Joseph Warren
Złożyła wszystkie papierzyska do kupy. Ostatnia sprawa spędzała jej sen z powiek. Nie była przygotowana na tak mocny powrót do policyjnej rzeczywistość po dłuższym urlopie, a rozleniwiony umysł stawiał oporu. Morderstwo w afekcie, zazdrość i długa historia chorób psychicznych w rodzinie podejrzanego. Narzuciwszy na wątłe plecy marynarkę, do której miała przypięty identyfikator otwierający przed nią prawie wszystkie drzwi, dźwignęła teczki i wyszła w stronę górnych pięter. Gdzieś w połowie drogi, na schodach, wpadła na Evana. Policjant, przywitał ją z uśmiechem szelmy i raz dwa zabrała jej rąk dokumentację. Wypytując o Las Vegas, ślub, raz jeszcze Vegas i Josepha - a jakże! - odprowadził Grace prosto w skromne progi wydziału zabójstw. Blizna, która przechodziła przez cały jego policzek goiła się ładnie, na czym sam Evan ubolewał. Historiami o tym, co mu się przytrafiło, sypał jak z rękawa. Zwłaszcza w damskim towarzystwie.
Wchodząc, poczuła na sobie spojrzenie co niektórych mundurowych. Zwłaszcza na dłoni, na której lśnił nie tylko pierścionek zaręczynowy, ale także obrączka. Ignorując żądnych plotek osobników, podeszła do śledczych, dla których miała gotowy profil. Przedstawiła im swoje spostrzeżenia i uwagi, zasypując rzetelną analizą oraz nadprogramowymi wynikami. Wszystko wyjaśniła i dwa razy upewniła się, że na pewno nie mają pytań bądź wątpliwości.
Ponieważ drzwi do gabinetu Josepha były zamknięte - trwa spotkanie - a niektóre, wypowiedziane podniesionym tonem słowa uciekały na zewnątrz, Grace przysiadła w gronie kilku techników, po cichu żartujących z testów najnowszego sprzętu i jego nieomylności.
W pewnym momencie, drzwi stanęły z impetem otworem, hacząc klamką o ścianę. Wślizgnęła się do środka, uważając, aby nie oberwać rykoszetem. Siedzący za biurkiem Joseph miał nietęgą minę, a żyłka na jego skroni pulsowała w takt przyspieszonego pulsu.
- ... Ciężki dzień? - spytała miękko, wchodząc mu w słowo, gdyż Warren uchylał usta, aby prawdopodobnie rzucić mięsem w tego, kto ośmieli się znowu zawracać mu cztery litery. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła bliżej tak, że stała za nim, opierając dłonie na jego ramionach. Uśmiechnęła się, gdy dotknął do jej dłoni, wzdychając.
- Mam wykupić last minet do Japonii? Wracamy? Powiedz słowo, a spakuje nas w godzinie i wymyślę dla siebie jakiś powód wyjście wcześnie z pracy bardziej rzetelny niż mój przełożony porywa mnie do Tokio - propozycja złożona pół żartem, pół serio, dawała nadzieję, że Grace gotowa była to zrobić.
a
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie spodziewał się, że po powrocie z tak długiego wolnego, zderzenie z rzeczywistością będzie o wiele boleśniejsze niż to po powrocie ze zwolnienia, które wziął za namową Ferguson; nie odzywali się do siebie bardziej jak wymagały tego stosunki i relacja przełożony — podwładna, ale dochodził do wniosku, że powinien jej podziękować, bo gdyby nie to wolne, nie poznałby nigdy być może swojej żony, przy której myślami był tak teraz, jak od pierwszego dnia w pracy. Chwilami przyłapywał się, że nie myślał o niczym innym niż Grace i starał się skupić uwagę na sprawach, do których czuł coraz większy wstręt.
Nie spodziewał się, że pierwszego dnia policjanci wezwą go na miejsce naprawdę obrzydliwej zbrodni; w czasie remontu, ekipa znalazła w miejscu, w którym musiała być szafa zamurowane, rozłożone właściwie zwłoki, których smród po przebiciu ściany rozszedł się nie tylko po mieszkaniu, ale i po całej czynszówce. W pierwszej chwili nie potrafił nawet określić czy to była kobieta, czy mężczyzna, ale po wyciagnięciu ciała przez techników i rozłożeniu w sypialni był właściwie pewny, że to młoda..., bardzo młoda kobieta.
Nie opowiadał o tym Grace; tak, jak wspomniała w czasie konferencji w Las Vegas..., musieli nauczyć się nie przynosić pracy do domu i dlatego, po powrocie odpowiedział jej jedynie, że „to był fatalny dzień” i że „chciałby pooglądać z nią coś odmóżdżającego” — skończyło się na „Historiach wielkiej wagi” na TLC i żarcikach, co jeśli zbliży się do osób, których historie poznali w tym odcinku? Uśmiechnął się, kiedy odpowiedziała, że będzie nadal go kochać.
Nie zwracał uwagi na ciekawskie spojrzenia wbijające się szpilkami w jego dłonie, szczególnie tę, na której błyszczała obrączka, ale nie przejmował się nimi tak, jak nie zamierzał przejmować się plotkami; nie pierwszy raz był pożywką dla kolegów, którzy woleli gadać o nim i jego sprawach, niż o swoich obowiązkach i prowadzonych śledztwach — chwilami miał wrażenie, że komenda była wylęgarnią takich historii, których nie widzieli przyjeżdżając nawet na najgorsze miejsce zbrodni i mógł albo olewać to wszystko, albo użerać się tak, jak użerał się dzisiaj z szefem obyczajówki. Kiedy drzwi się uchyliły już miał zakląć, ale zobaczył Grace i uśmiechnął się, odkładając z trzaskiem słuchawkę.
– Tak..., kochanie. Nie wiem, po co wracaliśmy... Zostaw karteczkę, „Joseph Warren niezrównoważony, sadystyczny i nieokrzesany — tak mnie nazwała sekretarka fiuteckiego z obyczajówki — szef wydziału uprowadził mnie. Nie wiem, gdzie będziemy, ale nie szukajcie mnie. Poniosę tę ofiarę...” – zażartował, mimo że nie był w nastroju do żartów; wykończy się..., czuł to od dłuższego czasu.
Nie spodziewał się, że po powrocie z tak długiego wolnego, zderzenie z rzeczywistością będzie o wiele boleśniejsze niż to po powrocie ze zwolnienia, które wziął za namową Ferguson; nie odzywali się do siebie bardziej jak wymagały tego stosunki i relacja przełożony — podwładna, ale dochodził do wniosku, że powinien jej podziękować, bo gdyby nie to wolne, nie poznałby nigdy być może swojej żony, przy której myślami był tak teraz, jak od pierwszego dnia w pracy. Chwilami przyłapywał się, że nie myślał o niczym innym niż Grace i starał się skupić uwagę na sprawach, do których czuł coraz większy wstręt.
Nie spodziewał się, że pierwszego dnia policjanci wezwą go na miejsce naprawdę obrzydliwej zbrodni; w czasie remontu, ekipa znalazła w miejscu, w którym musiała być szafa zamurowane, rozłożone właściwie zwłoki, których smród po przebiciu ściany rozszedł się nie tylko po mieszkaniu, ale i po całej czynszówce. W pierwszej chwili nie potrafił nawet określić czy to była kobieta, czy mężczyzna, ale po wyciagnięciu ciała przez techników i rozłożeniu w sypialni był właściwie pewny, że to młoda..., bardzo młoda kobieta.
Nie opowiadał o tym Grace; tak, jak wspomniała w czasie konferencji w Las Vegas..., musieli nauczyć się nie przynosić pracy do domu i dlatego, po powrocie odpowiedział jej jedynie, że „to był fatalny dzień” i że „chciałby pooglądać z nią coś odmóżdżającego” — skończyło się na „Historiach wielkiej wagi” na TLC i żarcikach, co jeśli zbliży się do osób, których historie poznali w tym odcinku? Uśmiechnął się, kiedy odpowiedziała, że będzie nadal go kochać.
Nie zwracał uwagi na ciekawskie spojrzenia wbijające się szpilkami w jego dłonie, szczególnie tę, na której błyszczała obrączka, ale nie przejmował się nimi tak, jak nie zamierzał przejmować się plotkami; nie pierwszy raz był pożywką dla kolegów, którzy woleli gadać o nim i jego sprawach, niż o swoich obowiązkach i prowadzonych śledztwach — chwilami miał wrażenie, że komenda była wylęgarnią takich historii, których nie widzieli przyjeżdżając nawet na najgorsze miejsce zbrodni i mógł albo olewać to wszystko, albo użerać się tak, jak użerał się dzisiaj z szefem obyczajówki. Kiedy drzwi się uchyliły już miał zakląć, ale zobaczył Grace i uśmiechnął się, odkładając z trzaskiem słuchawkę.
– Tak..., kochanie. Nie wiem, po co wracaliśmy... Zostaw karteczkę, „Joseph Warren niezrównoważony, sadystyczny i nieokrzesany — tak mnie nazwała sekretarka fiuteckiego z obyczajówki — szef wydziału uprowadził mnie. Nie wiem, gdzie będziemy, ale nie szukajcie mnie. Poniosę tę ofiarę...” – zażartował, mimo że nie był w nastroju do żartów; wykończy się..., czuł to od dłuższego czasu.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Plotki były wszędzie. Także - albo zwłaszcza, w zależności od punktu spojrzenia - na komendzie. Grace, nie przejmowała się nimi i nigdy nie wchodziła w dysputę z rozsiewanymi przez wyjątkowo troskliwe oraz zainteresowane koleżanki historię, gdyż przypominałoby to walkę z wiatrami. Szkoda czasów, nerwów, zaangażowania, które mogła poświęcić na coś o wiele bardziej pożytecznego, jak właśnie na swoje sprawy. Nie było ich raptem dwa tygodnie, a stos tych pilnych, piętrzył się na jej biurku, jakby akta mnożyły się przez pączkowanie.
Pokręciła głową. Nie mogła się nie uśmiechnąć, gdyż roztaczał przed nią naprawdę kuszącą wizję. Pochyliwszy się, pocałowała męża w policzek i obeszła jego biurko, aby usiąść na nim nonszalancko. Oparła dłonie w miejscu, z którego przesunęła papierzyska oraz kubek z zimną już kawą. Musiał o niej zapomnieć w ferworze długiej dysputy z szefem wydziału obyczajowego. Siedząc, machała w powietrzu nogami tak, jakby była małą dziewczynką oraz wpatrywała się w oczy męża, ponieważ ten śledził ją uważnie. Chyba nie spodziewał się, że przyszła tu... Psocić? W godzinach swojej i jego pracy? A może wręcz przeciwnie? Miał nie aż tak cichą nadzieję, że skutecznie oderwie jego myśli od szarej rzeczywistości oraz sprawi, że będzie się bardzo, ale to bardzo spieszył do domu?
- Zanim zabierzemy się za przekuwanie misternego planu w czyn, to dobry moment, aby zrobić sobie przerwę na lunch, nie uważasz? Śniadaniówki masz w płóciennej torbie. Zabrałeś ją z samochodu, prawda? - pochyliła się, aby uporządkować ten artystyczny nieład, który Joseph miał na biurku. Rzekomo, odnajdywał się w tym, nie mniej Grace śmiała twierdzić, że to wierutne kłamstwo, usprawiedliwiające niechęć do powrotu do kilku, wielokrotnie już przekładanych spraw, które nie były śledztwami i dlatego, mógł na nich bez większych przeszkód osiąść kurz.
