Gdyby ten wypadek zdarzył mu się kilka miesięcy temu, pewnie skupiałby się tylko na tym jak potężnie boli go łeb. Lamentował, że każdy mięsień wręcz pali go z bólu, a potem skarżył się na to, że będzie musiał mieć szwy na nodze, przez co może tylko pomarzyć o surfowaniu na następnych kilka tygodni. Ogólnie użalałby się nad sobą i tylko o sobie myślał, ale teraz... Odkąd był z Lisbeth przestał stawiać siebie na pierwszym miejscu, co dla niego było niesamowitą zmianą. Wcześniej był wyznawcą hedonizmu i autentycznie było niewiele ludzi, dla których byłoby wstanie poświęcić swoje dobro. Pewnie na jakiś czas, na kilka chwil, ale z Lisą sprawy miały się z goła inaczej. Tym bardziej, że to myśl o niej była jego ostatnią nim stracił przytomność. W chwili, gdy ją odzyskał ponownie przed oczami miał Lisbeth, a zaraz potem niepokój o to jak potężnym problemem dla niej będzie jego wypadek.
Po dwóch próbach podniesienie się zrezygnował, ale dostrzegł, że nie jest z nim najlepiej. W sensie nie umierał już, ale widział krew na swojej nodze, na rękach ratownika i czuł jak gorąca ciecz spływa po jego skroni. Chciał unieść dłoń, aby zetrzeć ją ze skóry, ale wtedy zorientował się, że uszkodzony już wcześniej bark ponownie musiał zostać kontuzjowany. Nie pozostało mu więc nic innego jak po prostu leżeć i czekać na przyjazd ratowników.
- Jezu... Dziękuję stary - powiedział odkładając głowę na piasek i przymykając na moment oczy, po czym ponownie spojrzał na mężczyznę. - Musiałem porządnie rąbnąć, bo jeszcze kilka minut temu wydawało mi się, że masz znacznie dłuższe włosy i nos - mruknął pod nosem niewyraźnie i naprawdę przeraził się na myśl, że mógł doznać jakiegoś wstrząśnienia, a teraz ma omamy ( xD wybacz musiałam). - Mam więcej szczęście niż rozumu... - wyjęczał jeszcze, a kilka minut później zjawili się ratownicy. Od razu zajęli się jego głową i nogą, zadawali milion pytań na które starał się odpowiedzieć. Ostatecznie tylko ktoś podrzucił mu telefon, który swoją drogą zostawił wraz z ręcznikiem na plaży.
Najwidoczniej z ratownikiem także nie było najlepiej, bo jeden z sanitariuszy dostrzegł krew na jego dłoniach i szybko zorientował się, że nie należało ona tylko do Remiego. Mężczyzna miał także dość mocno poharataną skórę, więc zaproponowano mu pomoc, ale musiał udać się wraz z nimi do karetki.
- Harvey? - Nie pamiętał dokładnie, ale miał nadzieje, że zgadł. - Stary.. Uratowałeś mi życie. Musimy wyjść na piwo - zażartował, chociaż jego obecna sytuacja chyba niespecjalnie się ku temu nadawała. Nie mniej jednak... Przeżył do cholery, a więc powinien się cieszyć, tak? A nie użalać nad sobą i swoim losem, skoro jak się okazuje jeszcze dane mu będzie spędzić kilka dni na tym padole łez, a co najważniejsze z Lisbeth.
Harvey Sherwood
a
mów mi/kontakt
Borsuk
Harvey Sherwood
a
W tej kwestii Harvey by go doskonale zrozumiał, bo ten zawsze dobro drugiej osoby stawiał na pierwszy miejscu, no może w niektórych przypadkach jego duma brała górę tak jak zatajenie faktu, że jest bezpłodny przed swoją żoną. Chociaż teraz mógł nazywać ją po prostu ex żoną nawet gdy jeszcze nie podpisała papierów rozwodowych. Wyniosła się za to z ich wspólnego domu a Sherwood nie miał zamiaru lecieć za nią i dociekać dlaczego postanowiła go tak po prostu opuścić. Planował zająć się swoim życiem na tyle na ile mógł sobie pozwolić, chociaż ostatnie wydarzenia nie sprzyjały temu, żeby ten wyszedł kiedykolwiek na prostą. Tak samo zniknięcie Clem z jego życia spowodowało, że jego serce pękło na milion małych kawałeczków, nie wiedział już naprawdę czy jest takim złym facetem, że kobiety albo uciekają przed nim na drugi koniec świata lub w ramiona innego? Na to pytanie chyba nigdy nie dostanie odpowiedzi. Zajął się więc praca bo tylko ona daje mu pewnego rodzaju satysfakcję i poczucie, że ma dla kogo wstać rano z łóżka.
