Szedł do brata z butelką rumu w każdej z rąk. Jedna dla niego, druga dla Weissa. Przez te kilkanaście lat, które jeden z nich spędził wspinając się po szczeblach kariery policyjnej, a drugi zostawał pełnoprawną gwiazdą rocka i coraz to chujowszym człowiekiem, nie mieli za dużo czasu na utrzymywanie bliskich relacji braterskich. Widywali się głównie od święta, wliczając w to specjalne okazje typu śluby czy pogrzeby, a poza tym ograniczeni byli przez zapracowane życia, odległość, która ich zwykle dzieliła i obowiązki towarzyskie. Co nie oznaczało, że zupełnie przestali utrzymywać kontakt i nie byli gotowi rzucić wszystkiego w cholerę jak tylko drugi potrzebował pomocy. Magia internetu pozwalała na smsy, rozmowy i wideo czaty, a mile, które Irving nabijał latając co chwilę dookoła świata pozwalały na fundowanie braciszkowi i jego rodzinie okazjonalnych odwiedzin. Z czasem trochę się to wszystko zaczęło rozjeżdżać, kiedy młodszy z nich zaczął się coraz bardziej zatracać we wszystkich dodatkach, które oferowała sława, a Weiss skupił się na pracy i rodzinie. A potem poszedł pracować pod przykrywką i całkowicie musieli zerwać kontakty. Nawet przez kurtynę składającą się z narkotyków i alkoholu, Irving martwił się o starszego brata. Bardzo słusznie jak się okazało. Nie potrafił sobie wyobrazić jak potworna była strata, której doświadczył Weissman. Sam w tym czasie był już na dnie, więc wsparcie, które mógł zaoferować poszkodowanemu było naprawdę marne, więc uznał, że lepiej się nie pokazywać mu w swoim stanie za często. Przybył jedynie na pogrzeb, na którym nawet był trzeźwy i tylko podzielił się z bratem skrętem, żeby się trochę odstresował, a potem zniknął. Później miał własne problemy, przez które został zmuszony do powrotu na to zadupie. I oto tu był, od dwóch tygodni nie robiąc w zasadzie nic konkretnego. Dom, zakupiony przez jego agentkę nieruchomości, urządzony przez znajomą architekt, do którego zwieziono część jego rzeczy z apartamentu w Londynie stał praktycznie nieruszony. Zdjął pokrywy z tych rzeczy, których używał, otworzył najpotrzebniejsze kartony, ale wyjmował z nich przedmioty pojedynczo. Głównie uprawiał sport, siedział z Vincentem albo pił w domu lub czasem w miejscowych barach. Okazjonalnie spotykał tam przedstawicielki płci pięknej i wiadomo, co się później działo. Rozpaczliwie szukał sposobów na to by nie sięgać po to, co chciał najbardziej, ale z każdym dniem stawało się to trudniejsze. Dlatego dziś wybrał się ze swoim czworonożnym przyjacielem na rodzinne ranczo, żeby odwiedzić braciszka. Samochód zostawił w domu, przyjeżdżając tu taksówką, bo wiedział, że trzeźwy nie wyjdzie. Teraz już chyba nie był, choć ciężko było mu to stwierdzić. Lazł więc przez kilkaset metrów do domku właściciela. Zdążył zapomnieć jak wielkie było ranczo i ile osób tu pracowało. Udało mu się jednak uniknąć większości z nich, kiedy kierował swoje kroki do posiadłości właściciela. Zapukał bardzo grzecznie butelką do drzwi i cierpliwie poczekał.
– Przyniosłem coś na popitę i przyprowadziłem Vincenta, bo nie chciał siedzieć sam w domu – powitał go, wchodząc do środka. Jego wielki pies wszedł za nim i natychmiast podszedł do Weissa, żeby się ładnie przywitać. Irving tymczasem rozglądał się po przedsionku, a wspomnienia same napływały do jego umysłu, zalewając go i przytłaczając. – Kurwa, jak dawno mnie tu nie było – stwierdził i pokręcił z niedowierzaniem głową. Każdy przedmiot, na którym zatrzymał wzrok wywoływał konkretny obraz w jego głowie. Część z nich była jak najbardziej pozytywna, ale nie wszystkie. W końcu przystanął, bo miał wrażenie, że to dla niego za dużo i skupił się na jednej rzeczy. – Pamiętam jak zjeżdżaliśmy po schodach za dzieciaka, a jak kilka lat później chciałem w ten sposób zaimponować Mandy to się z nich zjebałem i skręciłem kostkę – wspomniał z lekkim uśmiechem na ustach. Czego to się nie robiło za młodu, żeby poderwać laskę. Teraz już nie musiał się wcale starać, większość sama próbowała mu wskoczyć do łóżka, co zwykle mu nie przeszkadzało. Czasem jednak tęsknił za takim wyzwaniem i zdobywaniem laski.
Weiss L. Hawthorne