Powiodła spojrzeniem za Josephem, który odwrócił się do niej plecami. Wyglądał na... Zmęczonego. Biła się z myślami, czy chciał, aby poruszyła ten temat, bowiem oboje doskonale wiedzieli jakie są realia ich pracy. Podparła podbródek na grzbiecie ręki przeciągając tę chwilę milczenia mąconą wyłącznie przez szelest rozpakowywanego sreberka.
- Jeżeli właśnie teraz, uśmiechniesz się do mnie szczerze i najpiękniej, jak potrafisz, może dam się namówić, aby wieczorem, po powrocie do domu, zrobić Ci masaż, do którego otworzę tę oliwkę kupioną w SPA Czterech pór roku... - kusiła podstępnie, ściszając głos do konspiracyjnego, wdzierającego się do jego uszu szeptu.
Plotki były wszędzie. Także - albo zwłaszcza, w zależności od punktu spojrzenia - na komendzie. Grace, nie przejmowała się nimi i nigdy nie wchodziła w dysputę z rozsiewanymi przez wyjątkowo troskliwe oraz zainteresowane koleżanki historię, gdyż przypominałoby to walkę z wiatrami. Szkoda czasów, nerwów, zaangażowania, które mogła poświęcić na coś o wiele bardziej pożytecznego, jak właśnie na swoje sprawy. Nie było ich raptem dwa tygodnie, a stos tych pilnych, piętrzył się na jej biurku, jakby akta mnożyły się przez pączkowanie.
Pokręciła głową. Nie mogła się nie uśmiechnąć, gdyż roztaczał przed nią naprawdę kuszącą wizję. Pochyliwszy się, pocałowała męża w policzek i obeszła jego biurko, aby usiąść na nim nonszalancko. Oparła dłonie w miejscu, z którego przesunęła papierzyska oraz kubek z zimną już kawą. Musiał o niej zapomnieć w ferworze długiej dysputy z szefem wydziału obyczajowego. Siedząc, machała w powietrzu nogami tak, jakby była małą dziewczynką oraz wpatrywała się w oczy męża, ponieważ ten śledził ją uważnie. Chyba nie spodziewał się, że przyszła tu... Psocić? W godzinach swojej i jego pracy? A może wręcz przeciwnie? Miał nie aż tak cichą nadzieję, że skutecznie oderwie jego myśli od szarej rzeczywistości oraz sprawi, że będzie się bardzo, ale to bardzo spieszył do domu?
- Zanim zabierzemy się za przekuwanie misternego planu w czyn, to dobry moment, aby zrobić sobie przerwę na lunch, nie uważasz? Śniadaniówki masz w płóciennej torbie. Zabrałeś ją z samochodu, prawda? - pochyliła się, aby uporządkować ten artystyczny nieład, który Joseph miał na biurku. Rzekomo, odnajdywał się w tym, nie mniej Grace śmiała twierdzić, że to wierutne kłamstwo, usprawiedliwiające niechęć do powrotu do kilku, wielokrotnie już przekładanych spraw, które nie były śledztwami i dlatego, mógł na nich bez większych przeszkód osiąść kurz.
Powiodła spojrzeniem za Josephem, który odwrócił się do niej plecami. Wyglądał na... Zmęczonego. Biła się z myślami, czy chciał, aby poruszyła ten temat, bowiem oboje doskonale wiedzieli jakie są realia ich pracy. Podparła podbródek na grzbiecie ręki przeciągając tę chwilę milczenia mąconą wyłącznie przez szelest rozpakowywanego sreberka.
- Jeżeli właśnie teraz, uśmiechniesz się do mnie szczerze i najpiękniej, jak potrafisz, może dam się namówić, aby wieczorem, po powrocie do domu, zrobić Ci masaż, do którego otworzę tę oliwkę kupioną w SPA Czterech pór roku... - kusiła podstępnie, ściszając głos do konspiracyjnego, wdzierającego się do jego uszu szeptu.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Joseph był przyzwyczajony do tych wszystkich plotek, które żyły na wydziale własnym życiem i zastanawiał się jedynie jak kobieta poradzi sobie z „przypadkowymi”, ukradkowymi spojrzeniami i rozmowami cichnącymi w momencie, w którym będzie wchodzić do pokoju — nie wiedział, że pod tym względem nie różniła się wiele od niego; Joseph doszedł tego, że nie wiedział, żeby był tematem rozmów na wydziale i o wszystkim dowiadywał się po fakcie, kiedy któryś ze znajomych wygadał się przypadkiem. Miał nadzieję, że Grace nie zacznie przejmować się tym wszystkim, co do tej pory udowadniała mu, że nie obchodzi jej tak, jak jego.
Obracał się na krześle, wpatrując w żonę do chwili, w której nie wspomniała ich podróży poślubnej; najchętniej nie wracałby do domu, mimo że tęsknił za tymi czterema, świeżo odremontowanymi ścianami i w głowie snuł plany, co będą robić po powrocie. Szybko przekonał się i utwierdził, że mogliby zostać w Kyoto i nie tęskniłby..., a już na pewno nie tęskniłby za pracą, od której chciał uciec przytłaczany coraz mocniej kolejnymi sprawami.
– Grace..., nie wiem... Może nie powinienem wracać? Może w ogóle nie powinienem godzić się na ten awans? Tego wszystkiego dzieje się dużo..., za dużo i nie będę ukrywać, że jestem coraz bardziej zmęczony – mówił, obracając się tym razem w jej stronę i podjeżdżając, bliżej, dotknął do jej kolana, ale zaraz zabrał ręce i kiedy spytała o torbę, do której zapakowała mu jedzenie, wstał i podszedł do wieszaka, na którego jednym z haczyków wisiała płócienna torba; podał ją żonie i usiadłszy, przysunął się znów bliżej jej kolan, o które oparł się dłońmi i położywszy na nich głowę, wpatrywał się tak długo, jak długo nie podała mu zawiniątka w srebrnej, aluminiowej folii. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę chciał zrezygnować ze służby i tak naprawdę... Komendant nie dawał mi wielkiego pola do manewru, a teraz mam wrażenie, że niepotrzebnie się zgodziłem... – Tłumaczył się przed żoną, mimo że wiedział jak kobieta rozumiała go o wiele lepiej od innych. Chwilę nie mówił nic, czekając na odpowiedź, kiedy Grace przeskoczyła znów z tematu pracy do wspomnienia miesiąca miodowego, który spędzili w Kraju Kwitnącej Wiśni..., mimo że w tym czasie, nie kwitło ani jedno drzewko.
Uśmiechnął się do niej…, szczerze, żeby od razu przypomnieć jej, że dzisiaj, kiedy będzie wracać z pracy Grace najpewniej będzie zasypiać.
– Kochanie – zaczął. – Nie zapomniało ci się przypadkiem, że dzisiaj ja mam dwunastkę? Do dziesiątej i zanim wrócę do domu..., ty powinnaś spać od godziny? Wstajesz po pierwsze dużo wcześniej i po drugie..., nie powinnaś się przemęczać w... – Nie dokończył, bo Grace dopowiedziała za męża: „w moim stanie”. Nie twierdził, że ciąża to choroba, ale nie chciał, żeby się przemęczała tym bardziej jeśli nie zamierzała rezygnować z zawodowej aktywności...
Joseph był przyzwyczajony do tych wszystkich plotek, które żyły na wydziale własnym życiem i zastanawiał się jedynie jak kobieta poradzi sobie z „przypadkowymi”, ukradkowymi spojrzeniami i rozmowami cichnącymi w momencie, w którym będzie wchodzić do pokoju — nie wiedział, że pod tym względem nie różniła się wiele od niego; Joseph doszedł tego, że nie wiedział, żeby był tematem rozmów na wydziale i o wszystkim dowiadywał się po fakcie, kiedy któryś ze znajomych wygadał się przypadkiem. Miał nadzieję, że Grace nie zacznie przejmować się tym wszystkim, co do tej pory udowadniała mu, że nie obchodzi jej tak, jak jego.
Obracał się na krześle, wpatrując w żonę do chwili, w której nie wspomniała ich podróży poślubnej; najchętniej nie wracałby do domu, mimo że tęsknił za tymi czterema, świeżo odremontowanymi ścianami i w głowie snuł plany, co będą robić po powrocie. Szybko przekonał się i utwierdził, że mogliby zostać w Kyoto i nie tęskniłby..., a już na pewno nie tęskniłby za pracą, od której chciał uciec przytłaczany coraz mocniej kolejnymi sprawami.
– Grace..., nie wiem... Może nie powinienem wracać? Może w ogóle nie powinienem godzić się na ten awans? Tego wszystkiego dzieje się dużo..., za dużo i nie będę ukrywać, że jestem coraz bardziej zmęczony – mówił, obracając się tym razem w jej stronę i podjeżdżając, bliżej, dotknął do jej kolana, ale zaraz zabrał ręce i kiedy spytała o torbę, do której zapakowała mu jedzenie, wstał i podszedł do wieszaka, na którego jednym z haczyków wisiała płócienna torba; podał ją żonie i usiadłszy, przysunął się znów bliżej jej kolan, o które oparł się dłońmi i położywszy na nich głowę, wpatrywał się tak długo, jak długo nie podała mu zawiniątka w srebrnej, aluminiowej folii. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę chciał zrezygnować ze służby i tak naprawdę... Komendant nie dawał mi wielkiego pola do manewru, a teraz mam wrażenie, że niepotrzebnie się zgodziłem... – Tłumaczył się przed żoną, mimo że wiedział jak kobieta rozumiała go o wiele lepiej od innych. Chwilę nie mówił nic, czekając na odpowiedź, kiedy Grace przeskoczyła znów z tematu pracy do wspomnienia miesiąca miodowego, który spędzili w Kraju Kwitnącej Wiśni..., mimo że w tym czasie, nie kwitło ani jedno drzewko.
Uśmiechnął się do niej…, szczerze, żeby od razu przypomnieć jej, że dzisiaj, kiedy będzie wracać z pracy Grace najpewniej będzie zasypiać.
– Kochanie – zaczął. – Nie zapomniało ci się przypadkiem, że dzisiaj ja mam dwunastkę? Do dziesiątej i zanim wrócę do domu..., ty powinnaś spać od godziny? Wstajesz po pierwsze dużo wcześniej i po drugie..., nie powinnaś się przemęczać w... – Nie dokończył, bo Grace dopowiedziała za męża: „w moim stanie”. Nie twierdził, że ciąża to choroba, ale nie chciał, żeby się przemęczała tym bardziej jeśli nie zamierzała rezygnować z zawodowej aktywności...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Torbę, którą jej podał Joseph, odłożyła na bok. Pochyliła się nad mężem, kiedy jego lica wtuliły się w jej kolana. Sam, w tym momencie, zachowywał się jak łaszący się i dopraszający o uwagę kociak. Dotknęła do jednego policzka, opuszkami palców muskając szorstką skórę. Nie mogła się powstrzymać i... wspomniała moment, gdy zdecydował się ogolić do zera, aby upodobnić się do pływających w stawach w Japonii rybek koi.
- ... Ostatecznie, stwierdzam, że to nie było takie złe rozwiązanie, choć kłamałabym twierdząc, że nie lubię, kiedy drapiesz mnie w momencie, w którym kradniesz całusy - odgarnęła pukiel opadający na jego oczy włosów. Kłaki Josepha, nie wiedzieć kiedy stały się przydługie. Zdecydowanie, dopraszały się o kontakt z nożyczkami.