Chociażby dla takich momentów gdy w oczach uratowanego człowieka widział tylko i wyłącznie wdzięczność.. chciał robić coś dla innych. - To moja praca - mruknął tylko w odpowiedzi do Soriente patrząc uważnie jak ten kładzie się na piasek, przez krótki moment chciał nawet mu powiedzieć, żeby nie zamykał oczu ale na szczęście ten się odezwał i Sherwood mógł odetchnąć z ulgą, nie chciał mieć nikogo na sumieniu. Zaśmiał się mimowolnie na jego słowa kręcąc delikatnie głową na boki.
- Chyba naprawdę nieźle się uderzyłeś skoro tak sądzisz - jego zielone oczy na krótki moment spotkały się z jego spojrzeniem, na wzmiankę o rozumie mógł tylko i wyłącznie skinąć głową, że zgadzał się z tymi stwierdzeniem W wielu przypadkach tak właśnie było i tylko albo odrobina szczęścia albo szybka pomoc ratowników powodowała, że takie osoby jak Remi mieli szansę na to, żeby przeżyć. Oczywiście Sherwood nie uważał tego za nie wiadomo jaki wyczyn, po prostu wykonywał swoją pracę.
Nie chciał pomocy od ratowników, ale jeden z nich skierował go do karetki wręcz siłą kiedy zauważył jego poharataną rękę. Chcąc czy nie chcąc wstał z piasku i ruszył za nimi idąc zaraz obok noszy na których położyli Remiego bo sam nie mógł wstać i pójść za nimi, nawet nie chcieli ryzykować że miałby zemdleć.
- Tak? - mruknął w kierunku mężczyzny dając ratownikowi zająć się jego ręką, skrzywił się kiedy ten zaczął ją najpierw dezynfekować, nawet syknął lekko z bólu. - Jeśli to pewnego rodzaju zaproszenie na piwo to przyjmuję - zaśmiał się delikatnie kiwając głową w jego stronę. Podobno w taki sposób można zdobyć przyjaźnie na całe życie, a czy tak będzie w ich przypadku? Czas pokaże.
Sherwood był prostym człowiekiem, jeśli ktoś go zapraszał na piwo to nigdy nie odmawiał.
Remi Soriente
Chociażby dla takich momentów gdy w oczach uratowanego człowieka widział tylko i wyłącznie wdzięczność.. chciał robić coś dla innych. - To moja praca - mruknął tylko w odpowiedzi do Soriente patrząc uważnie jak ten kładzie się na piasek, przez krótki moment chciał nawet mu powiedzieć, żeby nie zamykał oczu ale na szczęście ten się odezwał i Sherwood mógł odetchnąć z ulgą, nie chciał mieć nikogo na sumieniu. Zaśmiał się mimowolnie na jego słowa kręcąc delikatnie głową na boki.
- Chyba naprawdę nieźle się uderzyłeś skoro tak sądzisz - jego zielone oczy na krótki moment spotkały się z jego spojrzeniem, na wzmiankę o rozumie mógł tylko i wyłącznie skinąć głową, że zgadzał się z tymi stwierdzeniem W wielu przypadkach tak właśnie było i tylko albo odrobina szczęścia albo szybka pomoc ratowników powodowała, że takie osoby jak Remi mieli szansę na to, żeby przeżyć. Oczywiście Sherwood nie uważał tego za nie wiadomo jaki wyczyn, po prostu wykonywał swoją pracę.
Nie chciał pomocy od ratowników, ale jeden z nich skierował go do karetki wręcz siłą kiedy zauważył jego poharataną rękę. Chcąc czy nie chcąc wstał z piasku i ruszył za nimi idąc zaraz obok noszy na których położyli Remiego bo sam nie mógł wstać i pójść za nimi, nawet nie chcieli ryzykować że miałby zemdleć.
- Tak? - mruknął w kierunku mężczyzny dając ratownikowi zająć się jego ręką, skrzywił się kiedy ten zaczął ją najpierw dezynfekować, nawet syknął lekko z bólu. - Jeśli to pewnego rodzaju zaproszenie na piwo to przyjmuję - zaśmiał się delikatnie kiwając głową w jego stronę. Podobno w taki sposób można zdobyć przyjaźnie na całe życie, a czy tak będzie w ich przypadku? Czas pokaże.
