Grace Warren
– O ile nie będziemy musieli ich dzisiaj odebrać z recepcji – przyznał, tłumacząc jednocześnie, że zauważył reklamę koncertu wiedeńskich filharmoników wczoraj, kiedy jechali taksówką, na jednym z mijających ich taksówkę tramwajów i kiedy odbierali rezerwację, a Grace przyglądała się dziełom sztuki wyeksponowanym w lobby, podpytał szefa recepcji o ewentualną rezerwację, którą ten wypytując o szczegóły dotyczące miejsc, które chcieliby zająć, obiecał się zająć. – Nie powiem, że nie zaskoczył mnie..., mile naprawdę mile, kiedy powiedział, że zajmie się wszystkim w naszym imieniu. Nie spodziewałem się takiej obsługi. – W Las Vegas, gdzie w większości hoteli, w których nocowali, obsługa stawała naprawdę na głowie, żeby spełnić zachcianki gości, nie spotkał się z konsjerżem i wszystko tak naprawdę było zależne od uprzejmości pracowników recepcji, na brak której nie mogli narzekać.
Sam nie speszył się, słysząc gwizd tylko doszedł do wniosku, że to..., prostackie, dlatego zaczerwienił się bardziej jak mógłby od wiatru i nie ociągając się, odszedł za Grace, żeby przyjrzeć się choinkowym ozdobom, w stosunku do których żona wydawała się mu o wiele bardziej wymagająca jak wtedy, kiedy kupowali bombki w Quentico i mógł jedynie domyślać się z czego to wynikało. Nie żałował, że odciągnęła go od stoiska, przy którym był gotów zostawić majątek, byle dostać bombkę z konwalią, bo tutaj mieli o wiele większy wybór i dziwił się jedynie, że w ostatniej chwili zrezygnowała z całego kompletu, decydując się na jedną. Patrząc na nią, a potem na pawie z prawdziwymi piórami wetkniętymi jako ogony, nie mógł nie wrócić po wypatrzone wśród innych ozdób bombek z sikorkami i gilami; i najlepsze, że Grace nie protestowała wcale — przeciwnie…, miał wrażenie, że zachęcałaby go do zakupu, gdyby zaczął się wykręcać.
– Moglibyśmy zostawić je w wypożyczalni łyżew w tamtej chatce; mają kilka szafek i może nie wszystkie są jeszcze zajęte. – Zwrócił jej uwagę na niewielki budynek, w którego okienku wychylał się pracownik, żeby podać łyżwy małej dziewczynce, która czekała w kolejce z rodzicami. Trzymając ją za rękę, podeszli pod lodowisko, przy którym zatrzymali się na chwilę, żeby popatrzeć na bawiących się w najlepsze ludzi i ruszyć dalej w stronę rzeźb, z których pierwsze zaczynały pojawiać się właśnie dookoła lodowiska.
– Spokojnie zmieścimy się z torbami..., chyba że rzeczywiście wolałabyś poszwędać się tutaj i kupić upominki dla naszych najbliższych, żeby potem przejść się po mieście i wrócić do hotelu troszeczkę wcześniej... – Dotknął do kącika jej ust, który połaskotał leciutko końcem palca schowanego w wełnianej rękawiczce. – A po Nowym Roku..., 2 stycznia przejechać się do Prater i tam wsiąść na to ogromne koło widokowe, które widziałaś w przewodniku i pojeździć na łyżwach, wybawić się na karuzelach. – Unosząc brew, przyciągnął ją do siebie i zatrzymawszy się przed rzeźbą świetnie znanego im z „Krainy lodu”, błyskawicznie zmienił temat. – O-ooo…, Olaf! Co ty tu robisz? Miałeś pilnować naszego podwórka – zażartował, obracając się z żoną, którą trzymał mocno w objęciach w stronę rzeźb z bajki, żeby w głębi alejki wskazać na lodowego Mozarta i stojącego zaraz przy nim Beethovena. Ciekawe, kogo jeszcze rozpoznają?...
a
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
- Być może, ale odniosłam wrażenie, że łyżwy nie są Twoim ulubionym sposobem spędzania czasu na świeżym powietrzu, a nie chcę, abyś się niepotrzebnie męczył tylko po to, aby przez chwilę poślizgać się na lodowisku skoro mamy dookoła tyle alternatyw - zastrzegła, bardzo wyraźnie, aby przypadkiem Joseph nie zechciał wtrącić się i zaprzeczyć; Grace podjęła już decyzję i nie zamierzała dzisiejszego dnia zakładać na nóg łyżew. Oparłszy się o barierę, przez moment przyglądała się parom na lodowisku, ale szybko straciła nimi zainteresowanie. Wróciła spojrzeniem do Josepha, który stał obok i ją obejmował.
- Nie. Dość mam zakupów na dzisiaj, spędzimy w Wiedniu pięć dni, nie musimy o wszystko zadbać już, teraz... - o ile mogła się zgodzić z jego sugestią, aby na koło widokowe i przy okazji karuzelę przyjechali innego dnia, tak perspektywa, aby wolny czas, który zyskają tym sposobem przeznaczyć na poszukiwanie upominków dla najbliższych, zdecydowanie się jej nie spodobała. Szybko więc odrzuciła ten pomysł bezpowrotnie.
- Dlaczego akurat drugiego? A nie pierwszego? Joseph, proszę. Nie planujemy wszystkiego co do godziny, nie jestem Twoją szwagierką, która musi mieć plan dnia ułożony punkt po punkcie, bo inaczej czuje się nieswojo... Przyjdziemy, kiedy najdzie nas na to ochota i koniec dyskusji - zażyczyła sobie, dość mając słuchania, co będą robić pierwszego, co drugiego, a co osiemnastego stycznia... Owszem, były miejsca na mapie Wiednia, które wymagały wcześniejszej rezerwacji bądź zdobycia biletów i to już narzucało im jakąś deklarację, poczynienie planów. Ale lunapark? Bądźmy poważni. Nikt nie planował, że akurat tego dnia, po obiedzie, wyjdzie przejechać się kołem widokowym i koniec kropka. Nie chciała popadać w pewnego rodzaju paranoję, a cieszyć się czasem spędzonym w stolicy Austrii i to w tak wyjątkowym okresie w roku. Wywróciwszy więc oczyma na jego komentarze, które musiały paść, bo inaczej Joseph nie byłby sobą, weszła do lodowego ogrodu, nakazując mężowi zostawić to, o czym mówił wcześniej w progu. Zmienić temat musiał więc o wiele wcześniej, niż doszli do Olafa, inaczej Grace stanęłaby w miejscu i kazała Josephowi zrobić w tył zwrot, wyjść z ogrodu, wygadać się przed nim i dopiero do niej wrócić. Być może to hormony, ale ostatnimi czasu naprawdę szybko traciła cierpliwość do pewnych w jej ocenie upierdliwych naleciałości Josepha; zwłaszcza tej, która nie pozwalała mu się zwyczajnie ugryźć w język, tylko za wszelką cenę próbować wytłumaczyć oraz usprawiedliwić. Było to coś, czego wprost nie mogła zdzierżyć pomimo najszczerszych chęci, jako ze budziło w niej poczucia, że nie traktuje ją na równo z sobą, tylko ciągle stawia siebie w pozycji poddańczej, a przecież nie o to chodziło w związku i małżeństwie.
Pomachała do Olafa, skręcając w kolejny zakątek, gdzie skute lodem piętrzyły się piramidy, sfinksy oraz faraonowie. Wybrała drogę kręta i zdecydowanie prowadzącą naokoło do wybitnych kompozytorów. Minęli rozświetloną miniaturę Broadwayu, dinozaurów, żelaznego tronu, a także... - Czy to Neil Amstrong? - spojrzała na lodową rzeźbę pierwszego człowieka na księżycu, który trzymał w ręku flagę Ameryki.
- Być może, ale odniosłam wrażenie, że łyżwy nie są Twoim ulubionym sposobem spędzania czasu na świeżym powietrzu, a nie chcę, abyś się niepotrzebnie męczył tylko po to, aby przez chwilę poślizgać się na lodowisku skoro mamy dookoła tyle alternatyw - zastrzegła, bardzo wyraźnie, aby przypadkiem Joseph nie zechciał wtrącić się i zaprzeczyć; Grace podjęła już decyzję i nie zamierzała dzisiejszego dnia zakładać na nóg łyżew. Oparłszy się o barierę, przez moment przyglądała się parom na lodowisku, ale szybko straciła nimi zainteresowanie. Wróciła spojrzeniem do Josepha, który stał obok i ją obejmował.
- Nie. Dość mam zakupów na dzisiaj, spędzimy w Wiedniu pięć dni, nie musimy o wszystko zadbać już, teraz... - o ile mogła się zgodzić z jego sugestią, aby na koło widokowe i przy okazji karuzelę przyjechali innego dnia, tak perspektywa, aby wolny czas, który zyskają tym sposobem przeznaczyć na poszukiwanie upominków dla najbliższych, zdecydowanie się jej nie spodobała. Szybko więc odrzuciła ten pomysł bezpowrotnie.
- Dlaczego akurat drugiego? A nie pierwszego? Joseph, proszę. Nie planujemy wszystkiego co do godziny, nie jestem Twoją szwagierką, która musi mieć plan dnia ułożony punkt po punkcie, bo inaczej czuje się nieswojo... Przyjdziemy, kiedy najdzie nas na to ochota i koniec dyskusji - zażyczyła sobie, dość mając słuchania, co będą robić pierwszego, co drugiego, a co osiemnastego stycznia... Owszem, były miejsca na mapie Wiednia, które wymagały wcześniejszej rezerwacji bądź zdobycia biletów i to już narzucało im jakąś deklarację, poczynienie planów. Ale lunapark? Bądźmy poważni. Nikt nie planował, że akurat tego dnia, po obiedzie, wyjdzie przejechać się kołem widokowym i koniec kropka. Nie chciała popadać w pewnego rodzaju paranoję, a cieszyć się czasem spędzonym w stolicy Austrii i to w tak wyjątkowym okresie w roku. Wywróciwszy więc oczyma na jego komentarze, które musiały paść, bo inaczej Joseph nie byłby sobą, weszła do lodowego ogrodu, nakazując mężowi zostawić to, o czym mówił wcześniej w progu. Zmienić temat musiał więc o wiele wcześniej, niż doszli do Olafa, inaczej Grace stanęłaby w miejscu i kazała Josephowi zrobić w tył zwrot, wyjść z ogrodu, wygadać się przed nim i dopiero do niej wrócić. Być może to hormony, ale ostatnimi czasu naprawdę szybko traciła cierpliwość do pewnych w jej ocenie upierdliwych naleciałości Josepha; zwłaszcza tej, która nie pozwalała mu się zwyczajnie ugryźć w język, tylko za wszelką cenę próbować wytłumaczyć oraz usprawiedliwić. Było to coś, czego wprost nie mogła zdzierżyć pomimo najszczerszych chęci, jako ze budziło w niej poczucia, że nie traktuje ją na równo z sobą, tylko ciągle stawia siebie w pozycji poddańczej, a przecież nie o to chodziło w związku i małżeństwie.
