#30 + Outfit
Open-air Art Festival opanował Hope Valley. Wszędzie wystawy, galerie, konkursy. W przeciągu jednego dnia zobaczył chyba siedem grup ludzi malujących graffiti na murach i duże grupki dzieci malujące coś na chodnikach kredą. Widział nawet jakieś babcie z wnuczkami przy stanowiskach z kolorowankami. Naprawdę uroczy widok. Sam nie miał planu na to, do jakiej zabawy dołączyć i nawet nie wiedział teraz skąd wyszedł pomysł, ale wraz z Mią, Leah i Laurencem postanowili zbudować wielki napis Hope Valley. Znał nawet idealne miejsce, gdzie mogliby stworzyć takie dzieło. Silver Bay Park idealnie się do tego nadawał i jeśli dobrze wszystko ustawią będą go widzieć ludzie przepływający obok motorówkami. Dogadał się ze wszystkimi, że każda grupa w swoim zakresie zdobędzie odpowiednie materiały i ozdoby typu pluszowe aligatory, plastikowe rekiny i inne, bo drewno, z którego zbudują literki, a potem je udekorują musiał załatwić z Blackbirdem i dostarczyć na miejsce.
I tak wypchanym autem różnymi duperelami, Mią na miejscu pasażera i Suzie siedzącą z tyłu podjechał do parku. Mieli ze sobą również prowiant, bo taki żarłok jak on musiał jeść co chwila, chociaż bardziej chodziło o dobro ekipy, żeby w którymś momencie nie padła z głodu czy coś. W odpowiednie miejsce zanieśli na początek to, co najlżejsze, a potem sam robił kilka kursów zostawiając Mię na miejscu z dostarczonymi rano deskami. Miał tylko nadzieję, że Laurence będzie pamiętał o zabraniu skrzynki z narzędziami, bo on już nie miał na nią miejsca. To znaczy tak się pewnie wytłumaczy, bo kompletnie o niej zapomniał roztrzepaniec jeden. Ale tak to jest, kiedy się gdzieś śpieszysz, drocząc się przy okazji z osobą taką jak Mia, przez którą całkiem odebrało mu rozum.
— Siadaj sobie na tych deskach, pewnie za chwilę się zjawią. Zniesiemy wszystko i weźmiemy się do roboty. — zwrócił się do Mii, rzucając Suzie jej zabawkę, żeby na chwilę ją zająć.
Mia Walker Leah Wheeler Laurence Blackbird
a
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Adoptowana studentka biochemii, która dostała mieszkanie od rodziców, na życie zarabiając jako kelnerka w jednej z restauracji. Ma kapryśnego kota imieniem Luna, głowę pełną szalonych pomysłów i chaos w życiu, nad którym udaje jej się zapanować jedynie dzięki Billy'emu, któremu już dawno oddała serce na wyłączność.
23
165
Może Mia na taką nie wyglądała, a wiele osób się tego po niej nie spodziewało, jednak lubiła sztukę i wszystko, co z nią związane. Lubiła chodzić po muzeach, różnych wystawach, czy to z obrazami, czy z fotografiami. Nie miała również niczego przeciwko wzięcia udziału w organizowanych przedsięwzięciach, chociaż jej talent plastyczny był znacznie gorszy, niż muzyczny. Na tym zdecydowanie się znała, a jeśli chodziło o rysowanie, dobrze radziła sobie jedynie z aniołami.
Niemniej w chwili, w której Billy zapytał, czy czasami nie chciałaby się przyłączyć do Open-air Art Festival, tworząc coś z nim oraz z dwiema innymi osobami, nie oponowała. Po pierwsze fajnie było spędzić czas na świeżym powietrzu (jakby nie robiła tego codziennie), a po drugie dawało jej to możliwość zrobienia czegoś nietypowego z Harringtonem, na którego, nie ukrywając, leciała. Nic dziwnego, że chętnie dawała się wyciągnąć, często wyciągając jego.