Sherwood był prostym człowiekiem, jeśli ktoś go zapraszał na piwo to nigdy nie odmawiał.
Remi Soriente
a
Szok jakiego doznał nie pozwalał mu chyba odnaleźć się do końca w zaistniałej sytuacji. Nie zdawał sobie chyba sprawy też z jej powagi, i może to dobrze. Nie pierwszy raz uchodził ledwo co z życiem z jakiegoś wypadku, ale pierwszy raz było on na tyle poważny, że gdyby nie pomoc osób trzecich, nie byłoby go już na tym świecie. Może powinien to jakoś przepracować, a może wręcz przeciwnie, nie rozmyślać nad niezaistniałymi scenariuszami i tym bardziej cieszyć się każdym kolejnym dniem, jaki dane mu będzie przeżyć.
Pewnie dlatego teraz nie pragnął niczego tak bardzo, jak spotkania z Lisbeth. Nie było jednak szans, aby mógł ją zobaczyć w tym stanie. I nie dlatego, że lekarze nie zapytali, czy mają kogoś poinformować. Chciał jej po prostu zaoszczędzić stresu i niepotrzebnych zmartwień. I tak jak ją znał, będzie panikowała, ale przynajmniej zobaczy go już bez krwi zdobiącej każdy fragment jego skóry i aparatury podłączonej do ciała.
- Świetnie. Chociaż sądzę, że to nie wystarczy aby spłacić taki dług. W końcu bez ciebie nie byłoby mnie tutaj - uśmiechnął się, ale nawet to teraz sprawiało mu dyskomfort. Poziom adrenaliny w jego krwi powoli spadał i czuł jak z każdą kolejną sekundą, wzmaga się ból ogarniający całe jego ciało. - Nic ci nie jest? - Zapytał się z troską o stan swojego wybawcy, bo widział jak ratownik zaczyna opatrywać jego dłonie. Nie do końca wiedział w jaki sposób i ratownik został zraniony, więc postanowił się dopytać o co to zaszło pod wodą. - Jak do tego doszło? - Odchylił głowę na bok, gdy sanitariusz zaczął przykładać gazy do jego skroni.
Ostatecznie dość sprawnie ratownicy poradzili sobie ze wszystkim i teraz przyszła pora, aby zabrać Remiego do szpitala, bo niestety, ale noga ewidentnie wymagała szycia. Poza tym podejrzewano wstrząśnienie mózgu, spowodowane uderzeniem o rafę jakiego doznał na samym początku swojego niefortunnego wypadku.
- Hej czekaj - zawołał Harveya, nim ten mógłby odejść. - Dzięki jeszcze raz i obiecuję, że niedługo tu wpadnę. Jestem ci dłużnikiem i nie mam pojęcia czy kiedykolwiek znajdę sposób, aby spłacić ten dług - dodał nim drzwi do karetki zamknęły się, a ratownicy ponownie zaczęli skakać nad nim. Nie miał już nawet siły przejmować się tym co robią. Zamknął oczy i czekał, aż ból zostanie ukojony przez dobroczynne działanie morfiny.
Harvey Sherwood
Pewnie dlatego teraz nie pragnął niczego tak bardzo, jak spotkania z Lisbeth. Nie było jednak szans, aby mógł ją zobaczyć w tym stanie. I nie dlatego, że lekarze nie zapytali, czy mają kogoś poinformować. Chciał jej po prostu zaoszczędzić stresu i niepotrzebnych zmartwień. I tak jak ją znał, będzie panikowała, ale przynajmniej zobaczy go już bez krwi zdobiącej każdy fragment jego skóry i aparatury podłączonej do ciała.
- Świetnie. Chociaż sądzę, że to nie wystarczy aby spłacić taki dług. W końcu bez ciebie nie byłoby mnie tutaj - uśmiechnął się, ale nawet to teraz sprawiało mu dyskomfort. Poziom adrenaliny w jego krwi powoli spadał i czuł jak z każdą kolejną sekundą, wzmaga się ból ogarniający całe jego ciało. - Nic ci nie jest? - Zapytał się z troską o stan swojego wybawcy, bo widział jak ratownik zaczyna opatrywać jego dłonie. Nie do końca wiedział w jaki sposób i ratownik został zraniony, więc postanowił się dopytać o co to zaszło pod wodą. - Jak do tego doszło? - Odchylił głowę na bok, gdy sanitariusz zaczął przykładać gazy do jego skroni.
