- No nie, czekam na jakiś poważny rewanż, rzecz jasna, jestem tylko biednym dzieciakiem - bezradnie rozłożył ręce, bo skoro ona mogła przywoływać ten argument, to czemu i nie on? Rzecz jasna, caly czas żartobliwie, żeby nie było, ale jakby rzeczywiście ktoś tu wpadł z nadzieją na darmowego browarka, a on już pół corony zdążył w siebie wlać, to Luna musiałaby zaświecić ząbkami w uśmiechu (albo majtami, w końcu też lubiła), chyba, że chciałaby tą swoją obecnością też odpłacać zawiedzionym niedoszłym klientom, którzy wiernie wyznawali najważniejszą zasadę na świecie, że jedyna uczciwa cena, to za darmo, w co też wierzył Baker, chociaż był czasem w stanie wydać te kilka dolców.
- Lepiej, że nielegalnie? Zawsze możesz w jakimś miejscu publicznym spróbować, tak wiesz, dla poczucia adrenaliny, jeśli masz ochotę - na to zawsze było rozwiązanie, niby to nie to samo, co uciekanie z domówki, bo MOŻE ktoś gdzieś wpadnie przypadkiem, czyjś rodzic, czy coś takiego, ale dalej w pewnym sensie można było poczuć tę szczeniacką adrenainę, bez poważnych konsekwencji, bo z tym to też potem w życiu ciężko. - Ale wiesz, jestem wiecznie młodym bogiem, to coś złego? Mam jeszcze czas na sugar mommy, a tobie już latka lecą coraz szybciej - pokręcił głową, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów, jak gdyby mówił poważnie o szukaniu sobie źródła zarobku poprzez jakąś dojrzalszą osobę i wykorzystywanie swojego wieku. - No nie wiem właśnie? - od razu się zainteresował, przyglądając jej uważnie, bo chociaż Luna zawsze jawiła mu się jako atrakcyjna dziewczyna, nie było między nimi tego chamskiego napięcia seksualnego, żeby się bał, czy słowo za dużo już sobie dziewczyna czegoś nie pomyśli, albo on czegoś źle nie zinterpretuje. - Czyli co, mogę ci się poskarżyć na szefa i ty mu przemówisz do rozumu? Dzięęęęki, bo rzeczywiście, wymyśla sobie, że mam pracować w pracy! - nie do pomyślenia, kompletny bezsens przecież takie traktowanie pracownika! Nie było na to jego zgody, zupełnie nie było! - Aaaa, czyli prawdziwy wariat drogowy! - do bycia piratem jeszcze brakowało jej przepaski na oku, ale da się zrobić! - Ale nieśmieszny żart, który skądś ci się wziął, no mów o co chodzi? - sam też normalnie by jej nie wypytywał, ale sama przecież zaczęła, więc musiała, koniecznie musiała teraz skończyć!
Luna Holmes
a
mów mi/kontakt
nata#9784
a
Miał niebywałe szczęście, że nie znała jego myśli o tym, że jego zdaniem lubiła świecić majtkami, bo najpewniej oberwałby przez głowę czymkolwiek, co akurat znalazłoby się jej pod ręką, a może nawet linijką po dłoniach, jak jeden z jej uczniów.
Luna wcale nie eksponowała się więcej niż inne dziewczyny, które korzystały z wakacyjnego słońca. Jak stała, tak wpadła do wody, a, że nie chciała wciągać na mokre ciało ciuchów, to chyba logiczne, bo kto lubił, jak musiał zakładać jeans na mokrą skórę. Ale fakt, argumentu z dzieciakiem mogła używać w dowolnym momencie, bo kto jej zabroni?
- Kiedyś mogłam. Teraz nie mogę. - Wzruszyła ramionami. Mandat za przekroczenie prędkości to jedno, a spożywanie alkoholu w miejscu publicznym to zupełnie coś innego. No dobra... bardziej publicznego niż plaża. I tak brzmiała, jak stara baba, ale rzeczywiście, latka jej leciały dlatego ciągnąć luźno temat, spojrzała na Dylana i oceniła go wzrokiem.
- Mówisz, że powinnam znaleźć sobie sponsora, czy zrobić dziecko? Bo nie wiem która wersja jest według ciebie bardziej niecierpiąca zwłoki. - Rzecz jasna nie szukała przygód, miała ich wystarczająco w dotychczasowym życiu, a za każdy kolejny wybryk mogła zapłacić wiele, ale co poradzić, jeśli nadal miała chęć się bawić. Czasem. Bo z drugiej strony bywały momenty, że jak typowa jesieniara zakopałaby się pod kocem i wypiła kubek gorącej czekolady, oglądając jakiś serial na Netflixie.
- Pracować w pracy?! - Udała oburzenie i teatralnie złapała się za serce. - Pójdę, a może nawet naślę mamę na niego. Wiesz... Może jej się bardziej będzie bać. - Ostatecznie, czy istniała bowiem groźba groźniejsza od tego, że ktoś powie i naskarży mamie?
Piratem drogowym raczej nie była, a raczej zwyczajnie złym kierowcą, co było dość przykre, biorąc pod uwagę, że naprawdę lubiła siedzieć za kółkiem i jeździć. Ale tyle rzeczy działo się wokół, że aż szkoda było nie patrzeć.
- A weź... Sama już nie wiem, czego chce, ale akurat Tobie nie mogę nic powiedzieć. To tylko taka luźna myśl, serio. - Nie potrzebowała pocieszenia, a raczej uporania się z tą myślą, że robiła coś złego. I nie sądziła, że Dylan pociągnie ten temat. Była pewna, że odpuści. Dlatego spróbowała jeszcze raz zagadać na inny temat. - Dobra, ale powiedz mi teraz co u Ciebie, tak oprócz pracy, bo coś jakoś nie mówisz jak Twoje sprawy. W domu. Co u brata? - Ona i Brandon chodzili razem do klasy, ale też nie widywali się jakoś szczególnie często.
dylan baker
Luna wcale nie eksponowała się więcej niż inne dziewczyny, które korzystały z wakacyjnego słońca. Jak stała, tak wpadła do wody, a, że nie chciała wciągać na mokre ciało ciuchów, to chyba logiczne, bo kto lubił, jak musiał zakładać jeans na mokrą skórę. Ale fakt, argumentu z dzieciakiem mogła używać w dowolnym momencie, bo kto jej zabroni?
- Kiedyś mogłam. Teraz nie mogę. - Wzruszyła ramionami. Mandat za przekroczenie prędkości to jedno, a spożywanie alkoholu w miejscu publicznym to zupełnie coś innego. No dobra... bardziej publicznego niż plaża. I tak brzmiała, jak stara baba, ale rzeczywiście, latka jej leciały dlatego ciągnąć luźno temat, spojrzała na Dylana i oceniła go wzrokiem.
- Mówisz, że powinnam znaleźć sobie sponsora, czy zrobić dziecko? Bo nie wiem która wersja jest według ciebie bardziej niecierpiąca zwłoki. - Rzecz jasna nie szukała przygód, miała ich wystarczająco w dotychczasowym życiu, a za każdy kolejny wybryk mogła zapłacić wiele, ale co poradzić, jeśli nadal miała chęć się bawić. Czasem. Bo z drugiej strony bywały momenty, że jak typowa jesieniara zakopałaby się pod kocem i wypiła kubek gorącej czekolady, oglądając jakiś serial na Netflixie.
- Pracować w pracy?! - Udała oburzenie i teatralnie złapała się za serce. - Pójdę, a może nawet naślę mamę na niego. Wiesz... Może jej się bardziej będzie bać. - Ostatecznie, czy istniała bowiem groźba groźniejsza od tego, że ktoś powie i naskarży mamie?
Piratem drogowym raczej nie była, a raczej zwyczajnie złym kierowcą, co było dość przykre, biorąc pod uwagę, że naprawdę lubiła siedzieć za kółkiem i jeździć. Ale tyle rzeczy działo się wokół, że aż szkoda było nie patrzeć.
- A weź... Sama już nie wiem, czego chce, ale akurat Tobie nie mogę nic powiedzieć. To tylko taka luźna myśl, serio. - Nie potrzebowała pocieszenia, a raczej uporania się z tą myślą, że robiła coś złego. I nie sądziła, że Dylan pociągnie ten temat. Była pewna, że odpuści. Dlatego spróbowała jeszcze raz zagadać na inny temat. - Dobra, ale powiedz mi teraz co u Ciebie, tak oprócz pracy, bo coś jakoś nie mówisz jak Twoje sprawy. W domu. Co u brata? - Ona i Brandon chodzili razem do klasy, ale też nie widywali się jakoś szczególnie często.
dylan baker
mów mi/kontakt
Pomyluna / Liv#4000
a
Całe szczęście, że ne żyli w Hogwarcie, bo chociaż wizja machania różdżką i rzucania zakkęciami brzmiała dla samego Dylano całkiem pociągająco, to nie było opcji, żeby magicznym sposobem dowiedziała się jakie to żarty chodzą mu po głowie, przez co mógłby też po tej głowie dostać. - Jak nie możesz? - zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, bo nie trzeba było być Sherlockiem, żeby wiedzieć, że dziewczyna miała dużo bardziej poukładane życie, chociaż była zaledwie dwa lata starsza od niego. Prawdziwa praca, która nie kojarzyła się z gówniarzami, albo wakacjami, do tego czuć od niej było zdecydowanie większą dojrzałość niż od niego, a przynajmniej jak naciągała na te majty jakieś spodnie, hehs.
