariery została bezpowrotnie utracona, a z chłopakami wiadomo; tego kwiatu jest pół światu.
Chwilę później nadeszła jej pora krótkiego streszczenia historii z ostatnich lat, która wprawdzie nie była tak beznadziejna, jak ta którą opowiedziała Candy, ale warto zaznaczyć, że do super wesołych także nie należała. A niechęć do opowiadania, dało się niemal od razu wywnioskować po jej szybkiej zmianie zachowania. – Nie, nie gram już. – powiedziała, pierw wyrzucając, jak się jej zdawało najmniej bolesną informację. — Nie śmiej się, ale zostałam — uwaga, werbel — bibliotekarką. — wydusiła z siebie, unikając wzroku Candy, bo naprawdę wstydziła się swojego zawodu, a raczej nie samej profesji, a jak skończyła. Przecież miała takie marzenia, tyle pasji, entuzjazmu i energii. Gdzie to wszystko poszło? – A do zdjęć nie pozuje, uwierz, że wyglądałabym na nich jak rozjechana żaba. – stwierdziła, wzruszając ramionami. – A ty grasz jeszcze? – spytała, bo w sumie ta kwestia nie była chyba jasno zaznaczona.
Candy Villeda
a
Istniało wiele powodów, dla których Rosaline powinna się szczycić tym, co ją różniło od Candy. Choćby kwestia wzrostu - niby Villeda nie należała do wyżyn i na koszykówce łatwiej pomylić ją można było z piłką, niż zawodnikiem, ale jednak czasem miała ochotę być mniejsza. W jej mniemaniu Rosie miała w sobie ten urok małej wróżki, a i bez trudu zapewne udawało jej się czmychnąć przed kimś w tłumie. Z kolei kwestia jaśniejszej cery była zdecydowanie bardziej przyziemna; jak często Candy natrafiała w sklepach na kompletny brak podkładów do swojego typu cery, gdy półkę zawalały kremy BB i maziadła barwy kości słoniowej i kartki do drukowania.
Wiadomo jednak, że trawa zawsze wydawała się zieleńsza po drugiej stronie płotu. To, czego Candy potrafiła pozazdrościć Rosaline, ta mogła uznawać za cechy ją frustrujące. Stara prawda (i jeszcze starsza ciotka Candy) głosiła, że najbardziej brak nam tego, czego mieć nie możemy.
- Bez przesady, tamten typek wygląda jak podrastający socjopata - zauważyła Villeda, zadzierając brew. Roześmiała się, gdy Hwang przyrównała się do Shifu. - Jeśli ty jesteś Shifu, pozwól, że będę twoim Po. - To mówiąc, złączyła ze sobą wyprostowaną dłoń i pięść, a potem pochyliła się z najwyższym szacunkiem, niemalże dotykając nosem kolan (ale tylko niemalże, bo jednak w kwestii elastyczności miała w sobie coś z drewna). - W kwestii zdobywania jedzenia jestem jego bratnią duszą.
W gruncie rzeczy nie kłamała. Wychowywanie się w licznej rodzinie ugruntowało w Candy przekonanie, że o swój talerz należy walczyć do ostatniej kropli krwi, a ostatni kawałek pizzy może stać się przyczyną wybuchu wojny domowej.
Pozwoliła sobie na lekkie uniesienie kącików ust, gdy Rosaline tak trafnie podsumowała jej byłego konkubenta. Tego jej skrzywdzone serduszko potrzebowało najbardziej - odrobiny zrozumienia w postaci wspólnego przeklinania na tego osobnika płci męskiej (choć pozbawionego przysłowiowych jaj).
- O nie, dlaczego, byłaś dla mnie niczym skrzypcowy Mozart - pożaliła się Villeda, słysząc o zakończeniu muzycznej kariery przez przyjaciółkę. Muzyka wciąż była dla Candy bardzo ważna i nie potrafiła wyobrazić sobie wykluczenia jej ze swojego życia. Nawet gdy rzucała w nagiego J.D. losowymi rzeczami w jego mieszkaniu, nie zdołała znaleźć w sobie siły, by rozbić mu gitarę. No bo gitara, ej, szanujmy instrumenty.
Na wzór kobiety również rozpoczęła rytmiczne uderzenia rękami o uda, oczekując na nowe fakty z życia przyjaciółki. I, choć Rosaline nie brzmiała szczególnie entuzjastycznie, Candy aż zaświeciły się oczy z ekscytacji.
- O matko, ale czad! To było moje marzenie, gdy byłam młodsza, wolałabym otaczać się książkami, niż ludźmi - zauważyła, rozpływając się w swoim zachwycie nad zawodem Rosaline. - Przecież to świetna sprawa, masz dostęp do tylu książek i jeszcze szansę na natychmiastowe zweryfikowanie każdego gościa, który by cię tam próbował poderwać. Bo czaisz, przyjdzie sobie taki Don Żuan, a ty patrzysz, on niesie Greya i Zmierzch i już wiesz, że albo będzie cię lał pejczem albo podgryzał nocą w lesie. Kapitalna sprawa.
