Pennifold Libby
imiona Libby
nazwisko Pennifold
data urodzenia17.09.1991
miejsce urodzenia Hope Valley
orientacja seksualna heteroseksualna
miejsce pracy obecnie bezrobotna
stanowisko pracy kucharz
narracja trzecia / przyszłyy
wizerunek Coleman Jenna
Branie na barki wszelkich win tego świata od zawsze mi towarzyszyło, od kiedy tylko pamiętam. Byłam kimś, kogo śmiało można nazwać męczennikiem, czego jednocześnie w sobie nienawidziłam i nie mogłam się tego wyzbyć. Co prawda nie pamiętam moich młodzieńczych lat, kiedy dopiero zaczynałam chodzić czy mówić, za to doskonale pamiętam jak wielki przygniótł mnie ciężar, kiedy tata po raz pierwszy powiedział, że to właśnie w trakcie rodzenia mnie i mojej siostry bliźniaczki mama zmarła. Nie potrafiłam się z tym pogodzić, zamknęłam się w sobie, odcięłam, chociaż wcale nie było to coś, co chciałam robić. Jednocześnie pragnęłam ucieczki i zainteresowania ze strony osób, które usilnie od siebie odpychałam. Wszystko to zakrawało o prawdziwą paranoję i w pewnym momencie, mimo buntów macochy, krzyczącej, że szkoda na to pieniędzy, tata wysłał mnie do terapeuty, który powoli, spotkanie po spotkaniu zaczął mnie uczyć jak radzić sobie… ze wszystkim w zasadzie. Pomógł mi się poskładać, chociaż przyznaje, że nigdy nie wyplewił ze mnie do końca zapędów na męczennika. Z niezdrowym zaangażowaniem brałam na siebie każdą winę, czy to za rodzeństwo czy też znajomych ze szkolnej ławki, uważając, że tak po prostu należy, że jestem to winna światu za to, że odebrałam mu (często zapominałam, że razem z siostrą) mamę.
W szkole średniej często dawałam się wykorzystywać do odrabiania za kogoś prac domowych bądź pisania wypracowań. Podobało mi się to o tyle, że chociaż w chwilach jak tamte wierzyłam, że ludzie mnie lubią, było to oczywiście naiwne, ale nie miałam z tym większego problemu. Tak bardzo łaknęłam uwagi, że byłam gotowa zrobić naprawdę wiele, aby ją otrzymać. W tamtym czasie zaczęłam też uczyć się gotować, co bardzo szybko okazało się moją pasją. I to na tyle wielką, że na studia poszłam na dietetykę, jednocześnie robiąc przeróżne kursy, które miały pomóc mi bardzo szybko znaleźć pracę. W Miami poznałam mojego przyszłego męża, a kiedy okazało się, że obydwoje jesteśmy z Hope Valley, byłam w wielkim szoku. Jednak to on właśnie nauczył mnie jak to jest być kochaną, pomógł mi także zwalczyć potrzebę obwiniania się o wszystko. Przy nim nauczyłam się żyć i stałam prawdziwie sobą, a nie przestraszoną imitacją Libby, którą czułam się do tej pory.
Byliśmy ze sobą wiele lat, w czasie których udało mi się skończyć studia, po których to przeprowadziliśmy się z powrotem do Hope Valley. Kupiliśmy tu dom, pobraliśmy się, znalazłam również pracę i wszystko było idealnie, po kolei. W zeszłym roku, po wielu miesiącach prób udało mi się w końcu zajść w ciążę i kiedy wszystko zdawało się iść tak, jak powinno, nagła choroba zabrała go na początku kwietnia. Zmarł praktycznie z dnia na dzień, jak gdyby nigdy nic. A ja? Po raz kolejny zamknęłam się w sobie, po raz kolejny odcięłam się od całego świata i zaczęłam walczyć z żałobą. Chociaż wiedziałam, że mogłabym prosić o pomoc tatę, siostrę bliźniaczkę czy resztę rodzeństwa, to nie chciałam, wmawiając wszystkim, że jest dobrze, że daje sobie radę. Nikt nie wiedział, że nocami wtulam się w jego ubrania i wypłakuje oczy, a pokoik, który wspólnie mieliśmy przygotować naszemu synkowi zamknęłam na klucz, bojąc się zaglądać do tego pustego pomieszczenia, w którym wciąż stały porozstawiane jego rzeczy, przy pomocy których chciał zabrać się za remont.
W szkole średniej często dawałam się wykorzystywać do odrabiania za kogoś prac domowych bądź pisania wypracowań. Podobało mi się to o tyle, że chociaż w chwilach jak tamte wierzyłam, że ludzie mnie lubią, było to oczywiście naiwne, ale nie miałam z tym większego problemu. Tak bardzo łaknęłam uwagi, że byłam gotowa zrobić naprawdę wiele, aby ją otrzymać. W tamtym czasie zaczęłam też uczyć się gotować, co bardzo szybko okazało się moją pasją. I to na tyle wielką, że na studia poszłam na dietetykę, jednocześnie robiąc przeróżne kursy, które miały pomóc mi bardzo szybko znaleźć pracę. W Miami poznałam mojego przyszłego męża, a kiedy okazało się, że obydwoje jesteśmy z Hope Valley, byłam w wielkim szoku. Jednak to on właśnie nauczył mnie jak to jest być kochaną, pomógł mi także zwalczyć potrzebę obwiniania się o wszystko. Przy nim nauczyłam się żyć i stałam prawdziwie sobą, a nie przestraszoną imitacją Libby, którą czułam się do tej pory.
Byliśmy ze sobą wiele lat, w czasie których udało mi się skończyć studia, po których to przeprowadziliśmy się z powrotem do Hope Valley. Kupiliśmy tu dom, pobraliśmy się, znalazłam również pracę i wszystko było idealnie, po kolei. W zeszłym roku, po wielu miesiącach prób udało mi się w końcu zajść w ciążę i kiedy wszystko zdawało się iść tak, jak powinno, nagła choroba zabrała go na początku kwietnia. Zmarł praktycznie z dnia na dzień, jak gdyby nigdy nic. A ja? Po raz kolejny zamknęłam się w sobie, po raz kolejny odcięłam się od całego świata i zaczęłam walczyć z żałobą. Chociaż wiedziałam, że mogłabym prosić o pomoc tatę, siostrę bliźniaczkę czy resztę rodzeństwa, to nie chciałam, wmawiając wszystkim, że jest dobrze, że daje sobie radę. Nikt nie wiedział, że nocami wtulam się w jego ubrania i wypłakuje oczy, a pokoik, który wspólnie mieliśmy przygotować naszemu synkowi zamknęłam na klucz, bojąc się zaglądać do tego pustego pomieszczenia, w którym wciąż stały porozstawiane jego rzeczy, przy pomocy których chciał zabrać się za remont.
Miejscowy ISLA DE FLORES