a
mów mi/kontakt
administrator
a
Pierwsze dni w miasteczku były dla Dany bardzo intensywne. Miała na głowie mnóstwo rzeczy związanych z przeprowadzką. W jej nowym mieszkaniu wciąż walały się kartony. Brunetka doszła do wniosku, że posiada zdecydowanie za dużo rzeczy. Pomimo natłoku obowiązków, znalazła chwilę, aby odświeżyć swoje konto w jednej z popularnych aplikacji randkowych. Umówiła się nawet na pierwszą randkę. Nie miała dużych oczekiwań, ale stwierdziła, że to dobra forma rozrywki. Pierwszą randkę Dana miała zaliczyć w pięknych okolicznościach przyrody. Wiedziała, że to nieco ryzykowne, ale raz się żyje.
Dana i Charles spotkali się przy wejściu na dziką plażę, a później zaczęli spacerować. — Od dawna jesteś w Hope Valley? — spytała i posłała w jego kierunku delikatny uśmiech.
Charles Danielsen
a
Dlaczego umówił się po raz kolejny przez tą aplikację? Chyba dlatego aby ogarnąć swoje życie, aby jakoś powiedzieć przed samym sobą, głupio uświadomić sobie, że to co czuje jest wymysłem wyobraźni. Bardzo chciałby aby tak właśnie było. Dlatego też po kilku wymienionych wiadomościach na aplikacji zgodził się na spotkanie. Kolejny raz był tutaj na wyspie i po raz kolejny tak bardzo podobało mu się. Odkrywał, nowe miejsca i Jorge miał całkowitą rację. Wyspa była cudowna. Może poszuka tutaj domu lub mieszkania albo choćby pokoju do wynajęcia? Przez całe swoje życie podróżnika zdarzyło mu się mieszkać w różnych warunkach, dlatego to nie byłoby nic złego.
Oczywiście, że dotarł na miejsce wcześniej aby to on czekał. Ponoć tak właśnie miało być. Przed całym spotkaniem jeszcze sprawdził sobie zdjęcie dziewczyny aby na pewno jej nie pomylić. W końcu zobaczył ją i zaczęło się. Nawet w porządku, przełamali w jakiś sposób te pierwsze lody. Było całkiem dobrze. Kolejne minuty mijały, a on patrzył się na okoliczne rośliny, czasem czytał jakieś tabliczki informacyjne. Oczywiście też interesował się Daną. Przecież to z nią tutaj przyszedł, z nią pojawił się. Po prostu przy okazji uczył się czegoś nowego.
-Już jakiś czas. Odpowiedział jej z lekkim uśmiechem na ustach.
-Chyba... jakoś od lutego tego roku. Odszukał w pamięci moment w którym przyjechał tutaj. Tak to był luty, po karnawale pojawił się tutaj.
-A Ty? długo tutaj jesteś? Pochodzisz stąd? Odbił umiejętnie to pytanie, bo też chciałby to wiedzieć. Plus to nie tak, że nie interesuje się, bo interesuje się. Zdecydowanie tak.
dana riddle
Oczywiście, że dotarł na miejsce wcześniej aby to on czekał. Ponoć tak właśnie miało być. Przed całym spotkaniem jeszcze sprawdził sobie zdjęcie dziewczyny aby na pewno jej nie pomylić. W końcu zobaczył ją i zaczęło się. Nawet w porządku, przełamali w jakiś sposób te pierwsze lody. Było całkiem dobrze. Kolejne minuty mijały, a on patrzył się na okoliczne rośliny, czasem czytał jakieś tabliczki informacyjne. Oczywiście też interesował się Daną. Przecież to z nią tutaj przyszedł, z nią pojawił się. Po prostu przy okazji uczył się czegoś nowego.
-Już jakiś czas. Odpowiedział jej z lekkim uśmiechem na ustach.
-Chyba... jakoś od lutego tego roku. Odszukał w pamięci moment w którym przyjechał tutaj. Tak to był luty, po karnawale pojawił się tutaj.
-A Ty? długo tutaj jesteś? Pochodzisz stąd? Odbił umiejętnie to pytanie, bo też chciałby to wiedzieć. Plus to nie tak, że nie interesuje się, bo interesuje się. Zdecydowanie tak.
dana riddle
mów mi/kontakt
Chucky
a
Prawdę mówiąc, kiedy Dana mieszkała w Nowym Jorku, często korzystała z różnego rodzaju aplikacji randkowych. Przez dłuższy czas była singielką i nie szukała zobowiązań. Wychodziła z założenia, że to świetny sposób na poznanie nowych ludzi. Jasne, zawsze istniał cień niebezpieczeństwa, że trafi na jakiegoś psychopatę, ale Riddle miała sporo szczęścia. Zawsze trafiała na normalnych facetów, z którymi miło spędzała czas. Miała nadzieję, że dzisiaj nie będzie inaczej. Chciała spędzić miły wieczór i trochę się rozerwać. Potrzebowała chwili zapomnienia, ponieważ w jej życiu dużo się teraz działo. Nie tylko uciekła sprzed ołtarza, ale także zmieniła pracę. W teorii wciąż pracowała w tej samej firmie, ale w innym oddziale. Życie na Florydzie różniło się od tego w Nowym Jorku. Tutaj czas płynął wolniej, a ludzie częściej doceniali drobne rzeczy. Szczerze, Dana zawsze odnosiła wrażenie, że tu nie pasowała. Wciąż nie była pewna, czy tym razem zagrzeje miejsca w Hope Valley na dłużej.
— I jak podoba Ci się miasteczko? Nie sądzisz, że trochę tu nudno? — spytała wyraźnie zainteresowana. Na jej twarzy pojawił się cień rozbawienia. Bruentka uśmiechnęła się łagodnie i odgarnęła pasmo swoich brązowych włosów za ucho.