Ostatecznie dość sprawnie ratownicy poradzili sobie ze wszystkim i teraz przyszła pora, aby zabrać Remiego do szpitala, bo niestety, ale noga ewidentnie wymagała szycia. Poza tym podejrzewano wstrząśnienie mózgu, spowodowane uderzeniem o rafę jakiego doznał na samym początku swojego niefortunnego wypadku.
- Hej czekaj - zawołał Harveya, nim ten mógłby odejść. - Dzięki jeszcze raz i obiecuję, że niedługo tu wpadnę. Jestem ci dłużnikiem i nie mam pojęcia czy kiedykolwiek znajdę sposób, aby spłacić ten dług - dodał nim drzwi do karetki zamknęły się, a ratownicy ponownie zaczęli skakać nad nim. Nie miał już nawet siły przejmować się tym co robią. Zamknął oczy i czekał, aż ból zostanie ukojony przez dobroczynne działanie morfiny.
Harvey Sherwood
mów mi/kontakt
Borsuk
Harvey Sherwood
a
Doskonale wiedział w jakim stanie był teraz Remi, widział to nie raz kiedy ratował kogoś z fal, starał się zawsze być przy tej osobie, żeby w razie czego wesprzeć go, zapewnić że już wszystko jest dobrze i że nie musi się więcej bać o swoje życie. Po to przecież tutaj był, nie tylko po to żeby wyciągnąć tonącego człowieka z fal, ale także żeby zapewnić mu bezpieczeństwo także na lądzie. Nic dziwnego, że tak bardzo angażował się w swoją pracę, bo to ona dawała mu poczucie, że jest jednak ważny na tym świecie. To nic, że na podłożu emocjonalnym i jeśli chodzi o związki jest totalną amebą życiową, ale tutaj może się wykazać i pokazać z jak najlepszej strony.
Ratowanie ludzkiego życia właśnie było tą dobrą stroną naszego bohatera, a ten zatracał się w tym całkowicie z czasem zapominając o tym, że powinien zająć się także swoim życiem a nie innych ludzi. Było jednak już na to za późno i został teraz sam jak palec. Może to znak, że jednak powinien być samotny? Bo skoro tyle kobiet uciekło z jego życia to czy znajdzie się ta jedyna, która zostanie w nim na dłużej? Raczej to nie było prawdopodobne.. oczywiście najdłużej w związku był ze swoją żoną, ale ta wyjechała nagle z Hope Valley bez słowa. Nawet nie mógł z nią omówić rozwodu, który wisiał w powietrzu i nadal na papierach była jego żoną.
- Weź przestań, to tylko moja praca - mruknął w kierunku Soriente po chwili milczenia wywracając teatralnie oczami, jakoś nie lubił kiedy ktoś wyolbrzymiał jego czyny, on po prostu pracował. To należy do jego zawodu, ratowanie innym życia i nie wiedział w tym nic nadzwyczajnego. Zerknął na swoją rękę z delikatnym zamyśleniem, on także pod wpływem adrenaliny nie czuł bólu, ale teraz kiedy ta powoli z niego schodziła powodowało, że czuł go wręcz idealnie. - Musiałem czymś rozwalić rafę, Twoja noga utknęła i nie mogłem Cię wyciągnąć na powierzchnię - rzucił po chwili zastanowienia wzruszając delikatnie ramionami. Robił to pod wpływem impulsu i nie przejmował się tym, że mógł się zranić a nie miał niczego co mogłoby mu pomóc wyswobodzić jego i tak już poharataną nogę. W ten sposób Remi nadal będzie mógł chodzić bez większego uszczerbku. Kiedy ratownik opatrzył mu ranę, ten podziękował mu i wstał żeby skierować swoje kroki w stronę budki, gdy usłyszał słowa Soriente. Uśmiechnął się delikatnie w jego kierunku.
- To do zobaczenia, ale mam nadzieję że tym razem na suchym lądzie a nie we wodzie - uścisnął jeszcze lekko ramię mężczyzny i żegnając się z ratownikami wrócił do pracy.