- Bez obrazy, ale nie wiem, czy nie jesteś już za stara na sponsora - krytycznie zmierzył ją spojrzeniem. Wcale nie była stara, ale jak obejrzał ostatnio kilka odcinków Żon Holiłudu, czy czegoś w tym stylu, dostrzegł, że zdecydowanie kładzie się nacisk na młodsze gowniary i już dwudziestolatki muszą się szybko brać do roboty, a niedługo to w ogóle wszyscy cofną się do etapu, kiedy trzynastolatka będzie już starą panną. - Zostaje więc bąbelek, tylko musisz sobie znaleźć kogoś dobrego, bogatego i nie za bardzo obleśnego, żeby go naciągnąć - chociaż może na jedną noc to i mógłby być dla niej obleśny, no kto wie? - Ale z tym też się pewnie musisz pospieszyć, nie wiem dokładnie jak to u ciebie działa - ale w ciążę nie można było zajść od razu, przynajmniej tak mu się zdawało, trzeba było ugrać odpowiedni moment i jeszcze w odpowiednim momencie tego faceta znaleźć, no dramat, po prostu dramat! - Może ja w sumie powinienem mamę poprosić, coś dawno u niej nie byłem na obiadku, to powiem, że przez to pracowanie w pracy się tak męczę, że no zupełnie nie ma kiedy! - wiadomo, matka by się swoim synkiem, nie jedynym, ale pewnie najukochańszym, niezmiernie przejęła i cała akcja załatwiona, nie? Szef dostałby wciry, a Dylano awans (chociaż bardziej realnie to wyrzucenie na zbity pysk).
Zmarszczył brwi i przyglądal się jej zbity zupełnie z tropu, bo co to za rzecz, której nie mogła powiedzieć akurat jemu? Był niesamowicie ciekawski, więc taki tekst mogła sobie darować, już nie chodziło o wymyślanie niestworzonych historii, albo plotkowanie, chociaż Bakerowi to ciężko opowiadać tajemnice, żeby pamiętał, że ma się nie wygadać. - No ok - powiedział krótko i może nieco oschle, bo NIECO był urażony, że właśnie jemu się żadne wyjaśnienie nie należy. - Aaaa w sumie dawno jakoś nie gadaliśmy, wiesz jak to jest, jak mieszkasz z kimś w jednym domu tyle lat i potem jednak nie, że nie wykształcasz tak mocno przyzwyczajenia do umawiania się na spotkania i w ogóle - zaśmiał się, bo rzeczywiście miał taki problem z rodzeństwem - z jednej strony chciał się z nimi spotykać, z drugiej jednak nie umial zupełnie przestawić się na umawianie spotkań.
I tu powinnam jakoś ładnie opisać jak sobie poszedł, skoro Luna umarła, więc powiedzmy, że zadzwonił do niego kumpel ze sprawą nie cierpiącą zwłoki, toteż zwinął się szybciutko i pomknął do ziomka.
Luna Holmes
zt.
- Bez obrazy, ale nie wiem, czy nie jesteś już za stara na sponsora - krytycznie zmierzył ją spojrzeniem. Wcale nie była stara, ale jak obejrzał ostatnio kilka odcinków Żon Holiłudu, czy czegoś w tym stylu, dostrzegł, że zdecydowanie kładzie się nacisk na młodsze gowniary i już dwudziestolatki muszą się szybko brać do roboty, a niedługo to w ogóle wszyscy cofną się do etapu, kiedy trzynastolatka będzie już starą panną. - Zostaje więc bąbelek, tylko musisz sobie znaleźć kogoś dobrego, bogatego i nie za bardzo obleśnego, żeby go naciągnąć - chociaż może na jedną noc to i mógłby być dla niej obleśny, no kto wie? - Ale z tym też się pewnie musisz pospieszyć, nie wiem dokładnie jak to u ciebie działa - ale w ciążę nie można było zajść od razu, przynajmniej tak mu się zdawało, trzeba było ugrać odpowiedni moment i jeszcze w odpowiednim momencie tego faceta znaleźć, no dramat, po prostu dramat! - Może ja w sumie powinienem mamę poprosić, coś dawno u niej nie byłem na obiadku, to powiem, że przez to pracowanie w pracy się tak męczę, że no zupełnie nie ma kiedy! - wiadomo, matka by się swoim synkiem, nie jedynym, ale pewnie najukochańszym, niezmiernie przejęła i cała akcja załatwiona, nie? Szef dostałby wciry, a Dylano awans (chociaż bardziej realnie to wyrzucenie na zbity pysk).
Zmarszczył brwi i przyglądal się jej zbity zupełnie z tropu, bo co to za rzecz, której nie mogła powiedzieć akurat jemu? Był niesamowicie ciekawski, więc taki tekst mogła sobie darować, już nie chodziło o wymyślanie niestworzonych historii, albo plotkowanie, chociaż Bakerowi to ciężko opowiadać tajemnice, żeby pamiętał, że ma się nie wygadać. - No ok - powiedział krótko i może nieco oschle, bo NIECO był urażony, że właśnie jemu się żadne wyjaśnienie nie należy. - Aaaa w sumie dawno jakoś nie gadaliśmy, wiesz jak to jest, jak mieszkasz z kimś w jednym domu tyle lat i potem jednak nie, że nie wykształcasz tak mocno przyzwyczajenia do umawiania się na spotkania i w ogóle - zaśmiał się, bo rzeczywiście miał taki problem z rodzeństwem - z jednej strony chciał się z nimi spotykać, z drugiej jednak nie umial zupełnie przestawić się na umawianie spotkań.
I tu powinnam jakoś ładnie opisać jak sobie poszedł, skoro Luna umarła, więc powiedzmy, że zadzwonił do niego kumpel ze sprawą nie cierpiącą zwłoki, toteż zwinął się szybciutko i pomknął do ziomka.
Luna Holmes
zt.
mów mi/kontakt
nata#9784
a
66
Grace Warren Nie wiedział czy zabrać Grace do kina, a może do teatru, tym bardziej, że jechali do Tampa, a tam działał jeden z najstarszych teatrów, z czasem przekształconych na jednoseansowe kino, w kraju. Otwarte w 1926 roku było miejscem, w którym spędzał wiele godzin, nieważne czy to na seansach, czy na spektaklach. I mimo że mieściło się w tym, nie innym mieście, w jego głowie pozostało magicznym miejscem, do którego mógłby wrócić. W ogóle miasto, nie wzbudzało w nim obrzydzenia, ale ten jeden, jedyny dom i kiedy dzisiaj wracali, odebrawszy Cayenne Josepha, specjalnie przejechał ulicą, przy której mieszkał, na której na wysokości domu zatrzymał się i wpatrując w okna, powiedział:
– Śmieszne... Teraz, kiedy mam pieniądze, szkoda byłoby mi ich wydawać na zburzenie tego gówna..., ale kiedyś to zrobię Grace... – Na końcu języka miał już „jak Boga, kocham”, ale nie wiedzieć czemu, nie powiedział tego; poprosił, żeby pogłośniła radio i z piskiem opon ruszył w stronę drogi stanowej, którą dotarli do Cape Coral, a potem dalej jechali do Hope Valley.
Nie spodziewała się i kiedy zamiast zwolnić i zjechać do Wave, przejechał dalej i skręcił w stronę przystani, popatrzyła na niego..., co najmniej zaniepokojona. Zerknął na żonę w lusterko, w którym odbijały się przede wszystkim jej bardziej niebieskie dzisiaj oczy.
– Kochanie? – Zaczął, podjeżdżając pod ostatni w sznurku samochód. – Czymś się denerwujesz? – Dopytywał, ale zanim odpowiedziała, uspokoił ją, domyślając się jaki mógłby być ciąg jej myśli. – Nie, nie przyjechałem kłócić się z Jacobem, bo dom wyzwolił we mnie złe wspomnienia. Tak samo, jak nie jedziemy obić ryja Larry’emu..., poza tym chyba wynieśli się z wyspy. Nie dziwię się..., codziennie dojeżdżaj stąd do restauracji, która nie jest czynna tak, jak urzędy. – Mówił, rozglądając się i czekając na możliwość wjazdu na prom, na którym zaparkował w wyznaczonym, jednym z ostatnich miejsc. Wysiedli i podszedłszy do barierek, Joseph oparł się o nie, ale zaraz odsunął się i robiąc miejsce Grace, stanął za jej plecami i otulił ramionami. Splótł ich ręce na wysokości jej brzuszka, a kiedy wskazała na latarnię morską, powiedział:
– Właśnie myślałem, gdzie zabrać cię na wyspie i chyba wybrałaś. – Zaśmiał się i pocałował szyję żony, schodząc do ramienia, o które oparł głowę. Położył obie dłonie na jej brzuchu i uśmiechając się, wyszeptał łaskocząc w okolicy pępka:
– A ty? Chcesz zobaczyć latarnię morską czy wodospad? – Nie mógł doczekać się dnia, w którym przyłożył dłoń i poczuje jej ruchy, które miał wrażenie, że Grace już czuła, ale nazywała je „przelewaniem się”, po którym zawsze wydawała się bardziej rozkojarzona. – W sumie..., mogliśmy podjechać po Accio – zauważył i wpatrując się w żonę, miał nadzieję, że powie: „następnym razem”. Mimo że lekkie, zderzenie z brzegiem nie było najprzyjemniejsze, ale oznaczało, że mogli wsiąść w auta i przygotować się do opuszczenia promu. Podszedł z nią do prawej strony SUV-a i otwierając drzwi, spytał z uniesioną znacząco brwią:
– Nie chcesz poprowadzić?