Przez chwilę, nie mówiła nic. Mógł domyślać się, że Grace rozważa jego do bólu szczere oraz pozbawione złudzeń zwierzenie. Nakreśliła kilka urwanych słów na policzku mężczyzny i wsunąwszy palce pod brodę, zwróciła jego spojrzenie na siebie. Żadnych, nawet najmniejszych szans na ucieczkę między uda.
- Masz dość pracy na komendzie, czy po prostu pracy - pracy? Myślisz o wcześniejszej emeryturze? - aby wypowiedzieć się oraz wyrazić swoje zdanie, potrzebowała faktów. Jasnych i klarownych. Przejrzystego spojrzenia na sprawę. Pewnym było, że męczenie się przez jeszcze tylko dwa - trzy lata wyłącznie po to, aby osiągnąć wyższy pułap wynagrodzenia za swoją służbę, uważała za bezsensowne. Nie martwiła się o pieniądze, zarabiała dobrze, a zawsze mogła więcej gdyby zaszła taka potrzeba.
Rozłożyła pojemniczki ze skrojonymi owocami i słoik z dżemem; ten, podsunęła mężowi, oczekując, że go odkręci. Sięgnęła po jednego z zawiniętych w sreberko naleśników, którego skubiąc, zjadła na sucho.
- A to nie jest trochę tak, że miałeś inną wizję swoich nowych obowiązków, która w zetknięciu z rzeczywistością, niewiele ma z nią wspólnego i zaczyna Cię to frustrować? Nie wierzę, że Twoje chęci zmian i unowocześniania starych, zasiedziałych rozwiązań, podoba się każdemu z wydziałowych. Większość, jest tu już tylko po to, aby wysiedzieć do dobrej emerytury... - cmoknęła, skubiąc drugiego naleśnika oraz pojedyncze, przekrojone na pół truskawki.
Grace, uniosła brew w odpowiedzi na jego uśmiech szelmy.
- Nie. Nie zapomniałam. Tak samo jak nie łudzę się, że zasnę o dwudziestej drugiej... - przecież wiesz dopowiadało jej spojrzenie, które nie odrywało się od oczu Josepha.
- ... w moim stanie. Tak, tak. Byłeś ze mną na badaniach po powrocie do domu, dobrze wiesz, że wszystko jest w porządku, więc? W czym rzecz? Mam się do czegoś zmuszać i później przewracać z boku na bok, irytując, że leżę, chociaż wiem, że nie zasnę? Wolę poczekać na Ciebie i Twoją bajkę skoro masażem gardzisz... - cmoknęła. Nie przemęczała się. Owszem, w pierwszym trymestrze spała więcej i bardziej twardo. Z kolejnym jednak, wróciły dawne przyzwyczajenia i bardziej zmęczona byłaby po dwóch godzinach bezczynnego leżenia w łóżku, niż kiedy dopiero położyłaby się spać czując, że ma już ochotę się przytulić do poduszki.
Torbę, którą jej podał Joseph, odłożyła na bok. Pochyliła się nad mężem, kiedy jego lica wtuliły się w jej kolana. Sam, w tym momencie, zachowywał się jak łaszący się i dopraszający o uwagę kociak. Dotknęła do jednego policzka, opuszkami palców muskając szorstką skórę. Nie mogła się powstrzymać i... wspomniała moment, gdy zdecydował się ogolić do zera, aby upodobnić się do pływających w stawach w Japonii rybek koi.
- ... Ostatecznie, stwierdzam, że to nie było takie złe rozwiązanie, choć kłamałabym twierdząc, że nie lubię, kiedy drapiesz mnie w momencie, w którym kradniesz całusy - odgarnęła pukiel opadający na jego oczy włosów. Kłaki Josepha, nie wiedzieć kiedy stały się przydługie. Zdecydowanie, dopraszały się o kontakt z nożyczkami.
Przez chwilę, nie mówiła nic. Mógł domyślać się, że Grace rozważa jego do bólu szczere oraz pozbawione złudzeń zwierzenie. Nakreśliła kilka urwanych słów na policzku mężczyzny i wsunąwszy palce pod brodę, zwróciła jego spojrzenie na siebie. Żadnych, nawet najmniejszych szans na ucieczkę między uda.
- Masz dość pracy na komendzie, czy po prostu pracy - pracy? Myślisz o wcześniejszej emeryturze? - aby wypowiedzieć się oraz wyrazić swoje zdanie, potrzebowała faktów. Jasnych i klarownych. Przejrzystego spojrzenia na sprawę. Pewnym było, że męczenie się przez jeszcze tylko dwa - trzy lata wyłącznie po to, aby osiągnąć wyższy pułap wynagrodzenia za swoją służbę, uważała za bezsensowne. Nie martwiła się o pieniądze, zarabiała dobrze, a zawsze mogła więcej gdyby zaszła taka potrzeba.
Rozłożyła pojemniczki ze skrojonymi owocami i słoik z dżemem; ten, podsunęła mężowi, oczekując, że go odkręci. Sięgnęła po jednego z zawiniętych w sreberko naleśników, którego skubiąc, zjadła na sucho.
- A to nie jest trochę tak, że miałeś inną wizję swoich nowych obowiązków, która w zetknięciu z rzeczywistością, niewiele ma z nią wspólnego i zaczyna Cię to frustrować? Nie wierzę, że Twoje chęci zmian i unowocześniania starych, zasiedziałych rozwiązań, podoba się każdemu z wydziałowych. Większość, jest tu już tylko po to, aby wysiedzieć do dobrej emerytury... - cmoknęła, skubiąc drugiego naleśnika oraz pojedyncze, przekrojone na pół truskawki.
Grace, uniosła brew w odpowiedzi na jego uśmiech szelmy.
- Nie. Nie zapomniałam. Tak samo jak nie łudzę się, że zasnę o dwudziestej drugiej... - przecież wiesz dopowiadało jej spojrzenie, które nie odrywało się od oczu Josepha.
- ... w moim stanie. Tak, tak. Byłeś ze mną na badaniach po powrocie do domu, dobrze wiesz, że wszystko jest w porządku, więc? W czym rzecz? Mam się do czegoś zmuszać i później przewracać z boku na bok, irytując, że leżę, chociaż wiem, że nie zasnę? Wolę poczekać na Ciebie i Twoją bajkę skoro masażem gardzisz... - cmoknęła. Nie przemęczała się. Owszem, w pierwszym trymestrze spała więcej i bardziej twardo. Z kolejnym jednak, wróciły dawne przyzwyczajenia i bardziej zmęczona byłaby po dwóch godzinach bezczynnego leżenia w łóżku, niż kiedy dopiero położyłaby się spać czując, że ma już ochotę się przytulić do poduszki.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Położył, opierając się policzkiem głowę o jej kolana, a kiedy dotknęła do jego twarzy, przymknął oczy, wsłuchując się w swój własny oddech. Uśmiechnął się, kiedy zwróciła uwagę, że w przeciwieństwie do miesiąca miodowego, nie golił się i krótki, szorstki zarost mógł drapać jej nogi i łaskotać, ale za kilka dni wiedział, że włoski zaczną układać się inaczej i będąc dłuższymi, zmiękną. Z włosami było gorzej, bo sam czuł się w nich źle i nie mógł się nadziwić, że w przeszłości wytrzymywał w naprawdę długich, bo przez chwilę sięgających ramion puklach, ale w przeszłości wiele rzeczy było innych i inaczej patrzył na świat, odbierał bodźce i myślał..., czy raczej..., nie myślał. Czasami zastanawiał się ilu rzeczy, które zrobił wtedy i których niekoniecznie żałował, zrobiłby teraz..., znając Grace i będąc z nią w miał nadzieję, że szczęśliwym związku.
Zadarł głowę i wpatrując się w żonę, musiała widzieć, że myślał co odpowiedzieć, podczas gdy Joseph zastanawiał się czy w ogóle poruszać ten temat, o którym myślał ostatnio więcej w Japonii; czuł się przytłoczony tymi wszystkimi sprawami, w których wiedział, że nie robi nic..., co byłoby wartościowe, bo to że wytropi kolejnego mordercę, nie zwróci życia ofierze tak samo, jak nie powstrzyma innych zwyrodnialców, których miał wrażenie, że przybywało. Zastanawiał się, co odpowiedzieć Grace i kiedy dotknęła do jego policzka, po którym pogładziła kciukiem mężowski policzek tak, jak wyrwałaby go z letargu.
– Myślę o emeryturze..., codziennie... Od dnia, w którym powiedziałaś mi, że możesz być w ciąży... Tylko, ze tego samego dnia stary wcisnął mi w ręce ten awans. Z jednej strony wiedziałem, ze to najgorsze co mogło mnie spotkać, a z drugiej myślałem, że może nie będzie najgorzej. – Mówił wolno, ale tak jak chciałby powiedzieć to, co musiał i..., zamieść ten temat pod dywan. – Wiesz, że opinie o mnie... Mogą mówić i myśleć, co tylko chcą, ale... Nie potrafię odciąć się tak, jak odcinałem się wcześniej. Jasne było mi żal tych wszystkich martwych ludzi i ich rodzin, ale nie wracałem w myślach do spraw i nie analizowałem ich tak..., jak teraz... Poza tym mam poczucie, że to, co robię..., to bez sensu. Żyję życiem innych i nie widzę nawet tego, że moje przecieka mi przez ręce. Nie chcę obudzić się, kiedy okaże się, że nasze córki właściwie są dorosłymi i samodzielnymi kobietami. Z drugiej strony... – przerwał, opierając się o jej kolano brodą i..., unikając badawczego spojrzenia żony, dopowiedział po dłuższej chwili, w której milczeli oboje i gdyby nie metaliczny szelest folii, z której wyciągała naleśniki, w gabinecie panowałaby idealna cisza.
– Z drugiej strony, kiedy pomyślę, że mają zabrać mi 25k, bo odejdę o rok czy dwa lata za wcześnie... Nie dziwię się, że niektórzy chcą jedynie dociągnąć do..., i odejść. – Wyprostował się i sięgnął do szuflady po nasączane chusteczki, którymi zaczął wycierać nerwowo dłonie; po gabinecie rozszedł się zapach środka dezynfekującego, mięty i alkoholu takiego, jakim w szpitalach dezynfekuje się miejsce przed wkłuciem igły. Wyciągnął z torby zawiniątko w sreberku, które zaczął odpakowywać, słuchając co miała do powiedzenia Grace.
Kiedy wspomniała, że „nie zaśnie przed dwudziestą drugą”, pokręcił głową..., z dezaprobatą, którą musiała dostrzec. Wiedział, ze nie musiał się o nią martwić, ale mimo wszystko chciał, żeby odpoczywała i nie przemęczała się tym bardziej, że jej praca nie była wiele lżejsza od jego obowiązków, których dokładał sobie nie wiedzieć czemu, skoro mógł odwalić papierkową robotę i siedzieć za biurkiem, wpatrując się w jej zdjęcia albo rozkładając pasjansa na służbowym komputerze.
W chwili, w której wypomniała mu, że „gardzi jej masażem”, grożąc jej palcem wymierzonym w czubek jej nosa, do którego dotknął po chwili, powiedział:
– Nie gardzę, tylko nie chcę, żebyś się przemęczała, ale skoro masowanie moich chudych..., no nie tak, jak dawniej, ale mimo wszystko jeszcze nadal chudych kości, sprawia ci taką przyjemność, to nie mam prawa ci jej odmówić – odpowiedział, uśmiechając się do niej szeroko, żeby wgryźć się zaraz w miękkiego naleśnika. – Poza tym..., mogę opowiadać ci bajkę, kiedy będziesz mnie masować albo najpierw ty mnie, potem ja ciebie i po bajeczce pójdziesz spać... – Zaśmiał się widząc minę Grace, która wyrażała stanowczo „nieee, wtf?”.
