10 grudnia 2020
Dzień, w którym świat się zatrzymał.
Dzień, w którym świat się zatrzymał.
Psy ujadały wściekle. Funkcjonariusze, którzy trzymali je na smyczy, kręcili się obok opuszczonej, starej i zaniedbanej farmy, w nadziei, że podejmą trop. Ściągnęli wszystkich. Od komendanta, poprzez większość śledczych, Josepha i... wyjątkowo na Grace kończąc. Sprawa była... Paskudna. Ciągnęła się od kilku miesięcy i końca nie było widać. Ojciec, od którego uciekła matka z dwójką dzieci na skutek agresji, wykradł je z domu nocą. Kilka dni później, znaleziono sweterek jednej z dziewczynek oraz kończynę. Reszty ciała nie odnaleziono. Aż do dzisiaj. Podczas prac drogowych w okolicy, odkopano zwłoki, a świeże ślady, które technicy od razu zabezpieczyli, poprowadziły zespół na farmę. Przeczesywano skrawek za skrawkiem, zaglądano w każdy kąt oraz każdą szopę. Ponieważ większość z budynków zbutwiała bądź zawaliła się, było to mordercze i monotonne, aczkolwiek nikt nie chciał odpuścić, podejrzewając najgorsze. I żadne boskie wstawiennictwo nie mogło pomóc.
Właściciel, dukał mało konkretnie nad mapą terenu, starając się sobie przypomnieć, gdzie jego świętej pamięci ojciec, co trzymał. Sam, wyjechał do Cape Coral i zapomniał o ojczyźnie, gdyż nie znalazł kupca na te rozległe, w połowie bagniste tereny. Aż do dzisiejszego dnia, gdy do jego drzwi zapukali policjanci prosząc o niezwłocznie udanie się z nimi
Zaparkował kawałek przed radiowozami. Wszyscy, uwijali się w pocie czoła, technicy biegali z miejsca na miejsce, a funkcjonariusze, dobierali się do przeczesywania terenu. Mimo włączonego silnika, do ich uszu docierały przytłumione skrawki rozmowy. Całą drogę, siedziała z nosem w aktach, które przysłano im zaszyfrowanym mailem po licznych telefonach. Gryzła koniec ołówka, co rusz kreśląc znaczki na mapie terenu, starając się w pamięci wykalkulować skalę.
- ... To niemożliwe, aby wciąż tu był. A może? I robi nas wszystkich w konia? - mówiła bardziej do siebie, niż do Josepha. Gdyby nie chrząknął, Grace nie zorientowałaby się, że są już na miejscu. Pospiesznie więc pozbierała całą dokumentację i już miała zamiast wychodzić, odpiąwszy pasy, gdy poczuła, że chwyta jej dłoń oraz zatrzymuje ją w miejscu. Z cichym westchnięciem, podniosła spojrzenie na męża.
- Nie rób takiej miny. Będę... Tam i nigdzie się nie ruszę w las. Wyślę Evana z krótkofalówką, będzie mi liczył kroki i cykał fotki tego, co widzi Wiesz, że tu chodzi o dziecko, więc odłóżmy własne uprzedzenia na bok, dobrze? - musnęła ustami jego wargi i choć czuła, że Joseph w najmniejszym stopniu nie jest przekonany, decyzja zapadła. Nie byłoby jej tutaj, gdyby nie nie zgodził. Podświadomie, musiał wiedzieć, że jej obecność na miejscu jest niezbędna; inaczej w życiu nie rzuciłby do komendanta zajadłego wkrótce będziemy. Nie mogła zostać w domu i opierać się wyłącznie na relacji. Musiała być tutaj. Przejść się kawałek po farmie, zobaczyć ją oraz otoczenie na własne oczy.
Dostrzegł ich jeden z szeregowych policjantów, pospiesznie przekazał na migi, iż komendant oczekuje tam, gdzie trwa zażarta narada, a tutaj... O właśnie! Dokładnie tu, leżą kamizelki kuloodporne. Bez szemrania, zapięła jedną pod fartuchem technika, w który wcisnęła się z wprawą pomimo widocznej ciąży. Splotła włosy w wyższy kok, oglądając się za Josephem. Wpatrywał się w nią z zaciętą miną.
- Przecież jesteś i będziesz obok, prawda? - podeszła do niego i wspiąwszy się na palce, poprawiła jego kurtkę, którą narzucił niedbale na wymaganą zgodnie z protokołem kuloodporną ochronę.