— Dorastałam w Hope Valley, ale ostatnie lata spędziłam w Nowym Jorku. Wróciłam kilka dni temu — odparła, przyglądając mu się uważnie. Na razie nie wdawała się w szczegóły. Zresztą, nie miała czym się chwalić. Przez lata żyła w kłamstwie. Okłamywała nie tylko innych, ale i samą siebie. Tkwiła w związku bez przeszłości, który wiele ją kosztował.
— Wspomniałeś, że jesteś kucharzem, w której restauracji pracujesz? — spytała wyraźnie zaciekawiona.
Charles Danielsen
— I jak podoba Ci się miasteczko? Nie sądzisz, że trochę tu nudno? — spytała wyraźnie zainteresowana. Na jej twarzy pojawił się cień rozbawienia. Bruentka uśmiechnęła się łagodnie i odgarnęła pasmo swoich brązowych włosów za ucho.
— Dorastałam w Hope Valley, ale ostatnie lata spędziłam w Nowym Jorku. Wróciłam kilka dni temu — odparła, przyglądając mu się uważnie. Na razie nie wdawała się w szczegóły. Zresztą, nie miała czym się chwalić. Przez lata żyła w kłamstwie. Okłamywała nie tylko innych, ale i samą siebie. Tkwiła w związku bez przeszłości, który wiele ją kosztował.
— Wspomniałeś, że jesteś kucharzem, w której restauracji pracujesz? — spytała wyraźnie zaciekawiona.
Charles Danielsen
a
Spojrzał się na kobietę, która szła tuż obok niego z takim lekkim uśmiechem na ustach.
-Czy jest nudno?
Powtórzył jej pytanie zastanawiając się przez chwilę. Rozejrzał się przy okazji po okolicznej roślinności, która naprawdę powalała. Za każdym razem gdy odwiedzał wyspę robiło to na nim niemal piorunujące wrażenie. Polubił wyspę pomimo tego, że niekiedy trudno było się na nią dostać, bo akurat nic nie kursowało. Trzeba było planować podróż tutaj.
-Nie sądzę aby było nudno. Wiadomo, że to nie jest wielkie miasto, ale ma swój urok
Spojrzał na nią z uśmiechem na ustach.
-Nie jest aż tak bardzo wymarłe, że faktycznie wiatr hula po ulicach, bo w takich miasteczkach też byłem. Myślę że jest tak fajnie zróżnicowane, że każdy mógłby znaleźć coś dla siebie.
Serio, bo wciąż je odkrywał i wciąż poznawał nowe rzeczy. Jeżeli kiedyś stąd wyjedzie to chętnie wróci jeszcze do niego. Kiedyś w przyszłości. Jednak teraz wróćmy do tu i teraz.
Szedł obok niej i słuchał co mówiła. Zdziwił się na wiadomość, że dorastała tutaj. To była miła niespodzianka bo nie spodziewał się tego.
-No tak... w porównaniu z Nowym Jorkiem to faktycznie jest tutaj bardzo spokojnie.
Zaśmiał się. Faktycznie, teraz zrozumiał skąd w jej ustach pytanie o nudę. Zdecydowanie się wyjaśniło niemal wszystko.
-Kucharze w najlepszej włoskiej restauracji w mieście. Znaczy najlepszej odkąd tam jestem.
Tak sobie zażartował, choć faktycznie znał się bardzo dobrze na tej kuchni, bo w końcu spędził kilka lat ucząc się jej.
-Trattoria Corso Como.
Odezwał się.
-Lubię kuchnię włoską. Kiedyś kilka lat spędziłem we Włoszech, zwiedzając je całe i ucząc się ich smaku, kuchni, no i języka. A Ty byłaś kiedyś we Włoszech lub w mojej restauracji?
Zapytał spoglądając na nią. Może akurat kiedyś była gdy to on kucharzył? Pewnie zaraz się dowiemy. Doszli do rozwidlenia drogi, obydwie ścieżki były całkiem ciekawe.
-Którędy? Czy rzucamy monetą?
Zerknął na nią z uśmiechem i takim zaczepnym błyskiem w oku.
dana riddle
-Czy jest nudno?
Powtórzył jej pytanie zastanawiając się przez chwilę. Rozejrzał się przy okazji po okolicznej roślinności, która naprawdę powalała. Za każdym razem gdy odwiedzał wyspę robiło to na nim niemal piorunujące wrażenie. Polubił wyspę pomimo tego, że niekiedy trudno było się na nią dostać, bo akurat nic nie kursowało. Trzeba było planować podróż tutaj.
-Nie sądzę aby było nudno. Wiadomo, że to nie jest wielkie miasto, ale ma swój urok
Spojrzał na nią z uśmiechem na ustach.
-Nie jest aż tak bardzo wymarłe, że faktycznie wiatr hula po ulicach, bo w takich miasteczkach też byłem. Myślę że jest tak fajnie zróżnicowane, że każdy mógłby znaleźć coś dla siebie.
Serio, bo wciąż je odkrywał i wciąż poznawał nowe rzeczy. Jeżeli kiedyś stąd wyjedzie to chętnie wróci jeszcze do niego. Kiedyś w przyszłości. Jednak teraz wróćmy do tu i teraz.
Szedł obok niej i słuchał co mówiła. Zdziwił się na wiadomość, że dorastała tutaj. To była miła niespodzianka bo nie spodziewał się tego.
-No tak... w porównaniu z Nowym Jorkiem to faktycznie jest tutaj bardzo spokojnie.
Zaśmiał się. Faktycznie, teraz zrozumiał skąd w jej ustach pytanie o nudę. Zdecydowanie się wyjaśniło niemal wszystko.
