Sallinger Jonathan
imiona Jonathan Ernest
nazwisko Sallinger
data urodzenia11.01.1988
miejsce urodzenia Hope Valley
orientacja seksualna heteroseksualny
miejsce pracy Centrum Kosmiczne Johna F. Kennedy'ego
stanowisko pracy astrofizyk (chwilowo na urlopie)
narracja 3 os. czasu przeszłego
wizerunek theo james
Od małego miał tendencje do interesowania się wszystkim, co tylko się nawinęło. I nie mam wcale na myśli, że był wścibski. Ciekawość świata chyba miał we krwi, ale nie było w niej nic niepokojącego, wprost odwrotnie. Lubił poznawać nieznane i chłonął wiedzę jak gąbka. Chętnie też dzielił się tą wiedzą, a zwłaszcza ze swoją małą siostrzyczką. Błyskawicznie nauczył się, że ma jej bronić i pilnować, a jako starszy brat zawsze stawać po jej stronie. I robił to, tak długo jak tylko miał ją blisko. Później pojawiła się jeszcze jedna osoba, o której nigdy nie zapominał, ale o niej nigdy nie powiedziałby, że była mu jak siostra, chociaż bardzo tego chcał. Chociaż tak byłoby o wiele prościej.
W szkole był typem dobrego kumpla praktycznie dla wszystkich. Nie dawał sobie wchodzić na głowę, jednak nie odmawiał też pomocy swoim rówieśnikom czy innym dzieciakom. Nie znosił niesprawiedliwości, a więc walczył z każdym jej przejawem, czy to w sprawach błachych czy poważnych. Oczywiście czasami pakował się przez to w mniejsze bądź większe kłopoty, ale tak długo, jak nikt nie ucierpiał przez jego domaganie się równości, nie zamierzał się poddawać. Chciał coś znaczyć, coś zmienić. Pamiętał słowa mamy, która powtarzała mu, że nie może się poddawać jeżeli na czymś mu zależy - po jej odejściu nie zostało mu nic więcej, jak tylko tego się trzymać.
Na całe szczęście nie był w tym sam, bo ona zawsze wspierała go w jego inicjatywach, nawet kiedy mówił z pozoru kompletnie od rzeczy. Jako jedyna nigdy nie śmiała się, kiedy po raz kolejny znosił na ich poddasze sterty książek i gazet o kosmosie, opowiadając, że ma zamiar udowodnić chociażby istnienie UFO. Czuł, że może na nią liczyć i starał się dawać jej to samo poczucie, stopniowo z kumpla o podobnych zainteresowaniach czy pomocy w lekcjach stając się przyjacielem, w ramię którego mogła wypłakać się, kiedy spotkało ją coś nieprzyjemnego.
Nie znosił kiedy płakała, kiedy jej dolna warga zaczynała drżeć, a oczy zachodziły łzami. To był widok, który rozrywał mu serce na drobne kawałki od bardzo dawna, chociaż przez długi czas nie miał pojęcia dlaczego tak było. A przynajmniej tak sobie powtarzał. Nie znosił także, kiedy u jej boku pojawiał się ktoś inny, ktoś obcy. Wiedział, że nie mógł rościć sobie całego jej czasu oraz to, że powinien się cieszyć, że kiedy on zakuwał do egzaminów albo starał się o kolejne sportowe osiągnięcia, ona miała kogoś, z kim mogła spędzić czas, ale nie potrafił wypracować w sobie żadnej z tych rzeczy. Próbował ratować się ucieczką, czy to w ramiona koleżanek czy też później dosłownie, w nieznane, ale to pozostawiało w nim tylko ogromne pokłady żalu. Czasami bał się tego, co czuł, zwłaszcza kiedy przychodziło im się rozstać i zostawał sam.
Chociaż miał silne poczucie obowiązku wobec rodziny, nie chciał nawet słuchać tego, co mieli do powiedzenia w kwestii jego wykształcenia. Dopiero brak szans na finansowe wsparcie jego wymarzonych studiów sprawił, że podjął decyzję o aplikowaniu do Akademii Sił Powietrznych. Nie wiedział, czy się w tym odnajdzie, ale uważał to za swoją jedyną szansę na to, by zdobyć jakiekolwiek doświadczenie z pogranicza tego, co go w rzeczywistości interesowało. Wiedział, że latanie w myśliwcach to nie to samo co kosmos, ale próbował sobie powtarzać, że zawsze to było trochę bliżej nieba, nawet jeśli kompletnie nie kręcił go mundur ani praca w służbie kraju.