Pomachała do Olafa, skręcając w kolejny zakątek, gdzie skute lodem piętrzyły się piramidy, sfinksy oraz faraonowie. Wybrała drogę kręta i zdecydowanie prowadzącą naokoło do wybitnych kompozytorów. Minęli rozświetloną miniaturę Broadwayu, dinozaurów, żelaznego tronu, a także... - Czy to Neil Amstrong? - spojrzała na lodową rzeźbę pierwszego człowieka na księżycu, który trzymał w ręku flagę Ameryki.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Wzruszając ramionami i poprawiając kilka niesfornych kosmyków, które wiatr zwiewał bez przerwy na jej twarz, odpowiedział, że może nadszedł czas, żeby przekonać się, że coś, co sprawiało mu całkiem sporo radości w dzieciństwie jest naprawdę łatwe. – Muszę się mniej spinać albo jeździć z tobą za rękę, bo wtedy idzie mi całkiem nieźle. – Skwitował, odciągając Grace od barierki, kiedy tylko odepchnęła się od niej i skręcając w stronę lodowego pałacu wypełnionego w całości półprzezroczystymi i kruchymi rzeźbami.
– Patrzę raczej, żeby mieć to z głowy i zająć się innymi rzeczami, ale jak wolisz – przyznał, czerwieniąc się na szyi i częściowo policzkach; w ostatnim czasie wszystko, co nie było bezpośrednio związane z żoną i ich dzieckiem, zeszło na zdecydowanie dalszy plan i pewnie, gdyby nie wspomniała o upominkach dla najbliższych..., nie zatroszczyłby się o nie sam z siebie tak, jak to było jeszcze w Las Vegas; może pamiętałby o jakimś drobiazgu dla Leah, o której wspomniała Grace. Zaśmiał się i obejmując ją, przytulił policzek do czubka jej głowy.
– Byłem pewien, że po balu trwającym do rana, a potem koncercie filharmoników nie będziesz miała ochoty ruszać się gdziekolwiek z hotelu, ale skoro tak... Kimże jestem, żeby odmawiać mojej najukochańszej żonie? – Zaśmiał się i zostawiwszy jedną z toreb u portiera ubranego na fioletowo w tużurku ze złotymi guzikami i lamówkami, z zawadiacko przesuniętym na czoło toczkiem podobnym do tych noszonych przez boyów hotelowych, ruszył zaraz za Grace, którą dogonił i złapał za rękę, żeby przyjrzeć się Olafowi i lodowym figurom pozostałych bohaterów tej samej animacji.
Nigdy nie czuł, że może zachowywać się..., poddańczo; wszystko co robił, robił w trosce o Grace, chcąc sprawiać jej przyjemność, z której sam czerpał radość — sam nie był wymagający i tak, jak chociażby teraz, zwykłych kilka bombek z ptaszkami cieszyło go o wiele bardziej niż cokolwiek innego. Czerpał radość z jej zadowolenia, a kiedy śmiała się promiennie, beztrosko trochę tak, jak byłaby dzieckiem, nie mógł nie uśmiechnąć się nawet wtedy, kiedy sam czułby się przygnębiony. Wychodził z prostego założenia, że jego obowiązkiem jest zapewnienie jej i ich maleństwu wszystkiego tego, czego potrzebowały, ale i pragnęły; siebie zawsze stawiał na końcu, chociaż od kiedy związali się z sobą, pozwalał sobie samemu na małe przyjemności. Chciał spędzać i cieszyć się każdą wolną chwilą z nią, mając świadomość, że niedługo to wszystko ulegnie zmianie, skoro Grace chciała wracać do pracy takiej, jaką wykonywała do tej pory, ale to nie był czas i miejsce, żeby o tym myśleć.
– Wygląda jak on, więc chyba tak – przyznał, wskazując na następną rzeźbę za plecami lodowego Armstronga, jaką była rakieta Apollo 11. Nie spieszyli się, ale Joseph nie mógł się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie spytać czy nie jest jej zimno, bo w pawilonie było o wiele chłodniej niż na zewnątrz.
– Czy ja dobrze widzę, że tam... – wskazał, mijając astronautów, w głąb alejki. – ..., to chyba... Elvis? – Spytał i spoglądając na Grace, zaczął nucić pod nosem „Can't help fallin' in love”..., które towarzyszyło im już aż nie wyszli z Eispalast.
Wzruszając ramionami i poprawiając kilka niesfornych kosmyków, które wiatr zwiewał bez przerwy na jej twarz, odpowiedział, że może nadszedł czas, żeby przekonać się, że coś, co sprawiało mu całkiem sporo radości w dzieciństwie jest naprawdę łatwe. – Muszę się mniej spinać albo jeździć z tobą za rękę, bo wtedy idzie mi całkiem nieźle. – Skwitował, odciągając Grace od barierki, kiedy tylko odepchnęła się od niej i skręcając w stronę lodowego pałacu wypełnionego w całości półprzezroczystymi i kruchymi rzeźbami.
– Patrzę raczej, żeby mieć to z głowy i zająć się innymi rzeczami, ale jak wolisz – przyznał, czerwieniąc się na szyi i częściowo policzkach; w ostatnim czasie wszystko, co nie było bezpośrednio związane z żoną i ich dzieckiem, zeszło na zdecydowanie dalszy plan i pewnie, gdyby nie wspomniała o upominkach dla najbliższych..., nie zatroszczyłby się o nie sam z siebie tak, jak to było jeszcze w Las Vegas; może pamiętałby o jakimś drobiazgu dla Leah, o której wspomniała Grace. Zaśmiał się i obejmując ją, przytulił policzek do czubka jej głowy.
– Byłem pewien, że po balu trwającym do rana, a potem koncercie filharmoników nie będziesz miała ochoty ruszać się gdziekolwiek z hotelu, ale skoro tak... Kimże jestem, żeby odmawiać mojej najukochańszej żonie? – Zaśmiał się i zostawiwszy jedną z toreb u portiera ubranego na fioletowo w tużurku ze złotymi guzikami i lamówkami, z zawadiacko przesuniętym na czoło toczkiem podobnym do tych noszonych przez boyów hotelowych, ruszył zaraz za Grace, którą dogonił i złapał za rękę, żeby przyjrzeć się Olafowi i lodowym figurom pozostałych bohaterów tej samej animacji.
Nigdy nie czuł, że może zachowywać się..., poddańczo; wszystko co robił, robił w trosce o Grace, chcąc sprawiać jej przyjemność, z której sam czerpał radość — sam nie był wymagający i tak, jak chociażby teraz, zwykłych kilka bombek z ptaszkami cieszyło go o wiele bardziej niż cokolwiek innego. Czerpał radość z jej zadowolenia, a kiedy śmiała się promiennie, beztrosko trochę tak, jak byłaby dzieckiem, nie mógł nie uśmiechnąć się nawet wtedy, kiedy sam czułby się przygnębiony. Wychodził z prostego założenia, że jego obowiązkiem jest zapewnienie jej i ich maleństwu wszystkiego tego, czego potrzebowały, ale i pragnęły; siebie zawsze stawiał na końcu, chociaż od kiedy związali się z sobą, pozwalał sobie samemu na małe przyjemności. Chciał spędzać i cieszyć się każdą wolną chwilą z nią, mając świadomość, że niedługo to wszystko ulegnie zmianie, skoro Grace chciała wracać do pracy takiej, jaką wykonywała do tej pory, ale to nie był czas i miejsce, żeby o tym myśleć.
– Wygląda jak on, więc chyba tak – przyznał, wskazując na następną rzeźbę za plecami lodowego Armstronga, jaką była rakieta Apollo 11. Nie spieszyli się, ale Joseph nie mógł się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie spytać czy nie jest jej zimno, bo w pawilonie było o wiele chłodniej niż na zewnątrz.
– Czy ja dobrze widzę, że tam... – wskazał, mijając astronautów, w głąb alejki. – ..., to chyba... Elvis? – Spytał i spoglądając na Grace, zaczął nucić pod nosem „Can't help fallin' in love”..., które towarzyszyło im już aż nie wyszli z Eispalast.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Nie. Nie było jej ziemno. Cierpliwie odpowiedziała trzy razy, a za czwartym, posłała mężowi wyłącznie ostrzegawcze spojrzenie; stąpał po naprawdę cienkiej linii - aż chciałoby się rzec lodzie - i lepiej, aby przy kolejnym tego typu pytaniu, po prostu się ugryzł w język. Nie chciała zaprzepaścić frajdy, jaką miała ze spaceru wśród wykutych w lodzie figur postaci historycznych, z bajek, legend i innych sław oraz zapamiętać jego wyłącznie upierdliwe dopytywania w kółko i kółko o to samo, zamiast przykładowo... Elvisa Presleya.
- Jeżeli ktokolwiek ma wątpliwości, jego gitara jest podpisana... - mową ciała, wskazała na lodowy gryf, na którym wyryto nazwisko piosenkarza. Uśmiechnęła się, słysząc co i jakim głosem nuci Joseph. Przeszli się alejką poświęconą sławom muzyki od współczesnych, bardziej przystępnym nazwiskom, aż do klasyków takich jak Bach czy Mozart. Wyminąwszy zamyślonego Chopina, skręcili ku wyjściu. Na recepcji, Joseph odebrał od portiera ich rzeczy. Pożegnawszy się, stanęli na otwartym placu, gdzie doświadczyli wręcz abstrakcyjnego uczucia - było cieplej, mimo mrozu, niż tam, w środku lodowego pałacu i jego ogrodów. Potrząsnąwszy głową, zaproponowała, aby raz jeszcze przeszli się wśród chatek, bo już może im nie być akurat na ten jarmark po drodze, po czym, wolnym krokiem, trzymając się za ręce i rozmawiając właściwie to o wszystkim i o niczym, skręcili w linii prostej na Maria Theresien Platz pośrodku którego stał dumny pomnik cesarzowej Marii Teresy.
Choć z opowieści Josepha oraz lokalnych przewodników wiedziała, ze jest to miejsce, które dobrze byłoby zwiedzić dokładnie, z uwagi na porę dnia - było późne popołudnie i lada moment zapadanie już całkowita ciemność - oraz niekorzystne warunki pogodowe, wyłącznie przeszli środkiem. Zwróciła uwagę na dwa, identyczne budynki, a także fontannę, przy której każdy z turystów jakich spotkali na swojej drodze chciał mieć zdjęcie. Napomknąwszy, że zima jest kiepskim okresem na oglądanie wszystkiego, co chciałoby się zobaczyć, poprawiła wełniany szalik, w który schowała nos. Szybszym krokiem, ruszyli do hotelu, gdzie w ciepłym lobby, z westchnięciem ulgi wyplątała się z czapki, rękawiczek i reszty wełny. Windą, dojechali do swojego apartamentu, Grace dokładnie otrzepała buty na wycieraczce i dopiero weszła do środka. Zaraz za drzwiami, odwiesiła płaszcz i resztę. Na boso, w grubych skarpetkach i czerwona na twarzy, weszła w głąb pokoi, pocierając dłonie o siebie.
