Fraser Clementine
imiona Clementine, Clem
nazwisko Fraser
data urodzenia24 grudnia 1987
miejsce urodzenia Hope Valley
orientacja seksualna heteroseksualna
miejsce pracy LITT LAW OFFICE
stanowisko pracy adwokat
narracja trzecia osoba / czas przeszły
wizerunek Kelley Nathalie
Wierzycie w przeznaczenie? W to, że kilka z pozoru niezwiązanych ze sobą wydarzeń, może zaważyć na całym życiu i wpłynąć na jego dalsze losy?
Ja nie. Nigdy nie należałam do osób zawracających sobie głowę takimi metafizycznymi głupotami. W końcu pochodzę z rodziny prawników, gdzie prym wiodło zawsze szkiełko i oko, twarde dowody, solidne argumenty. Odpowiadało mi to, ponieważ w ten sposób prościej było tłumaczyć sobie rzeczywistość…przynajmniej do pewnego momentu. Ale od początku.
Swojego najlepszego przyjaciela poznałam jeszcze w przedszkolu. Pożyczył mi zieloną kredkę, kiedy moja złamała się na pół, powodując napad płaczu w moim wykonaniu. Od zawsze byłam perfekcjonistką, więc takie niepowodzenia były po prostu niemile widziane i drastycznie podkopywały morale. Byłam mu więc wyjątkowo wdzięczna, co okazałam niesfornym buziakiem w policzek.
Mijały lata, a my wciąż trzymaliśmy się razem, pozwalając, aby z biegiem lat znajomość również ewoluowała. Cały czas trwaliśmy na przyjacielskiej stopie, nie pozwalając sobie na to, aby zepsuć ją szalejącymi hormonami nastoletnich dusz. Przynajmniej do czasu feralnej imprezy na początku liceum, kiedy oboje upiliśmy się niemal do nieprzytomności i opuściwszy gardę, pozwoliliśmy na pocałunek. Taki z prawdziwego zdarzenia, jak z filmów, tylko muzyka w tle była znacznie gorsza i mniej dopasowana do sytuacji, ponieważ odpowiada domówce, na której się znajdowaliśmy, a nie młodzieńczym uniesieniom. A było ich wiele. Świat jakby zwolnił, w klatce piersiowej wybuchły fajerwerki, a ja po raz pierwszy w swoim piętnastoletnim życiu spojrzałam na Niego inaczej niż do tej pory. Był mężczyzną, w dodatku cholernie przystojnym i zawsze u mego boku. Czego chcieć więcej?
No, może właśnie odrobiny przychylności ze strony losu i tego cholernego przeznaczenia. Pech chciał, że po imprezie niczego nie pamiętał. Przynajmniej tak mi powiedział. A ja? A ja, będąc największą życiową ofermą, po prostu mu przytaknęłam, potwierdzając wersję wydarzeń, w której do niczego nie doszło. Niedługo później zresztą związał się z inną i to ją zabrał na pierwszą, oficjalną licealną imprezę. Pękało mi serce, kiedy na niego patrzyłam z kimś innym, ale dzielnie trzymałam to w sobie.
Zresztą, jakiś czas później sama poznałam kogoś innego, kto okazał mi swoją uwagę i ciepło. To z nim poszłam na bal na koniec liceum, to z nim opuściłam Hope Valley, kiedy okazało się, że dostaliśmy się na tę samą uczelnię. W Bostonie. W mieście, w którym spędziłam większą część mojego życia. Na studia dostałam się bez problemu, rodzice mieli odłożony fundusz dla obu córek, szczególnie kiedy przedstawiłam im informację o tym, że planuję podążać w ich ślady i studiować prawo. Byli wniebowzięci. Dostałam się na Harvard i to tam spędziłam kolejne kilka lat. Kilka lat, w ciągu których mój związek przerodził się z partnerskiego w narzeczeński i w końcu w prawdziwe małżeństwo. Ceremonia była niewielka, zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę.
Lata spędzone w Bostonie u boku świeżo upieczonego męża naprawdę pozwoliły mi odsunąć od siebie myśl o tym, że jestem nie z tym co trzeba. Byliśmy zgrani, potrafiliśmy niemal czytać sobie w myślach. Czy to sprawiło, że opuściłam gardę? Straciłam czujność, w końcu pozwoliłam sobie na delektowanie się tym, co mam? Finał był taki, że kiedy nieśmiało napomknęłam o powiększeniu rodziny, on stanowczo odmówił. Poczułam się dotknięta, ponieważ niewątpliwie był to krok, który chciałam podjąć na pewnym etapie życie. Niewinne pytanie okazało się być zarzewiem do wielu większych i mniejszych kłótni. Kłótni, które trwały zdecydowanie za długo i zbyt regularnie były zamiatane pod dywan. Ja uciekałam w stronę pracy, spędzając niezliczone nadgodziny w kancelarii, w której robiłam aplikację, a następnie, w której awansowałam na młodszego współpracownika.
Najwyraźniej mój mąż uciekał w kompletnie przeciwnym kierunku, o czym dowiedziałam się przez czysty przypadek. Pewnego dnia, kiedy miałam prowadzić w sądzie sprawę pro-bono, poczułam się gorzej i wróciłam do domu. Prosto na mojego męża w objęciach innej. Reakcja była natychmiastowa. Z miejsca skontaktowałam się z własną kancelarią i zostawiłam na stole w naszym wspólnym domu podpisane przeze mnie papiery rozwodowe. Sama spakowałam większość rzeczy i wróciłam do domu, do Hope Valley, w którym wszystko niegdyś się zaczęło. Może tym razem również otrzymam tu nowy start.
