Grace Warren
Grace stała obok samochodu, uśmiechając się szeroko, kiedy wyszedł, niosąc dwie wielkie paczki; w jednej była rama spacerowego wózka, a w kolejnej znajdowało się siedzenie i siatka, na torbę pielęgnacyjną, którą dobrała z kolekcji, z której wybrała gondolowy wózek w jasnoszarawaym odcieniu.
– No... – zaczął zbliżając się do Śliwki. – Zobaczymy czy bagażnik jest taki, jak w Cherokeem – zaśmiał się i położył karton na karton, bo obok musiała zmieścić się gondola, ale też siedzonko do samochodu, które dawało się rozłożyć na płasko i jak podpowiadał sprzedawca, nadawało się na podróż, bo złączywszy z ramą, nie musieli zabierać z sobą spacerowego wózka. Uśmiechając się do żony, wpakował do bagażnika paczki i resztę, na którą popatrzył krytycznie, zastanawiając się czy zamknąwszy bagażnik nie zniszczy nic..., i o dziwo!..., udało się; kiwając głową, podszedł do Grace i zapytał:
– Zadowolona? Jasnoszarawa wyprawka bez wyhaftowanych ryb i dzięki temu, że zapisałaś się do newslettera, zamknęliśmy się w..., rozsądnych pieniądzach jak na wózki i nosidełko, pierdziworek... – Zaśmiał się i całując ją w czoło, odprowadził Grace do drzwi od strony pasażera, które otworzył i pomógł jej wsiąść, a kiedy chciała zapiąć pasy, poprosił, żeby zaczekała , bo w schowku miał...
– ..., adapter. Pasy nie będą uciskać na naszą małą, a nadal będziesz bezpiecznie zapięta. Do ciebie do samochodu wybrałem czerwony. – Uprzedził pytanie i zamontowawszy adapter, podczepił pod niego pas. Sam wsiadł szybko obszedłszy „Śliweczkę” i spoglądając na Grace, włączył się do ruchu, wyjeżdżając z parkingu. Nie odzywał się chwilę, rozglądając się tak, jak nie wiedziałby w pierwszym momencie, czy jedzie w dobrą stronę, ale zaraz kiwając głową tak, jak sam potakiwałby sobie, skręcił w stronę wybrzeża.
– Kochanie... – zaczął po kilku minutach, w których przeglądała ulotki dołączone do wózków, klucząc między wąskimi uliczkami. – Nie spodziewaj się..., nie wiem... To mała kafejka, czynna od rana do..., dopóki nie wyjdą ostatni goście. Ja chodziłem tam dwa lata dzień w dzień chyba, żeby zjeść drugie śniadanie. Na placki z banana albo na zupę, na churros i..., o Boże... – Westchnął i uśmiechając się, popatrzył na Grace. – Takie biszkoptowe ciastka przekładane kremem..., najlepiej kawowym. Niebo w gębie. O tutaj jest moja szkoła – dodał niespodziewanie, zwalniając przed budynkiem ogrodzonym murkiem i żywopłotem, opierającym się o niego w większej części. Rozglądając się uważnie, wjechał w lukę między samochodami i wygasił silnik, nie odrywając spojrzenia od dwupiętrowego budynku.
– Dios en todos... i inne hasła... – powiedział, żeby po chwili wskazać na okno w rogu, od strony podwórka z placem zabaw. – Tam mieliśmy klasę i większość zajęć..., jak na najmłodszych latach, a od piątej albo szóstej jedynie lekcje wychowawcze. Muzyka była w klasie wyżej. – Popatrzył na nią, uśmiechając się i dodając, że „było wesoło, kiedy inni stroili instrument i ćwiczyli”. Później wskazał na okno po lewej stronie od wejścia, wspominając, że tam mieścił się gabinet dyrektora, a za nim — biblioteka.
– Sala gimnastyczna, a widzisz ten mały, okrągły? Tam oddawaliśmy przybory szkolne dla uczniów, których rodziców nie było stać na wyprawki. Ojciec kupował podręczniki..., mi i Jacobowi, i trzy egzemplarze, żeby tam zanieść. No i wiadomo..., takie najpotrzebniejsze... Zeszyty, ołówki i..., różne. W sumie ciekawe czy dalej tak to funkcjonuje? – Zastanawiał się i kiedy Grace nie spytała o nic, czego nie zdążyłby opowiedzieć, spojrzał na nią i to on zapytał:
– To, co? Jedziemy do Palau na biszkoptowe ciastko z kremem albo churros i kawę importowaną z Kuby, tak?
a
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Po dwóch godzinach w sklepie, dobieraniu, oglądaniu i nieustannym przekładaniu kolejnych elementów tej całej układanki, jaka składała się na wózek, w końcu sfinalizowali zakup. Wychodząc ze sklepu, poczuła się zmęczona, Grace nie była wybredna, a przynajmniej takie miała o sobie zdanie, aż nie przyszło im podejmować decyzji względem wózka. Dużo propozycji marki, które wprawiały w zachwyt instamatki, jej się zwyczajnie nie podobało. Nie chciałaby używać określenia, że w jej oczach wyglądały na tandetne, dlatego też usprawiedliwiała się różnicą gustów. A ponieważ jej miał czuć się zaspokojony, nie widziała nic złego w fakcie, że niejednokrotnie wysyłała pracowników obsługi klienta na drugi koniec sklepu bądź do magazynu, gdyż nie była skłonna pójść na kompromisy i wybrać ten model, który nie spełniał jej wszystkich oczekiwań.
W ręku, trzymała kluczyki, które dał jej Joseph, ponieważ wyszła pierwsza, podczas kiedy on musiał poskładać te wszystkie pudła oraz logistycznie podejść do ich przeniesienia do samochodu, a nie chciał nawet słyszeć, że co lżejsze - jak na przykład torba do wózka - mogła sama wziąć do ręki, a także teczkę, w którą sprzedawca włożył dowód zakupu, gwarancję, wszystkie certyfikaty i... kartę członkowską klubu. Słowem nie skomentowała, podczas kiedy szpakowaty mężczyzna rozwodził się nad korzyściami, rabatami i pierwszeństwem, gdy wychodzi nowa kolekcja. Słuchała go, ale nie tego, co mówił, a wyłącznie sposobu, w jaki się wypowiadał; wyrzucał bowiem z siebie te wszystkie informację, jakby były one wierszem wykutym na pamięć.
Otworzywszy samochód pilotem, obejrzała się na męża. Kartony, które niósł, zasłaniały go oraz jemu świat. Zanim wyjechali z domu, wyciągnęli z bagażnika... Dosłownie wszystko. Miał więc cały do zagospodarowania, nie licząc tego, co chowało się pod wyściółką i bez czego lepiej nie ruszać w trasę. Dotknęła do kartonu, w środku którego, w pokrowcu, chowała się gondola, po czym odwróciła się ku Josephowi.
- Mhmm... Mam wrażenie, że na długo mnie tu zapamiętają, ale... On naprawdę miał nadzieję, że skoro wybrałam gondolę bez haftu, to już na torbie może on zostać? - pokręciła głową, czując bieodpartą chęć rozłożenia rąk, aby wyrazić swoją dezaprobatę. Zamiast tego, uśmiechnęła się do męża i otarłszy się nosem o jego nos, wsiadła na miejsce pasażera. Kiedy wyciągnęła rękę po pas, chwycił jej dłoń. Odłożył ją na brzuszek, a następnie sięgnął do schowka, z którego wyciągnął adapter.
- Wiesz, że nie mam jeszcze na tyle dużego brzuszka, aby pasy mi przeszkadzały? - zmarszczył brwi, na co Grace cmoknęła. - W porządku, jeżeli to ma Cię uspokoić... - gestem pokazała, aby się nie krępował. Przyglądała się mężowi, który w kilka minut, doczepił co musiał i upewniwszy się, że pas dobrze trzyma, zasiadł za kierownicą. Skradła mu buziaka zanim odpalił silnik, a następnie zajęła się kartkowaniem pstrokatych ulotkek, z których nie dowiedziała się niczego, czego wcześniej nie wyszukaliby w internecie. Zapoznali się z opiniamii, większość była pochlebna, ale znalazło się kilka negatywnych, z których wyciągnęli wniosek, aby mieć zawsze przy sobie łate do opony.
Wysciubiła nos z kartki papieru, słysząc słowa męża.
- Ja też nie wiem, czego miałabym się spodziewać, więc bez obaw. Byleby kawa nie była kwaśna... Mam dylemat, czy bardziej niecierpię kawy zbożowej, czy jednak kwaśnej... - skrzywiła sie. Pozbierała wszystkie ulotki, chowając je do teczki, a tę do schowka. Kiedy ponownie podniosła oczy na świat za szyba, Joseph parkował akurat pod budynkiem szkoły, o której dużo opowiadał. Zapatrzyła się nie tyle na szkołę, co męża i jego mimikę dopowiadającą do opowieści.
- Wszystkie klasy w tym jednym budynku?... Wiszą gdzieś na ścianie Wasze zdjęcia absolwentów? - wyszczerzyła się do Josepha, ale nie. Nie zaproponowała tego, o czym mógł pomyśleć, słysząc takie, a nie inne pytanie.
- Jaki przedmiot lubiłeś najbardziej? Często zostawałeś na świetlicy albo zajęciach pozalekcyjnych? - było wiele rzeczy, o których mogła i chciała dopytać, ale jednocześnie.... Myślami, była już w kafejce. Dlatego, kiedy Joseph przekręcił klucz w stacyjce, szepneła na jego ucho.
- Ciastko. Zdecydowanie ciastko. Albo dwa. Może trzy?
Po dwóch godzinach w sklepie, dobieraniu, oglądaniu i nieustannym przekładaniu kolejnych elementów tej całej układanki, jaka składała się na wózek, w końcu sfinalizowali zakup. Wychodząc ze sklepu, poczuła się zmęczona, Grace nie była wybredna, a przynajmniej takie miała o sobie zdanie, aż nie przyszło im podejmować decyzji względem wózka. Dużo propozycji marki, które wprawiały w zachwyt instamatki, jej się zwyczajnie nie podobało. Nie chciałaby używać określenia, że w jej oczach wyglądały na tandetne, dlatego też usprawiedliwiała się różnicą gustów. A ponieważ jej miał czuć się zaspokojony, nie widziała nic złego w fakcie, że niejednokrotnie wysyłała pracowników obsługi klienta na drugi koniec sklepu bądź do magazynu, gdyż nie była skłonna pójść na kompromisy i wybrać ten model, który nie spełniał jej wszystkich oczekiwań.
W ręku, trzymała kluczyki, które dał jej Joseph, ponieważ wyszła pierwsza, podczas kiedy on musiał poskładać te wszystkie pudła oraz logistycznie podejść do ich przeniesienia do samochodu, a nie chciał nawet słyszeć, że co lżejsze - jak na przykład torba do wózka - mogła sama wziąć do ręki, a także teczkę, w którą sprzedawca włożył dowód zakupu, gwarancję, wszystkie certyfikaty i... kartę członkowską klubu. Słowem nie skomentowała, podczas kiedy szpakowaty mężczyzna rozwodził się nad korzyściami, rabatami i pierwszeństwem, gdy wychodzi nowa kolekcja. Słuchała go, ale nie tego, co mówił, a wyłącznie sposobu, w jaki się wypowiadał; wyrzucał bowiem z siebie te wszystkie informację, jakby były one wierszem wykutym na pamięć.
Otworzywszy samochód pilotem, obejrzała się na męża. Kartony, które niósł, zasłaniały go oraz jemu świat. Zanim wyjechali z domu, wyciągnęli z bagażnika... Dosłownie wszystko. Miał więc cały do zagospodarowania, nie licząc tego, co chowało się pod wyściółką i bez czego lepiej nie ruszać w trasę. Dotknęła do kartonu, w środku którego, w pokrowcu, chowała się gondola, po czym odwróciła się ku Josephowi.
- Mhmm... Mam wrażenie, że na długo mnie tu zapamiętają, ale... On naprawdę miał nadzieję, że skoro wybrałam gondolę bez haftu, to już na torbie może on zostać? - pokręciła głową, czując bieodpartą chęć rozłożenia rąk, aby wyrazić swoją dezaprobatę. Zamiast tego, uśmiechnęła się do męża i otarłszy się nosem o jego nos, wsiadła na miejsce pasażera. Kiedy wyciągnęła rękę po pas, chwycił jej dłoń. Odłożył ją na brzuszek, a następnie sięgnął do schowka, z którego wyciągnął adapter.
