-Dobra, ja lecę zanim postanowicie mnie tutaj zatrzymać na wieki - rzucił do kolegów z pracy, sięgając po kurtkę zawieszoną na jednym z wieszaków przy drzwiach. Chyba jako jeden z nielicznych nie zostawiał jej na krześle, ale jakoś nigdy mu to nie pasowało. Istniało przy tym większe prawdopodobieństwo, że o niej zapomni, niż gdy była w widocznym miejscu. Co innego, że nosił ją tylko z przyzwyczajenia, jakby spodziewał się, że nagle spadnie deszcz, ewentualnie dopadnie ich zima.
Zabrał wszystkie pozostałe rzeczy, w tym swój ulubiony plecak i wyszedł z komisariatu, by cieszyć się resztą wolnego wieczora. Co prawda czekała go jeszcze jazda do domu, ale umówmy się, nie był to jakoś przerażająco długi dystans, po którym nie miałby na nic siły. Byli ludzie jeżdżący półtorej godziny, a on co, około trzydziestu minut, w zależności od warunków na trasie. Rzadko zdarzało się, aby utknął w korku, więc naprawdę nie miał na co narzekać.
Odpalił samochód, wyjeżdżając z parkingu. Pomachał mijanemu koledze, który miał to szczęście, że do pracy mógł chodzić na piechotę. Niby Aaron mógłby się przeprowadzić, ale po co, skoro kochał swój dom, jak również uwielbiał jeździć samochodem, nawet jeśli był to zaledwie krótki odcinek. Dodatkowo wiedział, że jego mama wolała, kiedy był naprawdę blisko. Zupełnie, jakby mu całkiem nie ufała. Niby nie było się czemu dziwić, biorąc pod uwagę jego przeszłość, ale nadal pracował, by zmieniła o nim zdanie, przestając patrzeć jak na potencjalnego narkomana.
Otworzył okno, puścił swoją ulubioną płytę AC/DC i oddał się przyjemności, którą dawała mu jazda.
Niestety, szybko okazało się, że nie trwała wiecznie.
Co właściwie sprawiło, że potrącił to biedne zwierzę? Nie wiedział. Może chwila nieuwagi, może brak ostrożności, albo przeoczenie faktu, że kot postanowił nagle wskoczyć mu pod koła, niczym futrzasty samobójca.
Zahamował gwałtownie ciesząc się, że nikt za nim nie jechał. Nie potrzebował dodatkowo kolizji.
Wysiadł z samochodu, podchodząc do zwierzęcia.
-Cholera - rzucił pod nosem, kiedy dostrzegł, że to nie wyglądało dobrze. Bez opieki się nie obejdzie, jeśli zwierzak chciał żyć. A sam Aaron chciał, by tak było. Kochał zwierzęta i nie wybaczyłby sobie, gdyby go tak zostawił, albo nie starał się pomóc ze wszystkich sił.
Ściągnął kurtkę, biorąc pupila na materiał najostrożniej jak się dało. Oby bardziej niczego mu nie uszkodził. Usłyszał ciche sapnięcie, znak, że jeszcze nie wszystko stracone. Póki oddychał, była i nadzieja.
Wybrał numer jednego ze swoich ulubionych weterynarzy, szybko przypominając sobie, że jest niedziela.
-Cholera - ponownie rzucił to słowo, które było chyba jednym z jego ulubionych.
Myśl, Aaron, myśl. Najlepiej jak najszybciej, bo jeszcze chwila, a to biedne zwierzę się wykrwawi.
Ostatecznie do głowy wpadł mu szalony pomysł, który jednak mógł się sprawdzić.
Szpital w Cape Coral.
Skoro składali tam ludzi, jaki był problem w poskładaniu zwierzaka. To nie mogło się od siebie aż tak bardzo różnić, ale powiedzmy sobie szczerze, że aż takiej wiedzy w tym zakresie nie posiadał.
-Będzie dobrze, zobaczysz. A po wszystkim, jak już staniesz na nogi, pozwolę ci drapnąć mnie w twarz - skomentował, lokując kurtkę z kotem na przednim siedzeniu, by cały czas mieć go na oku. Następnie sam zajął miejsce kierowcy i zawrócił samochód, udając się ponownie do miasta, tym razem w kierunku szpitala. Jak trzeba będzie, zacznie się kłócić.
Zaparkował dość krzywo, spiesząc się. Wziął zwierzaka, kierując się do środka. Teraz tylko musiał znaleźć kogoś, kto mógł udzielić mu pomocy.
Rozejrzał się i dostrzegł lekarkę, zbyt zajętą czytaniem zapewne karty pacjenta, by go dostrzec. Podszedł do niej bez zastanowienia.
-Dzień dobry. Ja wiem, że to zabrzmi bardzo dziwnie, ale mam pacjenta, któremu trzeba pomóc na już - zaczął, mając nadzieję, że kot nie wyzionął jeszcze ducha. Przecież to byłby koszmar! Już wyobrażał sobie, co powiedziałaby Zizi.
Wystawił w jej stronę kurtkę, w którą owinięty był kot.
-Wiem, że to nie człowiek, ale to bez różnicy. Szyjecie tutaj, prawda? Weterynarz jest zamknięty, a ja nie mogłem zostawić go na ulicy - dodał gotowy na to, że będzie musiał ostro przekonywać kobietę, by podjęła się wyzwania, ewentualnie zawołała kogoś, kto się na tym znał.
a
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
[...] Nie potrzebował dodatkowo kolizji. A jednak nie wiedział, że na jednej się nie skończy,
W równoległej rzeczywistości, w Cape Coral Hospital, pracy było po łokcie. Znużona całodzienną pracą Coleysia, przypominała wraka, obijającego się o ściany. Marzyła o kawie. Każda komórka w jej ciele błagała o choć odrobinę kofeiny. Bez tego coraz dotkliwiej odczuwała ciężkość powiek, a obraz jakby się rozmazywał. Na szczęście w pomieszczeniu socjalnym stała puszka obrzydliwej, rozpuszczalnej kawy, ale lepsze to niż nic. Przy dźwiękach Highway to Hell rozkoszowała się każdym łykiem, kładąc nogi na krześle na przeciwko. Zupełnie nieświadoma tego co się rozgrywało kilka kilometrów dalej.
O tej porze otwarty dla wszystkich był jedynie ostry dyżur. Oprócz ludzi, którzy w większości trafiali połamani po pijackich wybrykach, poczekalnię wypełniało kilka nagłych przypadków. Poza tym nic nie wyłamywało się poza rutynę. Nic, do czasu gdy skrzydła się rozwarły, a wpadł przez nie spanikowany, młody chłopak, trzymający na rękach.... kota. Powinna go wygonić. Każdy inny by to zrobił. Nie wolno było w takie miejsca przyprowadzać zwierząt. Weterynarz był zamknięty? Trzeba było do skutku szukać otwartego. Coleysia jednak miała słabość do zwierząt. Nie potrafiła nawet pozbyć się szopa z ogródka. Sama miała też kota i wiedziała, że w kilka dni zjadloby ją sumienie, gdyby nie pomogła.
- Ciiiiicho! - syknęła, w kilku susach znajdując się przy nim. Zatkała mu usta, zanim cokolwiek zdążył dodać. Nie chciała żeby usłyszał go ktoś z przełożonych. Wtedy cały plan spaliłby na panewce. - Jeśli mam go szyć, to nikt nie może nas z nim zobaczyć, bo wtedy kaplica. Nie wszyscy tak chętnie tu pomagają zwierzętom. Większość sztywno trzyma się zasad. Chodź, zaczekasz tu na mnie - nakazała mu, wprowadzając go do niewielkiego gabinetu, który do rana miał stać zamknięty. Sama wymknęła się po niezbędne narzędzia i tak szybko na ile to było możliwe, wróciła z powrotem. - Będziesz musiał go przytrzymać. Podam mu znieczulenie. Stracił dużo krwi, ale jego stan jest stabilny - wytłumaczyła mu, sięgając do niewielkiego kuferka. - Jak do tego doszło? To Twój kot? - zapytała, zabierając się za pierwsze czynności.