Położył, opierając się policzkiem głowę o jej kolana, a kiedy dotknęła do jego twarzy, przymknął oczy, wsłuchując się w swój własny oddech. Uśmiechnął się, kiedy zwróciła uwagę, że w przeciwieństwie do miesiąca miodowego, nie golił się i krótki, szorstki zarost mógł drapać jej nogi i łaskotać, ale za kilka dni wiedział, że włoski zaczną układać się inaczej i będąc dłuższymi, zmiękną. Z włosami było gorzej, bo sam czuł się w nich źle i nie mógł się nadziwić, że w przeszłości wytrzymywał w naprawdę długich, bo przez chwilę sięgających ramion puklach, ale w przeszłości wiele rzeczy było innych i inaczej patrzył na świat, odbierał bodźce i myślał..., czy raczej..., nie myślał. Czasami zastanawiał się ilu rzeczy, które zrobił wtedy i których niekoniecznie żałował, zrobiłby teraz..., znając Grace i będąc z nią w miał nadzieję, że szczęśliwym związku.
Zadarł głowę i wpatrując się w żonę, musiała widzieć, że myślał co odpowiedzieć, podczas gdy Joseph zastanawiał się czy w ogóle poruszać ten temat, o którym myślał ostatnio więcej w Japonii; czuł się przytłoczony tymi wszystkimi sprawami, w których wiedział, że nie robi nic..., co byłoby wartościowe, bo to że wytropi kolejnego mordercę, nie zwróci życia ofierze tak samo, jak nie powstrzyma innych zwyrodnialców, których miał wrażenie, że przybywało. Zastanawiał się, co odpowiedzieć Grace i kiedy dotknęła do jego policzka, po którym pogładziła kciukiem mężowski policzek tak, jak wyrwałaby go z letargu.
– Myślę o emeryturze..., codziennie... Od dnia, w którym powiedziałaś mi, że możesz być w ciąży... Tylko, ze tego samego dnia stary wcisnął mi w ręce ten awans. Z jednej strony wiedziałem, ze to najgorsze co mogło mnie spotkać, a z drugiej myślałem, że może nie będzie najgorzej. – Mówił wolno, ale tak jak chciałby powiedzieć to, co musiał i..., zamieść ten temat pod dywan. – Wiesz, że opinie o mnie... Mogą mówić i myśleć, co tylko chcą, ale... Nie potrafię odciąć się tak, jak odcinałem się wcześniej. Jasne było mi żal tych wszystkich martwych ludzi i ich rodzin, ale nie wracałem w myślach do spraw i nie analizowałem ich tak..., jak teraz... Poza tym mam poczucie, że to, co robię..., to bez sensu. Żyję życiem innych i nie widzę nawet tego, że moje przecieka mi przez ręce. Nie chcę obudzić się, kiedy okaże się, że nasze córki właściwie są dorosłymi i samodzielnymi kobietami. Z drugiej strony... – przerwał, opierając się o jej kolano brodą i..., unikając badawczego spojrzenia żony, dopowiedział po dłuższej chwili, w której milczeli oboje i gdyby nie metaliczny szelest folii, z której wyciągała naleśniki, w gabinecie panowałaby idealna cisza.
– Z drugiej strony, kiedy pomyślę, że mają zabrać mi 25k, bo odejdę o rok czy dwa lata za wcześnie... Nie dziwię się, że niektórzy chcą jedynie dociągnąć do..., i odejść. – Wyprostował się i sięgnął do szuflady po nasączane chusteczki, którymi zaczął wycierać nerwowo dłonie; po gabinecie rozszedł się zapach środka dezynfekującego, mięty i alkoholu takiego, jakim w szpitalach dezynfekuje się miejsce przed wkłuciem igły. Wyciągnął z torby zawiniątko w sreberku, które zaczął odpakowywać, słuchając co miała do powiedzenia Grace.
Kiedy wspomniała, że „nie zaśnie przed dwudziestą drugą”, pokręcił głową..., z dezaprobatą, którą musiała dostrzec. Wiedział, ze nie musiał się o nią martwić, ale mimo wszystko chciał, żeby odpoczywała i nie przemęczała się tym bardziej, że jej praca nie była wiele lżejsza od jego obowiązków, których dokładał sobie nie wiedzieć czemu, skoro mógł odwalić papierkową robotę i siedzieć za biurkiem, wpatrując się w jej zdjęcia albo rozkładając pasjansa na służbowym komputerze.
W chwili, w której wypomniała mu, że „gardzi jej masażem”, grożąc jej palcem wymierzonym w czubek jej nosa, do którego dotknął po chwili, powiedział:
– Nie gardzę, tylko nie chcę, żebyś się przemęczała, ale skoro masowanie moich chudych..., no nie tak, jak dawniej, ale mimo wszystko jeszcze nadal chudych kości, sprawia ci taką przyjemność, to nie mam prawa ci jej odmówić – odpowiedział, uśmiechając się do niej szeroko, żeby wgryźć się zaraz w miękkiego naleśnika. – Poza tym..., mogę opowiadać ci bajkę, kiedy będziesz mnie masować albo najpierw ty mnie, potem ja ciebie i po bajeczce pójdziesz spać... – Zaśmiał się widząc minę Grace, która wyrażała stanowczo „nieee, wtf?”.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Wyprostowała się i nie odejmując od tego twarzy dłoni, odparła.
- Joseph, wiem, że to jest sprzeczne z Twoją naturą, ale w pewnych sprawach, w tym dokładnie w tej, musisz myśleć o sobie. Świata nie zbawisz, a wypalony, nie będziesz najlepszym detektywem, nieprawdaż? - słuchała go uważnie. Miał rację, przyjmując, że wszystkie jego słowa jakie padły, a nawet te, o których chciał wspomnieć, ale ostatecznie gryzł się w język i wyłącznie wybrzmiewały one w jego emocjach, Grace poddawała dokładnej analizie. Przeciskała je przez grube sito, zwracając uwagę na kontekst oraz akcent. Świadomość, że do wielu wniosków doszedł w Japonii, dawała jej do myślenia. Jak długo uciekał od stanięcia z prawdą twarzą w twarz?
- Fakt, że będziemy mieli dziecko... dzieci... Mocno przewartościowało moje życie, Twoje jak widzę również. Jednakże, decyzję o wcześniejszym zakończeniu służby, musisz podjąć w zgodzie z samym sobą. A cokolwiek nie postanowisz, masz w tym moje pełne wsparcie, wiesz o tym, prawda? - pochylając się nad mężem, przysłoniła mu dosłownie cały świat. Ciepły uśmiech, pociągnął jej kąciki ust ku górze, a swobodnie rozpuszczone pukle, były o cal oddalone od jego nosa. Gdyby więc nachyliła się bardziej, łaskotałyby go przy każdym zetknięciu ze skórą.
- ... A czy nam naprawdę jest potrzebne te dodatkowe dwadzieścia pięć tysięcy? Wiem, mamy jako ludzie tendencję do myślenia mieć, a nie mieć, tyle że ja nie chciałabym, abyś w pewnym momencie został przygnieciony przez coś, co jest już dla Ciebie wyłącznie balastem, bo suma na koncie musi się zgadzać... Jeżeli... Jeżeli naprawdę chcesz przejść na wcześniejszą emeryturą, nie patrz się na pieniądze - poprosiła, a gdy podniósł się, cofnęła ręce. Nie skomentowała tego, że przez większość czasu miał obawy przed spojrzeniem jej prosto w oczy. Czego się obawiał? Że dostrzeże w nich rozczarowanie? Grace, potrząsnęła głową. Przysunęła bliżej nich pudełko z owocami. Choć w większości wyjadała truskawki, od czasu do czasu skusiła się na borówkę, kawałek pomarańczy bądź melona.
Nie przemęczała się. Gdyby nie ciąża, pracowałaby na o wiele większych obrotach. Nie odmawiałaby oglądania miejsc zbrodni, jeżeli to nie było jej absolutnie potrzebne, tylko jeździła do każdego. Angażowałaby się w dodatkowe, nadprogramowe sprawy... A jednak, Josephowi wciąż było mało.
Pokręciła nosem, o który trącił jego pojedynczy palec. - Przemęczała się czym? Siedzeniem w domu i czekaniem na Ciebie? Proszę Cię, Joseph... - pogroziła mu w ten sam, co on sposób, aczkolwiek wieńczył go delikatny, choć wyczuwalny pstryczek w sam środek nosa.
- Po bajeczce pójdziesz spać? A Ty? To nie ja ciągnę kilka dwunastogodzinnych dyżurów pod rząd, jeżeli chcesz mnie wcześniej wysłać do łóżka, sam się musisz do niego położyć i grzecznie pójść spać - podsumowała jego próby targowania się. Nie powinien mieć wątpliwości, że Grace innej oferty nie zaakceptuje, gdyż upór odbijał się w jej spojrzeniu.
Wyprostowała się i nie odejmując od tego twarzy dłoni, odparła.
- Joseph, wiem, że to jest sprzeczne z Twoją naturą, ale w pewnych sprawach, w tym dokładnie w tej, musisz myśleć o sobie. Świata nie zbawisz, a wypalony, nie będziesz najlepszym detektywem, nieprawdaż? - słuchała go uważnie. Miał rację, przyjmując, że wszystkie jego słowa jakie padły, a nawet te, o których chciał wspomnieć, ale ostatecznie gryzł się w język i wyłącznie wybrzmiewały one w jego emocjach, Grace poddawała dokładnej analizie. Przeciskała je przez grube sito, zwracając uwagę na kontekst oraz akcent. Świadomość, że do wielu wniosków doszedł w Japonii, dawała jej do myślenia. Jak długo uciekał od stanięcia z prawdą twarzą w twarz?
- Fakt, że będziemy mieli dziecko... dzieci... Mocno przewartościowało moje życie, Twoje jak widzę również. Jednakże, decyzję o wcześniejszym zakończeniu służby, musisz podjąć w zgodzie z samym sobą. A cokolwiek nie postanowisz, masz w tym moje pełne wsparcie, wiesz o tym, prawda? - pochylając się nad mężem, przysłoniła mu dosłownie cały świat. Ciepły uśmiech, pociągnął jej kąciki ust ku górze, a swobodnie rozpuszczone pukle, były o cal oddalone od jego nosa. Gdyby więc nachyliła się bardziej, łaskotałyby go przy każdym zetknięciu ze skórą.
- ... A czy nam naprawdę jest potrzebne te dodatkowe dwadzieścia pięć tysięcy? Wiem, mamy jako ludzie tendencję do myślenia mieć, a nie mieć, tyle że ja nie chciałabym, abyś w pewnym momencie został przygnieciony przez coś, co jest już dla Ciebie wyłącznie balastem, bo suma na koncie musi się zgadzać... Jeżeli... Jeżeli naprawdę chcesz przejść na wcześniejszą emeryturą, nie patrz się na pieniądze - poprosiła, a gdy podniósł się, cofnęła ręce. Nie skomentowała tego, że przez większość czasu miał obawy przed spojrzeniem jej prosto w oczy. Czego się obawiał? Że dostrzeże w nich rozczarowanie? Grace, potrząsnęła głową. Przysunęła bliżej nich pudełko z owocami. Choć w większości wyjadała truskawki, od czasu do czasu skusiła się na borówkę, kawałek pomarańczy bądź melona.