- Wiesz, że nie mam jeszcze na tyle dużego brzuszka, aby pasy mi przeszkadzały? - zmarszczył brwi, na co Grace cmoknęła. - W porządku, jeżeli to ma Cię uspokoić... - gestem pokazała, aby się nie krępował. Przyglądała się mężowi, który w kilka minut, doczepił co musiał i upewniwszy się, że pas dobrze trzyma, zasiadł za kierownicą. Skradła mu buziaka zanim odpalił silnik, a następnie zajęła się kartkowaniem pstrokatych ulotkek, z których nie dowiedziała się niczego, czego wcześniej nie wyszukaliby w internecie. Zapoznali się z opiniamii, większość była pochlebna, ale znalazło się kilka negatywnych, z których wyciągnęli wniosek, aby mieć zawsze przy sobie łate do opony.
Wysciubiła nos z kartki papieru, słysząc słowa męża.
- Ja też nie wiem, czego miałabym się spodziewać, więc bez obaw. Byleby kawa nie była kwaśna... Mam dylemat, czy bardziej niecierpię kawy zbożowej, czy jednak kwaśnej... - skrzywiła sie. Pozbierała wszystkie ulotki, chowając je do teczki, a tę do schowka. Kiedy ponownie podniosła oczy na świat za szyba, Joseph parkował akurat pod budynkiem szkoły, o której dużo opowiadał. Zapatrzyła się nie tyle na szkołę, co męża i jego mimikę dopowiadającą do opowieści.
- Wszystkie klasy w tym jednym budynku?... Wiszą gdzieś na ścianie Wasze zdjęcia absolwentów? - wyszczerzyła się do Josepha, ale nie. Nie zaproponowała tego, o czym mógł pomyśleć, słysząc takie, a nie inne pytanie.
- Jaki przedmiot lubiłeś najbardziej? Często zostawałeś na świetlicy albo zajęciach pozalekcyjnych? - było wiele rzeczy, o których mogła i chciała dopytać, ale jednocześnie.... Myślami, była już w kafejce. Dlatego, kiedy Joseph przekręcił klucz w stacyjce, szepneła na jego ucho.
- Ciastko. Zdecydowanie ciastko. Albo dwa. Może trzy?
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Zaśmiał się, słysząc co powiedziała à propos sprzedającego, który nie mógł pojąć jak może nie podobać się jej haft stworzony w ścisłej współpracy z jednym z czołowych, niemieckich projektantów, co ocenił jako średniejszo trafioną zachętę; może podchodził stereotypowo, ale w modzie widział Włochów i Francuzów, tak jak w wypiekach, a w produkcji szeroko pojętych wózków i kiełbasy — Niemców, którzy w produkcji piw musieli ustąpić Irlandczykom, którzy znów w produkcji whisky musieli uznać wyższość Szkotów, mimo że to od nich skąpcy nauczyły się robić zacier z jęczmienia. Przykłady mógłby mnożyć w nieskończoność — szczególnie, jeśli chodziło o alkohol; wypił go o wiele więcej jak przeciętni mieszkańcy Florydy w tym samym wieku. Uśmiechnął się do Grace, odprowadzając do przedniego siedzenia.
– Kochanie..., z haftem była o sto pięćdziesiąt zielonych droższa, a że wyczuł, że ja nie patrzę na kasę w tym wypadku, myślał, że uhandluje. Niestety..., przegrał z twoim poczuciem estetyki i..., bardzo mnie to cieszy, bo o ile te listki były nienachlane, to... Lubię koi i podobają mi się, ale bez przesady – dokończył, dopasowując adapter do pasów i całując ją, sprawdził zapięcie, a potem mocowanie. Cieszył się, że rozumiała go i o dziwo!..., nie protestowała tak, jak spodziewał się, że może zacząć, wymieniając wszystkie pro i contra. Zupełnie nieświadomie, nadstawił policzek, kiedy wychyliła się tylko w jego stronę i obróciwszy szybko głowę do niej, musnął wargami jej usta.
Od czasu do czasu, kiedy nie zatrzymał się pod szkołą, zerkał na kolorowe papierki i ulotki, które musiał wcisnąć im sprzedawca, łudząc się, że wrócą po bujaczek i krzesełko, o którym Joseph wyraził się: „obrzydliwy plastik, którego nie chciałbym za dopłatą”, wywołując cichy śmiech z zaciśniętych ust żony; widział jak kąciki podjechały jej wysoko w górę. Zapewniając ją, że „kawa na pewno nie będzie gorzka”, dodał:
– ..., wiesz że może posmakować ci tak bardzo kochanie, że nie będziesz chciała pić innej? I będę musiał przyjeżdżać tutaj częściej jeszcze, że może... – W ostatniej chwili..., ugryzł się w język i zanim mogłaby zacząć dopytywać „co miał na myśli”, zajął ją opowieścią o szkolnych czasach. Chwilę opowiadał o wychowawcy, który wyjątkowo jak na szkołę świętego Józefa..., nie był księdzem, ale wykładał na lokalnym uniwersytecie..., retorykę.
– Jest niewiele oszołomów, którzy posyłaliby dzieci do przykościelnej szkoły i jeszcze bulili za to ciężkie pieniądze, ale... Nie mogę narzekać, bo poziom był wysoki i kiedy dziadkowie przenieśli nas do Hope Valley... Przez rok z kawałkiem nudziłem się na lekcjach – przyznał szczerze, żeby po chwili powiedzieć coś, czego nie mogła się spodziewać. – Nawet..., nawet jakby nie chciał, to nie było siły, żeby nie rozwalił jej czaszki. Ojciec nie wiedział jaką ma siłę w rękach, ale po ośmiu godzinach z młotem pneumatycznym albo rozbiórkowym..., nie dziwię się, że nie czuł nic w dłoniach i wiecznie wypadały mu szklanki... – przerwał, wpatrując się w budynek, w którego progu stanął, spoglądając na nich starszy zgarbiony mężczyzna. Joseph przysunął się bezwiednie do szyby i powiedział:
– Stara dziadyga, a jeszcze w szkole..., to dyrektor – dodał, spoglądając na Grace i uśmiechając się, pokręcił głową. – Dobra, jedziemy..., bo zaraz będzie dzwonić po policję, że kręci się ktoś obcy. Zawsze taki był, a wracając... Nie, nie znalazłabyś mnie na zdjęciach absolwentów. Nie poszedłem na zakończenie roku, a świadectwo odebrali dziadkowie, ale... Mogłabyś zobaczyć mnie na zdjęciu chóru i drużyny koszykarskiej. – Zaśmiał się, skręcając w kolejną wąską uliczkę; do Palau nie było daleko i gdyby nie dyrektor, mogliby się przejść — zdążył odpowiedzieć, że „najbardziej lubił historię, biologię i muzykę”. – Chemia nie była też najgorsza, ale nie lubiłem matmy, mimo że ekonomia mi się podobała. Co? – Widząc zdziwienie na jej twarzy, nie mógł nie wyjaśnić, kiedy wysiadłszy, szli już do knajpki, że „mieli zajęcia dodatkowe pokrywające się z kierunkami studiów uniwersytetu”.
– ¡Buenos días! Dos cafés cubanos para la mesa, por favor y la..., carta? – Zwrócił się nie do końca pewnie, do uwijającej się za barem kobiety, która pokiwała głową i zawołała na zaplecze do kelnera, żeby „ruszył dupę”. Popatrzył na Grace, kiedy usiadła na odsuniętym przez niego krześle i udając, że nie ma pojęcia, o co może jej chodzić, spytał – Co? Zaraz zobaczymy czy mają jeszcze to ciastko, o którym ci mówiłem i opowiem ci o zostawaniu na świetlicy, bo tym to..., napsułem krwi i ojcu, i matce, Nie zostawałem na świetlicy..., gdzie miałem czekać na staruszka, tylko szedłem do domu... Zgarniał mnie na wysokości uniwersytetu południowej Florydy – dodał, unosząc brwi i jeśli kojarzyła, a jako profiler terenowy musiała kojarzyć..., wiedziała, że to nie był spacerek — 10 mil biegiem.
Zaśmiał się, słysząc co powiedziała à propos sprzedającego, który nie mógł pojąć jak może nie podobać się jej haft stworzony w ścisłej współpracy z jednym z czołowych, niemieckich projektantów, co ocenił jako średniejszo trafioną zachętę; może podchodził stereotypowo, ale w modzie widział Włochów i Francuzów, tak jak w wypiekach, a w produkcji szeroko pojętych wózków i kiełbasy — Niemców, którzy w produkcji piw musieli ustąpić Irlandczykom, którzy znów w produkcji whisky musieli uznać wyższość Szkotów, mimo że to od nich skąpcy nauczyły się robić zacier z jęczmienia. Przykłady mógłby mnożyć w nieskończoność — szczególnie, jeśli chodziło o alkohol; wypił go o wiele więcej jak przeciętni mieszkańcy Florydy w tym samym wieku. Uśmiechnął się do Grace, odprowadzając do przedniego siedzenia.
– Kochanie..., z haftem była o sto pięćdziesiąt zielonych droższa, a że wyczuł, że ja nie patrzę na kasę w tym wypadku, myślał, że uhandluje. Niestety..., przegrał z twoim poczuciem estetyki i..., bardzo mnie to cieszy, bo o ile te listki były nienachlane, to... Lubię koi i podobają mi się, ale bez przesady – dokończył, dopasowując adapter do pasów i całując ją, sprawdził zapięcie, a potem mocowanie. Cieszył się, że rozumiała go i o dziwo!..., nie protestowała tak, jak spodziewał się, że może zacząć, wymieniając wszystkie pro i contra. Zupełnie nieświadomie, nadstawił policzek, kiedy wychyliła się tylko w jego stronę i obróciwszy szybko głowę do niej, musnął wargami jej usta.
Od czasu do czasu, kiedy nie zatrzymał się pod szkołą, zerkał na kolorowe papierki i ulotki, które musiał wcisnąć im sprzedawca, łudząc się, że wrócą po bujaczek i krzesełko, o którym Joseph wyraził się: „obrzydliwy plastik, którego nie chciałbym za dopłatą”, wywołując cichy śmiech z zaciśniętych ust żony; widział jak kąciki podjechały jej wysoko w górę. Zapewniając ją, że „kawa na pewno nie będzie gorzka”, dodał:
– ..., wiesz że może posmakować ci tak bardzo kochanie, że nie będziesz chciała pić innej? I będę musiał przyjeżdżać tutaj częściej jeszcze, że może... – W ostatniej chwili..., ugryzł się w język i zanim mogłaby zacząć dopytywać „co miał na myśli”, zajął ją opowieścią o szkolnych czasach. Chwilę opowiadał o wychowawcy, który wyjątkowo jak na szkołę świętego Józefa..., nie był księdzem, ale wykładał na lokalnym uniwersytecie..., retorykę.
– Jest niewiele oszołomów, którzy posyłaliby dzieci do przykościelnej szkoły i jeszcze bulili za to ciężkie pieniądze, ale... Nie mogę narzekać, bo poziom był wysoki i kiedy dziadkowie przenieśli nas do Hope Valley... Przez rok z kawałkiem nudziłem się na lekcjach – przyznał szczerze, żeby po chwili powiedzieć coś, czego nie mogła się spodziewać. – Nawet..., nawet jakby nie chciał, to nie było siły, żeby nie rozwalił jej czaszki. Ojciec nie wiedział jaką ma siłę w rękach, ale po ośmiu godzinach z młotem pneumatycznym albo rozbiórkowym..., nie dziwię się, że nie czuł nic w dłoniach i wiecznie wypadały mu szklanki... – przerwał, wpatrując się w budynek, w którego progu stanął, spoglądając na nich starszy zgarbiony mężczyzna. Joseph przysunął się bezwiednie do szyby i powiedział:
– Stara dziadyga, a jeszcze w szkole..., to dyrektor – dodał, spoglądając na Grace i uśmiechając się, pokręcił głową. – Dobra, jedziemy..., bo zaraz będzie dzwonić po policję, że kręci się ktoś obcy. Zawsze taki był, a wracając... Nie, nie znalazłabyś mnie na zdjęciach absolwentów. Nie poszedłem na zakończenie roku, a świadectwo odebrali dziadkowie, ale... Mogłabyś zobaczyć mnie na zdjęciu chóru i drużyny koszykarskiej. – Zaśmiał się, skręcając w kolejną wąską uliczkę; do Palau nie było daleko i gdyby nie dyrektor, mogliby się przejść — zdążył odpowiedzieć, że „najbardziej lubił historię, biologię i muzykę”. – Chemia nie była też najgorsza, ale nie lubiłem matmy, mimo że ekonomia mi się podobała. Co? – Widząc zdziwienie na jej twarzy, nie mógł nie wyjaśnić, kiedy wysiadłszy, szli już do knajpki, że „mieli zajęcia dodatkowe pokrywające się z kierunkami studiów uniwersytetu”.
