Whitely Maya
imiona Maya Sophia
nazwisko Whitely
data urodzenia15.07.1992
miejsce urodzenia Hope Valley
orientacja seksualna hetero
miejsce pracy Asana Studio
stanowisko pracy właścicielka, instruktorka
narracja 3 osoba / czas przeszły
wizerunek Palvin Barbara
- Gdy dorastały – Maya i jej siostry – właściwie niczego nie mogło im brakować. I Maya z tego korzystała. Była beztroskim, szczęśliwym i pełnym energii dzieciakiem. Spędzała czas z przyjaciółmi, na plaży i na wycieczkach za miastem. Jakoś nigdy nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Ciągnęło ją do świata. Wszystkim uparcie opowiadała, że po liceum wyjedzie z Hope Valley, będzie studiować i korzystać ze studenckiego życia. Miała się doskonale bawić! Nic z tego nie wyszło. Po śmierci matki zaczęła jakoś bardziej doceniać życie rodzinne. Porzuciła pomysł o porzuceniu Hope Valley i potrzebowała tylko znaleźć sobie w nim miejsce.
- Nie było to łatwe. Przez dłuższy czas po prostu łapała się wszystkiego. Pomagała przy rodzinnym interesie, pracowała w barze i w wypożyczalni sprzętu dla windsurferów – przy okazji sama mogła trochę się podszkolić. Zrobiła też kursy jogi, którą kochała zawsze – to było to coś, co ją uspokajała. Szum fal, zachody słońca i joga. W pewnym momencie też nawet zaczęła prowadzić zajęcia w miejscowym studiu. Dorywczo. Głównym jej zajęciem był miejscowy bar, w którym po prostu się zasiedziała. Zaczęła od kelnerki i barmanki by ostatecznie zacząć pełnić tam funkcję managerki. Nic dziwnego – inny personel ciągle się zmieniał, a ona spędzała za barem kolejny rok. Sporo imprezowała i tak jak planowała – dobrze się w życiu bawiła, tylko w Hope Valley.
- W barze też poznała swojego późniejszego narzeczonego. Romans z klientem? Tak się właśnie zaczęło. Nie przypuszczała, że mogłoby to być coś poważniejszego, ale on nie odpuszczał. Każdego jednego dnia pojawiał się w barze i próbował ją gdzieś zaprosić. Gdy wreszcie się zgodziła – poszło z górki. Chwilę później wprowadziła się do jego domu na plaży i była obrzydliwie, wręcz nieprzyzwoicie szczęśliwa. Gdy jej się oświadczył – w grę nie wchodziła odmowa. Pierścionek zaczął błyszczeć na jej palcu, ale jakoś nie spieszyli się z samym ślubem. Mark pracował na morzu, trochę więcej niż powinien biorąc dodatkowe zmiany, ale stawał na głowie, żeby zapewnić jej życie do którego przywykła. Zależało mu tylko na tym, żeby była szczęśliwa – nawet jeśli ona uparcie powtarzała, że wcale nie potrzebuje dużo do szczęścia.
- Informacja o wypadku spadła na nią nagle i przygniotła ją boleśnie. Wypadek w pracy. Zamiast ślubu był pogrzeb, a Maya kolejny raz w swoim stosunkowo krótkim życiu straciła kolejną bliską osobę. Szlag. Kolejną zaskakującą informacją było to, że została jedynym wykonawcą jego majątku. Dom na plaży i wszystkie oszczędności? Nie zasługiwała na to. Nie uważała, żeby jej się to należało skoro nie byli jeszcze małżeństwem. Do tego miała wyrzuty sumienia, że to przez nią pracował tak dużo.
- Wróciła do rodzinnego domu, nie chciała mieszkać sama w ich wspólnym domu. Nadal pracowała w barze i na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Ba! Mniej przyjazne jej jednostki nawet szeptały za jej plecami, że nieszczególnie się przejęła stratą narzeczonego, a to przecież „był taki dobry chłopak”. Maya jednak przeżywała to na swój sposób. Nie płakała po śmierci matki i nie płakała po śmierci narzeczonego. Po prostu.