- Poproś lepiej o podwójną kawę i gorącą, jak wrzątek... - stwierdziła, wyciągając z toreb pralinki i inne słodkości. Bombek, nie zamierzała rozpakowywać, podobnie zresztą jak albumu. Sprzedawcy, zapakowali wszystko tak, aby nie ucierpiało podczas transportu, odłożyła więc dwie, płócienne torby do szafy, z folii bąbelkowej i innych opakowań uwolnią je dopiero w Hope Valley.
Nie. Nie było jej ziemno. Cierpliwie odpowiedziała trzy razy, a za czwartym, posłała mężowi wyłącznie ostrzegawcze spojrzenie; stąpał po naprawdę cienkiej linii - aż chciałoby się rzec lodzie - i lepiej, aby przy kolejnym tego typu pytaniu, po prostu się ugryzł w język. Nie chciała zaprzepaścić frajdy, jaką miała ze spaceru wśród wykutych w lodzie figur postaci historycznych, z bajek, legend i innych sław oraz zapamiętać jego wyłącznie upierdliwe dopytywania w kółko i kółko o to samo, zamiast przykładowo... Elvisa Presleya.
- Jeżeli ktokolwiek ma wątpliwości, jego gitara jest podpisana... - mową ciała, wskazała na lodowy gryf, na którym wyryto nazwisko piosenkarza. Uśmiechnęła się, słysząc co i jakim głosem nuci Joseph. Przeszli się alejką poświęconą sławom muzyki od współczesnych, bardziej przystępnym nazwiskom, aż do klasyków takich jak Bach czy Mozart. Wyminąwszy zamyślonego Chopina, skręcili ku wyjściu. Na recepcji, Joseph odebrał od portiera ich rzeczy. Pożegnawszy się, stanęli na otwartym placu, gdzie doświadczyli wręcz abstrakcyjnego uczucia - było cieplej, mimo mrozu, niż tam, w środku lodowego pałacu i jego ogrodów. Potrząsnąwszy głową, zaproponowała, aby raz jeszcze przeszli się wśród chatek, bo już może im nie być akurat na ten jarmark po drodze, po czym, wolnym krokiem, trzymając się za ręce i rozmawiając właściwie to o wszystkim i o niczym, skręcili w linii prostej na Maria Theresien Platz pośrodku którego stał dumny pomnik cesarzowej Marii Teresy.
Choć z opowieści Josepha oraz lokalnych przewodników wiedziała, ze jest to miejsce, które dobrze byłoby zwiedzić dokładnie, z uwagi na porę dnia - było późne popołudnie i lada moment zapadanie już całkowita ciemność - oraz niekorzystne warunki pogodowe, wyłącznie przeszli środkiem. Zwróciła uwagę na dwa, identyczne budynki, a także fontannę, przy której każdy z turystów jakich spotkali na swojej drodze chciał mieć zdjęcie. Napomknąwszy, że zima jest kiepskim okresem na oglądanie wszystkiego, co chciałoby się zobaczyć, poprawiła wełniany szalik, w który schowała nos. Szybszym krokiem, ruszyli do hotelu, gdzie w ciepłym lobby, z westchnięciem ulgi wyplątała się z czapki, rękawiczek i reszty wełny. Windą, dojechali do swojego apartamentu, Grace dokładnie otrzepała buty na wycieraczce i dopiero weszła do środka. Zaraz za drzwiami, odwiesiła płaszcz i resztę. Na boso, w grubych skarpetkach i czerwona na twarzy, weszła w głąb pokoi, pocierając dłonie o siebie.
- Poproś lepiej o podwójną kawę i gorącą, jak wrzątek... - stwierdziła, wyciągając z toreb pralinki i inne słodkości. Bombek, nie zamierzała rozpakowywać, podobnie zresztą jak albumu. Sprzedawcy, zapakowali wszystko tak, aby nie ucierpiało podczas transportu, odłożyła więc dwie, płócienne torby do szafy, z folii bąbelkowej i innych opakowań uwolnią je dopiero w Hope Valley.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie chciał, żeby się przeziębiła, a bal na który cieszyli się oboje tak bardzo przeszedł im koło nosa, kiedy będzie leżeć z nią zgorączkowaną w łóżku, sprawdzając jej regularnie temperaturę albo biegając z zimnymi okładami.
Starał się nie przesadzać i kiedy robiła groźną minę..., po prostu odpuszczał, ale czując samemu chłód ciągnący po pokrytych kożuszkiem skórzanej kurtki, plecach i ramionach, wolał upewnić się, że nie czuła podobnie, tym bardziej, że miał wrażenie, że jej wierzchnie okrycie było o wiele cieńsze niż jego. Objął ją, kiedy wydawała się mniej już nadąsana i kiedy podeszli do lodowej statui, faktycznie na gryfie gitary były wyżłobione w lodzie imię i nazwisko Króla. I o ile artysta czy artyści wykonujący lodowe posągi nie skupili się na wyrzeźbieniu twarzy, tak detale stroju były odwzorowane w najdrobniejszych szczegółach i przez chwilę zastanawiał się jak to możliwe, że na guzikach surduta Mozarta był wyżłobiony cesarski orzeł — ..., a może to tylko złudzenie?, pomyślał, kiedy odeszli, kierując się do wyjścia. Zabrał ich rzeczy, wciąż nucąc piosenkę Elvisa, a kiedy wyszli, aż wstrzymał oddech... Na zewnątrz było ciepło jak..., wiosną, ale miał świadomość, że to jedynie złudne uczucie. Obeszli jeszcze kilka straganów, żeby tak, jak zaproponował przez Maria-Theresien-Platz z kolejnym, mniejszym jarmarkiem, wrócić do hotelu.
Ciepło otuliło ich od drzwi i zaczął rozbierać się zanim dotarli do wind, w której jednej z nich, przypomniał sobie, że miał podejść do stanowiska konsjerża. – Chyba nie będzie..., niestosowne?..., jeśli zadzwonię z pokoju do niego, prawda? – Zapytał, przepuszczając ją w wejściu do zabytkowej windy i idąc krok za Grace, której przyglądał się uważnie, zamknął za nimi drzwi od pokoju. Widział, że była zmarznięta i zmęczona, ale w ostatecznym rozrachunku chyba zadowolona; kiedy zdjęła płaszcz i schowała do szafy w małym korytarzyku, oddzielającym apartament od głównego holu, odstawił torby z zakupami obok kanapy i podszedłszy, objął ją mocno, żeby wyszeptać prosto w jej szyję:
– Tylko kawę? I nic więcej? – Kiedy odpowiedziała, umył razem z nią ręce w łazience wyłożonej marmurami i wyszedł zadzwonić; obsługa miała pojawić się w pokoju do piętnastu minut, więc nie zaczynał nawet się przebierać, tym bardziej, że chciał wziąć ciepły prysznic. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, otworzył i odebrawszy tacę od kelnera, podziękował — chłopak koniecznie chciał podać kawę tak, jak byliby w kawiarni na dole, a przecież nie było takiej potrzeby; domyślał się, że Grace leżała już w wannie i nie pomylił się. Wszedł więc do łazienki z tacą, na którą wyłożył kupione na jarmarku owoce w czekoladzie i praliny na drugim talerzyku — zamawiając poprosił o dodatkowe — ustawił na podłodze i przysiadłszy obok wanny, zanurzył w ciepłej wodzie dłoń.
– Podać ci kawę i rozmasować kark, czy chcesz poleżeć i mam zabierać się z tym z powrotem do salonu? – Zapytał, sięgając po kopertę opartą o dzbanek, w której tak, jak zakładał były ich bilety na koncert noworoczny. – Nie pomyliłaś się... Dyrygować będzie Muti – dodał, odwracając w jej stronę bilety, stylizowane na zaproszenia.
Nie chciał, żeby się przeziębiła, a bal na który cieszyli się oboje tak bardzo przeszedł im koło nosa, kiedy będzie leżeć z nią zgorączkowaną w łóżku, sprawdzając jej regularnie temperaturę albo biegając z zimnymi okładami.
Starał się nie przesadzać i kiedy robiła groźną minę..., po prostu odpuszczał, ale czując samemu chłód ciągnący po pokrytych kożuszkiem skórzanej kurtki, plecach i ramionach, wolał upewnić się, że nie czuła podobnie, tym bardziej, że miał wrażenie, że jej wierzchnie okrycie było o wiele cieńsze niż jego. Objął ją, kiedy wydawała się mniej już nadąsana i kiedy podeszli do lodowej statui, faktycznie na gryfie gitary były wyżłobione w lodzie imię i nazwisko Króla. I o ile artysta czy artyści wykonujący lodowe posągi nie skupili się na wyrzeźbieniu twarzy, tak detale stroju były odwzorowane w najdrobniejszych szczegółach i przez chwilę zastanawiał się jak to możliwe, że na guzikach surduta Mozarta był wyżłobiony cesarski orzeł — ..., a może to tylko złudzenie?, pomyślał, kiedy odeszli, kierując się do wyjścia. Zabrał ich rzeczy, wciąż nucąc piosenkę Elvisa, a kiedy wyszli, aż wstrzymał oddech... Na zewnątrz było ciepło jak..., wiosną, ale miał świadomość, że to jedynie złudne uczucie. Obeszli jeszcze kilka straganów, żeby tak, jak zaproponował przez Maria-Theresien-Platz z kolejnym, mniejszym jarmarkiem, wrócić do hotelu.
Ciepło otuliło ich od drzwi i zaczął rozbierać się zanim dotarli do wind, w której jednej z nich, przypomniał sobie, że miał podejść do stanowiska konsjerża. – Chyba nie będzie..., niestosowne?..., jeśli zadzwonię z pokoju do niego, prawda? – Zapytał, przepuszczając ją w wejściu do zabytkowej windy i idąc krok za Grace, której przyglądał się uważnie, zamknął za nimi drzwi od pokoju. Widział, że była zmarznięta i zmęczona, ale w ostatecznym rozrachunku chyba zadowolona; kiedy zdjęła płaszcz i schowała do szafy w małym korytarzyku, oddzielającym apartament od głównego holu, odstawił torby z zakupami obok kanapy i podszedłszy, objął ją mocno, żeby wyszeptać prosto w jej szyję:
– Tylko kawę? I nic więcej? – Kiedy odpowiedziała, umył razem z nią ręce w łazience wyłożonej marmurami i wyszedł zadzwonić; obsługa miała pojawić się w pokoju do piętnastu minut, więc nie zaczynał nawet się przebierać, tym bardziej, że chciał wziąć ciepły prysznic. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, otworzył i odebrawszy tacę od kelnera, podziękował — chłopak koniecznie chciał podać kawę tak, jak byliby w kawiarni na dole, a przecież nie było takiej potrzeby; domyślał się, że Grace leżała już w wannie i nie pomylił się. Wszedł więc do łazienki z tacą, na którą wyłożył kupione na jarmarku owoce w czekoladzie i praliny na drugim talerzyku — zamawiając poprosił o dodatkowe — ustawił na podłodze i przysiadłszy obok wanny, zanurzył w ciepłej wodzie dłoń.
