Isaac
Bradford
data i miejsce urodzenia
21.07.1990, Hope Valley
orientacja seksualna
heteroseksualny
miejsce pracy
Hello Hope
stanowisko pracy
dziennikarz
narracja
3 os l.p. czas przeszły
wizerunek
Rafael De La Fuente
about me
Bez zbędnych formalności i udawania, że jestem inteligentniejszy niż wyglądam. Urodziłem się na początku lat dziewięćdziesiątych w Hope Valley zwyczajnej rodzinie o nazwisku Bradford. Jako pierwsze dziecko swoich rodziców, chyba całkiem logicznym było, że przez pierwsze lata swojej egzystencji mogłem cieszyć się naprawdę cholernie wielką uwagą i wsparciem o jakim pomarzyć mógłby nie jeden dzieciak na moim miejscu. Miałem wszystko czego tylko pragnąłem od zabawek przez wystrój pokoju, aż po wspaniałomyślne nadskakiwanie swoich rodziców. Żyć nie umierać, co nie? Całe jednak szczęście, zanim na poważnie zaczęło mi to przeszkadzać, czyli niedługo przed moimi czwartymi urodzinami na świecie pojawiła się moja młodsza siostra - Lacey - dając mi tym samym chociaż odrobinę wolności w późniejszym okresie dojrzewania.
A ten nadszedł wyjątkowo szybko. Nie wiem jak to się stało, że z malca maszerującego pierwszy raz do szkoły, wyjątkowo szybko stałem się nastolatkiem z milionem pytań w głowie i jeszcze większą ilością niedomówień. Cały okres dziecięcej beztroski uciekł mi sprzed nosa, a co gorsza nikt nie chciał mi powiedzieć jak właściwie powinienem tam wrócić. Nie mogąc znaleźć więc innego rozwiązania, powoli zacząłem wkraczać w swoją, że tak powiem namiastkę dorosłości, która jednak w żaden sposób nie wydawała mi się atrakcyjna. Jasne, uwielbiałem spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi, zrywać się z kilku lekcji żeby zjeść pizzę w domu mojego najlepszego kumpla, albo mieć komfort tego, że nie muszę płacić żadnych rachunków, ale cała reszta? Dramat. Zaczynając jednak od podstaw - nauka. Nigdy nie byłem jakoś szalenie leniwym i mało pojętnym dzieciakiem, ale kucie do egzaminów końcowych było jak istna tragedia, którą dodatkowo napędzali jeszcze rodzice. Wiem, chcieli dla mnie dobrze, ale chyba żaden dzieciak w wieku nastoletnim nie umie wziąć tego w tamtym okresie na poważnie. Ja przynajmniej nie umiałem. Jak ostatni cymbał zacząłem się bez sensu buntować, ucząc się tylko dla niepoznaki, tak naprawdę non stop wertując ulubione komiksy pod książkami do matmy, czy angielskiego. Na efekt zresztą nie musiałem długo czekać, bo już na próbnych egzaminach wyszło, że niespecjalnie wychylam się poza średnią. Ale zdawałem i to właściwie stało się moją kartą przetargową w walce z rodzicami.
Sens rodzicielskich kłótni zrozumiałem dopiero wtedy, kiedy przez rok walczyłem o dostanie się na studia. W końcu co z tego, że miałem zdane egzaminy, skoro ich wyniki nie były w stanie zadowolić żadnej z wybranych przeze mnie uczelni? Dopiero wtedy nieco się za siebie wziąłem. Po roku przesiedzenia w Hope Valley i późniejszej próby poprawienia swoich wyników, ostatecznie dostałem się na uczelnię w Miami. Szału nie robiła, ale dawała mi przynajmniej satysfakcję podjęcia się w końcu czegoś w kierunku dziennikarstwa.
Studia minęły niemal równie szybko co mój pobyt w podstawówce, jednak tym razem nie była to kwestia beztroski, a raczej wspomagaczy, które jakimś cudem utrzymywały mnie przy życiu. Masa energetyków, mocna kawa i dwie paczki papierosów dziennie sprawiły, że nie tylko udało mi się zdać testy, ale jednocześnie w miarę uporałem się z nagłą śmiercią ojca, która na dłuższy moment zawiesiła mój umysł w jakiejś niewidzialnej bańce. Kiedy więc wróciłem do rodzinnego miasta, wyglądałem jak chodzący szkielet z zerową masą mięśniową i oczami jeszcze bardziej wybałuszonymi, niż normalnie. Tym razem nie miałem jednak zamiaru machać na to ręką i już od pierwszego miesiąca od powrotu wziąłem się za siebie. Zacząłem zdrową dietę, zupełnie odrzuciłem fajki, a do tego znalazłem całkiem przyzwoitą pracę w lokalnym radiu. Co prawda na początek przyjęli mnie tylko i wyłącznie na staż, ale kiedy się skończył, bez najmniejszego problemu przedłużyli mi umowę. No i właściwie bez większych rewelacji właśnie tak minęło mi dotychczasowe życie. A to co będzie później to dopiero się okaże.
