outfit
Nie był pewien czy jego dom nadawał się w tej chwili na przyjmowanie gości, ale kiedy pisali z Milesem o ich spotkaniu na film, to jakoś tak samo wyszło, że lepiej u niego. W końcu dom w lesie, lepszy klimat i tak dalej. Drzwi w salonie nadal były wybite i cieszył się jedynie, że chociaż drzewa się już pozbył. Musiał zadzwonić po straż pożarną, co z początku wiązało się u niego ze stresem oraz wstydem. Kiedy Ci znaleźli się już na miejscu, to znacznie go uspokoili, zapewniając o dużej częstotliwości takich wezwań. Dobrze, że pozostałe drzewa na posesji nie były aż tak masywne, bo by się nie wypłacił nigdy za czekające go naprawy. W miejsce dziury póki co pojawiła się płachta biwakowa, którą starannie przykleił do framugi okna. Niekoniecznie sprawdzała się jeśli chodziło o temperaturę i czasem wydawała irytujące dźwięki, kiedy wiatr był zbyt intensywny, ale za to nie przepuszczała wody i dawała jakąś namiastkę normalności w tak niecodziennych warunkach. Dłoń za to miał zabandażowaną i za kilka dni czekało go zdjęcie szwów (co rzecz jasna miał zamiar zrobić samodzielnie), a na czole wciąż widniały ślady po jego zderzeniu z matką naturą i odłamkami szkła. Z perspektywy czasu całe to zajście, które miało miejsce podczas ogromnej burzy kilka nocy wcześniej, zdawało mu się przekomiczne. Wtedy jednak absolutnie nie było mu do śmiechu. Nie dość, że spotkał go taki wypadek, to jeszcze przeżył małą podróż w swoje najmroczniejsze wspomnienia i popisał się przed sąsiadką własnym dziwactwem. No szkoda gadać.
Miał nadzieję, że ten wieczór obejdzie się bez takich atrakcji. Chciał się napić, pogadać z kimś, przy kim czuł się coraz bardziej komfortowo i obejrzeć jakiś idiotyczny horror. Skromny plan na spotkanie, ale czy trzeba było czegoś więcej? To się jeszcze okaże, bo kto wie co czyhało na niego za rogiem. Na pewno Cervantes, który właśnie zapukał do drzwi.
Poderwał się energicznie z kanapy, w po drodze unosząc ręce i obwąchując się kontrolnie. Niby wziął prysznic i wypsikał się łagodnym cukrowym zapachem, ale zawsze wolał się upewnić, że wszystko było w porządku. Zakładał, że spokojnie mógłby Milesa przyjąć w dresach, ale jakoś tak... no wolał się jednak minimalnie wysilić. Podciągnął jeszcze spodnie, które pomimo paska mu się zsuwały (od tego przepracowania i jeżdżenia na rowerze, to nieoczekiwanie zaczął chudnąć) i otworzył drzwi na oścież, witając kumpla szerokim uśmiechem. - Ayyy, Miles! - objął go jednym ramieniem i poklepał bezmyślnie po plecach, a następnie zaprosił do środka i zamknął za nim drzwi. Wciąż przyzwyczajał się do jego obecności. Jakby nie patrzeć, to był jedyną osobą, która przypominała mu tutaj o Baton Rouge. Nie miał bezpośredniego powiązania z żadnym z negatywnych wspomnień, ale wiadomo przecież, że najpierw wspominał dzieciństwo, a potem samo jakoś przechodziło do tych mniej przyjemnych chwil. Próbował jednak wypierać to z głowy i koncentrować się na teraźniejszości. - Wstawić Ci coś do lodówki? - zapytał, widząc w jego dłoni siatkę. Jego dom miał taki rozkład, że po wejściu od razu było się w części kuchnia-salon, także Miles na bank szybko zauważył brak sporego okna, które prowadziło na ogród i było jednocześnie zasuwanymi drzwiami. - Ughh, lepiej nie pytaj - zerknął w tamtą stronę i pokręcił lekko głową. - Ta burza sprzed paru dni powaliła drzewo, prosto na mnie - wskazał palcem na swoje czoło, aby przy okazji wyjaśnić skąd u niego te rany wojenne. - Powiem Ci, że nie ma lekko w tym Hope Valley - zaśmiał się, przechodząc za ladę i wyciągając dwie szklanki, gotów zabrać się za przygotowywanie im alkoholu.
Miles Cervantes