a
Wpatrywał się w CV, które przekazał Josephowi wydziałowy z narkotykowego; miał wrażenie, że facet przyglądający się z przyczepionego w rogu zdjęcia, nie wiedział czy wolałby być w narkotykowym właśnie, w obyczajówce czy w kryminalnych. Do pewnego momentu, patrząc po sprawach, wydawało się Warrenowi, że brał, co popadnie i..., sprawdzał się we wszystkim czego by się nie dotknął. Od razu zauważył, że lubił nadgodziny, bo jego średnia mocno zawyżała średnią w wydziale narkotykowym, do którego..., nie pasował Josephowi. Widziałby go prędzej u siebie, tym bardziej, że szukał zastępcy i..., jasne mógł wybrać kogoś z wydziału, ale... Nie chciał. Nie chciał stawiać się w głupim położeniu, bo miał kilku naprawdę dobrych ludzi, którzy nadawaliby się perfekcyjnie, ale..., jedni niekoniecznie chcieli — tak, jak on i zdecydował się, właściwie sam nie wiedział już, dlaczego?... — inni mogli przesadnie obrosnąć w piórka, a ostatecznie zacząć podważać jego decyzje, jeszcze inni mimo że nadawali się, mogli nie odnaleźć się w nowej, bardziej papierowej robocie, której było sporo, ale ni tak wiele, żeby przestać brać udział w czynnych akcjach. Poza tym nie chciał tak długo, jak długo był szefem tego kurwidołka słuchać, że awansował kogoś, kogo lubił bardziej; wystarczały mu komentarze na temat jego związku z Grace, który w pewnym momencie stał się tematem nr 1 na komendzie.
Spojrzał na nadgarstek z zegarkiem; miał piętnaście minut, więc podniósł się i w pierwszej kolejności podszedł do okna, które uchylił. Oparł się o parapet i wyjrzał przez nie, rozglądając się na boki; dwóch policjantów z obyczajówki prowadziło od radiowozu szarpiącego się mężczyznę, który głośno klął na zmianę zaklinając się na Przenajświętszą Panienkę, że „to nie on”. Evan stał z młodą na trawniku i palił tak, jak on tylko nonszalancko otrzepując popiół nawet przy trupie, papierosa; młoda jadła mu z ręki i Joseph był ciekaw jaki bajer sprzedał jej właśnie Evan. Nabrał powietrza głęboko w płuca i zamknąwszy okno, odpalił klimatyzację, w międzyczasie porządkując biurko. Dotknął do łapki Maneki-neko, którego dostał od żony i pozostawiwszy na biurku jedynie CV Hollowaya, sięgnął po telefon; na wyświetlaczu nad czołem Grace uśmiechającej się do niego ze zdjęcia wskoczyła 10:55 AM, kiedy dosłyszał pukanie. Uśmiechnął się do siebie i zaraz przybrawszy nie zdradzający żadnych emocji wyraz twarz, wstał i podszedł do drzwi, które otworzył energicznie. Do gabinetu wpadło ciepłe duszne powietrze z korytarza, a Hollowaya musiał otulić chłód pracującego na najwyższych obrotach klimatyzatora.
– Dzień dobry! Zapraszam... – Uścisnął rękę mężczyzny i od razu, uśmiechając się niezauważalnie, zaprosił go do środka, wskazując mu miejsce w jednym z foteli przed biurkiem. – Nie za chłodno? Przejdźmy może na ty..., Joseph. Napijesz się czegoś..., kawy? Herbaty? Chłodna pepsi? – Dopytywał, zanim usiadł w stojącym obok, a nie po drugiej stronie biurka fotelu.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Carter już poniekąd zdążył zaaklimatyzować się w tym mieście. Nie mając nic do stracenia ponownie rzucił się w wir pracy, pielęgnując zranione serce, ucząc się na nowo żyć samemu, czego nie robił od trzynastu lat. Było to ciężkie, jednak mając teraz u boku siostrę i siostrzeńca nie czuł się aż tak samotny, chociaż jego pracoholizm wychodził na wierzch. Holloway to ten typ człowieka który jeśli ma problemy, pracuje, starając się oderwać myśli. Tak samo było w Bostonie i tak samo jest tutaj, wyrabiając nadgodziny nie zwracał uwagi na krzywe spojrzenia i złośliwe komentarze że nie ma życia prywatnego. Po prawdzie go nie miał, została mu jedynie praca. Jego szef z narkotykowego najwyraźniej stwierdził że Carter marnuje się w tym wydziale i mimo bogatego doświadczenia kilka dni temu oświadczył mu że przekazał jego CV szefowi wydziału zabójstw, argumentując to tym, że szukają tam wykwalifikowanych ludzi. Carter specjalnie nie protestował, lubił wyzwania, chociaż fakt zmienienia wydziału nieco go niepokoił, przystał jednak na te słowa i umówionego dnia stawił się wcześniej niż to było planowane. Nigdy się nie spóźniał, kolejna cecha której się nie pozbędzie z czego był po prostu dumny. Sam nienawidził spóźnialskich, wmawiał sobie że daje innym dobry przykład, chociaż niespecjalnie wierzył, że ktokolwiek chce go naśladować.
