o'corrigan fitzpatrick
imiona fitzpatrick james
nazwisko o'corrigan
data urodzenia12/12/1986
miejsce urodzenia galway, irlandia
orientacja seksualna heteroseksualny
miejsce pracy jacht Selkie
stanowisko pracy kapitan
narracja trzecia l. poj., przeszły
wizerunek Hemsworth Chris
the luck of the irish
Matka była ruda, ojciec był rudy, a on był blondynem. Coś poszło nie tak. Babcia stwierdziła, że został podmieniony przez złośliwe chochliki, które zabrały prawdziwe dziecko do swojej krainy, w związku z czym nie pożyje długo. Tak to już bywa z opowieściami szurniętych Szkotek. Na przekór jej słowom nie umarł w dzieciństwie, choć kilka razy było blisko. Pierwszy raz kiedy matka zostawiła go na chwilę samego na podłodze, bo musiała ratować kipiący makaron. Przeraczkował wówczas do otwartego okna balkonowego i prawie spadł z trzeciego piętra. Drugi raz spadł z rowerka prosto pod nadjeżdżający samochód, który ledwie wyhamował. Zdarł sobie wówczas kolano tak, że musieli mu szwy zakładać i do dziś ma w tym miejscu bliznę. Trzeci raz nadszedł, kiedy wypadł z małej łódki, na którą pierwszy raz zabrał go ojciec. Na szczęście marynarz z sąsiedniej łodzi wskoczył do wody i go wyratował. Wcale nie osłabiło to zapału Fitzpatricka do żeglowania, choć tego obawiała się matka. Tym razem działał przeciwko strachowi, choć babci trochę też, bo to jednak wredna baba była i próbowała mu wmówić, że żeglarstwo nie jest dla takich słabeuszy jak on.
fair winds and following seas
Przepłynął przez podstawówkę i młodszy cykl nauczania bez zbędnych problemów, za to na coraz większych łodziach. Kiedy jego kolegom w głowie była nauka, psoty i dziewczyny, on skupiał się głównie na żeglarstwie, psotach i dziewczynach. W wieku dwunastu lat wygrał razem ze swoim skipperem Narodowe Mistrzostwa Żeglarstwa w kategorii 420, a dwa lata później zajął drugie miejsce w Międzynarodowych Mistrzostwach. Potem wymienił katamarany na znacznie większe katamarany i brał udział w wyścigach dookoła świata. Szkoła i nauka zostawały coraz bardziej w tyle, choć ostatecznie, niemałym wysiłkiem, o rok później niż standardowo, udało mu się zdobyć dyplom. Co prawda wynik jego ostatniego egzaminu nie był jakiś wybitny, ale Fitzpatrickowi nigdy nie marzyły się studia ani akademicka kariera. Liczył sięt tylko wiatr w żaglach.
call of the siren
Podczas jednych regat poszły im wanty w czasie sztormu i musieli dobić do najbliższego portu by je wymienić. A skoro już zeszli na ląd to mogli się udać tylko w jedno miejsce - do pubu. Za barem stała urodziwa blondynka, a Fitz nie byłby sobą gdyby nie spróbował jej poderwać. O dziwo, udało mu się to. Dziewczyna ewidentnie poleciała na opalonego, wysmaganego wiatrem chłopaka z zawadiackim błyskiem w oku. Tyle, że następnego dnia już go nie było, bo musieli czym prędzej wznawiać swoją podróż. Jednak po zakończeniu wyścigu, gdzie zajęli, pomimo przymusowego postoju, trzecie miejsce, wrócił do małego miasteczka u wybrzeży Florydy by ją odnaleźć. Gdzieś pomiędzy jasną czupryną, umięśnionym ciałem i głupawymi żartami kryła się w nim jakaś romantyczna nutka, która nie potrafiła zapomnieć o przedrzeźniającej się z nim barmance. Tym razem spędzili razem pięć wspaniałych miesięcy, podczas których dowiedział się o niej czegoś więcej. Między innymi poznał jej imię - Alice. Była studentką medycyny, która w wakacje próbowała zarobić na spłatę kredytu studenckiego. Tym razem został na nieco dłużej, bo aż 5 miesięcy. Potem wezwało go morze i znów wypłynął. Stale jednak do niej wracał. Gdzieś w międzyczasie większość jego rzeczy odnalazła swoją drogę do jej mieszkania, na jej palcu wylądował pierścionek, wzięli ślub na jachcie, którym następnie opłynęli dookoła Amerykę Południową, a na koniec kupili mały domek przy plaży.
