a
mów mi/kontakt
administrator
a
Laurence Blackbird, Leah Warren, Logan Warren, Jacob Warren, Joseph Warren, Grace Blackbird, jolene byrne, Nicole Parrish
[ORGANIZACYJNIE: w takiej kolejności dodawajmy posty. Jeśli ktoś się nie załapie albo zgłosi, że pomija kolejkę, może dobijać w następnej, ale z zachowaniem porządku ^ Nie musicie się rozpisywać; byle regulaminowe 1500 było, do odznaki]
Słońce..., przeklinał i błogosławił je... Przeklinał i błogosławił..., Mojry — jednym cięciem zwolniły z obowiązku i uwolniły Laurence’a od dibuk, którym Magnolia była długo..., za długo... Zajmował się nią, kiedy byli dziećmi. Zaopiekował się nią, kiedy zmarła matka. Zatroszczył się o nią po rozwodzie, po wypadku, w którym zginęła Lilia, ale widział..., bardzo wyraźnie i wyraźniej już, że Magnolia była chora..., a on? On pozwolił postępować tej chorobie. Pozwolił postępować tej chorobie tak bardzo, że doprowadziła do śmierci..., tragicznej śmierci... W wypadku samochodowym — czy to fatum? Najpierw Lilia, a później jej matka. A później? Joseph Warren czy..., on? Czy to fatum wisiało nad Blackbirdami, czy...? Kochał ją..., a ona? Ona kochała mnie... Wynaturzone, zdegenerowane i zdemoralizowane uczucie – pomyślał; starał zagłuszyć głos odzywający się w tyle głowy... Pozwoliłeś mi..., pozwoliłeś... – Syknął i wpatrzył w lusterko; oczy nie lśniły niczym innym..., jedynie łzami i podkrążenie sprawiało, że wyglądał dojrzalej i na bardziej chorego, szczuplejszego niż był faktycznie. Wytarł w dłoń obrzmiałe powieki i przygładziwszy, przeczesawszy włosy, nasunął na twarz, zasłaniając całą, przeciwsłoneczne okulary.
Wysiadł. Rozejrzał się; rozpoznawał kolejne auta. Wiedział, że ten dzień będzie najtrudniejszym, najcięższym w jego życiu; nie miał nikogo, oprócz..., Leah..., która jeśli przyjechała..., musiała przyjechać z mężem. Wpatrzył się w rozświetlony świecami katafalk..., zatrzymał się i spojrzał na nią — tak, jak miałby wziąć ślub... Ślub ze śmiercią...
[ORGANIZACYJNIE: w takiej kolejności dodawajmy posty. Jeśli ktoś się nie załapie albo zgłosi, że pomija kolejkę, może dobijać w następnej, ale z zachowaniem porządku ^ Nie musicie się rozpisywać; byle regulaminowe 1500 było, do odznaki]
Słońce..., przeklinał i błogosławił je... Przeklinał i błogosławił..., Mojry — jednym cięciem zwolniły z obowiązku i uwolniły Laurence’a od dibuk, którym Magnolia była długo..., za długo... Zajmował się nią, kiedy byli dziećmi. Zaopiekował się nią, kiedy zmarła matka. Zatroszczył się o nią po rozwodzie, po wypadku, w którym zginęła Lilia, ale widział..., bardzo wyraźnie i wyraźniej już, że Magnolia była chora..., a on? On pozwolił postępować tej chorobie. Pozwolił postępować tej chorobie tak bardzo, że doprowadziła do śmierci..., tragicznej śmierci... W wypadku samochodowym — czy to fatum? Najpierw Lilia, a później jej matka. A później? Joseph Warren czy..., on? Czy to fatum wisiało nad Blackbirdami, czy...? Kochał ją..., a ona? Ona kochała mnie... Wynaturzone, zdegenerowane i zdemoralizowane uczucie – pomyślał; starał zagłuszyć głos odzywający się w tyle głowy... Pozwoliłeś mi..., pozwoliłeś... – Syknął i wpatrzył w lusterko; oczy nie lśniły niczym innym..., jedynie łzami i podkrążenie sprawiało, że wyglądał dojrzalej i na bardziej chorego, szczuplejszego niż był faktycznie. Wytarł w dłoń obrzmiałe powieki i przygładziwszy, przeczesawszy włosy, nasunął na twarz, zasłaniając całą, przeciwsłoneczne okulary.
Wysiadł. Rozejrzał się; rozpoznawał kolejne auta. Wiedział, że ten dzień będzie najtrudniejszym, najcięższym w jego życiu; nie miał nikogo, oprócz..., Leah..., która jeśli przyjechała..., musiała przyjechać z mężem. Wpatrzył się w rozświetlony świecami katafalk..., zatrzymał się i spojrzał na nią — tak, jak miałby wziąć ślub... Ślub ze śmiercią...
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
16.
Zaparkowali pod cmentarzem. Spojrzała na Logan Warren siedzącą na tylnym siedzeniu oraz na Jacob Warren, który przekręcał kluczyk w stacyjce.
- Rozmawialiście z Josephem? Będzie? - spytała, odpinając pasy. Musiała przytrzymać go, gdyż wystrzelił od razu ku górze. Wciąż nie mogła dogadać się z nowym samochodem.
Jak tylko wysiedli, chwyciła ramię Jacoba, zatrzymując męża w połowie kroku.
- Zaczekaj chwilę, proszę - wspięła się na palce, poprawiając kołnierz od jego marynarki. Od kilku dni, przyglądała się uważnie męzowi. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że od jakiegoś czasu dzieje się z nim coś, co on starał się mniej lub bardziej udolnie maskować. Niepokoiła ją ta bladość, napady kaszlu, jak i duszności. Fakt, że zbywał jej pytania również.
Musnęła kąt jego żuchwy, po czym chwyciła Jacoba pod ramię. Logan niosła wiązankę składającą się z ciemnych goździków, dlatego też mogła zacisnąć drugą dłoń na czarnej kopertówce.
Nie zmuszała Jacoba, aby wszedł razem z nią do kaplicy, gdzie mistrz ceremonii miał przewodzić modlitwom na życzenie brata zmarłej, tak samo Logan. Leah nie była skłócona z Bogiem, dlatego też bez zawahania pchnęła ciężkie skrzydła drzwi i weszła do środka. Prześlizgnęła się wzrokiem po rozświetlonym przez świece wnętrzu, na dłużej zatrzymując swoje spojrzenie na plecach Laurence Blackbird.
Usiadła pośrodku, kładąc dłonie na kolanach. Skupiła się na słowach mężczyzny celebrującego uroczystość, na cichej, wewnętrznej modlitwie. Gdy ten zaintonował pieśń, a pracownicy domu pogrzebowego zaczęli zbierać wieńce, wstała. Zaczekała, aż Larry wyjdzie pierwszy, po czym dołączyła do tego skromnego pochodu i wspólnie z nim udała się na zewnątrz, dalej kierując się ku miejscu na cmentarzu, gdzie miała zostać pochowana Magnolia. Czuła, jak wszystkie nad i podgnykowe mięśnie spinają się jej nieprzyjemnie, zwłaszcza w momencie, w którym spojrzenie jej i Laurence skrzyżowało się ze sobą.
Stojąc nad dołem w ziemi, w otoczeniu swojej najbliższej rodziny, pochyliła głowę, zerkając w ciemność, która zionęła z miejsca pochówku.
Zaparkowali pod cmentarzem. Spojrzała na Logan Warren siedzącą na tylnym siedzeniu oraz na Jacob Warren, który przekręcał kluczyk w stacyjce.
- Rozmawialiście z Josephem? Będzie? - spytała, odpinając pasy. Musiała przytrzymać go, gdyż wystrzelił od razu ku górze. Wciąż nie mogła dogadać się z nowym samochodem.
Jak tylko wysiedli, chwyciła ramię Jacoba, zatrzymując męża w połowie kroku.
- Zaczekaj chwilę, proszę - wspięła się na palce, poprawiając kołnierz od jego marynarki. Od kilku dni, przyglądała się uważnie męzowi. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że od jakiegoś czasu dzieje się z nim coś, co on starał się mniej lub bardziej udolnie maskować. Niepokoiła ją ta bladość, napady kaszlu, jak i duszności. Fakt, że zbywał jej pytania również.
Musnęła kąt jego żuchwy, po czym chwyciła Jacoba pod ramię. Logan niosła wiązankę składającą się z ciemnych goździków, dlatego też mogła zacisnąć drugą dłoń na czarnej kopertówce.
Nie zmuszała Jacoba, aby wszedł razem z nią do kaplicy, gdzie mistrz ceremonii miał przewodzić modlitwom na życzenie brata zmarłej, tak samo Logan. Leah nie była skłócona z Bogiem, dlatego też bez zawahania pchnęła ciężkie skrzydła drzwi i weszła do środka. Prześlizgnęła się wzrokiem po rozświetlonym przez świece wnętrzu, na dłużej zatrzymując swoje spojrzenie na plecach Laurence Blackbird.