Machnęła ręką na kolejny samokrytycyzm. Rosaline ewidentnie w swoim życiu widziała zbyt mało rozjechanych żab, jakkolwiek źle to brzmiało.
- Zobaczysz, zrobię ci zdjęcie i lada moment będziesz mi wysyłała relacje z jakiegoś paryskiego domu mody - zauważyła, uśmiechając się szeroko. Potem uniosła dłonie, tak jakby chwytała za niewidzialne skrzypce i umieszczała je wygodnie pod brodą. - Jasne, choć dużo rzadziej niż dawniej. Powinnaś zagrać ze mną!
Rosaline Hwang
Wiadomo jednak, że trawa zawsze wydawała się zieleńsza po drugiej stronie płotu. To, czego Candy potrafiła pozazdrościć Rosaline, ta mogła uznawać za cechy ją frustrujące. Stara prawda (i jeszcze starsza ciotka Candy) głosiła, że najbardziej brak nam tego, czego mieć nie możemy.
- Bez przesady, tamten typek wygląda jak podrastający socjopata - zauważyła Villeda, zadzierając brew. Roześmiała się, gdy Hwang przyrównała się do Shifu. - Jeśli ty jesteś Shifu, pozwól, że będę twoim Po. - To mówiąc, złączyła ze sobą wyprostowaną dłoń i pięść, a potem pochyliła się z najwyższym szacunkiem, niemalże dotykając nosem kolan (ale tylko niemalże, bo jednak w kwestii elastyczności miała w sobie coś z drewna). - W kwestii zdobywania jedzenia jestem jego bratnią duszą.
W gruncie rzeczy nie kłamała. Wychowywanie się w licznej rodzinie ugruntowało w Candy przekonanie, że o swój talerz należy walczyć do ostatniej kropli krwi, a ostatni kawałek pizzy może stać się przyczyną wybuchu wojny domowej.
Pozwoliła sobie na lekkie uniesienie kącików ust, gdy Rosaline tak trafnie podsumowała jej byłego konkubenta. Tego jej skrzywdzone serduszko potrzebowało najbardziej - odrobiny zrozumienia w postaci wspólnego przeklinania na tego osobnika płci męskiej (choć pozbawionego przysłowiowych jaj).
- O nie, dlaczego, byłaś dla mnie niczym skrzypcowy Mozart - pożaliła się Villeda, słysząc o zakończeniu muzycznej kariery przez przyjaciółkę. Muzyka wciąż była dla Candy bardzo ważna i nie potrafiła wyobrazić sobie wykluczenia jej ze swojego życia. Nawet gdy rzucała w nagiego J.D. losowymi rzeczami w jego mieszkaniu, nie zdołała znaleźć w sobie siły, by rozbić mu gitarę. No bo gitara, ej, szanujmy instrumenty.
Na wzór kobiety również rozpoczęła rytmiczne uderzenia rękami o uda, oczekując na nowe fakty z życia przyjaciółki. I, choć Rosaline nie brzmiała szczególnie entuzjastycznie, Candy aż zaświeciły się oczy z ekscytacji.
- O matko, ale czad! To było moje marzenie, gdy byłam młodsza, wolałabym otaczać się książkami, niż ludźmi - zauważyła, rozpływając się w swoim zachwycie nad zawodem Rosaline. - Przecież to świetna sprawa, masz dostęp do tylu książek i jeszcze szansę na natychmiastowe zweryfikowanie każdego gościa, który by cię tam próbował poderwać. Bo czaisz, przyjdzie sobie taki Don Żuan, a ty patrzysz, on niesie Greya i Zmierzch i już wiesz, że albo będzie cię lał pejczem albo podgryzał nocą w lesie. Kapitalna sprawa.
Machnęła ręką na kolejny samokrytycyzm. Rosaline ewidentnie w swoim życiu widziała zbyt mało rozjechanych żab, jakkolwiek źle to brzmiało.
- Zobaczysz, zrobię ci zdjęcie i lada moment będziesz mi wysyłała relacje z jakiegoś paryskiego domu mody - zauważyła, uśmiechając się szeroko. Potem uniosła dłonie, tak jakby chwytała za niewidzialne skrzypce i umieszczała je wygodnie pod brodą. - Jasne, choć dużo rzadziej niż dawniej. Powinnaś zagrać ze mną!