dead men tell no tales
Wszystko zadziało się szybko. Zbyt szybko. Jednego dnia zostawiał ją wciąż śpiącą w łóżku by wziąć udział w regatach po Pacyfiku, a pięć dni później wracał czym prędzej po otrzymaniu wieści przez telefon satelitarny. Ledwo co słyszał, bo na środku Atlantyku ciężko o dobrą łączność. Dlatego nie miał pojęcia, co zastanie na miejscu. A zastał swoją żonę na łóżku szpitalnym, podłączoną do szumiących i pikających aparatur. Nie otworzyła już oczu, nie wypowiedziała ani jednego słowa. Po prostu umarła. Jakaś część jego umarła razem z nią. Coraz trudniej było utrzymać się na powierzchni, gdy rozpacz, żal i poczucie winy zalewały go niczym woda w czasie sztormu. Porzucił żeglugę, porzucił swoje pasje. Zaprzyjaźnił się za to dość blisko z butelką, która dawała mu szansę na wynurzenie i złapanie oddechu, choć tak naprawdę spychała głębiej w otchłań. W końcu nie wytrzymał. Wypłynął, chcąc zostawić Hope Valley za sobą, nigdy nie wracać. Już nigdy nie stawiać nóg na stałym lądzie. Nie dane mu jednak było dopełnić tej obietnicy. Podczas burzliwej nocy stracił panowanie nad łodzią. Skończył w dokładnie tym samym szpitalu, co jego żona. Ze złamaną nogą i wieloma drobnymi ranami. Więc został, skoro los tak chciał. Naprawił swój jacht, zaczął zabierać nią miejscowych turystów w rejsy. Czasami też naprawia inne łodzie w przystani. Nie wie, co dalej. Dryfuje.
> zdarza mu się bez słowa zniknąć na dwa albo trzy miesiące by łowić ryby na wielkich kutrach na Pacyfiku czy Atlantyku.
> nie pamięta, kiedy ostatnim razem widział siebie samego bez brody. Nie może sobie nawet przypomnieć jak wówczas wyglądał.
> napisał kiedyś książkę o tych regatach dookoła świata, podczas których poznał Alice. Przez kilka tygodni była nawet bestsellerem w Irlandii, ale specjalnie się tym nie chwali.
> na jego łódź przypałętał się czarny kot i został. Zwie się Tuna.
> za grosz nie potrafi śpiewać, ale jak na żeglarza przystało potrafi zagrać kilka szant na gitarze. I obowiązkowo Laylę Erica Claptona.
> słaby z niego kucharz, tylko ryby mu dobrze wychodzą. Kobiety, które dobrze gotują cholernie go pociągają.
> kocha surfować, szczególnie windsurfing. Ale tylko po zmierzchu jak nie ma turystów.
Matka była ruda, ojciec był rudy, a on był blondynem. Coś poszło nie tak. Babcia stwierdziła, że został podmieniony przez złośliwe chochliki, które zabrały prawdziwe dziecko do swojej krainy, w związku z czym nie pożyje długo. Tak to już bywa z opowieściami szurniętych Szkotek. Na przekór jej słowom nie umarł w dzieciństwie, choć kilka razy było blisko. Pierwszy raz kiedy matka zostawiła go na chwilę samego na podłodze, bo musiała ratować kipiący makaron. Przeraczkował wówczas do otwartego okna balkonowego i prawie spadł z trzeciego piętra. Drugi raz spadł z rowerka prosto pod nadjeżdżający samochód, który ledwie wyhamował. Zdarł sobie wówczas kolano tak, że musieli mu szwy zakładać i do dziś ma w tym miejscu bliznę. Trzeci raz nadszedł, kiedy wypadł z małej łódki, na którą pierwszy raz zabrał go ojciec. Na szczęście marynarz z sąsiedniej łodzi wskoczył do wody i go wyratował. Wcale nie osłabiło to zapału Fitzpatricka do żeglowania, choć tego obawiała się matka. Tym razem działał przeciwko strachowi, choć babci trochę też, bo to jednak wredna baba była i próbowała mu wmówić, że żeglarstwo nie jest dla takich słabeuszy jak on.
fair winds and following seas
Przepłynął przez podstawówkę i młodszy cykl nauczania bez zbędnych problemów, za to na coraz większych łodziach. Kiedy jego kolegom w głowie była nauka, psoty i dziewczyny, on skupiał się głównie na żeglarstwie, psotach i dziewczynach. W wieku dwunastu lat wygrał razem ze swoim skipperem Narodowe Mistrzostwa Żeglarstwa w kategorii 420, a dwa lata później zajął drugie miejsce w Międzynarodowych Mistrzostwach. Potem wymienił katamarany na znacznie większe katamarany i brał udział w wyścigach dookoła świata. Szkoła i nauka zostawały coraz bardziej w tyle, choć ostatecznie, niemałym wysiłkiem, o rok później niż standardowo, udało mu się zdobyć dyplom. Co prawda wynik jego ostatniego egzaminu nie był jakiś wybitny, ale Fitzpatrickowi nigdy nie marzyły się studia ani akademicka kariera. Liczył sięt tylko wiatr w żaglach.