-Kucharze w najlepszej włoskiej restauracji w mieście. Znaczy najlepszej odkąd tam jestem.
Tak sobie zażartował, choć faktycznie znał się bardzo dobrze na tej kuchni, bo w końcu spędził kilka lat ucząc się jej.
-Trattoria Corso Como.
Odezwał się.
-Lubię kuchnię włoską. Kiedyś kilka lat spędziłem we Włoszech, zwiedzając je całe i ucząc się ich smaku, kuchni, no i języka. A Ty byłaś kiedyś we Włoszech lub w mojej restauracji?
Zapytał spoglądając na nią. Może akurat kiedyś była gdy to on kucharzył? Pewnie zaraz się dowiemy. Doszli do rozwidlenia drogi, obydwie ścieżki były całkiem ciekawe.
-Którędy? Czy rzucamy monetą?
Zerknął na nią z uśmiechem i takim zaczepnym błyskiem w oku.
dana riddle
mów mi/kontakt
Chucky
a
event#czysteHopeValley
Drużyna "Wrzeszczące Susły" została wysłana w stronę tajemniczego źródła.
Macie za zadanie posprzątanie śmieci, które nastolatkowie zostawiają po cotygodniowych piknikach, opróżnienie tutejszych koszy i wyłowienie odpadków ze źródła. Waszym celem jest zapełnienie przynajmniej jednego 120-litrowego worka na śmieci oraz zebranie chorągiewek, których zsumowana wartość będzie równa lub większa niż 150.
W dowolnym momencie gry, kiedy tylko uda się Wam wykonać zadanie, możecie wrócić do tego tematu. Przynajmniej jeden z zawodników musi zamieścić tam posta, w którym zawrze informację o: znalezionej liczbie odpadów, liczbie punktów na chorągiewkach oraz opisze powrót drużyny do hotelu.
W zależności od miejsca, które zajmiecie jako drużyna, możecie zgłosić się po przysługujące Wam nagrody, wynikające z tej rozpiski.
W momencie, gdy wszystkie drużyny skończą rozgrywkę lub czas eventu dobiegnie końca, zostanie wrzucony post podsumowujący oraz rozpoczynający imprezę grillową. W grillu mogą wziąć udział również osoby, które nie sprzątały wyspy, jednak nie przysługują im wówczas odznaki eventowe.
Rozgrywka ma miejsce tylko w tym temacie.
Każdy post musi zawierać uzupełniony kod:
Kod: Zaznacz cały
Znaleziona chorągiewka: [url=LINK DO RZUTU KOŚCIĄ] LICZBA WYLOSOWANYCH OCZEK [/url]
Event rozpoczyna się o godzinie 18:00, 12.07.2020 r. Do czasu rozpoczęcia wydarzenia, ten temat pozostanie zamknięty.
Wszelkie pytania i prośby należy kierować na skrzynkę odbiorczą Teddy Westfield lub kontaktować się z nią bezpośrednio przez Discorda.
buziaki!bawcie sie dobrze!
mów mi/kontakt
administrator
a
#15 + Outfit
Tak jak obiecał, zjawił się pod drzwiami Mii z szerokim uśmiechem i w lekko znoszonych ciuchach. Raczej nie planował taplać się w błocie, więc nie byłoby mu szkoda lepszych ubrań, ale i tak wybrał coś co nosił już od jakiegoś czasu, nie wyglądając przy tym jak ostatnia fleja. — Gdzie ta walizka z ciuchami na zmianę? — zażartował, całując ją na przywitanie, a kiedy była gotowa, złapał jej rzeczy i zeszli na dół do auta. Dzięki temu szybciej dotarli do portu i promem pewnie z innymi uczestnikami dostali się na wyspę, gdzie miała się odbyć cała zabawa. Po dotarciu na miejsce ustawili się gdzieś z boku, wysłuchując przemówienia jego kuzynka, a rzeczy które dostał od pracowników hotelu wepchnął do pustego plecaka, żeby było mu wygodniej. Dopiero kiedy podano mu flagę stanął dumnie niczym jakiś odkrywca nowego lądu, uśmiechając się przy tym głupkowato. Kilka dni zajęło mu wymyślenie idealnych nazw i uszycie chorągiewek. Nie był jakimś mistrzem igły i nitki, a maszyna do szycia to już w ogóle czarna magia, ale udało mu się zrobić wszystko tak, żeby wyglądało idealnie, a rany na jego palcach już praktycznie się zagoiły. Jedynie mały plasterek na małym palcu mógł świadczyć o jego zaangażowaniu. Całe szczęście, że miał problemy ze snem i mógł się tym wszystkim zająć w nocy, inaczej męczyłby się z tym aż do dzisiaj. Uśmiechnął się do Mii, oczekując jakichś słów uznania za ciężką pracę, a potem grzecznie czekał na losowanie. I los się do niego uśmiechnął, bo nie został rozdzielony ze swoją towarzyszką, którą od razu przytulił jak tylko przy nim stanęła. — Hej Susełku. — zaśmiał się, oczekując na resztę. Ucieszył się, mając w swojej drużynie Leah i Laurence’a. Dość często stołował się w ich restauracji. — Ale mi się ekipa udała. — zawołał, witając się z nimi i dając im chwilę na poznanie się z Mią. Potem do jego drużyny dołączyły kolejne osoby. — Witajcie, jestem Billy. Miło mi was poznać. — przywitał się z Alexandrą i Marcy, ściskając delikatnie ich dłonie. Grzecznie poczekał, aż cała grupa zdąży się poznać, sprawdzając w tym czasie czy ma wszystko co potrzebne w plecaku. — Skoro już wszyscy się znamy, możemy ruszać. Wrzeszczące Susły za mną! — zawołał po chwili, unosząc flagę do góry i prowadząc swoją drużynę do Źródła. — Spodoba Ci się. — szepnął do dziewczyny, łapiąc wolną dłonią tą jej. Pilnował po drodze, żeby nikt się przypadkiem nie zgubił. Niby miał pod opieką tylko piątkę dorosłych ludzi, którzy sami świetnie się sobą zajmą, ale przy jego zdolnościach sam by siebie tutaj zgubił, a wyspę przecież znał jak własną kieszeń. Po dotarciu na miejsce wbił flagę w piasek i rozdał wszystkim rękawiczki i worki. — Jesteśmy na miejscu. Pięknie, prawda? Ale powinniśmy skupić się na zadaniu, a potem możemy podziwiać widoki. Oczywiście bez spiny. Liczy się dobry uczynek, prawda? Teraz zdecydujcie czy wolicie chodzić całą grupą czy podzielimy się na pary i pójdziemy w różne miejsca? — zaproponował, wrzucając do worka szklane butelki, które leżały w pobliżu. No i udało mu się znaleźć też chorągiewkę z punktami! — Czegoś takiego szukamy w razie jakby ktoś miał wątpliwości. — powiedział, machając chorągiewką w górze.