W równoległej rzeczywistości, w Cape Coral Hospital, pracy było po łokcie. Znużona całodzienną pracą Coleysia, przypominała wraka, obijającego się o ściany. Marzyła o kawie. Każda komórka w jej ciele błagała o choć odrobinę kofeiny. Bez tego coraz dotkliwiej odczuwała ciężkość powiek, a obraz jakby się rozmazywał. Na szczęście w pomieszczeniu socjalnym stała puszka obrzydliwej, rozpuszczalnej kawy, ale lepsze to niż nic. Przy dźwiękach Highway to Hell rozkoszowała się każdym łykiem, kładąc nogi na krześle na przeciwko. Zupełnie nieświadoma tego co się rozgrywało kilka kilometrów dalej.
O tej porze otwarty dla wszystkich był jedynie ostry dyżur. Oprócz ludzi, którzy w większości trafiali połamani po pijackich wybrykach, poczekalnię wypełniało kilka nagłych przypadków. Poza tym nic nie wyłamywało się poza rutynę. Nic, do czasu gdy skrzydła się rozwarły, a wpadł przez nie spanikowany, młody chłopak, trzymający na rękach.... kota. Powinna go wygonić. Każdy inny by to zrobił. Nie wolno było w takie miejsca przyprowadzać zwierząt. Weterynarz był zamknięty? Trzeba było do skutku szukać otwartego. Coleysia jednak miała słabość do zwierząt. Nie potrafiła nawet pozbyć się szopa z ogródka. Sama miała też kota i wiedziała, że w kilka dni zjadloby ją sumienie, gdyby nie pomogła.
- Ciiiiicho! - syknęła, w kilku susach znajdując się przy nim. Zatkała mu usta, zanim cokolwiek zdążył dodać. Nie chciała żeby usłyszał go ktoś z przełożonych. Wtedy cały plan spaliłby na panewce. - Jeśli mam go szyć, to nikt nie może nas z nim zobaczyć, bo wtedy kaplica. Nie wszyscy tak chętnie tu pomagają zwierzętom. Większość sztywno trzyma się zasad. Chodź, zaczekasz tu na mnie - nakazała mu, wprowadzając go do niewielkiego gabinetu, który do rana miał stać zamknięty. Sama wymknęła się po niezbędne narzędzia i tak szybko na ile to było możliwe, wróciła z powrotem. - Będziesz musiał go przytrzymać. Podam mu znieczulenie. Stracił dużo krwi, ale jego stan jest stabilny - wytłumaczyła mu, sięgając do niewielkiego kuferka. - Jak do tego doszło? To Twój kot? - zapytała, zabierając się za pierwsze czynności.
a
Mocno stresował się całą tą sytuacją. Może jeszcze nie miał tego biednego zwierzęcia na sumieniu, ale i tak nie podobało mu się to, że go nie zauważył. Niezależnie od tego, jakby nie starał się tłumaczyć sobie tego wszystkiego, wiedział, że to była jego wina. Może faktycznie jechał zbyt szybko? Może gdzieś się zagapił? Na Boga, ktoś musiał uratować tego kota, bo przecież on się psychicznie zamęczy, jeśli zdechnie.
Szpital wydawał się być wyjątkowo cichym miejscem, dlatego Aaron ucieszył się, kiedy zobaczył młodą kobietę, która mogła mu potencjalnie pomóc. Z tym, że nijak nie przemyślał faktu, iż komuś może się nie spodobać fakt, że do miejsca, w którym normalnie ratuje się chore osoby, on przynosił kota. Ale czy nie prawdą było, że każde stworzenie zasługiwało na ratunek?
Patrzył na nią niemal błagalnie, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że aktualnie była jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Czy nie tak było? Aktualnie nie miał wyboru. Przecież szukanie innego miejsca zabiłoby tego zwierzaka. Równie dobrze już tutaj mógłby skręcić mu kark.
Został uciszony. Tego się nie spodziewał, ale ostatecznie było to logiczne - robił zbyt dużo hałasu. Zabawne, że podczas akcji w terenie był taki opanowany, a nerwy mu puszczały, kiedy chodziło o zwierzęta.
Skinął głową, przyswajając informacje, które mu przekazała. Następnie udał się za nią (nawet nie miał wyboru, bo była niebywale władcza) do jednego z gabinetów.
-Ale pomożesz mu, prawda? - dopytywał. Na tym zależało mu najbardziej. - Jasne, zrobię wszystko, co trzeba. Co prawda nie znam się na leczeniu, ale proste instrukcje załapię - rzucił, spoglądając na biednego zwierzaka. No już mały, będziesz żył.
-Nie, nie jest mój. Podejrzewam, że jest dziki. Potrąciłem go. Nie wiem, zagapiłem się, on nagle się pojawił i masz - westchnął, przeczesując włosy. Typowy nawyk, kiedy był zdenerwowany.
Coleysia Fraser
Szpital wydawał się być wyjątkowo cichym miejscem, dlatego Aaron ucieszył się, kiedy zobaczył młodą kobietę, która mogła mu potencjalnie pomóc. Z tym, że nijak nie przemyślał faktu, iż komuś może się nie spodobać fakt, że do miejsca, w którym normalnie ratuje się chore osoby, on przynosił kota. Ale czy nie prawdą było, że każde stworzenie zasługiwało na ratunek?
Patrzył na nią niemal błagalnie, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że aktualnie była jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Czy nie tak było? Aktualnie nie miał wyboru. Przecież szukanie innego miejsca zabiłoby tego zwierzaka. Równie dobrze już tutaj mógłby skręcić mu kark.
Został uciszony. Tego się nie spodziewał, ale ostatecznie było to logiczne - robił zbyt dużo hałasu. Zabawne, że podczas akcji w terenie był taki opanowany, a nerwy mu puszczały, kiedy chodziło o zwierzęta.
Skinął głową, przyswajając informacje, które mu przekazała. Następnie udał się za nią (nawet nie miał wyboru, bo była niebywale władcza) do jednego z gabinetów.
-Ale pomożesz mu, prawda? - dopytywał. Na tym zależało mu najbardziej. - Jasne, zrobię wszystko, co trzeba. Co prawda nie znam się na leczeniu, ale proste instrukcje załapię - rzucił, spoglądając na biednego zwierzaka. No już mały, będziesz żył.
-Nie, nie jest mój. Podejrzewam, że jest dziki. Potrąciłem go. Nie wiem, zagapiłem się, on nagle się pojawił i masz - westchnął, przeczesując włosy. Typowy nawyk, kiedy był zdenerwowany.
Coleysia Fraser
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Aaron McKay
- To nic - odparła, zagryzając zęby, gdy igła przebiła jej skórę i pociągnęła szew. Obserwowała, jak stażysta stara się zapanować nad drżeniem rąk i niczego nie sknocić. Każdy kiedyś musiał się uczyć, a Grace nie miała problemu z tym, aby zszył jej ramię ktoś, kto dopiero nabierał wprawy w swoim fachu.
Z westchnięciem oparła się o krzesło. Była zmęczona, z oględzin miała jechać prosto do domu. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że miejsce zbrodni stanie się również miejscem sąsiedzkiej, karczemnej awantury, a rozbite szkło poharatało skórę dwóm funkcjonariuszom; w tym jej. Nie myślała już o niczym innym, jak o tym, jak wytłumaczyć się Josephowi, który już i tak z trudem znosił jej pełne zaangażowanie w pracę, naciskając, aby odpuściła w chociaż kilku, a najlepiej połowie spraw. Nie mogła. Nie, dopóki nie doprowadzi ich do końca.