– ¡Buenos días! Dos cafés cubanos para la mesa, por favor y la..., carta? – Zwrócił się nie do końca pewnie, do uwijającej się za barem kobiety, która pokiwała głową i zawołała na zaplecze do kelnera, żeby „ruszył dupę”. Popatrzył na Grace, kiedy usiadła na odsuniętym przez niego krześle i udając, że nie ma pojęcia, o co może jej chodzić, spytał – Co? Zaraz zobaczymy czy mają jeszcze to ciastko, o którym ci mówiłem i opowiem ci o zostawaniu na świetlicy, bo tym to..., napsułem krwi i ojcu, i matce, Nie zostawałem na świetlicy..., gdzie miałem czekać na staruszka, tylko szedłem do domu... Zgarniał mnie na wysokości uniwersytetu południowej Florydy – dodał, unosząc brwi i jeśli kojarzyła, a jako profiler terenowy musiała kojarzyć..., wiedziała, że to nie był spacerek — 10 mil biegiem.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Zawsze traktowała ludzi z szacunkiem, bez względu na pierwsze wrażenie, jakie na niej wywarli. Bywały jednak zachowania, obok których Grace nie mogła przejść obojętnie. Wyczuwając tę cwaniactwo, na które najwyraźniej również zwrócił uwagę Joseph mówiąc o zielonych, z chłodnym wyrachowaniem, zadbała o każde, nawet najmniejsze prawo klienta, w sposób grzeczny prosząc - nie domagając się, co chyba jeszcze bardziej irytowało sprzedawcę - o skompletowanie takiego wózka, jakiego sobie wymarzyła. Bez żadnych ustępstw oraz naciągnięć.
Większość ulotek, które wcisnął im po sfinalizowaniu zakupu mężczyzna, Grace bez większych skrupułów zgniotła w kulki, z których uformowała jedną, większą, idealną do ustrzelenia gola do kosza na śmieci.
Cmoknęła, zastanawiając się, skąd mężczyzna mógł mieć taką pewność, skoro prawdopodobnie wieki nie był już w kafejce, do której chciał ją dzisiaj zabrać, aczkolwiek swoimi dociekaniami, nie podzieliła się z Warrenem, uznając, że mogła mu uwierzyć. Na słowo.
- A sprzedają zmieloną kawę albo w ziarnach na wynos? Bo jeżeli tak, jesteś uratowany - puściła Josephowi perskie oczko, a jego zająknięcie obróciła w niewinny żart.
Miała... Sceptyczne zdanie o prywatnych placówkach edukacyjnych, nie mniej, wynikało ono tylko i wyłącznie z opowieści jej znajomych oraz rówieśników. Sama, mimo dbałości ojca o to, aby wszystko szło zgodnie z jego szerokim oraz ambitnym planem na życie, uczęszczała do publicznej szkoły. Oparła podbródek o ramię męża, przyglądała się oknom od sal, o których wspominał Joseph, aby finalnie, spojrzeć na zgarbionego mężczyznę na najwyższym stopniu przed wejściem do środka.
- Takie funkcje zazwyczaj pełni się dożywotnio, chyba że coś bardzo mocno pójdzie nie tak lub Ty poczujesz wypalenie zawodowe... Jego zachowanie wynika z czegoś konkretnego, czy po prostu jest aż tak przewrażliwiony? - wyprostowała się, poprawiając pas. W bocznym lusterku, spoglądała na malejącą w szkle szkołę.
- Naprawdę byłeś w szkolnej drużynie koszykarskiej? Chciałeś, Twój ojciec nalegał, a może cherdleederką była jakaś miła, urocza dziewczyna, co? - dociekała, próbując oczyma wyobraźni zobaczyć nastoletniego Warrena na koszykarskim boisku. Nawet nie kryła się z tym i kiedy spojrzał jej w oczy, wiedział, że Grace przeszło przez myśl zapytanie, czy zachowały się jakieś zdjęcia, a może nagrany na starą kasetę vhs mecz międzyszkolny? O chór nie dopytywała. Miał głos, dobrze rozwinięty słuch muzyczny oraz poczucie rytmu. Jeśli już, chciałaby co najwyżej rozwiać swoje wątpliwości, czy mężczyzna śpiewał z tenorami, czy jednak basami?
Popatrzyła się na niepozorny budynek, przed którym wysiedli. Joseph, otworzył jej drzwi, a następnie ujmując dłoń, poprowadził ją do kafejki. Choć Grace obracała się dookoła własnej osi, lustrując plakaty wiszące na ścianach w antyramach, do jej uszu dobiegł głos Josepha wypowiadającego się w obcym języku.
- No proszę. Ktoś tu może oglądać La casa de papel bez tłumaczenia - uśmiechnęła się, siadając na jednym z dwóch krzeseł przy stoliku. Pachniało... kawą. Świeżo zmieloną, oby faktycznie dobrą. Podparła swój pobródek na splecionych dłoniach. Dostrzegł, jak uniosła brew.
- Chcesz mi powiedzieć, że wychodziłeś ze szkoły, pod opieką której byłeś i sam szedłeś dziesiątki mil w stronę domu...? Kto na to pozwolił, hm?
Zawsze traktowała ludzi z szacunkiem, bez względu na pierwsze wrażenie, jakie na niej wywarli. Bywały jednak zachowania, obok których Grace nie mogła przejść obojętnie. Wyczuwając tę cwaniactwo, na które najwyraźniej również zwrócił uwagę Joseph mówiąc o zielonych, z chłodnym wyrachowaniem, zadbała o każde, nawet najmniejsze prawo klienta, w sposób grzeczny prosząc - nie domagając się, co chyba jeszcze bardziej irytowało sprzedawcę - o skompletowanie takiego wózka, jakiego sobie wymarzyła. Bez żadnych ustępstw oraz naciągnięć.
Większość ulotek, które wcisnął im po sfinalizowaniu zakupu mężczyzna, Grace bez większych skrupułów zgniotła w kulki, z których uformowała jedną, większą, idealną do ustrzelenia gola do kosza na śmieci.
Cmoknęła, zastanawiając się, skąd mężczyzna mógł mieć taką pewność, skoro prawdopodobnie wieki nie był już w kafejce, do której chciał ją dzisiaj zabrać, aczkolwiek swoimi dociekaniami, nie podzieliła się z Warrenem, uznając, że mogła mu uwierzyć. Na słowo.
- A sprzedają zmieloną kawę albo w ziarnach na wynos? Bo jeżeli tak, jesteś uratowany - puściła Josephowi perskie oczko, a jego zająknięcie obróciła w niewinny żart.
Miała... Sceptyczne zdanie o prywatnych placówkach edukacyjnych, nie mniej, wynikało ono tylko i wyłącznie z opowieści jej znajomych oraz rówieśników. Sama, mimo dbałości ojca o to, aby wszystko szło zgodnie z jego szerokim oraz ambitnym planem na życie, uczęszczała do publicznej szkoły. Oparła podbródek o ramię męża, przyglądała się oknom od sal, o których wspominał Joseph, aby finalnie, spojrzeć na zgarbionego mężczyznę na najwyższym stopniu przed wejściem do środka.
- Takie funkcje zazwyczaj pełni się dożywotnio, chyba że coś bardzo mocno pójdzie nie tak lub Ty poczujesz wypalenie zawodowe... Jego zachowanie wynika z czegoś konkretnego, czy po prostu jest aż tak przewrażliwiony? - wyprostowała się, poprawiając pas. W bocznym lusterku, spoglądała na malejącą w szkle szkołę.
- Naprawdę byłeś w szkolnej drużynie koszykarskiej? Chciałeś, Twój ojciec nalegał, a może cherdleederką była jakaś miła, urocza dziewczyna, co? - dociekała, próbując oczyma wyobraźni zobaczyć nastoletniego Warrena na koszykarskim boisku. Nawet nie kryła się z tym i kiedy spojrzał jej w oczy, wiedział, że Grace przeszło przez myśl zapytanie, czy zachowały się jakieś zdjęcia, a może nagrany na starą kasetę vhs mecz międzyszkolny? O chór nie dopytywała. Miał głos, dobrze rozwinięty słuch muzyczny oraz poczucie rytmu. Jeśli już, chciałaby co najwyżej rozwiać swoje wątpliwości, czy mężczyzna śpiewał z tenorami, czy jednak basami?
Popatrzyła się na niepozorny budynek, przed którym wysiedli. Joseph, otworzył jej drzwi, a następnie ujmując dłoń, poprowadził ją do kafejki. Choć Grace obracała się dookoła własnej osi, lustrując plakaty wiszące na ścianach w antyramach, do jej uszu dobiegł głos Josepha wypowiadającego się w obcym języku.
- No proszę. Ktoś tu może oglądać La casa de papel bez tłumaczenia - uśmiechnęła się, siadając na jednym z dwóch krzeseł przy stoliku. Pachniało... kawą. Świeżo zmieloną, oby faktycznie dobrą. Podparła swój pobródek na splecionych dłoniach. Dostrzegł, jak uniosła brew.
- Chcesz mi powiedzieć, że wychodziłeś ze szkoły, pod opieką której byłeś i sam szedłeś dziesiątki mil w stronę domu...? Kto na to pozwolił, hm?
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Szkoła, do której chodził była..., specyficznym miejscem; z jednej strony część rodziców płaciła naprawdę wysokie czesne, z drugiej dzięki tym pieniądzom i dotacjom, a przede wszystkim dobrowolnym wpłatom, co roku grupa uczniów, których rodziców nie było stać na opłacenie nawet w ratach zajęć, nie była mniejsza od dzieci z tych wszystkich chrześcijańskich, dobrych i lepszych, bo bogatszych domów. Jednak nikt nigdy nie szczuł jednych na drugich i w maluchach od najmłodszych lat wszczepiano przekonanie, że jeśli mogą powinny się dzielić. Teraz, kiedy myślał o tym, miał wrażenie, że ta utopijna jednostka nie mogła istnieć naprawdę i prędzej jak później musiała zalać i ja fala..., gówna współczesnego świata nastawionego przede wszystkim na brać, nie dawać.
Popatrzył na żonę; w głębi ducha liczył na to, że dyrektor nie zmienił się przez te wszystkie lata i pewnie, jeśli wysiedliby i podeszli do niego, opowiedziałby sporo o Josephie, który dawał i jemu, i swojemu wychowawcy popalić. Nie chciał tylko, żeby staruszek musiał wracać do tego, od czego on starał się odciąć; nie zapomnieć..., tylko odciąć...
– Wiesz, co... On taki był zawsze. Wychodził z założenia, że odpowiada za każde dziecko, a że na przerwie nie uznawał zostawania w klasach, pilnował zawsze, żeby dookoła szkoły nie kręcił się nikt obcy. – Niespodziewanie, zaśmiał się, czym musiał wywołać konsternację w Grace, bo przyglądała my uważnie. – Najzabawniejsze było, kiedy nauczyciel za karę kazał zostawać w klasie i na przykład stać w kącie. Dyrektor, kiedy wchodził od razu wyganiał cię na podwórko, tylko musiałeś siedzieć na tym murku od schodków, żeby nie było, że odwołał karę..., ale i tak lepsze to niż kąt. – Wyjaśnił, klucząc między uliczkami i od razu odpowiedział jak było z drużyną; miał dziesięć lat, więc nie myślał o cheerleaderkach. Ojciec nie nalegał nigdy na nic poza tym, żeby odrabiali lekcje zanim będą chcieli się bawić. On sam nie chciał grać jakoś szczególnie mocno, ale praktycznie, co trening brakowało w drużynie dwóch zawodników i wybór zawsze padał na Josepha, bo był na tle rówieśników bardziej wysoki. Uśmiechnął się i uprzedzając ją, odpowiedział na niezadane głośno pytanie:
– Są..., a przynajmniej były zdjęcia. W piwnicy domu należącego do naszych dziadków, w którym po remoncie ma zamieszkać moją siostra. Ona lubi zawsze lubiła takie sentymentalne pierdółki - dodał, przepuszczając ją w wejściu do knajpki. Zajęli stolik w głębi, ale przy oknie wychodzącym na..., ogródek, który jako wyjaśnił jej Joseph należał do właścicieli, mieszkających nad lokalem.