Rosaline Hwang
a
Niezależnie od tego, czy chcemy się przyznać, czy też nie chcemy, tak każdy chociaż raz w życiu odczuł zazdrość wobec osiągnięć lub wyglądu innych. Uczucie przykrości pojawia się, wtedy kiedy coś bardzo chcemy mieć, a nie możemy, a na dobitkę inni mają. Dlatego, dziewczyny wzajemnie zazdrościły sobie wzrostu, widząc w nich wyłącznie same atuty. – Mianuje cię moim Po. – natychmiastowo odpowiedziała, kładąc dłoń na prawym jej ramieniu, jakby właśnie pasowała ją na tę posadę. Zaraz po tym, zaśmiała się z zaprezentowanych przez dziewczynę ruchów. - Ooo… znasz tę technikę. – odparła, cytując postać z bajki, wkrótce ponownie konając ze śmiechu. Prawdę mówiąc, nie sądziła, że tak szybko uda im się odnaleźć wspólny język. Minęło tyle lat, więc pozwoliła sobie myśleć, że ciężej będzie im się dogadać albo przynajmniej przejść przez barierkę niezręczność, niemniej one zdawały się jej w ogóle nie mieć.
- Przestań sobie żartować. Daleko mi było do bycia skrzypcowym Mozartem. Już prędzej ty byś się na niego nadała. – stwierdziła, kiwając głową z aprobatą, zgadzając się tym samym z własnymi słowami. Dane określenie w jej mniemaniu bardziej opisywało Candy. Muzyka, również była dla niej ważna, jednak do skrzypiec nie ciągnął ją już aż tak bardzo, jak kiedyś. Ogólnie rzecz biorąc, pierwsze opuszczenie lekcji, zachęciło ją do porzucenia zainteresowania. Dopiero wraz ze spotkaniem zaczęła się zastanawiać, co mogłaby już osiągnąć, gdyby wciąż kontynuowała naukę.
- Czad?! – powtórzyła, mrugając kilkukrotnie, w geście niedowierzania na słowa, które od niej właśnie usłyszała. Nie da się ukryć, że miała inne spojrzenie na swój zawód. – Chciałbym widzieć to w tak cudowny sposób, ale uwierz, Don Żuanów nie ma, a choć bycie otaczanym książkami źle nie brzmi, tak w istocie fenomenalne nie jest. – stwierdziła, wciąż kurczowo trzymając się swojego zdania. Zresztą, sama też inaczej wyobrażała sobie tę pracę, ale nic nie jest takim, jak się wydaje.
- Nie wiem, czy cokolwiek jeszcze pamiętam, dość długo po nie, nie sięgałam. – oświadczyła, przez sekundę zastanawiając się nad wspólnym graniem. Skoro aktualna profesja jej nie pasuje, to może powinna wrócić do strych pasji? Z pewnością pomoc Villeda była bardziej zachęcająca niż samotne próby przywrócenia talentu. Bo o ile zdarzało jej się o tym myśleć, tak ostatecznie odkładała swoje przemyślenia na bok, wciąż szukając nowych rzeczy, którymi tym razem mogłaby się, choć na chwilę zaciekawić. Jeśli chodzi o niezdecydowanie i szybkie rezygnacje z nowych zainteresowań, to w tym przypadku żadne zmiany nie nastąpiły. – W sumie, fajnie byłoby spróbować. – powiedziała na głos, spoglądając z szerokim uśmiechem na przyjaciółkę.
Candy Villeda
- Przestań sobie żartować. Daleko mi było do bycia skrzypcowym Mozartem. Już prędzej ty byś się na niego nadała. – stwierdziła, kiwając głową z aprobatą, zgadzając się tym samym z własnymi słowami. Dane określenie w jej mniemaniu bardziej opisywało Candy. Muzyka, również była dla niej ważna, jednak do skrzypiec nie ciągnął ją już aż tak bardzo, jak kiedyś. Ogólnie rzecz biorąc, pierwsze opuszczenie lekcji, zachęciło ją do porzucenia zainteresowania. Dopiero wraz ze spotkaniem zaczęła się zastanawiać, co mogłaby już osiągnąć, gdyby wciąż kontynuowała naukę.
- Czad?! – powtórzyła, mrugając kilkukrotnie, w geście niedowierzania na słowa, które od niej właśnie usłyszała. Nie da się ukryć, że miała inne spojrzenie na swój zawód. – Chciałbym widzieć to w tak cudowny sposób, ale uwierz, Don Żuanów nie ma, a choć bycie otaczanym książkami źle nie brzmi, tak w istocie fenomenalne nie jest. – stwierdziła, wciąż kurczowo trzymając się swojego zdania. Zresztą, sama też inaczej wyobrażała sobie tę pracę, ale nic nie jest takim, jak się wydaje.