Remi Soriente
zt x2
Ratowanie ludzkiego życia właśnie było tą dobrą stroną naszego bohatera, a ten zatracał się w tym całkowicie z czasem zapominając o tym, że powinien zająć się także swoim życiem a nie innych ludzi. Było jednak już na to za późno i został teraz sam jak palec. Może to znak, że jednak powinien być samotny? Bo skoro tyle kobiet uciekło z jego życia to czy znajdzie się ta jedyna, która zostanie w nim na dłużej? Raczej to nie było prawdopodobne.. oczywiście najdłużej w związku był ze swoją żoną, ale ta wyjechała nagle z Hope Valley bez słowa. Nawet nie mógł z nią omówić rozwodu, który wisiał w powietrzu i nadal na papierach była jego żoną.
- Weź przestań, to tylko moja praca - mruknął w kierunku Soriente po chwili milczenia wywracając teatralnie oczami, jakoś nie lubił kiedy ktoś wyolbrzymiał jego czyny, on po prostu pracował. To należy do jego zawodu, ratowanie innym życia i nie wiedział w tym nic nadzwyczajnego. Zerknął na swoją rękę z delikatnym zamyśleniem, on także pod wpływem adrenaliny nie czuł bólu, ale teraz kiedy ta powoli z niego schodziła powodowało, że czuł go wręcz idealnie. - Musiałem czymś rozwalić rafę, Twoja noga utknęła i nie mogłem Cię wyciągnąć na powierzchnię - rzucił po chwili zastanowienia wzruszając delikatnie ramionami. Robił to pod wpływem impulsu i nie przejmował się tym, że mógł się zranić a nie miał niczego co mogłoby mu pomóc wyswobodzić jego i tak już poharataną nogę. W ten sposób Remi nadal będzie mógł chodzić bez większego uszczerbku. Kiedy ratownik opatrzył mu ranę, ten podziękował mu i wstał żeby skierować swoje kroki w stronę budki, gdy usłyszał słowa Soriente. Uśmiechnął się delikatnie w jego kierunku.
- To do zobaczenia, ale mam nadzieję że tym razem na suchym lądzie a nie we wodzie - uścisnął jeszcze lekko ramię mężczyzny i żegnając się z ratownikami wrócił do pracy.
Remi Soriente
zt x2
a
Po tym jak Aaron i William brali udział w zawodach, w których to biedna głowa Williama ucierpiała, ponieważ jeden z zawodników nie potrafił grać fair. Uderzył się o desce i miał rozbity łuk brwiowy, ale na szczęście rana okazała się powierzchowna i po kilku dniach już prawie nie było po niej śladu. W międzyczasie pomógł swojej szwagierce, no w zasadzie to byłej już szwagierce, ponieważ w ostatnim czasie blondyn również się rozwiódł. Bolało go to, że jego małżeństwo nie wyszło, jednak z drugiej strony poczuł ogromną ulgę z tego, że tak się stało. Pewne rzeczy się zaczynają, a pewne się kończą i tak to ten nasz świat jest właśnie skonstruowany. William nie jest kimś, kto zmuszą kogoś do czegoś, jak w tym przypadku do małżeństwa. Ostatnimi czasy dość części widzi się z Hailee, ale czy coś z tego wyjdzie? Chyba nie, ponieważ kobieta jest po ciężkim rozstaniu, a właściwie porzuceniu.
Dzisiaj natomiast w końcu zarówno on jak i Aaron znaleźli trochę czasu na zdrową aktywność fizyczną, chociaż Will ostatnimi czasy jest stałym bywalcem na plaży. Nie da się ukryć, że jest typowym Australijczykiem, który jest prawie jak syreny z Mako i mógłby żyć tylko we wodzie. Wychował się i mieszkał na plaży, gdy jego rodzice dorobili się cudownego domku na plaży, który nadal jest w posiadaniu ich rodziny, która aktualnie mieszka w Miami.
Zaparkował swoje auto na parkingu, który był dość mocno zapełniony, ale on nie miał ochoty na towarzystwo i tłumy, bo nie chce po raz kolejny dostać w łeb z czegoś. Dość ma bólu głowy, który towarzyszy mu na co dzień, a gdzie jeszcze przez jakieś urazy. Umówił się z policjantem na odległej plaży i gdy już się tam znalazł czekał na pojawienie się McKaya siedząc na piasku i patrząc na wodę.