Mia Walker
Leah Warren
Laurence Blackbird
Alexandra McQueen
Marcy Shumway
Znaleziona chorągiewka: 1
// słaby początek
Tak jak obiecał, zjawił się pod drzwiami Mii z szerokim uśmiechem i w lekko znoszonych ciuchach. Raczej nie planował taplać się w błocie, więc nie byłoby mu szkoda lepszych ubrań, ale i tak wybrał coś co nosił już od jakiegoś czasu, nie wyglądając przy tym jak ostatnia fleja. — Gdzie ta walizka z ciuchami na zmianę? — zażartował, całując ją na przywitanie, a kiedy była gotowa, złapał jej rzeczy i zeszli na dół do auta. Dzięki temu szybciej dotarli do portu i promem pewnie z innymi uczestnikami dostali się na wyspę, gdzie miała się odbyć cała zabawa. Po dotarciu na miejsce ustawili się gdzieś z boku, wysłuchując przemówienia jego kuzynka, a rzeczy które dostał od pracowników hotelu wepchnął do pustego plecaka, żeby było mu wygodniej. Dopiero kiedy podano mu flagę stanął dumnie niczym jakiś odkrywca nowego lądu, uśmiechając się przy tym głupkowato. Kilka dni zajęło mu wymyślenie idealnych nazw i uszycie chorągiewek. Nie był jakimś mistrzem igły i nitki, a maszyna do szycia to już w ogóle czarna magia, ale udało mu się zrobić wszystko tak, żeby wyglądało idealnie, a rany na jego palcach już praktycznie się zagoiły. Jedynie mały plasterek na małym palcu mógł świadczyć o jego zaangażowaniu. Całe szczęście, że miał problemy ze snem i mógł się tym wszystkim zająć w nocy, inaczej męczyłby się z tym aż do dzisiaj. Uśmiechnął się do Mii, oczekując jakichś słów uznania za ciężką pracę, a potem grzecznie czekał na losowanie. I los się do niego uśmiechnął, bo nie został rozdzielony ze swoją towarzyszką, którą od razu przytulił jak tylko przy nim stanęła. — Hej Susełku. — zaśmiał się, oczekując na resztę. Ucieszył się, mając w swojej drużynie Leah i Laurence’a. Dość często stołował się w ich restauracji. — Ale mi się ekipa udała. — zawołał, witając się z nimi i dając im chwilę na poznanie się z Mią. Potem do jego drużyny dołączyły kolejne osoby. — Witajcie, jestem Billy. Miło mi was poznać. — przywitał się z Alexandrą i Marcy, ściskając delikatnie ich dłonie. Grzecznie poczekał, aż cała grupa zdąży się poznać, sprawdzając w tym czasie czy ma wszystko co potrzebne w plecaku. — Skoro już wszyscy się znamy, możemy ruszać. Wrzeszczące Susły za mną! — zawołał po chwili, unosząc flagę do góry i prowadząc swoją drużynę do Źródła. — Spodoba Ci się. — szepnął do dziewczyny, łapiąc wolną dłonią tą jej. Pilnował po drodze, żeby nikt się przypadkiem nie zgubił. Niby miał pod opieką tylko piątkę dorosłych ludzi, którzy sami świetnie się sobą zajmą, ale przy jego zdolnościach sam by siebie tutaj zgubił, a wyspę przecież znał jak własną kieszeń. Po dotarciu na miejsce wbił flagę w piasek i rozdał wszystkim rękawiczki i worki. — Jesteśmy na miejscu. Pięknie, prawda? Ale powinniśmy skupić się na zadaniu, a potem możemy podziwiać widoki. Oczywiście bez spiny. Liczy się dobry uczynek, prawda? Teraz zdecydujcie czy wolicie chodzić całą grupą czy podzielimy się na pary i pójdziemy w różne miejsca? — zaproponował, wrzucając do worka szklane butelki, które leżały w pobliżu. No i udało mu się znaleźć też chorągiewkę z punktami! — Czegoś takiego szukamy w razie jakby ktoś miał wątpliwości. — powiedział, machając chorągiewką w górze.