-Wiesz, że Luna zaczyna być zazdrosna o Suzie? - zaśmiała się, siedzą w samochodzie Billy’ego, którym jechali do miejsca spotkania. Ach, już się nie mogła doczekać, aż zrobię ten napis. Wzięła na tę okazję nawet aparat, żeby wszystko uwiecznić. Bo jak to tak nie umieścić tego na instagramie? Przecież wiele osób wiedziało, że była od niego uzależniona.
-Ładnie tutaj - stwierdziła, kiedy nosili rzeczy. Przynajmniej do czasu, aż chłopak na chwilę nie zostawił jej samej, aby przypadkiem nie wzięła czegoś na tyle ciężkiego, że mogłaby pod tym zginąć. A przecież nie była aż taka słaba! Może była wzrostu minionka, ale to o niczym nie świadczyło.
-Powiedziałabym, że możemy zacząć bez nich, ale to chyba byłoby mało sprawiedliwe - uśmiechnęła się do niego siadając na ziemi, zamiast na deskach. Uwielbiała wszelkiego rodzaju podłoża, w domu często siadając na podłodze. Jakoś tak z przyzwyczajenia. - Chcesz ciastko? - zapytała, w sumie retorycznie, bo nagle naszła ją ochota na coś słodkiego. Chociaż czy ona kiedykolwiek jej przechodziła, biorąc pod uwagę, że potrafiła wcinać jakieś dwadzieścia cztery na siedem?
Billy Harrington
Leah Wheeler
Laurence Blackbird
Niemniej w chwili, w której Billy zapytał, czy czasami nie chciałaby się przyłączyć do Open-air Art Festival, tworząc coś z nim oraz z dwiema innymi osobami, nie oponowała. Po pierwsze fajnie było spędzić czas na świeżym powietrzu (jakby nie robiła tego codziennie), a po drugie dawało jej to możliwość zrobienia czegoś nietypowego z Harringtonem, na którego, nie ukrywając, leciała. Nic dziwnego, że chętnie dawała się wyciągnąć, często wyciągając jego.
-Wiesz, że Luna zaczyna być zazdrosna o Suzie? - zaśmiała się, siedzą w samochodzie Billy’ego, którym jechali do miejsca spotkania. Ach, już się nie mogła doczekać, aż zrobię ten napis. Wzięła na tę okazję nawet aparat, żeby wszystko uwiecznić. Bo jak to tak nie umieścić tego na instagramie? Przecież wiele osób wiedziało, że była od niego uzależniona.
-Ładnie tutaj - stwierdziła, kiedy nosili rzeczy. Przynajmniej do czasu, aż chłopak na chwilę nie zostawił jej samej, aby przypadkiem nie wzięła czegoś na tyle ciężkiego, że mogłaby pod tym zginąć. A przecież nie była aż taka słaba! Może była wzrostu minionka, ale to o niczym nie świadczyło.
-Powiedziałabym, że możemy zacząć bez nich, ale to chyba byłoby mało sprawiedliwe - uśmiechnęła się do niego siadając na ziemi, zamiast na deskach. Uwielbiała wszelkiego rodzaju podłoża, w domu często siadając na podłodze. Jakoś tak z przyzwyczajenia. - Chcesz ciastko? - zapytała, w sumie retorycznie, bo nagle naszła ją ochota na coś słodkiego. Chociaż czy ona kiedykolwiek jej przechodziła, biorąc pod uwagę, że potrafiła wcinać jakieś dwadzieścia cztery na siedem?