Dwa lata - tyle spędził z daleka od domu, próbując wyciągnąć z pobytu w Colorado tyle, ile się tylko dało. Po dwóch latach podjął decyzję, że wraca, bo właściwie tam nic już go nie trzymało, co innego mówiąc o rodzinnych stronach. Było mu z miejsca lżej na sercu ze świadomością, że przez jakiś czas na nowo będzie blisko niej, nawet jeżeli jesienią to ona miała wyjechać na studia. Ostatecznie on zrobił to samo, w końcu przekonując ojca, że jeżeli nie astrofizyka, to już nic innego. Tylko to jedno marzenie mogło wygrać z nieodpartą chęcią podążania za nią krok w krok. Zresztą, wiedział doskonale, że nie pozwoliłaby mu przepuścić tej okazji, bo jako jedyna wciąż w stu pięćdziesięciu procentach zdawała się wierzyć, że wcale nie żartował wtedy, lata temu, kiedy obiecał zająć się kosmicznymi spodkami. To była poważna sprawa, a kiedy tylko miał okazję zrobić coś w kierunku udowodnienia tego, nie zawahał się na dłużej, niż kilka sekund.
Po studiach wyjechali razem, do Orlando, gdzie zaczęli pracować i gdzie on mógł jednocześnie kontynuować naukę. Wydawało mu się, że wciąż wie za mało i umie zbyt niewiele, ale staż w NASA zmienił jego podejście. Co więcej, dzięki temu okresowi próbnemu, a dalej także pracy na pełen etat, Jonathan znalazł swój azyl, do którego mógł uciekać kiedy coś było nie tak. Rzadko czuł taką potrzebę, ale czasami przerastały go pewne rzeczy, czasem myśli, które znał z czasu licealnej młodości znowu przebijały się, próbowały dojść do głosu. Pracą walczył z zazdrością o nią, bo nie wiedział jak inaczej powinien sobie z tym poradzić. Później próbował też uśpić to co czuł poprzez zaangażowanie się w związek dłuższy, niż wszystkie poprzednie, ale pomimo starań i wydłużającego się stażu to także okazało się porażką.
Kiedy początkiem wakacji ona miała wypadek, nie zawahał się by spakować ich walizki i zabrać ją do domu, którego wyraźnie potrzebowała. Nie obchodziło go nic innego, ani jego dotychczasowa partnerka, ani praca, chociaż to ostatnie wywołało niemały szok wśród jego bliskich. W jego odczuciu było to naturalne. Wszystkie osiągnięcia, wszystkie skutecznie przeprowadzone badania i naukowe tytuły straciły znaczenie w obliczu stanu, w jakim była ona. Kiedy porzucali życie w Orlando na rzecz osiedlenia się w spokojnym, przywodzącym ma myśl dzieciństwo Hope Valley, nawet nie drgnęła mu powieka. I chociaż czasem próbowała zachęcić go, by nie porzucał marzeń, nawet nie chciał o tym słuchać, trwając u jej boku, wspierając w trudnych chwilach, próbując pokazać, że może na niego liczyć bez względu na wszystko - bo przecież tak było. Nie wiedział jak to wszystko się potoczy, ale wiedział jedno - zamierzał zostać jej oparciem tak długo, jak będzie tego chciała i potrzebowała, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bez względu na osiągnięcia, pozycje czy zera na koncie, bez niej w swoim życiu był właściwie nikim.
W szkole był typem dobrego kumpla praktycznie dla wszystkich. Nie dawał sobie wchodzić na głowę, jednak nie odmawiał też pomocy swoim rówieśnikom czy innym dzieciakom. Nie znosił niesprawiedliwości, a więc walczył z każdym jej przejawem, czy to w sprawach błachych czy poważnych. Oczywiście czasami pakował się przez to w mniejsze bądź większe kłopoty, ale tak długo, jak nikt nie ucierpiał przez jego domaganie się równości, nie zamierzał się poddawać. Chciał coś znaczyć, coś zmienić. Pamiętał słowa mamy, która powtarzała mu, że nie może się poddawać jeżeli na czymś mu zależy - po jej odejściu nie zostało mu nic więcej, jak tylko tego się trzymać.
Na całe szczęście nie był w tym sam, bo ona zawsze wspierała go w jego inicjatywach, nawet kiedy mówił z pozoru kompletnie od rzeczy. Jako jedyna nigdy nie śmiała się, kiedy po raz kolejny znosił na ich poddasze sterty książek i gazet o kosmosie, opowiadając, że ma zamiar udowodnić chociażby istnienie UFO. Czuł, że może na nią liczyć i starał się dawać jej to samo poczucie, stopniowo z kumpla o podobnych zainteresowaniach czy pomocy w lekcjach stając się przyjacielem, w ramię którego mogła wypłakać się, kiedy spotkało ją coś nieprzyjemnego.