Usiadła pośrodku, kładąc dłonie na kolanach. Skupiła się na słowach mężczyzny celebrującego uroczystość, na cichej, wewnętrznej modlitwie. Gdy ten zaintonował pieśń, a pracownicy domu pogrzebowego zaczęli zbierać wieńce, wstała. Zaczekała, aż Larry wyjdzie pierwszy, po czym dołączyła do tego skromnego pochodu i wspólnie z nim udała się na zewnątrz, dalej kierując się ku miejscu na cmentarzu, gdzie miała zostać pochowana Magnolia. Czuła, jak wszystkie nad i podgnykowe mięśnie spinają się jej nieprzyjemnie, zwłaszcza w momencie, w którym spojrzenie jej i Laurence skrzyżowało się ze sobą.
Stojąc nad dołem w ziemi, w otoczeniu swojej najbliższej rodziny, pochyliła głowę, zerkając w ciemność, która zionęła z miejsca pochówku.
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Najciemniejsze goździki miały paradoksalny kolor bordo. Składając je w kaplicy, Logan zastanawiała się, co tak naprawdę podkusiło ich z wybraniem tej konkretnej wiązanki przypominającej bardziej bukiet, aniżeli pamiątkowy wieniec. W trakcie studiów w Irlandii słyszała od rodzimych studentów, że obrzędy agnostyków, katolików i innych pochodnych odłamów chrześcijaństwa różniły się nie tylko w zależności od typu, ale także kraju, w którym miały miejsce. Idąc kawałek za rodzicami, pomyślała, że pogrzeb amerykański, jak wszystko, co było związane ze Stanami Zjednoczonymi, był sztuczny. Smutny, owszem, ale to nadal tylko plastik nad dziurą ciągnącą się sześć stóp w dół, tuż obok nagrobka córki Josepha.
Wyjrzała za stryjem, gdy pochód ciągnął się cichymi ścieżkami cmentarza, ale zamiast niego, natknęła się na wzrok oddalonej niemal na szarym końcu Nicole Parrish . Skinęła do niej krótko w geście przywitania. Nie miały czasu, aby porozmawiać przed ceremonią.
Niech im ziemia lekką będzie.
Żałobnicy zebrali się dookoła wnęki. Przyszły dom dla zmarłych. Świadomość, że ciotki już z nimi nie było, wciąż nie docierała do najmłodszej z Warrenów. Stała równo w rzędzie po lewej stronie, niemal z wyuczoną po ojcu musztrą. Wyprostowane plecy, dłonie schowane z tyłu, lekko zadarta głowa. Prowadzący ten cały ceremoniał coś mamrotał, lecz Logan go nie słuchała. Zamiast tego, przyglądała się każdemu żałobnikowi po kolei po drugiej stronie trumny na podeście ponad wykopaną kwaterą. Rozpoznała praktycznie każdego. Kolejna przemowa o wielkim życiu Magnolii... Zerknęła w bok i lekko nachmurzyła brwi, gdy natrafiła na zafiksowane punkcie Jacoba. Spojrzała na drugą stronę, próbując dostrzec, gdzie patrzył... i wtedy ją trafiło.
— Pst — cicho syknęła do ojca. Nie zareagował. — Pst, pst. — Szturchnęła go lekko łokciem, aby nikt nie zorientował się poza zainteresowanym. — Gdzie ty się patrzysz? — zapytała zza zaciśniętych ust, zerkając w punkt zaczepienia wzroku Warrena.
— A ty gdzie? Jesteś nieletnia. — Te żarciki ojczulka.
— A ty żonaty — odpyskowała z niedowierzaniem, bo to zakrawało na czarną komedię... którą nawet doceniła, choć stojąca naprzeciwko Nicole i jej żałobny żakiet pozostawali nieświadomi, że stali się obiektem obserwacji Senior & Junior Warren Corporation. Jacob Warren, człowiek, po którym odziedziczyła poczucie humoru w akcji! — Poza tym, ja mam dobry powód. — Logan zerknęła w dół. Biologia kochała Parrish bardziej od niej. Strzepała z cienkiego, ciemnego golfu paproch po goździkach na wysokości mostka z zastanawiającą miną. Poderwała wzrok na ciotkę i pokręciła ustami z wolna. Pogrzeb to zawsze idealna okazja do surowej samooceny, krytyki innych oraz wyszukiwania kompleksów.
Wyjrzała za stryjem, gdy pochód ciągnął się cichymi ścieżkami cmentarza, ale zamiast niego, natknęła się na wzrok oddalonej niemal na szarym końcu Nicole Parrish . Skinęła do niej krótko w geście przywitania. Nie miały czasu, aby porozmawiać przed ceremonią.
Niech im ziemia lekką będzie.
Żałobnicy zebrali się dookoła wnęki. Przyszły dom dla zmarłych. Świadomość, że ciotki już z nimi nie było, wciąż nie docierała do najmłodszej z Warrenów. Stała równo w rzędzie po lewej stronie, niemal z wyuczoną po ojcu musztrą. Wyprostowane plecy, dłonie schowane z tyłu, lekko zadarta głowa. Prowadzący ten cały ceremoniał coś mamrotał, lecz Logan go nie słuchała. Zamiast tego, przyglądała się każdemu żałobnikowi po kolei po drugiej stronie trumny na podeście ponad wykopaną kwaterą. Rozpoznała praktycznie każdego. Kolejna przemowa o wielkim życiu Magnolii... Zerknęła w bok i lekko nachmurzyła brwi, gdy natrafiła na zafiksowane punkcie Jacoba. Spojrzała na drugą stronę, próbując dostrzec, gdzie patrzył... i wtedy ją trafiło.
— Pst — cicho syknęła do ojca. Nie zareagował. — Pst, pst. — Szturchnęła go lekko łokciem, aby nikt nie zorientował się poza zainteresowanym. — Gdzie ty się patrzysz? — zapytała zza zaciśniętych ust, zerkając w punkt zaczepienia wzroku Warrena.
— A ty gdzie? Jesteś nieletnia. — Te żarciki ojczulka.
— A ty żonaty — odpyskowała z niedowierzaniem, bo to zakrawało na czarną komedię... którą nawet doceniła, choć stojąca naprzeciwko Nicole i jej żałobny żakiet pozostawali nieświadomi, że stali się obiektem obserwacji Senior & Junior Warren Corporation. Jacob Warren, człowiek, po którym odziedziczyła poczucie humoru w akcji! — Poza tym, ja mam dobry powód. — Logan zerknęła w dół. Biologia kochała Parrish bardziej od niej. Strzepała z cienkiego, ciemnego golfu paproch po goździkach na wysokości mostka z zastanawiającą miną. Poderwała wzrok na ciotkę i pokręciła ustami z wolna. Pogrzeb to zawsze idealna okazja do surowej samooceny, krytyki innych oraz wyszukiwania kompleksów.
mów mi/kontakt
Hashirama
a
12
Zaparkował i popatrzył na nią; wpatrywała się w okno. Odpłynęła..., zamyśliła się; widział to i odnosił wrażenie..., błędne może..., że nie chciała wysiadać i iść na cmentarz - nie zdziwiłby się..., sam końcu wolał nie przychodzić i nie przebywać w TYM miejscu - niezaprzeczalny dowód porażki Josepha..., jako ojca i jako syna, a przede wszystkim - człowieka. Dwa ciała. Dwa trupy. A mogłyby żyć, jeśli byłby człowiekiem.
Nie chciał do czegokolwiek zmuszać kobiety, na której mocniej..., coraz mocniej zależało. Odpiął pas i nachylił do niej.
– Jeśli..., nie chcesz... Nie musisz... – powiedział i pocałował jej dłoń. Wpatrywał się w nią. – Nie miałem prawa..., odmówić. Chciałaby być pochowana z... – głos grzązł Josephowi jak kilkanaście lat temu ugrzęzła łopata w wilgotnym mule dołu..., grobu... Grace Warren. – ..., Lilii. Tam..., tam... Przenieśliśmy ją z Jacobem z Tampy. – Wiedziała..., musiała wiedzieć, że mówiąc o córce, na moment ześlizgnął się z powrotem w przeszłość. Przeszłość, z której jastrzębich szponów wyrywała go ostatnio częściej i..., skuteczniej od innych. Chociaż..., była jedyną osobą, której pozwolił zbliżyć się do siebie i której odkrył to, co przygniatało barki Josepha z dnia na dzień coraz bardziej i mocniej. Nie mógł nikogo winić; nie chciał pomocy, więc sam musiał pozbierać się i podnieć, poradzić, bo nawet jeśli w życiu pojawiali się ludzie, którym na Warrenie zależało i którzy chcieli się z nim zbliżyć, odsuwał ich i odcinał.