call of the siren
Podczas jednych regat poszły im wanty w czasie sztormu i musieli dobić do najbliższego portu by je wymienić. A skoro już zeszli na ląd to mogli się udać tylko w jedno miejsce - do pubu. Za barem stała urodziwa blondynka, a Fitz nie byłby sobą gdyby nie spróbował jej poderwać. O dziwo, udało mu się to. Dziewczyna ewidentnie poleciała na opalonego, wysmaganego wiatrem chłopaka z zawadiackim błyskiem w oku. Tyle, że następnego dnia już go nie było, bo musieli czym prędzej wznawiać swoją podróż. Jednak po zakończeniu wyścigu, gdzie zajęli, pomimo przymusowego postoju, trzecie miejsce, wrócił do małego miasteczka u wybrzeży Florydy by ją odnaleźć. Gdzieś pomiędzy jasną czupryną, umięśnionym ciałem i głupawymi żartami kryła się w nim jakaś romantyczna nutka, która nie potrafiła zapomnieć o przedrzeźniającej się z nim barmance. Tym razem spędzili razem pięć wspaniałych miesięcy, podczas których dowiedział się o niej czegoś więcej. Między innymi poznał jej imię - Alice. Była studentką medycyny, która w wakacje próbowała zarobić na spłatę kredytu studenckiego. Tym razem został na nieco dłużej, bo aż 5 miesięcy. Potem wezwało go morze i znów wypłynął. Stale jednak do niej wracał. Gdzieś w międzyczasie większość jego rzeczy odnalazła swoją drogę do jej mieszkania, na jej palcu wylądował pierścionek, wzięli ślub na jachcie, którym następnie opłynęli dookoła Amerykę Południową, a na koniec kupili mały domek przy plaży.
dead men tell no tales
Wszystko zadziało się szybko. Zbyt szybko. Jednego dnia zostawiał ją wciąż śpiącą w łóżku by wziąć udział w regatach po Pacyfiku, a pięć dni później wracał czym prędzej po otrzymaniu wieści przez telefon satelitarny. Ledwo co słyszał, bo na środku Atlantyku ciężko o dobrą łączność. Dlatego nie miał pojęcia, co zastanie na miejscu. A zastał swoją żonę na łóżku szpitalnym, podłączoną do szumiących i pikających aparatur. Nie otworzyła już oczu, nie wypowiedziała ani jednego słowa. Po prostu umarła. Jakaś część jego umarła razem z nią. Coraz trudniej było utrzymać się na powierzchni, gdy rozpacz, żal i poczucie winy zalewały go niczym woda w czasie sztormu. Porzucił żeglugę, porzucił swoje pasje. Zaprzyjaźnił się za to dość blisko z butelką, która dawała mu szansę na wynurzenie i złapanie oddechu, choć tak naprawdę spychała głębiej w otchłań. W końcu nie wytrzymał. Wypłynął, chcąc zostawić Hope Valley za sobą, nigdy nie wracać. Już nigdy nie stawiać nóg na stałym lądzie. Nie dane mu jednak było dopełnić tej obietnicy. Podczas burzliwej nocy stracił panowanie nad łodzią. Skończył w dokładnie tym samym szpitalu, co jego żona. Ze złamaną nogą i wieloma drobnymi ranami. Więc został, skoro los tak chciał. Naprawił swój jacht, zaczął zabierać nią miejscowych turystów w rejsy. Czasami też naprawia inne łodzie w przystani. Nie wie, co dalej. Dryfuje.
> zdarza mu się bez słowa zniknąć na dwa albo trzy miesiące by łowić ryby na wielkich kutrach na Pacyfiku czy Atlantyku.
> nie pamięta, kiedy ostatnim razem widział siebie samego bez brody. Nie może sobie nawet przypomnieć jak wówczas wyglądał.
> napisał kiedyś książkę o tych regatach dookoła świata, podczas których poznał Alice. Przez kilka tygodni była nawet bestsellerem w Irlandii, ale specjalnie się tym nie chwali.
> na jego łódź przypałętał się czarny kot i został. Zwie się Tuna.
> za grosz nie potrafi śpiewać, ale jak na żeglarza przystało potrafi zagrać kilka szant na gitarze. I obowiązkowo Laylę Erica Claptona.
> słaby z niego kucharz, tylko ryby mu dobrze wychodzą. Kobiety, które dobrze gotują cholernie go pociągają.
> kocha surfować, szczególnie windsurfing. Ale tylko po zmierzchu jak nie ma turystów.
PRZYJEZDNY OCEAN LANE HUTS