Podziękowała lekarzowi, gdy po zszyciu, obwiązał gazę elastycznym bandażem i chwilę szarpał się z wiązaniem, aby to trzymało się w kupie. Uśmiechnął się przepraszająco, podkreślając, że ze względu na jej stan, musi poczekać na wyniki tutaj, na tym piętrze, zanim będzie mogła opuścić szpital. Na pewno nie było czym się martwić, jednakże chciał mieć spokojne sumienie. Grace prawdę mówiąc także.
Wyszła na korytarz, prosto w szpitalny zgiełk. Rozejrzała się, ale nie dostrzegła nigdzie Evana. Musiał wciąż być w gabinecie zabiegowym, szkło od rozbitej butelki pocięło jego polik, odrywając skórę do mięsa. Przeszła kilka kroków z zamiarem zaczepiani kogoś z personelu i wypytanie o stan oficera śledczego, gdy prawie że wpadła na wychodzącego z pomieszczenia McKaya. Zdezorientowana, zmrużyła oczy, przyglądając się twarzy zmieszanego mężczyzny. Nie mogła wywrzeć dobrego, pierwszego wrażenia, mając na sobie ubrudzony nie swoją krwią mundur terenowy i potargane w nieładzie włosy, które ledwo ledwo trzymały się na gumce zebrane w koński ogon.
- ... Aaron? - wolała się upewnić.
- To nic - odparła, zagryzając zęby, gdy igła przebiła jej skórę i pociągnęła szew. Obserwowała, jak stażysta stara się zapanować nad drżeniem rąk i niczego nie sknocić. Każdy kiedyś musiał się uczyć, a Grace nie miała problemu z tym, aby zszył jej ramię ktoś, kto dopiero nabierał wprawy w swoim fachu.
Z westchnięciem oparła się o krzesło. Była zmęczona, z oględzin miała jechać prosto do domu. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że miejsce zbrodni stanie się również miejscem sąsiedzkiej, karczemnej awantury, a rozbite szkło poharatało skórę dwóm funkcjonariuszom; w tym jej. Nie myślała już o niczym innym, jak o tym, jak wytłumaczyć się Josephowi, który już i tak z trudem znosił jej pełne zaangażowanie w pracę, naciskając, aby odpuściła w chociaż kilku, a najlepiej połowie spraw. Nie mogła. Nie, dopóki nie doprowadzi ich do końca.
Podziękowała lekarzowi, gdy po zszyciu, obwiązał gazę elastycznym bandażem i chwilę szarpał się z wiązaniem, aby to trzymało się w kupie. Uśmiechnął się przepraszająco, podkreślając, że ze względu na jej stan, musi poczekać na wyniki tutaj, na tym piętrze, zanim będzie mogła opuścić szpital. Na pewno nie było czym się martwić, jednakże chciał mieć spokojne sumienie. Grace prawdę mówiąc także.
Wyszła na korytarz, prosto w szpitalny zgiełk. Rozejrzała się, ale nie dostrzegła nigdzie Evana. Musiał wciąż być w gabinecie zabiegowym, szkło od rozbitej butelki pocięło jego polik, odrywając skórę do mięsa. Przeszła kilka kroków z zamiarem zaczepiani kogoś z personelu i wypytanie o stan oficera śledczego, gdy prawie że wpadła na wychodzącego z pomieszczenia McKaya. Zdezorientowana, zmrużyła oczy, przyglądając się twarzy zmieszanego mężczyzny. Nie mogła wywrzeć dobrego, pierwszego wrażenia, mając na sobie ubrudzony nie swoją krwią mundur terenowy i potargane w nieładzie włosy, które ledwo ledwo trzymały się na gumce zebrane w koński ogon.
- ... Aaron? - wolała się upewnić.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Miał szczerą nadzieję, że kotu nic nie będzie. Wiedział, że nie może od razu założyć, że kobieta, która przejęła nad nim opiekę, poskłada go to kupy, ale mimo wszystko naprawdę liczył, że nie będzie musiał wyprawiać pogrzebu niewinnemu stworzeniu.
Stresował się tym wszystkim, to było pewne. Na tyle, że nawet dłonie mu się pocić zaczęły, a on raz po raz przeczesywał nią włosy. Jak tak dalej pójdzie, zanim wyjdzie ze szpitala, będzie wyglądał tak, jakby ulizała go krowa. Co z tego, że czuprynę miał wyjątkowo gęstą, skoro zostawiał na niej wilgotne ślady.
Po tym, jak znieczulenie zaczęło działać na kota, lekarka poleciła mu opuścić pomieszczenie, żeby nie przeszkadzał. Prawda była taka, że Aaron faktycznie na leczeniu znał się tyle, co nic. Podstawowe rany potrafił opatrzyć, ale to był szczyt jego możliwości. Dlatego nawet nie chciał pomagać na siłę wiedząc, że najlepiej zrobi faktycznie wychodząc z pomieszczenia. Zanim opuścił pomieszczenie, upewnił się jeszcze, że wszystko będzie dobrze. Brzmiał trochę monotematycznie, ale aktualnie jego myśli krążyły jedynie wokół dzikiego kota i różnych scenariuszów. Ostatecznie wszystko mogło się zdarzyć, ale mimo tego nie chciał zakładać najgorszego.
Otworzył drzwi, wychodząc. W tym momencie niemal nie zderzył się z Grace, którą poznał dopiero chwilę po czasie.
Wyrwany gwałtownie z myśli przyjrzał się kobiecie. Nie wyglądała najlepiej, jeśli miał być szczery. Ubranie ubrudzone krwią, włosy w nieładzie. Nie taką ją zawsze widział.
-Grace? Co się stało? Wybacz szczerość, ale wyglądasz koszmarnie - zauważył, skupiając na niej całą swoją uwagę. Na jego twarzy można było dostrzec zmartwienie. Ostatecznie nie często ma się okazję spotkać kolegę czy koleżankę w szpitalu, na dodatek kiedy ten ktoś wyglądał właśnie tak, jak ona. - Mam zawołać lekarza? - spytał nie mając pojęcia, że przed chwilą od niego wyszła.
Grace Blackbird
Stresował się tym wszystkim, to było pewne. Na tyle, że nawet dłonie mu się pocić zaczęły, a on raz po raz przeczesywał nią włosy. Jak tak dalej pójdzie, zanim wyjdzie ze szpitala, będzie wyglądał tak, jakby ulizała go krowa. Co z tego, że czuprynę miał wyjątkowo gęstą, skoro zostawiał na niej wilgotne ślady.
Po tym, jak znieczulenie zaczęło działać na kota, lekarka poleciła mu opuścić pomieszczenie, żeby nie przeszkadzał. Prawda była taka, że Aaron faktycznie na leczeniu znał się tyle, co nic. Podstawowe rany potrafił opatrzyć, ale to był szczyt jego możliwości. Dlatego nawet nie chciał pomagać na siłę wiedząc, że najlepiej zrobi faktycznie wychodząc z pomieszczenia. Zanim opuścił pomieszczenie, upewnił się jeszcze, że wszystko będzie dobrze. Brzmiał trochę monotematycznie, ale aktualnie jego myśli krążyły jedynie wokół dzikiego kota i różnych scenariuszów. Ostatecznie wszystko mogło się zdarzyć, ale mimo tego nie chciał zakładać najgorszego.
Otworzył drzwi, wychodząc. W tym momencie niemal nie zderzył się z Grace, którą poznał dopiero chwilę po czasie.
Wyrwany gwałtownie z myśli przyjrzał się kobiecie. Nie wyglądała najlepiej, jeśli miał być szczery. Ubranie ubrudzone krwią, włosy w nieładzie. Nie taką ją zawsze widział.
-Grace? Co się stało? Wybacz szczerość, ale wyglądasz koszmarnie - zauważył, skupiając na niej całą swoją uwagę. Na jego twarzy można było dostrzec zmartwienie. Ostatecznie nie często ma się okazję spotkać kolegę czy koleżankę w szpitalu, na dodatek kiedy ten ktoś wyglądał właśnie tak, jak ona. - Mam zawołać lekarza? - spytał nie mając pojęcia, że przed chwilą od niego wyszła.