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Podniosła oczy, zerkając w to samo oko, w które wpatrywał się Joseph. Grace, nie zdobyła się na komentarz odnoszący się do stosunku Warrena do jego rodzinnego domu. Przemilczała jego zapewnienie, wyłącznie kiwając głową na znak, że słyszała każdego jego słowo. Spełniła prośbę mężczyzny i przeskakując po stacjach, zostawiła tę, w której leciał aktualnie jeden z przebojów Michaela Jacksona. Billie Jean is not my lover. She's just a girl who claims that I am the one.
Siedziała z nosem przyklejonym do szyby, sprawiając wrażenie kogoś, kto myślami był zupełnie gdzie indziej, nie mniej, gdy minął zjazd na główną ulice ciągnącą się przez całe Vave Hill, obejrzała się na Josepha unosząc wysoko brew.
- Nie wracamy do domu? - nie zdradził się ani w drodze do Tampy, ani powrotnej, że miał jakieś plany względem tego dnia. Pierwszą myśl, jaką miała, był fakt, że być może Warren pragnął nacieszyć się dłużej swoim nowym samochodem i okrążyć całe Hope Valley, zanim zaparkuje pod domem, nie mniej, gdy dołączyć do sznura oczekującego na wjazd na prom aut, zagryzła od środka policzki i wpatrzyła się w męża oczekując wyjaśnienia.
- Więc? Dlaczego jedziemy na wyspę? - dopytywała, odsuwając się od okna, gdy Joseph wjechał w wyznaczone mu miejsce parkingowe. Wysiadł pierwszy i otworzył jej drzwi. Objął Grace, prowadząc na górny pokład. Podróż nie była długa, nie mniej, szkoda było siedzieć za za kółkiem i wpatrywać się w inne samochody.
Podeszła do barierek, bębniąc obcasami o drewniane deski. Oparła się o śliskie, metalowe poręcze i nieznacznie wychyliła do przodu tak, że wiatr rozwiał jej włosy, gdy Grace, zaglądała w morską toń. Czując, jak obejmował ją Warren, dotykając do brzucha, położyła jedną z dłoni na jego oraz wsunęła palce między jego rozcapierzone kłykcie.
- Tam w oddali, widzisz? Czy to latarnia morska? - nakierowała wzrok mężczyzny na migoczące na horyzoncie światło, które przecinało zalegającą miejscami na wodzie mgłę. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc, że nadała realny kierunek ich wyprawie. - Nie bywałam tam często. Kiepski ze mnie lokalny patriota, co? - zażartowała, przekrzywiając głowę tak, jakby chciała schować swoją szyje przed skubiącymi ją ustami męża.
Popatrzyła na Josepha, który rozmawiał z brzuszkiem. A kiedy dźwignął się na równe nogi i chciał prawdopodobnie odruchowo poprawić przydługie kłaki, których pozbył się na szczęście wczorajszego dnia, Grace dosięgnęła do jego ust, które skubała dokładnie w ten sam sposób, co on jeszcze przed momentem, drażnił jej szyję.
- Mogliśmy, ale skoro jesteśmy już prawie na miejscu, nie ma sensu się wracać. Innym razem zabierzemy Accio na dłuższy spacer - odparła, schodząc razem z mężem na poziom miejsc parkingowym. Zatrzymała się w połowię kroku, obejmując nonszalancką sylwetkę Warrena wzrokiem.
- Ja już się nacieszyłam tym, jak mruczy silnik mojego porsche. Teraz Twoja kolej. Poprowadzę, jeżeli zdecydujemy się zjeść w jakiejś smażalni na plaży obiad i Ty zamówisz sobie do niego piwo, zgoda? - zaproponowała, zajmując miejsce pasażera oraz naciągając na siebie pas.
Podniosła oczy, zerkając w to samo oko, w które wpatrywał się Joseph. Grace, nie zdobyła się na komentarz odnoszący się do stosunku Warrena do jego rodzinnego domu. Przemilczała jego zapewnienie, wyłącznie kiwając głową na znak, że słyszała każdego jego słowo. Spełniła prośbę mężczyzny i przeskakując po stacjach, zostawiła tę, w której leciał aktualnie jeden z przebojów Michaela Jacksona. Billie Jean is not my lover. She's just a girl who claims that I am the one.
Siedziała z nosem przyklejonym do szyby, sprawiając wrażenie kogoś, kto myślami był zupełnie gdzie indziej, nie mniej, gdy minął zjazd na główną ulice ciągnącą się przez całe Vave Hill, obejrzała się na Josepha unosząc wysoko brew.
- Nie wracamy do domu? - nie zdradził się ani w drodze do Tampy, ani powrotnej, że miał jakieś plany względem tego dnia. Pierwszą myśl, jaką miała, był fakt, że być może Warren pragnął nacieszyć się dłużej swoim nowym samochodem i okrążyć całe Hope Valley, zanim zaparkuje pod domem, nie mniej, gdy dołączyć do sznura oczekującego na wjazd na prom aut, zagryzła od środka policzki i wpatrzyła się w męża oczekując wyjaśnienia.
- Więc? Dlaczego jedziemy na wyspę? - dopytywała, odsuwając się od okna, gdy Joseph wjechał w wyznaczone mu miejsce parkingowe. Wysiadł pierwszy i otworzył jej drzwi. Objął Grace, prowadząc na górny pokład. Podróż nie była długa, nie mniej, szkoda było siedzieć za za kółkiem i wpatrywać się w inne samochody.
Podeszła do barierek, bębniąc obcasami o drewniane deski. Oparła się o śliskie, metalowe poręcze i nieznacznie wychyliła do przodu tak, że wiatr rozwiał jej włosy, gdy Grace, zaglądała w morską toń. Czując, jak obejmował ją Warren, dotykając do brzucha, położyła jedną z dłoni na jego oraz wsunęła palce między jego rozcapierzone kłykcie.
- Tam w oddali, widzisz? Czy to latarnia morska? - nakierowała wzrok mężczyzny na migoczące na horyzoncie światło, które przecinało zalegającą miejscami na wodzie mgłę. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc, że nadała realny kierunek ich wyprawie. - Nie bywałam tam często. Kiepski ze mnie lokalny patriota, co? - zażartowała, przekrzywiając głowę tak, jakby chciała schować swoją szyje przed skubiącymi ją ustami męża.
Popatrzyła na Josepha, który rozmawiał z brzuszkiem. A kiedy dźwignął się na równe nogi i chciał prawdopodobnie odruchowo poprawić przydługie kłaki, których pozbył się na szczęście wczorajszego dnia, Grace dosięgnęła do jego ust, które skubała dokładnie w ten sam sposób, co on jeszcze przed momentem, drażnił jej szyję.
- Mogliśmy, ale skoro jesteśmy już prawie na miejscu, nie ma sensu się wracać. Innym razem zabierzemy Accio na dłuższy spacer - odparła, schodząc razem z mężem na poziom miejsc parkingowym. Zatrzymała się w połowię kroku, obejmując nonszalancką sylwetkę Warrena wzrokiem.
- Ja już się nacieszyłam tym, jak mruczy silnik mojego porsche. Teraz Twoja kolej. Poprowadzę, jeżeli zdecydujemy się zjeść w jakiejś smażalni na plaży obiad i Ty zamówisz sobie do niego piwo, zgoda? - zaproponowała, zajmując miejsce pasażera oraz naciągając na siebie pas.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Widział zdziwienie w jej wielkich źrenicach, że nie zjechał do domu tylko przebijając się przez zabudowującą się coraz bardziej cześć Hope Valley, skręcił w kierunku przystani; kiedy spytała „dlaczego jadą na wyspę?”, wzruszył ramieniem i uniósł brwi.
– ..., a dlaczego nie? – Zapytał, kiedy zatrzymali się, musząc zaczekać na wjazd na prom. Nie mieli nic do załatwienia, a dzień nie był szalenie duszny; wiał lekki wiaterek, który na promie wydawał się tylko odrobinę mocniejszy. Trzymał się barierek, opierając o kobietę i wpatrując w latarnię, którą wskazała. – No..., to wiemy, co będziemy robić zaraz jak zaparkuję – odpowiedział, przejeżdżając dłonią po ogolonych chyba jednak krócej jak lubił bokach. Całując ją po policzkach i chudej, długiej jak u łabędzia szyi, zaciągał się perfumami i zapachem mydła — dzisiaj wydawała się bawełnianą kulką. Objął ją i podzielił tymi myślami, z których zaśmiała się serdecznie. Nie spodziewając się pocałunków, którymi obsypała jego wargi, odsuwał się od niej, chcąc powiedzieć coś, co nie mogłoby być ważnym. Śmiała się i dotykała do jego okrytej jasnym, miedzianym zarostem; wędrowała opuszkami po policzkach i wyżej tak długo, jak długo nie poczuli, że dobili do brzegu. Uśmiechając się, podał Grace rękę, w którą wplatając palce celowo obrócił ją, łaskocząc i całując w kark, żeby po chwili położyć wolną rękę na brzuchu; kiedy schodzili, miał wrażenie, że w jednym z okien zamajaczył mu brat. Potrząsnął głową i podszedłszy do SUV-a, otworzył żonie drzwi.