- Minął prawie rok i wreszcie postanowiła zmienić coś w swoim życiu. Sprzedała dom na plaży, a z rodzinnego domu przeniosła się do mieszkania z widokiem na ocean. Rzuciła pracę w barze, a gdy dowiedziała się, że studio jogi, w którym pracowała jest na sprzedaż– po prostu je wykupiła za bezcen w związku ze znajomością z poprzednią właścicielką. Uznała, że prowadzenie własnego interesu to dobry pomysł, żeby wreszcie zacząć nowe życie.
- Nie było to łatwe. Przez dłuższy czas po prostu łapała się wszystkiego. Pomagała przy rodzinnym interesie, pracowała w barze i w wypożyczalni sprzętu dla windsurferów – przy okazji sama mogła trochę się podszkolić. Zrobiła też kursy jogi, którą kochała zawsze – to było to coś, co ją uspokajała. Szum fal, zachody słońca i joga. W pewnym momencie też nawet zaczęła prowadzić zajęcia w miejscowym studiu. Dorywczo. Głównym jej zajęciem był miejscowy bar, w którym po prostu się zasiedziała. Zaczęła od kelnerki i barmanki by ostatecznie zacząć pełnić tam funkcję managerki. Nic dziwnego – inny personel ciągle się zmieniał, a ona spędzała za barem kolejny rok. Sporo imprezowała i tak jak planowała – dobrze się w życiu bawiła, tylko w Hope Valley.
- W barze też poznała swojego późniejszego narzeczonego. Romans z klientem? Tak się właśnie zaczęło. Nie przypuszczała, że mogłoby to być coś poważniejszego, ale on nie odpuszczał. Każdego jednego dnia pojawiał się w barze i próbował ją gdzieś zaprosić. Gdy wreszcie się zgodziła – poszło z górki. Chwilę później wprowadziła się do jego domu na plaży i była obrzydliwie, wręcz nieprzyzwoicie szczęśliwa. Gdy jej się oświadczył – w grę nie wchodziła odmowa. Pierścionek zaczął błyszczeć na jej palcu, ale jakoś nie spieszyli się z samym ślubem. Mark pracował na morzu, trochę więcej niż powinien biorąc dodatkowe zmiany, ale stawał na głowie, żeby zapewnić jej życie do którego przywykła. Zależało mu tylko na tym, żeby była szczęśliwa – nawet jeśli ona uparcie powtarzała, że wcale nie potrzebuje dużo do szczęścia.
- Informacja o wypadku spadła na nią nagle i przygniotła ją boleśnie. Wypadek w pracy. Zamiast ślubu był pogrzeb, a Maya kolejny raz w swoim stosunkowo krótkim życiu straciła kolejną bliską osobę. Szlag. Kolejną zaskakującą informacją było to, że została jedynym wykonawcą jego majątku. Dom na plaży i wszystkie oszczędności? Nie zasługiwała na to. Nie uważała, żeby jej się to należało skoro nie byli jeszcze małżeństwem. Do tego miała wyrzuty sumienia, że to przez nią pracował tak dużo.
- Wróciła do rodzinnego domu, nie chciała mieszkać sama w ich wspólnym domu. Nadal pracowała w barze i na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Ba! Mniej przyjazne jej jednostki nawet szeptały za jej plecami, że nieszczególnie się przejęła stratą narzeczonego, a to przecież „był taki dobry chłopak”. Maya jednak przeżywała to na swój sposób. Nie płakała po śmierci matki i nie płakała po śmierci narzeczonego. Po prostu.
- Minął prawie rok i wreszcie postanowiła zmienić coś w swoim życiu. Sprzedała dom na plaży, a z rodzinnego domu przeniosła się do mieszkania z widokiem na ocean. Rzuciła pracę w barze, a gdy dowiedziała się, że studio jogi, w którym pracowała jest na sprzedaż– po prostu je wykupiła za bezcen w związku ze znajomością z poprzednią właścicielką. Uznała, że prowadzenie własnego interesu to dobry pomysł, żeby wreszcie zacząć nowe życie.
miejscowy BAYSIDE VALe