Na korytarzu było niesamowicie gorąco, rozpiął więc kurtkę, szukając wskazanego w wiadomości od ówczesnego szefa gabinetu, jak zwykle analizując wszystko i w głowie układając plan rozmowy aby zaprezentować się z jak najlepszej strony, nie mając nawet bladego pojęcia kim będzie mężczyzna, z którym ma rozmawiać. Przed czasem zapukał do wskazanych drzwi i schował ręce do kieszeni, kierując wzrok na starszego mężczyznę który ukazał się jego oczom. Błękitne ślepia Hollowaya jak zwykle wytrzymały spojrzenie, na jego twarzy pojawił się także lekki uśmiech.
- Dzień dobry, miałem się stawić w sprawie zmiany wydziału. – odparł ściskając mocno dłoń mężczyzny i zaproszony wchodząc do środka, czując przyjemny chłód panujący w gabinecie jego uśmiech poszerzył się nieznacznie. Zajął wskazane mu miejsce, kładąc ręce na oparciach fotela. – Carter. Miło cię poznać. I nie pogardziłbym czymś naprawdę zimnym, straszny zaduch na tym korytarzu. – miał szczęście że nie pocił się jak mysz kościelna, dziwnie by to wyglądało gdyby na rozmowie kwalifikacyjnej zaczął się wycierać.
W międzyczasie rozejrzał się po gabinecie. Miał blade pojęcie o tym wydziale, odkąd skończył szkołę spędził w narkotykowym wiele lat, a wiadomo, co wydział to zupełnie inne zasady i reguły panujące, ale czuł dziwne podekscytowanie na myśl o nowych wyzwaniach, jakie na niego czekają. Wrócił spojrzeniem do Josepha.
- Mój szef najwidoczniej miał mnie dosyć, skoro dał ci moje CV, ale nie powiem, lubię faceta. – postukał paznokciem w oparcie, opierając się wygodniej, nie przyjmując jednak lekceważącej pozy, zachowując się profesjonalnie, ale nie sztywno, jak co poniektórzy. – Nie chciał mi jednak powiedzieć szczegółów, mimo że strasznie mnie interesują. – dokończył. Nie co dzień po krótkim okresie pracy masz szansę zmienić wydział.
Joseph Warren
Na korytarzu było niesamowicie gorąco, rozpiął więc kurtkę, szukając wskazanego w wiadomości od ówczesnego szefa gabinetu, jak zwykle analizując wszystko i w głowie układając plan rozmowy aby zaprezentować się z jak najlepszej strony, nie mając nawet bladego pojęcia kim będzie mężczyzna, z którym ma rozmawiać. Przed czasem zapukał do wskazanych drzwi i schował ręce do kieszeni, kierując wzrok na starszego mężczyznę który ukazał się jego oczom. Błękitne ślepia Hollowaya jak zwykle wytrzymały spojrzenie, na jego twarzy pojawił się także lekki uśmiech.
- Dzień dobry, miałem się stawić w sprawie zmiany wydziału. – odparł ściskając mocno dłoń mężczyzny i zaproszony wchodząc do środka, czując przyjemny chłód panujący w gabinecie jego uśmiech poszerzył się nieznacznie. Zajął wskazane mu miejsce, kładąc ręce na oparciach fotela. – Carter. Miło cię poznać. I nie pogardziłbym czymś naprawdę zimnym, straszny zaduch na tym korytarzu. – miał szczęście że nie pocił się jak mysz kościelna, dziwnie by to wyglądało gdyby na rozmowie kwalifikacyjnej zaczął się wycierać.