– Podać ci kawę i rozmasować kark, czy chcesz poleżeć i mam zabierać się z tym z powrotem do salonu? – Zapytał, sięgając po kopertę opartą o dzbanek, w której tak, jak zakładał były ich bilety na koncert noworoczny. – Nie pomyliłaś się... Dyrygować będzie Muti – dodał, odwracając w jej stronę bilety, stylizowane na zaproszenia.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Pokręciła głową. Niestosowne? Dlaczego? Numer do nich nie bez powodu znajdował się w hotelowym przewodniku. Czasy, gdy po dżentelmeńsku należało schodzić i załatwiać swoje sprawy twarzą w twarz minęły; teraz, ludzie cenili sobie wygodę, tak więc nawet hotele z historią musiały pójść z duchem czasu.
Nie czuła się zmarznięta. Przynajmniej nie jakoś specjalnie dotkliwie. Dłonie, mimo iż nie ciepłe jak to zazwyczaj okazywały się w dotyku, nie sprawiały również wrażenia sopli lodu. A jednak, gdy tylko posiedziała chwilę w ciepłym, nagrzanym pomieszczeniu, poczuła, jak jej policzki i nie tylko, czerwienieją. Pokręciła głową, odrzucając na plecy włosy, które opadały na jej twarz.
- Tylko. Nie jestem głodna, a na kolację, jakąś dobrą zupę na przykład, zeszłabym do hotelowej restauracji. Ale to później. Na ten moment, kierunek - łazienka! - wskazała na drzwi zapraszającym gestem. Jak tylko umyli ręce pianką, która pachniała mydłem i niczym więcej, od razu odkręciła wodę w wannie. Joseph, wyszedł wykonać telefon, tak więc oparła się o brzeg wanny, obserwując jak ta napełnia się coraz bardziej. Wlała do środka odrobinę płynu z awokado, przez co woda spieniła się, po czym stanęła przed lustrem i zebrała swoje niesforne kłaki w staranne, wysokie upięcie. Myła włosy dzisiaj rano, nie było potrzeby, aby moczyć je podczas kąpieli.
Rozebrawszy się - ubrania, przewiesiła przez kaloryfer, aby były przyjemnie ciepłe gdy zdejmie się je z rurek - zanurzyła się w wodzie aż po szyje. Pianka, otuliła jej ciało. Grace, wyciągnęła się jak długa i na moment, przymknęła oczy. Zanim dała nura do wanny, przyciemniła światła w łazience; spodobał się jej ten inteligentny system oświetlenia, który pozwalał wyłączać wybrane punkty, a w pozostałych, regulować pokrętłem intensywność.
Przymknęła oczy, które otworzyła dopiero, gdy usłyszała, że Joseph wchodzi do łazienki. Uśmiechnęła się do niego, a tak naprawdę to do kawy, którą wniósł wraz z pralinkami i owocami w czekoladzie na tacy.
- Wiedziałam. Grał już pięć koncertów i trzeba byłoby geniusza, aby ten mógł go przyćmić, co, swoją drugą przypomina mi jeden, stary i zapomniany już musical o Mozarcie - cmoknęła. Przysunęła się na skraj wanny i dotknęła do jego ręki powyżej linii wody. Wędrując palcami, rozcierała na niej pianę.
- Podać mi kawę i wskoczyć obok. Wanna, może nie jest tak duża jak nasza, ale... Chodź do mnie. Nie chcę tu sama siedzieć - pociągnęła go za rękę, uśmiechając się przy tym i jakże rozkosznie - a może kusząco? - mrużąc oczy. Nalegała, dlatego nie miał wyjścia. Musiał wskoczyć do wanny. Odsunęła filiżankę z kawą, którą trzymała w ręku, aby osłonić ją przed wodą. Gdy już rozsiadł się, Grace wślizgnęła się mężowi na kolana i podając mu porcelanę, sięgnęła po jedną z pralinek. Oblana była białą czekoladą, a w środku miała liofilizowane maliny. Odgryzła kawałek, pomrukiem komentując fakt, że rozpływała się dosłownie w usta. Pozostały kęs, podsunęła Josephowi. - Spróbujesz? - pozwoliła, aby zjadł jej z ręki, a to, co rozpuściło się na jej palcach, rozsmarowała po jego ustach, następnie zlizując dokładnie.
Pokręciła głową. Niestosowne? Dlaczego? Numer do nich nie bez powodu znajdował się w hotelowym przewodniku. Czasy, gdy po dżentelmeńsku należało schodzić i załatwiać swoje sprawy twarzą w twarz minęły; teraz, ludzie cenili sobie wygodę, tak więc nawet hotele z historią musiały pójść z duchem czasu.
Nie czuła się zmarznięta. Przynajmniej nie jakoś specjalnie dotkliwie. Dłonie, mimo iż nie ciepłe jak to zazwyczaj okazywały się w dotyku, nie sprawiały również wrażenia sopli lodu. A jednak, gdy tylko posiedziała chwilę w ciepłym, nagrzanym pomieszczeniu, poczuła, jak jej policzki i nie tylko, czerwienieją. Pokręciła głową, odrzucając na plecy włosy, które opadały na jej twarz.
- Tylko. Nie jestem głodna, a na kolację, jakąś dobrą zupę na przykład, zeszłabym do hotelowej restauracji. Ale to później. Na ten moment, kierunek - łazienka! - wskazała na drzwi zapraszającym gestem. Jak tylko umyli ręce pianką, która pachniała mydłem i niczym więcej, od razu odkręciła wodę w wannie. Joseph, wyszedł wykonać telefon, tak więc oparła się o brzeg wanny, obserwując jak ta napełnia się coraz bardziej. Wlała do środka odrobinę płynu z awokado, przez co woda spieniła się, po czym stanęła przed lustrem i zebrała swoje niesforne kłaki w staranne, wysokie upięcie. Myła włosy dzisiaj rano, nie było potrzeby, aby moczyć je podczas kąpieli.
Rozebrawszy się - ubrania, przewiesiła przez kaloryfer, aby były przyjemnie ciepłe gdy zdejmie się je z rurek - zanurzyła się w wodzie aż po szyje. Pianka, otuliła jej ciało. Grace, wyciągnęła się jak długa i na moment, przymknęła oczy. Zanim dała nura do wanny, przyciemniła światła w łazience; spodobał się jej ten inteligentny system oświetlenia, który pozwalał wyłączać wybrane punkty, a w pozostałych, regulować pokrętłem intensywność.
Przymknęła oczy, które otworzyła dopiero, gdy usłyszała, że Joseph wchodzi do łazienki. Uśmiechnęła się do niego, a tak naprawdę to do kawy, którą wniósł wraz z pralinkami i owocami w czekoladzie na tacy.
- Wiedziałam. Grał już pięć koncertów i trzeba byłoby geniusza, aby ten mógł go przyćmić, co, swoją drugą przypomina mi jeden, stary i zapomniany już musical o Mozarcie - cmoknęła. Przysunęła się na skraj wanny i dotknęła do jego ręki powyżej linii wody. Wędrując palcami, rozcierała na niej pianę.
- Podać mi kawę i wskoczyć obok. Wanna, może nie jest tak duża jak nasza, ale... Chodź do mnie. Nie chcę tu sama siedzieć - pociągnęła go za rękę, uśmiechając się przy tym i jakże rozkosznie - a może kusząco? - mrużąc oczy. Nalegała, dlatego nie miał wyjścia. Musiał wskoczyć do wanny. Odsunęła filiżankę z kawą, którą trzymała w ręku, aby osłonić ją przed wodą. Gdy już rozsiadł się, Grace wślizgnęła się mężowi na kolana i podając mu porcelanę, sięgnęła po jedną z pralinek. Oblana była białą czekoladą, a w środku miała liofilizowane maliny. Odgryzła kawałek, pomrukiem komentując fakt, że rozpływała się dosłownie w usta. Pozostały kęs, podsunęła Josephowi. - Spróbujesz? - pozwoliła, aby zjadł jej z ręki, a to, co rozpuściło się na jej palcach, rozsmarowała po jego ustach, następnie zlizując dokładnie.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Wychodził z założenia, że skoro przechodzili obok konsjerża wypadałoby podejść i dowiedzieć się w swojej sprawie, ale może faktycznie miała rację i niepotrzebnie się przejmował. Skinął głową; skoro nie była głodna, a sam nie miał szczególnie ochoty na nic z menu, podreptał za nią do łazienki i umywszy ręce, mimo że wolałby zostać z nią, zajął się zamówieniem tego, czego oczekiwała w tym momencie — ciepłej, pachnącej i gorącej kawy. Dla siebie wybrał melange z odrobiną mleka, a czekając na obsługę, wyciągnął szlafroki, żeby ogrzały się od kaloryferów, dlatego wszedłszy do łazienki i zobaczywszy jej ubrania rozwieszone na grzejniku, uśmiechnął się do siebie — pomyśleli dokładnie o tym samym.
Kiedy napatrzyła się na zaproszenie, odwrócił je jeszcze raz frontem ze złoconymi literami do siebie i przejechawszy opuszkami palców po wypisanych atramentem „Grace Warren”, w ostatniej chwili zanim wsunął zaproszenie do koperty, zauważył dopisek o obowiązującym dress-code. – Wzięłaś jakąś elegancka sukienkę oprócz tej na bal, prawda? – pokazał jej jeszcze raz zaproszenie, na którym malutką czcionką zapisano informację o mile widzianych strojach wieczorowych. – Frak nie jest wymagany..., jak miło... – zaśmiał się, rozbierając powoli i odkładając poskładane w kostkę ubrania na zamknięty sedes. Kiedy odsunąwszy się, zrobiła mu miejsce, rozsiadł się w wąskiej jak na takie luksusy wannie i przyciągnąwszy Grace do siebie, zasugerował, żeby ułożyła się tak, aby opierać się plecami chociaż częściowo o jego klatkę piersiową, żeby w ogóle było im wygodnie.
– Proszę – powiedział, podając jej filiżankę. – Czarna i gorzka, ale mam nadzieję, że nie kwaśna, a moja jakbyś chciała spróbować jest tą melange, o której ci wspominałem. Wziąłem wersję z gęstym mlekiem, więc pewnie nie podbije twoich kubków smakowych – zażartował, przyciągając do nich tacę i ustawiwszy talerz z pralinkami na półeczce do przewieszenia przez wannę, na którym było przewidziane miejsce nawet na tablet, zaczekał jaką czekoladkę jako pierwszą wybierze Grace. Skinął głową i pozwolił jej wsunąć sobie do ust pralinę nadziewaną malinami i oblaną obficie białą czekoladą; smaki równoważyły się, rozpływając po podniebieniu, ale kiedy zaczęła zlizywać z jego warg resztę czekolady, którą po nich roztarła, wszystko inne przestało się liczyć.