Grace Blackbird
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Aaron McKay
Tak, jak nikt nie spodziewał się Hiszpańskiej Inkwizycji, tak oni siebie nawzajem w szpitalu; Grace zatrzymała się w połowie kroki i z niejakim popłochem, wytrzepała z ramion niewidzialny pyłek. Nie łudziła się, że cokolwiek poradzi na ślady krwi. Domyślała się, jakie mogła wywierać wrażenie, niestety, nie miała ze sobą nic na zmianę, a w szpitalnej piżamie wyglądałaby jeszcze gorzej, a także sugerowała, że faktycznie jest się czym martwić.
- Tym razem Ci wybaczę i spokojnie. Właśnie wyszłam z zabiegówki po zszyciu. Czekam na Evana, widziałeś go gdzieś? - starszy stażem oficer śledczy w wydziale zabójstw dochodził pięćdziesiątki. Broda mu posiwiała, podobnie jak miejscami kruczoczarne, ciemne włosy. Był ludzki i życzliwy, a także niezawodny w swoim fachu. Znała go większość na komendzie, o ile nie wszyscy, tym bardziej, że na ostatnim pożegnaniu jednego z naczelników, okazał się mieć silniejszą głowę od szefa szefów.
- Byliśmy na miejscu zbrodni uzupełnić dokumentację, bo technicy oszczędni do bólu pominęli wiele ujęć, a na tym skromnym materiale nie sposób pracować. Nikt nie mógł wiedzieć, że trafimy prosto w sam środek karczemnej awantury, bo okolica nie wyglądała na melinę. W ruch poszły butelki i oberwało się nam tulipanem. Oboje byli bez dwóch zdań pod wpływem, nie wiem czego się naćpali, ale musiało być to mocne lub brudne, albo i jedno, i drugie... - skrzywiła się, nie chcąc nawet wracać do tego we wspomnieniach.
Widok zatroskanego wyrazu twarzy McKaya sprawił, że Grace się zreflektowała i wskazała Aaronowi wolne, akurat dwa krzesła po tej stronie korytarza. Usiadła, wzdychając ciężko i odruchowo dociskając dłoń do zabandażowanej ręki.
- Muszę zaczekać na wyniki, na Josepha, którego pewnie już ściągnęli z posterunku, bo ma dziś nockę, no i chciałabym się dowiedzieć, co z Evanem. Rozharatali mu polik, szrama będzie pewnie paskudna... A Ty? Właściwie co tutaj robisz? Wszystko w porządku? - nie byłaby tak bezpośrednia, gdyby nie zażyłość oraz sympatia, jaka ich łączyła.
Tak, jak nikt nie spodziewał się Hiszpańskiej Inkwizycji, tak oni siebie nawzajem w szpitalu; Grace zatrzymała się w połowie kroki i z niejakim popłochem, wytrzepała z ramion niewidzialny pyłek. Nie łudziła się, że cokolwiek poradzi na ślady krwi. Domyślała się, jakie mogła wywierać wrażenie, niestety, nie miała ze sobą nic na zmianę, a w szpitalnej piżamie wyglądałaby jeszcze gorzej, a także sugerowała, że faktycznie jest się czym martwić.
- Tym razem Ci wybaczę i spokojnie. Właśnie wyszłam z zabiegówki po zszyciu. Czekam na Evana, widziałeś go gdzieś? - starszy stażem oficer śledczy w wydziale zabójstw dochodził pięćdziesiątki. Broda mu posiwiała, podobnie jak miejscami kruczoczarne, ciemne włosy. Był ludzki i życzliwy, a także niezawodny w swoim fachu. Znała go większość na komendzie, o ile nie wszyscy, tym bardziej, że na ostatnim pożegnaniu jednego z naczelników, okazał się mieć silniejszą głowę od szefa szefów.
- Byliśmy na miejscu zbrodni uzupełnić dokumentację, bo technicy oszczędni do bólu pominęli wiele ujęć, a na tym skromnym materiale nie sposób pracować. Nikt nie mógł wiedzieć, że trafimy prosto w sam środek karczemnej awantury, bo okolica nie wyglądała na melinę. W ruch poszły butelki i oberwało się nam tulipanem. Oboje byli bez dwóch zdań pod wpływem, nie wiem czego się naćpali, ale musiało być to mocne lub brudne, albo i jedno, i drugie... - skrzywiła się, nie chcąc nawet wracać do tego we wspomnieniach.
Widok zatroskanego wyrazu twarzy McKaya sprawił, że Grace się zreflektowała i wskazała Aaronowi wolne, akurat dwa krzesła po tej stronie korytarza. Usiadła, wzdychając ciężko i odruchowo dociskając dłoń do zabandażowanej ręki.
- Muszę zaczekać na wyniki, na Josepha, którego pewnie już ściągnęli z posterunku, bo ma dziś nockę, no i chciałabym się dowiedzieć, co z Evanem. Rozharatali mu polik, szrama będzie pewnie paskudna... A Ty? Właściwie co tutaj robisz? Wszystko w porządku? - nie byłaby tak bezpośrednia, gdyby nie zażyłość oraz sympatia, jaka ich łączyła.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
W pierwszej chwili nie wiedział, jak ma się ustosunkować do widoku Grace w szpitalu. Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że może tu kogoś spotkać, jednak nigdy nie zakładał, że w takich okolicznościach, na dodatek o takiej porze. Nic dziwnego, że jej obecność tutaj napawała go dziwnym strachem, że stało się coś złego; być może gorszego, niż jego przygoda z kotem, który teraz czekał, aż go poskładają. Na co liczył, nie chcąc przyjąć do wiadomości innego scenariusza. Podobnie, jak nie chciał nawet myśleć, że kobieta uległa jakiemuś ciężkiemu wypadkowi. Albo jej partner. Z tym nigdy dobrze sobie nie radził, co można było wywnioskować po ostatniej akcji, w której ucierpiał jego kolega.
-Nie, nigdzie mi nie mignął. Czy coś mu się stało? Tylko nie mów, że jest w śpiączce - zmarszczył brwi, martwiąc się. Przez to też ostatnio przechodził i jeszcze do końca się nie otrząsnął. Dlatego musiał wiedzieć. Chociaż czy pytałaby o widzenie go, gdyby faktycznie leżał nieprzytomny? McKay, pomyśl, zamiast wysnuwać czarne scenariusze. - No tak, raczej w niej nie jest, skoro może się przemieszczać. Co wam się stało? - dopytywał, wskazując na plamy krwi. Sam miał kilka, ale nie było ich tak wiele. No i to ostatecznie była krew należąca do zwierzęcia. Zawsze to inaczej, niż z ludzką, która bardziej przerażała.
Wysłuchał uważnie jej opowieści, trochę z ulgą oddychając, kiedy okazało się, że nikt nie zginął. Przynajmniej tyle szczęścia w nieszczęściu.
-Jak narkotyki, służę pomocą. Mogę się m dobrać do tyłków, chociaż już za sam atak funkcjonariusza jest wystarczający. Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Nie musisz usiąść? - upewnił się. Wolał wiedzieć, czy ma ją łapać w razie omdlenia. Zwłaszcza, że był tak zakręcony i nieobecny, że zaskoczenie mogłoby się źle skończyć.
Usiadł na krześle wdzięczny, że również to zrobiła. To była teraz najbezpieczniejsza opcja.
-Może warto zapytać jakiegoś lekarza, co? Jakiś przed chwilą się tu kręcił. Chyba - podrapał się po głowie. - Ja… miałem wypadek. Nie, spokojnie, mi nic nie jest. Ale potrąciłem kota. Wybiegł mi przed maskę. Weterynarz zamknięty, więc uznałem, że może tu mu pomogą. Wzięła go jakaś młoda lekarka. Tylko wyprosiła mnie z sali, sama rozumiesz - westchnął.