Musiała zauważyć, że zaczerwienił się i chrzaknąwszy, zajął się lustrowaniem wypisanego na tablicy nad barem menu.
– Nie przesadzaj..., po tylu latach nauki..., powinienem pamiętać więcej. O nie..., mają zupę z dyni i te ich krokiety z boczkiem i zabójczą ilością żółtego sera – jęknął, wpatrując się w tablicę i dopiero po chwili dotarło do niego, o co pytała. Westchnął ciężko i opierając się o blat stolika łokciem, wsparł głowę na ręce, chwilę zastanawiając się jak to wszystko..., opowiedzieć jednocześnie nie przyznając się, że był..., mniej jak bardziej posłusznym dzieckiem.
– Wiesz..., czasami wychodziłem nie pojawiając się w ogóle na świetlicy, w której było pełno dzieciaków, a opiekunka... Nie było trudno jej zwiać. Rodzice byli notorycznie wzywani do szkoły. Ojciec, co odwoził nas, jeśli nie jechaliśmy z Jacobem autobusem, szedł i starał dowiedzieć jak to możliwe, że wyszedłem ze szkoły? Dostawał szału, ale pretensje miał zawsze do nich. – Wzruszył ramionami i dodał jedynie, że usłyszał, że skoro jest tak tępy, że nie może zrozumieć, że ma siedzieć i czekać jak nie zdąży na autobus, więc on nie będzie marnować czasu na tłumaczenie tego Josephowi i będzie mieć pretensje do jego opiekunów. Ostatecznie kończył podsumowaniem, że pod względem tępoty, Joseph świetnie wpasowywał się w standardy szkoły, której dyrektor nie mógł wpłynąć na pracownika, który nie potrafił uporać się z dziesięciolatkiem.
– Nie..., nigdy nie dostałem za to w dupę, tylko skórę możliwe szlabany, które przynosiły efekt na miesiąc. Tak naprawdę przed tamtym..., dostałem od ojca raz i sam był przerażony, kiedy zsikałem z bólu, ale... – Popatrzył na żonę; domyślał się, co mogłaby chcieć powiedzieć. – Nie sięgnąłem po fajki do końca szkoły średniej. – Pokiwał głową, ściągając usta w dzióbek.
– Miałem jedenaście lat, jak przyłapał mnie na paleniu fajek. Nie wiem ile nie mogłem siedzieć, ale gorsze było jego ględzenie, kiedy codziennie robił mi okłady na dupsko. – Przerwał; w ich stronę szła, kręcąc rozłożystymi biodrami, kelnerka z dwoma kawami na tacy i przekąską...
Szkoła, do której chodził była..., specyficznym miejscem; z jednej strony część rodziców płaciła naprawdę wysokie czesne, z drugiej dzięki tym pieniądzom i dotacjom, a przede wszystkim dobrowolnym wpłatom, co roku grupa uczniów, których rodziców nie było stać na opłacenie nawet w ratach zajęć, nie była mniejsza od dzieci z tych wszystkich chrześcijańskich, dobrych i lepszych, bo bogatszych domów. Jednak nikt nigdy nie szczuł jednych na drugich i w maluchach od najmłodszych lat wszczepiano przekonanie, że jeśli mogą powinny się dzielić. Teraz, kiedy myślał o tym, miał wrażenie, że ta utopijna jednostka nie mogła istnieć naprawdę i prędzej jak później musiała zalać i ja fala..., gówna współczesnego świata nastawionego przede wszystkim na brać, nie dawać.
Popatrzył na żonę; w głębi ducha liczył na to, że dyrektor nie zmienił się przez te wszystkie lata i pewnie, jeśli wysiedliby i podeszli do niego, opowiedziałby sporo o Josephie, który dawał i jemu, i swojemu wychowawcy popalić. Nie chciał tylko, żeby staruszek musiał wracać do tego, od czego on starał się odciąć; nie zapomnieć..., tylko odciąć...
– Wiesz, co... On taki był zawsze. Wychodził z założenia, że odpowiada za każde dziecko, a że na przerwie nie uznawał zostawania w klasach, pilnował zawsze, żeby dookoła szkoły nie kręcił się nikt obcy. – Niespodziewanie, zaśmiał się, czym musiał wywołać konsternację w Grace, bo przyglądała my uważnie. – Najzabawniejsze było, kiedy nauczyciel za karę kazał zostawać w klasie i na przykład stać w kącie. Dyrektor, kiedy wchodził od razu wyganiał cię na podwórko, tylko musiałeś siedzieć na tym murku od schodków, żeby nie było, że odwołał karę..., ale i tak lepsze to niż kąt. – Wyjaśnił, klucząc między uliczkami i od razu odpowiedział jak było z drużyną; miał dziesięć lat, więc nie myślał o cheerleaderkach. Ojciec nie nalegał nigdy na nic poza tym, żeby odrabiali lekcje zanim będą chcieli się bawić. On sam nie chciał grać jakoś szczególnie mocno, ale praktycznie, co trening brakowało w drużynie dwóch zawodników i wybór zawsze padał na Josepha, bo był na tle rówieśników bardziej wysoki. Uśmiechnął się i uprzedzając ją, odpowiedział na niezadane głośno pytanie:
– Są..., a przynajmniej były zdjęcia. W piwnicy domu należącego do naszych dziadków, w którym po remoncie ma zamieszkać moją siostra. Ona lubi zawsze lubiła takie sentymentalne pierdółki - dodał, przepuszczając ją w wejściu do knajpki. Zajęli stolik w głębi, ale przy oknie wychodzącym na..., ogródek, który jako wyjaśnił jej Joseph należał do właścicieli, mieszkających nad lokalem.
Musiała zauważyć, że zaczerwienił się i chrzaknąwszy, zajął się lustrowaniem wypisanego na tablicy nad barem menu.
– Nie przesadzaj..., po tylu latach nauki..., powinienem pamiętać więcej. O nie..., mają zupę z dyni i te ich krokiety z boczkiem i zabójczą ilością żółtego sera – jęknął, wpatrując się w tablicę i dopiero po chwili dotarło do niego, o co pytała. Westchnął ciężko i opierając się o blat stolika łokciem, wsparł głowę na ręce, chwilę zastanawiając się jak to wszystko..., opowiedzieć jednocześnie nie przyznając się, że był..., mniej jak bardziej posłusznym dzieckiem.
– Wiesz..., czasami wychodziłem nie pojawiając się w ogóle na świetlicy, w której było pełno dzieciaków, a opiekunka... Nie było trudno jej zwiać. Rodzice byli notorycznie wzywani do szkoły. Ojciec, co odwoził nas, jeśli nie jechaliśmy z Jacobem autobusem, szedł i starał dowiedzieć jak to możliwe, że wyszedłem ze szkoły? Dostawał szału, ale pretensje miał zawsze do nich. – Wzruszył ramionami i dodał jedynie, że usłyszał, że skoro jest tak tępy, że nie może zrozumieć, że ma siedzieć i czekać jak nie zdąży na autobus, więc on nie będzie marnować czasu na tłumaczenie tego Josephowi i będzie mieć pretensje do jego opiekunów. Ostatecznie kończył podsumowaniem, że pod względem tępoty, Joseph świetnie wpasowywał się w standardy szkoły, której dyrektor nie mógł wpłynąć na pracownika, który nie potrafił uporać się z dziesięciolatkiem.
– Nie..., nigdy nie dostałem za to w dupę, tylko skórę możliwe szlabany, które przynosiły efekt na miesiąc. Tak naprawdę przed tamtym..., dostałem od ojca raz i sam był przerażony, kiedy zsikałem z bólu, ale... – Popatrzył na żonę; domyślał się, co mogłaby chcieć powiedzieć. – Nie sięgnąłem po fajki do końca szkoły średniej. – Pokiwał głową, ściągając usta w dzióbek.
– Miałem jedenaście lat, jak przyłapał mnie na paleniu fajek. Nie wiem ile nie mogłem siedzieć, ale gorsze było jego ględzenie, kiedy codziennie robił mi okłady na dupsko. – Przerwał; w ich stronę szła, kręcąc rozłożystymi biodrami, kelnerka z dwoma kawami na tacy i przekąską...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
- To całkiem jak Ty, hm? - pozwoliła sobie wtrącić, zauważając pewne podobieństwo pomiędzy Josephem, a jego siostrą. Warren również lubił sentymentalne pierdółki i zabrakłoby jej palców na ich obu dłoniach, aby wymienić, jak wiele miał ich w domu, chcąc zatrzymać z uwagi na wspomnienia, jakie się z nimi wiązały. Rozumiała to i dopóki nie były to łapiące kurz duperele poupychane na półkach, nie przeszkadzały jej, wręcz przeciwnie - z uśmiechem, sama często wracała do chwil, które z nimi kojarzyła.
Czytając wypisane kredą na tablicy menu, zastanawiała się, na co tak naprawdę miała ochotę. To, że chciałaby napić się kawy oraz zjeść ciastko z czekoladowym kremem nie podlegało dyskusji; i tak, jak Joseph wpatrywał się jak zaklęty w zupy, tak Grace wędrowała wzrokiem po tortillach, naleśnikach i krokietach, o których napomknął mężczyzna. Westchnęła, gdyż decyzja nie należała do najłatwiejszych.
- Dla mnie kawa, w dużym kubku. Dwa ciastka z kremem, bo są czy ich jednak nie ma? - popatrzyła na Josepha. Kobieta, która wyszła z zaplecza, zwróciła się do niego po hiszpańsku, najwyraźniej uznając, że ma do czynienia z kimś, kto ma podobne do niej korzenie. - Skuszę się tez na jednego naleśnika z farszem meksykański i sosem tysiąca wysp. Masz ochotę na krokieta? Zainteresowałeś mnie i myślę, że chętnie spróbuje, choć nie wiem, czy zjem w całości... Do naleśników świeżo wyciskany sok z pomarańczy i czerwonego grejpfruta. Bez miąższu. Z papierową słomką. - dyktowała mężowi, który składał zamówienie przy kasie.
Usiedli przy stoliku przy otwartym na oścież oknie, przez które wpadało do środka świeże powietrze oraz podmuchy ciepłego wiatru. Zdjęła z nosa przeciwsłoneczne okulary, które złożyła i wsunęła do pokrowca, a ten odłożyła na stolik. Wysłuchała Josepha do końca i nawet nie kryła się z tym, że wiele z tego, co mówił, nie spinało się jej. Powstrzymała się jednakże z pytaniem aż nie dostrzegła, że wyczerpał temat.
- Abstrahując od tego, że Twój ojciec z nie wiadomo jakiego powodu, bo na pewno żadnego sensownego, uznał, że zrzucenie odpowiedzialności na szkołę rozwiążę problemu... Dlaczego? Dlaczego to robiłeś? Przecież musiałeś wiedzieć, że to wbrew wszelkim zasadom, a wychodząc poza teren szkoły robisz zwyczajnie... głupio? Gdyby coś Ci się stało... Nie myślałeś o tym? O zagrożeniach? O strachu? Gdzie Twój instynkt samozachowawczy? - pokręciła głową. Nie nazwałaby Warrena łobuzem bądź rozrabiaką, po tym, jak przedstawił sprawę, zdecydowanie pasował do... zaburzonego. Bądźmy szczerzy. Dziecku w normie nawet przez myśl nie przejdzie, aby uciec ze szkoły, a nawet jeśli tak się złoży, zrobi to raz. Zrozumie konsekwencję i więcej tego nie powtórzy. Joseph z kolei twierdził, że to nie był jednorazowy, czy nawet trzykrotny występek... Westchnęła ciężko. Wolała nie komentować tego, że ojciec próbował mu wybić z głowy paleniem rękoczynami i na szczęście nie musiała. Uniosła brew, widząc tak.. wyuzdaną kelnerkę. Oparła się o krzesło, przyglądając podejrzliwie kubkom, które układała na stoliku, pochylając się tak, że co tu dużo mówić - świeciła cycem.