Dotknął policzka Grace Blackbird. Milczał, wpatrując w nią i wysiadł w końcu z auta. Wziął z tylnego siedzenia niewielki bukiet i podając kobiecie ramię, ruszyli w stronę cmentarza. Od grobów dzieliło ich kilka metrów... Joseph miał spocone ręce i czoło, które otarł chusteczką. Poprawił okulary zasłaniające większą część szczuplej twarzy i zatrzymał się za Jacob Warren i Logan Warren . Uscisnęli sobie ręce w milczeniu, nie chcąc zgorszyć celebransa, który mamrotał łacińskie sentencje wplecione w międzyczasie wypowiedzi o życiu i śmierci, istnieniu i sensie czegoś, czego nie znał. Warren przewrócił oczami i westchnął, kiedy poczuł na sobie spojrzenie; Nicole Parrish przyglądała mu się uważnie. Wysunął się więc z Grace zza pleców brata, żeby skinąć kobiecie głowa, ale..., zobaczywszy wykopany w ziemi dół..., odwrócił twarz i woatrzyl się w niebo. Ona tam była, a Magnolia?
Przez moją chęć zachowania kolejki i pewne chwilowe zawirowania, które mogły to udaremnić, doszło do przewałki z ukrytym postem, za który chciałam przeprosić, bo kolejne osoby mogły poczuć się co najmniej dziwnie. Nie będę się szczególnie rozpisywać tutaj, ale jeśli ktoś chciałby uzupełnić informacje o co chodzi, odpowiem na pw. Jeszcze raz przepraszam.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
09.
Ostatnie pożegnanie. Pesymistyczny wydźwięk mógł zmusić do refleksji nawet kogoś, kto pozornie miał niewiele wspólnego ze zmarłą osobą. I choć myśli Grace nie błądziły wokół śmierci, z którą przecież obcowała na co dzień, uczepiły się nazwiska Magnolii. Blackbird. Identycznie jak to, które sama nosiła.
Nie miała rodzeństwa, ani kuzynostwa. Już dawno wykluczyła fakt, że jej wuj i brat ojca w jednym miał nieślubne dzieci. Błędnie? Szczerze w to wątpiła. Prześledziła dalsze gałęzie rodziny, aczkolwiek nie odkryła w nich powiązań z Magnolią i jej rodziną zakorzenioną tylko w Hope Valley. Przypadek? Nie chciała go zaakceptować.
Dotyk Joseph Warren tak delikatny, że ktoś mniej wyczulony na muśnięcie samych opuszków palców mógł to z łatwością pominąć, zmusił ją jednak do wyrwania się ze szponów rozmyślań i odwrócenia ku niemu głowy.
- Jestem tu dla Ciebie, Joseph. Nie przejmuj się mną, pozwól sobie chociaż na godzinę bycia egoistą, dobrze? - poprosiła, trącając nosem wierzch jego dłoni, nim nie wysiedli.
Objęła ramię, które jej zaoferował. Szli w milczeniu, przechodząc przez cmentarną bramę i dalej, udeptaną ścieżką. Nie znała żałobników, w większości należących do rodziny Josepha. Czy pogrzeb był dobrym miejscem na wzajemne poznawanie się? Czy Warren w ogóle chciał się nią dzielić i przedstawiać komukolwiek, skoro ostni czas spędził odizolowany od najbliższych? Miała mieszane uczucia.
Mogła tylko domyślać się który spośród zebranych był Laurence Blackbird, bratem zmarłej i kolejnym, noszącym jej nazwisko. Skinęła Jacob Warren i Logan Warren, prześlizgnęła się spojrzeniem na stojącą bardziej na uboczu oraz zamyśloną Leah Warren, w końcu na dłużej zatrzymując wzrok na zainteresowanej Josephem Nicole Parrish. Warren, który obejmował ją jedną ręką, mógł wyczuć, jak spięły się jej mięśnie. Grace szczerze wolała pozostać tłem.
Niespecjalne wsłuchiwała się w słowa mistrza ceremonii, a gdy tylko zorientowała się, że Joseph poddaje się demonom przeszłości, mocniej zacisnęła palce na jego ręce. Choć w przeciwieństwie do niego, wpatrywała się w dół beznamiętnym wzrokiem, mogła domyślać się, co czuł ojciec, który w tej samej ziemi nie tak dawno zakopywał trumnę kilkuletniego dziecka.
Dyskretnie, poprawiła przekrzywioną broszkę; dwie skrzyżowane, złote strzały na czarnej tarczy. Choć należała do jej ojca, od którego odcinała się grubą kreską, nosiła ją z przyjemnością.
Ostatnie pożegnanie. Pesymistyczny wydźwięk mógł zmusić do refleksji nawet kogoś, kto pozornie miał niewiele wspólnego ze zmarłą osobą. I choć myśli Grace nie błądziły wokół śmierci, z którą przecież obcowała na co dzień, uczepiły się nazwiska Magnolii. Blackbird. Identycznie jak to, które sama nosiła.
Nie miała rodzeństwa, ani kuzynostwa. Już dawno wykluczyła fakt, że jej wuj i brat ojca w jednym miał nieślubne dzieci. Błędnie? Szczerze w to wątpiła. Prześledziła dalsze gałęzie rodziny, aczkolwiek nie odkryła w nich powiązań z Magnolią i jej rodziną zakorzenioną tylko w Hope Valley. Przypadek? Nie chciała go zaakceptować.
Dotyk Joseph Warren tak delikatny, że ktoś mniej wyczulony na muśnięcie samych opuszków palców mógł to z łatwością pominąć, zmusił ją jednak do wyrwania się ze szponów rozmyślań i odwrócenia ku niemu głowy.
- Jestem tu dla Ciebie, Joseph. Nie przejmuj się mną, pozwól sobie chociaż na godzinę bycia egoistą, dobrze? - poprosiła, trącając nosem wierzch jego dłoni, nim nie wysiedli.
Objęła ramię, które jej zaoferował. Szli w milczeniu, przechodząc przez cmentarną bramę i dalej, udeptaną ścieżką. Nie znała żałobników, w większości należących do rodziny Josepha. Czy pogrzeb był dobrym miejscem na wzajemne poznawanie się? Czy Warren w ogóle chciał się nią dzielić i przedstawiać komukolwiek, skoro ostni czas spędził odizolowany od najbliższych? Miała mieszane uczucia.
Mogła tylko domyślać się który spośród zebranych był Laurence Blackbird, bratem zmarłej i kolejnym, noszącym jej nazwisko. Skinęła Jacob Warren i Logan Warren, prześlizgnęła się spojrzeniem na stojącą bardziej na uboczu oraz zamyśloną Leah Warren, w końcu na dłużej zatrzymując wzrok na zainteresowanej Josephem Nicole Parrish. Warren, który obejmował ją jedną ręką, mógł wyczuć, jak spięły się jej mięśnie. Grace szczerze wolała pozostać tłem.
Niespecjalne wsłuchiwała się w słowa mistrza ceremonii, a gdy tylko zorientowała się, że Joseph poddaje się demonom przeszłości, mocniej zacisnęła palce na jego ręce. Choć w przeciwieństwie do niego, wpatrywała się w dół beznamiętnym wzrokiem, mogła domyślać się, co czuł ojciec, który w tej samej ziemi nie tak dawno zakopywał trumnę kilkuletniego dziecka.
Dyskretnie, poprawiła przekrzywioną broszkę; dwie skrzyżowane, złote strzały na czarnej tarczy. Choć należała do jej ojca, od którego odcinała się grubą kreską, nosiła ją z przyjemnością.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Za pozwoleniem użytkownicy jolene byrne omijam jej kolejkę.
Nie lubiła myśleć o zmarłych. Nie mówiła o tym na głos, ale bezpośrednie rozprawianie nad żalami dotyczącymi śmierci danej osoby, nie należało do jej głównych zajęć. Uważała, że śmierć to naturalna kolej rzeczy i skoro już się stało, to się nie odstanie. Jasne, wesprze rodzinę i swego kolegę, a nawet dwóch, ale w tej chwili nie myślała o Magnolii. Zastanawiała się nad ostatnimi wydarzeniami, po których przy szyi na granicy żuchwy pozostał zakamuflowany makijażem siniak i o tym, jak znów będzie musiała prosić Joseph Warren o przysługę; bardzo poważną i zdecydowanie moralnie gorszą od poprzednich.
Z zamyślenia wyrwało ją spojrzenie Grace Blackbird , którą zignorowała na rzecz kolejnych par oczu wgapiających się w jej odkryty dekolt. Zero przyzwoitości i profesjonalizmu, bo jak już się gapić, to dyskretnie. Mimo wszystko zamiast zareagować oburzeniem wykonała trzy ruchy ramionami (shoulder shake), czym zbiła z pantałyku i zarazem rozbawiła Logan Warren oraz Jacob Warren . Stosowne czy ni,e wiedziała, że tamta dwójka tego potrzebowała, bo właśnie w taki sposób radzili sobie ze stresującymi sytuacjami; żartami i śmiechem.