Grace Blackbird
-Nie, nigdzie mi nie mignął. Czy coś mu się stało? Tylko nie mów, że jest w śpiączce - zmarszczył brwi, martwiąc się. Przez to też ostatnio przechodził i jeszcze do końca się nie otrząsnął. Dlatego musiał wiedzieć. Chociaż czy pytałaby o widzenie go, gdyby faktycznie leżał nieprzytomny? McKay, pomyśl, zamiast wysnuwać czarne scenariusze. - No tak, raczej w niej nie jest, skoro może się przemieszczać. Co wam się stało? - dopytywał, wskazując na plamy krwi. Sam miał kilka, ale nie było ich tak wiele. No i to ostatecznie była krew należąca do zwierzęcia. Zawsze to inaczej, niż z ludzką, która bardziej przerażała.
Wysłuchał uważnie jej opowieści, trochę z ulgą oddychając, kiedy okazało się, że nikt nie zginął. Przynajmniej tyle szczęścia w nieszczęściu.
-Jak narkotyki, służę pomocą. Mogę się m dobrać do tyłków, chociaż już za sam atak funkcjonariusza jest wystarczający. Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Nie musisz usiąść? - upewnił się. Wolał wiedzieć, czy ma ją łapać w razie omdlenia. Zwłaszcza, że był tak zakręcony i nieobecny, że zaskoczenie mogłoby się źle skończyć.
Usiadł na krześle wdzięczny, że również to zrobiła. To była teraz najbezpieczniejsza opcja.
-Może warto zapytać jakiegoś lekarza, co? Jakiś przed chwilą się tu kręcił. Chyba - podrapał się po głowie. - Ja… miałem wypadek. Nie, spokojnie, mi nic nie jest. Ale potrąciłem kota. Wybiegł mi przed maskę. Weterynarz zamknięty, więc uznałem, że może tu mu pomogą. Wzięła go jakaś młoda lekarka. Tylko wyprosiła mnie z sali, sama rozumiesz - westchnął.
Grace Blackbird
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Aaron McKay
Choć pracowała dla policji, nie była gliną w pełnym tego słowa znaczeniu, a w związku z tym faktem nie obarczało ją aż tak duże ryzyko zawodowe. Zazwyczaj pojawiała się w obstawionych i zabezpieczonych przez funkcjonariuszy miejscach zbrodni, okazjonalnie brała udział w obławie bądź akcji mającej na celu przyłapaniu podejrzanego na gorącym uczynku; ponieważ jednak była profilerem i psychologiem śledczym, siedziała wspólnie z jednostkami technicznymi, pozostawiając pierwszy ogień ludziom do tego stworzonym. Jak właśnie on, bądź Warren. O tym drugim, przynajmniej chwilowo, starała się nie myśleć, nie mając pojęcia, jak zareaguje na ten nieszczęsny incydent.
Jak nic, czekać ją będzie areszt domowy.
- Mieli go zszyć, ale że rana była poważniejsza, możliwe, że zabrali go z SORu na chirurgię. Spokojnie, był przytomny i jeszcze sobie na dodatek żartował, że z taką szramą, to już wszystkie panienki w plażowym barze jego... - pokręciła głową. Podziwiała, że Evan do końca nie tracił gardy, podczas kiedy ją - na co dzień opanowaną i profesjonalną - zżerał strach, jak tylko uświadomiła sobie, że jej mundur zaczyna tonąc we krwi drugiego policjanta. Udzieliła mu pomocy i pomogła dociskać szramę, oddając detektywa w jak miała nadzieję dobre ręce lekarzy.
- Przede wszystkim jestem bardzo ciekawa, czym się tak naszprycowali... Zgarnęli ich, możliwe, że jak jutro przyjdziesz do pracy to już będą u was leżeć wszystkie akta - obróciła się ku niemu, opierając brodę na zgiętych w łokciach rękach.
- Tak. Zszyli co mieli zszyć, nic mi nie będzie. Oczywiście ktoś inny będzie odmiennego zdania, ale... Jestem na to gotowa - wykrzesała z siebie nieco uśmiech, robiąc wymowny gest dłonią, na której, od powrotu z Quentico, nosiła zaręczynowy pierścionek.
- Jak tylko jakiś będzie tędy przechodził, tak zrobię. Zaczekasz ze mną? Chyba też chwilowo się nigdzie nie wybierasz - wskazała na poplamioną koszulę, którą Aaron miał na sobie.
- ... Jechałeś z nim z Hope Valley aż tutaj? Mam nadzieję, że wszystko skończy się pomyślnie i że nie masz alergii na koty? - stresował się, widziała to gołym okiem, stąd chęć dodania mu otuchy.
Choć pracowała dla policji, nie była gliną w pełnym tego słowa znaczeniu, a w związku z tym faktem nie obarczało ją aż tak duże ryzyko zawodowe. Zazwyczaj pojawiała się w obstawionych i zabezpieczonych przez funkcjonariuszy miejscach zbrodni, okazjonalnie brała udział w obławie bądź akcji mającej na celu przyłapaniu podejrzanego na gorącym uczynku; ponieważ jednak była profilerem i psychologiem śledczym, siedziała wspólnie z jednostkami technicznymi, pozostawiając pierwszy ogień ludziom do tego stworzonym. Jak właśnie on, bądź Warren. O tym drugim, przynajmniej chwilowo, starała się nie myśleć, nie mając pojęcia, jak zareaguje na ten nieszczęsny incydent.
Jak nic, czekać ją będzie areszt domowy.
- Mieli go zszyć, ale że rana była poważniejsza, możliwe, że zabrali go z SORu na chirurgię. Spokojnie, był przytomny i jeszcze sobie na dodatek żartował, że z taką szramą, to już wszystkie panienki w plażowym barze jego... - pokręciła głową. Podziwiała, że Evan do końca nie tracił gardy, podczas kiedy ją - na co dzień opanowaną i profesjonalną - zżerał strach, jak tylko uświadomiła sobie, że jej mundur zaczyna tonąc we krwi drugiego policjanta. Udzieliła mu pomocy i pomogła dociskać szramę, oddając detektywa w jak miała nadzieję dobre ręce lekarzy.
- Przede wszystkim jestem bardzo ciekawa, czym się tak naszprycowali... Zgarnęli ich, możliwe, że jak jutro przyjdziesz do pracy to już będą u was leżeć wszystkie akta - obróciła się ku niemu, opierając brodę na zgiętych w łokciach rękach.
- Tak. Zszyli co mieli zszyć, nic mi nie będzie. Oczywiście ktoś inny będzie odmiennego zdania, ale... Jestem na to gotowa - wykrzesała z siebie nieco uśmiech, robiąc wymowny gest dłonią, na której, od powrotu z Quentico, nosiła zaręczynowy pierścionek.
- Jak tylko jakiś będzie tędy przechodził, tak zrobię. Zaczekasz ze mną? Chyba też chwilowo się nigdzie nie wybierasz - wskazała na poplamioną koszulę, którą Aaron miał na sobie.
- ... Jechałeś z nim z Hope Valley aż tutaj? Mam nadzieję, że wszystko skończy się pomyślnie i że nie masz alergii na koty? - stresował się, widziała to gołym okiem, stąd chęć dodania mu otuchy.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Rozejrzał się po korytarzu, po raz kolejny stwierdzając w myślach, że kolor ścian był dziwnie przytłaczający. Zastanawiał się, czy każdy szpital wyznawał zasadę, że w tym miejscu powinno być tak ponuro. Rozumiał, że chodziło o wrażenie sterylności, jak również uświadomienie ludziom, że szpital nie był miejscem, do którego chciało się trafiać, ale czy pacjenci tego nie wiedzieli? Zaledwie paru nielicznych znalazło się takich, którzy przychodzili tu, bo im się to podobało. Reszta raczej wolałaby unikać tego miejsca i Aaron zdecydowanie się do nich zaliczał. Niemniej czy nie przyjemniej by było, gdyby ściany były bardziej radosne, stwarzają jakiekolwiek pozoru komfortu?
