- 03
To, że zniknął, rejestruje dopiero po chwili. Trudno pogodzić się z jego odejściem. Ma wrażenie, że zabrał ze sobą ważną część niej samej — taką, o której istnieniu nie miała pojęcia. Taką, którą wyjął z najlepiej skrywanej części duszy, oczyścił jak cudowny diament i ukradł, zostawiając tylko tęsknotę i pustkę, o której doskonale wie, że nie zapełni.
Doprowadzenie się do porządku chwilę jej zajmuje. Wygładza czarną sukienkę, choć ta w żaden sposób nie ucierpiała. Odgarnia z twarzy dwa lub trzy zagubione kosmyki, odseparowane od reszty za pomocą palców, które jeszcze chwilę temu łagodnie muskały jej policzek. Policzek, który powinna zasłaniać maską. Maską porzuconą w jakimś kącie, na tyle feralnie i chaotycznie, by w panujących podczas randek ciemnościach nie była w stanie jej odnaleźć.
Nim weszła na salę balową, zaczepiła jednego z kelnerów. Na szczęście, w przeciwieństwie do niektórych, on był człowiekiem wykształconym. Nie dość, że zrozumiał wszystko, co Dolores przekazywała mu na migi, to pomógł jej znaleźć najładniejszą dostępną maskę. Czarny, przylegający do skroni materiał początkowo nieprzyjemnie drapał, ale kiedy wszystkie falbanki ułożyła w odpowiednim miejscu, przestała go w ogóle zauważać.
Mogłaby ją zdjąć, odsłonić twarz i przetańczyć całą noc z mężem, który — jak zdążyła wybadać — wciąż randkował. Mogłaby przedstawić się wszystkim jako pani Sherwood, partnerka człowieka, który wielu turystom uratował życie. Ta biedaczka, która przed kilkoma laty straciła głos w okropnym wypadku. Ta, która obecnie biega po mieście z notatnikiem, zapisując wszystkie swoje myśli, bo już dawno dotarło do niej, że mieszkańcy tak małego miasteczka nie zechcą uczyć się zupełnie nowego języka dla ułatwienia życia jednej osobie.
Anonimowość wydaje się bardziej... kusząca. Jest jak subtelny dotyk, który czuła na ramieniu, jak oddech, który wdarł się pod przylegającą do skóry maskę. Jak oczy, których błysk dostrzegła zaledwie na sekundę, otoczone najgęstszymi, najdłuższymi i najciemniejszymi rzęsami, jakie w życiu widziała.
Nie widzi go między ludźmi powoli wpływającymi do przyozdobionej dzikim kwieciem.
Nie widzi go przy barze, do którego co rusz dopływa kolejna fala gości.
Nie widzi go z żadnej strony, choć ma przeczucie, że jest obecny.
W pewnym momencie nie wie już, którego mężczyzny wypatruje. Swojego męża, prowadzącego pod rękę potencjalną randkę czy jegomościa, który rozpłynął się w powietrzu, nim zdążyła się pożegnać? I, przede wszystkim, którego z nich chce spotkać?
Nie potrafi powstrzymać uśmiechu, kiedy pierwsze nuty jej ukochanej piosenki płyną w powietrzu, kierując kroki rozmawiających par na parkiet. Stukot szpilek o kamienną podłogę, cicho wypowiedziane komplementy, nieśmiałe żarty.
Let's dance in style, let's dance for a while;
Heaven can wait, we're only watching the skies.