Jordie, tak samo jak każda osoba, jaka kiedykolwiek zdecydowała się zaufać Callaghanowi, boleśnie musiała przekonać się na własnej skórze, że ten mężczyzna był jak trucizna; że zatruwał życie innym ludziom, a sam - wychodził z tego bez szwanku? Pozornie tak, bo przecież udawanie, że wyrządzone przez niego krzywdy nie wzruszały nim nawet w najmniejszym stopniu, brunet opanował do perfekcji. Nie wiedział tylko, że ta próba odcięcia od siebie Jordie w istocie przyniesie całkowicie odwrotny skutek i zamiast wyjść na jej korzyść, okaże się początkiem dla tej lawiny, jaka nieuchronnie ciągnęła ją w dół. I w tym sensie Chet czuł, że ją oszukał - miał przecież świadomość, że to za każdym razem kończyło się tak samo; że prędzej czy później, w taki czy inny sposób skrzywdzi Jordie, bo to wydawało się nieuniknione; i że wcale nie był dla niej dobry, mimo że... starał się być.
Ale prawda była taka, że reagując na to, jak szef obłapiał ją, wykorzystując jej desperację i własną pozycję względem jej osoby, Chet nie robił tego z zamiarem uratowania jej z opresji. A raczej: nie myślał o tym w taki sposób. Był zdania, że ktoś musiał w końcu dać temu człowiekowi nauczkę (jak się miało jednak okazać, i ta była bezskuteczna), chociaż przy tym istotnie, jego ocena sytuacji wskazywała na to, że Jordie wcale nie radziła sobie tak dobrze, jak jej się wydawało. Chyba że bycie przygwożdżoną do ściany przez jakiegoś oblecha to była sytuacja, w jakiej pragnęła się obecnie znaleźć.
Odsunąwszy się od jej szefa, Chet uraczył młodą kelnerkę, jaka przemknęła obok nich, zaledwie przelotnym spojrzeniem, zanim popatrzył wreszcie na Jordie. - Nie wyglądało, jakbyś sobie radziła - szczerze? Nie spodziewał się żadnej innej reakcji, domyślał się, że brunetka odrzuci jego pomoc - ba, że był ostatnią osobą, od której po prostu, pokornie, by ją przyjęła - ale wcale też nie oczekiwał od niej wdzięczności. A mimo to - lekko go to zirytowało. Może po prostu był już na tyle wkurwiony wszystkim, co tu dzisiaj zaszło, że nie mógł poczuć się inaczej; niezależnie od tego, czy Jordie pytała teraz o to, czy Callaghan był zadowolony ze swej interwencji, czy też z faktu, iż przyczynił się do utraty przez nią pracy. Ugryzł się jednak w język przed wygłoszeniem jakiegokolwiek dodatkowego komentarza, przed czym pośrednio też powstrzymała go sama Jordana, udając się w przeciwnym kierunku. Chet raz jeszcze spojrzał gniewnie na jej szefa, po czym odwrócił się i pchnął z impetem drzwi, wychodząc z powrotem na salę, by skierować swoje kroki prosto do stolika. - Wychodzimy - oznajmił, nie bacząc na zaskoczenie, jakie zastąpiło malujące się wcześniej na twarzy jego znajomej zniecierpliwienie. Wiedział, że była rozczarowana, i sam czuł się częściowo winny tego, że nie było im dane w spokoju spędzić tego popołudnia, ale - wynagrodzi jej to innym razem, i wtedy zjedzą spokojnie posiłek w porządniejszym lokalu. Nie wiedział wprawdzie, czy kobieta pokusiła się o zjedzenie czegokolwiek pod jego nieobecność, ale on - nie miał najmniejszej ochoty tutaj jeść, spędzać swojego czasu ani, przede wszystkim, zostawiać swoich pieniędzy. Nawet jeśli miałoby się okazać, że za ten obiad będzie musiała zapłacić chociażby Jordie ze swojej ostatniej wypłaty.
Wychodząc z restauracji ponownie natknęli się na szefa brunetki, który najwidoczniej niczego się nie nauczył, skoro znów zachowywał się tak samo, siłą wyprowadzając ją z lokalu, ale tym razem Chet nawet już na to nie zareagował. Umiała sobie wszak radzić sama. I choć pożałował, że jednak nie strzelił faceta w ryj kiedy miał ku temu okazję, to teraz pozostawił już Jordanę samą z jej problemami. To przecież nie tak, że to on się do nich przyczynił i był jej coś winien... prawda?
Jordana Halsworth
/ zt x2
a
Rzucił pracę, która była dla niego wszystkim, i wrócił po latach do Hope Valley; na co dzień grzebie w komputerach i z nudów doprowadza do ruiny rodzinny bar. Poza tym okazjonalnie pakuje się w gówno i odpycha od siebie każdego, na kim zaczyna mu zależeć, ale Jordana w końcu mu wybaczyła, że był idiotą i teraz jest jej idiotą.
33
185
mów mi/kontakt
-