Ja nie. Nigdy nie należałam do osób zawracających sobie głowę takimi metafizycznymi głupotami. W końcu pochodzę z rodziny prawników, gdzie prym wiodło zawsze szkiełko i oko, twarde dowody, solidne argumenty. Odpowiadało mi to, ponieważ w ten sposób prościej było tłumaczyć sobie rzeczywistość…przynajmniej do pewnego momentu. Ale od początku.
Swojego najlepszego przyjaciela poznałam jeszcze w przedszkolu. Pożyczył mi zieloną kredkę, kiedy moja złamała się na pół, powodując napad płaczu w moim wykonaniu. Od zawsze byłam perfekcjonistką, więc takie niepowodzenia były po prostu niemile widziane i drastycznie podkopywały morale. Byłam mu więc wyjątkowo wdzięczna, co okazałam niesfornym buziakiem w policzek.
Mijały lata, a my wciąż trzymaliśmy się razem, pozwalając, aby z biegiem lat znajomość również ewoluowała. Cały czas trwaliśmy na przyjacielskiej stopie, nie pozwalając sobie na to, aby zepsuć ją szalejącymi hormonami nastoletnich dusz. Przynajmniej do czasu feralnej imprezy na początku liceum, kiedy oboje upiliśmy się niemal do nieprzytomności i opuściwszy gardę, pozwoliliśmy na pocałunek. Taki z prawdziwego zdarzenia, jak z filmów, tylko muzyka w tle była znacznie gorsza i mniej dopasowana do sytuacji, ponieważ odpowiada domówce, na której się znajdowaliśmy, a nie młodzieńczym uniesieniom. A było ich wiele. Świat jakby zwolnił, w klatce piersiowej wybuchły fajerwerki, a ja po raz pierwszy w swoim piętnastoletnim życiu spojrzałam na Niego inaczej niż do tej pory. Był mężczyzną, w dodatku cholernie przystojnym i zawsze u mego boku. Czego chcieć więcej?
No, może właśnie odrobiny przychylności ze strony losu i tego cholernego przeznaczenia. Pech chciał, że po imprezie niczego nie pamiętał. Przynajmniej tak mi powiedział. A ja? A ja, będąc największą życiową ofermą, po prostu mu przytaknęłam, potwierdzając wersję wydarzeń, w której do niczego nie doszło. Niedługo później zresztą związał się z inną i to ją zabrał na pierwszą, oficjalną licealną imprezę. Pękało mi serce, kiedy na niego patrzyłam z kimś innym, ale dzielnie trzymałam to w sobie.
Zresztą, jakiś czas później sama poznałam kogoś innego, kto okazał mi swoją uwagę i ciepło. To z nim poszłam na bal na koniec liceum, to z nim opuściłam Hope Valley, kiedy okazało się, że dostaliśmy się na tę samą uczelnię. W Bostonie. W mieście, w którym spędziłam większą część mojego życia. Na studia dostałam się bez problemu, rodzice mieli odłożony fundusz dla obu córek, szczególnie kiedy przedstawiłam im informację o tym, że planuję podążać w ich ślady i studiować prawo. Byli wniebowzięci. Dostałam się na Harvard i to tam spędziłam kolejne kilka lat. Kilka lat, w ciągu których mój związek przerodził się z partnerskiego w narzeczeński i w końcu w prawdziwe małżeństwo. Ceremonia była niewielka, zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę.
Lata spędzone w Bostonie u boku świeżo upieczonego męża naprawdę pozwoliły mi odsunąć od siebie myśl o tym, że jestem nie z tym co trzeba. Byliśmy zgrani, potrafiliśmy niemal czytać sobie w myślach. Czy to sprawiło, że opuściłam gardę? Straciłam czujność, w końcu pozwoliłam sobie na delektowanie się tym, co mam? Finał był taki, że kiedy nieśmiało napomknęłam o powiększeniu rodziny, on stanowczo odmówił. Poczułam się dotknięta, ponieważ niewątpliwie był to krok, który chciałam podjąć na pewnym etapie życie. Niewinne pytanie okazało się być zarzewiem do wielu większych i mniejszych kłótni. Kłótni, które trwały zdecydowanie za długo i zbyt regularnie były zamiatane pod dywan. Ja uciekałam w stronę pracy, spędzając niezliczone nadgodziny w kancelarii, w której robiłam aplikację, a następnie, w której awansowałam na młodszego współpracownika.
Najwyraźniej mój mąż uciekał w kompletnie przeciwnym kierunku, o czym dowiedziałam się przez czysty przypadek. Pewnego dnia, kiedy miałam prowadzić w sądzie sprawę pro-bono, poczułam się gorzej i wróciłam do domu. Prosto na mojego męża w objęciach innej. Reakcja była natychmiastowa. Z miejsca skontaktowałam się z własną kancelarią i zostawiłam na stole w naszym wspólnym domu podpisane przeze mnie papiery rozwodowe. Sama spakowałam większość rzeczy i wróciłam do domu, do Hope Valley, w którym wszystko niegdyś się zaczęło. Może tym razem również otrzymam tu nowy start.
MIEJSCOWY MIDTOWN AVENUE