Odchylając głowę w tył i zsuwając się niżej, odstawił obok talerzyka z czekoladkami swoją kawę i zabrał z jej rąk filiżankę, która także znalazła swoje miejsce na półeczce. Obejmując ją, całował delikatnie i nie mogąc się powstrzymać, oparł jedną dłoń na jej piersi. – Jutro nie wychodźmy z łóżka przed jedenastą, chyba że masz plany..., naglące plany, ale powinniśmy odpocząć i zrelaksować się przed balem. – Mruczał w jej wargi i zagięcie szczęki, po których wodził ustami, nie mogąc zdecydować się, które z nich chciałby pieścić bardziej. – O wpół do siódmej musimy być na miejscu, ale jeśli chciałabyś, możemy pojechać wcześniej i większość pomieszczeń będzie udostępniona do zwiedzania z małym aperitif – dodał, wracając dłonią z jej piersi do policzka, który pogładził i oparłszy się o jej czoło, wyszeptał znów:
– Nie wierzę, że tutaj jesteśmy...
Wychodził z założenia, że skoro przechodzili obok konsjerża wypadałoby podejść i dowiedzieć się w swojej sprawie, ale może faktycznie miała rację i niepotrzebnie się przejmował. Skinął głową; skoro nie była głodna, a sam nie miał szczególnie ochoty na nic z menu, podreptał za nią do łazienki i umywszy ręce, mimo że wolałby zostać z nią, zajął się zamówieniem tego, czego oczekiwała w tym momencie — ciepłej, pachnącej i gorącej kawy. Dla siebie wybrał melange z odrobiną mleka, a czekając na obsługę, wyciągnął szlafroki, żeby ogrzały się od kaloryferów, dlatego wszedłszy do łazienki i zobaczywszy jej ubrania rozwieszone na grzejniku, uśmiechnął się do siebie — pomyśleli dokładnie o tym samym.
Kiedy napatrzyła się na zaproszenie, odwrócił je jeszcze raz frontem ze złoconymi literami do siebie i przejechawszy opuszkami palców po wypisanych atramentem „Grace Warren”, w ostatniej chwili zanim wsunął zaproszenie do koperty, zauważył dopisek o obowiązującym dress-code. – Wzięłaś jakąś elegancka sukienkę oprócz tej na bal, prawda? – pokazał jej jeszcze raz zaproszenie, na którym malutką czcionką zapisano informację o mile widzianych strojach wieczorowych. – Frak nie jest wymagany..., jak miło... – zaśmiał się, rozbierając powoli i odkładając poskładane w kostkę ubrania na zamknięty sedes. Kiedy odsunąwszy się, zrobiła mu miejsce, rozsiadł się w wąskiej jak na takie luksusy wannie i przyciągnąwszy Grace do siebie, zasugerował, żeby ułożyła się tak, aby opierać się plecami chociaż częściowo o jego klatkę piersiową, żeby w ogóle było im wygodnie.
– Proszę – powiedział, podając jej filiżankę. – Czarna i gorzka, ale mam nadzieję, że nie kwaśna, a moja jakbyś chciała spróbować jest tą melange, o której ci wspominałem. Wziąłem wersję z gęstym mlekiem, więc pewnie nie podbije twoich kubków smakowych – zażartował, przyciągając do nich tacę i ustawiwszy talerz z pralinkami na półeczce do przewieszenia przez wannę, na którym było przewidziane miejsce nawet na tablet, zaczekał jaką czekoladkę jako pierwszą wybierze Grace. Skinął głową i pozwolił jej wsunąć sobie do ust pralinę nadziewaną malinami i oblaną obficie białą czekoladą; smaki równoważyły się, rozpływając po podniebieniu, ale kiedy zaczęła zlizywać z jego warg resztę czekolady, którą po nich roztarła, wszystko inne przestało się liczyć.
Odchylając głowę w tył i zsuwając się niżej, odstawił obok talerzyka z czekoladkami swoją kawę i zabrał z jej rąk filiżankę, która także znalazła swoje miejsce na półeczce. Obejmując ją, całował delikatnie i nie mogąc się powstrzymać, oparł jedną dłoń na jej piersi. – Jutro nie wychodźmy z łóżka przed jedenastą, chyba że masz plany..., naglące plany, ale powinniśmy odpocząć i zrelaksować się przed balem. – Mruczał w jej wargi i zagięcie szczęki, po których wodził ustami, nie mogąc zdecydować się, które z nich chciałby pieścić bardziej. – O wpół do siódmej musimy być na miejscu, ale jeśli chciałabyś, możemy pojechać wcześniej i większość pomieszczeń będzie udostępniona do zwiedzania z małym aperitif – dodał, wracając dłonią z jej piersi do policzka, który pogładził i oparłszy się o jej czoło, wyszeptał znów:
– Nie wierzę, że tutaj jesteśmy...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Doceniała detale, takie jak to misternie wykonane oraz najprawdopodobniej własnoręcznie wypisane zaproszenie; na pewno, wsuną je w album z muzeum z Belwederu bądź w inną pamiątkę przywiezioną z Wiednia, aby w najmniej się tego spodziewanym momencie, gdy będą wracać do wspomnień z Sylwestra, którego spędzili w stolicy Austrii, znaleźć taki smaczek.
- Mhmm... Tą złotą sukienkę z rozcięciem na nodze, która tak Ci się podobała. Ale skoro suknie i fraki są mile widziane, to chyba oczywiste, że założymy je, skoro przeleciały z nami taki szmat drogi... - popatrzyła uważnie na Josepha. Chyba nie chciał się wymigać od ubrania fraku, za którym pojechali specjalnie prawie że pod sam Waszyngton, aby w niepozornym sklepie z garniturami i inną, męską modą, znaleźć coś, w czym nie tylko dobrze wyglądał, ale również się czuł? Dodatki w szarościach były na tyle uniwersalne, że mógł wystąpić w nich także na rozdaniu dyplomów oraz tytułów w Oxfrodzie, na co po cichu liczyła, wybierając sukienkę również na tamtą okazje. Jeszcze nigdy nie zabierała ze sobą w podróż samolotem tylu pokrowców z eleganckimi kreacjami i choć miała obawy, że mogła przesadzić... Starała się je rozwiać oraz o nich nie myśleć. Aby wyciszyć swoje wyrzuty sumienia, obiecała sobie, że po ostatniej ciąży, odda wszystkie na cele charytatywne.
Oparła głowę o jego ramię, przyglądając się zdobieniom na filiżance od kawy. Upiwszy łyk, uśmiechnęła się pod nosem, co powinno być dla niego odpowiedzią samą w sobie,
- Nie. Nie jest. Smakuje jak... Kawa. Czyli poprawnie. Nie ma zachwytów, ale przyczepić się też na siłę nie zamierzam... Powiedziałabym, że ta moc i gorycz jest idealna do słodkiej czekoladki... - po liofilizowanych malinach, skosztowała tę z płatkami róż oraz jedną truskawkę w czekoladzie. Sięgała po następną, jednakże czując, że jego wargi są zaraz przy kącikach jej ust, odpuściła. Swobodnie opadająca ręka, zatrzymała się na jego udzie, na którym zacisnęła palce, gdy pogłębiał pocałunek, smakując w nich tak, jak przed momentem w pralince.
- Prawdę mówiąc... Mam. Chciałabym pójść na manicure. Ciebie również zapisałam. Maski, peelingi na dłonie, odrobina luksusu... Po obiedzie, umówiłam się z fryzjerką i kosmetyczką wykorzystując całkiem niezły jak na tutejsze ceny pakiet... Mam nadzieję, że mnie poznasz, gdy wrócę do pokoju - wygiąwszy usta w uśmiechu, trąciłem nosem jego nos. Nie chciała szaleć, z drugiej strony, taka okazja trafia się być może raz w życiu.
- Nie wiem, ile mi to zajmie, ale jeśli będzie to przyzwoita godzina, możemy pojechać wcześniej i pospacerować po salach, które zakładam, że na co dzień są zamknięte dla zwiedzających... - urwała, podnosząc oczy na jego twarz. Czuła, jak ciepły oddech Josepha rozbijał się o jej policzki oraz usta.
- Ja trochę też nie - przyznała, obracając się na jego kolanach przodem. Wpiła się w jego usta, obejmując dłońmi szyje oraz kark, który muskała pieszczotliwie.
- Kochaj się ze mną, Joseph - wyszeptała w jego usta, po czym zamknęła je w namiętnym pocałunku.
Doceniała detale, takie jak to misternie wykonane oraz najprawdopodobniej własnoręcznie wypisane zaproszenie; na pewno, wsuną je w album z muzeum z Belwederu bądź w inną pamiątkę przywiezioną z Wiednia, aby w najmniej się tego spodziewanym momencie, gdy będą wracać do wspomnień z Sylwestra, którego spędzili w stolicy Austrii, znaleźć taki smaczek.
- Mhmm... Tą złotą sukienkę z rozcięciem na nodze, która tak Ci się podobała. Ale skoro suknie i fraki są mile widziane, to chyba oczywiste, że założymy je, skoro przeleciały z nami taki szmat drogi... - popatrzyła uważnie na Josepha. Chyba nie chciał się wymigać od ubrania fraku, za którym pojechali specjalnie prawie że pod sam Waszyngton, aby w niepozornym sklepie z garniturami i inną, męską modą, znaleźć coś, w czym nie tylko dobrze wyglądał, ale również się czuł? Dodatki w szarościach były na tyle uniwersalne, że mógł wystąpić w nich także na rozdaniu dyplomów oraz tytułów w Oxfrodzie, na co po cichu liczyła, wybierając sukienkę również na tamtą okazje. Jeszcze nigdy nie zabierała ze sobą w podróż samolotem tylu pokrowców z eleganckimi kreacjami i choć miała obawy, że mogła przesadzić... Starała się je rozwiać oraz o nich nie myśleć. Aby wyciszyć swoje wyrzuty sumienia, obiecała sobie, że po ostatniej ciąży, odda wszystkie na cele charytatywne.
Oparła głowę o jego ramię, przyglądając się zdobieniom na filiżance od kawy. Upiwszy łyk, uśmiechnęła się pod nosem, co powinno być dla niego odpowiedzią samą w sobie,
- Nie. Nie jest. Smakuje jak... Kawa. Czyli poprawnie. Nie ma zachwytów, ale przyczepić się też na siłę nie zamierzam... Powiedziałabym, że ta moc i gorycz jest idealna do słodkiej czekoladki... - po liofilizowanych malinach, skosztowała tę z płatkami róż oraz jedną truskawkę w czekoladzie. Sięgała po następną, jednakże czując, że jego wargi są zaraz przy kącikach jej ust, odpuściła. Swobodnie opadająca ręka, zatrzymała się na jego udzie, na którym zacisnęła palce, gdy pogłębiał pocałunek, smakując w nich tak, jak przed momentem w pralince.
- Prawdę mówiąc... Mam. Chciałabym pójść na manicure. Ciebie również zapisałam. Maski, peelingi na dłonie, odrobina luksusu... Po obiedzie, umówiłam się z fryzjerką i kosmetyczką wykorzystując całkiem niezły jak na tutejsze ceny pakiet... Mam nadzieję, że mnie poznasz, gdy wrócę do pokoju - wygiąwszy usta w uśmiechu, trąciłem nosem jego nos. Nie chciała szaleć, z drugiej strony, taka okazja trafia się być może raz w życiu.