W międzyczasie rozejrzał się po gabinecie. Miał blade pojęcie o tym wydziale, odkąd skończył szkołę spędził w narkotykowym wiele lat, a wiadomo, co wydział to zupełnie inne zasady i reguły panujące, ale czuł dziwne podekscytowanie na myśl o nowych wyzwaniach, jakie na niego czekają. Wrócił spojrzeniem do Josepha.
- Mój szef najwidoczniej miał mnie dosyć, skoro dał ci moje CV, ale nie powiem, lubię faceta. – postukał paznokciem w oparcie, opierając się wygodniej, nie przyjmując jednak lekceważącej pozy, zachowując się profesjonalnie, ale nie sztywno, jak co poniektórzy. – Nie chciał mi jednak powiedzieć szczegółów, mimo że strasznie mnie interesują. – dokończył. Nie co dzień po krótkim okresie pracy masz szansę zmienić wydział.
Joseph Warren
mów mi/kontakt
DeadMemories#5203
a
Carter Holloway
Joseph domyślał się jak koledzy „od dragów” musieli patrzeć na Cartera; w ich wydziale funkcjonariusze niechętnie brali nadgodziny, chyba że rozpracowywali naprawdę grubszą sprawę albo współpracowali z policjantami z wydziału zabójstw albo obyczajówki. Domyślał się, co mógł czuć słysząc te niezadowolone szepty, ale patrząc na mężczyznę..., nie spodziewał, żeby ten przejmował się opiniami innych szczególnie mocno — oczywiście..., mógł się mylić, a Holloway nie dawać poznać po sobie, że nie jest mu przyjemnie wysłuchując docinków o braku życia osobistego. W kryminalnych policjanci wydawali się Josephowi mimo wszystko bardziej powściągliwi i chociaż zdarzały się wyjątki..., zawsze potwierdzały regułę..., milczenia o prywatnych sprawach kolegów. Jasne, z grzeczności pytali czy wszystko w porządku, wysłuchiwali jeśli było trzeba, ale potem nie powtarzali tego tak samo, jak nie nosili — przynajmniej starali się — plotek zebranych z całej komendy. Kryminalni tak, jakby wiedzieli i czuli przez skórę o czym można było porozmawiać, nawet pośmiać się, a czego lepiej było nie ruszać, żeby nie zerwać ledwie zabliźniającego się strupa.
– Zapraszam – powtórzył i wpuścił go do środka, zauważając z jaką ulgą przyjął chłód w wywietrzonym gabinecie. Już uścisk ręki Hollowaya, spodobał się Josephowi; zdecydowany i mocny, nie za długi, nie za krótki i przede wszystkim..., energiczny. Kiedy przyznał, że chętnie napije się czegoś naprawdę zimnego, Joseph przeprosił go i wyciągnąwszy z niewielkiej chłodziarki zabudowanej w szafach na ścianie za plecami Cartera, po butelce pokrytych szronem Pepsi i wody, zabrał szklankę i postawił przed mężczyzna na biurku. – Nie krępuj się – dodał i usiadłszy w fotelu obok, przyglądając się chwilę Hollowayowi, który odezwał się od razu. Uśmiechnął się i przekrzywiwszy głowę, zaczekał aby nie wchodzić w słowo mężczyźnie.
– Nie do końca jest tak, jak podejrzewasz – zauważył — nie chciał od razu odkrywać wszystkich kart przed Carterem; chciał dowiedzieć się czegoś, czego nie wyczytałby mimo najszczerszych chęci z CV leżącego na w końcu uporządkowanym biurku, z którego przyglądał się im machając łapką Maneki-neko. Chciał wiedzieć, jak wiele przekazał mu przełożony, bo to pozwalało Josephowi sprawdzić, zgodnie z życzeniem komendanta, jak wyglądał przepływ informacji pomiędzy działami i wydziałami.