Odpowiedziała mu i uśmiechając się, wsiadła na fotel pasażera, zapinając jak śliwkowy środek żółte pasy. Chwilę trwała przeprawa przez bramki i kiedy znaleźli się na asfalcie drogi do osady, Joseph skręcił w wyjeżdżone ślady, którymi dojechali do latarni morskiej. Zaparkował pod budynkiem, w którym nie było nikogo i pomógł wysiąść żonie. Kiedy stała już, wtulając się w rękę Josepha, wskazał na szczyt latarni i powiedział:
– To, co widzieliśmy..., to złudzenie. Nie działa od dawna, ale kilka lat temu udała mi się wyprawa, bo doszedłem do przeszklenia, ale nie dałem rady dojść do soczewki. Podłoga wyglądała tak, jak miałaby się zarwać a wolałem się nie połamać... Jak nie-ja, co? – Zapytał i całując ją w skroń, pociągnął do schodów, którymi zeszli na właściwie zdziczałą plażę. Okręcając ją kilka razy, zaczął ciągnąć w stronę wody.
– No..., chodź! Nie wrzucę cię i nie zmoczysz się..., naprawdę! – Joseph wpatrywał się w nią, a kiedy nie dała się namówić, kręcąc głową usiadł i zadzierając głowę, popatrzył na nią. – O czym myślisz? – Dopytywał, kiedy ukucnęła, a po chwili położywszy się, oparła o kolana męża głowę; gładził policzki i obrysowując, dociskając do konturu ust opuszki, odpowiedział tak, jakby to ona zadała pytanie:
– Zastanawiam się... Zdążysz z habilitacją do obron styczniowych? Chyba, że... Że byś... – Nie dokończył, bo podniosła się i całując Josepha, nie pozwalała mu dokończyć; musiała domyślić się, o czym mógłby chcieć powiedzieć.
Widział zdziwienie w jej wielkich źrenicach, że nie zjechał do domu tylko przebijając się przez zabudowującą się coraz bardziej cześć Hope Valley, skręcił w kierunku przystani; kiedy spytała „dlaczego jadą na wyspę?”, wzruszył ramieniem i uniósł brwi.
– ..., a dlaczego nie? – Zapytał, kiedy zatrzymali się, musząc zaczekać na wjazd na prom. Nie mieli nic do załatwienia, a dzień nie był szalenie duszny; wiał lekki wiaterek, który na promie wydawał się tylko odrobinę mocniejszy. Trzymał się barierek, opierając o kobietę i wpatrując w latarnię, którą wskazała. – No..., to wiemy, co będziemy robić zaraz jak zaparkuję – odpowiedział, przejeżdżając dłonią po ogolonych chyba jednak krócej jak lubił bokach. Całując ją po policzkach i chudej, długiej jak u łabędzia szyi, zaciągał się perfumami i zapachem mydła — dzisiaj wydawała się bawełnianą kulką. Objął ją i podzielił tymi myślami, z których zaśmiała się serdecznie. Nie spodziewając się pocałunków, którymi obsypała jego wargi, odsuwał się od niej, chcąc powiedzieć coś, co nie mogłoby być ważnym. Śmiała się i dotykała do jego okrytej jasnym, miedzianym zarostem; wędrowała opuszkami po policzkach i wyżej tak długo, jak długo nie poczuli, że dobili do brzegu. Uśmiechając się, podał Grace rękę, w którą wplatając palce celowo obrócił ją, łaskocząc i całując w kark, żeby po chwili położyć wolną rękę na brzuchu; kiedy schodzili, miał wrażenie, że w jednym z okien zamajaczył mu brat. Potrząsnął głową i podszedłszy do SUV-a, otworzył żonie drzwi.
Odpowiedziała mu i uśmiechając się, wsiadła na fotel pasażera, zapinając jak śliwkowy środek żółte pasy. Chwilę trwała przeprawa przez bramki i kiedy znaleźli się na asfalcie drogi do osady, Joseph skręcił w wyjeżdżone ślady, którymi dojechali do latarni morskiej. Zaparkował pod budynkiem, w którym nie było nikogo i pomógł wysiąść żonie. Kiedy stała już, wtulając się w rękę Josepha, wskazał na szczyt latarni i powiedział:
– To, co widzieliśmy..., to złudzenie. Nie działa od dawna, ale kilka lat temu udała mi się wyprawa, bo doszedłem do przeszklenia, ale nie dałem rady dojść do soczewki. Podłoga wyglądała tak, jak miałaby się zarwać a wolałem się nie połamać... Jak nie-ja, co? – Zapytał i całując ją w skroń, pociągnął do schodów, którymi zeszli na właściwie zdziczałą plażę. Okręcając ją kilka razy, zaczął ciągnąć w stronę wody.
– No..., chodź! Nie wrzucę cię i nie zmoczysz się..., naprawdę! – Joseph wpatrywał się w nią, a kiedy nie dała się namówić, kręcąc głową usiadł i zadzierając głowę, popatrzył na nią. – O czym myślisz? – Dopytywał, kiedy ukucnęła, a po chwili położywszy się, oparła o kolana męża głowę; gładził policzki i obrysowując, dociskając do konturu ust opuszki, odpowiedział tak, jakby to ona zadała pytanie:
– Zastanawiam się... Zdążysz z habilitacją do obron styczniowych? Chyba, że... Że byś... – Nie dokończył, bo podniosła się i całując Josepha, nie pozwalała mu dokończyć; musiała domyślić się, o czym mógłby chcieć powiedzieć.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Wysiadła na grząski, żwirowy grunt. Joseph miał gracę, bowiem kiedy Grace zatrzasnęła drzwi i podniosła spojrzenie na z tej perspektywy, gdy stali u stóp budynku, ogromną latarnie, dostrzegła, jak ta niszczeje, z kolei okolica musiała spełniać rolę jakiejś bardzo popularnej miejscówki schadzek, gdyż wszędzie dookoła walały się śmieci, a ściany padły ofiarą artystycznego wyżywania się co nie do końca wyglądało artystycznie.
- Można do niej w ogóle wejść? Nie ma nigdzie tabliczki wstęp wzbroniony lub innego zakazu wejścia? - nie oceniała męża, wyłącznie ciekawość chciała wiedzieć, czego mógł szukać w miejscu takim, jak to.
Chwyciła jego rękę, schodząc w dół. Na dziką plażę. Szum oceanu, dobiegał do ich uszu. Zanim stanęli na piasku, Grace pochyliła się i zdjęła buty. Wędrówka po nim w szpilkach nie byłaby najwygodniejsza. Pierwsze zetknięcie z zimnym, bo drzewa rzucające cienie chroniły ten odcinek przed nagrzaniem przez słońce, podłożem skwitowała cichym syknięciem. Śmiał się, widząc, jak przestępuje z nogi na nogę i niecierpliwie, idzie dalej. Dopiero, gdy mniej więcej po środku, uśmiechnęło się do nich słońce, Grace zatrzymała się i wysoko zadarła głowę. W jego blasku, czuła się o niebo lepiej.
Nie dała się namówić, aby podejść do brzegu. Przynajmniej nie na ten moment. Usiadła, tak jak stała, w tej wąskiej spódnicy i wykończonej koronkami, cienkiej bluzce. Pociągnęła Warrena na rękę i gdy ten także przysiadł na piachu, położyła się na nim jak długa, moszcząc się wygodniej z głową opartą na jego kolanie.
- Szkoda, że nie zdradziłeś się wcześniej... Zabralibyśmy koc i słomkowy kapelusz, no i przede wszystkim... bikini - dotknęła do jego nosa pojedynczym palcem, gdy pochylając się nad nią, przysłonił całe słońce. Odsunęła twarz męża, bowiem miała ochotę powygrzewać się chwilę na słońcu.
Myślała o wielu rzeczach. Nie potrafiła wybrać jednej, konkretnej, którą mogłaby odpowiedzieć na jego dociekania. Dlatego też, obróciwszy kota ogonem, zerknęła na profil mężczyzny, nie spodziewając się, że jego myśli, mogły biec podobnym do jej torem.
Zanim dokończył, Grace dźwignęła się i przywarła do jego ust, kradnąc soczystego buziaka. Objęła dłońmi jego podstawę czaszki, burząc ład krótkich włosów. Przytuliła policzek do policzka, wpatrując się w jego utkwione w jej osobie oczy.
- Zdążę. Chcę iść od listopada na zwolnienie, komendant Ci nic nie mówił, bo pewnie po cichu liczy, że zmienię zdanie, ale... Nie. Nie zmienię. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się to właściwą decyzją... - wsunęła swoją dłoń w jego, odsuwając się tylko na tyle, na ile musiała, aby móc objąć wzrokiem Josepha.
- Mogę się zgodzić, aby w naprawdę nagłych wypadkach, przyjechać bądź pomóc im z domu, ale... Chcę ten ostatni trymestr spędzić w domu. Dokończyć pracę, a potem... Potem pomyśleć o wyprawce. I cieszyć oczekiwaniem.
Wysiadła na grząski, żwirowy grunt. Joseph miał gracę, bowiem kiedy Grace zatrzasnęła drzwi i podniosła spojrzenie na z tej perspektywy, gdy stali u stóp budynku, ogromną latarnie, dostrzegła, jak ta niszczeje, z kolei okolica musiała spełniać rolę jakiejś bardzo popularnej miejscówki schadzek, gdyż wszędzie dookoła walały się śmieci, a ściany padły ofiarą artystycznego wyżywania się co nie do końca wyglądało artystycznie.