Billy Harrington
Leah Wheeler
Laurence Blackbird
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Laurence Blackbird Billy Harrington Mia Walker
To, jak została - a właściwie zostali - wciągnięci w artystyczną wizję Bill'ego wciąż ją zadziwiało. Zaczęło się niewinnie, podczas kiedy Larry pracował w pocie czoła w atlanckiej restauracji Ramsaya, czerpiąc pełnymi garściami ze stażu, który został u zaproponowany, Leah dopieszczała Nobu. Zatęskniła za pracą oraz swoją kuchnią i choć nie było jej wyłącznie dziesięć dni, odczuła brak Nobu. Tego codziennego rytmu. Ponieważ nie chciała za szybko wracać do pustego domu, przesiadywała w restauracji dłużej. Jednego dnia, wpadła na Billy'ego, który z marszu opowiedział jej o pomyśle dołożenia swojej cegiełki do licznych, obywatelskich inicjatyw w ramach wakacyjnego projektu z Open-air Art Festival. Leah nie byłaby sobą, gdyby nie dała się przekonać do pomocy i tym sposobem, najbliższe, wolne popołudnie, zamiast planować przeprowadzkę, wylądowali w parku w Bayside Vale.
Zaparkowała na wejściu, przekręcając klucz w stacyjne. Larry nie kwapił się do tego, aby wracać na powtórny egzamin na prawo jazdy, zresztą, zwyczajnie brakowało na to czasu. Pozbierała swoje drobiazgi do materiałowej torebki, po czym odwróciła się ku Blackbirdowi. - Pamiętałeś o skrzynce z narzędziami, prawda? Billy wysłał chyba ze trzy wiadomości, czy na pewno... - uśmiechnęła się, zadzierając głowę i całując mężczyznę.
Wysiadła, od razu podchodząc do bagażnika. Otworzyła go, pozwalając, aby Larry wyciągnął to, co cięższe, a sama na koniec wydobyła z jego czeluści doniczki z drobnymi kwiatkami. Każda litera miała być inna, a cała konstrukcja choć w małej części współgrać ze scenerią, którą przecież był park.
Czekało ich kilka kursów w tę i z powrotem, gdyż nie byli w stanie ze wszystkim zabrać się na raz. Billy był już na miejscu, uśmiechnęła się do niego oraz do Mii. Odstawiła piknikowy kosz, a także puszki z farbami i dopiero mając wolne ręce, mogła przytulić oboje na dzień dobry.
- Nie czekacie za długo, mam nadzieję? Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że chciałam zabrać z Nobu skromny obiad i... Chyba poniosła mnie fantazja - cmoknęła, oglądając się na Larry'ego.
To, jak została - a właściwie zostali - wciągnięci w artystyczną wizję Bill'ego wciąż ją zadziwiało. Zaczęło się niewinnie, podczas kiedy Larry pracował w pocie czoła w atlanckiej restauracji Ramsaya, czerpiąc pełnymi garściami ze stażu, który został u zaproponowany, Leah dopieszczała Nobu. Zatęskniła za pracą oraz swoją kuchnią i choć nie było jej wyłącznie dziesięć dni, odczuła brak Nobu. Tego codziennego rytmu. Ponieważ nie chciała za szybko wracać do pustego domu, przesiadywała w restauracji dłużej. Jednego dnia, wpadła na Billy'ego, który z marszu opowiedział jej o pomyśle dołożenia swojej cegiełki do licznych, obywatelskich inicjatyw w ramach wakacyjnego projektu z Open-air Art Festival. Leah nie byłaby sobą, gdyby nie dała się przekonać do pomocy i tym sposobem, najbliższe, wolne popołudnie, zamiast planować przeprowadzkę, wylądowali w parku w Bayside Vale.
Zaparkowała na wejściu, przekręcając klucz w stacyjne. Larry nie kwapił się do tego, aby wracać na powtórny egzamin na prawo jazdy, zresztą, zwyczajnie brakowało na to czasu. Pozbierała swoje drobiazgi do materiałowej torebki, po czym odwróciła się ku Blackbirdowi. - Pamiętałeś o skrzynce z narzędziami, prawda? Billy wysłał chyba ze trzy wiadomości, czy na pewno... - uśmiechnęła się, zadzierając głowę i całując mężczyznę.