- Nie wiem, ile mi to zajmie, ale jeśli będzie to przyzwoita godzina, możemy pojechać wcześniej i pospacerować po salach, które zakładam, że na co dzień są zamknięte dla zwiedzających... - urwała, podnosząc oczy na jego twarz. Czuła, jak ciepły oddech Josepha rozbijał się o jej policzki oraz usta.
- Ja trochę też nie - przyznała, obracając się na jego kolanach przodem. Wpiła się w jego usta, obejmując dłońmi szyje oraz kark, który muskała pieszczotliwie.
- Kochaj się ze mną, Joseph - wyszeptała w jego usta, po czym zamknęła je w namiętnym pocałunku.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Mimo że chciał poleżeć, wyszli z łóżka przed jedenastą i o śniadaniu zamówionym do pokoju, ubrani w szlafroki — czym nie wzbudzili większego zainteresowania, bo sporo gości poruszała się po korytarzach właśnie w tym mniej wyjściowym okryciu — udali się do SPA w piwnicach, w których Grace miała zostać o wiele dłużej niż mąż. Zostawiając ją w najlepszych chyba rękach, wrócił do pokoju i..., dobrze, że nie wiedziała co robił przez zdecydowaną większość czasu...
Wykąpany i wypachniony jej ulubioną wodą kolońską, która przykrywała delikatny zapach dezodorantu, leżał tak długo, jak długo nie usłyszał, ze weszła do apartamentu. Spojrzał na nadgarstek z zegarkiem od niej, na którego kopercie była wygrawerowana data ich ślubu, zaklął pod nosem i w pośpiechu, naciągnął na siebie wyprasowane spodnie od fraka, który wybrali w Alexandrii i ułożywszy koszulę, żeby nie zagniatała się, naciągnął na siebie kamizelkę w momencie, kiedy weszła do sypialni.
– Już jesteś? – Spytał, nie spoglądając na żonę i skupiając się na guzikach, które zapiąwszy, popatrzył na nią w końcu. Uśmiechając się, podszedł i dotknąwszy do jej policzków muśniętych różem, trącił nosem jej nos. – Nie chciałbym nic popsuć, bo wyglądasz... Z j a w i s k o w o, kochanie. – Makijaż był delikatny, ale podkreślał jej urodę; wyglądała świeżo i zalotnie z wytuszowanymi rzęsami i lekko podkreślonymi oczami, w których znów tonął, nie mogąc napatrzeć się na Grace. Objął ją i tanecznym, walcowym krokiem dotarli do lustra zajmującego całą ścianę po stronie łóżka, na której spała. Zatrzymał się i obracając ją, zatrzymał w chwili, w której stała na wprost szklanej tafli i wpatrując się w jej odbicie, położył dłonie na brzuszku i uśmiechając się promiennie, oparł głowę o jej ramię, żeby pocałować po chwili jej łabędzią szyję, w której zagięcie, wyszeptał:
– Mam pomóc ci się ubrać czy poczekać na ciebie na dole? A może..., może nie musimy się tak spieszyć? Hmmm... Mamy jeszcze dwie godziny dla siebie. – Musnął wargami jej ucho, ale kiedy złapała i pokazała mu godzinę, westchnął ciężko. – Tak, wiem... Mieliśmy, jeśli zdążymy, przejść się po Hofburgu, więc nie mamy dwóch godzin dla siebie. – Uśmiechnął się i zaczął ubierać się, żeby tak, jak chciała zaczekać na nią w lobby. Ubrał się do końca w marynarkę z typowymi dłuższymi połami, przypominającymi jaskółczy ogon i przypiął do kamizelki, dopełniając kieszonkowy zegarek, który zastąpił ten na nadgarstku, dopełnił stylizację zgodną z wymaganym white tie. Poprawiał białą muszkę przed lustrem, kiedy podeszła i wpatrując się dłużej w jej niż w swój odbicie, odwrócił się i żegnając czule z żoną na chwilę przeciągłym pocałunkiem, wyszedł zabierając płaszcz i skórzane rękawiczki z pokoju.
Chwilę kręcił się po salonach z choinkami, w których większość panów popijała mocniejsze trunki i paliła cygara, a panie zadowalały się musującym winem, w oczekiwaniu na uroczystą kolację i przyjęcie w salach hotelu umiejscowionych częściowo w piwnicy, żeby ostatecznie wyjść do lobby, do którego musiała zejść po schodach. Chrząknięcie konsjerża, na którego spojrzał i zrozumiał, że może odwróciłby się, żeby popatrzeć na schodzącą do niego żonę. Nie mógł oderwać od niej wzroku i uśmiechając się, wszedł na pierwsze stopnie, żeby podać jej rękę.
– Kochanie... – Musiała widzieć, że nie mógł znaleźć słów, ale z jego oczu mogła odczytać wszystko to, co chciał powiedzieć.
– Kierowca czeka na państwa przed głównym wejściem. – Usłyszeli głos konsjerża, który otrzeźwił Josepha. Podał jej rękę i sprowadziwszy po schodach, pomógł narzucić na suknię, płaszcz.
31 grudnia 2020 roku,
zamek Hofburg w Wiedniu
zamek Hofburg w Wiedniu
Mimo że chciał poleżeć, wyszli z łóżka przed jedenastą i o śniadaniu zamówionym do pokoju, ubrani w szlafroki — czym nie wzbudzili większego zainteresowania, bo sporo gości poruszała się po korytarzach właśnie w tym mniej wyjściowym okryciu — udali się do SPA w piwnicach, w których Grace miała zostać o wiele dłużej niż mąż. Zostawiając ją w najlepszych chyba rękach, wrócił do pokoju i..., dobrze, że nie wiedziała co robił przez zdecydowaną większość czasu...
Wykąpany i wypachniony jej ulubioną wodą kolońską, która przykrywała delikatny zapach dezodorantu, leżał tak długo, jak długo nie usłyszał, ze weszła do apartamentu. Spojrzał na nadgarstek z zegarkiem od niej, na którego kopercie była wygrawerowana data ich ślubu, zaklął pod nosem i w pośpiechu, naciągnął na siebie wyprasowane spodnie od fraka, który wybrali w Alexandrii i ułożywszy koszulę, żeby nie zagniatała się, naciągnął na siebie kamizelkę w momencie, kiedy weszła do sypialni.
– Już jesteś? – Spytał, nie spoglądając na żonę i skupiając się na guzikach, które zapiąwszy, popatrzył na nią w końcu. Uśmiechając się, podszedł i dotknąwszy do jej policzków muśniętych różem, trącił nosem jej nos. – Nie chciałbym nic popsuć, bo wyglądasz... Z j a w i s k o w o, kochanie. – Makijaż był delikatny, ale podkreślał jej urodę; wyglądała świeżo i zalotnie z wytuszowanymi rzęsami i lekko podkreślonymi oczami, w których znów tonął, nie mogąc napatrzeć się na Grace. Objął ją i tanecznym, walcowym krokiem dotarli do lustra zajmującego całą ścianę po stronie łóżka, na której spała. Zatrzymał się i obracając ją, zatrzymał w chwili, w której stała na wprost szklanej tafli i wpatrując się w jej odbicie, położył dłonie na brzuszku i uśmiechając się promiennie, oparł głowę o jej ramię, żeby pocałować po chwili jej łabędzią szyję, w której zagięcie, wyszeptał:
– Mam pomóc ci się ubrać czy poczekać na ciebie na dole? A może..., może nie musimy się tak spieszyć? Hmmm... Mamy jeszcze dwie godziny dla siebie. – Musnął wargami jej ucho, ale kiedy złapała i pokazała mu godzinę, westchnął ciężko. – Tak, wiem... Mieliśmy, jeśli zdążymy, przejść się po Hofburgu, więc nie mamy dwóch godzin dla siebie. – Uśmiechnął się i zaczął ubierać się, żeby tak, jak chciała zaczekać na nią w lobby. Ubrał się do końca w marynarkę z typowymi dłuższymi połami, przypominającymi jaskółczy ogon i przypiął do kamizelki, dopełniając kieszonkowy zegarek, który zastąpił ten na nadgarstku, dopełnił stylizację zgodną z wymaganym white tie. Poprawiał białą muszkę przed lustrem, kiedy podeszła i wpatrując się dłużej w jej niż w swój odbicie, odwrócił się i żegnając czule z żoną na chwilę przeciągłym pocałunkiem, wyszedł zabierając płaszcz i skórzane rękawiczki z pokoju.
Chwilę kręcił się po salonach z choinkami, w których większość panów popijała mocniejsze trunki i paliła cygara, a panie zadowalały się musującym winem, w oczekiwaniu na uroczystą kolację i przyjęcie w salach hotelu umiejscowionych częściowo w piwnicy, żeby ostatecznie wyjść do lobby, do którego musiała zejść po schodach. Chrząknięcie konsjerża, na którego spojrzał i zrozumiał, że może odwróciłby się, żeby popatrzeć na schodzącą do niego żonę. Nie mógł oderwać od niej wzroku i uśmiechając się, wszedł na pierwsze stopnie, żeby podać jej rękę.
– Kochanie... – Musiała widzieć, że nie mógł znaleźć słów, ale z jego oczu mogła odczytać wszystko to, co chciał powiedzieć.
– Kierowca czeka na państwa przed głównym wejściem. – Usłyszeli głos konsjerża, który otrzeźwił Josepha. Podał jej rękę i sprowadziwszy po schodach, pomógł narzucić na suknię, płaszcz.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Większość dnia spędzili w SPA i strefie wellness, korzystając z zabiegów oraz relaksując się przed ostatnią w tym roku nocą. W okolicach czternastej, zjedli lekki lunch, na który składały się skrojone warzywa oraz owoce, a także wymyślne smoothie, egzotyczne soki i inne przekąski mające łatki zdrowych oraz odżywczych. Popołudniu, rozstali się - Joseph, wrócił do apartamentu, z kolei Grace oddała się w ręce kosmetyczki. Bacznie przyglądała się kobiecie oraz swojemu odbiciu w lustrze; mniej więcej wiedziała, czego oczekuje i tym razem, z uwagi na delikatną suknie, zdecydowała się podkreślić nie oko, tylko usta. Apetyczne, muśnięte czerwoną szminką, którą dostała od kobiety na poprawki w trakcie balu, przyciągały wzrok, jak i wodziły na pokuszenie.
Otulona szlafrokiem, wróciła do pokoju mniej więcej o siedemnastej; weszła do środka cicho, na paluszkach, niczym skradający się kot. Zastała Josepha, jak zapinał mankiety od koszuli. Wtuliła się w jego plecy, oplatając dłońmi na wysokości mostka.
- No cześć - pozwoliła, aby chwycił jej ręce i obrócił ku sobie. Mógł się dokładnie przyjrzeć włosom zebranym w koronę z warkocza z zawadiacko wypuszczonymi, pojedynczymi kosmykami. Makijaż wieczorowy, wykonany w ciepłych odcieniach złota oraz brązu, podkreślał w sposób naturalny urodę Grace, wyciągał oko i skupiał spojrzenie na klasycznie czerwonych ustach. Gdy tylko pochylił się z zamiarem pocałowania jej, była szybsza i położyła palec na jego ustach, cmokając.