Mia Walker
Leah Warren
Laurence Blackbird
Alexandra McQueen
Marcy Shumway
Znaleziona chorągiewka: 1
// słaby początek
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Znaleziona chorągiewka: 5
(razem mamy 6 chorągiewek)
#7
Marcy, jeśli chodzi o ekologię, była bardzo zaangażowana. Sama u siebie segregowała śmieci, ograniczała zużycie plastiku, chodziła na zakupy ze swoimi torbami i tam gdzie się dało, wybierała ekologiczne rozwiązania. Tego uczyła też swoich podopiecznych w przedszkolu, zabierając ich na różne akcje sprzątania świata, jeśli było to dla niej oczywiście bezpieczne. Nie chciałaby żeby dzieci zbierały jakieś stare strzykawki i potłuczone butelki, bo jeśli były zbyt małe, mogły sobie w ten sposób zrobić krzywdę. Dlatego dzisiaj była tutaj sama, a nie z całą grupą, uzbrojona z worki na śmieci, w rękawiczki z grubej gumy i szpikulec, żeby łatwiej było śmieci łapać. Włosy zaplotła w warkocz, żeby jej nie przeszkadzały w trakcie pracy, a w plecaku miała też wodę do picia, mokre chusteczki, małą apteczkę i płyn do dezynfekcji. No gotowa na wszystko! Oczywiście ubrała się lekko i wygodnie, posmarowała się też odpowiedzialnie kremem z filtrem i była gotowa do działania. Nie znała większości osób, z którymi była sparowana, ale uznała że lepsi obcy, niż Ryker, denerwujący sąsiad, prawda.
Uśmiechnęła się do wszystkich, którzy jej towarzyszyli, aż nie doszła do ich kapitana. Spojrzała na Billy Harrington - cześć kapitanie, cześć wszystkim jestem Marcy - przywitała się szybko, ze wszystkimi, bo nie ma czasu do stracenia, trzeba ustalić plan działania i… działać! Samo się nie wysprząta. - Może podzielimy się na pół, żeby łatwiej było sprawdzić teren? - zaproponowała zaraz potem, rzucając pytające spojrzenie każdemu z obecnych.
(razem mamy 6 chorągiewek)
#7
Marcy, jeśli chodzi o ekologię, była bardzo zaangażowana. Sama u siebie segregowała śmieci, ograniczała zużycie plastiku, chodziła na zakupy ze swoimi torbami i tam gdzie się dało, wybierała ekologiczne rozwiązania. Tego uczyła też swoich podopiecznych w przedszkolu, zabierając ich na różne akcje sprzątania świata, jeśli było to dla niej oczywiście bezpieczne. Nie chciałaby żeby dzieci zbierały jakieś stare strzykawki i potłuczone butelki, bo jeśli były zbyt małe, mogły sobie w ten sposób zrobić krzywdę. Dlatego dzisiaj była tutaj sama, a nie z całą grupą, uzbrojona z worki na śmieci, w rękawiczki z grubej gumy i szpikulec, żeby łatwiej było śmieci łapać. Włosy zaplotła w warkocz, żeby jej nie przeszkadzały w trakcie pracy, a w plecaku miała też wodę do picia, mokre chusteczki, małą apteczkę i płyn do dezynfekcji. No gotowa na wszystko! Oczywiście ubrała się lekko i wygodnie, posmarowała się też odpowiedzialnie kremem z filtrem i była gotowa do działania. Nie znała większości osób, z którymi była sparowana, ale uznała że lepsi obcy, niż Ryker, denerwujący sąsiad, prawda.
Uśmiechnęła się do wszystkich, którzy jej towarzyszyli, aż nie doszła do ich kapitana. Spojrzała na Billy Harrington - cześć kapitanie, cześć wszystkim jestem Marcy - przywitała się szybko, ze wszystkimi, bo nie ma czasu do stracenia, trzeba ustalić plan działania i… działać! Samo się nie wysprząta. - Może podzielimy się na pół, żeby łatwiej było sprawdzić teren? - zaproponowała zaraz potem, rzucając pytające spojrzenie każdemu z obecnych.
mów mi/kontakt
paula
a
out
Kostka = 5
Społeczne akcje nie były jej działką. Pomaganie innym nie miało sensu, a przynajmniej dla kogoś, kto nie czuł wewnętrznego wpływu okazywania dobra. Sens pojawiał się dopiero, gdy mówiono o nagrodzie. Ta była idealną marchewką nie tylko dla przeciętnego obywatela, ale także dla Alexandry, która liczyła na jakiś upominek i darmową imprezę za to, że zgodzi się nałożyć robocze rękawiczki i zbierać czyjeś brudy do worka, na którego widok miała ochotę rzucić go na resztę odpadów.
Jednak bardziej od śmierci interesowali ją ludzie. Obserwowała ich wnikliwie, patrzyła jak się zachowują, jakie gesty czynią i słuchała ich tonu głosu. Gdy napotykała czyjeś spojrzenie, uśmiechała się przyjaźnie, jak na towarzyską turystkę przystało. Dzieliła się z nimi tym wydarzeniem i zarazem poznawała grupę kompletnie nieznajomych osób, z których jakiś młodziak miał być ich prowadzącym liderem.
Musiała przyznać, że rodzinka Harrington była dziwna, ale zarazem bardzo oczywista w działaniu. Kto wierzył, że to była bezinteresowna pomoc niech skoczy w przepaść, bo był w ogromnym błędzie. Bezinteresowność nie istnieje a to wszystko, zdaniem McQueen, było jedynie idealną promocją tutejszej rodzinki. Nie zdziwiłaby się, gdyby z czasem któryś z nich startował na urząd burmistrza.
Pojedynczo przyjrzała się grupie osób, do której na tych parę godzin przynależała i uznała, że mogło być nawet zabawnie. Ten ich lider (Billy Harrington ) z żółtą opaską przypominał jej Żółwia Ninja i przez to miała z milion powodów aby dla zabawy wrzucić go do źródła.
Popatrzyła po pozostałych.
Z kim najlepiej by się sprzątało?