Jej własny uśmiech szybko zniknął, gdy natrafiła na karcące spojrzenie Leah Warren , która chyba nie do końca rozumiała, co się zadziało i czemu jej przyjaciółka uznała, że to idealny moment na taneczne ruchy. Parrish odpowiedziała równie stanowczym i zarazem ostrym spojrzeniem, bo kto jak kto, ale to ona powinna karcić Warren za wszystko to, co nawyczyniała. Nicole wszystko dostrzegła. Nie była głupia ani ślepa. Znała się na ludziach i ich mowie ciała. Widziała, jak oboje z Blackbirdem na siebie patrzą i to już nie były wstydliwe niepewne spojrzenia ludzi, którzy o sobie za dużo myślą. To był wzrok pełen niewypowiedzianych na głos grzechów, o które Nicole miała żal do Leah.
Była pod ciągłym odstrzałem spojrzeń, bo gdy tylko zmieniła wyraz twarzy wymieniając spojrzenia ze starszą Warren, ta młodsza wpatrywała się w nią z pytająco uniesioną brwią. Parrish puściła jej perskie oko, ale to nie wystarczyło. Logan nie była głupia, o czym doskonale wiedziała, dlatego kiwnęła głowę w wyznaczonym kierunku na znak, że miała ochotę się ulotnić. Wróci, jak tylko ceremonia się skończy i większość zgromadzonych złoży kondolencje.
Wycofała się na parę kroków i ostatni raz rzuciła okiem na Logan aby się upewnić, czy ta również miała ochotę nieco odetchnąć z dala od tego całego tłumu, przy czym napotkała na kolejne pytające spojrzenie, tym razem od Jacoba. Jemu też dała znak, że zamierzała się nieco oddalić od pogrzebowej ceremonii i jeżeli bardzo chciał, to go zapraszała.
- Hej – przywitała się z Logan, kiedy dotarły aż w okolice parkingu. Otworzyła jedno ramię krótko obejmując Warren i gdy ją wypuściła, zlustrowała wzrokiem uznając, że pełna czerń (a zwłaszcza golf) kompletnie do niej nie pasowały. – Trochę to wszystko dziwne, co? – Pogrzeb Magnolii, byłej żony Josepha i siostry Laurenca, który teraz kręcił z matką Logan, o czym młoda nie mogła wiedzieć. – W takich momentach człowiek widzi, jak wiele kłamstw łączy rodziny. – Nie jedną a dwie, chociaż to konkretne nie dawało Parrish spokoju. – Jak się czujesz? – zapytała skupiając całą uwagę na młodszej dziewczynie. – Może masz ochotę nieco pogrzeszyć? Nie tak. – Przewróciła oczami. – Tak. – Z kieszeni marynarki wyjęła srebrną małpkę ze zdobieniami i podała ją Warren.
Nie lubiła myśleć o zmarłych. Nie mówiła o tym na głos, ale bezpośrednie rozprawianie nad żalami dotyczącymi śmierci danej osoby, nie należało do jej głównych zajęć. Uważała, że śmierć to naturalna kolej rzeczy i skoro już się stało, to się nie odstanie. Jasne, wesprze rodzinę i swego kolegę, a nawet dwóch, ale w tej chwili nie myślała o Magnolii. Zastanawiała się nad ostatnimi wydarzeniami, po których przy szyi na granicy żuchwy pozostał zakamuflowany makijażem siniak i o tym, jak znów będzie musiała prosić Joseph Warren o przysługę; bardzo poważną i zdecydowanie moralnie gorszą od poprzednich.
Z zamyślenia wyrwało ją spojrzenie Grace Blackbird , którą zignorowała na rzecz kolejnych par oczu wgapiających się w jej odkryty dekolt. Zero przyzwoitości i profesjonalizmu, bo jak już się gapić, to dyskretnie. Mimo wszystko zamiast zareagować oburzeniem wykonała trzy ruchy ramionami (shoulder shake), czym zbiła z pantałyku i zarazem rozbawiła Logan Warren oraz Jacob Warren . Stosowne czy ni,e wiedziała, że tamta dwójka tego potrzebowała, bo właśnie w taki sposób radzili sobie ze stresującymi sytuacjami; żartami i śmiechem.
Jej własny uśmiech szybko zniknął, gdy natrafiła na karcące spojrzenie Leah Warren , która chyba nie do końca rozumiała, co się zadziało i czemu jej przyjaciółka uznała, że to idealny moment na taneczne ruchy. Parrish odpowiedziała równie stanowczym i zarazem ostrym spojrzeniem, bo kto jak kto, ale to ona powinna karcić Warren za wszystko to, co nawyczyniała. Nicole wszystko dostrzegła. Nie była głupia ani ślepa. Znała się na ludziach i ich mowie ciała. Widziała, jak oboje z Blackbirdem na siebie patrzą i to już nie były wstydliwe niepewne spojrzenia ludzi, którzy o sobie za dużo myślą. To był wzrok pełen niewypowiedzianych na głos grzechów, o które Nicole miała żal do Leah.
Była pod ciągłym odstrzałem spojrzeń, bo gdy tylko zmieniła wyraz twarzy wymieniając spojrzenia ze starszą Warren, ta młodsza wpatrywała się w nią z pytająco uniesioną brwią. Parrish puściła jej perskie oko, ale to nie wystarczyło. Logan nie była głupia, o czym doskonale wiedziała, dlatego kiwnęła głowę w wyznaczonym kierunku na znak, że miała ochotę się ulotnić. Wróci, jak tylko ceremonia się skończy i większość zgromadzonych złoży kondolencje.
Wycofała się na parę kroków i ostatni raz rzuciła okiem na Logan aby się upewnić, czy ta również miała ochotę nieco odetchnąć z dala od tego całego tłumu, przy czym napotkała na kolejne pytające spojrzenie, tym razem od Jacoba. Jemu też dała znak, że zamierzała się nieco oddalić od pogrzebowej ceremonii i jeżeli bardzo chciał, to go zapraszała.
- Hej – przywitała się z Logan, kiedy dotarły aż w okolice parkingu. Otworzyła jedno ramię krótko obejmując Warren i gdy ją wypuściła, zlustrowała wzrokiem uznając, że pełna czerń (a zwłaszcza golf) kompletnie do niej nie pasowały. – Trochę to wszystko dziwne, co? – Pogrzeb Magnolii, byłej żony Josepha i siostry Laurenca, który teraz kręcił z matką Logan, o czym młoda nie mogła wiedzieć. – W takich momentach człowiek widzi, jak wiele kłamstw łączy rodziny. – Nie jedną a dwie, chociaż to konkretne nie dawało Parrish spokoju. – Jak się czujesz? – zapytała skupiając całą uwagę na młodszej dziewczynie. – Może masz ochotę nieco pogrzeszyć? Nie tak. – Przewróciła oczami. – Tak. – Z kieszeni marynarki wyjęła srebrną małpkę ze zdobieniami i podała ją Warren.
mów mi/kontakt
Agent "Eyjent" gwiazdy
a
W kaplicy... W kaplicy byli sami i... Nie spojrzał Leah w twarz. Wpatrywał się w trumnę, do której przycisnął dłoń. Zajął się..., modlitwą? Modlitwą — nie do Boga..., do niej... Przesunął ręką przez zamknięte wieko; kobieta w trumnie..., nie była siostrą Laurence’a Blackbirda — stała się..., i stawać będzie kimś, kim nie będzie nikt... Nigdy... Włoski język odbijał śpiewnym echem od ścian „che gli occhi representano a lo core d'onni cosa che veden; bona e ria, cum'e formata naturalemente”; słowa do niej i o niej, które wyszeptał i..., nie patrząc na nią, wyszedł, zakładając ciemne okulary. Skinął celebransowi i ruszył za trumną.
Na plecach..., chwilami... Miał wrażenie, że czuł oddech mężczyzny, którego okradał z tego, co było najcenniejsze w życiu; z miłości, na którą żaden z nich chyba nie zasługiwał. Łapiąc się i przyciskając dłoń do mostka, sprawnie i sprytnie okłamał tych, którzy zajmowali się mniej denatką, a zainteresowali się bardziej rodziną. Rodziną zbudowaną i opartą o kłamstwo; od każdej jej strony śmierdziało oszustwem i mydleniem oczu, udawaniem. Magnolia nie żyła i wiedział, że nie żyła z powodu ukrywania tego, co czuła i myślała..., z chęci zadowolenia wszystkich i chęci przypodobania się wszystkim — mężowi i jego rodzinie, a przede wszystkim..., Laurence’owi Blackbirdowi.