- Nic z tego. Sam mówiłeś, że nie chcesz zburzyć efektu, przed chwilą - z uśmiechem szelmy, odsunęła od siebie męża tylko po to, aby ten ją od razu do siebie przyciągnął i tanecznym krokiem, zaprowadził przed lustro. Uśmiechnęła się do ich wspólnego odbicia, układając dłonie na rękach Warrena.
- Poradzę sobie. Dokończ się ubierać i zaczekaj na dole. Weź tylko mój płaszcz, dobrze? - gdy skinął głową, lekko łaskocząc jego kość promieniową, wyplątała się z objęć, z których wypuścił ją niechętnie. Weszła do sypialni, zostawiając Josepha samego w salonie. Nie było słodkiego pocałunku na do widzenia. Pocałować mógł go najwyżej klamkę od zamkniętych drzwi, ponieważ Grace nie wyściubiła nosa, słysząc, że ten się zbiera do wyjścia. Chciała zdążyć przejść się po pałacu, nie czekała więc z ubieraniem się, aż Joseph opuści apartament.
Wyciągnąwszy suknie z pokrowca, założyła ją, po czym sięgnęła dłońmi do pleców, aby zapiąć delikatny, zabudowany zamek. Choć była to suknia wieczorowa, sprawia wrażenie lekkiej i zwiewnej dzięki tiulom, które układały się miękko na jej brzuszku. Bliżej nieokreślony kolor - ni to biały, ni szary czy złoty, najbliższy był odcieniu lodu - tak też określiła ją projektantka, w wiadomości dołączonej do kreacji. Rękawy, obszyte cyrkoniami, iskrzyły się w świetle jak kryształki lodu, potęgując efekt zimnej stylizacji. Dobrała do nich długie, wisząca kolczyki oraz bransoletkę, którą podarował jej na przyjęciu świątecznym w Quentico. Nie zakładała wisiorka, dekolt był wystarczająco ozdobny.
W szpilkach swojego ulubionego projektanta oraz z kopertówką w ręku, weszła do windy, którą zjechała do holu. Stamtąd, przeszła do lobby, a obsługa wskazała jej miejsce, gdzie czekał Joseph. Uśmiechnęła się do niego, dostrzegając, że wychodzi jej na przeciw. Pozwoliła, aby okręcił nią w miejscu jak w półobrocie w tańcu, a następnie narzucił na ramiona płaszcz.
- Prowadź - mruknęła, ujmując jego ramię, gdy szli do wyjścia.
Większość dnia spędzili w SPA i strefie wellness, korzystając z zabiegów oraz relaksując się przed ostatnią w tym roku nocą. W okolicach czternastej, zjedli lekki lunch, na który składały się skrojone warzywa oraz owoce, a także wymyślne smoothie, egzotyczne soki i inne przekąski mające łatki zdrowych oraz odżywczych. Popołudniu, rozstali się - Joseph, wrócił do apartamentu, z kolei Grace oddała się w ręce kosmetyczki. Bacznie przyglądała się kobiecie oraz swojemu odbiciu w lustrze; mniej więcej wiedziała, czego oczekuje i tym razem, z uwagi na delikatną suknie, zdecydowała się podkreślić nie oko, tylko usta. Apetyczne, muśnięte czerwoną szminką, którą dostała od kobiety na poprawki w trakcie balu, przyciągały wzrok, jak i wodziły na pokuszenie.
Otulona szlafrokiem, wróciła do pokoju mniej więcej o siedemnastej; weszła do środka cicho, na paluszkach, niczym skradający się kot. Zastała Josepha, jak zapinał mankiety od koszuli. Wtuliła się w jego plecy, oplatając dłońmi na wysokości mostka.
- No cześć - pozwoliła, aby chwycił jej ręce i obrócił ku sobie. Mógł się dokładnie przyjrzeć włosom zebranym w koronę z warkocza z zawadiacko wypuszczonymi, pojedynczymi kosmykami. Makijaż wieczorowy, wykonany w ciepłych odcieniach złota oraz brązu, podkreślał w sposób naturalny urodę Grace, wyciągał oko i skupiał spojrzenie na klasycznie czerwonych ustach. Gdy tylko pochylił się z zamiarem pocałowania jej, była szybsza i położyła palec na jego ustach, cmokając.
- Nic z tego. Sam mówiłeś, że nie chcesz zburzyć efektu, przed chwilą - z uśmiechem szelmy, odsunęła od siebie męża tylko po to, aby ten ją od razu do siebie przyciągnął i tanecznym krokiem, zaprowadził przed lustro. Uśmiechnęła się do ich wspólnego odbicia, układając dłonie na rękach Warrena.
- Poradzę sobie. Dokończ się ubierać i zaczekaj na dole. Weź tylko mój płaszcz, dobrze? - gdy skinął głową, lekko łaskocząc jego kość promieniową, wyplątała się z objęć, z których wypuścił ją niechętnie. Weszła do sypialni, zostawiając Josepha samego w salonie. Nie było słodkiego pocałunku na do widzenia. Pocałować mógł go najwyżej klamkę od zamkniętych drzwi, ponieważ Grace nie wyściubiła nosa, słysząc, że ten się zbiera do wyjścia. Chciała zdążyć przejść się po pałacu, nie czekała więc z ubieraniem się, aż Joseph opuści apartament.
Wyciągnąwszy suknie z pokrowca, założyła ją, po czym sięgnęła dłońmi do pleców, aby zapiąć delikatny, zabudowany zamek. Choć była to suknia wieczorowa, sprawia wrażenie lekkiej i zwiewnej dzięki tiulom, które układały się miękko na jej brzuszku. Bliżej nieokreślony kolor - ni to biały, ni szary czy złoty, najbliższy był odcieniu lodu - tak też określiła ją projektantka, w wiadomości dołączonej do kreacji. Rękawy, obszyte cyrkoniami, iskrzyły się w świetle jak kryształki lodu, potęgując efekt zimnej stylizacji. Dobrała do nich długie, wisząca kolczyki oraz bransoletkę, którą podarował jej na przyjęciu świątecznym w Quentico. Nie zakładała wisiorka, dekolt był wystarczająco ozdobny.
W szpilkach swojego ulubionego projektanta oraz z kopertówką w ręku, weszła do windy, którą zjechała do holu. Stamtąd, przeszła do lobby, a obsługa wskazała jej miejsce, gdzie czekał Joseph. Uśmiechnęła się do niego, dostrzegając, że wychodzi jej na przeciw. Pozwoliła, aby okręcił nią w miejscu jak w półobrocie w tańcu, a następnie narzucił na ramiona płaszcz.
- Prowadź - mruknęła, ujmując jego ramię, gdy szli do wyjścia.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Denerwował się, spoglądając na telefon komórkowy, zamiast na kieszonkowy zegarek, do którego nie był przyzwyczajony; jeśli chciała pochodzić po Hofburgu nie wpadając co chwilę na gości, zjeżdżających się powoli z całego miasta..., powinni wychodzić. Chrząknięcie konsjerża wystarczyło, aby się odwrócił i wbił w nią spojrzenie; jej widok, kiedy schodziła z półpiętra, do którego dojeżdżała większość wind, zapierał dech w piersiach i wiedział, że nie zapomni go długo — dłużej będzie pamiętać jedynie Grace w obu sukniach ślubnych i już widział, że przebiła to jak wyglądała na przyjęciu świątecznym w Quentico, chociaż zauważył podobieństwo... Teraz także miała ramiona okryte kryształkami, którymi krawcowa musiała obszyć ramiączka.
– Brak mi słów, żeby wyrazić, co myślę... – zaczął, uśmiechając się i przymykając na chwilę oczy. – ..., ale ty na pewno wiesz, co..., i co chciałbym powiedzieć. – Nachylając się nad Grace, narzucił na jej ramiona ostrożnie płaszcz i przysunąwszy się bliżej, musnął wargami czoło, o które oparł się i wpatrzył na moment w jej wielkie, lśniące źrenice. – Będziesz tam najpiękniejsza..., tego jestem pewien. – Wziąwszy żonę pod rękę, skinął głową konsjerżowi, który uśmiechnął się do nich..., szczerze a nie jedynie, dlatego że musiał ze względu na wykonywane obowiązki i wyprowadził Grace na mróz, który zaczynał łapać. Kierowca otworzył przed nią drzwi, ale to Joseph pomógł jej wsiąść i kiedy przesunęła się po tylnim siedzeniu pod przeciwległe okno, zajął miejsce obok niej, za siedzeniem kierowcy właśnie.
Ściemniało się powoli i jadąc na zamek, mogli podziwiać iluminacje rozświetlające całą Burgring jedną z głównych ulic. Kierowca, spytawszy najpierw czy ma wspominać o mijanych zabytkach, kiedy nie rozmawiali, pozwalał sobie zwracać ich uwagę na mijane gmachy muzeów przede wszystkim, ale także na pomnik Mozarta, żeby wjeżdżając na plac przed zamkiem, powiedzieć:
– Po prawej, kaplica świętego Józefa. – Na co Joseph chciał odpowiedzieć już, że „nie wiedział, żeby był święty”, ale powstrzymał się w ostatniej chwili i nachylając do Grace, trącił jej policzek koniuszkiem nosa. – Mam nadzieję, że nie denerwujesz się tak, jak ja, bo mam żołądek jak supeł – przyznał w chwili, w której kierowca zatrzymał się pod głównym wejściem i drzwi ich samochodu otworzył jeden z dwóch odźwiernych. Wysiadł pierwszy, pomagając Grace i zadzierając głowę wysoko w górę, kiedy weszli do środka. Wnętrze było piękne, ale gdyby nie okazja, wydawałoby się o wiele bardziej przytłaczające. Podał pracownikowi obsługi ich zaproszenia i kiedy pozbyli się płaszczy a w zamian otrzymali całkiem spory numerek.
– Nie spodziewałem się – zaczął, kiedy wchodzili na półpiętro. – Że może będziemy mieć więcej jak jeden stolik, ale właściwie to logiczne, skoro otwarcie jest o szóstej trzydzieści, a otwarcie sali balowej o wpół do ósmej – zauważył, poprawiając ciągnący się za nią lekko, niedługi tren. – No..., to co chciałabyś zobaczyć? Przyznaj, że najbardziej kuszą cię kolekcje poświęcone pięknej cesarzowej? – Uśmiechając się, wyciągnął do żony głowę i wymruczał w jej ucho, mijając robiące sobie na schodach zdjęcia kobiety. – Dobrze, że Sissi nie żyje od stu dwudziestu lat, bo zzieleniałaby z zazdrości, widząc jak piękną konkurentkę do tytułu najpiękniejszej, przyprowadziłem dzisiaj z sobą.
Denerwował się, spoglądając na telefon komórkowy, zamiast na kieszonkowy zegarek, do którego nie był przyzwyczajony; jeśli chciała pochodzić po Hofburgu nie wpadając co chwilę na gości, zjeżdżających się powoli z całego miasta..., powinni wychodzić. Chrząknięcie konsjerża wystarczyło, aby się odwrócił i wbił w nią spojrzenie; jej widok, kiedy schodziła z półpiętra, do którego dojeżdżała większość wind, zapierał dech w piersiach i wiedział, że nie zapomni go długo — dłużej będzie pamiętać jedynie Grace w obu sukniach ślubnych i już widział, że przebiła to jak wyglądała na przyjęciu świątecznym w Quentico, chociaż zauważył podobieństwo... Teraz także miała ramiona okryte kryształkami, którymi krawcowa musiała obszyć ramiączka.