- To całkiem jak Ty, hm? - pozwoliła sobie wtrącić, zauważając pewne podobieństwo pomiędzy Josephem, a jego siostrą. Warren również lubił sentymentalne pierdółki i zabrakłoby jej palców na ich obu dłoniach, aby wymienić, jak wiele miał ich w domu, chcąc zatrzymać z uwagi na wspomnienia, jakie się z nimi wiązały. Rozumiała to i dopóki nie były to łapiące kurz duperele poupychane na półkach, nie przeszkadzały jej, wręcz przeciwnie - z uśmiechem, sama często wracała do chwil, które z nimi kojarzyła.
Czytając wypisane kredą na tablicy menu, zastanawiała się, na co tak naprawdę miała ochotę. To, że chciałaby napić się kawy oraz zjeść ciastko z czekoladowym kremem nie podlegało dyskusji; i tak, jak Joseph wpatrywał się jak zaklęty w zupy, tak Grace wędrowała wzrokiem po tortillach, naleśnikach i krokietach, o których napomknął mężczyzna. Westchnęła, gdyż decyzja nie należała do najłatwiejszych.
- Dla mnie kawa, w dużym kubku. Dwa ciastka z kremem, bo są czy ich jednak nie ma? - popatrzyła na Josepha. Kobieta, która wyszła z zaplecza, zwróciła się do niego po hiszpańsku, najwyraźniej uznając, że ma do czynienia z kimś, kto ma podobne do niej korzenie. - Skuszę się tez na jednego naleśnika z farszem meksykański i sosem tysiąca wysp. Masz ochotę na krokieta? Zainteresowałeś mnie i myślę, że chętnie spróbuje, choć nie wiem, czy zjem w całości... Do naleśników świeżo wyciskany sok z pomarańczy i czerwonego grejpfruta. Bez miąższu. Z papierową słomką. - dyktowała mężowi, który składał zamówienie przy kasie.
Usiedli przy stoliku przy otwartym na oścież oknie, przez które wpadało do środka świeże powietrze oraz podmuchy ciepłego wiatru. Zdjęła z nosa przeciwsłoneczne okulary, które złożyła i wsunęła do pokrowca, a ten odłożyła na stolik. Wysłuchała Josepha do końca i nawet nie kryła się z tym, że wiele z tego, co mówił, nie spinało się jej. Powstrzymała się jednakże z pytaniem aż nie dostrzegła, że wyczerpał temat.
- Abstrahując od tego, że Twój ojciec z nie wiadomo jakiego powodu, bo na pewno żadnego sensownego, uznał, że zrzucenie odpowiedzialności na szkołę rozwiążę problemu... Dlaczego? Dlaczego to robiłeś? Przecież musiałeś wiedzieć, że to wbrew wszelkim zasadom, a wychodząc poza teren szkoły robisz zwyczajnie... głupio? Gdyby coś Ci się stało... Nie myślałeś o tym? O zagrożeniach? O strachu? Gdzie Twój instynkt samozachowawczy? - pokręciła głową. Nie nazwałaby Warrena łobuzem bądź rozrabiaką, po tym, jak przedstawił sprawę, zdecydowanie pasował do... zaburzonego. Bądźmy szczerzy. Dziecku w normie nawet przez myśl nie przejdzie, aby uciec ze szkoły, a nawet jeśli tak się złoży, zrobi to raz. Zrozumie konsekwencję i więcej tego nie powtórzy. Joseph z kolei twierdził, że to nie był jednorazowy, czy nawet trzykrotny występek... Westchnęła ciężko. Wolała nie komentować tego, że ojciec próbował mu wybić z głowy paleniem rękoczynami i na szczęście nie musiała. Uniosła brew, widząc tak.. wyuzdaną kelnerkę. Oparła się o krzesło, przyglądając podejrzliwie kubkom, które układała na stoliku, pochylając się tak, że co tu dużo mówić - świeciła cycem.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
– Naprawdę? – Spytał, unosząc brwi; nie widział..., a może wolał nie widzieć tych wspólnych cech — owszem zachował kilka dyplomów z akademii i studiów, z kursów..., zachował kilka zdjęć matki i..., a Grace chyba miała rację — tak bardzo chciał mieć przecież coś, co było Lori i kiedy z Perry zabrał rzeczy córki, na lodówce pojawiło się kilka rysunków na małych karteczkach, które wybrała z nim, bo nie chciał sprawiać przykrości jej czymś, czym mógł przynieść sobie chwilę ulgi. Nie chciał wracać do przeszłości i..., jednocześnie nie chciał zapominać o córce..., obojętnie czy była, czy nie była jego — wychowywał i starał się poświęcić jej czas, kiedy była... Resztę wywiózł do domku na plaży, a później przeniósł do domu, w którym mieszkali będąc dziećmi. Z Japonii przywieźli trzy małe kotki i to o nich pomyślał w pierwszej chwili, kiedy wspomniała, że „sam otaczał się sentymentalnymi pamiątkami”; wiedział, że nie przepadała za zbierającymi kurz ozdobami i ich dom miał bardzo ascetyczny wystrój, ale sam wolał mniej rzeczy widzieć na wierzchu, jednak kotki... Na razie stały wszystkie w ich sypialni i nie mógł doczekać się chwili, w której znajdą się w pokojach ich dzieci. Rozrzewnił się..., rozmarzył jak zdarzało się Josephowi coraz częściej i kiedy Grace zaczęła składać zamówienie, nie wiedział, co odpowiedzieć; chwilę zajęło mężczyźnie zanim podyktował wszystko, co chciała.
– A możemy podzielić się naleśnikiem? – Spytał, odwracając się do niej. – Chcę wziąć zupę i bekonowe krokiety, a do tego bananowe placki i ziemniaki z boczkiem. – Ściągnął wargi w dzióbek i kiedy usiedli, wpatrzył się w okno; nie był tutaj od dawna, a miał wrażenie, że niewiele się zmieniło — odmalowali ściany, ale na ten sam jasnopomarańczowy kolor z zielonymi obramowaniami drzwi i okien. Rozglądał się, opowiadając o przeszłości tak, jakby wszystko to, co odciskając się piętnem na nim, nie wydarzyło się nigdy. Wpatrzył się w nią i zagryzając szczęki, zastanawiał się, co odpowiedzieć.
– Grace... – Położył rękę na jej drobnych dłoniach. – Czemu..., trzęsiesz się i... Nie, nie bałem się i chciałem wracać do domu najszybciej jak się dawało, bo tam..., tam nie dawało się odrobić lekcji i zająć się..., sobą. Jacob mógł, a ja? Ja nie mogłem i w sumie..., nie rozumiem, dlaczego matka skoro nie pracowała... Nie dawała rady znaleźć dwudziestu minut, żeby przyjechać i zabrać mnie do domu? O to..., o to też się kłócili, bo ojciec musiał nadrabiać drogi, kiedy ona wystarczyło, że wsiadłaby w samochód..., mieliśmy dwa auta... – Przerwała Josephowi kelnerka; wyrastając spod podłogi, nachylała się tak, że miał twarz na wysokości jej biustu; ustawiała na stolik kawy, przekąskę — nachos z salsą pomidorową — i..., ciastka, na które spojrzał, nie zwracając najmniejszej uwagi na ocierającą się o jego rękę kobietę.
– Ciastka? Ciastka spodziewaliśmy się, że będziemy jeść po obiedzie. Nie..., niech zostaną – odpowiedział, pokładając się na stoliku tak, żeby kelnerka nie dotykała do jego ramienia..., cyckiem, którym miał wrażenie, że gdyby wyraził zainteresowanie, potrząsałaby z zapałem. Kompletnie nie spodziewał się, że może zachowywać się w ten sposób i nie pojmował, dlaczego kobiety w ogóle zachowywały się w taki sposób..., jak nie miałyby wstydu. W chwili, w której oddaliła się, wracając do obowiązków, nachylił się do Grace i nie wypuszczając dłoni z dłoni, wymamrotał:
– Co to było? Niech przyniesie tak resztę i nie będę..., miły. Nie wiem..., nie wiem czemu tak wiele kobiet robi z siebie na siłę..., dziwki? Jesteś kobitką..., wytłumacz mi... Nie widzi, że przyszedłem z tobą? Że... – Wzdychając potrząsnął głową; musiała widzieć, że niewiele brakowało, żeby stracił ochotę na jedzenie...
– Naprawdę? – Spytał, unosząc brwi; nie widział..., a może wolał nie widzieć tych wspólnych cech — owszem zachował kilka dyplomów z akademii i studiów, z kursów..., zachował kilka zdjęć matki i..., a Grace chyba miała rację — tak bardzo chciał mieć przecież coś, co było Lori i kiedy z Perry zabrał rzeczy córki, na lodówce pojawiło się kilka rysunków na małych karteczkach, które wybrała z nim, bo nie chciał sprawiać przykrości jej czymś, czym mógł przynieść sobie chwilę ulgi. Nie chciał wracać do przeszłości i..., jednocześnie nie chciał zapominać o córce..., obojętnie czy była, czy nie była jego — wychowywał i starał się poświęcić jej czas, kiedy była... Resztę wywiózł do domku na plaży, a później przeniósł do domu, w którym mieszkali będąc dziećmi. Z Japonii przywieźli trzy małe kotki i to o nich pomyślał w pierwszej chwili, kiedy wspomniała, że „sam otaczał się sentymentalnymi pamiątkami”; wiedział, że nie przepadała za zbierającymi kurz ozdobami i ich dom miał bardzo ascetyczny wystrój, ale sam wolał mniej rzeczy widzieć na wierzchu, jednak kotki... Na razie stały wszystkie w ich sypialni i nie mógł doczekać się chwili, w której znajdą się w pokojach ich dzieci. Rozrzewnił się..., rozmarzył jak zdarzało się Josephowi coraz częściej i kiedy Grace zaczęła składać zamówienie, nie wiedział, co odpowiedzieć; chwilę zajęło mężczyźnie zanim podyktował wszystko, co chciała.
– A możemy podzielić się naleśnikiem? – Spytał, odwracając się do niej. – Chcę wziąć zupę i bekonowe krokiety, a do tego bananowe placki i ziemniaki z boczkiem. – Ściągnął wargi w dzióbek i kiedy usiedli, wpatrzył się w okno; nie był tutaj od dawna, a miał wrażenie, że niewiele się zmieniło — odmalowali ściany, ale na ten sam jasnopomarańczowy kolor z zielonymi obramowaniami drzwi i okien. Rozglądał się, opowiadając o przeszłości tak, jakby wszystko to, co odciskając się piętnem na nim, nie wydarzyło się nigdy. Wpatrzył się w nią i zagryzając szczęki, zastanawiał się, co odpowiedzieć.
– Grace... – Położył rękę na jej drobnych dłoniach. – Czemu..., trzęsiesz się i... Nie, nie bałem się i chciałem wracać do domu najszybciej jak się dawało, bo tam..., tam nie dawało się odrobić lekcji i zająć się..., sobą. Jacob mógł, a ja? Ja nie mogłem i w sumie..., nie rozumiem, dlaczego matka skoro nie pracowała... Nie dawała rady znaleźć dwudziestu minut, żeby przyjechać i zabrać mnie do domu? O to..., o to też się kłócili, bo ojciec musiał nadrabiać drogi, kiedy ona wystarczyło, że wsiadłaby w samochód..., mieliśmy dwa auta... – Przerwała Josephowi kelnerka; wyrastając spod podłogi, nachylała się tak, że miał twarz na wysokości jej biustu; ustawiała na stolik kawy, przekąskę — nachos z salsą pomidorową — i..., ciastka, na które spojrzał, nie zwracając najmniejszej uwagi na ocierającą się o jego rękę kobietę.