- Nie wiem, czy cokolwiek jeszcze pamiętam, dość długo po nie, nie sięgałam. – oświadczyła, przez sekundę zastanawiając się nad wspólnym graniem. Skoro aktualna profesja jej nie pasuje, to może powinna wrócić do strych pasji? Z pewnością pomoc Villeda była bardziej zachęcająca niż samotne próby przywrócenia talentu. Bo o ile zdarzało jej się o tym myśleć, tak ostatecznie odkładała swoje przemyślenia na bok, wciąż szukając nowych rzeczy, którymi tym razem mogłaby się, choć na chwilę zaciekawić. Jeśli chodzi o niezdecydowanie i szybkie rezygnacje z nowych zainteresowań, to w tym przypadku żadne zmiany nie nastąpiły. – W sumie, fajnie byłoby spróbować. – powiedziała na głos, spoglądając z szerokim uśmiechem na przyjaciółkę.
Candy Villeda
a
Otarła wyimaginowaną łezkę wzruszenia, gdy Rosa dokonała uroczystego mianowania jej na grubą pandę z kinowej animacji. Gdy kobieta zaczęła się jeszcze śmiać, Candy odrzuciła teatralnie włosy, odwracając twarz w stronę słońca i robiąc iście zadumaną minę.
- Cóż mam rzec? Ciesz się, że nie żądam zapłaty za mocarność ani za mą przystojność - również zacytowała swojego mentalnego pandę, wybuchając w końcu śmiechem. Znajomość bajek czasem naprawdę się przydawała. W quizach na buzzfedzie zawsze miała maksymalną punktację, gdy szło o animacje. Gdyby tylko dzięki temu mogła w życiu coś osiągnąć, z pewnością doceniłaby swoją pokaźną wiedzę o bzdurach. Nieszczęśliwie jednak ojczyzna nie organizowała konkursów o bajkach, w których mogłaby wygrać miliony dolarów. Albo chociaż powrót na uczelnie.
- Ja? - spytała z rozbawieniem, wskazując na siebie palcem.- Rozumiem, że to spotkanie po latach, ale nie musisz być aż tak skromna. Totalnie wymiatałaś, nie wmówisz mi, że nie - powtórzyła uparcie, pukając się w czoło, by tylko podkreślić to, że Rosa próbowała jej wcisnąć teraz większą bzdurę niż rodzice, gdy szesnastolatce dalej wmawiali, że Wróżka Zębuszka jest jak najbardziej prawdziwa.
Candy rozumiała jednak to, że niektóre zainteresowania przestawały mieć znaczenie. Choć swego czasu też kochała muzykę, bardzo łatwo zrezygnowała z dziecięcych marzeń o karierze w filharmonii albo zespole. Obecnie traktowała instrumenty jako swego rodzaju pomoc w wyciszaniu się - zagranie ukochanych melodii na flecie lub skrzypcach pozwalało jej nieco zdystansować się od problemów, poukładać myśli, zebrać się do kupy. Odkąd zaś życie postanowiło zatańczyć na jej głowie, katowała stare skrzypce w domu, a nawet ponownie sięgnęła po akordeon, ku zgrozie otaczających ją sąsiadów.
- Czyli niezbyt jesteś zadowolona? I serio nie ma tam żadnych Don Żuanów? - zainteresowała się, bo jednak w filmach biblioteki pełne były niezrozumiałych przez społeczeństwo przystojniaków w okularach grubości denek od musztardy. - Może powinnyśmy otworzyć biznes. Nie wiem jaki, ale to na pewno lepsze niż bycie kelnerką w pubie - mruknęła, wzdychając. Gdy zaś Rosaline zgodziła się na wspólną grę, klasnęła w dłonie i wydała z siebie triumfalny dźwięk, na który parę przechodzących osób się odwróciło.
Candy nie wydawała się tym jednak przejęta.
- Świetnie! Więc musimy koniecznie znaleźć termin na uwolnienie pokładów twojego ukrywanego talentu!
Rosaline Hwang
- Cóż mam rzec? Ciesz się, że nie żądam zapłaty za mocarność ani za mą przystojność - również zacytowała swojego mentalnego pandę, wybuchając w końcu śmiechem. Znajomość bajek czasem naprawdę się przydawała. W quizach na buzzfedzie zawsze miała maksymalną punktację, gdy szło o animacje. Gdyby tylko dzięki temu mogła w życiu coś osiągnąć, z pewnością doceniłaby swoją pokaźną wiedzę o bzdurach. Nieszczęśliwie jednak ojczyzna nie organizowała konkursów o bajkach, w których mogłaby wygrać miliony dolarów. Albo chociaż powrót na uczelnie.
- Ja? - spytała z rozbawieniem, wskazując na siebie palcem.- Rozumiem, że to spotkanie po latach, ale nie musisz być aż tak skromna. Totalnie wymiatałaś, nie wmówisz mi, że nie - powtórzyła uparcie, pukając się w czoło, by tylko podkreślić to, że Rosa próbowała jej wcisnąć teraz większą bzdurę niż rodzice, gdy szesnastolatce dalej wmawiali, że Wróżka Zębuszka jest jak najbardziej prawdziwa.