Spojrzał na Nicole Parrish, której skinął, mimo że zaczynała się niecierpliwić wyraźnie i wymieniać spojrzenia z Warrenami; nie miał nikomu za złe zachowania — sam..., miał ogromną, ale naprawdę ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Śmiać się z nich..., z nich wszystkich i z samego siebie na czele. Czym niby byli? Smętnie uwieszonymi maskami, ucharakteryzowanymi na wygięte w rozpaczy... Gęby... Popatrzył po nich; Jacob Warren z zaciśniętymi wargami i jego córka..., Logan Warren nie mogąca zdecydować się, na czym..., na kim zatrzymać wzrok — kochała Lilię i tragiczna śmierć dziewczynki odbiła się...,, odcisnęła na niej ślad. Wiedział o tym od Magnolii i od Leah. Leah Warren..., stała tak blisko, a była tak daleko od niego; nie mógł nie spojrzeć na chwilę w jej stronę — zauważył, że Nicole widziała. Widziała to, co inni odsuwali od siebie tym bardziej w takiej chwili, jak pogrzeb Blackbird. Przełknął ślinę, przetaczając oczami i..., to był szczyt! Szczyt! Joseph Warren miał tupet. Nie dość, że nie przyjechał na przygotowania i czuwanie przy zmarłej... Nie dość, że odgrywał opłakującego byłą żonę dobrego i kochającego, zdradzanego męża... Przyjechał z kochanką! Wtulała się w niego, obejmując i cierpliwie ściskając dłoń mężczyzny.
Ręce Blackbirda zacisnęły się w pięści i chwilę trwało zanim oddech wrócił w tempo. Oby im nie... Nie Larry!
Na plecach..., chwilami... Miał wrażenie, że czuł oddech mężczyzny, którego okradał z tego, co było najcenniejsze w życiu; z miłości, na którą żaden z nich chyba nie zasługiwał. Łapiąc się i przyciskając dłoń do mostka, sprawnie i sprytnie okłamał tych, którzy zajmowali się mniej denatką, a zainteresowali się bardziej rodziną. Rodziną zbudowaną i opartą o kłamstwo; od każdej jej strony śmierdziało oszustwem i mydleniem oczu, udawaniem. Magnolia nie żyła i wiedział, że nie żyła z powodu ukrywania tego, co czuła i myślała..., z chęci zadowolenia wszystkich i chęci przypodobania się wszystkim — mężowi i jego rodzinie, a przede wszystkim..., Laurence’owi Blackbirdowi.
Spojrzał na Nicole Parrish, której skinął, mimo że zaczynała się niecierpliwić wyraźnie i wymieniać spojrzenia z Warrenami; nie miał nikomu za złe zachowania — sam..., miał ogromną, ale naprawdę ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Śmiać się z nich..., z nich wszystkich i z samego siebie na czele. Czym niby byli? Smętnie uwieszonymi maskami, ucharakteryzowanymi na wygięte w rozpaczy... Gęby... Popatrzył po nich; Jacob Warren z zaciśniętymi wargami i jego córka..., Logan Warren nie mogąca zdecydować się, na czym..., na kim zatrzymać wzrok — kochała Lilię i tragiczna śmierć dziewczynki odbiła się...,, odcisnęła na niej ślad. Wiedział o tym od Magnolii i od Leah. Leah Warren..., stała tak blisko, a była tak daleko od niego; nie mógł nie spojrzeć na chwilę w jej stronę — zauważył, że Nicole widziała. Widziała to, co inni odsuwali od siebie tym bardziej w takiej chwili, jak pogrzeb Blackbird. Przełknął ślinę, przetaczając oczami i..., to był szczyt! Szczyt! Joseph Warren miał tupet. Nie dość, że nie przyjechał na przygotowania i czuwanie przy zmarłej... Nie dość, że odgrywał opłakującego byłą żonę dobrego i kochającego, zdradzanego męża... Przyjechał z kochanką! Wtulała się w niego, obejmując i cierpliwie ściskając dłoń mężczyzny.
Ręce Blackbirda zacisnęły się w pięści i chwilę trwało zanim oddech wrócił w tempo. Oby im nie... Nie Larry!
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
Wpatrywała się w ciemną trumnę, którą pracownicy domu pogrzebowego opuszczali w dół.
Nie patrzyła się na nikogo innego, nie zwracała uwagę na poruszenie, na szepty i przekazywane sobie komunikaty na migi, mimo iż przecież zarówno Jacob Warren jak i Logan Warren stali zaraz obok. Zignorowała wwiercające się w nią spojrzenie Nicole Parrish, przed którą jako jedyną z całej rodziny - a Parrish była jej częścią - nie potrafiła udawać. Umknęło jej to, że Joseph Warren dołączył z obcą dla niej Grace Blackbird. Kiedy zdążył się uwolnić od jednych ramion, aby wpaść momentalnie w kolejne? Czy on również popadł w błędne koło, powielając bez przerwy ten sam, z góry skazany na porażkę schemat?
Od dłuższego już czasu, czuła wręcz paniczną potrzebę wyrwania się z sieci kłamstw, niedomówień, przemilczanych spraw. Nie chciała skończyć tak, jak Magnolia; z poczuciem, że nie zrobiła nic, aby przerwać impas, gromadząc nad swoim grobem nieszczerych żałobników.
Wzdrygnęła się tak, jak reaguje człowiek na powiew zimnego, wręcz lodowatego wiatru. Choć było ciepło, wręcz upalnie, Leah nie mogła się oprzeć wrażeniu, że zmarzła. Musiał to dostrzec Jacob, ponieważ bez słowa otoczył ją ramieniem i przycisnął do siebie. ... Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Moja? Twoja? A może naszego wzajemnego uczucia?
Zduszając w sobie chęci ucieczki, bądź - co gorsza - przerwania tej farsy tu i teraz, zacisnęła mocniej powieki, chowając się za ramieniem męża. Dla postronny, wyglądać mogła na szczerze poruszoną przemową celebranta, mimo iż z ręką na sercu nie potrafiłaby przytoczyć nawet zdania, które padło prawdopodobnie ku pokrzepieniu serc i za duszę siostry Laurence Blackbird nim symboliczna grudka ziemi nie uderzyła o trumnę, a ta na wyraźny znak nie zjechała na linach w dół prawdopodobnie w akompaniamencie piosenki, którą najbardziej lubiła. Magnolia nie była pobożna, nic więc dziwnego, że na ostatnim odcinku jej drogi na tym ziemskim padole nie żegnała ją modlitwa, tylko utwór lecący z głośników.
Nawet kątem oka nie spojrzała w jego stronę. Nie mogła. Nie chciała, świadoma, że lada moment zmuszona będzie podejść wspólnie z Jacobem oraz córką i złożyć Laurencowi kondolencje, które z jej strony, w najmniejszym stopniu nie będą oddawać tego, co chciałaby móc mu powiedzieć.
Nie patrzyła się na nikogo innego, nie zwracała uwagę na poruszenie, na szepty i przekazywane sobie komunikaty na migi, mimo iż przecież zarówno Jacob Warren jak i Logan Warren stali zaraz obok. Zignorowała wwiercające się w nią spojrzenie Nicole Parrish, przed którą jako jedyną z całej rodziny - a Parrish była jej częścią - nie potrafiła udawać. Umknęło jej to, że Joseph Warren dołączył z obcą dla niej Grace Blackbird. Kiedy zdążył się uwolnić od jednych ramion, aby wpaść momentalnie w kolejne? Czy on również popadł w błędne koło, powielając bez przerwy ten sam, z góry skazany na porażkę schemat?
Od dłuższego już czasu, czuła wręcz paniczną potrzebę wyrwania się z sieci kłamstw, niedomówień, przemilczanych spraw. Nie chciała skończyć tak, jak Magnolia; z poczuciem, że nie zrobiła nic, aby przerwać impas, gromadząc nad swoim grobem nieszczerych żałobników.
Wzdrygnęła się tak, jak reaguje człowiek na powiew zimnego, wręcz lodowatego wiatru. Choć było ciepło, wręcz upalnie, Leah nie mogła się oprzeć wrażeniu, że zmarzła. Musiał to dostrzec Jacob, ponieważ bez słowa otoczył ją ramieniem i przycisnął do siebie. ... Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Moja? Twoja? A może naszego wzajemnego uczucia?
Zduszając w sobie chęci ucieczki, bądź - co gorsza - przerwania tej farsy tu i teraz, zacisnęła mocniej powieki, chowając się za ramieniem męża. Dla postronny, wyglądać mogła na szczerze poruszoną przemową celebranta, mimo iż z ręką na sercu nie potrafiłaby przytoczyć nawet zdania, które padło prawdopodobnie ku pokrzepieniu serc i za duszę siostry Laurence Blackbird nim symboliczna grudka ziemi nie uderzyła o trumnę, a ta na wyraźny znak nie zjechała na linach w dół prawdopodobnie w akompaniamencie piosenki, którą najbardziej lubiła. Magnolia nie była pobożna, nic więc dziwnego, że na ostatnim odcinku jej drogi na tym ziemskim padole nie żegnała ją modlitwa, tylko utwór lecący z głośników.
Nawet kątem oka nie spojrzała w jego stronę. Nie mogła. Nie chciała, świadoma, że lada moment zmuszona będzie podejść wspólnie z Jacobem oraz córką i złożyć Laurencowi kondolencje, które z jej strony, w najmniejszym stopniu nie będą oddawać tego, co chciałaby móc mu powiedzieć.