– Nie chciał? Hmmm..., może faktycznie cię nie lubi – Joseph wzruszył ramionami i przemykając spojrzeniem po twarzy Hollowaya, dodał spokojnie – ..., albo lubi cię tak bardzo, że nie chciał, żebyś przygotował się do tej rozmowy wystarczająco dobrze. Masz świetne wyniki, doprowadzałeś do rozwiązania najbardziej wymagające sprawy z tego, co wiem, to się nie zmieniło. Lubisz wyzwania..., bo mało kto od was sam z siebie chce współpracować z innymi wydziałami, a szczególnie z naszym, a tymczasem dzięki twojej pomocy i zaangażowaniu ujęliście tego zwyrola. Pytanie czy chciałbyś przestać bawić się w kryminalną i wejść w to..., po całości? – Zapytał i..., uśmiechając, wpatrzył się w Hollowaya uważnie; nie chciał, żeby pospieszył się z odpowiedziami, o czym mimochodem dodał, wstając i sięgając po stojącą pod samym niemalże monitorem filiżankę z zimną już od dawna kawą. Upił łyk i dopowiedział:
– ..., po całości jako mój zastępca...
Joseph domyślał się jak koledzy „od dragów” musieli patrzeć na Cartera; w ich wydziale funkcjonariusze niechętnie brali nadgodziny, chyba że rozpracowywali naprawdę grubszą sprawę albo współpracowali z policjantami z wydziału zabójstw albo obyczajówki. Domyślał się, co mógł czuć słysząc te niezadowolone szepty, ale patrząc na mężczyznę..., nie spodziewał, żeby ten przejmował się opiniami innych szczególnie mocno — oczywiście..., mógł się mylić, a Holloway nie dawać poznać po sobie, że nie jest mu przyjemnie wysłuchując docinków o braku życia osobistego. W kryminalnych policjanci wydawali się Josephowi mimo wszystko bardziej powściągliwi i chociaż zdarzały się wyjątki..., zawsze potwierdzały regułę..., milczenia o prywatnych sprawach kolegów. Jasne, z grzeczności pytali czy wszystko w porządku, wysłuchiwali jeśli było trzeba, ale potem nie powtarzali tego tak samo, jak nie nosili — przynajmniej starali się — plotek zebranych z całej komendy. Kryminalni tak, jakby wiedzieli i czuli przez skórę o czym można było porozmawiać, nawet pośmiać się, a czego lepiej było nie ruszać, żeby nie zerwać ledwie zabliźniającego się strupa.
– Zapraszam – powtórzył i wpuścił go do środka, zauważając z jaką ulgą przyjął chłód w wywietrzonym gabinecie. Już uścisk ręki Hollowaya, spodobał się Josephowi; zdecydowany i mocny, nie za długi, nie za krótki i przede wszystkim..., energiczny. Kiedy przyznał, że chętnie napije się czegoś naprawdę zimnego, Joseph przeprosił go i wyciągnąwszy z niewielkiej chłodziarki zabudowanej w szafach na ścianie za plecami Cartera, po butelce pokrytych szronem Pepsi i wody, zabrał szklankę i postawił przed mężczyzna na biurku. – Nie krępuj się – dodał i usiadłszy w fotelu obok, przyglądając się chwilę Hollowayowi, który odezwał się od razu. Uśmiechnął się i przekrzywiwszy głowę, zaczekał aby nie wchodzić w słowo mężczyźnie.
– Nie do końca jest tak, jak podejrzewasz – zauważył — nie chciał od razu odkrywać wszystkich kart przed Carterem; chciał dowiedzieć się czegoś, czego nie wyczytałby mimo najszczerszych chęci z CV leżącego na w końcu uporządkowanym biurku, z którego przyglądał się im machając łapką Maneki-neko. Chciał wiedzieć, jak wiele przekazał mu przełożony, bo to pozwalało Josephowi sprawdzić, zgodnie z życzeniem komendanta, jak wyglądał przepływ informacji pomiędzy działami i wydziałami.