Nie przemęczała się. Gdyby nie ciąża, pracowałaby na o wiele większych obrotach. Nie odmawiałaby oglądania miejsc zbrodni, jeżeli to nie było jej absolutnie potrzebne, tylko jeździła do każdego. Angażowałaby się w dodatkowe, nadprogramowe sprawy... A jednak, Josephowi wciąż było mało.
Pokręciła nosem, o który trącił jego pojedynczy palec. - Przemęczała się czym? Siedzeniem w domu i czekaniem na Ciebie? Proszę Cię, Joseph... - pogroziła mu w ten sam, co on sposób, aczkolwiek wieńczył go delikatny, choć wyczuwalny pstryczek w sam środek nosa.
- Po bajeczce pójdziesz spać? A Ty? To nie ja ciągnę kilka dwunastogodzinnych dyżurów pod rząd, jeżeli chcesz mnie wcześniej wysłać do łóżka, sam się musisz do niego położyć i grzecznie pójść spać - podsumowała jego próby targowania się. Nie powinien mieć wątpliwości, że Grace innej oferty nie zaakceptuje, gdyż upór odbijał się w jej spojrzeniu.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Zadzierając głowę, którą podtrzymywała dotykając do jego obrośniętych szorstkim zarostem, wpatrzył się w nią, wsłuchując się w każde słowo, które wymawiała zastanawiając się nad ciężarem i ładunkiem, które niosło w sobie.
Skinął głową; miała rację — w ostatnim czasie widział coraz wyraźniej, że miała rację..., nie wiedział jak to możliwe, ale dochodził do wniosku, że to jej skłonność do analizowania, a przede wszystkim wyłapywania i zapamiętywania na długo tych drobnych szczegółów, o których on zapominał w chwili, w której przestawały być mu potrzebne, sprawiała, że potrafiła szybko odgadnąć co myślał i jakimi emocjami się kierował.
– Wiem..., wiem..., i zastanawiam się czy zrobiłem słusznie, nie rezygnując z prowadzenia spraw w chwili, w której stary awansował mnie na wydziałowego. Zastanawiam się czy nie powinienem tak jak poprzednik wycofać się i faktycznie skupić się na papierkowej robocie, a dołączać do tych najbardziej spektakularnych akcji..., tylko że... – Patrząc na nią, wtulił się policzkiem w jedną z jej delikatnych dłoni. – Ja taki nie jestem... Nie umiem – dopowiedział, opierając się o biurko rękami, którymi od czasu do czasu ocierał się o zewnętrzną stronę jej ud w miejscu, w którym łączyły się z biodrami. Widział w niej, siedzącą obok, kiedy pracowałby nad czymś w domu, ich małą nienarodzoną córeczkę, bo mimo że starał się oswoić z myślą, że może nosić pod sercem chłopca..., nie potrafił i nie mógł oszukiwać samego siebie — nie chciał syna..., nie mówił o tym żonie; nie chciał kolejny raz zawieść...
Skinął głową; tego, że może polegać na Grace był bardziej jak pewny i wiedział, że bez względu na to, co zdecyduje..., będzie mógł liczyć na jej wsparcie.
– Nie..., nie przewartościowało się – odpowiedział; widział, że nie spodziewała się usłyszeć takiej, jaka padła odpowiedzi i wisząc między nimi, nabrzmiewała w chwili ciszy.
– Od..., dłuższego czasu wiedziałem..., czułem i byłem przekonany, że najważniejsze jest mała i..., jej matka... – Dotknął do policzka kobiety, żeby przesunąć nim przez jej szyję i piersi do brzucha na którym oparł całą otwartą dłoń. – Teraz zrozumiałem, że niektóre chwile, które mnie omijały..., nie wrócą, a ta praca nie jest warta, żeby rezygnować dla niej z..., siebie. Boli mnie ile chwil w życiu Lori przegapiłem i..., nie chcę, żeby tak samo było z naszą małą. Nie chcę uronić ani chwili i w najważniejszych chwilach dla niej..., dla nas chcę być w pełni... Nie z głową przy zwłokach, od których oderwała mnie chwila... Bo to ona jest najważniejsza — ta chwila. – Ujmując jej twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i delikatnie musnął wargami jej wargi, ale nie wpił się w nie, mimo że wszystko w nim rwało się do Grace. Odsunął się po kilku minutach, w czasie których opierał się czołem o jej skroń i rozparłszy się w fotelu, zaczął obracać się na nim w prawo, żeby wrócić do pozycji, w której był na wprost niej. Pokiwał głową i kiedy powiedziała, żeby „nie patrzył na pieniądze”, zatrzymał się idealnie przed nią.
– Grace..., nie chcę dojść do tego, czym kierowałem się w poprzednim małżeństwie, ale... Nie wiem, co będzie i nie umiem przestać myśleć o tym, co będzie, jeśli zabraknie mnie kiedyś. Przechodząc na wcześniejszą dostanę 80% i jeśli umarłbym, dostaniecie połowę z osiemdziesięciu..., nie 100%. Rozumiesz? Nie chcę, żebyś musiała wtedy zacząć harować, żeby utrzymać dom. Nie..., a z drugiej strony czuję, że nie mam już sił. Dwadzieścia lat pracowałem na najwyższych obrotach. Z nich... – Wskazał na drzwi, z których wychodziło się na korytarz wydziału zabójstw. – Nie ma tam drugiego takiego durnia, ale oboje wiemy..., dlaczego? Potem nie umiałem już zwolnić i żeby nie myśleć o tym, co mogło dziać się w domu..., wolałem brać kolejne sprawy, żeby wrócić, wykąpać się i położyć córkę spać, a potem jechać na komendę... – Przerwał; nie chciał do tego wracać. Potrząsnął głową, a kiedy podała mu kawałek pomarańczy, której sok zaczynał ściekać po skraju jej dłoni, ujął ją i zlizał słodkie kropelki, zjadając kawałeczek owocu; uśmiechając się niemalże niewidocznie, kiedy popatrzył w jej oczy i zobaczył te wszystkie emocje, zamknął powieki i po chwili milczenia, dopowiedział:
– A ja będę smażyć naleśniki, a potem wrócę i wślizgnę się do łóżka. Wtulę się w ciebie i zasnąwszy będę pokładać się na tobie... Właśnie! Nie jest ci ciężko? – Spytał całkiem zmieniając kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
Zadzierając głowę, którą podtrzymywała dotykając do jego obrośniętych szorstkim zarostem, wpatrzył się w nią, wsłuchując się w każde słowo, które wymawiała zastanawiając się nad ciężarem i ładunkiem, które niosło w sobie.
Skinął głową; miała rację — w ostatnim czasie widział coraz wyraźniej, że miała rację..., nie wiedział jak to możliwe, ale dochodził do wniosku, że to jej skłonność do analizowania, a przede wszystkim wyłapywania i zapamiętywania na długo tych drobnych szczegółów, o których on zapominał w chwili, w której przestawały być mu potrzebne, sprawiała, że potrafiła szybko odgadnąć co myślał i jakimi emocjami się kierował.
– Wiem..., wiem..., i zastanawiam się czy zrobiłem słusznie, nie rezygnując z prowadzenia spraw w chwili, w której stary awansował mnie na wydziałowego. Zastanawiam się czy nie powinienem tak jak poprzednik wycofać się i faktycznie skupić się na papierkowej robocie, a dołączać do tych najbardziej spektakularnych akcji..., tylko że... – Patrząc na nią, wtulił się policzkiem w jedną z jej delikatnych dłoni. – Ja taki nie jestem... Nie umiem – dopowiedział, opierając się o biurko rękami, którymi od czasu do czasu ocierał się o zewnętrzną stronę jej ud w miejscu, w którym łączyły się z biodrami. Widział w niej, siedzącą obok, kiedy pracowałby nad czymś w domu, ich małą nienarodzoną córeczkę, bo mimo że starał się oswoić z myślą, że może nosić pod sercem chłopca..., nie potrafił i nie mógł oszukiwać samego siebie — nie chciał syna..., nie mówił o tym żonie; nie chciał kolejny raz zawieść...
Skinął głową; tego, że może polegać na Grace był bardziej jak pewny i wiedział, że bez względu na to, co zdecyduje..., będzie mógł liczyć na jej wsparcie.
– Nie..., nie przewartościowało się – odpowiedział; widział, że nie spodziewała się usłyszeć takiej, jaka padła odpowiedzi i wisząc między nimi, nabrzmiewała w chwili ciszy.
– Od..., dłuższego czasu wiedziałem..., czułem i byłem przekonany, że najważniejsze jest mała i..., jej matka... – Dotknął do policzka kobiety, żeby przesunąć nim przez jej szyję i piersi do brzucha na którym oparł całą otwartą dłoń. – Teraz zrozumiałem, że niektóre chwile, które mnie omijały..., nie wrócą, a ta praca nie jest warta, żeby rezygnować dla niej z..., siebie. Boli mnie ile chwil w życiu Lori przegapiłem i..., nie chcę, żeby tak samo było z naszą małą. Nie chcę uronić ani chwili i w najważniejszych chwilach dla niej..., dla nas chcę być w pełni... Nie z głową przy zwłokach, od których oderwała mnie chwila... Bo to ona jest najważniejsza — ta chwila. – Ujmując jej twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i delikatnie musnął wargami jej wargi, ale nie wpił się w nie, mimo że wszystko w nim rwało się do Grace. Odsunął się po kilku minutach, w czasie których opierał się czołem o jej skroń i rozparłszy się w fotelu, zaczął obracać się na nim w prawo, żeby wrócić do pozycji, w której był na wprost niej. Pokiwał głową i kiedy powiedziała, żeby „nie patrzył na pieniądze”, zatrzymał się idealnie przed nią.
– Grace..., nie chcę dojść do tego, czym kierowałem się w poprzednim małżeństwie, ale... Nie wiem, co będzie i nie umiem przestać myśleć o tym, co będzie, jeśli zabraknie mnie kiedyś. Przechodząc na wcześniejszą dostanę 80% i jeśli umarłbym, dostaniecie połowę z osiemdziesięciu..., nie 100%. Rozumiesz? Nie chcę, żebyś musiała wtedy zacząć harować, żeby utrzymać dom. Nie..., a z drugiej strony czuję, że nie mam już sił. Dwadzieścia lat pracowałem na najwyższych obrotach. Z nich... – Wskazał na drzwi, z których wychodziło się na korytarz wydziału zabójstw. – Nie ma tam drugiego takiego durnia, ale oboje wiemy..., dlaczego? Potem nie umiałem już zwolnić i żeby nie myśleć o tym, co mogło dziać się w domu..., wolałem brać kolejne sprawy, żeby wrócić, wykąpać się i położyć córkę spać, a potem jechać na komendę... – Przerwał; nie chciał do tego wracać. Potrząsnął głową, a kiedy podała mu kawałek pomarańczy, której sok zaczynał ściekać po skraju jej dłoni, ujął ją i zlizał słodkie kropelki, zjadając kawałeczek owocu; uśmiechając się niemalże niewidocznie, kiedy popatrzył w jej oczy i zobaczył te wszystkie emocje, zamknął powieki i po chwili milczenia, dopowiedział:
– A ja będę smażyć naleśniki, a potem wrócę i wślizgnę się do łóżka. Wtulę się w ciebie i zasnąwszy będę pokładać się na tobie... Właśnie! Nie jest ci ciężko? – Spytał całkiem zmieniając kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
- Oczywiście, że się przewartościowało - szła w zaparte, dotykając do jego twarzy, z której zgarnęła jeden, przydługi kosmyk. Rozcapierzone palce, unosiły się w spokojnym oddechu wraz z całym brzuchem, którego on nauczył się dostrzegać, aczkolwiek dla osób postronnych, wciąż jeszcze był za mało obrysowany, aby na pierwszy rzut oka, widzieć ciążę.
