no. 8
Atmosfera panująca w ośrodku jej nie odpowiada.
Może dlatego, że przy budynku zaparkowano aż trzy radiowozy. Może przez wyjącą w oddali karetkę. Może przez ogólne poczucie strachu i zagubienia, które — choć towarzyszą mieszkańcom, odkąd przekroczyli mury placówki — nasiliły się z chwilą odczytania zgłoszenia.
— Pani Monroe? — Dory odwraca się, słysząc cichy, dziewczęcy głosik. — Czy Bart pojedzie z policjantami?
Krzywi się, bo sama nie zna odpowiedzi na to pytanie. Zamiast coś wymyślić, jedynie wzrusza ramionami. Pewnie nie powinna; w końcu odkąd objęła się wychowawstwa w jednej z grup, stała się dla nich drugą matką. Nawet jeśli niektóre z dzieciaków wciąż — uparcie — zwracają się do niej "pani Monroe". Zupełnie, jakby zdecydowali się ignorować istnienie Harveya i złotej obrączki na jej palcu. Nie, żeby Dolores bardzo to przeszkadzało. Przez całe życie uważała, że pod wszystkim, co robi, powinna się podpisywać własnym nazwiskiem. Może nie ma szansy na Nagrodę Nobla, do Oskara też jej daleko i w ogóle jest raczej przeciętna, ale przez dobre pół roku po ślubie zapominała, że w jej dokumentach widnieje cudze nazwisko. Może "pani Monroe" brzmi trochę lepiej niż "pani Sherwood"?
Wszystko się wyjaśni, miga w stronę dziewczynki i poklepuje ją po ramieniu. Delikatnym pchnięciem sugeruje, że powinna czym prędzej zniknąć z korytarza, w którym aż roi się od ubranych w granatowe stroje policjantów. Blondynka stara się rozpoznać wśród tłumu kogoś znajomego — może kogoś, kto już odwiedził te dzieciaki. Może kogoś, z kim wymieniła uprzejmość w sklepie spożywczym. Kogoś, kto też mieszka w tej okolicy i doskonale wie, że podopieczni ośrodka starają się ze wszystkich sił wyjść na ludzi.
W końcu kładzie dłoń na ramieniu jednego ze stojących z boku funkcjonariuszy. Sunie spojrzeniem po wszystkich tych ściągniętych nerwowo twarzach i dopiero dziwaczny spokój bijący od Rodericka przywraca jej zdolność racjonalnego myślenia. Jest przekonana, że gdzieś go już widziała, ale mogło to być tak wiele lat temu, że rudawa broda jest we wspomnieniach dość niewyraźna.
Wydaje mi się, że jestem jedyną pracownicą ośrodka, która jeszcze nie złożyła zeznań, więc może, zamiast maglować dzieciaki, porozmawiacie ze mną?, zaczyna bardzo bezpośrednio, przekazując wszystko w języku migowym i jednocześnie poruszając wargami. W związku z zawodem wiele razy lądowała na posterunku: policjanci w Hope Valley nauczyli się podsuwać jej paczkę maślanych ciasteczek, kawę z mlekiem i notatnik, w którym mogłaby wszystko spisać, a teraz... nie ma nawet pewności, czy mężczyzna ją rozumie.
Roderick Willoughby