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Ukradkiem przeprosiła Jacob Warren i cichaczem oddaliła się od ceremoniału, który potrwa jeszcze kilka długich chwil, zanim dopełni się przeznacznie — z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Magnolia nie była wyjątkiem od reguły. Ostatni raz zerknęła w kierunku Leah Warren, gdy znajdowała się już kawałek dalej między nagrobkami, ale matka tkwiła scalona z ramieniem ojca. Przeżywała to bardziej od niej?
Nie, nie, pokręciła głową, idąc po śladach ciotki. To nie tak, pomyślała. Po prostu mamy inne metody radzenia ze stresem... Spodziewała się, że w ciągu następnych dni w domu przybędzie wypieków, dań oraz eksperymentów przywiezionych prosto z Nobu za sprawą mistrzyni kuchni, jako prób oderwania się od rzeczywistości przez nią i Laurence Blackbird. Działo się źle? Kucharze leczyli własne smutki pracoholizmem. Poniekąd rozumiała.
Lubiła cmentarze za ciszę, która na nich panowała, ale nie przepadała za wydarzeniami, o ironio, na żywo. Sygnał od ciotki był ratunkiem od wzbierającego smutku, a jej ciepły uścisk dodał odrobinę otuchy, choć nie tak bardzo, jak widok malutkiej buteleczki z dziwną nalepką. Ta kropka na Ż, to przekreślone Ł i zwierzę przypominające bardzo zarośniętego bawoła na etykiecie...
— Zubrow...ka? — z trudem przeczytała nazwę alkoholu, a niżej dopisane "BISON GRASS" wywołało zmieszanie na twarzy Warren. Wódka. Nie lubiła wódki, ale interesujący, limonkowy kolor i to rzekome źdźbło trawy w środku wyglądały wyzywająco w ten dobry sposób. Srebrne zdobienia — edycja limitowana najpewniej. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. — Nie lubię pogrzebów. Kiepski stand-up z nich wychodzi. Prędzej lay-low. — Wzruszyła ramionami i odkręciła zawleczkę. Powąchała. Skrzywiła się i zmrużyła oczy. — Powinnam zapytać, dlaczego zawsze masz jakieś eksperymentalne trunki za pazuchą? Uch... — Nie przyganiał kocioł garnkowi — próbowała przykryć atmosferę tak, jak potrafiła najlepiej. Żartując sobie z otoczenia, nie szukając niepotrzebnej dziury w całym. Zachęcające przytaknięcie Nicole potraktowała jako wystarczającą motywację, więc za jednym zamachem wypiła niewielki łyczek. Nie była z Rosji, nikt nigdy nie nauczył jej sztuki właściwego picia wódki, a imprezy studenckie przeżyła pod znakiem łojenia piwa do góry nogami w konkursie z kegami. Wódka była najkrótszą drogą do grobu dla najmłodszej Warren.
Z odrzuceniem i krótkim kaszlem oddała Nicole Parrish małpkę, jeszcze chwilę wzdrygając przez ostry smak na języku.
— Chyba właśnie straciłam czucie smaku. — Wywaliła język na brodę, za chwilę patrząc z niedowierzaniem, jak cioteczka bezproblemowo wypija dłuższy łyk i nawet nie marszczy brwi. Ciężki dzień, pomyślała Logan, zerkając w kierunku niewielkiego pagórka, za którym odbywał się pogrzeb Magnolii. Miała tylko nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na jej tymczasowe zniknięcie. — Ta cała atmosfera przypomniała mi historię z kotem sprzed kilku lat. I dlaczego wolę unikać takich sytuacji. — Najpierw jej mała kuzynka, potem matka Lilly, a przed tym wszystkim — strata własna Logan. — Opowiadałam ci o tym?
Krótkie zaprzeczenie. Warren lekko nachmurzyła czoło. Nie podzieliła się tym jakże adekwatnym materiałem z Nicole? Chyba naprawdę była rozkojarzona... albo to pogrzeb wywołał wspomnienia z ciemnych zakamarków. Nie opowiadała tego żartu, odkąd ukończyła liceum.
Wsunęła dłonie do tylnych kieszeni i przestąpiła z nogi na nogę, rozglądając się po parkingu. Praktycznie pusty.
— Swego czasu przeprowadziłam bardzo niezdrową konwersację, bazującą na przeinaczeniu imienia.. Uhm... Gdzieś pod koniec liceum, jeszcze zanim rodzice sprzedali nasz dom, moja kotka z dzieciństwa Moli zmarła, więc napisałam o tym Lumen. — Ile by dała, żeby Davies potrafiła się z tego śmiać... — Tylko nie zauważyłam, że autokorekta słownika T9 zamieniła Moli na Molly, która jest naszą przyjaciółką ze szkolnej ławy. — Mina ciotki mówiła sama za siebie. Logan wypiła jeszcze jeden łyczek tajemniczego alkoholu i oddała Nicole, zakładając, że lepiej będzie, jeżeli przejdą na tyły kaplicy, gdzie nikt nie zauważy tej tragikomedii. W trakcie powolnego spaceru ciągnęła dalej opowieść: — Jako że nie zorientowałam się co do zmiany imienia kota, tak wyglądała nasza rozmowa tekstowa... — Wewnętrzny komik Warren dał o sobie znać, gdy wyciągnęła z kieszeni telefon, ale wcale nie włączyła ekranu. — Historia prawdziwa — zaznaczyła. — Hej, Lumen... Mam złe wieści. Molly nie żyje. Co? Co się stało? Samochód ją potrącił. O mój boże! Zadzwoniłaś po pogotowie? Już ją pochowałam... Pochowałaś ją? Gdzie? Na moim podwórku. Wow, Logan, nie jestem przekonana, czy to było to, co należało zrobić. Cóż, byłam naprawdę zła... i nawet nie powiedziałam ci najgorszego. Była w ciąży. Co? Skąd ty to wiesz? Bo jej cycki były wielkie... W tamtym momencie Lumen do mnie zadzwoniła — w końcu! Trochę długo trwało analizowanie tej jednej rzeczy przez messengera... i nareszcie doszłyśmy do porozumienia, ale najlepszą rzeczą z tego wszystkiego było pokazanie Molly tej rozmowy następnego dnia. No bo, jak często możesz zobaczyć reakcję twojej przyjaciółki na wieści o jej domniemanej śmierci? W takich momentach dowiadujesz się, kto jest rzeczywiście twoją przyjaciółką, a kto tylko udaje. — Skręciły w wąską uliczkę uczęszczaną głównie przez księży, żałobników z kopertami pełnych zielonych oraz organistów. — Molly nie była szczególnie zadowolona. — Oczywiście. — Rzuciła zdegustowane spojrzenie Lu i powiedziała: Wow, Lumen, to trochę niepokojące, że gdy dowiadujesz się o moim pogrzebaniu na cudzym podwórku, twoją jedyną reakcją jest: Wow, Logan, nie jestem przekonana, czy to było to, co należało zrobić. Dzięki, że zadzwoniłaś po policję, bitch. Jezu...
Nie, nie, pokręciła głową, idąc po śladach ciotki. To nie tak, pomyślała. Po prostu mamy inne metody radzenia ze stresem... Spodziewała się, że w ciągu następnych dni w domu przybędzie wypieków, dań oraz eksperymentów przywiezionych prosto z Nobu za sprawą mistrzyni kuchni, jako prób oderwania się od rzeczywistości przez nią i Laurence Blackbird. Działo się źle? Kucharze leczyli własne smutki pracoholizmem. Poniekąd rozumiała.
Lubiła cmentarze za ciszę, która na nich panowała, ale nie przepadała za wydarzeniami, o ironio, na żywo. Sygnał od ciotki był ratunkiem od wzbierającego smutku, a jej ciepły uścisk dodał odrobinę otuchy, choć nie tak bardzo, jak widok malutkiej buteleczki z dziwną nalepką. Ta kropka na Ż, to przekreślone Ł i zwierzę przypominające bardzo zarośniętego bawoła na etykiecie...
— Zubrow...ka? — z trudem przeczytała nazwę alkoholu, a niżej dopisane "BISON GRASS" wywołało zmieszanie na twarzy Warren. Wódka. Nie lubiła wódki, ale interesujący, limonkowy kolor i to rzekome źdźbło trawy w środku wyglądały wyzywająco w ten dobry sposób. Srebrne zdobienia — edycja limitowana najpewniej. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. — Nie lubię pogrzebów. Kiepski stand-up z nich wychodzi. Prędzej lay-low. — Wzruszyła ramionami i odkręciła zawleczkę. Powąchała. Skrzywiła się i zmrużyła oczy. — Powinnam zapytać, dlaczego zawsze masz jakieś eksperymentalne trunki za pazuchą? Uch... — Nie przyganiał kocioł garnkowi — próbowała przykryć atmosferę tak, jak potrafiła najlepiej. Żartując sobie z otoczenia, nie szukając niepotrzebnej dziury w całym. Zachęcające przytaknięcie Nicole potraktowała jako wystarczającą motywację, więc za jednym zamachem wypiła niewielki łyczek. Nie była z Rosji, nikt nigdy nie nauczył jej sztuki właściwego picia wódki, a imprezy studenckie przeżyła pod znakiem łojenia piwa do góry nogami w konkursie z kegami. Wódka była najkrótszą drogą do grobu dla najmłodszej Warren.