Wysiadła, od razu podchodząc do bagażnika. Otworzyła go, pozwalając, aby Larry wyciągnął to, co cięższe, a sama na koniec wydobyła z jego czeluści doniczki z drobnymi kwiatkami. Każda litera miała być inna, a cała konstrukcja choć w małej części współgrać ze scenerią, którą przecież był park.
Czekało ich kilka kursów w tę i z powrotem, gdyż nie byli w stanie ze wszystkim zabrać się na raz. Billy był już na miejscu, uśmiechnęła się do niego oraz do Mii. Odstawiła piknikowy kosz, a także puszki z farbami i dopiero mając wolne ręce, mogła przytulić oboje na dzień dobry.
- Nie czekacie za długo, mam nadzieję? Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że chciałam zabrać z Nobu skromny obiad i... Chyba poniosła mnie fantazja - cmoknęła, oglądając się na Larry'ego.
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Billy Harrington, Mia Walker, Leah Blackbird
Zaczynał się niepokoić o Leah..., z Maroko przesiadł się w samolot do Atlantic City, po drodze zaliczając weekendowy wypad do wesołego miasteczka, a teraz? Teraz wracał ze stażu u Ramsaya i dowiadywał się, że byli umówieni z Billym i Mią w parku, gdzie mieli zbudować napis „Hope Valley”; czy wydawało mu się tylko, czy świeżo upieczona żona postanowiła wypełnić wolny czas po brzegi tak, żeby nie miał czasu myśleć o niczym innym? Tylko o tym jak w końcu wziąć ją w ramiona, kiedy zostaną sam na sam — nie miał czasu podejść do egzaminu na prawo jazdy i o ile nie narzekał, że Leah jest jego szoferem..., gorzej jeśli nie mogli jechać razem.
Kiedy wrócił do miasteczka, przeżył szok, że wypełniło się sztuką..., wszędzie, gdzie ich nie było teraz aż kłuły w oczy kolorami grafitti i murale; musiał przyznać sam przed sobą, że podobało mu się takie odmienione i o wiele jeszcze radośniejsze Hope Valley i ciągle nabijał się, ż miasteczko „wystroiło się” na jego przyjazd — Leah przewracała tylko oczami i kręciła głową, śmiejąc się z niego.
Wiedział, że pojęcie „skrzynka z narzędziami” w jego domu ograniczało się do młotka x1 i gwoździ x30; nie miał się czym chwalić przed żoną, a wręcz zaczął się zastanawiać czy to nie rzutuje na niego i nie stawia w..., co najmniej kiepskim świetle — był facetem, więc powinien mieć narzędzia w garażu... I im częściej Leah pytała, a temat „skrzynki narzędziowej” wracał w najmniej spodziewanych chwilach, denerwował się do tego stopnia, że pozwalał sobie coraz częściej na mało wybredne żarty jak ten, że może powinien wynająć jej ulubionego szwagra?
– Joseph jest lepiej wyposażony... – Wystawił do Leah język, zakładając ręce na piersi i kiedy wrócili do domu wieczorem przed dniem, w którym mieli spotkać się z Billym i Mią, zaszedł do sąsiada, z którego żartował tyle razy z Magnolią. Nie wiedział dlaczego, ale wierzył, że ten Alvaro będzie mieć skrzynkę z narzędziami i..., nie pomylił się; pożyczył je i dowiedział się przy okazji, że Alvaro ma tak naprawdę na imię Rodrigo, co kompletnie nie pasowało mu do wąsacza.
Siedział na siedzeniu pasażera i bawił się jej telefonem..., co najmniej jak nie miałby swojego. Pokiwał głową, a kiedy spytała drugi raz o to samo, odkleił się w końcu od gierki i wpatrując się w Leah, prychnął:
– No, przecież mówiłem ci, że tak! Ej..., nie słuchałaś mnie? – Zmarszczył czoło i wzdychając, pokręcił głową. – Jest w ba-ga-żniku. – Powiedział wyraźnie wymawiając kolejne sylaby i strojąc miny, a kiedy skończył wychylił się do niej i pocałował w policzek. Kiedy dojechali na miejsce, wysiadł i w pierwszej kolejności, wziął nieszczęsną skrzynkę z narzędziami i sznur ogrodowych lampeczek takich, jakimi przystraja się domy na Boże Narodzenie zasilanych z baterii słonecznych.