Candy rozumiała jednak to, że niektóre zainteresowania przestawały mieć znaczenie. Choć swego czasu też kochała muzykę, bardzo łatwo zrezygnowała z dziecięcych marzeń o karierze w filharmonii albo zespole. Obecnie traktowała instrumenty jako swego rodzaju pomoc w wyciszaniu się - zagranie ukochanych melodii na flecie lub skrzypcach pozwalało jej nieco zdystansować się od problemów, poukładać myśli, zebrać się do kupy. Odkąd zaś życie postanowiło zatańczyć na jej głowie, katowała stare skrzypce w domu, a nawet ponownie sięgnęła po akordeon, ku zgrozie otaczających ją sąsiadów.
- Czyli niezbyt jesteś zadowolona? I serio nie ma tam żadnych Don Żuanów? - zainteresowała się, bo jednak w filmach biblioteki pełne były niezrozumiałych przez społeczeństwo przystojniaków w okularach grubości denek od musztardy. - Może powinnyśmy otworzyć biznes. Nie wiem jaki, ale to na pewno lepsze niż bycie kelnerką w pubie - mruknęła, wzdychając. Gdy zaś Rosaline zgodziła się na wspólną grę, klasnęła w dłonie i wydała z siebie triumfalny dźwięk, na który parę przechodzących osób się odwróciło.
Candy nie wydawała się tym jednak przejęta.
- Świetnie! Więc musimy koniecznie znaleźć termin na uwolnienie pokładów twojego ukrywanego talentu!
Rosaline Hwang
a
Hwang raczej pochwalić mogłaby się znajomością filmów od Marvela, choć bajki też zdarzało jej się oglądać, stąd też do głowy wpadł jej cytat z danej kinowej animacji. Jeśli chodzi jednak o wszelkiego rodzaju quizy, tak poległaby w starciu z Candy, która już teraz zdawała się wiedzieć i pamiętać więcej, niż ona.
Energicznie pokiwała głową z aprobatą, gdy ta spytała, czy na pewno o niej, czy może jednak nie o sobie mówiła Rosaline. Słysząc jednakowoż jej kolejne słowa, wreszcie zarzuciła włosy ze swojego prawego ramienia, odpowiadając w znacznie mniej skromny, niż dotąd sposób. – Cóż, faktycznie, tym darem bóg mnie jednak obdarzył. – powiedziała, zgadzając się ze słowami, że wymiatała, grając na skrzypcach. Była dobra, nawet powiedziałaby, że bardzo, bardzo dobra, ale mimo wszystko wcześniejsze porównanie wciąż wydawało jej się totalnym absurdem. Do bycia skrzypcowym Mozartem odrobinkę jej brakowało. Choć, teraz kiedy już nie sięgała po instrument i ogólnie mało pamiętała, to pewnie dzieliło ją znaczenie więcej, niż tę odrobinkę.
Dziewczyna, nie traktowała nawet już gry jakoś dobry sposób na odstresowanie się. Na skrzypcach, które z pewnością leżały na jej szefie, osiadła gruba warstwa kurzu, tak długo nie chwytała za ukochany niegdyś instrument. Niemniej, może właśnie z pomocą Villeda zaprze się, aby wrócić i kontynuować swój talent. Z pewnością wspólne granie brzmiało kusząco. – Nie ma albo mam tak słabą pamięć, że nie mogę sobie o żadnym przypomnieć. – powiedziała szczerze, bo odsetek flirciarzów pojawiających się w bibliotece był niski, a właściwie nawet nie istniał. – I nie jestem, w sumie to chciałabym znaleźć już coś nowego. – przyznała, bo zmiana posady już od dawna zaprzątała jej głowę. Tylko pytanie było, na co? Przecież nie podejmie się pierwszej, lepszej roboty, a może właśnie powinna? – Otworzyć biznes? – spytała z wyraźną ekscytacją, czyżby to była jej droga? Własny interes, nie brzmiał źle. – Chętnie, ale pytanie, jaki? – ułożyła dłoń na podbródku, jakby właśnie zastanawiała się nad tym, czym dziewczyny mogłyby się wspólnie zająć.
- Jestem wolna niemal codziennie w godzinach po południowych. – odparła. To raczej grafik kompanki będzie bardziej zapchany, skoro pracowała w pubie, przez co termin automatycznie też cięższy do znalezienia. Bądź co bądź, na pewno uda im się znaleźć chociaż jeden dzień, aby za zasługą instrumentów przenieść się dawniejszych lat, w których wszystko po prostu wydawało się lepsze.