– Brak mi słów, żeby wyrazić, co myślę... – zaczął, uśmiechając się i przymykając na chwilę oczy. – ..., ale ty na pewno wiesz, co..., i co chciałbym powiedzieć. – Nachylając się nad Grace, narzucił na jej ramiona ostrożnie płaszcz i przysunąwszy się bliżej, musnął wargami czoło, o które oparł się i wpatrzył na moment w jej wielkie, lśniące źrenice. – Będziesz tam najpiękniejsza..., tego jestem pewien. – Wziąwszy żonę pod rękę, skinął głową konsjerżowi, który uśmiechnął się do nich..., szczerze a nie jedynie, dlatego że musiał ze względu na wykonywane obowiązki i wyprowadził Grace na mróz, który zaczynał łapać. Kierowca otworzył przed nią drzwi, ale to Joseph pomógł jej wsiąść i kiedy przesunęła się po tylnim siedzeniu pod przeciwległe okno, zajął miejsce obok niej, za siedzeniem kierowcy właśnie.
Ściemniało się powoli i jadąc na zamek, mogli podziwiać iluminacje rozświetlające całą Burgring jedną z głównych ulic. Kierowca, spytawszy najpierw czy ma wspominać o mijanych zabytkach, kiedy nie rozmawiali, pozwalał sobie zwracać ich uwagę na mijane gmachy muzeów przede wszystkim, ale także na pomnik Mozarta, żeby wjeżdżając na plac przed zamkiem, powiedzieć:
– Po prawej, kaplica świętego Józefa. – Na co Joseph chciał odpowiedzieć już, że „nie wiedział, żeby był święty”, ale powstrzymał się w ostatniej chwili i nachylając do Grace, trącił jej policzek koniuszkiem nosa. – Mam nadzieję, że nie denerwujesz się tak, jak ja, bo mam żołądek jak supeł – przyznał w chwili, w której kierowca zatrzymał się pod głównym wejściem i drzwi ich samochodu otworzył jeden z dwóch odźwiernych. Wysiadł pierwszy, pomagając Grace i zadzierając głowę wysoko w górę, kiedy weszli do środka. Wnętrze było piękne, ale gdyby nie okazja, wydawałoby się o wiele bardziej przytłaczające. Podał pracownikowi obsługi ich zaproszenia i kiedy pozbyli się płaszczy a w zamian otrzymali całkiem spory numerek.
– Nie spodziewałem się – zaczął, kiedy wchodzili na półpiętro. – Że może będziemy mieć więcej jak jeden stolik, ale właściwie to logiczne, skoro otwarcie jest o szóstej trzydzieści, a otwarcie sali balowej o wpół do ósmej – zauważył, poprawiając ciągnący się za nią lekko, niedługi tren. – No..., to co chciałabyś zobaczyć? Przyznaj, że najbardziej kuszą cię kolekcje poświęcone pięknej cesarzowej? – Uśmiechając się, wyciągnął do żony głowę i wymruczał w jej ucho, mijając robiące sobie na schodach zdjęcia kobiety. – Dobrze, że Sissi nie żyje od stu dwudziestu lat, bo zzieleniałaby z zazdrości, widząc jak piękną konkurentkę do tytułu najpiękniejszej, przyprowadziłem dzisiaj z sobą.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Co za dużo, to niezdrowo. W myśl tej zasady, Grace szybko ukróciła komplementy, którymi Joseph nie wiedzieć po co sypał jak z rękawa; nacisnąwszy na jego nos, mruknęła w towarzystwie uroczego uśmiechu wystarczy. Naciągnęła na ręce skórzane rękawiczki oraz poprawiła przewleczony pod kołnierzem płaszcza szalik tak, aby chociaż raz owinął się wokół jej szyi. Szybkim krokiem, w asyście stukotu obcasów, doszli do samochodu. Usiadła i ponieważ to ona miała na sobie rozłożysta, tiulową suknię, a nie Warren, mężczyzna obszedł auto, aby usiąść z drugiej strony zamiast oczekiwać, że Grace i jej delikatna kreacja będą się przesuwać po kanapie.
Słuchała kierowcy jednym uchem, wpatrując się z nosem przyklejonym do szyby w świąteczną odsłonę jednej z głównych ulic Wiednia. To, co spodobało się jej najbardziej, pokazała mężowi, dotykając palcem do zimnego okna tak długo, jak długo nie została ona za nimi w tyle.
Obejrzała się przez ramię na męża, unosząc przy tym jedną brew.
- Denerwować się? Nibym czym i dlaczego? - popatrzyła na niego uważnie, nie rozumiejąc, dlaczego odczuwał niepokój oraz dyskomfort, skoro lada moment miał zaczął się bal. Najprawdziwszy bal. Na wiedeńskim zamczysku, po którym przed wieki przechadzały się koronowane głowy i inni, znani z historii przywódcy. Westchnąwszy w duchu, dotknęła do jego twarzy i musnąwszy ją dłonią w skórzanej rękawiczce, pokręciła głową. - Nie denerwuje się. Odczuwam podekscytowanie i właściwie to nie mogę się doczekać - odparła, a kąciki jej ust drgnęły.
Gdy wysiadła z samochodu, przytrzymała poły płaszcza. Wiatr, zaczepiał ich w drodze do wejścia, a Grace nie chciała zmarznąć, a także zgubić czegoś, co należało do niej. Oddała swoje okrycie wierzchnie obsłudze, bilecik z numerem wieszaka chowając do kopertówki. Przechodząc obok lustra wiszącego na ścianie, zatrzymała się, aby poprawić to, co widziała w odbiciu. Joseph, dopełnił formalności, dołączyła do niego, gdy zapoznawał się z planem wieczoru wręczonym mu wraz z informacjami o numerach stolików.
Podziękowała, gdy ułożył materiał jej sukni, ale słysząc, co ma do powiedzenia o cesarzowe Elżbiecie, przewróciła oczyma.
- Naprawdę? Aż tak nisko mnie oceniasz? Suknie i błyskotki jakiejś księżniczki? - zwęziła usta. Nie była zła, jak już to zniesmaczona tym, że mógł pomyśleć, iż przekładała komnaty jakiejś cesarzowej nad księgozbiór Austriackiej Biblioteki Narodowej. - Chciałabym przede wszystkim zobaczyć salę paradną Biblioteki Narodowej, a jeśli zostanie nam czasu, możemy zejść do skarbca cesarskiego lub zwiedzić apartamenty cesarski. Obok nich według mapy jest Sala Srebra, w której mają kolekcję naczyń i porcelany z czasów Habsburgów - zaproponowała, wyraźnie dając do zrozumienia, że muzeum poświęcone Sisi jest daleko na liście jej priorytetów podczas spaceru na zamku. Dlatego, gdy zaczął porównywać ją do cesarzowej Elżbiety, posłała Josephowi wymowne spojrzenie. Takim flirtem bazującym na nachalnym i prawdę mówiąc dość banalnych komplementach, nie uwiedzie jej dzisiejszej nocy. Kto jak kto, ale on powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że komplementami w ogóle niewiele zdziała.
Co za dużo, to niezdrowo. W myśl tej zasady, Grace szybko ukróciła komplementy, którymi Joseph nie wiedzieć po co sypał jak z rękawa; nacisnąwszy na jego nos, mruknęła w towarzystwie uroczego uśmiechu wystarczy. Naciągnęła na ręce skórzane rękawiczki oraz poprawiła przewleczony pod kołnierzem płaszcza szalik tak, aby chociaż raz owinął się wokół jej szyi. Szybkim krokiem, w asyście stukotu obcasów, doszli do samochodu. Usiadła i ponieważ to ona miała na sobie rozłożysta, tiulową suknię, a nie Warren, mężczyzna obszedł auto, aby usiąść z drugiej strony zamiast oczekiwać, że Grace i jej delikatna kreacja będą się przesuwać po kanapie.
Słuchała kierowcy jednym uchem, wpatrując się z nosem przyklejonym do szyby w świąteczną odsłonę jednej z głównych ulic Wiednia. To, co spodobało się jej najbardziej, pokazała mężowi, dotykając palcem do zimnego okna tak długo, jak długo nie została ona za nimi w tyle.
Obejrzała się przez ramię na męża, unosząc przy tym jedną brew.
- Denerwować się? Nibym czym i dlaczego? - popatrzyła na niego uważnie, nie rozumiejąc, dlaczego odczuwał niepokój oraz dyskomfort, skoro lada moment miał zaczął się bal. Najprawdziwszy bal. Na wiedeńskim zamczysku, po którym przed wieki przechadzały się koronowane głowy i inni, znani z historii przywódcy. Westchnąwszy w duchu, dotknęła do jego twarzy i musnąwszy ją dłonią w skórzanej rękawiczce, pokręciła głową. - Nie denerwuje się. Odczuwam podekscytowanie i właściwie to nie mogę się doczekać - odparła, a kąciki jej ust drgnęły.
Gdy wysiadła z samochodu, przytrzymała poły płaszcza. Wiatr, zaczepiał ich w drodze do wejścia, a Grace nie chciała zmarznąć, a także zgubić czegoś, co należało do niej. Oddała swoje okrycie wierzchnie obsłudze, bilecik z numerem wieszaka chowając do kopertówki. Przechodząc obok lustra wiszącego na ścianie, zatrzymała się, aby poprawić to, co widziała w odbiciu. Joseph, dopełnił formalności, dołączyła do niego, gdy zapoznawał się z planem wieczoru wręczonym mu wraz z informacjami o numerach stolików.
Podziękowała, gdy ułożył materiał jej sukni, ale słysząc, co ma do powiedzenia o cesarzowe Elżbiecie, przewróciła oczyma.
- Naprawdę? Aż tak nisko mnie oceniasz? Suknie i błyskotki jakiejś księżniczki? - zwęziła usta. Nie była zła, jak już to zniesmaczona tym, że mógł pomyśleć, iż przekładała komnaty jakiejś cesarzowej nad księgozbiór Austriackiej Biblioteki Narodowej. - Chciałabym przede wszystkim zobaczyć salę paradną Biblioteki Narodowej, a jeśli zostanie nam czasu, możemy zejść do skarbca cesarskiego lub zwiedzić apartamenty cesarski. Obok nich według mapy jest Sala Srebra, w której mają kolekcję naczyń i porcelany z czasów Habsburgów - zaproponowała, wyraźnie dając do zrozumienia, że muzeum poświęcone Sisi jest daleko na liście jej priorytetów podczas spaceru na zamku. Dlatego, gdy zaczął porównywać ją do cesarzowej Elżbiety, posłała Josephowi wymowne spojrzenie. Takim flirtem bazującym na nachalnym i prawdę mówiąc dość banalnych komplementach, nie uwiedzie jej dzisiejszej nocy. Kto jak kto, ale on powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że komplementami w ogóle niewiele zdziała.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892