Aaron McKay
mów mi/kontakt
natka#4170
a
ubranie
Aktywność fizyczna była dla Aarona niezmiennie ważna i już dawno stała się nieodzowną częścią życia policjanta. Pracował nad swoim ciałem nie tylko dlatego, że potrzebował tego w pracy, głównie podczas akcji w terenie, ale również dlatego, że czuł się wtedy dobrze. Zresztą kto w dzisiejszych czasach nie chce mieć pięknego ciała, które dobrze będzie wyglądało we wszystkim?
Nic dziwnego, że często można było go spotkać rano na plaży, kiedy oddawał się przyjemnościom biegania ze swoim psem, który niebywale lubił podobne aktywności. McKay nie rozumiał, jak można było mieć psa i nie wychodzić z nim na dłuższe spacery, by ten się odpowiednio wyszalał. Sam miał wyrzuty sumienia, kiedy znikał na niemal cały dzień, zostawiając Tobena samego. Jasne, od chwili, w której Dylan codziennie wpada, zabierając ze sobą psiaka, wiele się zmieniło, niemniej wiedział, że chłopak nie zawsze był dostępny, mając również swoją pracę, jak również własne życie. Tym bardziej policjant wykorzystywał wszelkie okazje, by wziąć ze sobą czworonoga.
Jak dzisiaj, kiedy umówił się z Willem, z którym nie widział się od pamiętnych zawodów surfingowych, a których obaj trochę ucierpieli. McKay z całą pewnością nie nadawał się do tego typu sportów, ale przynajmniej miał świadomość, że spróbował.
-Toben, jedziemy! - zawołał psa, który radośnie do niego przybiegł.
Załadowali się do samochodu, a kiedy policjant upewnił się, że zabrał wszystko, włącznie z wodą i psimi przekąskami, ruszył na plażę, na której pewnie czekał już mężczyzna.
Przewidywania okazały się trafne, bo dostrzegł do z oddali, kierując się w jego stronę. Toben, który nie umiał zachowywać się spokojnie w stosunku do osób, które znał, ruszył pędem, dopadając Willa pierwszy.
-Ej Toben, bo go zaślinisz! - zawołał do zwierzaka, śmiejąc się, kiedy ten zaczął skakać koło kolegi, liżąc go po twarzy. - Wybacz. Wyjątkowo się ucieszył, jak się zobaczył. Wszystko w porządku? Z daleka wydawałeś się dziwnie melancholijny - zagadał.
William T. Fraser
Aktywność fizyczna była dla Aarona niezmiennie ważna i już dawno stała się nieodzowną częścią życia policjanta. Pracował nad swoim ciałem nie tylko dlatego, że potrzebował tego w pracy, głównie podczas akcji w terenie, ale również dlatego, że czuł się wtedy dobrze. Zresztą kto w dzisiejszych czasach nie chce mieć pięknego ciała, które dobrze będzie wyglądało we wszystkim?
Nic dziwnego, że często można było go spotkać rano na plaży, kiedy oddawał się przyjemnościom biegania ze swoim psem, który niebywale lubił podobne aktywności. McKay nie rozumiał, jak można było mieć psa i nie wychodzić z nim na dłuższe spacery, by ten się odpowiednio wyszalał. Sam miał wyrzuty sumienia, kiedy znikał na niemal cały dzień, zostawiając Tobena samego. Jasne, od chwili, w której Dylan codziennie wpada, zabierając ze sobą psiaka, wiele się zmieniło, niemniej wiedział, że chłopak nie zawsze był dostępny, mając również swoją pracę, jak również własne życie. Tym bardziej policjant wykorzystywał wszelkie okazje, by wziąć ze sobą czworonoga.
Jak dzisiaj, kiedy umówił się z Willem, z którym nie widział się od pamiętnych zawodów surfingowych, a których obaj trochę ucierpieli. McKay z całą pewnością nie nadawał się do tego typu sportów, ale przynajmniej miał świadomość, że spróbował.
-Toben, jedziemy! - zawołał psa, który radośnie do niego przybiegł.
Załadowali się do samochodu, a kiedy policjant upewnił się, że zabrał wszystko, włącznie z wodą i psimi przekąskami, ruszył na plażę, na której pewnie czekał już mężczyzna.
Przewidywania okazały się trafne, bo dostrzegł do z oddali, kierując się w jego stronę. Toben, który nie umiał zachowywać się spokojnie w stosunku do osób, które znał, ruszył pędem, dopadając Willa pierwszy.