Z odrzuceniem i krótkim kaszlem oddała Nicole Parrish małpkę, jeszcze chwilę wzdrygając przez ostry smak na języku.
— Chyba właśnie straciłam czucie smaku. — Wywaliła język na brodę, za chwilę patrząc z niedowierzaniem, jak cioteczka bezproblemowo wypija dłuższy łyk i nawet nie marszczy brwi. Ciężki dzień, pomyślała Logan, zerkając w kierunku niewielkiego pagórka, za którym odbywał się pogrzeb Magnolii. Miała tylko nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na jej tymczasowe zniknięcie. — Ta cała atmosfera przypomniała mi historię z kotem sprzed kilku lat. I dlaczego wolę unikać takich sytuacji. — Najpierw jej mała kuzynka, potem matka Lilly, a przed tym wszystkim — strata własna Logan. — Opowiadałam ci o tym?
Krótkie zaprzeczenie. Warren lekko nachmurzyła czoło. Nie podzieliła się tym jakże adekwatnym materiałem z Nicole? Chyba naprawdę była rozkojarzona... albo to pogrzeb wywołał wspomnienia z ciemnych zakamarków. Nie opowiadała tego żartu, odkąd ukończyła liceum.
Wsunęła dłonie do tylnych kieszeni i przestąpiła z nogi na nogę, rozglądając się po parkingu. Praktycznie pusty.
— Swego czasu przeprowadziłam bardzo niezdrową konwersację, bazującą na przeinaczeniu imienia.. Uhm... Gdzieś pod koniec liceum, jeszcze zanim rodzice sprzedali nasz dom, moja kotka z dzieciństwa Moli zmarła, więc napisałam o tym Lumen. — Ile by dała, żeby Davies potrafiła się z tego śmiać... — Tylko nie zauważyłam, że autokorekta słownika T9 zamieniła Moli na Molly, która jest naszą przyjaciółką ze szkolnej ławy. — Mina ciotki mówiła sama za siebie. Logan wypiła jeszcze jeden łyczek tajemniczego alkoholu i oddała Nicole, zakładając, że lepiej będzie, jeżeli przejdą na tyły kaplicy, gdzie nikt nie zauważy tej tragikomedii. W trakcie powolnego spaceru ciągnęła dalej opowieść: — Jako że nie zorientowałam się co do zmiany imienia kota, tak wyglądała nasza rozmowa tekstowa... — Wewnętrzny komik Warren dał o sobie znać, gdy wyciągnęła z kieszeni telefon, ale wcale nie włączyła ekranu. — Historia prawdziwa — zaznaczyła. — Hej, Lumen... Mam złe wieści. Molly nie żyje. Co? Co się stało? Samochód ją potrącił. O mój boże! Zadzwoniłaś po pogotowie? Już ją pochowałam... Pochowałaś ją? Gdzie? Na moim podwórku. Wow, Logan, nie jestem przekonana, czy to było to, co należało zrobić. Cóż, byłam naprawdę zła... i nawet nie powiedziałam ci najgorszego. Była w ciąży. Co? Skąd ty to wiesz? Bo jej cycki były wielkie... W tamtym momencie Lumen do mnie zadzwoniła — w końcu! Trochę długo trwało analizowanie tej jednej rzeczy przez messengera... i nareszcie doszłyśmy do porozumienia, ale najlepszą rzeczą z tego wszystkiego było pokazanie Molly tej rozmowy następnego dnia. No bo, jak często możesz zobaczyć reakcję twojej przyjaciółki na wieści o jej domniemanej śmierci? W takich momentach dowiadujesz się, kto jest rzeczywiście twoją przyjaciółką, a kto tylko udaje. — Skręciły w wąską uliczkę uczęszczaną głównie przez księży, żałobników z kopertami pełnych zielonych oraz organistów. — Molly nie była szczególnie zadowolona. — Oczywiście. — Rzuciła zdegustowane spojrzenie Lu i powiedziała: Wow, Lumen, to trochę niepokojące, że gdy dowiadujesz się o moim pogrzebaniu na cudzym podwórku, twoją jedyną reakcją jest: Wow, Logan, nie jestem przekonana, czy to było to, co należało zrobić. Dzięki, że zadzwoniłaś po policję, bitch. Jezu...
mów mi/kontakt
Hashirama
Jacob Warren
a
Jacob nie jest gotowy na takie uroczystości. Nie bywa na cmentarzach, domach pogrzebowych i cmentarnych kaplicach. Nawet dzisiaj, po wielu latach, wciąż wywołują w nim negatywne emocje i przywołują bardzo niechciane wspomnienia. Tak długo, jak tylko może, chowa się za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych. Jest lekko spanikowany, a pełen oficjalny uniform dorosłego mężczyzny, na który składa się garnitur, koszula i krawat, tego dnia uwiera go nawet bardziej, niż mógłby przypuszczać. Stoi więc nad grobem swojej byłej szwagierki, ale jedyne, o czym jest w stanie myśleć, to pogrzeb swojej własnej matki sprzed ponad 30 lat. Patrzy na ziemię wrzucaną do głębokiego dołu, wykopanego w ziemi i zastanawia się – dlaczego jej nie skremowano? Przeniósł więc wzrok na Josepha z pytającym spojrzeniem i ściągnął okulary z nosa, kiedy to pytanie przyszło mu do głowy. Niedookreślenie zawisło pomiędzy braćmi. O co mu chodziło? O drewnianą trumnę, która właśnie finalnie uderzyła o dno wykopanego dołu? O to czemu się tu znaleźli? O to, czy on też pamięta? Nie chciał być tu dłużej. Nie mógłby. Przymknął na moment powieki, ale kiedy je otworzył, wciąż miał wrażenie, że słońce razi go, jakby wszechświat dawał mu do zrozumienia, że to nie miejsce dla niego. Przesunął więc dłonią po ramieniu Leah Warren i nachylił się do żony.
– Pójdę sprawdzić, gdzie zniknęła Logan, dobrze? – pyta, ale nie oczekuje przyzwolenia. To bardziej informacja, dla blondynki, że kwestie kondolencji dla Blackbirda musi załatwić sama. Warren nie chce zachowywać się jak człowiek bez klasy, ale już od momentu ich spotkania w szpitalu, nie ma wobec mężczyzny złudzeń. Raczej niczym niepotwierdzone podejrzenia, że ten możliwie kocha się w jego żonie. Zbytnie rozdygotanie, zbyt długie spojrzenia. Jacob nie wie, czym gardzi bardziej mężczyznami, którzy nie potrafią sięgnąć po to, czego pragną czy… Urywa tę myśl, kiedy jego wzrok przesuwa po Laurence Blackbird . Kiwa mu finalnie głową w geście pożegnania, a wychodząc z tłumu żałobników, poklepuje jeszcze Joseph Warren po karku.
Szybko pojawił się na parkingu, gdzie za kaplicą, z pięknym widokiem na parking pełen samochodów, stały Logan Warren i Nicole Parrish .
– Czy ty kiedykolwiek przestajesz gadać? Czy pogrzeb własnej ciotki nie jest wystarczającym powodem, żeby poddać się zadumie o innych osobach, niż swoja własna? – zadaje swojemu dziecku pytania, ale jego wzrok wskazuje jasno na to, że nie mówi poważnie. Kiedy dostrzega jednak w ręku Logan piersiówkę, przejmuje ją i pociąga kilka solidnych łyków, bez śladu jakiegokolwiek grymasu. Tak, jakby wlał właśnie ten alkohol w zlew. Potrzebował tego. Przymyka na moment oczy i zanim odda jeszcze metalową miniflaszkę jej prawdziwej właścicielce, wzdycha przeciągle. Następnie podnosi powieki i zerka na Nicole.
– Doceniam styl, który nie pomija także publicznych mogił – dopowiada już w lepszym nastroju, jasno wskazując słowami na jej dekolt.