Candy Villeda
Energicznie pokiwała głową z aprobatą, gdy ta spytała, czy na pewno o niej, czy może jednak nie o sobie mówiła Rosaline. Słysząc jednakowoż jej kolejne słowa, wreszcie zarzuciła włosy ze swojego prawego ramienia, odpowiadając w znacznie mniej skromny, niż dotąd sposób. – Cóż, faktycznie, tym darem bóg mnie jednak obdarzył. – powiedziała, zgadzając się ze słowami, że wymiatała, grając na skrzypcach. Była dobra, nawet powiedziałaby, że bardzo, bardzo dobra, ale mimo wszystko wcześniejsze porównanie wciąż wydawało jej się totalnym absurdem. Do bycia skrzypcowym Mozartem odrobinkę jej brakowało. Choć, teraz kiedy już nie sięgała po instrument i ogólnie mało pamiętała, to pewnie dzieliło ją znaczenie więcej, niż tę odrobinkę.
Dziewczyna, nie traktowała nawet już gry jakoś dobry sposób na odstresowanie się. Na skrzypcach, które z pewnością leżały na jej szefie, osiadła gruba warstwa kurzu, tak długo nie chwytała za ukochany niegdyś instrument. Niemniej, może właśnie z pomocą Villeda zaprze się, aby wrócić i kontynuować swój talent. Z pewnością wspólne granie brzmiało kusząco. – Nie ma albo mam tak słabą pamięć, że nie mogę sobie o żadnym przypomnieć. – powiedziała szczerze, bo odsetek flirciarzów pojawiających się w bibliotece był niski, a właściwie nawet nie istniał. – I nie jestem, w sumie to chciałabym znaleźć już coś nowego. – przyznała, bo zmiana posady już od dawna zaprzątała jej głowę. Tylko pytanie było, na co? Przecież nie podejmie się pierwszej, lepszej roboty, a może właśnie powinna? – Otworzyć biznes? – spytała z wyraźną ekscytacją, czyżby to była jej droga? Własny interes, nie brzmiał źle. – Chętnie, ale pytanie, jaki? – ułożyła dłoń na podbródku, jakby właśnie zastanawiała się nad tym, czym dziewczyny mogłyby się wspólnie zająć.
- Jestem wolna niemal codziennie w godzinach po południowych. – odparła. To raczej grafik kompanki będzie bardziej zapchany, skoro pracowała w pubie, przez co termin automatycznie też cięższy do znalezienia. Bądź co bądź, na pewno uda im się znaleźć chociaż jeden dzień, aby za zasługą instrumentów przenieść się dawniejszych lat, w których wszystko po prostu wydawało się lepsze.
Candy Villeda
a
#10
Próbowała zapomnieć o tym, co się wczoraj stało. Myślałem, że Cię straciłem. Te słowa wciąż krążyły jej po głowie. Robiła wszystko, żeby o tym nie myśleć, ale nie potrafiła. Wrócił. Nie wiedziała, jak to możliwe, że nie spotkali się wcześniej. Sądziła, że Hope Valley to za małe miasto dla tak wielkiej gwiazdy kina.
Umówiła się z Maxem na spacer i lody. Chciała wypytać przyjaciela, jak przebiega chemioterapia i czy przypadkiem czegoś nie potrzebuje. W dniu, w którym dowiedziała się o jego chorobie, był najgorszym dniem w jej życiu. Była załamana. Miała wrażenie, że opuszczają ją wszyscy, których kocha. Ojciec, matka, Remi a teraz Max. Płakała przez dwa dni. Łzy same cisnęły jej się do oczu.
Max wiedział o Remi, powiedziała mu o tym zaraz po całym wydarzeniu. Potrzebowała z kimś o tym porozmawiać, a Max był dla niej bliższy niż rodzony brat. Jak to przyjął? Nie był szczęśliwy. Ava nigdy nie pokazała mu jego zdjęcia. W sumie zaraz jak tylko odnalazła kopertę, wyrzuciła z telefonu wszystkie zdjęcia, a do kartonu spakowała wszystko co kiedykolwiek od niego dostała.
Usiedli właśnie na ławce jedząc lody i rozmawiając o jego leczeniu.
- Max muszę powiedzieć ci o czymś, co się wczoraj wydarzyło.- Wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić. - Wczoraj w Nobu spotkałam Ramiego. Wrócił do miasta i... - No to są chyba jakieś jaja! - Właśnie w tej chwili zauważyła Największego dupka na świecie , idącego w ich stronę. Zerwała się z ławki i chwyciła Maxa za rękę. - Max, proszę, chodźmy już. Strasznie tu wieje a Ty nie możesz się przeziębić...- Ciągnęła Cartera za rękę i zerkała w stronę Soriente sprawdzając czy już ich zauważył. - Max proszę... - Jęknęła, prawie płaczą. Oni nie mogli się zobaczyć. Po prostu nie mogli!