– Nie chciał? Hmmm..., może faktycznie cię nie lubi – Joseph wzruszył ramionami i przemykając spojrzeniem po twarzy Hollowaya, dodał spokojnie – ..., albo lubi cię tak bardzo, że nie chciał, żebyś przygotował się do tej rozmowy wystarczająco dobrze. Masz świetne wyniki, doprowadzałeś do rozwiązania najbardziej wymagające sprawy z tego, co wiem, to się nie zmieniło. Lubisz wyzwania..., bo mało kto od was sam z siebie chce współpracować z innymi wydziałami, a szczególnie z naszym, a tymczasem dzięki twojej pomocy i zaangażowaniu ujęliście tego zwyrola. Pytanie czy chciałbyś przestać bawić się w kryminalną i wejść w to..., po całości? – Zapytał i..., uśmiechając, wpatrzył się w Hollowaya uważnie; nie chciał, żeby pospieszył się z odpowiedziami, o czym mimochodem dodał, wstając i sięgając po stojącą pod samym niemalże monitorem filiżankę z zimną już od dawna kawą. Upił łyk i dopowiedział:
– ..., po całości jako mój zastępca...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Na samym początku jego nowi koledzy i koleżanki patrzyli na niego krzywo. Przyjechał z Bostonu, od razu znajdując ciepłą posadkę, po kątach zaczeli mówić o nim karierowicz, jednak szybko przekonali się, że potrafi pracować tak samo ciężko jak on, raz za razem powtarzając że do wszystkiego co ma, doszedł sam, nawet jeśli jego ojciec był komendatnem policji w Hope nigdy nie wykorzystywał tych koneksji, przez trzynaście lat pracował na nieskazitelną opinię. W końcu dali mu spokój, uznali Holloway'a za jednego ze swoich, a on sam czuł się powoli jak w domu, chociaż jego myśli nadal błądziły ku tematowi powrotu do Bostonu, odpychał je jednak, ilekroć się pojawiały. Owszem, prócz rodziny nic go tutaj nie trzymało, ale on miał dosyć wyjazdów. Po prostu chciał sobie ułożyć życie w swoim rodzinnym mieście. Spodobała mu się atmosfera w narkotykowych, którzy traktowali się jako jedną wielką rodzinę, wyraźnie jednak odcinając się od pozostałych wydziałów, czego sam Carter nie lubił. Wszyscy razem tworzą jeden system, jedną wielką rodzinę, nie mogą od tak się odcinać.
Przez ten krótki moment zdążył przyjrzeć się starszemu mężczyźnie, niebieskie oczy bruneta omiotły jego sylwetkę, nie ujawniając jakichkolwiek emocji. Wyglądał na człowieka, który zna się na swojej pracy, jest jej oddany, a jednocześnie silny psychicznie. Takich ludzi znajduje się coraz mniej w policji, większość nie radzi sobie ze stresem, bo tutaj potrzeba nerwów ze stali, by cokolwiek osiągnąć. Kiwnął mu głową i szybkim ruchem otworzył puszczkę, przelewając chłodny płyn do podstawionej szklanki, którą ujął w dłoni i przytknął do ust, patrząc na mężczyznę.
- A to ci niespodzianka. - zaśmiał się lekko, upijając łyk i odstawiając ją na biurko. Jego szef do rozmownych nie należał, chociaż czasami bywały sytuacje gdy powiedział kilka pochlebnych słów w jego stronę. Carter nie łudził się, nie zostali przyjaciółmi i nigdy nie będą, ale wyraźnie dostrzegł szacunek szefa narkotykowego. Szacunek do jego osoby, a to skutecznie podbudowywało go, bo mało zdarzało się ostatnio ku temu okazji. Zerknął na ozdobę stojącą na biurku i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Najważniejsze, że mnie szanuje, więcej mi nie trzeba. - wzruszył lekko ramionami. Nie potrzebował miłości ze strony swojego przełożonego, wystarczył szacunek i zaufanie na który pracował odkąd postawił tutaj pierwszy krok, jak lew broniąc swoich racji i pokazując się od tej najlepszej strony. Uśmiech Cartera znacznie się poszerzył, słysząc jego słowa. Był złakniony komplementów i uznania, ale nie spoczywał na laurach, kiedy je słyszął, to jedynie mobilizowało go do dalszego działania. Nie przerywał mu jednak, mimowolnie w kościach czując że coś się święci. Sięgnał po szklankę z napojem, ale ręka zawisła mu w powietrzu, gdy usłyszał prawdziwy powód jego przyjścia tutaj. Popatrzył na Josepha uważnie. Zastępca? Musiał się przesłyszeć. Ma raptem trzydzieści trzy lata, tutaj nie pracuje za długo. Owszem, papiery z Bostonu przyszły, przedstawiając całą jego służbę, ale żeby od razu miał awansować na zastępcę. Policzył do trzech w myślach i sięgnął po szklankę, dajac sobie tym samym chwilę na dobranie słów. Upił łyk i odstawił ja, gdy był już pewny, że to co powie nie brzmi wystarczająco głupio.