A ten nadszedł wyjątkowo szybko. Nie wiem jak to się stało, że z malca maszerującego pierwszy raz do szkoły, wyjątkowo szybko stałem się nastolatkiem z milionem pytań w głowie i jeszcze większą ilością niedomówień. Cały okres dziecięcej beztroski uciekł mi sprzed nosa, a co gorsza nikt nie chciał mi powiedzieć jak właściwie powinienem tam wrócić. Nie mogąc znaleźć więc innego rozwiązania, powoli zacząłem wkraczać w swoją, że tak powiem namiastkę dorosłości, która jednak w żaden sposób nie wydawała mi się atrakcyjna. Jasne, uwielbiałem spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi, zrywać się z kilku lekcji żeby zjeść pizzę w domu mojego najlepszego kumpla, albo mieć komfort tego, że nie muszę płacić żadnych rachunków, ale cała reszta? Dramat. Zaczynając jednak od podstaw - nauka. Nigdy nie byłem jakoś szalenie leniwym i mało pojętnym dzieciakiem, ale kucie do egzaminów końcowych było jak istna tragedia, którą dodatkowo napędzali jeszcze rodzice. Wiem, chcieli dla mnie dobrze, ale chyba żaden dzieciak w wieku nastoletnim nie umie wziąć tego w tamtym okresie na poważnie. Ja przynajmniej nie umiałem. Jak ostatni cymbał zacząłem się bez sensu buntować, ucząc się tylko dla niepoznaki, tak naprawdę non stop wertując ulubione komiksy pod książkami do matmy, czy angielskiego. Na efekt zresztą nie musiałem długo czekać, bo już na próbnych egzaminach wyszło, że niespecjalnie wychylam się poza średnią. Ale zdawałem i to właściwie stało się moją kartą przetargową w walce z rodzicami.
Sens rodzicielskich kłótni zrozumiałem dopiero wtedy, kiedy przez rok walczyłem o dostanie się na studia. W końcu co z tego, że miałem zdane egzaminy, skoro ich wyniki nie były w stanie zadowolić żadnej z wybranych przeze mnie uczelni? Dopiero wtedy nieco się za siebie wziąłem. Po roku przesiedzenia w Hope Valley i późniejszej próby poprawienia swoich wyników, ostatecznie dostałem się na uczelnię w Miami. Szału nie robiła, ale dawała mi przynajmniej satysfakcję podjęcia się w końcu czegoś w kierunku dziennikarstwa.
Studia minęły niemal równie szybko co mój pobyt w podstawówce, jednak tym razem nie była to kwestia beztroski, a raczej wspomagaczy, które jakimś cudem utrzymywały mnie przy życiu. Masa energetyków, mocna kawa i dwie paczki papierosów dziennie sprawiły, że nie tylko udało mi się zdać testy, ale jednocześnie w miarę uporałem się z nagłą śmiercią ojca, która na dłuższy moment zawiesiła mój umysł w jakiejś niewidzialnej bańce. Kiedy więc wróciłem do rodzinnego miasta, wyglądałem jak chodzący szkielet z zerową masą mięśniową i oczami jeszcze bardziej wybałuszonymi, niż normalnie. Tym razem nie miałem jednak zamiaru machać na to ręką i już od pierwszego miesiąca od powrotu wziąłem się za siebie. Zacząłem zdrową dietę, zupełnie odrzuciłem fajki, a do tego znalazłem całkiem przyzwoitą pracę w lokalnym radiu. Co prawda na początek przyjęli mnie tylko i wyłącznie na staż, ale kiedy się skończył, bez najmniejszego problemu przedłużyli mi umowę. No i właściwie bez większych rewelacji właśnie tak minęło mi dotychczasowe życie. A to co będzie później to dopiero się okaże.
midtown avenue