Logan Warren
Nicole Parrish
Leah Warren
Joseph Warren
Grace Blackbird
Laurence Blackbird
jolene byrne
– Pójdę sprawdzić, gdzie zniknęła Logan, dobrze? – pyta, ale nie oczekuje przyzwolenia. To bardziej informacja, dla blondynki, że kwestie kondolencji dla Blackbirda musi załatwić sama. Warren nie chce zachowywać się jak człowiek bez klasy, ale już od momentu ich spotkania w szpitalu, nie ma wobec mężczyzny złudzeń. Raczej niczym niepotwierdzone podejrzenia, że ten możliwie kocha się w jego żonie. Zbytnie rozdygotanie, zbyt długie spojrzenia. Jacob nie wie, czym gardzi bardziej mężczyznami, którzy nie potrafią sięgnąć po to, czego pragną czy… Urywa tę myśl, kiedy jego wzrok przesuwa po Laurence Blackbird . Kiwa mu finalnie głową w geście pożegnania, a wychodząc z tłumu żałobników, poklepuje jeszcze Joseph Warren po karku.
Szybko pojawił się na parkingu, gdzie za kaplicą, z pięknym widokiem na parking pełen samochodów, stały Logan Warren i Nicole Parrish .
– Czy ty kiedykolwiek przestajesz gadać? Czy pogrzeb własnej ciotki nie jest wystarczającym powodem, żeby poddać się zadumie o innych osobach, niż swoja własna? – zadaje swojemu dziecku pytania, ale jego wzrok wskazuje jasno na to, że nie mówi poważnie. Kiedy dostrzega jednak w ręku Logan piersiówkę, przejmuje ją i pociąga kilka solidnych łyków, bez śladu jakiegokolwiek grymasu. Tak, jakby wlał właśnie ten alkohol w zlew. Potrzebował tego. Przymyka na moment oczy i zanim odda jeszcze metalową miniflaszkę jej prawdziwej właścicielce, wzdycha przeciągle. Następnie podnosi powieki i zerka na Nicole.
– Doceniam styl, który nie pomija także publicznych mogił – dopowiada już w lepszym nastroju, jasno wskazując słowami na jej dekolt.
Logan Warren
Nicole Parrish
Leah Warren
Joseph Warren
Grace Blackbird
Laurence Blackbird
jolene byrne
a
Szła u boku Logan Warren , w której historię wsłuchała się z zainteresowaniem. Lepsze to od planowania kolejnych godzin lub dni, bo wtedy musiałaby podjąć trudne decyzje, które jak na razie wolała odwlec w czasie. Potrzebowała czegoś odmiennego, ale zarazem mniej grobowego od atmosfery panującej na cmentarzu. Adoptowana córka Leah okazała się idealnym kompanem. Mówiła dużo i zarazem zabawnie, bo w każdej anegdotce znajdowało się coś, po czym człowiek albo się śmiał albo chociaż uśmiechał, jak teraz Nicole tłumiąca rozbawione prychnięcie.
Molly zdecydowanie odrobinę przesadziła. Za bardzo wzięła to do siebie, co oznaczało, że nie miała poczucia humoru.
Historia sama prosiła się o komentarz, lecz wtedy do ich uszu dotarł głos naczelnego Warren’a, który wjechał z buta, przygarną alkohol jak swój i praktycznie go wyzerował.
Nikt mu nie bronił, chociaż miło byłoby, gdyby dla Nicole też coś zostało. Z drugiej strony, monopolowy był niedaleko..
- A ja, że zostawiłeś mi chociaż jeden łyk. – Puściła do niego oczko i jakby tego było mało pociągnęła za dolną część ciemnej kamizelki, w żartobliwym geście uwypuklając dekolt, na który oba Warreny się gapiły.
- Przyznaje się bez bicia, że to ja namówiłam Logan na małą wycieczkę. – Uniosła obie dłonie w geście poddania. Nie miała zamiaru niczego ukrywać. Prawie niczego. – Chciałam zostać na widoku, ale spryciara zaciągnęła mnie za kaplicę. – Z uśmiechem szturchnęła Logan ramieniem i spojrzała do wnętrza butelki. Również tego potrzebowała, ale.. – Masz, wyglądasz mi na takiego, który chce tego bardziej ode mnie. – Przekazała buteleczkę Jacob Warren i porozumiewawczo wymieniła spojrzenia z Logan. Facet wyglądał na zdołowanego i choć miała na uwadze słowa Leah Warren , która wspominała o chowanych po domu butelkach, to czy była od tego aby sprzątać cały Warrenowy syf?
Musiała sobie zadać pytanie, czy przyjaźniła się tylko z Leah, czy mogła śmiało mówić o sobie jak o przyjaciółce rodziny? Szanowała Jacoba i Logan. Wiedziała jak reagowali na stresujące sytuacje, co lubili dostawać na urodziny, jakie były ich ulubione dania i jaką mieli technikę jedzenia Oreo (albo Snickersa). Dużo mogła o nich powiedzieć i tym bardziej trudniej jej było patrzeć, jak starsza Warren rozbijała tę rodzinę.
- J., czemu to sobie robicie? – zapytała bez żadnego wstępu, co tamta dwójka odebrała, jako pytanie o pogrzeb. Bo to moja była szwagierka/ciotka? Halo! – Chodzi mi o was. Ciebie i Leah. – Machnęła ręką na mężczyznę, a potem spojrzała na Logan czując, że być może blondyn nie będzie chciał rozmawiać o tym przy córce. – Logan nie jest głupia – stwierdziła po chwili. – i tak, jesteśmy na pogrzebie, ale właśnie w trakcie pijemy wódkę za kaplicą, więc prawdopodobnie moment wcale nie jest taki zły. - A ona miała dobre flow na nieakceptowanie tego, co widziała a przed czym teoretycznie ostrzegała Leah, bo nie tak to sobie wyobrażała. Liczyła, że kobieta będzie rozsądniejsza i zrobi wszystko, jak należy niż.. - Może masz racje. Może to jednak kiepski moment - uznała po chwili i zrobiła dwa kroki w bok, kryjąc się w cieniu pobliskiego drzewa.
Joseph Warren Laurence Blackbird jolene byrne Grace Blackbird
Molly zdecydowanie odrobinę przesadziła. Za bardzo wzięła to do siebie, co oznaczało, że nie miała poczucia humoru.
Historia sama prosiła się o komentarz, lecz wtedy do ich uszu dotarł głos naczelnego Warren’a, który wjechał z buta, przygarną alkohol jak swój i praktycznie go wyzerował.
Nikt mu nie bronił, chociaż miło byłoby, gdyby dla Nicole też coś zostało. Z drugiej strony, monopolowy był niedaleko..
- A ja, że zostawiłeś mi chociaż jeden łyk. – Puściła do niego oczko i jakby tego było mało pociągnęła za dolną część ciemnej kamizelki, w żartobliwym geście uwypuklając dekolt, na który oba Warreny się gapiły.
- Przyznaje się bez bicia, że to ja namówiłam Logan na małą wycieczkę. – Uniosła obie dłonie w geście poddania. Nie miała zamiaru niczego ukrywać. Prawie niczego. – Chciałam zostać na widoku, ale spryciara zaciągnęła mnie za kaplicę. – Z uśmiechem szturchnęła Logan ramieniem i spojrzała do wnętrza butelki. Również tego potrzebowała, ale.. – Masz, wyglądasz mi na takiego, który chce tego bardziej ode mnie. – Przekazała buteleczkę Jacob Warren i porozumiewawczo wymieniła spojrzenia z Logan. Facet wyglądał na zdołowanego i choć miała na uwadze słowa Leah Warren , która wspominała o chowanych po domu butelkach, to czy była od tego aby sprzątać cały Warrenowy syf?
Musiała sobie zadać pytanie, czy przyjaźniła się tylko z Leah, czy mogła śmiało mówić o sobie jak o przyjaciółce rodziny? Szanowała Jacoba i Logan. Wiedziała jak reagowali na stresujące sytuacje, co lubili dostawać na urodziny, jakie były ich ulubione dania i jaką mieli technikę jedzenia Oreo (albo Snickersa). Dużo mogła o nich powiedzieć i tym bardziej trudniej jej było patrzeć, jak starsza Warren rozbijała tę rodzinę.
- J., czemu to sobie robicie? – zapytała bez żadnego wstępu, co tamta dwójka odebrała, jako pytanie o pogrzeb. Bo to moja była szwagierka/ciotka? Halo! – Chodzi mi o was. Ciebie i Leah. – Machnęła ręką na mężczyznę, a potem spojrzała na Logan czując, że być może blondyn nie będzie chciał rozmawiać o tym przy córce. – Logan nie jest głupia – stwierdziła po chwili. – i tak, jesteśmy na pogrzebie, ale właśnie w trakcie pijemy wódkę za kaplicą, więc prawdopodobnie moment wcale nie jest taki zły. - A ona miała dobre flow na nieakceptowanie tego, co widziała a przed czym teoretycznie ostrzegała Leah, bo nie tak to sobie wyobrażała. Liczyła, że kobieta będzie rozsądniejsza i zrobi wszystko, jak należy niż.. - Może masz racje. Może to jednak kiepski moment - uznała po chwili i zrobiła dwa kroki w bok, kryjąc się w cieniu pobliskiego drzewa.
Joseph Warren Laurence Blackbird jolene byrne Grace Blackbird
mów mi/kontakt
Agent "Eyjent" gwiazdy