– Ciastka? Ciastka spodziewaliśmy się, że będziemy jeść po obiedzie. Nie..., niech zostaną – odpowiedział, pokładając się na stoliku tak, żeby kelnerka nie dotykała do jego ramienia..., cyckiem, którym miał wrażenie, że gdyby wyraził zainteresowanie, potrząsałaby z zapałem. Kompletnie nie spodziewał się, że może zachowywać się w ten sposób i nie pojmował, dlaczego kobiety w ogóle zachowywały się w taki sposób..., jak nie miałyby wstydu. W chwili, w której oddaliła się, wracając do obowiązków, nachylił się do Grace i nie wypuszczając dłoni z dłoni, wymamrotał:
– Co to było? Niech przyniesie tak resztę i nie będę..., miły. Nie wiem..., nie wiem czemu tak wiele kobiet robi z siebie na siłę..., dziwki? Jesteś kobitką..., wytłumacz mi... Nie widzi, że przyszedłem z tobą? Że... – Wzdychając potrząsnął głową; musiała widzieć, że niewiele brakowało, żeby stracił ochotę na jedzenie...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Uniosła brew, zaskoczona wyborem menu przez Josepha. Podczas kiedy Grace wahała się, czy chce naleśniki z takim, czy może jednak innym farszem, on bez skrępowania wybrał zupę, krokiety, placki (!) i jeszcze na dokładkę ziemniaki suto okraszone boczkiem wysmażonym niemalże na bekon... Opamiętawszy się, skinęła głową.
- W porządku. Oddam Ci jednego naleśnika za placka, ale najpierw chcę zobaczyć, jak zagryzasz takiego kartoflem z boczkiem - podkreśliła, aby nie łudził się, że uda mu się wywinąć od prezentacji. Duet smaków wydał się jej tak niemożliwy, że aż nierealny... A jednak podniebienie Warrena było innego zdania i chciało zobaczyć tę dwójkę na jednym talerzu.
Pomarańcze ściany, kuły ją w oczy, dlatego też Grace starała się patrzeć wszędzie, tylko nie na nie, a także wyrzucić ze swojej głowy myśl dlaczego? Dlaczego ktoś urządza lokal w takim.... Bezguściu? Żywiła szczerą nadzieję, że chociaż jedzeniem obroni się to miejsce, bo gdyby nie Joseph, nie zdecydowałaby się wejść do środka do kafejki, w której pierwsze po widać po przekroczeniu progu, to krzykliwy pomarańcz na każdej ze ścian. Z góry, nie ufała takim knajpom.
Westchnęła, zaciskając palce na jego dłoni. Od odpowiedzi, a także konieczności ciągnięcia tematu, który nie był dla niej wygodny z uwagi na mocny akcent z przeszłości Josepha, do której chciała podchodzić z należytą łagodnością, podczas kiedy ta w tym konkretnym wypadku nie zgadzała się z osobistymi przekonaniami Grace, uratowała ją kelnerka... Jej wyuzdane wyzwolenie, skomentowała grymasem zniesmaczenia, który pogłębił się, gdy kręciła się jak natrętna mucha dookoła stolika, przynosząc po jednej potrawie zamiast od razu pełną tacę. Odprowadziła spojrzeniem te wylewające się z kusej spódniczki kształty i od razu pożałowała; kręcąc głową, odchyliła się na krześle trochę tak, jakby potrzebowała zaczerpnąć tchu.
- To, że jestem kobietą nie oznacza, że rozumiem takie zachowanie... Nie. Nie rozumiem. I pochylać się nad nim nawet nie zamierzam. Jej sprawa - ucięła, ufając, że Joseph daruje sobie rozważania nad naprawdę nieistotnymi rzeczami jak osobiste przekonania oraz styl życia tutejszej pracownicy.
Naleśniki były gorące i pachniały naprawdę obłędnie czym starały się zatrzeć niekorzystne, pierwsze wrażenie, ale zamiast chwycić za widelec i wbić sztućce w środek, złapała jedno z trzech ciastek wypełnionych kakaowym kremem, a następnie wgryzła się w nie. Biszkopt był miękki, a jednocześnie kruszył się, a krem... Krem rozpływał się w ustach. Przełknęła z pomrukiem zadowolenia, na raz pochłaniając resztę. - Powiem kolokwialnie. Niebo w gębie - oblizawszy palce, zanim nie daj boże zechciałby to zrobić to Joseph, odbierając jej tę rozkoszną słodycz, sięgnęła po kubek z kawą. Pochyliła się nad jej aromatem, uważając, aby nie utopić w środku czubka swojego nosa.
Uniosła brew, zaskoczona wyborem menu przez Josepha. Podczas kiedy Grace wahała się, czy chce naleśniki z takim, czy może jednak innym farszem, on bez skrępowania wybrał zupę, krokiety, placki (!) i jeszcze na dokładkę ziemniaki suto okraszone boczkiem wysmażonym niemalże na bekon... Opamiętawszy się, skinęła głową.
- W porządku. Oddam Ci jednego naleśnika za placka, ale najpierw chcę zobaczyć, jak zagryzasz takiego kartoflem z boczkiem - podkreśliła, aby nie łudził się, że uda mu się wywinąć od prezentacji. Duet smaków wydał się jej tak niemożliwy, że aż nierealny... A jednak podniebienie Warrena było innego zdania i chciało zobaczyć tę dwójkę na jednym talerzu.
Pomarańcze ściany, kuły ją w oczy, dlatego też Grace starała się patrzeć wszędzie, tylko nie na nie, a także wyrzucić ze swojej głowy myśl dlaczego? Dlaczego ktoś urządza lokal w takim.... Bezguściu? Żywiła szczerą nadzieję, że chociaż jedzeniem obroni się to miejsce, bo gdyby nie Joseph, nie zdecydowałaby się wejść do środka do kafejki, w której pierwsze po widać po przekroczeniu progu, to krzykliwy pomarańcz na każdej ze ścian. Z góry, nie ufała takim knajpom.
Westchnęła, zaciskając palce na jego dłoni. Od odpowiedzi, a także konieczności ciągnięcia tematu, który nie był dla niej wygodny z uwagi na mocny akcent z przeszłości Josepha, do której chciała podchodzić z należytą łagodnością, podczas kiedy ta w tym konkretnym wypadku nie zgadzała się z osobistymi przekonaniami Grace, uratowała ją kelnerka... Jej wyuzdane wyzwolenie, skomentowała grymasem zniesmaczenia, który pogłębił się, gdy kręciła się jak natrętna mucha dookoła stolika, przynosząc po jednej potrawie zamiast od razu pełną tacę. Odprowadziła spojrzeniem te wylewające się z kusej spódniczki kształty i od razu pożałowała; kręcąc głową, odchyliła się na krześle trochę tak, jakby potrzebowała zaczerpnąć tchu.
- To, że jestem kobietą nie oznacza, że rozumiem takie zachowanie... Nie. Nie rozumiem. I pochylać się nad nim nawet nie zamierzam. Jej sprawa - ucięła, ufając, że Joseph daruje sobie rozważania nad naprawdę nieistotnymi rzeczami jak osobiste przekonania oraz styl życia tutejszej pracownicy.
Naleśniki były gorące i pachniały naprawdę obłędnie czym starały się zatrzeć niekorzystne, pierwsze wrażenie, ale zamiast chwycić za widelec i wbić sztućce w środek, złapała jedno z trzech ciastek wypełnionych kakaowym kremem, a następnie wgryzła się w nie. Biszkopt był miękki, a jednocześnie kruszył się, a krem... Krem rozpływał się w ustach. Przełknęła z pomrukiem zadowolenia, na raz pochłaniając resztę. - Powiem kolokwialnie. Niebo w gębie - oblizawszy palce, zanim nie daj boże zechciałby to zrobić to Joseph, odbierając jej tę rozkoszną słodycz, sięgnęła po kubek z kawą. Pochyliła się nad jej aromatem, uważając, aby nie utopić w środku czubka swojego nosa.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
W przeciwieństwie do Grace, wiedział, że placki z bananów nie były duże, a przede wszystkim były na słodko i nawet po ostygnięciu smakowały dobrze, tylko trzeba było odsączyć jej w papierowy ręcznik, na którego dwóch czy trzech kawałkach były ułożone na talerzu.
Uśmiechnął się do Grace, kiedy w pierwszej kolejności wybrała ciastko, podczas gdy on zaczął zdecydowanie od zupy; nie spieszył się i faktycznie chciał zetrzeć z jej warg resztki kremu, ale ubiegła go. Ociągał się tak, jak czekałby, aż żona skończy i faktycznie kiedy, odsunęła od siebie talerzyk po deserze, przysunął się bliżej niej i spytał:
– Chcesz spróbować? Ma sporo korzennych przypraw, a wiem, że niekoniecznie za wszystkimi przepadasz..., ale jest naprawdę pyszna – dodał, nabierając na łyżkę pomarańczowego kremu; był rzadszy niż zupa, którą gotowali przed Halloween, ale musiała zauważyć pływający w nim ryż. Przyglądał się jej jak ostrożnie zebrała ustami całą zawartość łyżki i chwilę..., miał wrażenie, że nie wiedziała, co odpowiedzieć. Śmiejąc się do niej, dokończył zupę, którą czuł już, że właściwie się najadł, a tymczasem miał przed sobą dwa, na szczęście nie duże, ziemniaki owinięte plasterkami boczku, krokiet i naleśnik, którym miała podzielić ię z nim Grace. Westchnął ciężko i odsuwając od siebie miskę, z której wybrał zupę do ostatniego ziarenka ryżu, popatrzył na kartofle, nad którymi pochylając się, zaciągnął się aromatem boczku i przypraw.
– Chyba też szkoda mi czasu na rozważania nad cudzym tyłkiem, kiedy mam swój..., całkiem ładniutki tyłeczek. – Wyszczerzył do niej zęby i zajął się jedzeniem, co wciąż było niecodziennym widokiem..., kiedy wpakowywał w siebie kolejne danie; pobyt w Japonii zdecydowanie wyszedł mu na dobre, bo od tamtej podróży jadł mniej więcej tyle, ile normalnie pochłaniali mężczyźni w jego wieku i o jego wzroście — chyba wracał do normalności, a przynajmniej starał się i nie mogła tego nie widzieć, bo mimo że czasami krzywił się jeszcze na sporo potraw, przynajmniej starał się spróbować.
– W ogóle – zaczął po chwili, przełykając większy kęs. – Zamówiłaś już kołyskę, którą pokazałaś mi w szkole rodzenia? I kiedy mamy następne zajęcia, bo nie jestem pewny... – Zaczął zastanawiać się na głos, odkrawając widelcem kawałek ziemniaka, na który nadział spory kawałek wysmażonego boczku i wyciągnął w jej stronę; musiał zażartować, że kartofelek podszedł jej o wiele lepiej niż zupa, ale nie powiedział nic więcej.
– I jeszcze... – Zaśmiał się sam z siebie, bo co przypomniała mu się kolejna rzecz, zaczynał wypowiedź od „i”. – Mamy całą wyprawkę? Czy potrzebujemy jeszcze czegoś? Pościel do kołyski? Kocyk? Swoją drogą jestem ciekaw czy... – przerwał; nie..., nie jestem, pomyślał i napchał usta kolejnym kawałkiem ziemniaka, aby nie musieć odpowiadać od razu..., jeśli Grace zdecydowałaby się w ogóle pociągnąć ten temat.
W przeciwieństwie do Grace, wiedział, że placki z bananów nie były duże, a przede wszystkim były na słodko i nawet po ostygnięciu smakowały dobrze, tylko trzeba było odsączyć jej w papierowy ręcznik, na którego dwóch czy trzech kawałkach były ułożone na talerzu.
Uśmiechnął się do Grace, kiedy w pierwszej kolejności wybrała ciastko, podczas gdy on zaczął zdecydowanie od zupy; nie spieszył się i faktycznie chciał zetrzeć z jej warg resztki kremu, ale ubiegła go. Ociągał się tak, jak czekałby, aż żona skończy i faktycznie kiedy, odsunęła od siebie talerzyk po deserze, przysunął się bliżej niej i spytał:
– Chcesz spróbować? Ma sporo korzennych przypraw, a wiem, że niekoniecznie za wszystkimi przepadasz..., ale jest naprawdę pyszna – dodał, nabierając na łyżkę pomarańczowego kremu; był rzadszy niż zupa, którą gotowali przed Halloween, ale musiała zauważyć pływający w nim ryż. Przyglądał się jej jak ostrożnie zebrała ustami całą zawartość łyżki i chwilę..., miał wrażenie, że nie wiedziała, co odpowiedzieć. Śmiejąc się do niej, dokończył zupę, którą czuł już, że właściwie się najadł, a tymczasem miał przed sobą dwa, na szczęście nie duże, ziemniaki owinięte plasterkami boczku, krokiet i naleśnik, którym miała podzielić ię z nim Grace. Westchnął ciężko i odsuwając od siebie miskę, z której wybrał zupę do ostatniego ziarenka ryżu, popatrzył na kartofle, nad którymi pochylając się, zaciągnął się aromatem boczku i przypraw.