- Możesz w ten sposób myśleć wyłącznie od połowy lipca, wcześniej... Nie było to możliwe. Domyślam się jednak, co chcesz przez to powiedzieć. I jeśli obawiasz się, że zacznę w Tobie widzieć... Sama nie wiem. Kura domowego? Możesz już teraz sobie to wybić z głowy, bo tak się nie stanie - ostatnie słowa, uderzyły wraz z jej ciepłym, miętowym oddechem o jego usta. Położyła swoje dłonie na jego, przyjmując czuły, ulotny gest, który przy odrobinie rozkojarzenia, mógł obejść się bez echa... Oparła czoło o jego czoło. Nie chciała, aby tak szybko odsunął się od niej. Wyczuł bez najmniejszego trudu tę potrzebę bliskości, gdy palce Grace mimochodem zacisnęły się na jego. Chwilę trwali więc tak blisko siebie, że gdy Joseph w pewnym momencie odjechał na krześle, od razu ukłuła ją ta pustka.
Zagryzając od środka policzki, zwalczył w sobie chęć wejścia mu w słowo tu i teraz. Wysłuchała do końca gdybań mężczyzny, mając już na nie gotową odpowiedź. Jedyną słuszną w mniemaniu Grace.
- ... Nie chciałam o tym mówić, ale skoro sam zacząłeś temat, wiedz, że gdybym po Twojej przedwczesnej śmierci miała trudności z utrzymania się z pensji z komendy w Cape Coral oraz funduszu przysługującego wdowie, przyjęłabym bezterminowo aktualną ofertę FBI bądź jednej z uczelni, a to bez dwóch zdań pozwoliłoby mi żyć wygodnie i wielce się nie przemęczać. Nadal więc będziesz upierać się, że przedwczesna emerytura robi mi jakąkolwiek różnicę? Bo jeżeli to Twój jedyny powód, który odciąga Cię od podjęcia tej decyzji... Właśnie został obalony - oznajmiła Warrenowi z chłodną kalkulacją. Przez myśl jej nigdy nawet nie przeszło to, co właśnie otwarcie i tak... lekko zasugerował Josepha. Wzdrygnęła się, czując, jak po jej plecach nerwami rozchodzi się nieprzyjemny dreszcz. Nie chciała, aby ten stan rzeczy uległ zmianie, dlatego też, musiała zdystansować się do słów, które wymusił na niej. Wyrzuciła je z siebie beznamiętnie w obawie, jak mogłaby by zareagować na te wizje dopuszczone do świadomości. Mając szczerze dość dociekania, co będzie po jego śmierci, spuściła wzrok na własne dłonie, w których, nieświadomie, rozgniotła jedną borówkę.
Bez słowa, Grace sięgnęła po chusteczkę. Starannie wytarła swoje dłonie jedną, drugą, trzecią. Zgniecione w kulkę, nie trafiły do kosza, co skomentowała cichym westchnięciem. Wstała, aby je pozbierać. Przez tę chwilę, starała się nie zapędzić w dociekaniu myśli jak z rozmowy o jego chęci przejścia na emeryturę, skończyli na pogrzebaniu Warrenu. Strzepnęła z siebie domniemany, naprawdę ochydny papros. Nie chciała, aby nawet jednym słowem, skomentowała jej stanowisko i ufała, że Joseph się domyślić, iż wrzucił ich na naprawdę grząski lód. Niczym tafla lodu, gotowa w każdej chwili załamać się pod ich ciężarem.
Umknął jej moment kiedy sięgnęła po pomarańcze i nakarmiła nią Josepha. Ta jedna, natrętna myśl, którą wzbudził nie dawała jej spokoju.
- Ciężki? Kto? Ty? Ta, jasne. Nie zdziwie się, jak w dziewiątym miesiącu będę ważyć więcej od Ciebie... Zwłaszcza, że te naleśniki niezmiennie są pyszne - jeden, zwinięty w rulon, skubała gryz za gryzem.
- Oczywiście, że się przewartościowało - szła w zaparte, dotykając do jego twarzy, z której zgarnęła jeden, przydługi kosmyk. Rozcapierzone palce, unosiły się w spokojnym oddechu wraz z całym brzuchem, którego on nauczył się dostrzegać, aczkolwiek dla osób postronnych, wciąż jeszcze był za mało obrysowany, aby na pierwszy rzut oka, widzieć ciążę.
- Możesz w ten sposób myśleć wyłącznie od połowy lipca, wcześniej... Nie było to możliwe. Domyślam się jednak, co chcesz przez to powiedzieć. I jeśli obawiasz się, że zacznę w Tobie widzieć... Sama nie wiem. Kura domowego? Możesz już teraz sobie to wybić z głowy, bo tak się nie stanie - ostatnie słowa, uderzyły wraz z jej ciepłym, miętowym oddechem o jego usta. Położyła swoje dłonie na jego, przyjmując czuły, ulotny gest, który przy odrobinie rozkojarzenia, mógł obejść się bez echa... Oparła czoło o jego czoło. Nie chciała, aby tak szybko odsunął się od niej. Wyczuł bez najmniejszego trudu tę potrzebę bliskości, gdy palce Grace mimochodem zacisnęły się na jego. Chwilę trwali więc tak blisko siebie, że gdy Joseph w pewnym momencie odjechał na krześle, od razu ukłuła ją ta pustka.
Zagryzając od środka policzki, zwalczył w sobie chęć wejścia mu w słowo tu i teraz. Wysłuchała do końca gdybań mężczyzny, mając już na nie gotową odpowiedź. Jedyną słuszną w mniemaniu Grace.
- ... Nie chciałam o tym mówić, ale skoro sam zacząłeś temat, wiedz, że gdybym po Twojej przedwczesnej śmierci miała trudności z utrzymania się z pensji z komendy w Cape Coral oraz funduszu przysługującego wdowie, przyjęłabym bezterminowo aktualną ofertę FBI bądź jednej z uczelni, a to bez dwóch zdań pozwoliłoby mi żyć wygodnie i wielce się nie przemęczać. Nadal więc będziesz upierać się, że przedwczesna emerytura robi mi jakąkolwiek różnicę? Bo jeżeli to Twój jedyny powód, który odciąga Cię od podjęcia tej decyzji... Właśnie został obalony - oznajmiła Warrenowi z chłodną kalkulacją. Przez myśl jej nigdy nawet nie przeszło to, co właśnie otwarcie i tak... lekko zasugerował Josepha. Wzdrygnęła się, czując, jak po jej plecach nerwami rozchodzi się nieprzyjemny dreszcz. Nie chciała, aby ten stan rzeczy uległ zmianie, dlatego też, musiała zdystansować się do słów, które wymusił na niej. Wyrzuciła je z siebie beznamiętnie w obawie, jak mogłaby by zareagować na te wizje dopuszczone do świadomości. Mając szczerze dość dociekania, co będzie po jego śmierci, spuściła wzrok na własne dłonie, w których, nieświadomie, rozgniotła jedną borówkę.
Bez słowa, Grace sięgnęła po chusteczkę. Starannie wytarła swoje dłonie jedną, drugą, trzecią. Zgniecione w kulkę, nie trafiły do kosza, co skomentowała cichym westchnięciem. Wstała, aby je pozbierać. Przez tę chwilę, starała się nie zapędzić w dociekaniu myśli jak z rozmowy o jego chęci przejścia na emeryturę, skończyli na pogrzebaniu Warrenu. Strzepnęła z siebie domniemany, naprawdę ochydny papros. Nie chciała, aby nawet jednym słowem, skomentowała jej stanowisko i ufała, że Joseph się domyślić, iż wrzucił ich na naprawdę grząski lód. Niczym tafla lodu, gotowa w każdej chwili załamać się pod ich ciężarem.
Umknął jej moment kiedy sięgnęła po pomarańcze i nakarmiła nią Josepha. Ta jedna, natrętna myśl, którą wzbudził nie dawała jej spokoju.
- Ciężki? Kto? Ty? Ta, jasne. Nie zdziwie się, jak w dziewiątym miesiącu będę ważyć więcej od Ciebie... Zwłaszcza, że te naleśniki niezmiennie są pyszne - jeden, zwinięty w rulon, skubała gryz za gryzem.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie odrywał od niej spojrzenia tak długo, jak długo dotykała do jego twarzy, a kiedy powiedziała, że nie pomyślałaby o nim, jak o kurze domowym..., nie mógł się nie zaśmiać i właściwie od razu uspokoił się i spoważniał — spodziewał się, że ten temat nie był dla niej przyjemny i..., wzruszył się, kiedy starała się odpowiedzieć jak najszybciej na jednym oddechu, żeby uciąć rozmowę, która nie była przyjemna ani dla niej, ani dla Josepha. Chciała odgonić od siebie te wszystkie posępne myśli, którymi podzielił się z nią, bo..., obijały się o wnętrze czaszki i nie dawały mężczyźnie spokoju od dłuższego czasu. Nie chciał sprawiać jej przykrości i kiedy drżącym głosem mówiła do niego, dotykając do jego oczu, skroni i policzków, złapał jej ręce i przycisnął do ich wierzchu usta, którymi znaczył jej miękką, pachnącą bawełną skórę.
– Wiem..., kochanie. Wiem – odpowiedział, przysuwając się bliżej i obejmując ją pod kolanami, połaskotał nosem jej mały, ale zarysowujący się pod ubraniami brzuszek. – Kochanie – zaczął, opierając się o jej uda tak, aby być jak najbliżej i móc objąć ją i uspokoić... Ukołysać tak, jak wiedział, że będzie kołysać żonę wieczorem, kiedy wróci do domu. Starał się uśmiechnąć do niej, ale nie mogła nie widzieć szklących się Josephowi coraz bardziej oczu utkwionych w jej twarzy i ustach, do których wyciągnąwszy rękę, dotknął koniuszkami palców. – Kochanie..., nie myśl o tym... Nie będę nic przedkładać przed ciebie i naszą..., małą. Nawet jeśli miałbym być kurem i gotować ci obiadki w fartuszku w kwiatki... Nie przeszkadza mi to i..., jeśli komendant nie będzie robić mi trudności... – Przysunął się i musiała rozłożyć nogi, którymi oplatając męża przyciągała go do siebie. Oparł się o jej uda tak, że musiała wsunąć je pod jego pachy i całując po brzuchu, wyszeptał:
– Wiesz, że 1 stycznia będzie dwadzieścia jeden lat jak pracuję tutaj..., na tej komendzie? W grudniu złożę wniosek i mam nadzieję, że stary nie będzie stawać mi na drodze..., do szczęścia – odpowiedział, splatając dłonie z jej w warkocz palców..., miękko-szorstkiej, jasnej i ciemniejszej skóry. Widział, że jej ciało od czasu do czasu przebiegał nieprzyjemny dreszcz, więc mimo że jej twarz wyrażała sprzeciw, wyplątał z jej uścisku dłonie i kiedy nie spodziewała się, położył je na jej plecach, żeby po chwili wsunąć koniuszki palców między brzeg spodni i bluzeczkę z cienkiego, przewiewnego materiału. Zadarłszy głowę, wpatrzył się w jej oczy i oparł o jej brzuszek podbródkiem, uważając, żeby nie naciskać za mocno na tę powiększającą się coraz bardziej kuleczkę.