- Nie powiem, zaskoczyłeś mnie. Owszem, spodziewałem się przeniesienia, ale nie jednoczesnego awansu. - pokiwał wolno głową, obracając szklankę w smukłych palcach. - Narkotykowy był dla mnie całym życiem, ale przez pewne ostatnie wydarzenia potrzebuję zmiany, nie tylko miejsca zamieszkania, ale też i pracy. I najwidoczniej los dał mi ku temu sposobność. - posłał mu uśmiech znad szklanki. - Coś czuję, że obaj się dogadamy, nazwij to zawodowym instynktem. Więc przyjmuję propozycję i dam z siebie wszystko, możesz na to liczyć. - pokiwał mu głową, pewny swoich słów i pewny tego, że w końcu odmieni się jego życie.
Joseph Warren
Przez ten krótki moment zdążył przyjrzeć się starszemu mężczyźnie, niebieskie oczy bruneta omiotły jego sylwetkę, nie ujawniając jakichkolwiek emocji. Wyglądał na człowieka, który zna się na swojej pracy, jest jej oddany, a jednocześnie silny psychicznie. Takich ludzi znajduje się coraz mniej w policji, większość nie radzi sobie ze stresem, bo tutaj potrzeba nerwów ze stali, by cokolwiek osiągnąć. Kiwnął mu głową i szybkim ruchem otworzył puszczkę, przelewając chłodny płyn do podstawionej szklanki, którą ujął w dłoni i przytknął do ust, patrząc na mężczyznę.
- A to ci niespodzianka. - zaśmiał się lekko, upijając łyk i odstawiając ją na biurko. Jego szef do rozmownych nie należał, chociaż czasami bywały sytuacje gdy powiedział kilka pochlebnych słów w jego stronę. Carter nie łudził się, nie zostali przyjaciółmi i nigdy nie będą, ale wyraźnie dostrzegł szacunek szefa narkotykowego. Szacunek do jego osoby, a to skutecznie podbudowywało go, bo mało zdarzało się ostatnio ku temu okazji. Zerknął na ozdobę stojącą na biurku i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Najważniejsze, że mnie szanuje, więcej mi nie trzeba. - wzruszył lekko ramionami. Nie potrzebował miłości ze strony swojego przełożonego, wystarczył szacunek i zaufanie na który pracował odkąd postawił tutaj pierwszy krok, jak lew broniąc swoich racji i pokazując się od tej najlepszej strony. Uśmiech Cartera znacznie się poszerzył, słysząc jego słowa. Był złakniony komplementów i uznania, ale nie spoczywał na laurach, kiedy je słyszął, to jedynie mobilizowało go do dalszego działania. Nie przerywał mu jednak, mimowolnie w kościach czując że coś się święci. Sięgnał po szklankę z napojem, ale ręka zawisła mu w powietrzu, gdy usłyszał prawdziwy powód jego przyjścia tutaj. Popatrzył na Josepha uważnie. Zastępca? Musiał się przesłyszeć. Ma raptem trzydzieści trzy lata, tutaj nie pracuje za długo. Owszem, papiery z Bostonu przyszły, przedstawiając całą jego służbę, ale żeby od razu miał awansować na zastępcę. Policzył do trzech w myślach i sięgnął po szklankę, dajac sobie tym samym chwilę na dobranie słów. Upił łyk i odstawił ja, gdy był już pewny, że to co powie nie brzmi wystarczająco głupio.
- Nie powiem, zaskoczyłeś mnie. Owszem, spodziewałem się przeniesienia, ale nie jednoczesnego awansu. - pokiwał wolno głową, obracając szklankę w smukłych palcach. - Narkotykowy był dla mnie całym życiem, ale przez pewne ostatnie wydarzenia potrzebuję zmiany, nie tylko miejsca zamieszkania, ale też i pracy. I najwidoczniej los dał mi ku temu sposobność. - posłał mu uśmiech znad szklanki. - Coś czuję, że obaj się dogadamy, nazwij to zawodowym instynktem. Więc przyjmuję propozycję i dam z siebie wszystko, możesz na to liczyć. - pokiwał mu głową, pewny swoich słów i pewny tego, że w końcu odmieni się jego życie.
Joseph Warren
mów mi/kontakt
DeadMemories#5203