- Biorę wysokiego – stwierdziła bez ogródek i jakby nigdy nic podeszła do Laurence Blackbird . Taki to z daleka wypatrzy śmiecia, ale z drugiej strony lipa, jeśli okaże się mieć wadę wzroku.
Zerknęła jak Billy wrzuca do worka butelki, więc biorąc go na wzór wyjęła z kieszeni papierek po batoniku i wpakowała go do swego wora.
Kostka = 5
Społeczne akcje nie były jej działką. Pomaganie innym nie miało sensu, a przynajmniej dla kogoś, kto nie czuł wewnętrznego wpływu okazywania dobra. Sens pojawiał się dopiero, gdy mówiono o nagrodzie. Ta była idealną marchewką nie tylko dla przeciętnego obywatela, ale także dla Alexandry, która liczyła na jakiś upominek i darmową imprezę za to, że zgodzi się nałożyć robocze rękawiczki i zbierać czyjeś brudy do worka, na którego widok miała ochotę rzucić go na resztę odpadów.
Jednak bardziej od śmierci interesowali ją ludzie. Obserwowała ich wnikliwie, patrzyła jak się zachowują, jakie gesty czynią i słuchała ich tonu głosu. Gdy napotykała czyjeś spojrzenie, uśmiechała się przyjaźnie, jak na towarzyską turystkę przystało. Dzieliła się z nimi tym wydarzeniem i zarazem poznawała grupę kompletnie nieznajomych osób, z których jakiś młodziak miał być ich prowadzącym liderem.
Musiała przyznać, że rodzinka Harrington była dziwna, ale zarazem bardzo oczywista w działaniu. Kto wierzył, że to była bezinteresowna pomoc niech skoczy w przepaść, bo był w ogromnym błędzie. Bezinteresowność nie istnieje a to wszystko, zdaniem McQueen, było jedynie idealną promocją tutejszej rodzinki. Nie zdziwiłaby się, gdyby z czasem któryś z nich startował na urząd burmistrza.
Pojedynczo przyjrzała się grupie osób, do której na tych parę godzin przynależała i uznała, że mogło być nawet zabawnie. Ten ich lider (Billy Harrington ) z żółtą opaską przypominał jej Żółwia Ninja i przez to miała z milion powodów aby dla zabawy wrzucić go do źródła.
Popatrzyła po pozostałych.
Z kim najlepiej by się sprzątało?
- Biorę wysokiego – stwierdziła bez ogródek i jakby nigdy nic podeszła do Laurence Blackbird . Taki to z daleka wypatrzy śmiecia, ale z drugiej strony lipa, jeśli okaże się mieć wadę wzroku.
Zerknęła jak Billy wrzuca do worka butelki, więc biorąc go na wzór wyjęła z kieszeni papierek po batoniku i wpakowała go do swego wora.
mów mi/kontakt
Sevilla
a
Znaleziona chorągiewka: 9
Łącznie dla Susłów: 20
O charytatywnym sprzątaniu wyspy, które zorganizowali Harringtonowie, dowiedziala się od Billy Harrington gdy ten, na początku lipca, wpadł do Nobu i z charakterystycznym dla siebie optymizmem, zaczął opowiadać o idei bez szans na wejście mu w słowo. A ta była szlachetna. Bez większego zastanawiania się, zadeklarowała swój udział i punktualnie, dziesiątego lipca, stawiła się na miejscu zbiórki. Nie była sama. Towarzyszył jej Laurence Blackbird , którego dłoń puściła w momencie, gdy tylko dostrzegła jak Billy ruszył w ich stronę, aby przywitać się krótkim, przyjacielskim uściskiem. Wolność, jaką zyskała w momencie separacji była dla niej jeszcze na tyle nowe, że w pierwszym odruchu reagowała przyzwyczajeniem; dla wszystkich, w tym dla Billy'ego była jak dotąd żoną Jacoba.
- Kapitan, tak? - puściła Harringtonowi perskie oczko. Spojrzała na innych, z którymi tworzyli grupę i tak, jak oni, także się przedstawiła. O wiele wygodniej było wiedzieć, do kogo jak się zwracać.
- Leah. Leah Warren - bez szemrania, ruszyła za kapitanem. Z Blackbirdem, prawdopodobnie zamykali pochód, jako że ładna pogoda aż prosiła się o zwolnienie kroku i ucieczkę myślami ku słonecznym, ostrym promieniom.
Nie była dotąd z tej strony wyspy, co zdecydowanie powinno się zmienić. Widok cieszył oko, szepnęła kilka słów na ucho Laurenca, nawiązując do tego, że powinni jeszcze wrócić w te okolice, po czym wyprostowała się, słuchając instrukcji oraz propozycji.
Parsknęła pod nosem szczerze rozbawiona, gdy Alexandra McQueen stanęła obok niej i Blackbirda w bezdyskusyjnej pozie.
- Skoro podział na pół mamy za sobą... Widzimy się, gdy worek będzie pełen? - naciągnęła na swoje dłonie rękawiczki, a worek na śmieci podała Larry'emu.
- Trzymaj, wysoki - dławiąc perlisty śmiech, pochyliła się po pierwszą z kilku chorągiewek na swojej drodze, a zawartość wylądowała w czeluści wora.