Nie przestawał gładzić jej pleców, mimo że Grace starała się zmusić go do zjedzenia chociaż kilku cząstek pomarańczy i truskawek pokrojonych w ćwiartki. Uciekał jej i kiedy odpuściła, samej wyciągając kolejny naleśnik, który przygryzała, złapał drugi koniec i nie puścił tak długo, jak długo nie odgryzł kawałka. Uśmiechnął się, przeżuwając dokładnie z zamkniętymi ustami, których kąciki podjechały wyżej w chwili, w której opuszkami dotarł do zapięcia jej stanika. Uniósł brew i..., złapał kolejny raz zębami naleśnik, który skubała wolno od drugiej strony.
Nie cofnął dłoni...
Nie odrywał od niej spojrzenia tak długo, jak długo dotykała do jego twarzy, a kiedy powiedziała, że nie pomyślałaby o nim, jak o kurze domowym..., nie mógł się nie zaśmiać i właściwie od razu uspokoił się i spoważniał — spodziewał się, że ten temat nie był dla niej przyjemny i..., wzruszył się, kiedy starała się odpowiedzieć jak najszybciej na jednym oddechu, żeby uciąć rozmowę, która nie była przyjemna ani dla niej, ani dla Josepha. Chciała odgonić od siebie te wszystkie posępne myśli, którymi podzielił się z nią, bo..., obijały się o wnętrze czaszki i nie dawały mężczyźnie spokoju od dłuższego czasu. Nie chciał sprawiać jej przykrości i kiedy drżącym głosem mówiła do niego, dotykając do jego oczu, skroni i policzków, złapał jej ręce i przycisnął do ich wierzchu usta, którymi znaczył jej miękką, pachnącą bawełną skórę.
– Wiem..., kochanie. Wiem – odpowiedział, przysuwając się bliżej i obejmując ją pod kolanami, połaskotał nosem jej mały, ale zarysowujący się pod ubraniami brzuszek. – Kochanie – zaczął, opierając się o jej uda tak, aby być jak najbliżej i móc objąć ją i uspokoić... Ukołysać tak, jak wiedział, że będzie kołysać żonę wieczorem, kiedy wróci do domu. Starał się uśmiechnąć do niej, ale nie mogła nie widzieć szklących się Josephowi coraz bardziej oczu utkwionych w jej twarzy i ustach, do których wyciągnąwszy rękę, dotknął koniuszkami palców. – Kochanie..., nie myśl o tym... Nie będę nic przedkładać przed ciebie i naszą..., małą. Nawet jeśli miałbym być kurem i gotować ci obiadki w fartuszku w kwiatki... Nie przeszkadza mi to i..., jeśli komendant nie będzie robić mi trudności... – Przysunął się i musiała rozłożyć nogi, którymi oplatając męża przyciągała go do siebie. Oparł się o jej uda tak, że musiała wsunąć je pod jego pachy i całując po brzuchu, wyszeptał:
– Wiesz, że 1 stycznia będzie dwadzieścia jeden lat jak pracuję tutaj..., na tej komendzie? W grudniu złożę wniosek i mam nadzieję, że stary nie będzie stawać mi na drodze..., do szczęścia – odpowiedział, splatając dłonie z jej w warkocz palców..., miękko-szorstkiej, jasnej i ciemniejszej skóry. Widział, że jej ciało od czasu do czasu przebiegał nieprzyjemny dreszcz, więc mimo że jej twarz wyrażała sprzeciw, wyplątał z jej uścisku dłonie i kiedy nie spodziewała się, położył je na jej plecach, żeby po chwili wsunąć koniuszki palców między brzeg spodni i bluzeczkę z cienkiego, przewiewnego materiału. Zadarłszy głowę, wpatrzył się w jej oczy i oparł o jej brzuszek podbródkiem, uważając, żeby nie naciskać za mocno na tę powiększającą się coraz bardziej kuleczkę.
Nie przestawał gładzić jej pleców, mimo że Grace starała się zmusić go do zjedzenia chociaż kilku cząstek pomarańczy i truskawek pokrojonych w ćwiartki. Uciekał jej i kiedy odpuściła, samej wyciągając kolejny naleśnik, który przygryzała, złapał drugi koniec i nie puścił tak długo, jak długo nie odgryzł kawałka. Uśmiechnął się, przeżuwając dokładnie z zamkniętymi ustami, których kąciki podjechały wyżej w chwili, w której opuszkami dotarł do zapięcia jej stanika. Uniósł brew i..., złapał kolejny raz zębami naleśnik, który skubała wolno od drugiej strony.
Nie cofnął dłoni...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Grace nie unikała trudnych tematów, jako że rzeczywistość mało kiedy bywała usłana różami, nie mniej, dywagacje na temat tego, co zrobiłaby po jego śmierci uważała za... wielce niepotrzebne. Ukłuła ją ta myśl, świadomość, że w ogóle dopuściła do głosu i uczepiwszy się niczym rzep psiego ogona, nie dawała jej spokoju. Nie pomogło stanowcze odepchnięcie w momencie, w którym ucięła dyskusję, a także wzięcie przez Josepha w ramiona. Kołysał się z nią, głaszcząc uspokajająco po rysach twarzy oraz rękach, ale Grace i tak myślami była przy tym, o czym powiedział, nie zaś z nim.
Zamrugała oczyma, czując, jak jego opuszki palców ocierając się o jej wargi. Spojrzała na męża. Nie myśl o tym... Nie myśl powtarzał jak mantrę, z kolei w Grace wzbierał się bunt. Jak? No niby jak?
- Mówisz do mnie o czymś z tak niezachwianą pewnością siebie, a po chwili dodajesz jak gdyby nigdy nic nie myśl o tym. To jest niemożliwe, Joseph, chyba że jesteś wypraną z emocji maszyną - dodała, być może niepotrzebne, jednakże poruszona, nie zdołała się w porę ugryźć w język.
Potrząsnęła głową, zgarniając te wszystkie, niesforne pukle na plecy. Za sobą, rozpuściła je jak wachlarz, którym niestety, nie była w stanie oddzielić się od tego, o czym naprawdę nie chciała rozmyślać w chwilach ciszy. Zagryzając od środka policzki, aż nie otrzeźwił ją metaliczny posmak krwi na języku, przyciągnęła mężczyznę do siebie i obejmując nogami, oparła się całym - nadal niewielkim - ciężarem ciała o jego tors. Bez trudu, mógł ją objąć jedną ręką i zagarnąć tak, że zamknąłby Grace w żelaznym uścisku.
- Teraz już tak. Zanim jednak wręczysz komendantowi wniosek, myślę, że należy mu się szczera rozmowa. Powinieneś... Powinieneś powiedzieć mu może niekoniecznie wszystko, ale na pewno większość tego, co dzisiaj mnie. Niech wie, że nie zrobiłeś tego pod wpływem chwili czy niemocy. Dasz mu szansę docenić Twoją szczerość, a przynajmniej taką mam nadzieję... - podsumowała, skupiając swoje myśli na tym, a nie na tamtym. Ujęła jego dłonie, gdy sięgnął do jej i... faktyczne nie spodobało się jej, że tak szybko rozsupłał warkocz. Jej niezadowolona mina, złagodniała nieco, gdy zdała sobie sprawę, że Joseph dotykał otwartą ręką do jej pleców, przesuwając się pod materiałem coraz wyżej wzdłuż kręgów kręgosłupa. Chłonęła ten dotyk, mający w sobie coś... zajmującego.
Przez dłuższą chwilę, wpatrywała się przymrużonym oczyma w wyrażającą wiele ciepłych emocji twarz męża, aby następnie, sięgnąć po naleśnika. Skoro ten pogardził owocami, zrolowała je w usmażonym cieście i skubiąc zębami rulon, rozgryzała truskawki. Nie spodziewała się, iż Warren pokusi się i zagryzienie swoje zęby na drugim końcu naleśnika, podjadając. Przewróciła oczyma, ale... Nie zabroniła mu. Zaintrygowana, poświęciła większą uwagę jego mimice, czując, jak palcami dosięgał do haftek.
Po kolejnym kęsie, zetknęła się z jego ustami, w które wpiła się bez ostrzeżenia. Smakował... truskawą, gdyż sok rozlał się po jamie ustnej, gdy trzonowce zmiażdżyły cząstkę owocu. Całowała go, aż nie uniósł ramion szczytowo w momencie, w którym płuca zaczynały się domagać życiodajnego tlenu.
- Co Ty wyprawiasz, co? To lunch, nie deser, Joseph... - mruknęła bezczelnie prosto w jego usta, a palcami zabębniła o wewnętrzną stronę uda. Nie tylko on, potrafił wodzić na pokuszenie.
Grace nie unikała trudnych tematów, jako że rzeczywistość mało kiedy bywała usłana różami, nie mniej, dywagacje na temat tego, co zrobiłaby po jego śmierci uważała za... wielce niepotrzebne. Ukłuła ją ta myśl, świadomość, że w ogóle dopuściła do głosu i uczepiwszy się niczym rzep psiego ogona, nie dawała jej spokoju. Nie pomogło stanowcze odepchnięcie w momencie, w którym ucięła dyskusję, a także wzięcie przez Josepha w ramiona. Kołysał się z nią, głaszcząc uspokajająco po rysach twarzy oraz rękach, ale Grace i tak myślami była przy tym, o czym powiedział, nie zaś z nim.
Zamrugała oczyma, czując, jak jego opuszki palców ocierając się o jej wargi. Spojrzała na męża. Nie myśl o tym... Nie myśl powtarzał jak mantrę, z kolei w Grace wzbierał się bunt. Jak? No niby jak?
- Mówisz do mnie o czymś z tak niezachwianą pewnością siebie, a po chwili dodajesz jak gdyby nigdy nic nie myśl o tym. To jest niemożliwe, Joseph, chyba że jesteś wypraną z emocji maszyną - dodała, być może niepotrzebne, jednakże poruszona, nie zdołała się w porę ugryźć w język.
Potrząsnęła głową, zgarniając te wszystkie, niesforne pukle na plecy. Za sobą, rozpuściła je jak wachlarz, którym niestety, nie była w stanie oddzielić się od tego, o czym naprawdę nie chciała rozmyślać w chwilach ciszy. Zagryzając od środka policzki, aż nie otrzeźwił ją metaliczny posmak krwi na języku, przyciągnęła mężczyznę do siebie i obejmując nogami, oparła się całym - nadal niewielkim - ciężarem ciała o jego tors. Bez trudu, mógł ją objąć jedną ręką i zagarnąć tak, że zamknąłby Grace w żelaznym uścisku.
- Teraz już tak. Zanim jednak wręczysz komendantowi wniosek, myślę, że należy mu się szczera rozmowa. Powinieneś... Powinieneś powiedzieć mu może niekoniecznie wszystko, ale na pewno większość tego, co dzisiaj mnie. Niech wie, że nie zrobiłeś tego pod wpływem chwili czy niemocy. Dasz mu szansę docenić Twoją szczerość, a przynajmniej taką mam nadzieję... - podsumowała, skupiając swoje myśli na tym, a nie na tamtym. Ujęła jego dłonie, gdy sięgnął do jej i... faktyczne nie spodobało się jej, że tak szybko rozsupłał warkocz. Jej niezadowolona mina, złagodniała nieco, gdy zdała sobie sprawę, że Joseph dotykał otwartą ręką do jej pleców, przesuwając się pod materiałem coraz wyżej wzdłuż kręgów kręgosłupa. Chłonęła ten dotyk, mający w sobie coś... zajmującego.
