I
Ines VilledaSiedział w jeepie, wpatrując się stojącą pod Jimmy’s grupkę palących być może papierosy, chociaż spodziewałby się, że skręty mężczyzn i kobietę; żartowali i śmiała się, wypuszczając dym, w którym chwilami znikała jej twarz. Zawiesił się na chwilę; w poniedziałek miała odbyć się kolejna sprawa o opiekę nad Lori — widział, że jest na straconej pozycji; może zarabiał więcej, ale nie mógł tak, jak była żona pozwolić sobie na pracę z zacisza domu. Musiał codziennie doprowadzić się do porządku i jechać na komisariat, z którego nie wiedział czy wyjdzie po ośmiu, po dziesięciu czy po dwunastu godzinach..., czy wyjdzie w ogóle... W czasie rozwodu sąd nie zgodził się, żeby Lori była z nim właśnie dlatego, że miał taką, a nie inną pracę.
Był rozdrażniony i z trudem mógł skupić się na tym, co go czekało; nie lubił tych wszystkich wspólnych akcji z policją z Hope Valley i innymi działami, bo im więcej pojawiało się osób decydujących, tym więcej trupów zostawało po... Nie chciał później jechać do żony któregokolwiek z kolegów, żeby powiedzieć kobiecie: „bardzo mi przykro..., nie żyje”; zawsze to on musiał odwalać ten najgorszy z obowiązków — wydziałowy nie widział w nich ludzi, miał wrażenie... Nie wiedział nigdy, co powiedzieć i jak uspokajać kobiety, które reagowały..., różnie. Jedne wpadały w histerię. Jedne szlochały cicho, ocierając oczy i pytając Warrena jak mają to powiedzieć dzieciom. Inne nie mówiły nic, tylko zamykały mu drzwi przed nosem, a jeszcze były te, które mówiły: „nareszcie...”. Nie wszyscy byli dobrzy..., wszyscy byli ludźmi...
Komunikat nadany przez radio, odciągnął go od tych wszystkich myśli i wpatrzył się w róg budynku, zza którego faktycznie po chwili wyszedł podejrzewany o morderstwo trzydziestoletni mężczyzna; uśmiechał się do grupki stojącej pod barem i już tym podrażnił napięte jak postronki nerwy Warrena. Obserwował jak przywitał się z każdym z osobna; kobietę cmoknął w policzek i wyciągnąwszy papierosa, zaciągnął się kilka razy. Z radia doleciało i przebiło się do jego świadomości pytanie, czy nie powinni działać; zmarszczył brwi i odpowiedział zupełnie instynktownie „nie”, nie wiedząc nawet czy to jego do niego było skierowane pytanie.
Nie patrząc na zegarek, wiedział ile czasu minęło od pytania do chwili, w której dostrzegł poruszenie, w którym grupa podzieliła się; troje skierowało się do Jimmy’s, a dwóch pozostałych mężczyzn ruszyło w stronę parkingu.
– Teraz – zakomunikował do radia i kiedy z sąsiedniego samochodu wysiadło dwóch jego kolegów, wskazał na wejście do Jimmy’s, w którym zniknął podejrzany. Przebiegł przez ulicę, czekając na krzyki z parkingu w nadziei, że nie zaczną się zanim nie wejdzie z dwoma policjantami do baru, do którego weszli jeszcze normalnie, ale po chwili spodziewał się, że zacznie się jatka.