-Ej Toben, bo go zaślinisz! - zawołał do zwierzaka, śmiejąc się, kiedy ten zaczął skakać koło kolegi, liżąc go po twarzy. - Wybacz. Wyjątkowo się ucieszył, jak się zobaczył. Wszystko w porządku? Z daleka wydawałeś się dziwnie melancholijny - zagadał.
William T. Fraser
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
William niestety nie robi się coraz młodszy. Czterdziestka zbliża się do niego wielkimi krokami i chciał, a nawet można powiedzieć, że potrzebowałby jego ciało cały czas miało dopływ świeżych endorfin, które wytwarzają się, gdy ćwiczy. Musi czymś zajmować myśli oraz czas, którego nie miał zbyt wiele do zagospodarowania, bo jego praca wymaga ciągłego dostępu do internetu czy telefonu, więc gdy Fraser miał sposobność zostawić to cholerstwo w domu czy jak dzisiejszego dnia w samochodzie, żeby nikt nie mógł go złapać ani tym bardziej on nie słyszy dzwonka, więc może się w spokoju odprężyć i skupić na tym co robi. Gdy biegał po Hope Valley miał przy sobie iPoda lub inne urządzenie, w którym można słuchać muzyki czy podcastów, których blondyn również słucha w wielkiej ilości.
Kochał spędzać czas nad wodą, pewnie wiele osób, które go znały to wiedziały. Kiedyś nawet słyszał, że chyba rodzice dostali go w prezencie, bo w połowie jest trytonem. Nie syrenką, bo ona są dziewczynkami. W każdym razie tak mówili w H2O wystarczy kropla, jak pojawił się chłopak syrenka i dziewczyny próbowały go zmienić w człowieka, ale chyba coś nie pykło, ale w każdym razie – Will nie posiadał ogona, który wyrastał pod wpływem wody. Śmiesznie by było, bo byłby z niego wielki syren, którego byłoby widać pewnie z jakichś statków. Uważaliby go za jakiegoś megalodona czy innego wymarłego wodnego stworzenia.
Nagle poczuł czyiś nochal dosłownie wciskający się w jego twarz i ujrzał Tobena przez co zaśmiał się. Will uwielbiał zwierzaki, ale sam nie posiadał żadnego, więc może to już czas na to by dać jakiemuś stworzeniu nowy dom? Wziąłby jakiegoś psiaka ze schroniska? Ale czy da rade wyjść z tego przybytku z jednym psiakiem? Jest to mało prawdopodobne.
- Ciebie też miło widzieć. - zaśmiał się mówiąc do psiaka i w żadnym razie nie odganiał go od siebie by ten nie okazywał mu uczuć. - Tak, jak najbardziej. Był taki spokój, że się zamyśliłem. - odparł z szerokim uśmiechem William.
Aaron McKay
Kochał spędzać czas nad wodą, pewnie wiele osób, które go znały to wiedziały. Kiedyś nawet słyszał, że chyba rodzice dostali go w prezencie, bo w połowie jest trytonem. Nie syrenką, bo ona są dziewczynkami. W każdym razie tak mówili w H2O wystarczy kropla, jak pojawił się chłopak syrenka i dziewczyny próbowały go zmienić w człowieka, ale chyba coś nie pykło, ale w każdym razie – Will nie posiadał ogona, który wyrastał pod wpływem wody. Śmiesznie by było, bo byłby z niego wielki syren, którego byłoby widać pewnie z jakichś statków. Uważaliby go za jakiegoś megalodona czy innego wymarłego wodnego stworzenia.
Nagle poczuł czyiś nochal dosłownie wciskający się w jego twarz i ujrzał Tobena przez co zaśmiał się. Will uwielbiał zwierzaki, ale sam nie posiadał żadnego, więc może to już czas na to by dać jakiemuś stworzeniu nowy dom? Wziąłby jakiegoś psiaka ze schroniska? Ale czy da rade wyjść z tego przybytku z jednym psiakiem? Jest to mało prawdopodobne.
- Ciebie też miło widzieć. - zaśmiał się mówiąc do psiaka i w żadnym razie nie odganiał go od siebie by ten nie okazywał mu uczuć. - Tak, jak najbardziej. Był taki spokój, że się zamyśliłem. - odparł z szerokim uśmiechem William.