Odetchnął, odwracając wzrok od nieprzyjemnej farby w kolorze, któremu blisko było do zgniłej zieleni, skupiając się ponownie na Grace. Zdecydowanie był dzisiaj bardziej rozkojarzony, niż normalnie, a jego umysł nie był tak sprawny, jak do tej pory, dlatego potrzebował trochę więcej czasu na przetworzenie każdej informacji, którą go raczyła.
-Typowy Evan. Ale dobrze, że nie stało mu się nic poważnego. Jestem pewien, że jak już stąd wyjdzie, będzie opowiadał przeróżne historie o tym, jak to omal nie stracił życia w bójce, w której okazał się bohaterem - powiedział, śmiejąc się cicho. Zdarzało się, że właśnie w taki sposób policjanci żartowali z każdego zdarzenia, z którego uszli żywo. Nie każdy miał podobne szczęście, dlatego starali się o tym nie myśleć. Zrobiłoby się wtedy zbyt poważnie i depresyjnie, a w tej pracy każdy musiał się liczyć, że któregoś dnia coś mogło pójść bardzo nie tak.
-Mamy ostatnio problem z jakimś nowym gównem. Może to to? Jeśli tak, zdecydowanie ułatwiłoby nam to zbliżenie się do dealera - stwierdził. Istniała nadzieja, jeśli tak można to nazwać, że przynajmniej w takim nieszczęściu będzie jakikolwiek pozytywny aspekt. Gdyby miał do tego bardziej głowę, zapewne zapytałby o więcej szczegółów, ale kiwnął jedynie głową na znak, że owszem, jutro spojrzy na akta.
-Nie dziw się. Po takim czymś ludzie będą się martwić, ale to znaczy, że im na tobie zależy. I gratuluję. Nie miałem chyba jeszcze okazji tego powiedzieć - powiedział, zerkając na nią z uśmiechem. On się martwił, bo też nie chciał, by coś jej się stało. - Mimo wszystko powinnaś wziąć dzień, czy dwa wolnego. Tak na wszelki wypadek - skomentował. Gdyby była w jego zespole mogłaby być pewna, że tak by się skończyło.
-Jasne, że tak. I tak bym tu siedział, a w towarzystwie będzie znacznie przyjemniej - rzucił. Nawet gdyby nie czekał na wyniki w sprawie kota, zostałby tutaj z nią. - Nie mogłem go zostawić, a tu jest najbliższy szpital. Nie, sam mam kota, więc z tym nie ma problemu. Zresztą co chwilę zaglądam do schroniska, trochę pomagając. Myślę, że jeśli przeżyje, wezmę go do siebie. Jestem mu to winien.
Grace Blackbird
Odetchnął, odwracając wzrok od nieprzyjemnej farby w kolorze, któremu blisko było do zgniłej zieleni, skupiając się ponownie na Grace. Zdecydowanie był dzisiaj bardziej rozkojarzony, niż normalnie, a jego umysł nie był tak sprawny, jak do tej pory, dlatego potrzebował trochę więcej czasu na przetworzenie każdej informacji, którą go raczyła.
-Typowy Evan. Ale dobrze, że nie stało mu się nic poważnego. Jestem pewien, że jak już stąd wyjdzie, będzie opowiadał przeróżne historie o tym, jak to omal nie stracił życia w bójce, w której okazał się bohaterem - powiedział, śmiejąc się cicho. Zdarzało się, że właśnie w taki sposób policjanci żartowali z każdego zdarzenia, z którego uszli żywo. Nie każdy miał podobne szczęście, dlatego starali się o tym nie myśleć. Zrobiłoby się wtedy zbyt poważnie i depresyjnie, a w tej pracy każdy musiał się liczyć, że któregoś dnia coś mogło pójść bardzo nie tak.
-Mamy ostatnio problem z jakimś nowym gównem. Może to to? Jeśli tak, zdecydowanie ułatwiłoby nam to zbliżenie się do dealera - stwierdził. Istniała nadzieja, jeśli tak można to nazwać, że przynajmniej w takim nieszczęściu będzie jakikolwiek pozytywny aspekt. Gdyby miał do tego bardziej głowę, zapewne zapytałby o więcej szczegółów, ale kiwnął jedynie głową na znak, że owszem, jutro spojrzy na akta.
-Nie dziw się. Po takim czymś ludzie będą się martwić, ale to znaczy, że im na tobie zależy. I gratuluję. Nie miałem chyba jeszcze okazji tego powiedzieć - powiedział, zerkając na nią z uśmiechem. On się martwił, bo też nie chciał, by coś jej się stało. - Mimo wszystko powinnaś wziąć dzień, czy dwa wolnego. Tak na wszelki wypadek - skomentował. Gdyby była w jego zespole mogłaby być pewna, że tak by się skończyło.
-Jasne, że tak. I tak bym tu siedział, a w towarzystwie będzie znacznie przyjemniej - rzucił. Nawet gdyby nie czekał na wyniki w sprawie kota, zostałby tutaj z nią. - Nie mogłem go zostawić, a tu jest najbliższy szpital. Nie, sam mam kota, więc z tym nie ma problemu. Zresztą co chwilę zaglądam do schroniska, trochę pomagając. Myślę, że jeśli przeżyje, wezmę go do siebie. Jestem mu to winien.
Grace Blackbird
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085
a
Aaron McKay, Joseph Warren
Kąciki jej ust drgnęły, zdradzając rozbawienie. Miała podobne zdanie o Evanie, który nic sobie nie robił z ostrzeżeń swoich kolegów przed brawurowymi akcjami. Dziś, to był czysty przypadek, ale i on, jak widać było na załączonym obrazku, stanowił wyjątek potwierdzający regułę.
- Na pewno. Odpowiednio ubarwi historię, doda nagły wzrok akcji i gotowe! Wszystkie koleżanki ze stażu z akademii policyjnej jego - wymownie rozłożyła ręce, co pociągnęło świeżo zszytą skórę na ramieniu. Syknęła, ale gdy Aaron poderwał się zaniepokojony z miejsca, uspokoiła go ruchem tym razem dłoni. To nic. Musi oswoić się z myśla, aby przez najbliższe kilka dni nie forsować lewej ręki.
Jakby to było coś nowego.
- Coś poważnego, czy raczej jakiś syf zmieszany z różnych substancji odurzających i odpowiednio doprawiony? - zainteresowała się, jako że McKay miał na co dzień do czynienia z narkotykami i ich pochodnymi orientował się najlepiej w ofercie lokalnego rynku.
- Jeśli będziesz potrzebował zeznań na papierze, daj znać - opierając się o niewygodne krzesło, odchyliła głowę do tyłu, tak że oparła się o te pstrokate, ciemnozielone ścianę. Teraz, gdy adrenalina rozmyła się w krwiobiegu, czuła już tylko zmęczenie.
- Dziękuję... Właściwie to możesz mi gratulować podwójnie. Nie mówiłam Ci tego jeszcze, ani nikomu innemu z pracy, ale... Jestem w ciąży. Pamiętam, jak rozmawialiśmy podczas robienia u Ciebie sushi, że lubisz siebie w roli wujka, a że mieszkasz niedaleko mnie... Będę o tym pamiętać - zażartowała, ściskając Aarona. Wkrótce, będzie miała pełno wolnego czasu, póki czuła się na siłach i lekarz prowadzący ciąże nie widział przeciwwskazań, Grace chciała pracować.
- Trzymajmy więc kciuki, aby nie wyczerpał swoich wszystkich, dziewięciu żyć... Spójrz. Zgasła lampka przy zabiegówce? Myślisz, że możesz zerknąć, co z kociakiem, czy lepiej poczekać, aż ta pielęgniarka Cię poprosi? - dodała, gdy spostrzegła, jak dotąd zapalona, czerwona lampka nad drzwiami, z których wyszedł Aaron, gaśnie. Grace obróciła głowę ku mężczyźnie i wtedy go dostrzegła. Joseph szedł sprężystym krokiem przez korytarz. Odruchowo chwyciła ramię McKaya i pochyliła się ku nie mu. - Nie zostawiaj mnie na pożarcie przez Josepha - pół żartem, pół serio, podejrzewała, że Warren był wściekły. Nie zdążyła do niego zadzwonić, ubiegli ją funkcjonariusze, gdy opisywali przypadek podczas meldunku do przełożonego wydziału morderstw, którym od sześciu dni był właśnie Joseph.