Nie znosił kiedy płakała, kiedy jej dolna warga zaczynała drżeć, a oczy zachodziły łzami. To był widok, który rozrywał mu serce na drobne kawałki od bardzo dawna, chociaż przez długi czas nie miał pojęcia dlaczego tak było. A przynajmniej tak sobie powtarzał. Nie znosił także, kiedy u jej boku pojawiał się ktoś inny, ktoś obcy. Wiedział, że nie mógł rościć sobie całego jej czasu oraz to, że powinien się cieszyć, że kiedy on zakuwał do egzaminów albo starał się o kolejne sportowe osiągnięcia, ona miała kogoś, z kim mogła spędzić czas, ale nie potrafił wypracować w sobie żadnej z tych rzeczy. Próbował ratować się ucieczką, czy to w ramiona koleżanek czy też później dosłownie, w nieznane, ale to pozostawiało w nim tylko ogromne pokłady żalu. Czasami bał się tego, co czuł, zwłaszcza kiedy przychodziło im się rozstać i zostawał sam.
Chociaż miał silne poczucie obowiązku wobec rodziny, nie chciał nawet słuchać tego, co mieli do powiedzenia w kwestii jego wykształcenia. Dopiero brak szans na finansowe wsparcie jego wymarzonych studiów sprawił, że podjął decyzję o aplikowaniu do Akademii Sił Powietrznych. Nie wiedział, czy się w tym odnajdzie, ale uważał to za swoją jedyną szansę na to, by zdobyć jakiekolwiek doświadczenie z pogranicza tego, co go w rzeczywistości interesowało. Wiedział, że latanie w myśliwcach to nie to samo co kosmos, ale próbował sobie powtarzać, że zawsze to było trochę bliżej nieba, nawet jeśli kompletnie nie kręcił go mundur ani praca w służbie kraju.
Dwa lata - tyle spędził z daleka od domu, próbując wyciągnąć z pobytu w Colorado tyle, ile się tylko dało. Po dwóch latach podjął decyzję, że wraca, bo właściwie tam nic już go nie trzymało, co innego mówiąc o rodzinnych stronach. Było mu z miejsca lżej na sercu ze świadomością, że przez jakiś czas na nowo będzie blisko niej, nawet jeżeli jesienią to ona miała wyjechać na studia. Ostatecznie on zrobił to samo, w końcu przekonując ojca, że jeżeli nie astrofizyka, to już nic innego. Tylko to jedno marzenie mogło wygrać z nieodpartą chęcią podążania za nią krok w krok. Zresztą, wiedział doskonale, że nie pozwoliłaby mu przepuścić tej okazji, bo jako jedyna wciąż w stu pięćdziesięciu procentach zdawała się wierzyć, że wcale nie żartował wtedy, lata temu, kiedy obiecał zająć się kosmicznymi spodkami. To była poważna sprawa, a kiedy tylko miał okazję zrobić coś w kierunku udowodnienia tego, nie zawahał się na dłużej, niż kilka sekund.
Po studiach wyjechali razem, do Orlando, gdzie zaczęli pracować i gdzie on mógł jednocześnie kontynuować naukę. Wydawało mu się, że wciąż wie za mało i umie zbyt niewiele, ale staż w NASA zmienił jego podejście. Co więcej, dzięki temu okresowi próbnemu, a dalej także pracy na pełen etat, Jonathan znalazł swój azyl, do którego mógł uciekać kiedy coś było nie tak. Rzadko czuł taką potrzebę, ale czasami przerastały go pewne rzeczy, czasem myśli, które znał z czasu licealnej młodości znowu przebijały się, próbowały dojść do głosu. Pracą walczył z zazdrością o nią, bo nie wiedział jak inaczej powinien sobie z tym poradzić. Później próbował też uśpić to co czuł poprzez zaangażowanie się w związek dłuższy, niż wszystkie poprzednie, ale pomimo starań i wydłużającego się stażu to także okazało się porażką.
Kiedy początkiem wakacji ona miała wypadek, nie zawahał się by spakować ich walizki i zabrać ją do domu, którego wyraźnie potrzebowała. Nie obchodziło go nic innego, ani jego dotychczasowa partnerka, ani praca, chociaż to ostatnie wywołało niemały szok wśród jego bliskich. W jego odczuciu było to naturalne. Wszystkie osiągnięcia, wszystkie skutecznie przeprowadzone badania i naukowe tytuły straciły znaczenie w obliczu stanu, w jakim była ona. Kiedy porzucali życie w Orlando na rzecz osiedlenia się w spokojnym, przywodzącym ma myśl dzieciństwo Hope Valley, nawet nie drgnęła mu powieka. I chociaż czasem próbowała zachęcić go, by nie porzucał marzeń, nawet nie chciał o tym słuchać, trwając u jej boku, wspierając w trudnych chwilach, próbując pokazać, że może na niego liczyć bez względu na wszystko - bo przecież tak było. Nie wiedział jak to wszystko się potoczy, ale wiedział jedno - zamierzał zostać jej oparciem tak długo, jak będzie tego chciała i potrzebowała, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bez względu na osiągnięcia, pozycje czy zera na koncie, bez niej w swoim życiu był właściwie nikim.
MIEJSCOWY bayside vale