Aaron McKay
mów mi/kontakt
natka#4170
a
Trzeba było przyznać, że widok Tobena, który dobiera się do czyjej twarzy, był dość zabawny. Aaron, który podobne przeżycia miał każdego poranka, ilekroć jego psiak ładował mu się do sypialni, doskonale wiedział, jak to było czuć mokry jęzor na skórze. Jeszcze jakby to bydle chciało samo z siebie przestać! Ale nie. Pies zachowywał się tak, jakby każdą ofiarę chciał zalizać na śmierć. Broń godna superbohatera albo jakiegoś czarnego charakteru.
-Toben, daj mu już spokój. Jestem pewien, że Will brał dzisiaj prysznic - powiedział, klaszcząc. Zupełnie, jakby to miało powstrzymać czworonoga.
Widząc, że koledze nie przeszkadzała obecność Tobena, zrezygnował ostatecznie z próby odciągnięcia go uznając. Zamiast tego usiadł obok mężczyzny czując, jak ciepły piasek grzeje go w tyłek. Jeden z plusów mieszkania w ciepłym stanie. Co prawda lubił zimę i obiecał sobie, że w tym roku ujrzy śnieg (jeśli tylko weźmie dostatecznie wiele wolnego w pracy), niemniej nie narzekał, kiedy było mu cieplutko w cztery litery.
-Z własnego doświadczenia wiem, że myślenie nie zawsze jest dobrym wyjściem. Zwłaszcza, jeśli za bardzo cię pochłonie. Co słychać? Gotowy na trening? Ostrzegam, że nie mam najmniejszego zamiaru dać ci żadnych ulg - uśmiechnął się szeroko, klepiąc go po ramieniu. Nadal coś mu wewnętrznie mówiło, że z Willem nie wszystko jest tak dobrze, jak stara się to przekonać, ale postanowił odłożyć na później wydobycie informacji. Może nie chciał mówić, a może nie wiedział jeszcze jak powiedzieć. Niemniej McKay chciał mu pomóc na wszelkie możliwe sposoby. Chyba we krwi miał przejmowanie się bardziej innymi, niż sobą. A później się dziwić, że nie żarł cały dzień, bo rozwiązywał jakieś sprawy. Co za tym szło, dostawał opieprz od pewnego krasnala, który pojawiał się u niego dość często, najpierw robiąc mu burę, następnie zapewniając jedzenie. Nie to, aby obecność chłopaka mu przeszkadzała, wręcz przeciwnie, ale kto wie, może faktycznie powinien sam o siebie zadbać, zamiast zwalać to na innych.
William T. Fraser
-Toben, daj mu już spokój. Jestem pewien, że Will brał dzisiaj prysznic - powiedział, klaszcząc. Zupełnie, jakby to miało powstrzymać czworonoga.
Widząc, że koledze nie przeszkadzała obecność Tobena, zrezygnował ostatecznie z próby odciągnięcia go uznając. Zamiast tego usiadł obok mężczyzny czując, jak ciepły piasek grzeje go w tyłek. Jeden z plusów mieszkania w ciepłym stanie. Co prawda lubił zimę i obiecał sobie, że w tym roku ujrzy śnieg (jeśli tylko weźmie dostatecznie wiele wolnego w pracy), niemniej nie narzekał, kiedy było mu cieplutko w cztery litery.
-Z własnego doświadczenia wiem, że myślenie nie zawsze jest dobrym wyjściem. Zwłaszcza, jeśli za bardzo cię pochłonie. Co słychać? Gotowy na trening? Ostrzegam, że nie mam najmniejszego zamiaru dać ci żadnych ulg - uśmiechnął się szeroko, klepiąc go po ramieniu. Nadal coś mu wewnętrznie mówiło, że z Willem nie wszystko jest tak dobrze, jak stara się to przekonać, ale postanowił odłożyć na później wydobycie informacji. Może nie chciał mówić, a może nie wiedział jeszcze jak powiedzieć. Niemniej McKay chciał mu pomóc na wszelkie możliwe sposoby. Chyba we krwi miał przejmowanie się bardziej innymi, niż sobą. A później się dziwić, że nie żarł cały dzień, bo rozwiązywał jakieś sprawy. Co za tym szło, dostawał opieprz od pewnego krasnala, który pojawiał się u niego dość często, najpierw robiąc mu burę, następnie zapewniając jedzenie. Nie to, aby obecność chłopaka mu przeszkadzała, wręcz przeciwnie, ale kto wie, może faktycznie powinien sam o siebie zadbać, zamiast zwalać to na innych.
William T. Fraser
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085