001.
Z zamyślenia wyrwał ją kierowca autokaru, informując, że dojechali do końca trasy i wszyscy powinni opuścić pojazd. Zaraz, zaraz… do jakiego znowu końca trasy? Spanikowana wyjrzała przez okno i zaklęła tak siarczyście, że wszystkie twarze podróżujących przez moment były zwrócone tylko na nią. Uśmiechnęła się więc tylko swoim najbardziej cukierkowym uśmiechem, a kiedy ludzie zajęli się sobą, przewróciła oczami. No tak, Hope Valley, czy wioska obok Hope Valley, jedno pozostawało niezmienne, małomiasteczkowe wścibstwo. Było to zdecydowanie coś, czego nie brakowało jej w Bostonie i coś, do czego trudno będzie na powrót przywyknąć, a czego nie przewidziała, uciekając przed mężem. Wszyscy ją tu znali i z pewnością już jutro nie opędzi się od pytań i smutnych spojrzeń. Nie była pewna, czy jest na to gotowa. Musiała zaleczyć rany przed samą sobą, zanim wystawi się na resztę miasteczka.
Jednak zanim będzie się na cokolwiek wystawiać, musiała do tego cholernego miasteczka dojść. Była na siebie wściekła za to, że mogła pozwolić sobie na przegapienie przystanku. Ze złością pomyślała, że po raz kolejny to wina męża, w końcu zadumała się nad ich tragicznym losem.
Poprawiła torbę na ramieniu, rzuciła okiem na swoje niebotycznie wysokie szpilki, chwyciła rączkę walizki i tak przygotowana ruszyła przed siebie, tylko po to, aby odbić się od zamkniętej na cztery spusty kasy. No tak, witajcie w małym miasteczku. Ponownie zaklęła pod nosem, tym razem bez żadnej publiczności i ruszyła przed siebie, wzdłuż drogi.
Sama nie wiedziała, jak długo szła, zanim w końcu za plecami mignęły jej światła jakiegoś nadjeżdżającego pojazdu. Bez namysłu zaczęła machać rękami, licząc na to, że zatrzyma się i wybawi ją z opresji. Jakieś było jej zdziwienie, kiedy domniemanym wybawcą okazał się być Harvey Sherwood. Ze wszystkich ludzi na świecie.
— Harvey? — jej głos nagle uwiązł w gardle. Sama nie wiedziała, dlaczego widok dawnego przyjaciela tak bardzo ją zaskoczył. W końcu tu mieszkał, w dodatku od zawsze. Na domiar złego, nie była pewna jak zinterpretować to co poczuła na jego widok — Spadłeś mi z nieba. Wracasz do Hope Valley? — zapytała ot tak, ponieważ, nawet gdyby jechał w świat i tak zapakowałaby mu się do samochodu. Rzuciła mu swoje typowe, proszące spojrzenie, drepcząc w miejscu z nogi na nogę, tylko po to, aby upewnić się, że nadal są na miejscu. Straciła w nich czucie w połowie drogi.
Harvey Sherwood