Billy Harrington, Mia Walker, Laurence Blackbird, Marcy Shumway, Alexandra McQueen
Łącznie dla Susłów: 20
O charytatywnym sprzątaniu wyspy, które zorganizowali Harringtonowie, dowiedziala się od Billy Harrington gdy ten, na początku lipca, wpadł do Nobu i z charakterystycznym dla siebie optymizmem, zaczął opowiadać o idei bez szans na wejście mu w słowo. A ta była szlachetna. Bez większego zastanawiania się, zadeklarowała swój udział i punktualnie, dziesiątego lipca, stawiła się na miejscu zbiórki. Nie była sama. Towarzyszył jej Laurence Blackbird , którego dłoń puściła w momencie, gdy tylko dostrzegła jak Billy ruszył w ich stronę, aby przywitać się krótkim, przyjacielskim uściskiem. Wolność, jaką zyskała w momencie separacji była dla niej jeszcze na tyle nowe, że w pierwszym odruchu reagowała przyzwyczajeniem; dla wszystkich, w tym dla Billy'ego była jak dotąd żoną Jacoba.
- Kapitan, tak? - puściła Harringtonowi perskie oczko. Spojrzała na innych, z którymi tworzyli grupę i tak, jak oni, także się przedstawiła. O wiele wygodniej było wiedzieć, do kogo jak się zwracać.
- Leah. Leah Warren - bez szemrania, ruszyła za kapitanem. Z Blackbirdem, prawdopodobnie zamykali pochód, jako że ładna pogoda aż prosiła się o zwolnienie kroku i ucieczkę myślami ku słonecznym, ostrym promieniom.
Nie była dotąd z tej strony wyspy, co zdecydowanie powinno się zmienić. Widok cieszył oko, szepnęła kilka słów na ucho Laurenca, nawiązując do tego, że powinni jeszcze wrócić w te okolice, po czym wyprostowała się, słuchając instrukcji oraz propozycji.
Parsknęła pod nosem szczerze rozbawiona, gdy Alexandra McQueen stanęła obok niej i Blackbirda w bezdyskusyjnej pozie.
- Skoro podział na pół mamy za sobą... Widzimy się, gdy worek będzie pełen? - naciągnęła na swoje dłonie rękawiczki, a worek na śmieci podała Larry'emu.
- Trzymaj, wysoki - dławiąc perlisty śmiech, pochyliła się po pierwszą z kilku chorągiewek na swojej drodze, a zawartość wylądowała w czeluści wora.
Billy Harrington, Mia Walker, Laurence Blackbird, Marcy Shumway, Alexandra McQueen
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Widząc, że jego drużyna jest zmobilizowana do działania aż zrobiło mu się cieplej na duchu. Fajnie, że nie każdy przeszedł licząc tylko na darmową wyżerkę i alkohol, ale i zrobić coś dobrego dla wyspy. Była jego domem i kochał ją, a czasem widząc te tony śmieci miał ochotę rozszarpać tych wszystkich turystów i dzieciaki, spędzające tutaj wagary przy piwku. Przynieść kratę piwa jest łatwo, ale posprzątać po sobie już nie? Pal licho jakby zapakowali wszystko w worek i zostawili w jednym miejscu, a nie porozrzucali co kilka metrów po jednej. Aż go czasami krew zalewała na ten widok. Nawet nie chciał myśleć o tym, że ten porządek nie potrwa długo.
— I jak tam? Co to za trzymanie się za rączki? — zapytał, obniżając ton głosu tak, żeby tylko Leah go usłyszała. O ile pamiętał była żoną Jacoba — jego ulubionego kapitana z którym często ucinał sobie pogawędkę podczas przeprawy do miasta i z powrotem. Nawet nie podejrzewał, że coś mogłoby się między nimi dziać. No i do tego Laurence? To znaczy cieszył się, bo był naprawdę świetnym facetem, a dla swoich znajomych chciał przecież jak najlepiej. Ale plotki ploteczkami, musiał zainteresować się grupą.
— Pewnie, możemy podzielić się na pół. Każda grupa pójdzie w inną stronę i spotkamy się po drugiej stronie źródła. — zgodził się. Nawet nie musiał pytać, bo jedna grupa sama się stworzyła. Do Leah i Laurence’a dołączyła Alexandra, więc on zadowolony objął ramionami Mię i Marcy. — A więc każda grupa ma swojego mężczyznę. Możecie na nas polegać drogie panie. W razie problemów krzyczcie głośno. Mam apteczkę w plecaku, wodę i coś do jedzenia w razie jakby ktoś zasłabł. — zapewnił, bo przecież nie mogą być gorsi od innych grup, które też wzięły ze sobą wodę. Nie chciał przecież, żeby jego ekipa padła ze zmęczenia zanim chociaż umoczą usta w alkoholu. — I postarajcie się nie wpaść do wody. — zaśmiał się, upewniając, że wszyscy wiedzą co mają robić i poprowadził swoją ekipę w jedną stronę. Niósł worek i chorągiewkę, której wolał mimo wszystko nie zgubić po tym jak ciężko nad nią pracował. Szedł za dziewczynami, dając im co chwila rzucić śmieci do worka. Sam również dorzucił kilka, które przypadkiem pominęły, odnajdując przy tym chorągiewkę.
Znaleziona chorągiewka: 6
Łącznie dla Susłów: 26
Mia Walker
Leah Warren
Laurence Blackbird
Alexandra McQueen
Marcy Shumway
— I jak tam? Co to za trzymanie się za rączki? — zapytał, obniżając ton głosu tak, żeby tylko Leah go usłyszała. O ile pamiętał była żoną Jacoba — jego ulubionego kapitana z którym często ucinał sobie pogawędkę podczas przeprawy do miasta i z powrotem. Nawet nie podejrzewał, że coś mogłoby się między nimi dziać. No i do tego Laurence? To znaczy cieszył się, bo był naprawdę świetnym facetem, a dla swoich znajomych chciał przecież jak najlepiej. Ale plotki ploteczkami, musiał zainteresować się grupą.