Ruszył za Leah, objuczony jak osioł także wiaderkami z farbą, a i tak, i tak spodziewał się, że będzie musiał zrobić z dwa kursy w tę i z powrotem. Uśmiechnął się widząc z daleka Billy’ego. Podeszli i kiedy pozbył się tych wszystkich ciężkich rzeczy, w pierwszej kolejności, przywitał się z Mią szarmanckim ukłonem i muśnięciem wargami jej dłoni, po którym wybuchli śmiechem, bo dokładnie to samo chciał zrobić z Harringtonem, a skończyło się na niedźwiedzim uścisku, w którym Larry uniósł na moment chłopaka i powiedział:
– Wiecie..., najpierw musimy wam powiedzieć, że... – popatrzył na Leah i dostawiwszy Billy’ego na ziemię, chwycił jej dłoń, w która wplótł palce. – W Maroko..., wzięliśmy ślub i to był jej pomysł – dodał, wskazując i celując jak pistoletem w Leah..., Leah Blackbird...
Zaczynał się niepokoić o Leah..., z Maroko przesiadł się w samolot do Atlantic City, po drodze zaliczając weekendowy wypad do wesołego miasteczka, a teraz? Teraz wracał ze stażu u Ramsaya i dowiadywał się, że byli umówieni z Billym i Mią w parku, gdzie mieli zbudować napis „Hope Valley”; czy wydawało mu się tylko, czy świeżo upieczona żona postanowiła wypełnić wolny czas po brzegi tak, żeby nie miał czasu myśleć o niczym innym? Tylko o tym jak w końcu wziąć ją w ramiona, kiedy zostaną sam na sam — nie miał czasu podejść do egzaminu na prawo jazdy i o ile nie narzekał, że Leah jest jego szoferem..., gorzej jeśli nie mogli jechać razem.
Kiedy wrócił do miasteczka, przeżył szok, że wypełniło się sztuką..., wszędzie, gdzie ich nie było teraz aż kłuły w oczy kolorami grafitti i murale; musiał przyznać sam przed sobą, że podobało mu się takie odmienione i o wiele jeszcze radośniejsze Hope Valley i ciągle nabijał się, ż miasteczko „wystroiło się” na jego przyjazd — Leah przewracała tylko oczami i kręciła głową, śmiejąc się z niego.
Wiedział, że pojęcie „skrzynka z narzędziami” w jego domu ograniczało się do młotka x1 i gwoździ x30; nie miał się czym chwalić przed żoną, a wręcz zaczął się zastanawiać czy to nie rzutuje na niego i nie stawia w..., co najmniej kiepskim świetle — był facetem, więc powinien mieć narzędzia w garażu... I im częściej Leah pytała, a temat „skrzynki narzędziowej” wracał w najmniej spodziewanych chwilach, denerwował się do tego stopnia, że pozwalał sobie coraz częściej na mało wybredne żarty jak ten, że może powinien wynająć jej ulubionego szwagra?
– Joseph jest lepiej wyposażony... – Wystawił do Leah język, zakładając ręce na piersi i kiedy wrócili do domu wieczorem przed dniem, w którym mieli spotkać się z Billym i Mią, zaszedł do sąsiada, z którego żartował tyle razy z Magnolią. Nie wiedział dlaczego, ale wierzył, że ten Alvaro będzie mieć skrzynkę z narzędziami i..., nie pomylił się; pożyczył je i dowiedział się przy okazji, że Alvaro ma tak naprawdę na imię Rodrigo, co kompletnie nie pasowało mu do wąsacza.