Kąciki jej ust drgnęły, zdradzając rozbawienie. Miała podobne zdanie o Evanie, który nic sobie nie robił z ostrzeżeń swoich kolegów przed brawurowymi akcjami. Dziś, to był czysty przypadek, ale i on, jak widać było na załączonym obrazku, stanowił wyjątek potwierdzający regułę.
- Na pewno. Odpowiednio ubarwi historię, doda nagły wzrok akcji i gotowe! Wszystkie koleżanki ze stażu z akademii policyjnej jego - wymownie rozłożyła ręce, co pociągnęło świeżo zszytą skórę na ramieniu. Syknęła, ale gdy Aaron poderwał się zaniepokojony z miejsca, uspokoiła go ruchem tym razem dłoni. To nic. Musi oswoić się z myśla, aby przez najbliższe kilka dni nie forsować lewej ręki.
Jakby to było coś nowego.
- Coś poważnego, czy raczej jakiś syf zmieszany z różnych substancji odurzających i odpowiednio doprawiony? - zainteresowała się, jako że McKay miał na co dzień do czynienia z narkotykami i ich pochodnymi orientował się najlepiej w ofercie lokalnego rynku.
- Jeśli będziesz potrzebował zeznań na papierze, daj znać - opierając się o niewygodne krzesło, odchyliła głowę do tyłu, tak że oparła się o te pstrokate, ciemnozielone ścianę. Teraz, gdy adrenalina rozmyła się w krwiobiegu, czuła już tylko zmęczenie.
- Dziękuję... Właściwie to możesz mi gratulować podwójnie. Nie mówiłam Ci tego jeszcze, ani nikomu innemu z pracy, ale... Jestem w ciąży. Pamiętam, jak rozmawialiśmy podczas robienia u Ciebie sushi, że lubisz siebie w roli wujka, a że mieszkasz niedaleko mnie... Będę o tym pamiętać - zażartowała, ściskając Aarona. Wkrótce, będzie miała pełno wolnego czasu, póki czuła się na siłach i lekarz prowadzący ciąże nie widział przeciwwskazań, Grace chciała pracować.
- Trzymajmy więc kciuki, aby nie wyczerpał swoich wszystkich, dziewięciu żyć... Spójrz. Zgasła lampka przy zabiegówce? Myślisz, że możesz zerknąć, co z kociakiem, czy lepiej poczekać, aż ta pielęgniarka Cię poprosi? - dodała, gdy spostrzegła, jak dotąd zapalona, czerwona lampka nad drzwiami, z których wyszedł Aaron, gaśnie. Grace obróciła głowę ku mężczyźnie i wtedy go dostrzegła. Joseph szedł sprężystym krokiem przez korytarz. Odruchowo chwyciła ramię McKaya i pochyliła się ku nie mu. - Nie zostawiaj mnie na pożarcie przez Josepha - pół żartem, pół serio, podejrzewała, że Warren był wściekły. Nie zdążyła do niego zadzwonić, ubiegli ją funkcjonariusze, gdy opisywali przypadek podczas meldunku do przełożonego wydziału morderstw, którym od sześciu dni był właśnie Joseph.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Aaron McKay, Grace Blackbird
Do zmian, po których mimo że powinien jechać do domu, musiał zostawać albo przyjeżdżać na komisariat przyzwyczaił się przez te wszystkie lata, ale do świadomości, że może zostać ściągnięty i w słuchawce usłyszeć „Blackbird” — nie. Kiedy dyspozytorka wypowiedziała to jedno słowo w kontekście napaści na funkcjonariuszy w melinie, zacisnął szczęki i dosłuchawszy do końca, przebrał się i wsiadł w samochód.
Musiał podjechać na komendę; przyjąć wstępny raport i sprawdzić, co właściwie się wydarzyło. Denerwował się; dlaczego nie odpuszczała? Dlaczego musiała pokazać i postawić na swoim właśnie w tym wypadku? Uległby w każdym..., każdym wypadku, ale w tym..., nie mógł... Łapała go, odwlekając rozmowę o tej sytuacji, na wszystko, czym wiedziała, że może uspokoić Josepha, ale dość! Dość! Grace, pomyślał wychodząc z komendy, żeby wypalić papierosa, a potem pojechać po nią — teraz zakończyło się w szpitalu..., a następnym? Nie chciał nawet o tym myśleć; odsuwał od siebie to okropne..., okrutne wspomnienie Lilii, które nie prześladowało go do chwili, w której nie dowiedział się, że będzie miał dziecko — wszystko powracało nocą w snach, w których widział drobne ciałko..., ociekające od krwi i pozlepiane jasne włoski i miał świadomość, że to obraz z przeszłości, a mimo wszystko czuł się tak, jak... Przestań!, pomyślał, skręcając do szpitala. Nie wiedział czego spodziewać się, kiedy wejdzie i..., czy będzie mógł zobaczyć się z nią — a jeśli, nie daj Boże...; podrzucił głową tak, jak zawsze wtedy, kiedy denerwował się czymś, a czym miał..., widząc jak kobieta nie przejmowała się tym, że w jej ciele biją dwa serca. Nie..., nie... — wiedział, że przejmowała się, ale nie przewidywała i nie dopatrywała się wszędzie najgorszego, o co on martwił się..., codziennie... Wiedział, że to przez wszystko z przeszłości był taki — inny nie będzie nigdy, tym bardziej, że kochał ją jak..., nigdy nie kochał nikogo. Zagryzając szczęki, wyżywał się na gumie miętowej.
W recepcji wypytał o nią i policjanta, który zgodnie z wstępnym raportem od dyspozytorki „nie miał szczęścia tak, jak ona”... — wiedział, że nie było trupów, a mimo wszystko zwolnił podchodząc bliżej i dopiero rozpoznając ją siedzącą na niewygodnym krześle i pochylającego się nad Grace McKaya, przyspieszył kroku. Wyciągnął rękę w stronę Aarona i przywitał się z nim krótkim „cześć!”, popatrzył na nią.
– Co nakombinowała? I nie wyglądasz tak źle, jak dowiedziałem się na komendzie..., Aaron. – Spojrzał na Aarona; wyglądał bardzo dobrze jak na kogoś, kogo zaatakowali narkomani..., i coś nie pasowało mu w układance... Zmarszczył czoło i spytał:
– To nie ty z nią byłeś? – Przeniósł spojrzenie na nią. – Grace?
Do zmian, po których mimo że powinien jechać do domu, musiał zostawać albo przyjeżdżać na komisariat przyzwyczaił się przez te wszystkie lata, ale do świadomości, że może zostać ściągnięty i w słuchawce usłyszeć „Blackbird” — nie. Kiedy dyspozytorka wypowiedziała to jedno słowo w kontekście napaści na funkcjonariuszy w melinie, zacisnął szczęki i dosłuchawszy do końca, przebrał się i wsiadł w samochód.