- Można do niej w ogóle wejść? Nie ma nigdzie tabliczki wstęp wzbroniony lub innego zakazu wejścia? - nie oceniała męża, wyłącznie ciekawość chciała wiedzieć, czego mógł szukać w miejscu takim, jak to.
Chwyciła jego rękę, schodząc w dół. Na dziką plażę. Szum oceanu, dobiegał do ich uszu. Zanim stanęli na piasku, Grace pochyliła się i zdjęła buty. Wędrówka po nim w szpilkach nie byłaby najwygodniejsza. Pierwsze zetknięcie z zimnym, bo drzewa rzucające cienie chroniły ten odcinek przed nagrzaniem przez słońce, podłożem skwitowała cichym syknięciem. Śmiał się, widząc, jak przestępuje z nogi na nogę i niecierpliwie, idzie dalej. Dopiero, gdy mniej więcej po środku, uśmiechnęło się do nich słońce, Grace zatrzymała się i wysoko zadarła głowę. W jego blasku, czuła się o niebo lepiej.
Nie dała się namówić, aby podejść do brzegu. Przynajmniej nie na ten moment. Usiadła, tak jak stała, w tej wąskiej spódnicy i wykończonej koronkami, cienkiej bluzce. Pociągnęła Warrena na rękę i gdy ten także przysiadł na piachu, położyła się na nim jak długa, moszcząc się wygodniej z głową opartą na jego kolanie.
- Szkoda, że nie zdradziłeś się wcześniej... Zabralibyśmy koc i słomkowy kapelusz, no i przede wszystkim... bikini - dotknęła do jego nosa pojedynczym palcem, gdy pochylając się nad nią, przysłonił całe słońce. Odsunęła twarz męża, bowiem miała ochotę powygrzewać się chwilę na słońcu.
Myślała o wielu rzeczach. Nie potrafiła wybrać jednej, konkretnej, którą mogłaby odpowiedzieć na jego dociekania. Dlatego też, obróciwszy kota ogonem, zerknęła na profil mężczyzny, nie spodziewając się, że jego myśli, mogły biec podobnym do jej torem.
Zanim dokończył, Grace dźwignęła się i przywarła do jego ust, kradnąc soczystego buziaka. Objęła dłońmi jego podstawę czaszki, burząc ład krótkich włosów. Przytuliła policzek do policzka, wpatrując się w jego utkwione w jej osobie oczy.
- Zdążę. Chcę iść od listopada na zwolnienie, komendant Ci nic nie mówił, bo pewnie po cichu liczy, że zmienię zdanie, ale... Nie. Nie zmienię. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się to właściwą decyzją... - wsunęła swoją dłoń w jego, odsuwając się tylko na tyle, na ile musiała, aby móc objąć wzrokiem Josepha.
- Mogę się zgodzić, aby w naprawdę nagłych wypadkach, przyjechać bądź pomóc im z domu, ale... Chcę ten ostatni trymestr spędzić w domu. Dokończyć pracę, a potem... Potem pomyśleć o wyprawce. I cieszyć oczekiwaniem.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Odrywając spojrzenie od latarni, popatrzył na żonę i kręcąc przecząco głową, odpowiedział:
– Wejść można, ale lepiej nie wpaść na policję, bo z drugiej strony na ogrodzeniu budynków gospodarczych wisi tabliczka „wstęp wzbroniony” i duga jeszcze większa „teren prywatny”. Ktoś, kto wykupił latarnię... Nie wiem czemu nie zainwestuje w nią kasy. W domu latarnika mógłby otworzyć niewielki zajazd. W budynku, w którym była stacja nadawcza mogłaby być restauracja, a latarnia nadawałaby się na... – przerwał, czując na sobie wzrok i..., dotyk żony; opierając rękę o jego plecy, łaskotała go po opalonym karku. Uśmiechnął się, wpatrując w nią i po chwili powiedział:
– Zagalopowałem się, co? – Zapomniał się, że na wyspie był już hotel..., który w jego opinii był zwykłym, kurwidołkiem, w którym wynajmowane na godziny pokoje nie mogły służyć niczemu innemu jak..., upajaniu się ciałami miejscowych prostytutek — delikatniej Joseph nie potrafiłby tego określić i wolał pozbyć się tych myśli z głowy.
Chwycił jej dłoń i zaraz za nią zszedł na plażę. Przytrzymując się jego ramienia, ściągnęła szpilki i niemalże przebiegła z zacienionej części, w której piasek musiał być zimny w tę, na której drobinki nagrzało słońce. Zaśmiał się, kiedy uciekała od fal, w głąb plaży, ale nie za bardzo, żeby nie wejść w chłodniejszy piasek.
Kiedy dosiadła się do niego, otulając ją ramionami, przyciągnął i wpatrując w oczy, wyszeptał:
– Nie wiedziałem... Myślałem, że może pojedziemy jeść coś, ale w Tampie? Wieśniaki podałyby marchewkę z groszkiem i byłoby po obiedzie – zażartował, śmiejąc się krótko i tak, jak on szczekliwie; zauważyła już, że kiedy denerwował się jego śmiech o wiele bardziej przypominał ujadanie psa, a kiedy był zrelaksowany i odprężony, kiedy nie myślał o niczym, wydawał się głęboki i przypominał Grace ocean przelewający się i wdzierający się w brzeg. – Nie wiem..., ale wydaje mi się, że możesz zrzucić koroneczki..., mało kto tutaj przychodzi... Przynajmniej tak było..., jakiś czas temu – dopowiedział, wyszczerzając do niej białe, mimo wszystkich wypalonych papierosów, równe zęby.
Nie spodziewał się pocałunku, któremu poddał się tak, jak poddawał się dłoniom kobiety i po chwili leżał już na plecach, z Grace wtuloną w jego szeroką, ale chudą wciąż pierś. Splatając dłoń z jego dłonią, odpowiedziała na pytanie i..., zdradziła się z czymś, o czym starał się nie myśleć. Od razu uniósł się; popatrzyła na niego niezadowolona, bo właśnie znalazła najwygodniejsze ułożenie.
– Nie żartujesz teraz? – Zapytał, wpatrując się w nią uważnie badawczym spojrzeniem. – Mój Boże... – Wyrwało się Josephowi, ale nie zwrócił nawet na to uwagi. – Ty nie żartujesz... – dopowiedział, przyciągając żonę i całując ją, zaczął śmiać się ciepłym, serdecznym śmiechem, który poniósł się po okolicy; nie spodziewał się usłyszeć tego, co powiedziała, ale cieszył się i poczuł tak, jakby gorąco rozlewało się mu w piersiach.
– Kochanie... – wyszeptał i opadając na piasek, kołysał się z nią w ramionach jakąś chwilę.
Odrywając spojrzenie od latarni, popatrzył na żonę i kręcąc przecząco głową, odpowiedział:
– Wejść można, ale lepiej nie wpaść na policję, bo z drugiej strony na ogrodzeniu budynków gospodarczych wisi tabliczka „wstęp wzbroniony” i duga jeszcze większa „teren prywatny”. Ktoś, kto wykupił latarnię... Nie wiem czemu nie zainwestuje w nią kasy. W domu latarnika mógłby otworzyć niewielki zajazd. W budynku, w którym była stacja nadawcza mogłaby być restauracja, a latarnia nadawałaby się na... – przerwał, czując na sobie wzrok i..., dotyk żony; opierając rękę o jego plecy, łaskotała go po opalonym karku. Uśmiechnął się, wpatrując w nią i po chwili powiedział:
– Zagalopowałem się, co? – Zapomniał się, że na wyspie był już hotel..., który w jego opinii był zwykłym, kurwidołkiem, w którym wynajmowane na godziny pokoje nie mogły służyć niczemu innemu jak..., upajaniu się ciałami miejscowych prostytutek — delikatniej Joseph nie potrafiłby tego określić i wolał pozbyć się tych myśli z głowy.
Chwycił jej dłoń i zaraz za nią zszedł na plażę. Przytrzymując się jego ramienia, ściągnęła szpilki i niemalże przebiegła z zacienionej części, w której piasek musiał być zimny w tę, na której drobinki nagrzało słońce. Zaśmiał się, kiedy uciekała od fal, w głąb plaży, ale nie za bardzo, żeby nie wejść w chłodniejszy piasek.
Kiedy dosiadła się do niego, otulając ją ramionami, przyciągnął i wpatrując w oczy, wyszeptał:
– Nie wiedziałem... Myślałem, że może pojedziemy jeść coś, ale w Tampie? Wieśniaki podałyby marchewkę z groszkiem i byłoby po obiedzie – zażartował, śmiejąc się krótko i tak, jak on szczekliwie; zauważyła już, że kiedy denerwował się jego śmiech o wiele bardziej przypominał ujadanie psa, a kiedy był zrelaksowany i odprężony, kiedy nie myślał o niczym, wydawał się głęboki i przypominał Grace ocean przelewający się i wdzierający się w brzeg. – Nie wiem..., ale wydaje mi się, że możesz zrzucić koroneczki..., mało kto tutaj przychodzi... Przynajmniej tak było..., jakiś czas temu – dopowiedział, wyszczerzając do niej białe, mimo wszystkich wypalonych papierosów, równe zęby.