Siedział na siedzeniu pasażera i bawił się jej telefonem..., co najmniej jak nie miałby swojego. Pokiwał głową, a kiedy spytała drugi raz o to samo, odkleił się w końcu od gierki i wpatrując się w Leah, prychnął:
– No, przecież mówiłem ci, że tak! Ej..., nie słuchałaś mnie? – Zmarszczył czoło i wzdychając, pokręcił głową. – Jest w ba-ga-żniku. – Powiedział wyraźnie wymawiając kolejne sylaby i strojąc miny, a kiedy skończył wychylił się do niej i pocałował w policzek. Kiedy dojechali na miejsce, wysiadł i w pierwszej kolejności, wziął nieszczęsną skrzynkę z narzędziami i sznur ogrodowych lampeczek takich, jakimi przystraja się domy na Boże Narodzenie zasilanych z baterii słonecznych.
Ruszył za Leah, objuczony jak osioł także wiaderkami z farbą, a i tak, i tak spodziewał się, że będzie musiał zrobić z dwa kursy w tę i z powrotem. Uśmiechnął się widząc z daleka Billy’ego. Podeszli i kiedy pozbył się tych wszystkich ciężkich rzeczy, w pierwszej kolejności, przywitał się z Mią szarmanckim ukłonem i muśnięciem wargami jej dłoni, po którym wybuchli śmiechem, bo dokładnie to samo chciał zrobić z Harringtonem, a skończyło się na niedźwiedzim uścisku, w którym Larry uniósł na moment chłopaka i powiedział:
– Wiecie..., najpierw musimy wam powiedzieć, że... – popatrzył na Leah i dostawiwszy Billy’ego na ziemię, chwycił jej dłoń, w która wplótł palce. – W Maroko..., wzięliśmy ślub i to był jej pomysł – dodał, wskazując i celując jak pistoletem w Leah..., Leah Blackbird...
mów mi/kontakt
monia / manul#1399
a
— Naprawdę? — zaśmiał się, słysząc o kocie Walker. Był fajnym zwierzakiem, ale nie chciał się tak bawić jak jego pies, przez co wygrywała wszystkie zawody na najfajniejszego zwierzaka. Kiedy będzie musiała przywyknąć do obecności Suzie, bo nie dość, że spotykali się bardzo często to jeszcze liczył, że któregoś dnia będą mieszkać razem. Ale najpierw muszą zacząć od małych kroczków jak związek. Co prawda jeszcze się na niego nie zdecydował, ale w końcu to zrobi. Na pewno.
— Na pewno za moment tu będą. — przynajmniej miał taką nadzieję, chociaż i tak nigdzie im się nie śpieszyło. Miał zarezerwowany na to cały dzień i fajnie by było, jakby udało im się zrobić większość liter tego dnia. — Ciastko? — gwałtownie odwrócił się w jej stronę z szerokim uśmiechem na twarzy. Kochał ciastka i wiedziała czym go zachęcić. — Ciasteczko. — poprosił, kucając przed nią i otwierając szeroko usta.
Kątem oka zauważył zbliżającą się parę, więc dźwignął się na równe nogi i pomógł Mii wstać. Już ich poznała podczas zbierania śmieci, więc nie musieli się przedstawiać. — Hej misiaczki. Tylko chwilę, więc… obiad? Co tam masz dobrego? — no tak, Billy jak usłyszy o jedzeniu to całkowicie zapomina o całym świecie i tylko by jadł. Nie ważne, że jedzenie jest na później. On by najchętniej zjadł wszystko od razu, a potem płacz, że nie ma nic więcej.