– Chyba też szkoda mi czasu na rozważania nad cudzym tyłkiem, kiedy mam swój..., całkiem ładniutki tyłeczek. – Wyszczerzył do niej zęby i zajął się jedzeniem, co wciąż było niecodziennym widokiem..., kiedy wpakowywał w siebie kolejne danie; pobyt w Japonii zdecydowanie wyszedł mu na dobre, bo od tamtej podróży jadł mniej więcej tyle, ile normalnie pochłaniali mężczyźni w jego wieku i o jego wzroście — chyba wracał do normalności, a przynajmniej starał się i nie mogła tego nie widzieć, bo mimo że czasami krzywił się jeszcze na sporo potraw, przynajmniej starał się spróbować.
– W ogóle – zaczął po chwili, przełykając większy kęs. – Zamówiłaś już kołyskę, którą pokazałaś mi w szkole rodzenia? I kiedy mamy następne zajęcia, bo nie jestem pewny... – Zaczął zastanawiać się na głos, odkrawając widelcem kawałek ziemniaka, na który nadział spory kawałek wysmażonego boczku i wyciągnął w jej stronę; musiał zażartować, że kartofelek podszedł jej o wiele lepiej niż zupa, ale nie powiedział nic więcej.
– I jeszcze... – Zaśmiał się sam z siebie, bo co przypomniała mu się kolejna rzecz, zaczynał wypowiedź od „i”. – Mamy całą wyprawkę? Czy potrzebujemy jeszcze czegoś? Pościel do kołyski? Kocyk? Swoją drogą jestem ciekaw czy... – przerwał; nie..., nie jestem, pomyślał i napchał usta kolejnym kawałkiem ziemniaka, aby nie musieć odpowiadać od razu..., jeśli Grace zdecydowałaby się w ogóle pociągnąć ten temat.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Nie ważne w jakiej formie, słodkie placki z banana oraz wysmażony, słony boczek, nie zgrywały się jej i nic, nawet pochłoniecie obu na raz przez Warrena nie sprawi, ze życzliwym okiem spojrzy na tę wariację, która była tylko i wyłącznie aberracją - bądź wyjątkiem - potwierdzającym regułom.
Przez chwilę przyglądała się tym wszystkim talerzom, którymi otoczył się mężczyzna, nie mogąc wyjść z zadumy, że tak po prostu, lekką ręką, wciągnie wszystko. Prawdopodobnie, właścicielka tej kafejki była na tyle uprzejma, że wygrzebałaby gdzieś spod lady opakowanie na wynos, nie mniej, na ten moment, szczerze kibicowała Warrenowi; ten, zajadała się zupą, podczas kiedy Grace nie mogła sobie odmówić ciastka, o którym tyle się nasłuchała. Zlizała do końca krem, pochłaniając na raz resztkę biszkoptu i... Nie. Nie było jej przykro, że się nie podzieliła. Mało kiedy, ale jednak zdarzały się momenty, w którym jej egoistyczna cząstka natury dochodziła do głosu.
- Jeżeli nie śmierdzi cynamonem... - urwała, pochylając się nad miską i trzymając jedną ręką swoje włosy, aby końcówki nie utopiły się w zupie - ... A nie śmierdzi, niech stracę. Spróbuje. Najwyżej będę w Ciebie pluć jak dziecko, któremu przemyciłeś coś, na co nie miało ochoty - lojalnie ostrzegła, po czym przełknęła to, co podał jej na łyżce. Nie był to smak, w którym chciała zasmakować, aczkolwiek zupa sama w sobie nie była najgorsza. Przełknęła, dziękując za propozycję kolejnej. Przyciągnęła do siebie talerz z zapieczonym naleśnikiem. Skubała ciasto oraz farsz, w pewnym momencie rozkładając je na czynniki pierwsze.
- Nie robią takie dobrego ciasta, jak Ty, ale może być. Chcesz? - nabiła trochę mięsa i naleśnika, a widelec podsunęła mężowi. Przyglądała się mu, kręcąc głową, gdy wygubiła się i nie chciał jej oddać sztućców, w efekcie czego musiała ukraść te, którymi sam jadł. Schowała je za swoimi plecami, przewracając oczyma.
- Mhm. A teraz są moje... Kołyskę robią na zamówienie, ale powinnam przyjść przed Świętami Dziękczynienia. Hailee zaproponowała, że może nam zrobić kocyk na drutach, więc na razie nie szuka kolejnego do kołyski. A zajęcia, wypadają dwudziestego pierwszego listopada. Będzie o pielęgnacji, więc szykuj się na kąpie lalki i przewijanie - dodała, mimo iż miała świadomość, że Joseph w przeciwieństwie do niej nabył tych umiejętności w praktyce.
Dojadłszy meksykańskiego naleśnika, sięgnęła po kawę. Podnosząc kubek, dostrzegła małe ciastko wciśnięte w spodeczek. Kruszyło się, a ze środka wystawała kartka papieru...
- Pamiętasz nasze wróżby na potańcówce w szkole? Myślisz, że to też powie coś, co już wiemy? - spojrzała na Josepha, kołysząc naczyniem w ręku.
- Na ten moment mamy wszystko. Od kołderki, po czapeczkę. Po Nowym Roku, zastanowimy się nad ubrankami, śliniakami, butelkami i tym wszystkim.
Nie ważne w jakiej formie, słodkie placki z banana oraz wysmażony, słony boczek, nie zgrywały się jej i nic, nawet pochłoniecie obu na raz przez Warrena nie sprawi, ze życzliwym okiem spojrzy na tę wariację, która była tylko i wyłącznie aberracją - bądź wyjątkiem - potwierdzającym regułom.
Przez chwilę przyglądała się tym wszystkim talerzom, którymi otoczył się mężczyzna, nie mogąc wyjść z zadumy, że tak po prostu, lekką ręką, wciągnie wszystko. Prawdopodobnie, właścicielka tej kafejki była na tyle uprzejma, że wygrzebałaby gdzieś spod lady opakowanie na wynos, nie mniej, na ten moment, szczerze kibicowała Warrenowi; ten, zajadała się zupą, podczas kiedy Grace nie mogła sobie odmówić ciastka, o którym tyle się nasłuchała. Zlizała do końca krem, pochłaniając na raz resztkę biszkoptu i... Nie. Nie było jej przykro, że się nie podzieliła. Mało kiedy, ale jednak zdarzały się momenty, w którym jej egoistyczna cząstka natury dochodziła do głosu.
- Jeżeli nie śmierdzi cynamonem... - urwała, pochylając się nad miską i trzymając jedną ręką swoje włosy, aby końcówki nie utopiły się w zupie - ... A nie śmierdzi, niech stracę. Spróbuje. Najwyżej będę w Ciebie pluć jak dziecko, któremu przemyciłeś coś, na co nie miało ochoty - lojalnie ostrzegła, po czym przełknęła to, co podał jej na łyżce. Nie był to smak, w którym chciała zasmakować, aczkolwiek zupa sama w sobie nie była najgorsza. Przełknęła, dziękując za propozycję kolejnej. Przyciągnęła do siebie talerz z zapieczonym naleśnikiem. Skubała ciasto oraz farsz, w pewnym momencie rozkładając je na czynniki pierwsze.
- Nie robią takie dobrego ciasta, jak Ty, ale może być. Chcesz? - nabiła trochę mięsa i naleśnika, a widelec podsunęła mężowi. Przyglądała się mu, kręcąc głową, gdy wygubiła się i nie chciał jej oddać sztućców, w efekcie czego musiała ukraść te, którymi sam jadł. Schowała je za swoimi plecami, przewracając oczyma.
- Mhm. A teraz są moje... Kołyskę robią na zamówienie, ale powinnam przyjść przed Świętami Dziękczynienia. Hailee zaproponowała, że może nam zrobić kocyk na drutach, więc na razie nie szuka kolejnego do kołyski. A zajęcia, wypadają dwudziestego pierwszego listopada. Będzie o pielęgnacji, więc szykuj się na kąpie lalki i przewijanie - dodała, mimo iż miała świadomość, że Joseph w przeciwieństwie do niej nabył tych umiejętności w praktyce.
Dojadłszy meksykańskiego naleśnika, sięgnęła po kawę. Podnosząc kubek, dostrzegła małe ciastko wciśnięte w spodeczek. Kruszyło się, a ze środka wystawała kartka papieru...
- Pamiętasz nasze wróżby na potańcówce w szkole? Myślisz, że to też powie coś, co już wiemy? - spojrzała na Josepha, kołysząc naczyniem w ręku.
- Na ten moment mamy wszystko. Od kołderki, po czapeczkę. Po Nowym Roku, zastanowimy się nad ubrankami, śliniakami, butelkami i tym wszystkim.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Właściwie placki z bananów zawsze wybierał jako dodatek do zupy, ale spodziewając się, że może nie zmieścić wszystkiego, wolał zostawić je na sam koniec, bo mogli zawinąć je w papier i zabrać do „Śliweczki”; w myślach błogosławił dealera, który odradzał tapicerkę w kolorze Mojave, bo jeśli nie była opcją deluxe..., deluxe premium można było pożegnać się z jej nienagannym wyglądem po pierwszej plamie, co w przypadku Warrena..., nie było trudne — szczególnie, kiedy spieszył się gdzieś, gdzie wpadał w ostatniej chwili i tak,, i tak — Truffle Brown było kolorem idealnym dla niego.
– Nie..., nie śmierdzi – odpowiedział i kiedy przełknęła pierwszą łyżkę, zaproponował drugą, ale spodziewał się, że Grace niekoniecznie może być chętna. Kiedy zaproponowała, żeby spróbował naleśnika..., zawahał się, ale ostatecznie zjadł kilka kęsów i wygłupiając się nie chciał oddać żonie sztućców, więc... Wymienili się nimi i dokończył ziemniaka jej widelcem.
– Oooo..., to..., to bardzo miłe z jej strony, prawda? Hailee ma takie zdolności manualne, a to jak obszyła ten welon... to był majstersztyk. – Stwierdził i wpatrując się w otwarte okno z zielonymi okiennicami, przeżuwał kawałek boczku. Słysząc, co odpowiedziała, pokiwał głową, a po chwili spojrzał na Grace. – Denerwujesz się? Nie denerwuj..., jeśli chcesz mogę pokazać ci wszystko, żebyś nie czuła się skrępowana tam na sali. Poćwiczymy na... poduszce tak, jak ja się uczyłem, kiedy byłem mały. Tak bardzo nie mogłem się doczekać Poppy, chociaż zakładałem, że będzie Peterem albo Johnnym jr., że matka pokazywała mi właśnie na poduszce jak zakładać pieluszkę. Przydała się ta wiedza. – Wzruszył ramionami i odłożywszy widelec, dotknął do jej ręki, kiedy najmniej mogła się spodziewać; nie mówił nic, wpatrując się jedynie w żonę i uśmiechając do niej, kiedy zwróciła jego uwagę na ciastko leżące na spodku spod kubka kawy.
– O ciasteczko! Otwórz..., zobaczymy czy to coś, co już wiemy faktycznie, czy może będziemy mieć niespodziankę – Poprosił i kiedy wyjmowała papierek z wróżbą, wrócił do resztki ziemniaka, którą pochłonąwszy, rozparł się na krześle, nie spuszczając wzroku z Grace; spojrzała na niego, więc od razu, mimo że nie zapytała jeszcze o nic, odpowiedział, że nie wie czy zmieści biszkopt, więc jeśli ma na niego ochotę..., a patrząc na to jak szybko pozbyła się tego pierwszego, to nie musi się krępować. – Wystarczy mi widelczyk, żeby nie żałować, że nie spróbowałem – przyznał i sięgnąwszy po kawę, upił łyk, który smakował dokładnie tak samo, jak kilka czy kilkanaście lat wcześniej, kiedy przyjechał tutaj zaraz po zakończeniu roku szkolnego w ostatniej klasie high school.