Przez dłuższą chwilę, wpatrywała się przymrużonym oczyma w wyrażającą wiele ciepłych emocji twarz męża, aby następnie, sięgnąć po naleśnika. Skoro ten pogardził owocami, zrolowała je w usmażonym cieście i skubiąc zębami rulon, rozgryzała truskawki. Nie spodziewała się, iż Warren pokusi się i zagryzienie swoje zęby na drugim końcu naleśnika, podjadając. Przewróciła oczyma, ale... Nie zabroniła mu. Zaintrygowana, poświęciła większą uwagę jego mimice, czując, jak palcami dosięgał do haftek.
Po kolejnym kęsie, zetknęła się z jego ustami, w które wpiła się bez ostrzeżenia. Smakował... truskawą, gdyż sok rozlał się po jamie ustnej, gdy trzonowce zmiażdżyły cząstkę owocu. Całowała go, aż nie uniósł ramion szczytowo w momencie, w którym płuca zaczynały się domagać życiodajnego tlenu.
- Co Ty wyprawiasz, co? To lunch, nie deser, Joseph... - mruknęła bezczelnie prosto w jego usta, a palcami zabębniła o wewnętrzną stronę uda. Nie tylko on, potrafił wodzić na pokuszenie.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie chciała, żeby denerwowała się tak samo, jak nie chciał sprawiać kobiecie przykrości... Wiedział, że prędzej czy później będą musieli poruszyć ten temat, tym bardziej, że chciał zabezpieczać ją i ich dzieci, mimo że w tym momencie, czekając na pierwsze wszystko inne pozostawało w sferze planów i marzeń. Nie chciał jej ranić i starał się odciągnąć jej myśli od tego, o czym mówił najszybciej jak się da, a kiedy odpowiedziała poczuł nieprzyjemne ukłucie tak, jak wbiłaby mu cienką szpileczkę pod mostek.
– Może jestem... – odpowiedział bardzo cicho, żeby po chwili powiedzieć, wtulając się w nią, że „nie chciał, żeby denerwowała się, ale”... – Nie mogłem nie powiedzieć..., że mam takie myśli i..., wieczorem mogłoby być tylko gorzej. Nie przespałabyś nocy i czułbym się podlej jak teraz. Teraz..., zajmę ci myśli i potem wrócisz do gabineciku, zakopiesz się w kolejnych sprawach... – Widział, że nie słuchała go, błądząc myślami gdzieś, gdzie nie powinna się zapuszczać, bo do tego nie dojdzie..., nigdy. Wiedział, że może być ciężej dogadać się z szefem, który w Josephie miał wsparcie przy wdrażaniu nowoczesnych rozwiązań w wydziałach i opierając się na narkotykowym i kryminalnym, naciskał na pozostałych wydziałowych. Spodziewał się, że może poczuć się rozczarowany, zawiedziony i nie zdziwiłby się jeśli doszedłby do wniosku, że został oszukany, ale nie chciał męczyć siebie i innych, tym bardziej, że nie wyobrażał sobie, żeby zrezygnować z prowadzenia spraw, które wyniszczały go do tego stopnia, że pierwszy raz od dawna budził się w nocy i widział wyświetlające się pod powiekami twarze ofiar. Nie mówił o tym Grace i zastanawiał się czy zaczynać ten temat na terapii, którą musiał przerwać z końcem września — Gemma poinformowała go ostatnio, że „wyjeżdża, ale ma nadzieję, że znajdzie kogoś, przed kim otworzy się i dojdzie do zamierzonych efektów”; przygotowała nawet listę kolegów po fachu, ale on..., zraził się już, tym bardziej, że nie wiedział czy nie będzie musiał odgrzebywać tego wszystkiego, co jako tako opanował z jej pomocą. Nie wiedział, co z tym zrobić i prawdę mówiąc w tym momencie, kiedy zderzył się z rzeczywistością, po powrocie — nie chciało się mu.
Słuchał tego, co mówiła, ale zastanawiał się czy miała rację; jeśli zacznie przygotowywać starego na odejście, ten będzie starać się zatrzymać go w wydziale. Spodziewał się wjazdów na ambicję, podchodów i wymyślania tysięcy powodów, dla których powinien zostać i powtarzania, ze jeśli „nie daje rady” zawsze może przestać brać śledztwa i akcje..., tylko że on nie umiałby tak pracować. Wiedział, że mimo że to nie było fair musiał postawić komendanta przed dokonanym faktem, w przeciwnym razie nie wyjdzie nigdy z komendy.
Odpychał od siebie to wszystko i obejmując ją, całując i dotykając do jej pleców miał nadzieję, że oderwie Grace chociaż na moment od tego, o czym mówili i o czym myślała, nie przyznając się, że wraca w rozważaniach do tego, co powiedział na samym początku. Uśmiechając się do niej i jedynie do niej, podjadał drugi koniec naleśnika, poruszający się tak, jak szczęka żony; nie wypuszczała ciasta nawet na chwilę tak, jak bałaby się, że może ukraść go wtedy, kiedy na chwilę nie zajmowałaby się pochłanianiem go..., i tym bardziej nie spodziewał się, że może wpić się w jego gorące wargi namiętnym, słodkim i smakującym truskawkami pocałunkiem, w który wkładała o wiele więcej, jak podejrzewał, że może pasji i namiętności.
Przełykając, całował Grace tak długo, jak długo nie oderwała się od niego, żeby powiedzieć coś, co nie dotarło do niego, bo opierając czoło o jego czoło, wpatrywała się w jego oczy tak intensywnie, że nie mógł odwrócić od niej spojrzenie, a jej dłoń ocierająca się o jego udo, doprowadzała go do skraju wytrzymałości i rozpraszała bardziej jeszcze. W chwili, w której przestała dotykać do ciała męża, ale nie przestała obserwować go i tego w jak zareagował na najmniej spodziewaną pieszczotę, podniósł się i obejmując ją, uniósł; wtuliła się w niego, kiedy przeszedł, trzymając ją w ramionach, przez gabinet i tylko obrócił klucz, zamykając drzwi. Uśmiechając się do Grace, objął ją mocniej i wrócił w stronę biurka, na którym odsunął wszystko na jedną stronę i posadziwszy ją, popychając doprowadził do tego, że położyła się na blacie pokrytym zimnym, docinanym na wymiar, szkłem. Widział, jak kobieta wpatrywała się w niego, kiedy pochylając się nad nią, podciągnął jej koszulkę, żeby móc zacząć obsypywać jej okrągły brzuszek pocałunkami.
Nie chciała, żeby denerwowała się tak samo, jak nie chciał sprawiać kobiecie przykrości... Wiedział, że prędzej czy później będą musieli poruszyć ten temat, tym bardziej, że chciał zabezpieczać ją i ich dzieci, mimo że w tym momencie, czekając na pierwsze wszystko inne pozostawało w sferze planów i marzeń. Nie chciał jej ranić i starał się odciągnąć jej myśli od tego, o czym mówił najszybciej jak się da, a kiedy odpowiedziała poczuł nieprzyjemne ukłucie tak, jak wbiłaby mu cienką szpileczkę pod mostek.
– Może jestem... – odpowiedział bardzo cicho, żeby po chwili powiedzieć, wtulając się w nią, że „nie chciał, żeby denerwowała się, ale”... – Nie mogłem nie powiedzieć..., że mam takie myśli i..., wieczorem mogłoby być tylko gorzej. Nie przespałabyś nocy i czułbym się podlej jak teraz. Teraz..., zajmę ci myśli i potem wrócisz do gabineciku, zakopiesz się w kolejnych sprawach... – Widział, że nie słuchała go, błądząc myślami gdzieś, gdzie nie powinna się zapuszczać, bo do tego nie dojdzie..., nigdy. Wiedział, że może być ciężej dogadać się z szefem, który w Josephie miał wsparcie przy wdrażaniu nowoczesnych rozwiązań w wydziałach i opierając się na narkotykowym i kryminalnym, naciskał na pozostałych wydziałowych. Spodziewał się, że może poczuć się rozczarowany, zawiedziony i nie zdziwiłby się jeśli doszedłby do wniosku, że został oszukany, ale nie chciał męczyć siebie i innych, tym bardziej, że nie wyobrażał sobie, żeby zrezygnować z prowadzenia spraw, które wyniszczały go do tego stopnia, że pierwszy raz od dawna budził się w nocy i widział wyświetlające się pod powiekami twarze ofiar. Nie mówił o tym Grace i zastanawiał się czy zaczynać ten temat na terapii, którą musiał przerwać z końcem września — Gemma poinformowała go ostatnio, że „wyjeżdża, ale ma nadzieję, że znajdzie kogoś, przed kim otworzy się i dojdzie do zamierzonych efektów”; przygotowała nawet listę kolegów po fachu, ale on..., zraził się już, tym bardziej, że nie wiedział czy nie będzie musiał odgrzebywać tego wszystkiego, co jako tako opanował z jej pomocą. Nie wiedział, co z tym zrobić i prawdę mówiąc w tym momencie, kiedy zderzył się z rzeczywistością, po powrocie — nie chciało się mu.
Słuchał tego, co mówiła, ale zastanawiał się czy miała rację; jeśli zacznie przygotowywać starego na odejście, ten będzie starać się zatrzymać go w wydziale. Spodziewał się wjazdów na ambicję, podchodów i wymyślania tysięcy powodów, dla których powinien zostać i powtarzania, ze jeśli „nie daje rady” zawsze może przestać brać śledztwa i akcje..., tylko że on nie umiałby tak pracować. Wiedział, że mimo że to nie było fair musiał postawić komendanta przed dokonanym faktem, w przeciwnym razie nie wyjdzie nigdy z komendy.
Odpychał od siebie to wszystko i obejmując ją, całując i dotykając do jej pleców miał nadzieję, że oderwie Grace chociaż na moment od tego, o czym mówili i o czym myślała, nie przyznając się, że wraca w rozważaniach do tego, co powiedział na samym początku. Uśmiechając się do niej i jedynie do niej, podjadał drugi koniec naleśnika, poruszający się tak, jak szczęka żony; nie wypuszczała ciasta nawet na chwilę tak, jak bałaby się, że może ukraść go wtedy, kiedy na chwilę nie zajmowałaby się pochłanianiem go..., i tym bardziej nie spodziewał się, że może wpić się w jego gorące wargi namiętnym, słodkim i smakującym truskawkami pocałunkiem, w który wkładała o wiele więcej, jak podejrzewał, że może pasji i namiętności.
Przełykając, całował Grace tak długo, jak długo nie oderwała się od niego, żeby powiedzieć coś, co nie dotarło do niego, bo opierając czoło o jego czoło, wpatrywała się w jego oczy tak intensywnie, że nie mógł odwrócić od niej spojrzenie, a jej dłoń ocierająca się o jego udo, doprowadzała go do skraju wytrzymałości i rozpraszała bardziej jeszcze. W chwili, w której przestała dotykać do ciała męża, ale nie przestała obserwować go i tego w jak zareagował na najmniej spodziewaną pieszczotę, podniósł się i obejmując ją, uniósł; wtuliła się w niego, kiedy przeszedł, trzymając ją w ramionach, przez gabinet i tylko obrócił klucz, zamykając drzwi. Uśmiechając się do Grace, objął ją mocniej i wrócił w stronę biurka, na którym odsunął wszystko na jedną stronę i posadziwszy ją, popychając doprowadził do tego, że położyła się na blacie pokrytym zimnym, docinanym na wymiar, szkłem. Widział, jak kobieta wpatrywała się w niego, kiedy pochylając się nad nią, podciągnął jej koszulkę, żeby móc zacząć obsypywać jej okrągły brzuszek pocałunkami.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399