Musiał podjechać na komendę; przyjąć wstępny raport i sprawdzić, co właściwie się wydarzyło. Denerwował się; dlaczego nie odpuszczała? Dlaczego musiała pokazać i postawić na swoim właśnie w tym wypadku? Uległby w każdym..., każdym wypadku, ale w tym..., nie mógł... Łapała go, odwlekając rozmowę o tej sytuacji, na wszystko, czym wiedziała, że może uspokoić Josepha, ale dość! Dość! Grace, pomyślał wychodząc z komendy, żeby wypalić papierosa, a potem pojechać po nią — teraz zakończyło się w szpitalu..., a następnym? Nie chciał nawet o tym myśleć; odsuwał od siebie to okropne..., okrutne wspomnienie Lilii, które nie prześladowało go do chwili, w której nie dowiedział się, że będzie miał dziecko — wszystko powracało nocą w snach, w których widział drobne ciałko..., ociekające od krwi i pozlepiane jasne włoski i miał świadomość, że to obraz z przeszłości, a mimo wszystko czuł się tak, jak... Przestań!, pomyślał, skręcając do szpitala. Nie wiedział czego spodziewać się, kiedy wejdzie i..., czy będzie mógł zobaczyć się z nią — a jeśli, nie daj Boże...; podrzucił głową tak, jak zawsze wtedy, kiedy denerwował się czymś, a czym miał..., widząc jak kobieta nie przejmowała się tym, że w jej ciele biją dwa serca. Nie..., nie... — wiedział, że przejmowała się, ale nie przewidywała i nie dopatrywała się wszędzie najgorszego, o co on martwił się..., codziennie... Wiedział, że to przez wszystko z przeszłości był taki — inny nie będzie nigdy, tym bardziej, że kochał ją jak..., nigdy nie kochał nikogo. Zagryzając szczęki, wyżywał się na gumie miętowej.
W recepcji wypytał o nią i policjanta, który zgodnie z wstępnym raportem od dyspozytorki „nie miał szczęścia tak, jak ona”... — wiedział, że nie było trupów, a mimo wszystko zwolnił podchodząc bliżej i dopiero rozpoznając ją siedzącą na niewygodnym krześle i pochylającego się nad Grace McKaya, przyspieszył kroku. Wyciągnął rękę w stronę Aarona i przywitał się z nim krótkim „cześć!”, popatrzył na nią.
– Co nakombinowała? I nie wyglądasz tak źle, jak dowiedziałem się na komendzie..., Aaron. – Spojrzał na Aarona; wyglądał bardzo dobrze jak na kogoś, kogo zaatakowali narkomani..., i coś nie pasowało mu w układance... Zmarszczył czoło i spytał:
– To nie ty z nią byłeś? – Przeniósł spojrzenie na nią. – Grace?
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
-A później prawda wyjdzie na jaw i już nie będzie tak popularny. Ale niech chłopak korzysta, może dzięki temu pozna kogoś, kto zabawi w jego życiu na dłużej - uśmiechnął się lekko. Póki nie będzie zamieszany w podobne opowieści, albo te nie będą nikomu szkodzić, McKay się nimi nie przejmował. Ktoś potrzebował chwilowej popularności? Proszę bardzo, niech korzysta. Co prawda osobiście nie umiałby tak sprawy przedstawić, będąc w tym temacie raczej skromnym, ale nie każdy policjant tak miał. Byli tacy, którzy potrzebowali munduru, żeby wyrwać kolejną to pannę. Albo pana. Nie wnikał w seksualność innych. Niemniej każdy miał w życiu jakiś cel, prawda?
-Wydaje mi się, że to może być coś nowego, ale czekam na dokładny raport z laboratorium, gdzie to badają. Powiedzieli, że zajmie im to kilka dni, bo muszą przeprowadzić jakieś syntezy. Nie pytaj mnie o szczegóły, nie znam się na tym ich laboratoryjnym żargonie - zaśmiał się. Może i jakieś pojęcia o narkotykach i ich rodzajach miał, ale niestety nie potrafił naukowego języka, którym czasami się posługiwali naukowcy. Ile to razy musiał im mówić, żeby posłużyli się prostym angielskim, zamiast wplatać we wszystko nazwy na pięć linijek pisanych. - Ale jeśli faktycznie zaleje nas nowa fala nowego świństwa, będę miał ręce pełne roboty, zwłaszcza w znalezieniu dystrybutora - skomentował. A to znaczyło więcej dni w pracy. Niby nic, ale podobno już teraz można było posądzić go o pracoholizm.
-Grace, to świetnie! Tak się cieszę! - powiedział głośno na wieść, którą mu sprzedała. Co z tego, że powinien raczej cicho siedzieć. Słysząc coś takiego, nie dało się zareagować inaczej. Uściskał ją nawet, ale zaraz przypomniał sobie, że tu posunął się za daleko. - Jezu, przepraszam. Nie powinienem. Nic ci nie uszkodziłem, prawda? I jasne, że nie zapominaj. Będę miał ciągłą wprawę - zaśmiał się, przyglądając jej się uważnie, jakby chciał sprawdzić, czy z jego winy nigdzie nie krwawi. Jeszcze tego brakowało, aby z jego winy jej szwy poszły.
Obejrzał się we wskazanym przez niego miejscu.
-Zaraz do niego pójdę. Co prawda zabroniła mi wzbudzać podejrzenia, bo robi to trochę nielegalnie, ale muszę się dowiedzieć - stwierdził. Już nawet wstawał, chcąc załatwić to jak najszybciej i dowiedzieć się, że z kotem wszystko w porządku, kiedy pojawił się Joseph. Nie spodziewał się go, chociaż powinien, prawda? Już wcześniej elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, a teraz miał pełny obraz.
-Cześć - powitał kolegę z pracy; jednego z tych, których darzył ogromnym szacunkiem. - Spokojnie, nic z nią nie jest. Przynajmniej poważnego. I nie, nie byłem na akcji. To… to jest krew kota - skomentował, spoglądając na swoje ubranie.
Grace Blackbird
Joseph Warren
-Wydaje mi się, że to może być coś nowego, ale czekam na dokładny raport z laboratorium, gdzie to badają. Powiedzieli, że zajmie im to kilka dni, bo muszą przeprowadzić jakieś syntezy. Nie pytaj mnie o szczegóły, nie znam się na tym ich laboratoryjnym żargonie - zaśmiał się. Może i jakieś pojęcia o narkotykach i ich rodzajach miał, ale niestety nie potrafił naukowego języka, którym czasami się posługiwali naukowcy. Ile to razy musiał im mówić, żeby posłużyli się prostym angielskim, zamiast wplatać we wszystko nazwy na pięć linijek pisanych. - Ale jeśli faktycznie zaleje nas nowa fala nowego świństwa, będę miał ręce pełne roboty, zwłaszcza w znalezieniu dystrybutora - skomentował. A to znaczyło więcej dni w pracy. Niby nic, ale podobno już teraz można było posądzić go o pracoholizm.
-Grace, to świetnie! Tak się cieszę! - powiedział głośno na wieść, którą mu sprzedała. Co z tego, że powinien raczej cicho siedzieć. Słysząc coś takiego, nie dało się zareagować inaczej. Uściskał ją nawet, ale zaraz przypomniał sobie, że tu posunął się za daleko. - Jezu, przepraszam. Nie powinienem. Nic ci nie uszkodziłem, prawda? I jasne, że nie zapominaj. Będę miał ciągłą wprawę - zaśmiał się, przyglądając jej się uważnie, jakby chciał sprawdzić, czy z jego winy nigdzie nie krwawi. Jeszcze tego brakowało, aby z jego winy jej szwy poszły.
Obejrzał się we wskazanym przez niego miejscu.
-Zaraz do niego pójdę. Co prawda zabroniła mi wzbudzać podejrzenia, bo robi to trochę nielegalnie, ale muszę się dowiedzieć - stwierdził. Już nawet wstawał, chcąc załatwić to jak najszybciej i dowiedzieć się, że z kotem wszystko w porządku, kiedy pojawił się Joseph. Nie spodziewał się go, chociaż powinien, prawda? Już wcześniej elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, a teraz miał pełny obraz.
-Cześć - powitał kolegę z pracy; jednego z tych, których darzył ogromnym szacunkiem. - Spokojnie, nic z nią nie jest. Przynajmniej poważnego. I nie, nie byłem na akcji. To… to jest krew kota - skomentował, spoglądając na swoje ubranie.
Grace Blackbird
Joseph Warren
mów mi/kontakt
Queen Kiki #9085