– No to świetnie. Tak myślę, że do szpitala chyba weźmiemy tę torbę, którą dzisiaj kupiliśmy, bo ma sporo kieszeni i normalną na twoje rzeczy..., jak myślisz? – Zapytał, wyciągając rękę, po papierek z wróżbą. – A właśnie..., ja nie dostałem ciasteczka... – Udał zawiedzionego, mimo że czuł, że nie da rady bananowym plackom.
Właściwie placki z bananów zawsze wybierał jako dodatek do zupy, ale spodziewając się, że może nie zmieścić wszystkiego, wolał zostawić je na sam koniec, bo mogli zawinąć je w papier i zabrać do „Śliweczki”; w myślach błogosławił dealera, który odradzał tapicerkę w kolorze Mojave, bo jeśli nie była opcją deluxe..., deluxe premium można było pożegnać się z jej nienagannym wyglądem po pierwszej plamie, co w przypadku Warrena..., nie było trudne — szczególnie, kiedy spieszył się gdzieś, gdzie wpadał w ostatniej chwili i tak,, i tak — Truffle Brown było kolorem idealnym dla niego.
– Nie..., nie śmierdzi – odpowiedział i kiedy przełknęła pierwszą łyżkę, zaproponował drugą, ale spodziewał się, że Grace niekoniecznie może być chętna. Kiedy zaproponowała, żeby spróbował naleśnika..., zawahał się, ale ostatecznie zjadł kilka kęsów i wygłupiając się nie chciał oddać żonie sztućców, więc... Wymienili się nimi i dokończył ziemniaka jej widelcem.
– Oooo..., to..., to bardzo miłe z jej strony, prawda? Hailee ma takie zdolności manualne, a to jak obszyła ten welon... to był majstersztyk. – Stwierdził i wpatrując się w otwarte okno z zielonymi okiennicami, przeżuwał kawałek boczku. Słysząc, co odpowiedziała, pokiwał głową, a po chwili spojrzał na Grace. – Denerwujesz się? Nie denerwuj..., jeśli chcesz mogę pokazać ci wszystko, żebyś nie czuła się skrępowana tam na sali. Poćwiczymy na... poduszce tak, jak ja się uczyłem, kiedy byłem mały. Tak bardzo nie mogłem się doczekać Poppy, chociaż zakładałem, że będzie Peterem albo Johnnym jr., że matka pokazywała mi właśnie na poduszce jak zakładać pieluszkę. Przydała się ta wiedza. – Wzruszył ramionami i odłożywszy widelec, dotknął do jej ręki, kiedy najmniej mogła się spodziewać; nie mówił nic, wpatrując się jedynie w żonę i uśmiechając do niej, kiedy zwróciła jego uwagę na ciastko leżące na spodku spod kubka kawy.
– O ciasteczko! Otwórz..., zobaczymy czy to coś, co już wiemy faktycznie, czy może będziemy mieć niespodziankę – Poprosił i kiedy wyjmowała papierek z wróżbą, wrócił do resztki ziemniaka, którą pochłonąwszy, rozparł się na krześle, nie spuszczając wzroku z Grace; spojrzała na niego, więc od razu, mimo że nie zapytała jeszcze o nic, odpowiedział, że nie wie czy zmieści biszkopt, więc jeśli ma na niego ochotę..., a patrząc na to jak szybko pozbyła się tego pierwszego, to nie musi się krępować. – Wystarczy mi widelczyk, żeby nie żałować, że nie spróbowałem – przyznał i sięgnąwszy po kawę, upił łyk, który smakował dokładnie tak samo, jak kilka czy kilkanaście lat wcześniej, kiedy przyjechał tutaj zaraz po zakończeniu roku szkolnego w ostatniej klasie high school.
– No to świetnie. Tak myślę, że do szpitala chyba weźmiemy tę torbę, którą dzisiaj kupiliśmy, bo ma sporo kieszeni i normalną na twoje rzeczy..., jak myślisz? – Zapytał, wyciągając rękę, po papierek z wróżbą. – A właśnie..., ja nie dostałem ciasteczka... – Udał zawiedzionego, mimo że czuł, że nie da rady bananowym plackom.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
- Zupa nie, ale cynamon sam w sobie... - nie musiała kończyć. To, jak zmarszczyła nos, wystarczyło, aby Warren mógł sobie sam dopowiedzieć resztę. Nic nie wskazywało, aby Grace spojrzała łaskawszym okiem na przyprawę, którą tolerowała niezmiennie tylko i wyłącznie w szarlotce. Starała się, nurkując z nosem w garnku, w którym gotował sos pomidorowy doprawiony szczyptom cynamonu bądź, kiedy wcierał wodę toaletową w szyje z jednej, charakterystycznej buteleczki... Wciąż jednak to nie było to. Najprawdopodobniej, nic się już w tej kwestii nie zmieni i ona, jak i cynamon, zostaną skazani na wzajemne tolerowanie się. Nic ponadto.
Zebrała widelcem farsz, który uciekł z naleśnika.
- Prawda. Ma talent, którego można jej zazdrościć. I o ile z przyszyciem guzika, czy większego rozcięcia nie mam problemu, tak nie miałabym cierpliwości, aby siąść z drutami i dziergać oczko za oczkiem... - cmoknęła. Nigdy nie miała tak bliskiej relacji z babcią, jak Hailee, dlatego też nigdy nie podjęła się próby ręcznych robótek, a teraz... Teraz może nie było za późno, jeżeli wierzyć, że można się nauczyć robić na drutach w każdym wieku, nie mniej, Grace zbyt dobrze znała samą siebie, aby nawet podejmować próby, które w jej oczach były z góry skazane na porażkę.
Oparła sztućce o talerz, decydując się za zgodą Josepha zostawić krokieta na później, a najlepiej do domu. W przeciwieństwie jednak do swojego męża, planowała go schować do pojemnika na wynos, a nie wynieść owiniętego w chusteczki, które zdążą przesiąknąć tłuszczem zanim dojdą do samochodu.
Westchnęła ciężko, odejmując kubek od ust.
- Nie... Nie denerwuje się. Tak długo, jak ktoś mi nie powtarza tylko się nie denerwuj. Tak samo jestem spokojna tak długo, jak długo nie słyszę tylko spokojnie. Te dwa sformułowania... Bardzo, ale to bardzo ich nie lubię. Irytują mnie. Dlatego... Jeśli faktycznie chcesz mnie czegoś nauczyć, powtórzysz tę propozycję w domu, a ja się zgodzę o ile znów nie usłyszę nie denerwuj się lub spokojnie. Dobrze? - skupiła na dłużej swój wzrok na twarzy mężczyzny. Nie miała do niego pretensji. Robił to nieświadomie. Jak każdy, wierząc z niezrozumiałego powodu, że faktycznie tymi słowami można kogoś uspokoić.
Upiła większy łyk kawy. Była dobra, naprawdę, ale żeby od razu najlepsza? Nie. Na pewno nie. Być może winnym w tym wszystkim były jej wyobrażenia. Po tym, jak Joseph rozpływał się nad nią w swoich opisach, spodziewała się cudów. Kiedy więc ich nie doświadczyła, poczuła się w pewien sposób rozczarowana. Nie na tyle, aby nie pić dalej, nie mniej, nie groziła mu konieczność przyjeżdżania do Tampy po woreczek ziaren z Kuby.
Wygrzebawszy widelczykiem karteczkę z resztek sypiącego się ciasteczka, podniosła ją na wysokość oczu... Parsknęła perlistym śmiechem, nie odpowiadając na dociekania mężczyzny. Sam musiał sięgnąć po wróżbę i ją odczytać - Namiętny seks nie jest drogą do udanego związku. To udany związek jest drogą do namiętnego seksu.
Otarła łezkę rozbawienia z kącika oczu.
- Torba, którą dzisiaj kupiliśmy jest do wózka, Joseph, więc nich przy nim zostanie. Mamy wystarczająco dużo walizek w domu, nie potrzebujemy nowej czy specjalnej - odparła, w przeciwieństwie do męża, nie widziała potrzeby komplikowania sobie sprawy.
- Zupa nie, ale cynamon sam w sobie... - nie musiała kończyć. To, jak zmarszczyła nos, wystarczyło, aby Warren mógł sobie sam dopowiedzieć resztę. Nic nie wskazywało, aby Grace spojrzała łaskawszym okiem na przyprawę, którą tolerowała niezmiennie tylko i wyłącznie w szarlotce. Starała się, nurkując z nosem w garnku, w którym gotował sos pomidorowy doprawiony szczyptom cynamonu bądź, kiedy wcierał wodę toaletową w szyje z jednej, charakterystycznej buteleczki... Wciąż jednak to nie było to. Najprawdopodobniej, nic się już w tej kwestii nie zmieni i ona, jak i cynamon, zostaną skazani na wzajemne tolerowanie się. Nic ponadto.
Zebrała widelcem farsz, który uciekł z naleśnika.
- Prawda. Ma talent, którego można jej zazdrościć. I o ile z przyszyciem guzika, czy większego rozcięcia nie mam problemu, tak nie miałabym cierpliwości, aby siąść z drutami i dziergać oczko za oczkiem... - cmoknęła. Nigdy nie miała tak bliskiej relacji z babcią, jak Hailee, dlatego też nigdy nie podjęła się próby ręcznych robótek, a teraz... Teraz może nie było za późno, jeżeli wierzyć, że można się nauczyć robić na drutach w każdym wieku, nie mniej, Grace zbyt dobrze znała samą siebie, aby nawet podejmować próby, które w jej oczach były z góry skazane na porażkę.
Oparła sztućce o talerz, decydując się za zgodą Josepha zostawić krokieta na później, a najlepiej do domu. W przeciwieństwie jednak do swojego męża, planowała go schować do pojemnika na wynos, a nie wynieść owiniętego w chusteczki, które zdążą przesiąknąć tłuszczem zanim dojdą do samochodu.
Westchnęła ciężko, odejmując kubek od ust.
- Nie... Nie denerwuje się. Tak długo, jak ktoś mi nie powtarza tylko się nie denerwuj. Tak samo jestem spokojna tak długo, jak długo nie słyszę tylko spokojnie. Te dwa sformułowania... Bardzo, ale to bardzo ich nie lubię. Irytują mnie. Dlatego... Jeśli faktycznie chcesz mnie czegoś nauczyć, powtórzysz tę propozycję w domu, a ja się zgodzę o ile znów nie usłyszę nie denerwuj się lub spokojnie. Dobrze? - skupiła na dłużej swój wzrok na twarzy mężczyzny. Nie miała do niego pretensji. Robił to nieświadomie. Jak każdy, wierząc z niezrozumiałego powodu, że faktycznie tymi słowami można kogoś uspokoić.
Upiła większy łyk kawy. Była dobra, naprawdę, ale żeby od razu najlepsza? Nie. Na pewno nie. Być może winnym w tym wszystkim były jej wyobrażenia. Po tym, jak Joseph rozpływał się nad nią w swoich opisach, spodziewała się cudów. Kiedy więc ich nie doświadczyła, poczuła się w pewien sposób rozczarowana. Nie na tyle, aby nie pić dalej, nie mniej, nie groziła mu konieczność przyjeżdżania do Tampy po woreczek ziaren z Kuby.
Wygrzebawszy widelczykiem karteczkę z resztek sypiącego się ciasteczka, podniosła ją na wysokość oczu... Parsknęła perlistym śmiechem, nie odpowiadając na dociekania mężczyzny. Sam musiał sięgnąć po wróżbę i ją odczytać - Namiętny seks nie jest drogą do udanego związku. To udany związek jest drogą do namiętnego seksu.
Otarła łezkę rozbawienia z kącika oczu.
- Torba, którą dzisiaj kupiliśmy jest do wózka, Joseph, więc nich przy nim zostanie. Mamy wystarczająco dużo walizek w domu, nie potrzebujemy nowej czy specjalnej - odparła, w przeciwieństwie do męża, nie widziała potrzeby komplikowania sobie sprawy.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892