23
Grace Blackbird Zbiegł po schodach i wypadł z komendy tak, jak goniłoby go stado psów..., wściekłych psów; nie oglądał się za siebie, mimo że słyszał jak wołało go kilku znajomych, z którymi pracował — nie miał czasu... Nie spodziewał się, że Grace załatwi wszystko w takim tempie, że wyjdzie niedługo po południu. Wsiadł w samochód i wyciągnął zza fotela syrenę, którą włączył wyjeżdżając z zastawionego samochodami parkingu komendy; chyba pierwszy raz w życiu użył jej w prywatnej sprawie — co ona z mną zrobiła, pomyślał kierując się w stronę szpitala i uświadamiając sobie, że to nie był pierwszy raz w życiu... O tamtym momencie nie chciał zapomnieć, ale nie chciał też myśleć w tej chwili... W chwili, w której spieszył się, żeby być przy niej..., być przy nich...
Przeskakiwał między samochodami i w końcu zjechał z głównej drogi w węższe, ale mniej zakorkowane uliczki, którymi dojechał do szpitala. Wysiadł w pośpiechu i pobiegł do wejścia, gdzie zaczepił pielęgniarkę i wypytał ze zniecierpliwieniem w głosie o ginekologię. Zatrzymał się przy windach i zerkając na zegarek, wpatrywał się niemal bez przerwy w wyświetlacz pokazujący aktualne piętro, na którym zatrzymywała się winda. Zaklął pod nosem i ruszył w stronę schodów, po których musiał wbiec na szósty poziom; przeskakiwał po dwa stopnie, kiedy wypadł w końcu na właściwy korytarz. Rozejrzał się w obie strony, żeby sprawdzić jak biegła numeracja gabinetów; miała być w 648, a on był gdzieś koło 612; w lewą stronę numery rosły, więc puścił się pustym korytarzem, na którego końcu przez szklane drzwi zobaczył ją...
Chodziła w tę i z powrotem, omijając pacjentki siedzące na krzesełkach; żadna nie wyglądała na taką, która ustąpiłaby miejsca Grace. Zatrzymał się przy drzwiach, które popchnął i oddychając z trudem, podszedł do niej, ocierając pot z czoła wierzchem dłoni. Nie mógł wydusić z siebie ani pół słowa, więc uśmiechnął się tylko wyszczerzając zęby i oddychał, żeby językiem oblizać kącik ust, do którego spłynęła strużka potu. Wpatrywała się w niego, wiec kiedy tylko odzyskał i uspokoił oddech, powiedział:
– No, cześć... Długo czekasz? Za ile wchodzisz? – Objął ją i pocałował w policzek, zaciskając powieki; kręciło mu się w głowie, ale nie tak, żeby miał zemdleć... Zaniedbał się w Quentico...