Nie spodziewał się pocałunku, któremu poddał się tak, jak poddawał się dłoniom kobiety i po chwili leżał już na plecach, z Grace wtuloną w jego szeroką, ale chudą wciąż pierś. Splatając dłoń z jego dłonią, odpowiedziała na pytanie i..., zdradziła się z czymś, o czym starał się nie myśleć. Od razu uniósł się; popatrzyła na niego niezadowolona, bo właśnie znalazła najwygodniejsze ułożenie.
– Nie żartujesz teraz? – Zapytał, wpatrując się w nią uważnie badawczym spojrzeniem. – Mój Boże... – Wyrwało się Josephowi, ale nie zwrócił nawet na to uwagi. – Ty nie żartujesz... – dopowiedział, przyciągając żonę i całując ją, zaczął śmiać się ciepłym, serdecznym śmiechem, który poniósł się po okolicy; nie spodziewał się usłyszeć tego, co powiedziała, ale cieszył się i poczuł tak, jakby gorąco rozlewało się mu w piersiach.
– Kochanie... – wyszeptał i opadając na piasek, kołysał się z nią w ramionach jakąś chwilę.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Zadarła głowę i popatrzyła na niszczejącą latarnie w całej jej okazałości. Gdyby wykupiła miejsce takie jak to, nie chciałaby się nim z nikim dzielić. Być może to egoistyczny tok myślenia, nie mniej, mając przed sobą budynek z duszą, najchętniej zaszywałaby się z nim sama, a nie otwierała swoją ostoję na roszczeniowych turystów. Ciężko powiedzieć, czy inwestor myślał podobnie do niej, czy zwyczajnie porwał się z motyką na słońce i po zakupie, nie starczyło mu już pieniędzy nawet na kamery chroniące latarnie przed wandalami.
- Mógłbyś tutaj zamieszkać? - gestem, wskazała na dom latarnika mający najpewniej setki lat. Choć z zewnątrz nie wyglądał zachęcająco, kto wie, jakie skarby krył w środku?
- Odnalazłbyś się w wnętrzach z historią, czy zdecydowanie lepiej czujesz się w nowoczesnym designie? - trzymając dłoń męża, zeskakiwała po kilka stopni na raz.
Wiatr czesał jej włosy, bowiem Grace zsunęła gumkę zbierającą je w koński ogon i założyła ją na nadgarstek tak, jak bransoletkę. Oparła się o Josepha, który objął ją i przyciągnął za ramię do siebie. Wsunęła dłoń pod jego rękę, zapadając się palcami w miękkim w dotyku piasku.
- Możemy zjeść tutaj, na wyspie, pod warunkiem, że mają dobrą smażalnie ryb. Smakują Ci zupy rybne? - nie kryła się z tym, że otwarcie uciekała od tematu Tampy.
Prychnęła, wpatrując się w ten jego uśmiech szelmy.
- Mhm. A jak jednak dzisiejszego dnia ktoś się zapuści na tę plażę i zobaczy mnie bezczelnie wylegującą się nago na piasku w syreniej pozie, to co sobie o mnie pomyśli, co? - dźgnęła go w bok, ale nie dała szans na oburzenie się. Zamknęła usta w smakującym morską bryzą przez wiatr, który ich owiewał pocałunku. W miarę, jak unosiła się wyżej, Joseph proporcjonalnie przybliżał się do piachu. W końcu, opadł na wygrzane przez słońce drobinki i Grace, wdrapała się na męża, aby umościć wygodnie. Zadarła głowę, wpatrując się w oczy Warrena, w czym nie przeszkadzały jej niesforne, bo co rusz opadające na jej poliki czekoladowe jaśniejące w słońcu pukle.
Chciała powiedzieć mu od razu. Po odbytej z komendantem rozmowie, która miała miejsce dwa dni temu, ale ten, skutecznie zasiał w niej ziarno niepewności, która wykiełkowała przed końcem dyżuru. Dopiero, gdy wróciła do domu i weszła po schodach na piętro, przechodząc w drodze do sypialni obok pokoju dziecka, w którym co wieczór paliła się lampka w kształcie księżyca, Grace zatrzymała się przy drzwiach i spytała samą siebie po co?
Pokręciła głową. Mówiła poważnie. To nie było żadne droczenie się z jego spychanymi na margines obawami bądź gdybanie.
- No nie... - przyznała. Na więcej jej nie pozwolił, wpijając się w jej usta z zachłannością, która odebrała jej nie tylko oddech, ale również mowę. Wtuliła się w męża, zamknięta w jego ramionach, które oplotła swoimi rękoma.
- Tak? Chcesz mi coś powiedzieć? - mruknęła w jego usta. Łaskotała go zarówno skręconymi końcówkami włosów, jak i opuszkami palców, które kreśliły esy i floresy na torsie mężczyzny od czasu do czasu zahaczając o guzik po to, aby dotknąć nagiej skóry.
Zadarła głowę i popatrzyła na niszczejącą latarnie w całej jej okazałości. Gdyby wykupiła miejsce takie jak to, nie chciałaby się nim z nikim dzielić. Być może to egoistyczny tok myślenia, nie mniej, mając przed sobą budynek z duszą, najchętniej zaszywałaby się z nim sama, a nie otwierała swoją ostoję na roszczeniowych turystów. Ciężko powiedzieć, czy inwestor myślał podobnie do niej, czy zwyczajnie porwał się z motyką na słońce i po zakupie, nie starczyło mu już pieniędzy nawet na kamery chroniące latarnie przed wandalami.
- Mógłbyś tutaj zamieszkać? - gestem, wskazała na dom latarnika mający najpewniej setki lat. Choć z zewnątrz nie wyglądał zachęcająco, kto wie, jakie skarby krył w środku?
- Odnalazłbyś się w wnętrzach z historią, czy zdecydowanie lepiej czujesz się w nowoczesnym designie? - trzymając dłoń męża, zeskakiwała po kilka stopni na raz.
Wiatr czesał jej włosy, bowiem Grace zsunęła gumkę zbierającą je w koński ogon i założyła ją na nadgarstek tak, jak bransoletkę. Oparła się o Josepha, który objął ją i przyciągnął za ramię do siebie. Wsunęła dłoń pod jego rękę, zapadając się palcami w miękkim w dotyku piasku.
- Możemy zjeść tutaj, na wyspie, pod warunkiem, że mają dobrą smażalnie ryb. Smakują Ci zupy rybne? - nie kryła się z tym, że otwarcie uciekała od tematu Tampy.
Prychnęła, wpatrując się w ten jego uśmiech szelmy.
- Mhm. A jak jednak dzisiejszego dnia ktoś się zapuści na tę plażę i zobaczy mnie bezczelnie wylegującą się nago na piasku w syreniej pozie, to co sobie o mnie pomyśli, co? - dźgnęła go w bok, ale nie dała szans na oburzenie się. Zamknęła usta w smakującym morską bryzą przez wiatr, który ich owiewał pocałunku. W miarę, jak unosiła się wyżej, Joseph proporcjonalnie przybliżał się do piachu. W końcu, opadł na wygrzane przez słońce drobinki i Grace, wdrapała się na męża, aby umościć wygodnie. Zadarła głowę, wpatrując się w oczy Warrena, w czym nie przeszkadzały jej niesforne, bo co rusz opadające na jej poliki czekoladowe jaśniejące w słońcu pukle.
Chciała powiedzieć mu od razu. Po odbytej z komendantem rozmowie, która miała miejsce dwa dni temu, ale ten, skutecznie zasiał w niej ziarno niepewności, która wykiełkowała przed końcem dyżuru. Dopiero, gdy wróciła do domu i weszła po schodach na piętro, przechodząc w drodze do sypialni obok pokoju dziecka, w którym co wieczór paliła się lampka w kształcie księżyca, Grace zatrzymała się przy drzwiach i spytała samą siebie po co?
Pokręciła głową. Mówiła poważnie. To nie było żadne droczenie się z jego spychanymi na margines obawami bądź gdybanie.
- No nie... - przyznała. Na więcej jej nie pozwolił, wpijając się w jej usta z zachłannością, która odebrała jej nie tylko oddech, ale również mowę. Wtuliła się w męża, zamknięta w jego ramionach, które oplotła swoimi rękoma.
- Tak? Chcesz mi coś powiedzieć? - mruknęła w jego usta. Łaskotała go zarówno skręconymi końcówkami włosów, jak i opuszkami palców, które kreśliły esy i floresy na torsie mężczyzny od czasu do czasu zahaczając o guzik po to, aby dotknąć nagiej skóry.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Słysząc o co spytała, wpatrzył się w latarnię; widoki i miejsce wydawały się zachwycające, ale czy chciałby być..., latarnikiem? Nie zastanawiając się długo, odpowiedział:
– Mógłbym..., mógłbym tutaj zamieszkać i może odnalazłbym się w starym wnętrzu, ale nie będę ciebie i siebie przede wszystkim okłamywać..., nie lubię starych domów. Wystylizowana na starą jadalnia czy sypialnia tak, ale stara? Nie... Nie chciałbym mieszkać w domu, w którym rodzili i umierając zostawiali ślad po swoim istnieniu inni ludzie. Nie... – Przyglądał się Grace tak długo, jak długo nie skinęła głową, dając mu do zrozumienia, że wiedziała, o czym mówił i..., myślał. Zszedł za nią i tak, jak żona zeskoczył, ale z ostatnich stopni prosto w piach, rozsypujący się spod butów we wszystkie strony. Zaśmiał się i objął ją, nie wypuszczając z uścisku tak długo, jak długo nie usiedli na piasku, na którym musiał rozłożyć się, żeby mogła wtulić się w niego.