Maximilian Carter Remi Soriente
Próbowała zapomnieć o tym, co się wczoraj stało. Myślałem, że Cię straciłem. Te słowa wciąż krążyły jej po głowie. Robiła wszystko, żeby o tym nie myśleć, ale nie potrafiła. Wrócił. Nie wiedziała, jak to możliwe, że nie spotkali się wcześniej. Sądziła, że Hope Valley to za małe miasto dla tak wielkiej gwiazdy kina.
Umówiła się z Maxem na spacer i lody. Chciała wypytać przyjaciela, jak przebiega chemioterapia i czy przypadkiem czegoś nie potrzebuje. W dniu, w którym dowiedziała się o jego chorobie, był najgorszym dniem w jej życiu. Była załamana. Miała wrażenie, że opuszczają ją wszyscy, których kocha. Ojciec, matka, Remi a teraz Max. Płakała przez dwa dni. Łzy same cisnęły jej się do oczu.
Max wiedział o Remi, powiedziała mu o tym zaraz po całym wydarzeniu. Potrzebowała z kimś o tym porozmawiać, a Max był dla niej bliższy niż rodzony brat. Jak to przyjął? Nie był szczęśliwy. Ava nigdy nie pokazała mu jego zdjęcia. W sumie zaraz jak tylko odnalazła kopertę, wyrzuciła z telefonu wszystkie zdjęcia, a do kartonu spakowała wszystko co kiedykolwiek od niego dostała.
Usiedli właśnie na ławce jedząc lody i rozmawiając o jego leczeniu.
- Max muszę powiedzieć ci o czymś, co się wczoraj wydarzyło.- Wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić. - Wczoraj w Nobu spotkałam Ramiego. Wrócił do miasta i... - No to są chyba jakieś jaja! - Właśnie w tej chwili zauważyła Największego dupka na świecie , idącego w ich stronę. Zerwała się z ławki i chwyciła Maxa za rękę. - Max, proszę, chodźmy już. Strasznie tu wieje a Ty nie możesz się przeziębić...- Ciągnęła Cartera za rękę i zerkała w stronę Soriente sprawdzając czy już ich zauważył. - Max proszę... - Jęknęła, prawie płaczą. Oni nie mogli się zobaczyć. Po prostu nie mogli!
Maximilian Carter Remi Soriente
mów mi/kontakt
werson#8900
a
Carter jako tako funkcjonował podczas choroby, ale szczerze? Czuł się coraz gorzej i podejrzewał, że na kolejnej wizycie lekarskiej lekarz zdecyduje o innym sposobie leczenia nauczyciela, ponieważ ten nie działał. Po prostu spodziewał się, że lekarz tam mu przypieprzy chemię, że przez kilka następnych dni nie wstanie i będzie rzygał dalej niż będzie w stanie sięgnąć wzrokiem, a trzeba dodać, że mężczyzna ma lekką wadę wzroku. Może nie brzmi to zabawnie, ale jego w jakiś pokręcony sposób to ratowało przed utratą zdrowego rozsądku. Choroba to dla niego naprawdę ogromny cios i wiele emocji buzowało w młodym mężczyźnie.
Jak pewnie wiele razy powtarzał - kochał Avę i nigdy nie chciał by cierpiała, a zwłaszcza przez niego, ale wiedział, że musi jej powiedzieć prawdę podczas ich ostatniego spotkania, gdy razem gotowali. Musiał to komuś powiedzieć, a jej ufał bezgranicznie. Być może to trochę egoistyczne z jego strony, jednak nie chciał być sam w tym czasie.
Oczywiście, że wiedział o tym co się ostatnio wydarzyło w jej życiu i jak j potraktował ten cały Remi, gdy to usłyszał już planował ciche morderstwo tego kolesia, ponieważ nie pozwoli by ktoś w taki sposób traktował jego Avę. Jest cudowną dziewczyną i zasługuje na wszystko co najlepsze.
- Co się stało? - zapytał od razu spoglądając na dziewczynę. - Jak to do cholery wrócił? - rzucił tym razem naprawdę zły. Nie miał pojęcia, że facet, który potraktował jego przyjaciółkę w taki sposób właśnie do nich idzie. był skupiony na Doyles, ale kiedy jej zachowanie zrobiło się dziwne podążył za jej wzrokiem i już wiedział, że to jest ten mężczyzna. I zapytacie co w tym temacie zrobił Max? Śpieszę z wyjaśnieniami - wściekł się jak cholera i po prostu podszedł do faceta i walnął go w twarz za krzywdę dziewczyny.
Ava Doyles Remi Soriente
mów mi/kontakt
natka#4170
a
Zwykła sprawa. Człowiek idzie sobie po kawę do ulubionej miejscówki, ma ochotę na chwilę spokoju. W pracy panuje totalny sajgon i non stop ktoś się o coś przypierdala, więc miło jest czasem uciec od wszystkiego i wyciszyć telefon. Po prostu pobyć sam na sam ze swoimi myślami chociaż te piętnaście minut. Nie ma w tym wielkiej filozofii, o ile nie ma się na nazwisko Soriente, bo Remi ostatnimi czasy miał wręcz passę na wpierdalanie się z deszczu, pod kurwa wodospad.