Billy wydał z siebie zduszony okrzyk, kiedy Blackbird podniósł go do góry w niedźwiedzim uścisku. Niby nie był aż tak sporo niższy od Larry’ego ale w takich momentach czuł się jak karzełek, którego można nosić i przestawiać gdzie się chciało. No bardzo niekomfortowe, szczególnie kiedy próbował zaimponować dziewczynie swoich marzeń. — No hej wielkoludzie. Ciebie też miło widzieć. — powiedział, klepiąc go po plecach. Kiedy ten go postawił na ziemi, stanął obok Mii i objął ją ramieniem. — Co jest? — zainteresował się, skacząc wzrokiem między Leah, a Larry’m. Wiedział, że są razem, więc mógł się spodziewać dwóch rzeczy w ich przypadku, a słysząc dobrą nowinę aż podskoczył z radości. — Nie gadaj! Ale się cieszę! — momentalnie doskoczył do tej dwójki, przytulając ich mocno, ale brakowało mu w tym Mii, więc szybko wciągnął ją za rękę do kółeczka. — Gratulacje. Nawet jeśli powinienem być zły bo nie zaprosiliście mnie na wesele, ale i tak niesamowicie się cieszę. — cmoknął ich szybko w oba policzki (tak, Larry też dostał buziaka) i razem z Mią odsunęli się o krok. — No to co państwo Blackbird? Bierzemy się do roboty czy macie tam jakiegoś szampana, żeby opić dobrą nowinę? Ale nie wiem czy wbijanie gwoździ po alkoholu to dobry pomysł. — zaśmiał się, zerkając w stronę piknikowego koszyka.
Mia Walker Leah Blackbird Laurence Blackbird
— Na pewno za moment tu będą. — przynajmniej miał taką nadzieję, chociaż i tak nigdzie im się nie śpieszyło. Miał zarezerwowany na to cały dzień i fajnie by było, jakby udało im się zrobić większość liter tego dnia. — Ciastko? — gwałtownie odwrócił się w jej stronę z szerokim uśmiechem na twarzy. Kochał ciastka i wiedziała czym go zachęcić. — Ciasteczko. — poprosił, kucając przed nią i otwierając szeroko usta.
Kątem oka zauważył zbliżającą się parę, więc dźwignął się na równe nogi i pomógł Mii wstać. Już ich poznała podczas zbierania śmieci, więc nie musieli się przedstawiać. — Hej misiaczki. Tylko chwilę, więc… obiad? Co tam masz dobrego? — no tak, Billy jak usłyszy o jedzeniu to całkowicie zapomina o całym świecie i tylko by jadł. Nie ważne, że jedzenie jest na później. On by najchętniej zjadł wszystko od razu, a potem płacz, że nie ma nic więcej.
Billy wydał z siebie zduszony okrzyk, kiedy Blackbird podniósł go do góry w niedźwiedzim uścisku. Niby nie był aż tak sporo niższy od Larry’ego ale w takich momentach czuł się jak karzełek, którego można nosić i przestawiać gdzie się chciało. No bardzo niekomfortowe, szczególnie kiedy próbował zaimponować dziewczynie swoich marzeń. — No hej wielkoludzie. Ciebie też miło widzieć. — powiedział, klepiąc go po plecach. Kiedy ten go postawił na ziemi, stanął obok Mii i objął ją ramieniem. — Co jest? — zainteresował się, skacząc wzrokiem między Leah, a Larry’m. Wiedział, że są razem, więc mógł się spodziewać dwóch rzeczy w ich przypadku, a słysząc dobrą nowinę aż podskoczył z radości. — Nie gadaj! Ale się cieszę! — momentalnie doskoczył do tej dwójki, przytulając ich mocno, ale brakowało mu w tym Mii, więc szybko wciągnął ją za rękę do kółeczka. — Gratulacje. Nawet jeśli powinienem być zły bo nie zaprosiliście mnie na wesele, ale i tak niesamowicie się cieszę. — cmoknął ich szybko w oba policzki (tak, Larry też dostał buziaka) i razem z Mią odsunęli się o krok. — No to co państwo Blackbird? Bierzemy się do roboty czy macie tam jakiegoś szampana, żeby opić dobrą nowinę? Ale nie wiem czy wbijanie gwoździ po alkoholu to dobry pomysł. — zaśmiał się, zerkając w stronę piknikowego koszyka.
Mia Walker Leah Blackbird Laurence Blackbird
mów mi/kontakt
kiitty#9373