– Nie..., nie przepadam i musiałbym widzieć jak ktoś to gotuje albo gotować samemu, ale... Zjadłbym taką przypieczoną na maśle..., najlepiej ziołowym... – Musiała widzieć jak przymykając oczy..., rozmarzył się mówiąc o jedzeniu chyba pierwszy raz, od kiedy byli razem. Normalnie nie mówił nigdy w ten sposób — do tej pory albo nie mówił, albo wypowiadał się mało pochlebnie, porównują czynności jedzenia z „zapychaniem flaka”, a może zauważyła, że już w Japonii coś się..., zmieniło? Obejmując ją i kreśląc na jej ramieniu, układające się w najdziwniejsze kształty i wzory linie, dopowiedział po chwili, wzdychając ciężko:
– Tylko nie wiem, co na taką przypieczoną skórę odpowie mój żołądek... – Skrzywił się i potrząsnąwszy głową, nie mógł nie odpowiedzieć pytaniem, na pytanie: „a ty?”.
Nie spodziewał się, że wbije mu palce pomiędzy żebra, oburzając się, że ktoś może jednak pojawić się w tej części plaży i jeśli posłuchałaby go i rozebrałaby się chociażby z bluzki, zobaczyłby ją nago. Przewrócił oczami i kiedy oderwała się od jego gorących warg, żeby opaść i ułożyć się na chudej piersi męża, uniósł się, wspierając na rękach i odpowiedział:
– ..., bo ty chciałabyś się od razu układać tutaj nago, kiedy ja myślałem jedynie, że mogłabyś ściągnąć bluzkę i zostać w staniku... – przerwał i wpatrzył się w nią, badawczo. Uniósł brew i spytał, nie odrywając od jej twarzy, z której wciąż uczył się czytać tak, jak ona wszystko odczytywała z jego mimiki, spojrzenie. – Chyba, że ty nie masz stanika... Co? – Wpił się w jej usta, a palcami wędrując po materiale bluzki i koronek, chciał wślizgnąć się pod nie, ale nie pozwalała mu, odpychając dłonie od swojego ciała.
Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy udało się jej powiedzieć właściwie prosto w jego usta, że w listopadzie chce ograniczyć pracę; nie wierzył w to, co słyszał. Przyglądał się jej niedowierzając w to, co mówiła, ale widział w jej oczach, że nie żartowała.
– Tak..., że... – Nie dokończył, docierając do jej ust, w które wpił się tak, jak przed chwilą, nie dając żonie szans, żeby złapała oddech.
Słysząc o co spytała, wpatrzył się w latarnię; widoki i miejsce wydawały się zachwycające, ale czy chciałby być..., latarnikiem? Nie zastanawiając się długo, odpowiedział:
– Mógłbym..., mógłbym tutaj zamieszkać i może odnalazłbym się w starym wnętrzu, ale nie będę ciebie i siebie przede wszystkim okłamywać..., nie lubię starych domów. Wystylizowana na starą jadalnia czy sypialnia tak, ale stara? Nie... Nie chciałbym mieszkać w domu, w którym rodzili i umierając zostawiali ślad po swoim istnieniu inni ludzie. Nie... – Przyglądał się Grace tak długo, jak długo nie skinęła głową, dając mu do zrozumienia, że wiedziała, o czym mówił i..., myślał. Zszedł za nią i tak, jak żona zeskoczył, ale z ostatnich stopni prosto w piach, rozsypujący się spod butów we wszystkie strony. Zaśmiał się i objął ją, nie wypuszczając z uścisku tak długo, jak długo nie usiedli na piasku, na którym musiał rozłożyć się, żeby mogła wtulić się w niego.
– Nie..., nie przepadam i musiałbym widzieć jak ktoś to gotuje albo gotować samemu, ale... Zjadłbym taką przypieczoną na maśle..., najlepiej ziołowym... – Musiała widzieć jak przymykając oczy..., rozmarzył się mówiąc o jedzeniu chyba pierwszy raz, od kiedy byli razem. Normalnie nie mówił nigdy w ten sposób — do tej pory albo nie mówił, albo wypowiadał się mało pochlebnie, porównują czynności jedzenia z „zapychaniem flaka”, a może zauważyła, że już w Japonii coś się..., zmieniło? Obejmując ją i kreśląc na jej ramieniu, układające się w najdziwniejsze kształty i wzory linie, dopowiedział po chwili, wzdychając ciężko:
– Tylko nie wiem, co na taką przypieczoną skórę odpowie mój żołądek... – Skrzywił się i potrząsnąwszy głową, nie mógł nie odpowiedzieć pytaniem, na pytanie: „a ty?”.
Nie spodziewał się, że wbije mu palce pomiędzy żebra, oburzając się, że ktoś może jednak pojawić się w tej części plaży i jeśli posłuchałaby go i rozebrałaby się chociażby z bluzki, zobaczyłby ją nago. Przewrócił oczami i kiedy oderwała się od jego gorących warg, żeby opaść i ułożyć się na chudej piersi męża, uniósł się, wspierając na rękach i odpowiedział:
– ..., bo ty chciałabyś się od razu układać tutaj nago, kiedy ja myślałem jedynie, że mogłabyś ściągnąć bluzkę i zostać w staniku... – przerwał i wpatrzył się w nią, badawczo. Uniósł brew i spytał, nie odrywając od jej twarzy, z której wciąż uczył się czytać tak, jak ona wszystko odczytywała z jego mimiki, spojrzenie. – Chyba, że ty nie masz stanika... Co? – Wpił się w jej usta, a palcami wędrując po materiale bluzki i koronek, chciał wślizgnąć się pod nie, ale nie pozwalała mu, odpychając dłonie od swojego ciała.
Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy udało się jej powiedzieć właściwie prosto w jego usta, że w listopadzie chce ograniczyć pracę; nie wierzył w to, co słyszał. Przyglądał się jej niedowierzając w to, co mówiła, ale widział w jej oczach, że nie żartowała.
– Tak..., że... – Nie dokończył, docierając do jej ust, w które wpił się tak, jak przed chwilą, nie dając żonie szans, żeby złapała oddech.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Podparła podbródek na splecionych ze sobą dłoniach, łokcie z kolei na jego klatce piersiowej. Przyglądała się Josephowi z fascynacją, bowiem taki wyraz jego twarzy był rzadki.
- Możesz zamówić rybę smażoną na maśle bez skóry, albo... po prostu spróbować. Nie jedząc czegoś, tym bardziej odzwyczajasz żołądek i ciężko oczekiwać, aby chciał współpracować... - przecież wiesz dopowiadało jej spojrzenie. Grace, nie ingerowała w to, jak jadł mężczyzna i nie zamierzała tak długo, jak długo miał wszystko pod kontrolą. Zaufała mu, wierząc, że nie nadszarpnie tego.
- Preferuje ryby w całości, z pieca lub patelni, nie zaś moczone w kawałkach w zupie. Zupy rybne potrafią być dobre, ale... Nie. Po prostu nie. Na dzisiejszy obiad, zdecydowanie będzie dorsz albo mintaj wysmażony w cieście - podsumowała, sięgając po telefon, aby wygooglować restauracje w okolicy. Zaznaczyła smażalnie ryb, przeglądając opinie oraz menu. Przesuwała palcem raz w lewo, raz w prawo, odrzucając propozycję, które ją nie satysfakcjonowały. - Najlepiej podjechać na drugi koniec wyspy, widzę co najmniej dwa miejsca warte uwagi... Nie musimy szybko wracać do domu, prawda? - wbiła spojrzenie w męża z taką samą intensywnością, jak po chwili palce pod jego żebra, co by wybił sobie z głowy te... niedorzeczne propozycję.
- Wiesz, że nie zadowalają mnie półśrodki. Albo w tę, albo we wtę. Nigdy pośrodku - odparła, pokładając się na jego kościstym i średnio wygodnym ciele, jednakże kiedy się nie ma tego, co się lubi... Przeszkadzały jej tę nachalne palce w wygrzewaniu się na słońcu. Odganiała je od siebie niczym natrętne muchy, pacając co bardziej śmiałe, aż Joseph nie odpuści słysząc, jak przebąkiwała pod nosem oraz prosto w jego nie mniej zaczepne usta, że zaraz wygniecie jej całą koszulkę, którą dzisiaj z rana z taką skrupulatnością potraktował parownicą. Odsunęła się od mężczyzny, który nie chciał tak łatwo odkleić swoich warg od jej, unosząc ostrzegawczo brew.
Przyglądają się Josephowi. Szok i niedowierzanie, po woli ustępowały bliżej nieokreślonej minie. Zdecydowanie, spodziewała się po nim większej wylewności, podczas kiedy sprawiał wrażenie kogoś, kto po prostu przyjął to do wiadomości jak rzecz oczywistą. Pokręciła głową, kwitując jego także tego prychnięciem. - Naprawdę tylko tyle masz mi do powiedzenia? I nic więcej? Może ja niepotrzebnie biorę te zwolnienie, co?... - przerwał jej, przywierając do jej ust i przyciągnąwszy do siebie, smakował w nich, dłońmi błądząc po ciele żony. Grzbiet, który przesunął się wzdłuż jej kręgosłupa, nie wyczuł pod bluzką zapięcia od stanika, gdyż... Grace o nim zapomniała.