Spił się wczoraj okrutnie, a to wszystko zasługa Avy, która najpierw sprawiła mu zimny prysznic na oczach klientów w Nobu. Idealny pretekst, aby się sponiewierać wraz ze swoim kuzynem. Tyle dobrego, że ten szalony wieczór nieco naprawił ich relację. W sumie właśnie to mógł zawdzięczać Avie i jak się niedługo okaże coś jeszcze.
Póki co szedł sobie spokojnie, gdy nagle dostrzegł właśnie Doyles. Nie odpisywała na jego wiadomości, ani nie odbierała telefonu. W sumie może i dobrze, bo wczoraj jego stan był mocno wskazujący. W każdym razie miał okazję wyjaśnić z nią to co zaszło w Nobu. Może gdyby porozmawiali na spokojnie obydwoje zrozumieli by siebie na wzajem. Widział, że go dostrzegła i prawdopodobnie powiedziała o tym swojemu towarzyszowi. Kojarzył go ze zdjęć w jej domu, ale nigdy nie interesował się specjalnie kim ten człowiek jest. Ava miała prawo do własnego życia, a on nie ingerował w nie o ile sama mu czegoś nie chciała powiedzieć.
W każdym razie o ile Ava chciała się ewidentnie ewakuować, o tyle dość zacnej budowy, nieznajomy spojrzał na Remiego z wyraźnym niezadowoleniem. Jednak Soriente miał zamiar go ignorować.
- Ava proszę zaczekaj, czy moglibyśmy.. - Nie dokończył, bo nagle kometa spadła mu na twarz. A tak naprawdę dostał potężny cios w prawy policzek i był pewny, że doznał mini wstrząśnienia mózgu. - Co jest kurwa? - Ledwo co utrzymał się na nogach i zaraz poczuł jak z nosa zaczyna sączyć mu się krew. - Popierdoliło cię? - Warknął i niewiele myśląc rzucił się w stronę bodyguarda Avy.
Złapał go za koszulkę i pchnął, aby sekundę później pierdolnąć mu w podzięce za własne limo. To jest własnie szczęście Soriente. Miał wypić kawę, a dostał w ryj i pewnie skończyłoby się to jeszcze gorzej, ale Ava wkroczyła między nich.
Ava Doyles Maximilian Carter
Spił się wczoraj okrutnie, a to wszystko zasługa Avy, która najpierw sprawiła mu zimny prysznic na oczach klientów w Nobu. Idealny pretekst, aby się sponiewierać wraz ze swoim kuzynem. Tyle dobrego, że ten szalony wieczór nieco naprawił ich relację. W sumie właśnie to mógł zawdzięczać Avie i jak się niedługo okaże coś jeszcze.
Póki co szedł sobie spokojnie, gdy nagle dostrzegł właśnie Doyles. Nie odpisywała na jego wiadomości, ani nie odbierała telefonu. W sumie może i dobrze, bo wczoraj jego stan był mocno wskazujący. W każdym razie miał okazję wyjaśnić z nią to co zaszło w Nobu. Może gdyby porozmawiali na spokojnie obydwoje zrozumieli by siebie na wzajem. Widział, że go dostrzegła i prawdopodobnie powiedziała o tym swojemu towarzyszowi. Kojarzył go ze zdjęć w jej domu, ale nigdy nie interesował się specjalnie kim ten człowiek jest. Ava miała prawo do własnego życia, a on nie ingerował w nie o ile sama mu czegoś nie chciała powiedzieć.
W każdym razie o ile Ava chciała się ewidentnie ewakuować, o tyle dość zacnej budowy, nieznajomy spojrzał na Remiego z wyraźnym niezadowoleniem. Jednak Soriente miał zamiar go ignorować.
- Ava proszę zaczekaj, czy moglibyśmy.. - Nie dokończył, bo nagle kometa spadła mu na twarz. A tak naprawdę dostał potężny cios w prawy policzek i był pewny, że doznał mini wstrząśnienia mózgu. - Co jest kurwa? - Ledwo co utrzymał się na nogach i zaraz poczuł jak z nosa zaczyna sączyć mu się krew. - Popierdoliło cię? - Warknął i niewiele myśląc rzucił się w stronę bodyguarda Avy.
Złapał go za koszulkę i pchnął, aby sekundę później pierdolnąć mu w podzięce za własne limo. To jest własnie szczęście Soriente. Miał wypić kawę, a dostał w ryj i pewnie skończyłoby się to jeszcze gorzej, ale Ava wkroczyła między nich.
Ava Doyles Maximilian Carter
mów mi/kontakt
Borsuk