— Pewnie, możemy podzielić się na pół. Każda grupa pójdzie w inną stronę i spotkamy się po drugiej stronie źródła. — zgodził się. Nawet nie musiał pytać, bo jedna grupa sama się stworzyła. Do Leah i Laurence’a dołączyła Alexandra, więc on zadowolony objął ramionami Mię i Marcy. — A więc każda grupa ma swojego mężczyznę. Możecie na nas polegać drogie panie. W razie problemów krzyczcie głośno. Mam apteczkę w plecaku, wodę i coś do jedzenia w razie jakby ktoś zasłabł. — zapewnił, bo przecież nie mogą być gorsi od innych grup, które też wzięły ze sobą wodę. Nie chciał przecież, żeby jego ekipa padła ze zmęczenia zanim chociaż umoczą usta w alkoholu. — I postarajcie się nie wpaść do wody. — zaśmiał się, upewniając, że wszyscy wiedzą co mają robić i poprowadził swoją ekipę w jedną stronę. Niósł worek i chorągiewkę, której wolał mimo wszystko nie zgubić po tym jak ciężko nad nią pracował. Szedł za dziewczynami, dając im co chwila rzucić śmieci do worka. Sam również dorzucił kilka, które przypadkiem pominęły, odnajdując przy tym chorągiewkę.
Znaleziona chorągiewka: 6
Łącznie dla Susłów: 26
Mia Walker
Leah Warren
Laurence Blackbird
Alexandra McQueen
Marcy Shumway
mów mi/kontakt
kiitty#9373
a
Na chorągiewce: 2
Łącznie w drużynie: 28
Billy Harrington
Leah Warren
Alexandra McQueen
Marcy Shumway
Mia Walker
Był przy tym; Billy Harrington przyjechał zaraz z rana i przyjęli go ostatnio jak, mieli w zwyczaju..., w kuchni. Opowiadał o charytatywnej akcji i Larry jako, że mieszkał na wyspie, że kochał się w tych miejscach, w których spędził chwile dzieciństwa bez trosk i kłopotów w towarzystwie siostry, będącej jeszcze szczęśliwą i zdrową, pomyślał, że mógłby zrobić coś, co wychodziłoby za ogrodzenie ogrodu, w którym miał kwiaty i zioła, a także owoce i z którego zawsze był cholernie, naprawdę cholernie dumny i butny..., jak paw wypinając klatkę, jeśli słyszał słowa zachwytu urzeczonych sąsiadek, komentujących chłopca i wszystko to, co chłopiec zrobił.
Zobowiązał się i nie mógłby nie przyjść..., tym bardziej, że nie musieli już z Leah Warren ukrywać się, udawać. Opierając o biodra ręce w rękawiczkach, uśmiechał się do Leah, a także Billy'ego i dziewczyn; Marcy Shumway i Alexandra McQueen, której, ściągnąwszy szybko opinające ręce rękawiczki, pokazał lśniącą obrączkę i zażartował:
– Larry i nie..., nie można mnie brać..., i ai, ai captain – zanucił. Sięgnął po worek i patrząc na Leah; nachylił się i powiedział:
– Wiedziałem, że może się przydać... – Zaśmiała się; wiedziała, że to obrączka, którą nosiła, a którą on przecisnął przez zgrubienie i nie mógł ściągnąć... Palec nie drętwiał; nie działo się nic, co mogłoby być niepokojące, więc zapomnieli o tym wszystkim..., do teraz, z czego żartowali i tak, i tak. Kucnął i łapiąc papierki i chorągiewkę, popatrzył na nią i na Leah, a potem na Billy'ego.
– Billy! – zawołał za nim. Wstał i spytał, wpatrując się w źródło – Trzeba zanurkować, co?
Łącznie w drużynie: 28
Billy Harrington
Leah Warren
Alexandra McQueen
Marcy Shumway
Mia Walker
Był przy tym; Billy Harrington przyjechał zaraz z rana i przyjęli go ostatnio jak, mieli w zwyczaju..., w kuchni. Opowiadał o charytatywnej akcji i Larry jako, że mieszkał na wyspie, że kochał się w tych miejscach, w których spędził chwile dzieciństwa bez trosk i kłopotów w towarzystwie siostry, będącej jeszcze szczęśliwą i zdrową, pomyślał, że mógłby zrobić coś, co wychodziłoby za ogrodzenie ogrodu, w którym miał kwiaty i zioła, a także owoce i z którego zawsze był cholernie, naprawdę cholernie dumny i butny..., jak paw wypinając klatkę, jeśli słyszał słowa zachwytu urzeczonych sąsiadek, komentujących chłopca i wszystko to, co chłopiec zrobił.
Zobowiązał się i nie mógłby nie przyjść..., tym bardziej, że nie musieli już z Leah Warren ukrywać się, udawać. Opierając o biodra ręce w rękawiczkach, uśmiechał się do Leah, a także Billy'ego i dziewczyn; Marcy Shumway i Alexandra McQueen, której, ściągnąwszy szybko opinające ręce rękawiczki, pokazał lśniącą obrączkę i zażartował:
– Larry i nie..., nie można mnie brać..., i ai, ai captain – zanucił. Sięgnął po worek i patrząc na Leah; nachylił się i powiedział:
– Wiedziałem, że może się przydać... – Zaśmiała się; wiedziała, że to obrączka, którą nosiła, a którą on przecisnął przez zgrubienie i nie mógł ściągnąć... Palec nie drętwiał; nie działo się nic, co mogłoby być niepokojące, więc zapomnieli o tym wszystkim..., do teraz, z czego żartowali i tak, i tak. Kucnął i łapiąc papierki i chorągiewkę, popatrzył na nią i na Leah, a potem na Billy'ego.
– Billy! – zawołał za nim. Wstał i spytał, wpatrując się w źródło – Trzeba zanurkować, co?
mów mi/kontakt
monia / manul#1399