Podparła podbródek na splecionych ze sobą dłoniach, łokcie z kolei na jego klatce piersiowej. Przyglądała się Josephowi z fascynacją, bowiem taki wyraz jego twarzy był rzadki.
- Możesz zamówić rybę smażoną na maśle bez skóry, albo... po prostu spróbować. Nie jedząc czegoś, tym bardziej odzwyczajasz żołądek i ciężko oczekiwać, aby chciał współpracować... - przecież wiesz dopowiadało jej spojrzenie. Grace, nie ingerowała w to, jak jadł mężczyzna i nie zamierzała tak długo, jak długo miał wszystko pod kontrolą. Zaufała mu, wierząc, że nie nadszarpnie tego.
- Preferuje ryby w całości, z pieca lub patelni, nie zaś moczone w kawałkach w zupie. Zupy rybne potrafią być dobre, ale... Nie. Po prostu nie. Na dzisiejszy obiad, zdecydowanie będzie dorsz albo mintaj wysmażony w cieście - podsumowała, sięgając po telefon, aby wygooglować restauracje w okolicy. Zaznaczyła smażalnie ryb, przeglądając opinie oraz menu. Przesuwała palcem raz w lewo, raz w prawo, odrzucając propozycję, które ją nie satysfakcjonowały. - Najlepiej podjechać na drugi koniec wyspy, widzę co najmniej dwa miejsca warte uwagi... Nie musimy szybko wracać do domu, prawda? - wbiła spojrzenie w męża z taką samą intensywnością, jak po chwili palce pod jego żebra, co by wybił sobie z głowy te... niedorzeczne propozycję.
- Wiesz, że nie zadowalają mnie półśrodki. Albo w tę, albo we wtę. Nigdy pośrodku - odparła, pokładając się na jego kościstym i średnio wygodnym ciele, jednakże kiedy się nie ma tego, co się lubi... Przeszkadzały jej tę nachalne palce w wygrzewaniu się na słońcu. Odganiała je od siebie niczym natrętne muchy, pacając co bardziej śmiałe, aż Joseph nie odpuści słysząc, jak przebąkiwała pod nosem oraz prosto w jego nie mniej zaczepne usta, że zaraz wygniecie jej całą koszulkę, którą dzisiaj z rana z taką skrupulatnością potraktował parownicą. Odsunęła się od mężczyzny, który nie chciał tak łatwo odkleić swoich warg od jej, unosząc ostrzegawczo brew.
Przyglądają się Josephowi. Szok i niedowierzanie, po woli ustępowały bliżej nieokreślonej minie. Zdecydowanie, spodziewała się po nim większej wylewności, podczas kiedy sprawiał wrażenie kogoś, kto po prostu przyjął to do wiadomości jak rzecz oczywistą. Pokręciła głową, kwitując jego także tego prychnięciem. - Naprawdę tylko tyle masz mi do powiedzenia? I nic więcej? Może ja niepotrzebnie biorę te zwolnienie, co?... - przerwał jej, przywierając do jej ust i przyciągnąwszy do siebie, smakował w nich, dłońmi błądząc po ciele żony. Grzbiet, który przesunął się wzdłuż jej kręgosłupa, nie wyczuł pod bluzką zapięcia od stanika, gdyż... Grace o nim zapomniała.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Przewrócił oczami — niby mógł, ale nie chciał potem odchorowywać..., i mimo że pewnie jak zawsze miała rację, wiedział, że i tym razem, jeśli zdecydują się zjeść na wyspie obiad, wybierze coś..., delikatnego. Gładził jej ręce, przeszkadzając z premedytacją, z którą nie ukrywał się nawet, w scrollowaniu wykazu restauracji i barów na wyspie. Zaśmiał się, kiedy kolejny raz starała się odgonić jego dłonie tak, że ostatecznie telefon, który trzymała spadł mu na twarz. Zabrał go w ostatniej chwili i ściskając w dłoni, schował pod siebie; wcisnął go do tej samej kieszeni jeansów, w której trzymał swój i zaczął łaskotać żonę, żeby przez chwilę zajęła się czymś..., czy raczej kimś innym niż piksele w telefonie.
– W sumie... – zaczął, przestając dokuczać jej i uspokajając się na chwilę. – Chyba miałbym ochotę na rybę z pieca, a że dorsz jest całkiem chud... – Nie dokończył, bo zaczęła wiercić się i układać na nim tak, jak byłby średnio wygodną poduszką. Zmarszczył brwi i wpatrując się w nią i chciał powiedzieć coś, co powstrzymałoby może żonę przed kręceniem się i ugniataniem jego kości i mięśni pod sobą, ale wspomniała, że „albo wszystko, albo nic” — uniósł brwi i kiedy przejeżdżał dłonią po jej plecach, wiedział już, o czym mówiła i myślała.
Całował ją, nie pozwalając skupić się na czymkolwiek i kiedy oderwała się od niego i powiedziała, że może nie powinna brać zwolnienia, zrzucił ją z siebie na piasek i wisząc nad kobietą, odpowiedział stanowczo:
– O nie, nie, nie! Po prostu udaję, że godzę się z twoimi decyzjami i pozwalam ci decydować o sobie, ale tak naprawdę aż mi wszystko w środku podskakuje, bo naprawdę bałem się, że będziesz jeździć na miejsca zbrodni z brzuchem pod nos. – Dokończył i pocałował ją w czubek tego nosa, a po chwili podniósł się i przeniósł z głową w okolice jej biodra tak, że leżał z głową opartą o jej nogi i ustami dotykał do jej brzuszka.
– W końcu przekonałaś ją, że praca nie jest taka fajna, jak się jej wydawało i że fajniej będzie posiedzieć w domu, pooglądać TLC i poopychać się [i[stickami[/i] truskawkowymi, a od czasu do czasu dopisać linijkę do pracy naukowej. Jesteś taka mądra, chociaż taka malutka, że udało ci się podejść taką... – przerwał. Podniósł się na łokciach i wpatrując w Grace, uśmiechnął się pod nosem; nie przyzna się jej nawet, gdyby zaczęła go okładać małymi piąstkami, że chciał powiedzieć „stara lisica” o niej. Złapał jej rękę i bawiąc się palcami, na których miała pierścionek i obrączkę, zapytał tak, jak ona wcześniej:
– A ty? Chciałabyś tutaj zamieszkać? W takiej latarni?
Przewrócił oczami — niby mógł, ale nie chciał potem odchorowywać..., i mimo że pewnie jak zawsze miała rację, wiedział, że i tym razem, jeśli zdecydują się zjeść na wyspie obiad, wybierze coś..., delikatnego. Gładził jej ręce, przeszkadzając z premedytacją, z którą nie ukrywał się nawet, w scrollowaniu wykazu restauracji i barów na wyspie. Zaśmiał się, kiedy kolejny raz starała się odgonić jego dłonie tak, że ostatecznie telefon, który trzymała spadł mu na twarz. Zabrał go w ostatniej chwili i ściskając w dłoni, schował pod siebie; wcisnął go do tej samej kieszeni jeansów, w której trzymał swój i zaczął łaskotać żonę, żeby przez chwilę zajęła się czymś..., czy raczej kimś innym niż piksele w telefonie.
– W sumie... – zaczął, przestając dokuczać jej i uspokajając się na chwilę. – Chyba miałbym ochotę na rybę z pieca, a że dorsz jest całkiem chud... – Nie dokończył, bo zaczęła wiercić się i układać na nim tak, jak byłby średnio wygodną poduszką. Zmarszczył brwi i wpatrując się w nią i chciał powiedzieć coś, co powstrzymałoby może żonę przed kręceniem się i ugniataniem jego kości i mięśni pod sobą, ale wspomniała, że „albo wszystko, albo nic” — uniósł brwi i kiedy przejeżdżał dłonią po jej plecach, wiedział już, o czym mówiła i myślała.
Całował ją, nie pozwalając skupić się na czymkolwiek i kiedy oderwała się od niego i powiedziała, że może nie powinna brać zwolnienia, zrzucił ją z siebie na piasek i wisząc nad kobietą, odpowiedział stanowczo:
– O nie, nie, nie! Po prostu udaję, że godzę się z twoimi decyzjami i pozwalam ci decydować o sobie, ale tak naprawdę aż mi wszystko w środku podskakuje, bo naprawdę bałem się, że będziesz jeździć na miejsca zbrodni z brzuchem pod nos. – Dokończył i pocałował ją w czubek tego nosa, a po chwili podniósł się i przeniósł z głową w okolice jej biodra tak, że leżał z głową opartą o jej nogi i ustami dotykał do jej brzuszka.
– W końcu przekonałaś ją, że praca nie jest taka fajna, jak się jej wydawało i że fajniej będzie posiedzieć w domu, pooglądać TLC i poopychać się [i[stickami[/i] truskawkowymi, a od czasu do czasu dopisać linijkę do pracy naukowej. Jesteś taka mądra, chociaż taka malutka, że udało ci się podejść taką... – przerwał. Podniósł się na łokciach i wpatrując w Grace, uśmiechnął się pod nosem; nie przyzna się jej nawet, gdyby zaczęła go okładać małymi piąstkami, że chciał powiedzieć „stara lisica” o niej. Złapał jej rękę i bawiąc się palcami, na których miała pierścionek i obrączkę, zapytał tak, jak ona wcześniej:
– A ty? Chciałabyś tutaj zamieszkać? W takiej latarni?
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399